HELOWA MAMA

Nieporadnik Matki Rak. Odchudzanie. Jak nie schudnąć. Pięć podstawowych kroków

Doskonale orientujecie się, że Matka Rak nie jest ekspertem. Nie uzurpuje sobie prawa do wygłaszania jedynych słusznych racji w żadnej dziedzinie. No chyba, że w nieodchudzaniu. Nieodchudzałam się na tyle sposobów, że śmiało mogę robić za autorytet. A zatem, zapraszam wszystkie adeptki trudnej sztuki nieskutecznego obniżania masy ciała na krótki tekst o najskuteczniejszych metodach.1. Liczenie kalorii.Absorbujące i urocze hobby. Znam kobiety, które nie muszą już nawet posiłkować się pomocami dydaktycznymi w postaci dołączanych do kolorowych pisemek tabeli. Wyrwane ze snu wyrecytują jak mantrę: ptasie mleczko 432, jabłko 53, kanapka z boczkiem 400... . I co z tego? Ano nic. Bez względu na to jak dobrze będziesz znać indeks glikemiczny, kaloryczność, zawartość tłuszczów i cukrów, nic Ci to nie da. Nikomu jeszcze nie udało się schudnąć od samego liczenia. Próbowałam.2. W drodze wyjątku...W drodze wyjątku zjem to ciastko. W drodze wyjątku nałożę sobie czwarty kawałeczeczyniuniek (taki maleńki, że normalne zdrobnienia nie oddają jego skali) tortu czekoladowego. W drodze wyjątku opierdzielę tę golonkę- nie można przecież odmówić sobie wszystkiego. I wszystko byłoby dobrze, gdyby droga wyjątku trafiała się raz w miesiącu. Niestety, nie trafia się. Droga wyjątku zaczyna się najczęściej w drugim dniu diety (bo zaczęłam się odchudzać w piątek a nie pomyślałam, że w sobotę wesele, bo przecież nie będę katować się dietą w urodziny siostrzeńca, bo mąż wjechał do kfc, przecież nie będę patrzeć jak sam się truje tym syfiastym kubełkiem, pomogę chłopinie...). Strach przed życiem bez słodyczy i tłuszczów jest tak silny, że zamiast na dietę przechodzimy na drogę wyjątku. Rezultat? Po dwóch tygodniach odchudzania przestajesz mieścić się w spodnie. Przerabiałam.3. Nie jem. Ja tylko próbuję.Po bezskutecznym liczeniu kalorii oraz diecie "w drodze wyjątku" nadchodzi czas na wytoczenie najcięższych dział.Zwłaszcza, jeśli podczas ostatniej przymiarki okazało się, że spodnie w kant stały się dla ciebie legginsami, a jedyny pasek zdolny cię objąć możesz kupić w castoramie. Patrzysz w lustro a uczucia które tobą targają to zlepek rozpaczy, nienawiści i obrzydzenia. -to koniec- mówisz do siebie.-od dzisiaj nie jem NICZEGO! Oczywiście, jesteś matką i żoną. Sama możesz sobie nie jeść, ale rodziny nie porzucisz na pastwę głodu. Gotujesz zatem. I próbujesz. Zupę- jakieś 68 razy. Jakby to zliczyć, wyszłoby półtora litra, ale kto by to liczył? Nie nałożyłaś sobie przecież na talerz, więc NIE JADŁAŚ. Możliwe, że mąż zapyta, dlaczego co drugi kotlet (z trzydziestu sztuk, żeby było na kilka dni) jest uszczknięty. Jak to dlaczego? Próbowałaś, czy już usmażone. Z mielonymi nigdy nic nie wiadomo. Tak prowadzona dieta ma wiele plusów (nie czujesz głodu, nie jesteś poddenerwowana) oraz tylko jeden minus- nie chudniesz. Stosowałam.4. Mikro porcje.Jesteś doświadczona. Stosowałaś już wiele nieskutecznych metod. Ostatnio wyczytałaś, że aby skutecznie stracić na wadze nie można odstawić jedzenia całkowicie. Małe porcje- oto tajemnica sukcesu. Idąc za ciosem nakładasz obiad na spodek od filiżanki. Zwykły widelec jest zbyt potężny, aby obsłużyć tę nędzną porcyjkę. Zwijasz w rulon banknot (a jeśli to koniec miesiąca karteczkę z notesu samoprzylepnego), przykładasz do nosa i wciągasz zawartość talerza. Nie czujesz absolutnie żadnej różnicy, co oznacza, że działka była za mała. Powtarzasz operację. Do skutku. Do najedzenia. Przecież chcesz się tylko odchudzić, a nie zniknąć całkowicie. Nie można przemilczeć faktu, że metoda małych porcji przewiduje pięć posiłków dziennie. W życiu nie byłam tak nażarta, jak podczas odchudzania małymi porcjami! Tyle, że nie schudłam.5. Diety odchudzające.Wszystkie diety odchudzające są skuteczne. Schudniesz na Ducanie, truskawkowej, owsianej, kapuścianej, Kwaśniewskiego, owocowej, a nawet tłuszczowej (autentyk-znam ludzi, którzy odchudzili się smalcem).  I co z tego, że schudniesz? Ano, nic. Znowu lipa. Wie o tym każdy, kto po tygodniach jedzenia serków wiejskich, owsa pod milionem postaci lub owoców (one też się przejadają) wraca do starych nawyków. Najpierw ze zdziwieniem stwierdzasz, że nie przytyłeś po zjedzeniu pizzy, a potem tracisz czujność. Jako, że restrykcyjna dieta odchudzająca bywa monotonna i uciążliwa (oraz najczęściej niezdrowa), nie sposób przyjąć jej na resztę życia. Powoli (albo zupełnie szybko) wracasz do swojej diety (tej, która sprawiła, że dotarłaś do stanu, w którym odchudzanie było koniecznością). I co? JOJO. Bo w gruncie rzeczy schudnięcie jest łatwe. Trudniej utrzymać to, co się osiągnęło. Zła wiadomość na koniec.Istnieją ludzie, którzy po prostu są szczupli. Jedzą co chcą i ile chcą, a mimo to ich brzuchy są płaskie a uda smukłe. Oczywistym jest, że reszta (czyli my-normalni) nienawidzimy ich z całego serca. Żeby osiągnąć i zachować to, co oni mają od życia za free, musimy nie tylko schudnąć, ale również przemeblować nasze żywota, zmienić nawyki i ruszyć tyłki. Nie jest to sprawiedliwe, ale niezbędne. Nie powiem Ci jak to zrobić, bo nie wiem. Sama jestem gdzieś pomiędzy wprowadzaniem zdrowych nawyków a jojo. Cholera wie, na którą stronę przeważy się szala. Wiem jedno-zdecydowanie się na bycie szczupłym to robota na całe życie. Jeśli nie jesteś na to gotowa, a mimo to nie zadowala Cię to jak wyglądasz, możesz z powodzeniem stosować powyższe metody-w ramach oszukiwania samej siebie, rzecz jasna, bo przecież od nich nie schudniesz;)

HELOWA MAMA

List do M

Pamiętam czasy, kiedy Twoją gładką twarz okalały złote loki. Miałaś oczy błękitne jak wiosenne niebo i nogi szczupłe jak u modelki. Byłaś najpiękniejsza w świecie. Pamiętam również chwile, kiedy miałam Cię na wyłączność. Razem kleiłyśmy w kuchni róże karnawałowe, robiłyśmy kukiełki z ziemniaków i skrawków materiału, wycinałyśmy stempelki (te kartofle takie uniwersalne!). Nie, nie zawsze było tak miło. Bywałaś zołzą. Najgorzej wspominam czesanie. Ależ Ty mnie ciągnęłaś! Najgorsze było to ostatnie pociągnięcie szczotką- od spodu...brrr. Pamiętam chwile, w których byłaś najsłodszą i najlepszą z istot, a także te, gdy nie starczało Ci cierpliwości i siły. Pamiętam Twój śmiech, Twoje łzy, Twoją radość, złość, dobroć i gniew. W końcu zawsze byłaś tylko człowiekiem. Byłaś nim także wtedy, gdy nastąpiła mała apokalipsa. Nie wiem i nie chce wiedzieć, co czuje matka słysząc diagnozę swojego dziecka-rak. Wiem, co czuje starsza siostra, ale to chyba za mało, żeby zrozumieć. I jakby ten jeden cios to było mało, zaraz potem Ty i my wszyscy oberwaliśmy od losu po raz drugi- wada serca, operacja, niebezpieczeństwo. Takie scenariusze może pisać tylko życie, bo żaden szanujący się scenarzysta nie wpadłby na to, aby jedną kruchą bohaterkę obarczyć takim ciężarem. To by się nie sprzedało. Nikt by w to nie uwierzył. Pamiętam tamten okres jak przez mgłę. Łysą głowę małej siostrzyczki, ogromną bliznę na ciałku kilkumiesięcznego braciszka. Ciebie nie pamiętam. Nie ma się co dziwić. Krążyłaś gdzieś między Warszawą a Gdańskiem, bo tam leżały Twoje dzieci. Nie zawsze starczało Cię dla tych, które zostały w domu. Byłaś tylko człowiekiem. Zmęczonym czuwaniem przy szpitalnych łóżkach, słuchaniem diagnoz które brzmiały jak wyroki, walką o względną normalność w całym tym bałaganie. Dziś ogromna niegdyś blizna, to tylko mała szrama na plecach dorosłego faceta. Łysa przed laty głowa to teraz owłosiony łepetyna wytatuowanej hippiski. I ta trójka przez którą nieraz miałaś wyrzuty sumienia, też wyszła na ludzi. Dałaś radę. Do teraz nie wiem, jakim cudem. Zwłaszcza teraz. Bo wiem już jak to jest drżeć o dziecko, nawet gdy śpi w drugim pokoju, znam za dobrze szpitalne łóżka, znam lęk o życie malucha, wiem jak to jest, gdy twoje serce żyje sobie obok, w drugim człowieku. I ni cholery nie potrafię sobie wyobrazić jak to jest pomnożyć to przez pięć.  Po wszystkim co przeszłaś, powinnaś być rozdygotanym kłębkiem nerwów, a Ty się trzymasz! I stać Cię na pogodę ducha, na optymizm, na uśmiech, na odważne patrzenie w przyszłość. Obronną ręką wyszłaś z najgorszej zawieruchy, nie tracąc przy tym ani odrobiny ze swojej wielkości. Bo jesteś wielka. Nigdy nie odkryłam w Tobie ani odrobiny złośliwości lub cynizmu (a wiem jaka to trucizna, bo sama z nią walczę). Nigdy nie byłaś małostkowa ani mściwa, nawet wtedy, gdy nikt nie miałby o to pretensji. Zbierałaś cięgi i coraz wyżej trzymałaś głowę. I zawsze pokazywałaś klasę, wyciągając rękę do ludzi, którzy traktowali Cię źle. Nie ma na świecie człowieka, któremu zrobiłaś krzywdę, jest za to piątka, która wie, że zawsze może na Tobie polegać. Że w razie potrzeby, nie bacząc na ból pleców ruszysz z odsieczą. Bo taka już jesteś. Niezłomna. W Dniu Matki życzę SOBIE być taką jak Ty.

HELOWA MAMA

Nawrócona

Otwieram drzwi lodówki i wyjmuję słoik dżemu. Jeszcze nie ruszany, dziewiczy. -Michaaaał!- wołam, ale po sekundzie namysłu chwytam za nakrętkę. Po chwili wieczko odskakuje z głośnym kliknięciem. Wybałuszonymi ze zdumienia oczami patrzę to na otwarty słoik, to na nakrętkę. Przybyły na wezwanie Rak również nie kryje zdziwienia:-otworzyłaś słoik. Sama.-o kurwa, mam moc!.................................................................................................................................................................... Schudło się Matce Rak. To był moment, w którym pogodziła się z faktem, że już zawsze będzie za gruba na szczupłą, za szczupła na puszystą. Ot, kobita w rozmiarze L. Owo pogodzenie się sprawiło, że na charytatywną zbiórkę odzieży trafiły wszystkie eSki i XeSki . A potem nagle, bez większego wysiłku waga spadła o jakieś dwanaście kilo. Ot, trochę nerwicy, szczypta kurwicy,alergia, dwie przeprowadzki w ciągu półrocza, oraz drugie "moja firma właśnie ogłosiła upadłość" w ciągu roku. Niestety wraz ze zmianą wagi moje ciało zmieniło również stan skupienia. Na półpłynny. Okazało się bowiem, że zrzucić dobrą dychę z dwudziestoletniego tyłka, to nie to samo, co zrzucić ją z trzydziestoletniego. I tak stanęłam przed schizofreniczną sytuacją: waga mówiła ,,stara, dobrze jest, tak trzymać!", a lustro ,,are you fucking kidding me?". Lustro miało rację. Brzuch, jeszcze niedawno napięty, choć okrąglutki przelewał się smętną fałdą za pasek spodni. Dupsko wyraźnie zmniejszyło odległość do kolan, a skóra na ramionach majtała się przy każdym ruchu jak peleryna u Batmana. Matka Rak nie należy do osób działających pochopnie, poza tym, miała nadzieję, że się ,,wchłonie". Po kilku miesiącach oczekiwania, aż samo się, uznała, że nie ma co liczyć na cud. I tak dokładnie miesiąc temu, kobieta, która siłownię widziała jedynie na amerykańskich filmach, pojawiła się na pierwszych zajęciach..............................................................................................................................................................Jak wiele kobiet wyobrażenia na temat zajęć fitness opierałam na popularnym niegdyś klipie ,,Call on me". Tego mniej więcej się spodziewałam, stając w drzwiach sali do ćwiczeń. Że będę jedyną lebiegą z wiszącym cielskiem. Że będę śmieszna i żałosna na tle wysportowanych lasek rodem z hollywodzkich filmów. Ze zdziwieniem i ulgą stwierdziłam, że wśród zebranych kobiet ani jedna nie wygląda jak panie z teledysku. Są za to: grube, chude jak patyki, stare, młode, ładne, nieładne, długowłose, krótkowłose, rude blond i siwe-innymi słowy, zwyczajne kobiety, jakie co dzień mijamy na ulicach. Nieco podniesiona na duchu zajęłam stanowisko (naturalnie w najdalszym kącie sali, z dala od ludzkich spojrzeń). Po chwili weszła instruktorka. Ona też nie wyglądała jak laski od Erica Prydza. A chuda! Ja z moim minus 12 nadal wyglądam przy niej jak czołg. Każdy ruch, gest, skinienie ręki sprawiał, że pod skórą drobniutkiej kobiety poruszały się żelazne mięśnie. No i się zaczęło! Pierwszy kryzys nastąpił mniej więcej w piątej minucie. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że muszę napić się wody, inaczej odpadną mi ręce. Kiedy tempo ćwiczeń wzrosło, byłam przekonana, że nie tylko nie dotrwam do końca, ale zejdę w trakcie na zawał. Instruktorka zaczęła dodatkowo używać obcego języka: single, dwa na dwa, zatrzymaj na trzy, krótki ruch itd. Wreszcie wykrzyknęła: deska! No, kurna, wiem, że nie mam za dużo, ale żeby tak? Okazało się jednak, że wcale mnie nie wołała, że deska to takie ćwiczenie. -wygląda na łatwe-pomyślałam opierając się na rękach. O luuuudzie! Po kilku sekundach wszystkie części ciała drżały w spazmatycznych skurczach. -oddychamy spokojnie-krzyknęła instruktorka. W tym momencie padłam plackiem na materac. -to ja miałam oddychać?! Jakim, kurna cudem?! Unosząc się z materaca zerknęłam na twarz w lustrze. Lico koloru buraka i przerażone oczy zadające pytanie: po jakie licho? Jakieś 3/4 pierwszych zajęć spędziłam na przewracaniu się na materac, udawaniu, że sznuruję buty oraz piciu wody, a i tak wracając do domu czułam się jakby coś mnie rozjechało. Każdy staw, mięsień i ścięgno dygotało. Kilkanaście godzin później całości dopełniły takie zakwasy, że klękajcie narody. I wciąż nie wiem, jakim cudem udało mi się zmusić samą siebie do pójścia na kolejne zajęcia. Możliwe, że to skąpstwo. W końcu karnet za darmola nie był.................................................................................................................................................................Miesiąc później ja, człowiek, który nie odkręcał samodzielnie butelki wody mineralnej, mam moc. Brzuch przestał żyć własnym życiem, a tyłek dzielnie walczy z grawitacją. I mam mięśnie! Póki co, jeszcze dobrze ukryte, ale są! I to kochani nie jest wszystko! NIC MNIE NIE BOLI! Ani stawy, które bolały od dziecięctwa, ani plecy, które bolały od czasów ciąży. Nie dręczą mnie skurcze, nie pamiętam zakwasów. Chodzę za to wyprostowana jak struna. I jest mi dobrze. 3-4 razy w tygodniu pakuję torbę i uciekam. Przed Helką, przed domem, przed Rakiem. Żeby było jasne, nadal nie lubię ćwiczeń, Uwielbiam za to moment, w którym słyszę: -koniec, byłyście świetne!

HELOWA MAMA

Odpowiedzialność małego człowieka

Jak w każdy czwartek odstawiam Helkę  na zajęcia baletowe. Dzieciak pędzi na salę przytulać się koleżankami ( z tego co zdążyłam się zorientować, robi tam trochę za maskotkę), Matka Rak pędzi do dziury w okleinie drzwi, żeby podglądać. Podgląda nie tylko dlatego, że jara się własnym dzieckiem w trykocie, ale przede wszystkim dlatego, że mu nie do końca ufa. No bo jak tu ufać?-Heluniu, jak było na zajęciach?-Spaniale, byłam baldzo gzecna.-To ciekawe, bo pani mówiła coś innego.-tak? A co?-że jej nie słuchasz i że się do niej wcale nie odzywasz.-tak, to plawda.-a wyjaśnisz mi dlaczego?-bo pomyślałam, ze to będzie świetny zalt!Abstrahując od tego, czy instruktorka dysponuje odpowiednim poczuciem humoru, aby docenić Helkowe żarty, Matka Rak podgląda, żeby wiedzieć co w trawie piszczy. Oczywiście, Helka nic o tym podglądaniu nie wie. I tak dziś z nosem przyklejonym do szyby oraz wypiętym tyłkiem (bo dziura znajduje się jakieś metr trzydzieści od ziemi) widzę następującą scenę:Na środku stoi mała blondyneczka w koronie. Wszystkie dziewczynki łącznie z Helką wyśpiewują gromkie "sto lat". W rączkach solenizantki widzę pudło czekoladek. Żal mi już serce ściska, bo wiem, kogo poczęstunek musi ominąć. Śpiew milknie, a rozbawiona Helka strzela w stronę instruktorki. Otwieram drzwi i tłumaczę, że uczulona, że nie wolno i tak dalej.-wiem, Hela już mi powiedziała- mówi dziewczyna.Patrzę na Helę. Rozchichotane dziewczynki częstują się cukierkami. Wśród nich biega równie rozchichotana Helka- bez cienia żalu. Cieszy się, bo już tak ma, że cudze urodziny cieszą ją niemal jak własne (niemal, bo nie inkasuje prezentów). Cień żalu pojawia się oczywiście w matczynym sercu. Na szczęście, szybko zastępuje go duma. Bo muszę być dumna, kiedy uświadamiam sobie, że moja trzy i pół letnia córka jest odpowiedzialna i dojrzała. Gdybym nie siedziała pod dziurą, to... nic by się nie stało. Bo Helka nie rzuci się na cukierki i ciastka tylko dlatego, że nie ma mnie w pobliżu.Nie będę więcej warować pod dziurą. Ufam mojej córce. A instruktorka, no cóż. Lepiej żeby miała poczucie humoru...

HELOWA MAMA

Moja, mojsza, najmojsza...

Chłopiec jest wysoki, z wyraźną nadwagą. Pod pachą tarmoli paczkę Lejsów XXL. -no chodź, pojeżdzimy samochodzikami -mówi ojciec chłopca.-UUUUUUEEEEEEEEE.....AAAAAAAAAAA....BUUUUUUUU...- odpowiada syn.Oboje z Rakiem spoglądamy na siebie. CO ZA BACHOR-wisi w powietrzu. Niewypowiedziane, pomyślane.Tydzień później w tym samym miejscu:-Helu, jesz tę bułkę, czy nie?-UUUUUUEEEEEEEE....AAAAAAAAAA...BUUUUUUUU...CO ZA BACHOR wisi w powietrzu. Niewypowiedziane, ale wyraźne. W spojrzeniach wszystkich gości restauracji, w naburmuszonej minie kelnerki, w uniesionej brwi kucharza, który właśnie wychylił głowę ponad wahadłowymi drzwiczkami.Oboje z Rakiem spoglądamy na siebie.WIDOCZNIE ZMĘCZONA.Kurtyna.....................................................................................................................................Pod drzwiami sali baletowej:-moja to prawdziwa aktorka! Uwielbia występować.-a moja to mogłaby trzy razy dziennie.-a moja ma aż cztery spódniczki do tańca.Mijam mamuśki, a szyderczy uśmiech sam wpełza mi na usta. O czym z takimi gadać?Zaglądam przez dziurę wydrapaną w okleinie szyby (przysięgam, że nie ja wydrapałam). Tylko tak można podejrzeć zajęcia. Oczom mym, a właściwie jednemu oku ukazuje się kilkanaście dziewczynek. Słodkie i śliczne, a wśród nich ONA. Ubrana w czarny trykot. Na głowie elegancki koczek. Najmniejsza i najmłodsza. To dopiero jej trzecie zajęcia, jednak talent widoczny jest gołym okiem. Ze ściśniętym sercem patrzę, jak unosi rączki nad głowę, wykonuje piruety, unosi nóżki obute w różowe baletki, podskakuje. Tak, zdecydowanie ma najwięcej wdzięku. I jak świetnie opanowała kroki! A reszta? No cóż. Ewidentnie są mniej zdolne. Nie ogarnęły najwidoczniej kroków, bo wszystkie tańczą co innego niż Helka...

HELOWA MAMA

Pojedynek...

Z siłowni wychodzę krokiem sprężystym. Po pokonaniu mniej więcej trzech metrów okazuje się, że cztery treningi to jeszcze za mało, aby się popisywać po zajęciach. Sprężysty krok zastępuję zatem bardziej pasującym do ogólnej kondycji krokiem wlecząco-czołgającym. Galaretowata poduszka, którą z grzeczności nazywam brzuchem piecze niemiłosiernie, uda drżą, zmęczone barki zwisają smętnie- i ja jeszcze za to płacę! Zmierzając w stronę domu tonę we własnych myślach. Właśnie daję sobie dyspensę na chipsy solone i ser (no już nie przesadzajmy z tym zdrowym stylem życia), kiedy oczom mym ukazuje się następujący obrazek: młodzian idący z naprzeciwka "ściąga ostatniego bucha" z wiszącego w kąciku ust papierosa, po czym ciapie niedopałek na deptak. Po obydwu stronach rzeczonego deptaka ciągną się  rzędy ławek. Są one oddalone od siebie co pięć metrów, a po obydwu stronach każdej z nich znajdują się kosze na śmieci wyposażone w popielniczki. Wokół nas znajduje się zatem kilkadziesiąt popielniczek. Jako, że należę do aktywnych naprawiaczy świata, bez chwili wahania podejmuję interwencję:-przepraszam pana, czy naprawdę nie mógł pan wrzucić tego do śmieci? -eee?- chłopak przystaje i patrzy na mnie wzrokiem mówiącym "nie mam mózgu, ale za to potrafię przypierdolić".-jeśli wszyscy będziemy tak dbać o wspólną własność, to bez względu na to, ile pieniędzy władze miasta wydadzą na remonty, będziemy tonąć w brudzie i śmieciach.- tłumaczę niezrażona. -spierdalaj!- cięta riposta skutecznie odbiera mi chęć do bycia miłą. W pierwszym odruchu próbuję kopnąć delikwenta, na szczęście nie ma w pobliżu nikogo, kto rozmachałby mi nogę. Po chwili dociera do mnie, że bez względu na to, jak bardzo czuję się zła i urażona, moje szanse w tym pojedynku są równe zeru. Facet jest jakieś dwadzieścia centymetrów wyższy i ze dwadzieścia pięć kilo cięższy. Rozpatruję jeszcze możliwość szturchnięcia buca pięścią w oko, ale pomysł ten odrzucam jako zbyt ryzykowny. Nie chcąc jednak wyjść na ofiarę losu, która pozwala jakiemuś troglodycie nawrzucać sobie na środku ulicy, postanawiam dopiec mu w jakiś inny-bezpieczniejszy dla mnie sposób. By uśpić jego czujność mówię:-aha.Chłopak odchodzi rzucając mi pogardliwe spojrzenie i wtedy dokonuje się moja zemsta. Ręką ukrytą w kieszeni kurtki posyłam mu "faka". A niech mu pójdzie w pięty!

HELOWA MAMA

Trudne nowego początki

Stare powiedzenie mówi, że trzy przeprowadzki to jak jeden pożar. Jako specjalistka od przywracania na właściwe tory rozpieprzonego przez przeprowadzki życia, potwierdzam. Choć walizki, pudła i kartony zostały już rozpakowane, szacowanie szkód trwa nadal. Zaznaczyć trzeba, że ekipa przeprowadzkowa, czyli ja i mąż mój Raczysław, to  najgorzej dobrany tandem w dziejach. Różnice w zakresie planowania, trybu pracy oraz metod pakowalniczych wywołały serię poważnych awantur już w trakcie pakowania. To, co działo się podczas rozpakowywania określić można krótko: furia. Najpierw przyszło mi ze łzami w oczach czyścić białe meble Helki. Nowe, dodam, bo pół roku to dla mebli tyle co nic. No chyba, że Rak zajmuje się transportem. Otarcia, zadrapania, dziury we frontach- bolało. Niemniej bolało odkrycie, że porysowana i ogólnie jak psu z gardła jest również nasza komoda. Ale najbardziej bolało...uszko od filiżanki. Nowy serwis. Niby nic specjalnego, żadne tam rozentale, mimo to serce pęka. Dlaczego? Bo miałam w końcu sześć jednakowych filiżanek w miejsce zbieraniny reklamowych kubków i szklanek od nutelli. Kupiłam na "nowe mieszkanie". Pomyślałam, że jak ktoś przyjdzie na herbatę to podam kulturalnie, jak człowiek. Rak postanowił mi "pomóc" i wyjął naczynia z kartonu. Ktoś go prosił?! Nie. Czy ma w zwyczaju wyręczać mnie w takich rzeczach? Nie. Ot, zrobił wyjątek. Ten wyjątek sprawił, że podczas mycia szafki (bo oczywiście włożył naczynia do brudnej), natrafiłam na wciśniętą w najdalszy kąt zdewastowaną filiżankę. Kurwica serca-tak Gaga zwykła określać stan, w który wpadłam. Dzwonię do szanownego małżonka i pytam grzecznie:-czego mam się spodziewać?!-yyy... znalazłaś?-znalazłam! I meble pooglądałam. Następnej przeprowadzki nie przetrwają!-przeeeestań...-żadne przestań! Ja mogę być nomadą, ale nie menelem!-to sama sobie to pakuj i przewoź!-i będę! Co jeszcze zniszczyłeś?!-yyy....-gadaj! Chcę mieć to za sobą.-no dobra...pamiętasz nasze kieliszki? Te cięte?-yhm...-ile ich było?-osiem.-a te gładkie?-dziesięć.-a te do szampana?-sześć.-no to...teraz mamy dziewięć.-??? Tych do szmpana?!-wszystkich razem.Do chwili obecnej status zaginionych mają: cukiernica, pojemniki kuchenne, ubrania letnie, domek dla Barbie i wiele innych...  

HELOWA MAMA

Kabarety...

Helka chce zostać mistrzem stand-up. Charyzmę dziewczyna ma, pracowita nad wyraz, poczucie humoru również jest. Jedyne czego nie ma, to publiczność. Niestety, z braku laku za publiczność robię ja. Jest ciężko. Dowcipasy opowiadane przez artystkę trwają zwykle po 10-15 minut i występują seriami. Bywa, że odpływam myślami w trakcie występu i włączam się jedynie po to, aby w odpowiednim momencie wybuchnąć śmiechem. Niewybuchanie śmiechem jest przez Helkę traktowane bardzo osobiście- w końcu sama pisze sobie teksty. No więc wybucham- żeby nie urazić uczuć, a przede wszystkim, żeby przypadkiem nie przyszło jej do głowy powtarzać. Zdarza się jednak, że przezabawne opowiastki córki wymagają rodzicielskiej interwencji i cenzury...Kończę czyścić kuchenkę. Mleko znów zrobiło się większe od garnka. Helka od dobrych kilku minut opowiada dowcip. Odrywam się od ściery akurat, aby usłyszeć błyskotliwą puentę:-...i wtedy na głowę spadła im SLACKA! A hahahaha...Zniesmaczona kloacznym żartem postanawiam interweniować:-a fe! Ani to zabawne, ani mądre. To nie jest dobry dowcip.-nie jest?- dopytuje zaskoczona autorka.-ani trochę. To niesmaczne i nieładne.- zapewniam.-i nie jest wcale smiesne?-wcale a wcale.-a bulaki?-ale...co z tymi burakami?-no...ze wtedy na głowę spadły im bulaki!-okej, buraki są trochę lepsze.- godzę się wreszcie na warzywną wersję dowcipu.Helka myśli przez chwilę, po czym twarzyszkę rozjaśnia jej uśmiech:-i wtedy na głowę spadły im bulaki! A od bulaków dostaje się slacki... ahahahahaa... 

HELOWA MAMA

Przyjaciółki...

-mamoooo, na huśtawkę! -Heluuu, ja mam ręce do kolan od tych zakupów...-mamulko, ale ja musę to mój obołjązek!No cóż, mus, to mus. Obowiązkowy dzieciak mi się trafił, nic tyko się cieszyć. Stawiam siatę obok huśtawki i majtam w tę i we w tę metalowym ustrojstwem. Nagle do moich uszu dochodzi piskliwy wrzask i ogarnia mnie panika. Mózg nie zadziałał jeszcze na tyle, aby do głosu dopasować twarz, jednak instynkt zadziałał poprawnie-czas się bać.-czaaaaaaaść!- rozlega się ponownie i w tym momencie widzę JĄ. Jadowita we własnej osobie!Rozciągam usta w wymuszonym uśmiechu i odpowiadam najuprzejmiej:-cześć, miło cię widzieć.-no. Widzę, że wam się nie powiodło, bo wróciliście...-uśmiech mojej rozmówczyni w przeciwieństwie do mojego, nie jest wymuszony.-Rak zmienił pracę. Na lepszą-dodaję po krótkim namyśle. Uśmiech Jadowitej blednie. -aaa, to dobrze. Gdzie ta moja...o jest! Juhuuuu, Klauduniaaaa!Mała Jadowita. Urosła przez pół roku. Wygląda jak mniejsza wersja matki. Obie rude jak marchewki. Normalnie nie wierzę, że rude jest wredne, ale w tym wypadku matka natura się nie pomyliła. Barwy ostrzegawcze w przypadku tej dwójki są jak najbardziej uzasadnione. Mała Jadowita nie ma oczywiście zamiaru się przywitać.-dzień dobry, Klauduniu. Urosłaś- mówię.-phi. Ale Hela ma brzydkie buty!-odpowiada Klaudunia. Nagle wzrok małej natrafia na reklamówkę stojącą obok mojej nogi. Oczy zwężają się w szparki, lisia twarzyczka przybiera chytry wyraz. -Klaudunia jest najwyższa w klasie! -mhm- bełkoczę starając się nogą osłonić reklamówkę. Klaudunia krąży wokół niej z miną głodnego sępa. Taka natura. Tak jak obowiązkiem Helki jest pobujtać się na każdej mijanej huśtawce, tak obowiązkiem Małej Jadowitej jest wiedzieć co niosę w reklamówce! -Te dzieci tak rosną! Teraz Zajączek się zbliża, znów nie wiadomo co kupić!-mhm...-odpowiadam, po czym kucam i zawiązuję ucha torby na supeł- zwiążę to, bo mi zakupy wypadają-mówię. Klaudunia posyła mi nienawistne spojrzenie. Matka, niezrażona ciągnie dalej:-no naprawdę quada ma, bo dostała w zeszłym roku na komunię, komórkę ma, laptopa ma, tableta ma. No co ty byś Klaudunia chciała?- gluta! Nie mam glutów!-odpowiada naburmuszona dziewczynka.-a idź!-krzyczy jadowita- z tymi glutami mi znowu wyskakujesz!- jest zła. Glutem nie da się przyszpanować, więc najpewniej Klaudunia ich nie dostanie.-musimy lecieć, naraaaa- rzuca nie zaszczyciwszy nas nawet spojrzeniem. -a Hela ma trzy gluty!- wołam jeszcze za nimi.Klaudunia z wściekłości kopie mijaną ławkę, Jadowita ciągnię ją za rękę.-mamusiu, a co to są gluty?-Heluniu, nie mam pojęcia...

HELOWA MAMA

Prawo dżunglii

Zacznę od tego, że Raki są mięsożercami. Jemy mięso, wiemy czym to pachnie. Żadne światopoglądowe dyskusje nie zmienią naszych poglądów (póki co). Szanuję i rozumiem wege, jednak sama wybrałam inaczej. Helka również je mięso. Oczywiście, dopóki jej dieta leży w mojej gestii. Nigdy dotąd nie siliłam się aby pokazać jej skąd pochodzi mięso, ani jaką cenę za jego pozyskanie płacą nasi bracia mniejsi, ale pewnego dnia stało się samo. Dziadek Tomas przytachał rybę. Oto przed Helką bolesna lekcja życia. Córka żywo zainteresowała się stworzeniem. Dokonała dokładnych oględzin, po czym zadała pytanie:-a jak ona ma na imię?Zakłopotana, postanowiłam przyjąć sytuację na klatę:-obiad.-na imię? Obiad?-skarbie, tę rybę zjemy na obiad.Nie nadamy jej imienia. -ale ona śpi!-nie, kochanie. Ona nie żyje. -nie żyje?-tak.-i ją zjemy?-tak.Tu dopadły mnie wątpliwości. Mnie, orędowniczkę mówienia dzieciom prawdy. Temat okazał się wybitnie trudny. Chyba za trudny. Dla mnie. Helka bowiem przetrawiła i orzekła co następuje:-wysklobcie jej te ocy, to ją zjem!Wrażliwość ewidentnie ma po ojcu.

HELOWA MAMA

Dignity, always dignity...

-lobimy implezę!-oznajmia Helka, a Matce Rak pozostaje jedynie przewrócić oczami. Wie, że jej weto nie ma szans, zwłaszcza, że wspólniczka Helki-Mańka, zdołała już wyjąć z czerwonego plecaczka balową sukienkę. Helka w te pędy biegnie po tiulową kreację i brokatową koronę. Matka Rak wywraca oczami po raz kolejny, bo oto wystrojona Mania staje przed nią i robiąc maślane oczy pyta:-ciocio Neno, a pomalowas mi buzie?Ciocio Neno nie ma odporności na miny prezentowane przez blond krasnoludki, sięga więc po farbki, aby zrobić sześćsetny  makiaż. Kiedy kończy malować kwiatki na pucatych policzkach Mani, w pokoju pojawia się niezadowolona Helka. -tak nie moze być! Nie mogę mieć spodni  pod sukienką!Matka Rak zastanawia się przez chwilę, w którym kartonie mogą znajdować się odpowiednie rajtki, niestety, nie wie.-Helu, nie wiem gdzie masz cienkie rajstopy. Spójrz, Mania też ma kieckę na dresik naciągniętą. Dzisiaj zrobimy bal w dresach, ok?-nie pasuje mi to...uuuuuuuuueeeeeeeeee!-Heleno, tak się nie negocjuje.- strofuje Matka-EEEEEEEEEEEEEEEEEEE- odpowiada Helka.-Helu, najpierw się uspokój...- Matka próbuje zapanować nad sytuacją, niestety, nie ma wprawy. Helka po prostu nie urządza histerii, a tu taka niespodzianka.-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!-Przestań wrzeszczeć, to porozmawiamy. -Matka nie walczy już o rajstopy, ale o godność. Nie będzie dzieciak pluł jej w twarz!-ŁAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!-Dopóki się nie uspokoisz w ogóle nie będzie balu. Przytulimy się?-NIEEE! ŁAAAAAAAA..EEEEEE...BUUUUUU!!!!-W takim razie możesz iść do sypialni i tam się uspokoić. Potem porozmawiamy- Matkę, nienawykłą do takiego zachowania zaraz trafi szlak. Ona do dzieciaka jak do człowieka, a dzieciak nic! Na szczęście, Helka tupiąc nogami i wrzeszcząc jak opętana wynosi się do sypialni. Jeszcze przez chwilę słychać coś, co brzmi jak wyzwiska, ale Matka Rak woli nie przysłuchiwać się zbyt dokładnie. Po chwili następuje błoga cisza. Raczyca wie, że się nie dała. Szantaż nie wchodzi w rachubę. -widzisz, uspokoi się to dam jej te rajstopy. Żeby histerii nie robiła, to już dawno bym jej poszukała.- z tryumfującą miną Raczyca rzecze do Gagi.-no tak, nie może myśleć, że wrzask to sposób, żeby forsować swoje zdanie... -zaczyna Gaga, ale nie dane jej skończyć.Oto Helka staje przed nami. Usta  ma rozciągnięte w uśmiechu, a na nogach szare rajtki wygrzebane z któregoś z kartonów zalegających w sypialni.-no i widzis? Tak jest lepiej. Po co było się kłócić. To niepotsebne. Jus jestem zadolowona!-ale cię zrobiła!- cieszy się Gaga.-gratulacje, wygrałaś.- dodaje ubawiony wujek Dawko.-ale...godności trochę zachowałam... -odpowiada Matka Rak drżącym głosem. Bez przekonania. Zupełnie bez przekonania.

HELOWA MAMA

Subiektywny przegląd chudych lalek

Przeprowadzka to doskonały okres aby poddać w wątpliwość zasadność trzymania w domu artefaktów typu: sukienka ze studniówki, zestaw złoconych sztućców w iście królewskim wydaniu (prezent, nie pytajcie), dziecięce odświętne ubranka schowane na specjalną okazję która nie zdążyła nadejść, nim dzieciak zmienił rozmiar, itd. Przeprowadzka to także doskonały pretekst aby krytycznym okiem przyjrzeć się zabawkom naszych pociech. Szacowanie wartości nie wchodzi w rachubę- tysiące złotych w zabawkach, z czego część nie warta funta kłaków. Po co się zatem denerwować i liczyć? Liczenie zostawmy masochistom, sami natomiast przyjrzyjmy się czym bawią się nasze córki...Barbie.Poczciwa staruszka. Jej niemądry wyraz twarzy nie zmienił się od czasów mojego dzieciństwa. Tak samo miłość do różu. Barbie jest miła, dobra i zupełnie nijaka. Od czasu do czasu sprzedają ją w zestawach wraz z defekującymi zwierzątkami, brokatowymi pasemkami i innym dziadostwem, jednak w gruncie rzeczy Barbie to Barbie. Nie zmienia się ani na jotę. Raczej nie groźna. Rzecz jasna, jak każda ze sławnych blondynek zdołała uzbierać spore grono przeciwników zarzucających jej: anoreksję, złe prowadzenie się (oficjalnie Ken nigdy nie został jej mężem) oraz brak ambicji tudzież bierną postawę wobec emancypacji kobiet. Monsterhajki.Jeśli oceniać po ubraniach, monsterhajki to zorganizowana grupa pań lekkich obyczajów. Kabaretki, kuse spódniczki, cekiny itd. Jeśli natomiast oceniać po wyrazie twarzyczek, budowie ciał i ich kolorycie, można wysnuć następujący wniosek: lale są martwe ( w najlepszym razie bliskie śmierci z powodu skrajnego niedożywienia). Reasumując: wredne martwe tirówy. Jako, że walory estetyczne zabawki są dość dyskusyjne, laleczki dochrapały się sporej grupy zagorzałych wrogów. Niektórzy przedstawiciele kleru zarzucają im konszachty ze Złym, okultyzm oraz demoralizujący wpływ na dzieci i młodzież. Matka Rak zarzuca im tylko jedno: brzydkie w chuj .Bratz.Przeciętna lala z tej serii wygląda jak połączenie Megan Fox z Ewą Minge. O ile MH przywodzą na myśl przedstawicielki najstarszego zawodu świata, o tyle Bratz to już inna liga, mianowicie PORN STAR. Półprzymknięte w orgastycznym uniesieniu oczy i wary jak pontony +wulgarny makijaż oraz dyskusyjne ciuszki. Bratz występują w kilku wariantach, w tym  inspirowanym hamerykańskimi wyborami małej miss.  Przerażające!Equestria girls.Projektant tychże lal ( z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że dewiant) uznał, iż połączenie dziewczynki z koniem to świetny pomysł.  Co wyszło? Ano dość paskudne dziwolągi. Nieproporcjonalne  dziewczynki w kolorach tęczy. Olbrzymie głowy, chude kończyny i ...końskie uszy. Przyznać im trzeba, że mimo bezdyskusyjnej brzydoty posiadają jedną zaletę: nie są wyuzdane ani "seksowne". Fakt, ubranka nieco za skąpe, ale usta w rozmiarze S i sympatyczny wyraz naleśnikowatych twarzyczek. Ps. zamiast stóp mają takie kulki. Wygląda to naprawdę dziwacznie.Księżniczki Disneya.No cóż, tu mam mieszane uczucia. O ile na ocenę wyglądu Martwiaków, Gwiazd Porno i Kucyko-dziewczynek (będących ucieleśnieniem podejrzanych zoofilskich fantazji ) nie miały  wpływu materiały reklamowe w postaci kreskówek (większości nigdy nie widziałam na oczy), o tyle trudno mi oceniać disneyowskie mimozy bez uprzedzeń. No bo tak, same lalki są po prostu ładne. Wdzięczne dziewczątka w balowych sukienkach. Z drugiej jednak strony, większość  z nich to... głupie pindy. Bezgranicznie dobre naiwniaczki, zupełnie zależne od facetów. Dodatkowo, blachary i materialistki- tylko książęta im w głowie! Archaiczne i skazane na wymarcie. Oczywiście, istnieją wyjątki! Pierwszą względnie bystrą księżniczką była Bella. Nie dosyć, że działała zamiast czekać jak nierozgarnięta, aż zajmie się nią jakieś książątko, to jeszcze czytała książki. Arielkę z kolei cechowała ciekawość i żywiołowość, co się chwali, jednak nie można pominąć faktu, że poświęciła wszystko dla widzianego raz w życiu bubka. O Kopciuszku to już nawet szkoda gadać. Kobieta pozbawiona jakiejkolwiek ikry. Gdyby wróżka nie dała jej sukienki za free, prawdopodobnie po dziś dzień służyłaby za popychadło macochy. Moralnie też wypada słabo-wystarczyła  jedna impreza, żeby związać się z obcym chłopem. Równie bierna i naiwna co Śnieżka. Tamta z kolei obsługiwała krasnali i wyszła za widzianego dwa razy w życiu faceta. Nie jestem pewna, czy to właściwy wzór dla dziewczynek, jeśli jednak mam wybierać czym bawi się moja córka, księżniczki wygrywają z poprzedniczkami. Dawno, dawno temu, w innym życiu ( to będzie ze trzy lata wstecz, zanim urodziła się Helka), obiecywałam sobie umiar i minimalizm. W kwestii zabawek, rzecz jasna. Pokój mojego dziecka miały wypełniać jedynie starannie wybrane, gustowne i sensowne gadżety. Nie powiem, sporo takich funkcjonuje w codziennym użyciu, niestety, minimalizm mi nie wyszedł. Obok dizajnerskich klocków, ręcznie robionych zabawek i całej masy mądrych i rozwijających gier mam w domu pięć plastykowych kucyko-straszydeł, Barbinę i rudą Syrenkę z krzywymi nogami. Jako, że Helka nie skalana zgubnym wpływem telewizji i reklam, udało nam się uniknąć Bratzów i Monsterhajek. Pokazałam  zainteresowanej rzeczone poczwary podczas jednej z wizyt w zabawkarskim. Z drżącym sercem zadałam pytanie: -chcesz takie lalki? -...yyyy...nie, one są bzydkie! Kup mi lepiej kucyka.Z radości kupiłam dwa! 

HELOWA MAMA

Wyobraź sobie...

Wyobraź sobie, że ktoś sprawia, iż twoje ciało przestaje być posłuszne rozkazom woli i mózgu. Ot, czujesz, myślisz, pragniesz jak każdy człowiek, jednak nie jesteś w stanie rządzić rękoma i nogami. A teraz wyobraź sobie ten stan rzeczy u noworodka. Wyobraź sobie codzienność wypełnioną walką z przykurczami i bolesną rehabilitacją. Wyobraź sobie bystrego, żwawego trzylatka, zamkniętego w pułapce własnego, niesprawnego ciała. Wyobraź sobie nastolatkę marzącą o tym samym, o czym śnią wszystkie nastolatki, jednak zupełnie bez nadziei na to, że owe pragnienia się spełnią. Wreszcie, wyobraź sobie kobietę, która nigdy nie zaznała rzeczy tak zwyczajnych, że na co dzień nie tylko ich nie cenimy, ale nawet nie zauważamy. Ola nie musi sobie tego wyobrażać. Od dwudziestu czterech lat boryka się z czterokończynowym porażeniem mózgowym. Co to oznacza? Brak władzy nad własnym ciałem, trudności w mówieniu, całkowitą zależność od pomocy najbliższych. Dzięki bystremu umysłowi i zdecydowanie ponadprzeciętnej dawce optymizmu, a także pracy i opiece rodziny, Ola wyrosła na fantastyczną kobietę. Z właściwą sobie pogodą ducha i godnością znosi to, czego my, nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Po co tak właściwie piszę o Oli? Ano, niedawno pojawiła się szansa na to, aby scenariusz zakładający, że życie dziewczyny już zawsze będzie zależne od innych, uległ zmianie. Istnieje realna szansa na to, aby ciało Oli wreszcie stało się jej sprzymierzeńcem, a największe marzenie-spacer z psami, miało szansę się spełnić. Po dwudziestu czterech latach oddawania swojego życia w kochające ramiona najbliższych, Ola mówi dość! I nie jest to przejaw irracjonalnego buntu, ale odważna i racjonalna decyzja. Jeżeli dziewczyna podda się operacji do której niedawno została zakwalifikowana, dostanie szansę na samodzielność. Oczywiście, taka szansa nie może być tania. I nie jest. Nie da się wycenić ogromu pracy, bólu i poświęcenia, jakie są potrzebne Oli i jej rodzinie, aby dokonać cudu. Da się jednak wycenić koszty operacji oraz rehabilitacji. Niestety, przekraczają one możliwości finansowe dziewczyny i jej bliskich. Czy możemy pozwolić, aby Ola dalej tkwiła w więzieniu bezwładnego ciała, tylko dlatego, że nie ma wystarczająco dużo pieniędzy? Możemy. Możemy też użyć wyobraźni.  Wyobraź sobie, że los Oli jest w Twoich rękach. I uwierz w to. Razem możemy pomóc Oli postawić pierwszy krok.

HELOWA MAMA

Tutti frutti...

Naczytawszy się o zdradach i rozwodach których przyczyną są zaniedbane żony, Matka Rak postanowiła ratować małżeństwo. Wychodzi bowiem na to, że bawełniany dresik i flanelowa piżama to początek końca. Jako, że Raczyca posiada na stanie po kilka sztuk rozwodotwórczej konfekcji, sprawa wyglądała nader poważnie.  Co robić? Ano, na ratunek, jak zwykle przyszedł internet. Posiłkując się forami na których znudzeni małżonkowie wylewali swe żale, Matka Rak zrozumiała, że jest o krok od tragedii. Panowie, którzy opisywali zbrodnie przeciwko małżeństwu popełniane przez małżonki wymieniali obok dresów i aseksualnych piżam również: obwisłe piersi, krótkie fryzury (obcieła włosy, bo ponoć jej po ciąży wypadały!),nadwagę (obraziła się, bo powiedziałem jej, że jest gruba. Powinna wziąć się za siebie, w końcu nie można całe życie zwalać na ciążę. Urodziła przedwczoraj.), brak zaangażowania seksualnego (mówi, że nie ma siły i ochoty, a to już trzy miesiące po porodzie! Nic dziwnego, że ja biedny zdradzam ją z sekretarką!). Matka dała radę czytać jedynie do fragmentu w którym jeden z panów dowodził, iż fakt, że zdradza żonę jest jej wyłączną winą. Miała bowiem czelność nabawić się w ciąży  rozstępów! Tu Matka Rak trzasnęła komputerem, po czym wystawiła forumowiczom zbiorczą diagnozę: obmierzłe capy! Zadra jednak pozostała. Zaniepokojona kobieta postanowiła dokonać stosownych oględzin przed lustrem: obwisłych piersi nie odnotowano. W zasadzie nie odnotowano żadnych piersi, ale panowie skarżyli się na obwisłe, a nie nieistniejące, więc kobieta postanowiła liczyć to sobie za plus.  Długich loków brak (chyba, że liczą się łydczane), łeb ogolony na amerykańskiego żołnierza. Słabo. Nadwaga-chwilowo (jestem realistką) nieobecna. Zaangażowanie...chyba w normie, ale może za mało?! Z zapuszczeniem warkocza do pasa będzie problem-pomyślała -resztę naprawimy od ręki! Aby udowodnić sobie, Rakowi i burakom z internetu, że matka i żona może być nadal seksowną kocicą, Matka Rak zaimprowizowała weekend w SPA! Z powodu braku czasu i odpowiednich środków finansowych, weekend został przeniesiony na piątek (dokładniej między 20.30 a 21.15), natomiast za luksusowy hotel SPA robiła ciasna łazienka w M3. Matka ...tfu...Seksowna Kocica zaaplikowała sobie kilka zabiegów pielęgnacyjnych w tym aromatyczną kąpiel. Olejek do kąpieli obiecywał owocową rozkosz i nie kłamał! Nowy nabytek, kupiony specjalnie z myślą o ratowaniu małżeństwa i rozbudzaniu zmysłów. Wiśnia i porzeczka- obłędny zapach. Byłaby kobieta wypacykowała się bardziej, ale Rak co chwila walił do drzwi SPA, grożąc, że za moment podda się naturze, tj. nasika tam, gdzie stoi. Matka odziawszy się w czarną koronkę wyszła z dumnie podniesioną głową: oto ja, Afrodyta, demon seksu, królowa nocy...-co tak jedzie?!-że co?-to ty! Śmierdzisz jak...Grand wiśniowy. To taki jabol. Wypiłem to z chłopakami jak mieliśmy jakieś naście lat. Ależ ja po tym rzygałem! I po jaką cholerę ja mam to małżeństwo ratować?! 

HELOWA MAMA

Kwintesencja

-mamo, a jaką kupę lobi wąz?-yyy...nie wiem córeczko, nigdy nie widziałam węża robiącego kupę.-a lybka?-rybki robią takie długie cieniutkie nitki. -a dinozałly?...Jeszcze kilka lat temu  taka luźna pogawędka na temat ekskrementów doprowadziłaby mnie do mdłości. Od zawsze bowiem należałam do tych "obrzydlywych", co to ani bąki ich nie śmieszą, ani kloaczne tematy nie wciągają. Kupa była dla mnie absolutnym tematem tabu. Obrzydliwą koniecznością, nad którą nie należy się zbytnio rozwodzić. Zgadnijcie, kiedy mi się odmieniło! Tak, dobrze zgadujecie.Jeszcze dzień przed porodem obiecywaliśmy sobie solennie, że kupa nigdy nie stanie się tematem naszych rozmów, niepokojów i rozważań. Wystarczy, że musimy o niej wysłuchiwać od innych rodziców. My będziemy inni. Zielone wody na porodówce powinny dać mi do zastanowienia. Skoro tak rozpoczyna się moje macierzyństwo, to zapewne nie różami będzie usłane...Kupa, której nie było.Przez pięć dni spędzonych w szpitalu zmieniałam czyste pampersy. W sensie, że czyste na czyste. Kupa, która miała mnie nie zajmować stała się głównym tematem rozmów z małżonkiem. To znaczy, nie sama kupa, a jej brak! Z zazdrością spoglądałam na inne matki. Ich dzieci produkowały na potęgę, moje nic. Kiedy dwa dni po opuszczeniu szpitala dzieciak w końcu solidnie zabrudził pieluchę, nie posiadaliśmy się ze szczęścia. Tak oto kupa z brzydkiej fizjologii awansowała do szeroko komentowanego wydarzenia kulturalnego. I to dla całej rodziny! Do tej pory bowiem, wszystkie rozmowy telefoniczne rozpoczynały się od "kupa była?".  Ano była. Raz na pięć dni. Taką zdolność przerobową prezentowała Helka noworodek oraz Helka młodszy niemowlak. Rodzice bezustannie martwili się czy, to aby dobry wynik- mimo zapewnień położnej, że wszystko jest w porządku. Rak, który "nigdy nie będzie jarał się kupą" przynosił z pracy informacje w stylu: a dziecko sekretarki robiło osiem razy dziennie! Kupa, która nie znała umiaru. Niespełna pięć miesięcy później Helka zmieniła front. Najpierw przez trzy dni wymiotowała i gorączkowała, następnie włożyła całą energię w produkcję tego, o czym  mieliśmy nigdy nie rozmawiać. Odwodniona i osłabiona trafiła do szpitala. Tak nastała nowa era naszego gównianego rodzicielstwa. Kupy nie tylko trzeba było liczyć i zapisywać, ale także dzielić na kategorie! Przez pięć dni debatowaliśmy nad każdym pampersem ( a ich liczba przekraczała dwadzieścia na dobę!) jak para naukowców: -sądzę, że śmiało można nazwać ją półpłynną. Jak pan sądzi, doktorze?-owszem, ma pan słuszność profesorze, jednakże jeżeli przyjrzy  się pan dokładniej, to dojrzy pan również śluz. Musimy zatem zapisać ją jako "półpłynną śluzowatą". Wierzcie mi, to nie było ani obrzydliwe, ani tym bardziej zabawne. Jak Świętego Grala wypatrywaliśmy kupy, którą można by od biedy nazwać "normalną". Od tego bowiem zależało zdrowie Helki. Kupa znów całkowicie zdominowała nasze życie. Kupa nietrafiona.O jednej już napisałam TU. NIEtrafiały się też inne: do wanny, obok nocnika, w ręcznik, w gacie. Któż nie miał z nimi do czynienia? Któż nie zbierał ich z dywanów, kafelków i paneli. Kto nie spierał ich z ubranek (również swoich)? Nie da się zostać rodzicem i nie pobrudzić rąk, ot co!Kupa rzekoma. Zakupy w olbrzymiej galerii handlowej.-mamoooo! Musę kupę! Chwytasz dziecko pod pachę i biegniesz jak Usain Bolt po olimpijskie złoto. Oczywiście, toaleta na którą trafiasz po kilku minutach błądzenia okazuje się nieczynna z powodu remontu/zapchana. Biegniesz zatem na inne piętro. Udało się. Podtrzymujesz dzieciaka nad klozetem, tak aby przypadkiem niczego nie dotknął:-yyyyy....tylko mi się zdawało...Jeśli jesteś rodzicem, wiesz, że nie da się uciec przed kupą. Kupa to kwintesencja rodzicielstwa. Nie ważne jak mocno wciśniesz na nos różowe okulary i jak bardzo polukrujesz sobie żywot. I tak przerzucisz swoją tonę gówna. I z dwojga złego, lepiej przerzucać to dosłowne. Tako rzecze Matka Rak;)

HELOWA MAMA

Optymistka

Przesuwam dłonią po jedwabistym materiale. Suknia jest wściekle czerwona i leży jak ulał. Żadnych "boczków", fałdek, sterczącego brzucha. Wyglądam jak milion dolarów. Suknia kosztuje niewiele mniej. Nic to, muszę ją mieć! Mogę ją mieć. Podaję uśmiechniętej od ucha do ucha sprzedawczyni swoją platynową kartę...-mamooooo, mamusiuuuuu! Obudź się, jus jest dzieeeeń!-ueeeee...idź jeszcze pospać...W tym momencie drapieżne palce unoszą mi powieki, a zachłanne usta zostawiają na mojej twarzy mokre plamy pocałunków.-otwielaj swoje ślicne ocka! Dzieńdobelek. -Heeeeeelka...no miej litość... która to godzina?Unoszę lewą powiekę i rzucam okiem na telefon. Ósma pięć, nieźle. To znaczy, byłoby nieźle, gdybym wczoraj nie oglądała filmu do wpół do drugiej. -wstawaj, bo jest nowy dzieeeń!Z trudem otwieram drugie oko. Nad głową niczym wyrok wisi twarzyczka Helki. A cieszy się! Jakby o ósmej pięć było z czego.-dobra, już wstaję.-bełkoczę. Niezrażona Helka szczebiocze dalej:-dzisiaj idziemy secies do kina! Na Balbi.-ooooesuu, jeszcze i to....-zlobiłam ci helbatkę, mamusiu! To miłe, plawda?Prawda, zwłaszcza,że odkryłam co uwiera mnie w tyłek-plastykowa filiżanka Wadera. Usiadłam na niej gramoląc się z łóżka.-mamo głupsiololska! Nie siada się secies na helbatce. Zlobię ci dlugą.Helka biegnie do swojego pokoju, klapiąc bosymi stopami o podłogę. Wstaję.Trzeba się "secies" ogarnąć. Odsłaniam roletę, a tam...-fuck. Znowu śnieg? -śniezek, śniezulek...mas helbatkę.- wróciła. Przyniosła filiżankę i pluszową sałatę z Ikei.  -rany, wczoraj powietrze pachniało wiosną. Ptaki śpiewały. Dzisiaj znowu szaro i zimno.-mamo, to piękny dzień! Spójz, słonko się do nas uśmiecha.Spoglądam na szarugę za oknem.-jakie słonko? Same ciemne chmury.Twarzyczka Helki smutnieje. Tylko na moment. Po chwili znów jarzy się jak lampki na choince:-bo ono uśmiecha się do nas zza chmul!

HELOWA MAMA

Helka- Matka 1-0

-o, jak miło. Cisza, spokój, mogę normalnie ugotować obiad- pomyślała z tępym wyrazem twarzy Matka Rak. Olśnienie przyszło ułamek sekundy później:-o kurrrrna! Dlaczego jest tak cicho?!Z duszą na ramieniu kobieta zajrzała do do dziecinnego pokoju, a tam:-Helka (sztuk jedna),-nożyczki w ruchu (sztuk jedna),-małe białe ścinki (sztuk 21334546541)Masz babo coś chciała, było się wcześniej zainteresować! Czerpiąc z mocno nadużytych pokładów cierpliwości, Matka pyta spokojnym tonem:-co robisz?Nożyczki nieruchomieją. Dziecko nie podnosząc wzroku odpowiada:-kocham cię.-to miło. A poza tym?-bałagan, ale nie chcę o tym lozmawiać.Matka wypuszcza ze świstem powietrze.-no cóż, nie musimy o tym rozmawiać, wystarczy, że to posprzątasz.Tu w oczy rzuca się ocalały fragment okładki z napisem "sunkowy". -o proszę, nowy blok. Nie licz na to, że polecę do sklepu po następny. Możesz rysować na tych...świstkach.-to nie swistki, to makalon dla lalek.-a najadły się już?-chyba tak, mają pełne bzuchy. Glubaśne są.-świetnie, w takim razie umawiamy się, że ja dokończę obiad, a ty przez ten czas pozbierasz to do worka.-lepiej nie. Moze ty pozbielas.-lepiej nie, bo jak ja to pozbieram, to do worka trafią również twoje nożyczki. Tego chcesz?-nie! Nie wyzucaj mi nozycek! Pospsątam!Dalsza część opowieści powinna brzmieć: dzieciak pozbierał, matka dokończyła obiad i żyli długo i szczęśliwie. Niestety, takie rzeczy tylko w Erze. Kiedy matka za kilka minut zajrzała do pokoju, do sterty "makalonu" dołączyło pudełko klocków. Autorka tegoż bajzlu produkowała właśnie laurkę na ocalałym fragmencie okładki bloku.-Heluniu- rzecze Matka Rak i już wiemy, że zła. Normalnie mówi Helka. Helunia jest przed Helenką, znaczy tyle, że idzie wkurw.- co miałaś zrobić?-aaaaaa, pozbielać to. Zalaz pozbielam, tylko się pobawię.-nie, teraz pozbierasz, później się pobawisz. Za chwilę obiad, a potem idziesz na zajęcia z panią Nutka. Nie zostawimy takiego bałaganu.-nie.-co nie?-nie pozbielam.-więc nie pójdziesz na zajęcia. Krótka piłka.-nie chcę na zajęcia.-huuuuuuuuuuuuuuuu-matka spuszcza powietrze jak mały parowozik.-Helenko, rozejrzyj się. Jesteś dziewczynką, czy prosiakiem?-dziescynką. -to dlaczego mieszkasz w chlewiku? Taki bajzel, to tylko prosiaki w chlewie mają.-kwiiii, kwiiii....a hahahahaha! Ale beka!-Helena!!! -dooooobla, pospsątam.-dziękuję, ja wiem, że jesteś mądrą i grzeczną dziewczynką. Zaraz tu zajrzę sprawdzić jak ci idzie-rzekła matka załamującym się ze złości głosem i wyszła pielęgnując w głowie myśli, do których parentingowej blogerce przyznać się nie wypada. Było tam coś o pasku, zamykaniu w łazience i innych torturach. A se chociaż pomyślę, a co!Kilka minut później Matka Rak interweniowała ponownie. Bez skutku. Udało jej się uzyskać rzucone bez przekonania: jus dobze, pozbielam. Oczywiście, nie pozbierała. Tak samo piętnaście minut później, choć wówczas kobieta była już na skraju załamania nerwowego i dziecko najwidoczniej to wyczuło, bo rzekło: lany boskie, jus pospsątam, nie maltw się mamuś. Mamuś wyszła z pokoju trzęsąc się wewnątrz i na zewnątrz. Usiadła na poduszce i zaczęła próbę medytacji.-wdech...wydech....wdech. Po kilku minutach uszu niedoszłej joginki dobiegł "piskun" zagrany na gitarze elektrycznej. Tego już było za wiele. Matka wparowała do pokoju i od progu rozdarła gębę:-na litość boską, dziecko!!! Jak ja mam z tobą rozmawiać spokojnie?! W jakim języku mam do ciebie mówić?!!! Cholera jasna, nerwowo nie wytrzymam! Co ty wy....-No psecies pozbielałam.- rzekła spokojnym tonem córka. Ustroiła się w kapelusz i płaszcz z apaszki. Wybuch matki przerwał jej występ sceniczny dla Pana Brokuła, Żyrafy i obżartych makaronem lalek.-yyyyy- wybełkotała Matka Rak rozglądając się po pokoju. Ani śladu klocków. Ścinki wyzbierane do plastykowego worka. -no, to telas musis mnie pseplosić za ksycenie.

HELOWA MAMA

Wątpliwości

Aby mieć pewność, trzeba rozpocząć od zwątpienia- przeczytałam dziś rano na fejsbuku i przyszła mi do głowy taka opowieść...Pierwszy poważny kryzys wiary Matka Rak przeżyła w piątym roku życia. Oczywiście, nie była wówczas ani Rakiem, ani Matką, tylko małą piegowatą dziewczynką. Małe piegowate dziewczynki nie są mocne z teologii, są za to dobre w kombinowaniu. Nasza bohaterka wykoncypowała, iż Bóg to nie złocona ramka, ani plastykowy krzyżyk przywieziony przez babcię z Lichenia. Wysłuchawszy niedzielnego kazania i przetrawiwszy niegłupie słowa księdza, stwierdziła co następuje: Bóg mieszka w bliźnim. Tylko kochając ludzi, można kochać Boga. I tu pojawił się problem. Kochanie rodziców i rodzeństwa nie nastręczało trudności. Piegowate dziewczę potrafiło doszukać się w sobie pokładów miłości do całej podwórkowej ekipy. Przyspieszone bicie wrażliwego serduszka na widok mieszkającego naprzeciwko Edka, sugerowało, że również on znalazł się w kręgu chrześcijańskiej miłości (zwłaszcza odkąd oszukiwał przy zabawie w chowanego, tak, aby mały piegus wygrywał). W czym więc tkwił problem? Ano, w sąsiadce. Sąsiadka nazywała się Teresa Es. Była znaną w mieście koneserką nisko jakościowych, za to wysokoprocentowych trunków. Innymi słowy, w jej żyłach miast krwi płynął denaturat. Lata prowadzenia niehigienicznego trybu życia sprawiły, że szanowna sąsiadka zupełnie zatraciła zdrowy rozsądek. Co najmniej raz w miesiącu rozniecała ognisko w swoim apartamencie. Mieszkańcy budynku drżeli z niepokoju. Piegowata Jeszcze-Nie-Matka-Rak drżała również. Istniało bowiem realne niebezpieczeństwo, iż pewnej nocy spłonie wraz z rodziną z powodu szalonej od wódy sąsiadki. I to właśnie był największy problem dziewczynki. Choć Teresa Es w niczym już nie przypominała człowieka, to przecież nadal zaliczała się do gatunku ludzkiego, a miłość do niej była ponad siły małej chrześcijanki. To odkrycie było równoznaczne z uświadomieniem sobie, że NIE KOCHA BOGA, bo nie umie kochać zapijaczonej sąsiadki. Dokonawszy straszliwego odkrycia dziewczynka usmarkała się i upłakała do granic możliwości  oraz zezłościła się  na Boga, który wymyśla pięciolatkom tak karkołomne zadania. Odnalazłszy córkę Gaga próbowała załagodzić sytuację. Niby się udało, jednak zadra pozostała.Piegus rósł. Miał siedem lat i mieszkał  w gdańskiej kamienicy, kiedy bunt wybuchł na nowo-tym razem ze zdwojoną siłą. Sąsiadka-piromanka była tylko odległym wspomnieniem. Życie dziewczynki upływało na adaptowaniu się w nowej szkole i na kochaniu maleńkiej siostry. I kontemplowaniu ilustrowanej biblii dla dzieci. Wszystko szło dobrze, dopóki  nie doszła do Abrahama i Izaaka. Bogu mało było tego, że kazał kochać Teresę Es, teraz zapragnął innego dowodu miłości. Przeczytawszy o ofierze, która miała zostać złożona, dziewczynka zapłakała i zapłonęła z oburzenia i złości. Z jakiego powodu dobry Bóg-Ojciec żądał od swych ludzi takiego okrucieństwa? Dlaczego kazał im robić takie rzeczy? Jak można sądzić, że w ogóle jest dobry? Gdyby zszedł i kazał zrobić krzywdę maleńkiej siostrze, dziewczynka nie tylko by nie posłuchała, ale stałaby się jego najzacieklejszym wrogiem! Od tamtej pory wszelkie modlitwy, prośby i dziękczynienie miały jednego adresata-dobrego Jezuska. Dziecięcy instynkt podpowiadał, że On jeden rozumie. Choć złość powoli odchodziła w zapomnienie, wątpliwości rosły w siłę...Piegi jaśniały, a chuda dziewczynka przedzierzgnęła się w pryszczatą nastolatkę. Nastolatki składają się głównie z wątpliwości. Stale pogłębianych wątpliwości. Wizyta w obozie zagłady, książka o holocauście, wieczorne wydanie wiadomości, wreszcie ciężkie choroby maleńkiej siostry i jeszcze mniejszego braciszka. Wszystko wokół kazało wątpić a głos mówiący : nie ma Go!, coraz częściej odzywał się w głowie.Wątpiąca nastolatka dorosła. Stała się wątpiącą kobietą. Taką, która niczego nie przyjmuje ot tak, która wszystko kwestionuje i szuka swojej drogi. Pewnego dnia kobieta stała się Matką Rak i to wtedy przyszedł do niej Bóg. Leżała na szpitalnym łóżku wpatrując się się w Cud. Prawdziwy boski cud, nie żadne tam maryjki na grzankach, ani jezuski z plam oleju. Cud był różowy, miał sterczące uszy i potarganego irokeza. W głowie kobiety wzbierała jasna jak jarzeniówka myśl: oto przed sobą mam ideał. Ona nie może być dziełem przypadku. Jest cudem i muszę za nią podziękować. Czuła na karku ciepły powiew. Wrześniowy wiatr? A może On pochylał się nad nią, pokazując całą swoją potęgę przy pomocy trzy i pół kilogramowego ciałka? Chciałabym napisać, że więcej nie wątpiła. Niestety, wątpliwości wpisane są już w jej naturę. Prawdopodobnie umrze jako wątpiąca staruszka. Co ma na swoją obronę? Ano, stara się głosić, szerzyć i praktykować swoją pierwszą i najpiękniejszą definicję chrześcijaństwa- tylko kochając ludzi, można kochać Boga. Od dwudziestu pięciu lat nie wymyśliła niczego, co byłoby mądrzejsze. I już pewnie nie wymyśli.

Helka vs sztuka współczesna.

HELOWA MAMA

Helka vs sztuka współczesna.

HELOWA MAMA

Tam gdzie żyją dzikie stwory.

Znasz-li ten dzień w którym złocisty blask słońca, zamiast radować  serce wkurwia cię niemożebnie? Ten dzień w którym szczebiot ukochanej córki jest dla ucha równie przyjemny, co dźwięk wiertła borującego twoją górną szóstkę?  Już wiesz o czym mowa? Nie? Ostatnia podpowiedź: gdyby w tym dniu pan Darcy stanął przed tobą z tymi swoimi mokrymi lokami i w rozchełstanej koszuli (pamiętna scena po wyjściu z jeziora) mógłby liczyć co najwyżej na krótkie: -spierdalaj, na co się gapisz?! No to już wiesz? Tak. PMS.Według niektórych teorii PMS nie istnieje. Bardzo chciałabym należeć do  szczęśliwej części populacji, którą spotkał luksus nie poznania tej na wpół mitycznej dolegliwości. Wygląda to mniej więcej tak, że około 16 każdego miesiąca budzę się nabuzowana jak króliczek Duracella, a potem jest coraz gorzej. Około południa zaczynam rozumieć czarne charaktery z bajek. Normalnie zastanawia mnie, czym będą rządzić jak już unicestwią świat, ale w tym dniu doskonale rozumiem kierujące nimi pobudki. Około 15 wysadzenie świata w pizdu wydaje mi się jedynym lekarstwem na rozsadzającą mnie nienawiść. Ten stan trwa dwa dni. Potem przepraszam rodzinę za swoje zachowanie i życie na miesiąc wraca do normy. Najbardziej naturalnie obrywa Rak, Helkę trafia rykoszet. Jako, że dziś przypada drugi dzień, oboje ewakuowali się aby zejść mi z oczu. Mądrze, choć nie ukrywam, że to iż mnie unikają też mnie wkurza! A już najbardziej wkurza mnie to, że tak szybko wracają! Słyszę właśnie dudnienie kroków na schodach i piskliwy głosik tłumaczący, że: zalaz coś pokazę mojej mamie! Jeszcze nie wlazła, a już czegoś ode mnie chce. Co za dzień...

HELOWA MAMA

Bunt

Ostrzegali przed nieprzespanymi nocami( wyśpisz się za kilka lat). Zanim minął rok Helka spała jak dorosły. Straszyli wizją pieluch do szóstego roku życia "bo zbyt luzacko podchodzisz do tematu". Odpieluchowanie trwało dwa dni. Przed drugimi urodzinami mieliśmy z bani nocne i dzienne. Kolejnym koszmarem miał być smoczek. Długo pomagał zasnąć. Pewnego dnia został pominięty podczas pakowania wyprawki na noc u Gagi. Tak skończyła się era gumiaka-bez soli, pieprzu, obcinania końcówki, szeptunek i jednej choćby łzy. Najgorszym horrorem miał być jednak BUNT DWULATKA. Kiedy Helka przekroczyła magiczną barierę dwudziestego czwartego miesiąca, zamarłam. Każdego dnia spodziewałam się, że za moment wyrosną jej rogi i ogon. Żwawa była zawsze, jednak zwyczajnie niegrzeczna-nie. Miesiące mijały, a Matka Rak zastanawiała się kto wymyślił tę bzdurę o buncie. Dwuletnia Helka była ułożoną panienką. Cierpliwe tłumaczenie przynosiło takie efekty, że postronni obserwatorzy z niedowierzaniem mrugali oczami: taka maleńka, a taka rozumna! Matka puchła z dumy przeświadczona o nadzwyczajnych rodzicielskich kompetencjach jakie sobą prezentuje. Bunt dwulatka włożyła między bajki i...straciła czujność.Okazało się, że co się odwlecze, to nie uciecze. Szumne obchody trzecich urodzin nie zwiastowały niczego niepokojącego. Urocza solenizantka nadal bez rogów lub choćby rozwidlonego języka przedstawiała całą sobą skuteczność i trafność metod stosowanych przez rodzicielkę. Tak było mniej więcej do do końca listopada. A potem włożony między baje BUNT DWULATKA wypełzł  niepostrzeżenie, zawładnął Helką i postanowił zrujnować Matce zdrowie psychiczne i poczucie godności.  Na początku pojawiły się problemy ze słuchem. Helkowe uszy przestały rejestrować prośby i polecenia. Następnie przyszedł czas na zaburzenia mowy. Bogaty do tej pory zasób słów skurczył się do: nie będę tego jadła/lobiła/ spsątała, nie lubię, nie chcę, nie, NIE, oraz NIEEEEEE!!!! Powyższe zmiany zupełnie rozregulowały unormowane życie Raków, rozpieprzyły w drobny mak harmonogram i posłały na drzewo pewność siebie staruszków. Jeszce do niedawna byli oni bowiem głosicielami naiwnej teorii według których dziecku da się wyjaśnić wszystko. Tzn, teoria jest dobra, ale jak się okazuje, warunkowa. Warunek jest jeden: dziecko musi chcieć słuchać. Jeśli nie chce, możesz mu nagwizdać:-Heluniu, zabierz klocki z podłogi, będę odkurzać.Nic.-Helenko, zbierz te zabawki, bo je wciągnę.Nic.-Helu!Irytujące nic.-Heleno!!Bezczelne, pełne premedytacji nic.-HELKA!!!Nic zdolne wkurwić Dalajlamę. Matka z nozdrzami drgającymi jak u szarżującego byka podchodzi spokojnym krokiem. Klęka, żeby być face to face. Wzrok Helki ucieka, muska sufit, leniwie pieści obrazek na ścianie, wreszcie zatrzymuje się na bordowej twarzy rodzicielki:-co?-czy coś urwało ci uszy?-nie, mam usy. Ja tylko nie chce tego słuchać.Matka gotuje się jak czajniczek w kreskówkach. Silnie pacyfistyczne poglądy i niezachwiane przekonanie o nieskuteczności i szkodliwości kar cielesnych niewidzialnym sznurem przytwierdzają jej świerzbiące ręce do tułowia. Wdech...wydech...wdech...wydech. Na tym jednym przykładzie skończę, szanowny czytelniku. Dłuższa opowieść byłaby bowiem jedynie obnażaniem własnych słabości, wypominaniem  porażek i niemocy. Zdarza się, że stoimy oboje z rozdziawionymi gębami i rozważamy opcje: związać dzieciaka, poćwiczyć jogę, czy spieprzać w cholerę. Ciągniemy losy o to, kto ma jej zwrócić uwagę/uniemożliwić dalsze czynienie zła: ty jej powiedz! -nie, mnie olała ostatnio, ty próbuj, bo całkiem stracę autorytet!  Wiemy, że bunt dziecka jest potrzebny. Wiemy, że trzeba go przetrwać mądrze. Wiemy, że tak oto kształtuje się charakter, asertywność, wyjątkowość naszej Helki. Nie wiemy tylko w jakim sklepie sprzedają na kilogramy cierpliwość....ewentualnie marihuanę.     

Co? H2O!

HELOWA MAMA

Co? H2O!

Jak wiecie, ja i Helka jesteśmy blogerkami. Wiadomo też, że blogerki testują najróżniejsze dobra, dzielą się spostrzeżeniami i dostają intratne propozycje od wielkich koncernów, po czym robią zawrotną karierę i stają się bywalczyniami salonów i Pudelka. Wiadomo też, że nam dwóm taka świetlana przyszłość nie grozi. Nie ma się co dziwić, jak człowiek zaczyna karierę od zajadłej krytyki najsłynniejszego producenta jeżdżąco-świecących pierdół...wróć...zabawek na świecie, to niech się potem nie dziwi, że drzwi do sławy zatrzaśnięte przed nosem. No strzeliłyśmy sobie w kolano, niech będzie. Pogodziłyśmy się już z tym, że za free to tylko anonimowego hejta można dostać, aż tu nagle...propozycja dołączenia do grupy testujących. W myśl zasady, że za darmo to i ocet słodki, zgodziłyśmy się zanim powiedzieli co mamy testować. Szczęściem, nie przysłano nam maści na hemoroidy ani kremu na odparzenia, a dzbanek filtrujący. Co z tego wynikło? Już piszę:Testerka 1: Helka.Testerka nie obciążona żadnymi szkodliwymi mitami, kreatywna, uwielbiająca doświadczenia.Stwierdza co następuje:Zalety: Dzbanek filtrujący DAFI doskonale sprawdza się w charakterze pojemnika na stare wysuszone kasztany. Doskonale sprawdza się również jako tuba, kiedy wrzeszczy się do niego : wchała na wysokości, wchała na wysokości a pokój na ziemiiii!Produkt wysokiej jakości, przeszedł wszystkie krasztesty ( trzy razy huknął ze stołu na kafelki).Wady:Z racji swojego kształtu nie nadaje się do założenia na głowę, nie może być zatem kapeluszem, rycerskim hełmem, ani czarodziejską tiarą.http://www.dafi.pl/nasze-produkty/dzbanki-do-filtrowania/astra-30-l/Testerka 2: Matka Rak.Testerka mocno obciążona szkodliwymi mitami na temat picia nieprzegotowanej wody. Do niedawna jej hobby było wyparzanie wszystkiego, co miało trafić w ręce Testerki 1. Leniwa. Kreatywność zerowa. Jedyne zastosowanie dzbanka, jakie udało jej się wymyślić to nalanie do niego wody.Stwierdza co następuje:Zalety: Zmniejszenie osadzania się kamienia w czajniku elektrycznym przy stosowaniu filtrowanej wody to FAKT. A nie wierzyłam.Filtrowana woda z kranu nadaje się do picia, nie ustępuje smakiem butelkowanej i NIE WYWOŁUJE groźnych chorób. Też nie wierzyłam. Do dziś boję się zapalenia opon mózgowych, jakie miała wywoływać kranówka. Fakt, mówiono tak ponad dwadzieścia lat temu, ale ja mam niestety świetną pamięć.Kiedy pijasz filtrowaną kranówkę, nie pijesz wody butelkowanej. Co za tym idzie, nie płacisz za nią, nie taszczysz zgrzewek do domu (to kłopotliwe, zwłaszcza w domach, w których pije się dużo wody), nie wynosisz stosów butelek (tu włącza się jeszcze aspekt ekologiczny). Tak po ludzku- mniej roboty i oszczędność( miesięczny filtr to koszt około 9 złotych)Wady:Dzbanek nie jest samodzielny. Nie potrafi wymienić sobie filtra, a co gorsza, nie chodzi po niego do sklepu.  A powinien!Reasumując, polecamy. Testerki O MATKO I CÓRKO...;)

HELOWA MAMA

Quo vadis, Helko?

 Córeczko!Wyznaczyłam cel sobie i Tobie. Ja mam wychować silną, odważną i empatyczną kobietę. Ty masz na nią wyrosnąć. W tej podróży nie ma GPSa. Błądzimy po omacku. Mamy jednak cel-a to już coś, nie zmierzamy donikąd. Co i rusz zatrzymujemy się, aby zapytać o drogę, upewnić się, że nie błądzimy. Czasem bardzo się boję, bo wokoło las gęsty i ciemny. Wtedy jednak Ty pokazujesz mi drogowskaz-spójrz mamo, dobrze idziemy! Czasem tym drogowskazem jest jeden czuły gest wobec lalki, misia, innego dziecka. To, że  tak jak wczoraj podnosisz z ziemi pomarańczę, aby podać kobiecie, której wypadła. Sama z siebie, ot tak. To u Ciebie naturalne, jak buziak z rana. Albo wtedy, gdy myślałam, że przez moje podejście wyrośniesz na ofiarę losu! Tłumaczyłam, że na placu zabaw trzeba czekać na swoją kolejkę. Uwierzyłaś, bo przecież zawsze mi wierzysz. Stałaś jak sierotka Marysia, a inne dzieci jedno po drugim odpychały Cię i wyprzedzały. Byłam w kropce. Załamywałam palce i zastanawiałam się, czy nie kazać Ci popchnąć, wyprzedzić, nie dać się. Pewnego dnia sama doszłaś do właściwych wniosków. Chłopiec przerastał Cię o głowę, a ty mimo to "zczyściłaś" go jak mamuśka. Do tej pory pamiętam minę mamy chłopca, kiedy maleńka dziewczynka trzymając jej synka za rękaw krzyczała: chłopcyku, telas moja kolej! Nie wolno się wpychać! Cy ty chces być łobuzem?! Od tamtej pory jestem spokojna. Widzę, że świetnie sobie radzisz. Nie usłyszysz ode mnie popchnij, wepchnij się, oddaj mu, mimo to wiem, że ofiarą losu nie będziesz. Skąd wiem? Bo nie usłyszałaś i nie usłyszysz również innych rzeczy: co wolno wojewodzie, to nie tobie..., nie interesuj się, nie masz prawa. Ty masz prawo! Nie jesteś ani ważniejsza ode mnie i taty, ani mniej ważna. Masz swoje miejsce, swoje obowiązki i swoje prawa. Ja decyduję o tym, co oglądamy, co kupujemy, dokąd wychodzimy, Ty decydujesz w co się bawimy, które spodnie na siebie zakładasz, co zjesz na śniadanie. Czasem słyszę, że to źle, że wejdziesz mi na głowę, że będziesz okropna. Nie wierzę w to. Już byś taka była, tymczasem jest dokładnie na odwrót. Każdy kto spotka Cię osobiście widzi, że nie ma w tobie ani krzty agresji, złośliwości i roszczeniowej postawy. Jesteś hałaśliwa, ruchliwa, głośna. No i pomysły masz absolutnie kosmiczne Ale jaka masz być? Twój tata nie potrzebuje megafonu, żeby na sąsiedniej ulicy słyszeli co mówi mi szeptem do ucha. Mama...no cóż,buzia jej się nie zamyka. Nie znasz dyscypliny, rygoru i moresu. Znasz jednak konsekwencje. Nie wprowadziliśmy Ci miliona zasad i zakazów, bo sami nie potrafilibyśmy ich respektować. Wprowadziliśmy kilka, które dotyczą nas wszystkich i którzych staramy się trzymać:-Nie wolno robić krzywdy NIKOMU. -Nie wolno mówić "nie umiem" zanim się spróbuje.- Każdy dba o własne zabawki. -Trzeba się kochać i szanować. -Musimy ze sobą rozmawiać i często się przytulać.-No i staramy się nie siorbać przy jedzeniu, ale tacie nie zawsze wychodzi.Wiem, że nie jesteś na tym świecie dla mnie. Nie mogę i nie chcę wychować Cię na moje potrzeby i na moją miarę. Nie mogę zdecydować dokąd pójdziesz, gdy pewnego dnia staniemy na rozdrożu i okażę się, że dla mnie przejścia nie ma. Pójdziesz sama. Chcę Cię na tę drogę wyposażyć. Nie w komplet ekskluzywnych, wypełnionych po brzegi walizek. Nie jesteś przecież tragarzem. Życie to podróż, a nie zorganizowana wycieczka z pilotem. Masz być więc prawdziwym globtroterem, a ja dam Ci na drogę niewielki tobołek. Nie będzie Ci ciążył. Włożę do niego odwagę, siłę i empatię. Myślałam, że moje serce też, ale ono jest przecież zbyt ciężkie od trosk, lęku o Ciebie i czasem niezbyt mądrej miłości. Z pewnością by Ci ciążyło. Zostawię je zatem sobie, tak abyś miała do czego wracać.Dlaczego w ogóle o tym piszę? Bo dziś rano, po raz kolejny pokazałaś mi drogowskaz. Zboczyłam ze ścieżki. Ty nie. Nie byłaś bardziej hałaśliwa, żywiołowa, czy upierdliwa, niż zwykle. Ja miałam za to mniej cierpliwości i bolała mnie głowa. Wrzasnęłam paskudnie. Złość wypełniała mnie jeszcze wtedy, gdy mój wrzask przebrzmiał w naszych uszach. -uspokój się, mamo. Na dzieci nie tseba ksyceć. Dzieci tseba kochać. Jak to jest, że choć masz tylko trzy lata, mówisz rzeczy mądrzejsze, niż większość dorosłych których znam?  Jestem z Ciebie dumna córeczko.Mama.

HELOWA MAMA

Mikołaj do lamusa

Matka Rak jak zwykle, nie w temacie. Zajęta przedświąteczną ewangelizacją Helki, klejeniem papierowych łańcuchów oraz pisaniem listów do Mikołaja, nie zauważyła, że przez środowiska rodzicielskie przewala się nowy trend. Znów jestem passe. Okazało się bowiem, że uwaga, uwaga: MIKOŁAJA NIE MA! Że nie przynosi prezentów, to ja się sama domyśliłam, bo od kilku lat regularnie czyści mi konto, ale żeby tak definitywnie-nie ma i już?! Od razu nasunęło mi się pytanie: cóż ty matkom zrobił, Mikołaju? Dlaczego chcą Cię uśmiercić, dlaczego chcą Cię wyrzucić z dziecięcych serduszek i wyobraźni? Odpowiedź uzyskałam dość szybko. Na jednym z portali wyczytałam co następuje: Mikołaj nie istnieje. Nie przynosi prezentów, nie fruwa saniami, nie pcha grubego tyłka przez komin,ani nawet nie lubi mleka i ciasteczek. Jest kłamstwem, a dzieci nie wolno okłamywać. Okłamywanie dzieci zemści się w przyszłości, kiedy to odkryją brutalną prawdę. Zawód, jaki odczują będzie rzutował na dalszych relacjach z rodzicami. Poczucie destabilizacji, zagubienie i utrata zaufania do rodziców-to już krok w stronę uzależnień, złamanego życia, śmierci z przedawkowania itd., itp. Nie kłamię. Z tymi uzależnieniami to trochę dodałam dramatyzmu, ale reszta się zgadza. A więc, od dziś, kochani moi, nie okłamujemy dzieci! Na początek spalmy dziecięce biblioteczki. Do pieca z Alicją, Piotrusiem, Małym Księciem! Zwęglić baśnie i bajki! Na stos z wróżkami, elfami i resztą bajkowej hałastry! Następnym krokiem będzie naturalnie puszczenie z torbami Walta Disneya. Nosz chyba nikt nie nakładł do dziecięcych głów więcej kitu, niż on. Kiedy z ostatniego Disneylandu zostaną już tylko zgliszcza, czas zająć się wychowaniem. Bez kłamstw! Na dzień dobry, będę zmuszona wyznać Helce w pierwszy dzień szkoły:-córeczko, od teraz czeka cię ładnych kilka lat zawracania tyłka. Pierwsze klasy będą nawet przyjemne, a potem zapał ci się skończy. Będziesz jeść surowe ziemniaki, moczyć termometr w herbacie i kombinować jak koń pod górę, żeby tylko tu nie przyjść! Albo taka wizja:Ośmioletnia Helka:-mamusiu, jak dorosnę zostanę modelką!-zgłupiałaś? Spójrz na mnie! Z Twoimi genami, to będziesz miała metr sześćdziesiąt w kapeluszu i dupsko jak szafa trzydrzwiowa.Albo dalej, Helka nastolatka:-mamo, czy w tym świecie możliwa jest prawdziwa wolność jednostki?-taaa. Pod warunkiem, że starzy ci nie wykopyrtną  przed spłatą hipoteki. Jeśli zostawią ci mieszkanie, to po całym roku tyrania będziesz mogła wyjechać na tydzień w Bieszczady. Tyle z wolności.Nawet nie chcę myśleć, co musiałabym jej powiedzieć w dniu ślubu! Ładna wizja, co? No wyobraźcie sobie, że od dziś mówimy dzieciom całą prawdę: synek, zjedz ten paskudny obiad ze słoiczka. Śmierdzi i sama bym nie tknęła, ale ty jedz!albo:...i wtedy wilk rozszarpał babcie. W dawnych czasach mówiono, że połknął ją w całości, dzięki czemu przeżyła w jego brzuchu, ale to nieprawda. Nie dałby rady, a nawet gdyby i tak by umarła. Soki trawienne są bardzo żrące... Noooo, kochani! Ja postoję. Dalej będę wykładać kasę za Świętego. Dlaczego? Bo przeraża mnie wizja ograbienia Helki z tego, czego sama miałam pod dostatkiem: radosnego oczekiwania, spoglądania w niebo, pisania listów. Wierzyłam. Gorąco wierzyłam. Nawet kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że coś tu nie gra, wierzyłam tak długo, jak było mi to potrzebne. Aż pewnego dnia dotarła do mnie prawda. Może nawet faktycznie trochę bolało. Chyba powinno. W końcu to dorastanie.

HELOWA MAMA

Polish horror story, czyli zakupy z Helką

Jak każda szanująca się polska rodzina, postanowiliśmy uczcić weekend wspólnym wypadem do centrum handlowego. Był czas, kiedy szydziłam z tego typu wątpliwych rozrywek, ale jak zwykle: ideały swoje, a życie swoje. Trzeba jeść, trzeba się ubrać a w tygodniu nie ma szans na duże zakupy. Rak pracuje do późna, a Matka...jakby to... mam! Ośrodki Ruchu Drogowego w tym kraju sprzysięgły się aby nie dać Matce Rak prawka. Jest to naturalnie spisek, nie mający żadnego uzasadnienia w prezentowanych przez w/w umiejętnościach. Zawiść i małostkowość oto co łączy wszystkich egzaminatorów z którymi do tej pory poszkodowana miała styczność. No bo jak to tak,że podwójna ciągła, że lewo zamiast prawo, że pod zakaz wjazdu- to zaraz trzeba oblewać?! Chyba pójdę z tym do Sztrasburga, bo w tym kraju nie ma sprawiedliwości! Dobra, dobra, wracam do sedna: brak prawka uniemożliwia kobiecie podróż do świątyni konsumpcji w tygodniu. A zresztą, kogo ja chcę oszukać? I tak nie poszłabym z nią sama do sklepu z ubraniami, bo strach Pokusiłam się raz. W ramach żartu odsłoniła mi kotarę przebieralni i to akurat w momencie, kiedy ze spodniami spuszczonymi do kostek próbowałam wyplątać głowę i ramiona z sukienki w rozmiarze S, którą optymistycznie zabrałam do przymiarki. Żart się udał, bo dzieciak był równie wesół, co reszta klientów. Od tamtej pory sklepy odzieżowe omijamy szerokim łukiem. No chyba, że tak jak ostatnio- towarzyszy nam Rak. We dwoje mamy większe szanse na ujarzmienia żywiołu zwanego Helką. I tak nie jest łatwo! Wszelkie próby tłumaczenia dziecku, że nie wolno czegoś dotykać spełzają na niczym. Jako świadoma swoich praw konsumentka, Helka wie, że wolno jej dotykać , przymierzać i testować do woli. Ściaga wieszaki, biega po sklepie, chowa się między ubraniami i czeka, aż usłyszy spanikowany głos matki: Helu, Helusiu, Helena!!! Raczek, nie ma jej! -wybiega wówczas z ukrycia szczerząc kły i ciesząc się ze szkód w psychice, których doznała rodzicielka. Ani: bo się zgubisz i nie wrócisz do domu!, ani: bo mama dostanie zawału i zejdzie!, ani nawet: bo nie zobaczysz słodyczy do osiemnastych urodzin!, nie przynoszą rezultatu. Nic nie jest w stanie wyprostować spaczonego helkowego poczucia humoru. A już najgorzej jest, jak pomaga! -mamo, a to się psyda?-wrzeszczy, ciągnąc po podłodze stos sukienek. Panie z obsługi sklepu rzucają takie spojrzenia, że skóra na karku cierpnie ze strachu. Mnie, Helka ma to w poważaniu. Robiąc dobrą minę do złej gry zbieram z podłogi lumpeks zaprowadzony przez dziecię i tłumaczę: -nie wolno tak robić...bla..bla...bla. Naturalnie Helka już tego nie słyszy, bo w drugim końcu sklepu ściąga szmaty z innego wieszaka.W takich momentach pojawiają się wątpliwości, pytam więc Raka, który próbuje wybrać kilka ciuchów:-kochanie, przypomnij mi dlaczego zabraliśmy ją ze sobą?-bo nie mieliśmy jej z kim zostawić.Po chwili dziecko demoluje wystawę ( zobac mamo, jakie ślicne. Psyniosę ci to!) oraz zagląda obcym do przymierzalni.-kochanie, przypomnij  mi dlaczego dzieci nie wolno bić?-bo to oznaka słabości charakteru, braku szacunku i empatii. Bo to nieskuteczne, niemoralne i niezgodne z prawem.-okej, przypominaj częściej. Kiedy niezbędne rzeczy zostają wybrane i czas udać się do kasy, dziecko jest już "na uwięzi". Trzymane za rękę całą mocą matczynego uścisku. Myli się jednak ten, kto myśli, że dalej pójdzie z górki. Wystarcza bowiem sekunda nieuwagi, aby więzień czmychnął, wdrapał się na drewnianą półkę i ku uciesze gawiedzi na całe gardło wyśpiewał przebój: wlazł kotek na płotek po żerdziiiii, najadł się kapusty i pierdziiiiii! -kochanie, przypomnij mi dlaczego my wogóle postanowiliśmy mieć dziecko?-aż takiej pamięci to ja nie mam...

HELOWA MAMA

Rozmowy w toku

Schyłek listopada to dobry moment aby co nieco podsumować. Jako, że cały miesiąc upłynął nam pod hasłem: podróże i smarki, nie było dużo czasu na pisanie. Nie pisałyśmy zbyt wiele podczas tygodniowej wizyty u Gagi, nie pisałyśmy podczas maratonu przeziębień i zapaleń. Nadrobimy! Niniejszy post powstał, aby listopadowe cytaty z Helki nie odeszły w odmęty niepamięci. Szkoda by takich mądrości.......................................................................................................................................................................................... Helka i magia przyjaźni.-mamo, chces być moją syjaciółką?-oczywiście, skarbie!-to pomós mi zbielać klocki!........................................................................................................................................................................................Helka i zapędy kolekcjonerskie.-nie mam takiej kucykowej lalki.-rzecze smutnym tonem Helka, kontemplując gazetkę z Biedry.-skarbie, masz cztery kucykowe lalki.-ripostuje Matka Rak.-ale nie mam tej Laliti.-przekonuje dalej córka.-a do czego ona jest ci potrzebna? -bo jak bendem ją miała, to będzie mi blakowało jus tylko jednej!..........................................................................................................................................................................................Helka igry miłosne.-Kalol jest moim kłopakiem!-napastliwym tonem rzecze Helena.-nie żartuj, on jest mój!-odpiera atak Józia.-ja się z nim całuję i go sytulam, on jest moim menzem.-ja robię z nim to samo. Niby dlaczego ma być twój?-bo on mi dał na ulodziny piękną Lopuntkę (Roszpunkę).-o tyyyy! To był nasz wspólny prezent, ja też ci ją dałam!-tak, ale on baldziej tsymał pudełko!......................................................................................................................................................................................Helka i umiar.Dowiedziawszy się o brakujących lalkach, babcia Tasia wyskoczyła z gotówki, wpłacając ją na fundusz kolekcjonerski Helki. W te pędy podreptałyśmy do Biedronki zakupić brakującą Rarity. Traf chciał, że towarzyszyła nam babcia Gaga.-no, którą wybierasz?-pytam.-to taki tludny wyból!-rzecze Helka wpatrzona z nabożnym uwielbieniem w dwie paskudy trzymane w rękach. W tym momencie Gaga dostaje charakterystycznego dla zakochanych babć cielęcego spojrzenia i łagodnym tonem podpytuje:-a co gdybyś dostała obydwie?-no to jus by było za duzo! Tego było za dużo. Dla Gagi.Tym sposobem Helka zebrała kolekcję sześciu kolorowych paskud.......................................................................................................................................................................................Helka i filozofia miłości.Trochę z nudów i trochę dla zgrywy pytam córkę:-Heleno, co jest najważniejsze w życiu człowieka?-selce- odpowiada zagadnięta, a mnie wstyd. Chciałam się pośmiać z głupot, które usłyszę, a tu nie ma się z czego śmiać.-a dlaczego serce?-dopytuję.-bo doble selce to pomaganie i jesce lobienie systkiego lazem.-masz rację, mądra z ciebie dziewczynka.-selce jest wazniejse niz ładna buzia.-dodaje na odchodnym filozofka.   ......................................................................................................................................................................................Helka i sprytne rozwiązania.Chcąc pozbyć się upierdliwca z kuchni proponuję:-córeczko, co ty chcesz dostać od Mikołaja?-lalkę z ogultem, walizkę biedlonkę i dinozalła ! (skuter wybiłam jej z głowy).-no to musimy wysłać list! Idź do swojego pokoju i narysuj to wszystko na kartce. Wyślemy Mikołajowi, żeby wiedział co ci przynieść.-dooobla.-odpowiada niechętnie Helka i wychodzi do pokoju. Dumna z własnego sprytu Matka Rak w ciszy i skupieniu oddaje się szorowaniu garów. Wylicza, że na narysowanie listy życzeń córka będzie potrzebowała co najmniej 15 minut. 20-jeśli zechce to pokolorować. Tymczasem po 15 sekundach artystka z powrotem pojawia się w kuchni.-no bez jaj! Już narysowałaś?-tak, zobac-mówi i podaje mi kartkę, na której widnieją cztery krzywe kwadraty.-że co to niby jest?-plezenty. Juz zapakowane, blakuje tylko kokaldek!

HELOWA MAMA

Bolesne wspomnienia

Było nas pięcioro. Stawiał nas w rzędzie, jak skazańców. Starsi mieli wzrok wbity w podłogę, obrzydzone spojrzenia. Najmłodszy, nieświadomy oblizywał się chciwie, jak gdyby czekała go słodka nagroda. Wówczas ON, nasz kat, podwijał rękaw koszuli. Wiedzieliśmy, że nie będzie wyjątków ani litości. Nikomu nie przepuści. Kiedy sięgał do szuflady dreszcze opanowywały moje ciało. -nie chcę. Nie możesz mnie zmusić!-siedź cicho, bo ci zrobię kanapki z czosnkiem i kiszoną kapustą do szkoły!Otwierał słoik i w powietrzu unosił się smród zdolny budzić umarłych. Łzawiące oczy ciskały gromy. Ależ ja go wtedy nienawidziłam! Gmerał wielką łyżką w słoiku wypełnionym szklistą rąbanką,a ja miałam ochotę uciekać, jednak kiedy wyjmował łychę i podsuwał pod mój nos, posłusznie otwierałam usta. Syrop z cebuli! Syf, jakiego próżno szukać w świecie. Słodki cuchnący ulepek. Dwa razy dziennie przez cały okres jesienno zimowy. Byłam przekonana, że moi rodzice to zacofane dziwolągi, które pewnego pięknego dnia wsadzą mnie do pieca na trzy zdrowaśki, albo zaczną praktykować inne voodoo czary mary. Poprzestali na pojeniu cebulowym syropem, karmieniu czosnkiem, kiszonkami, mlekiem z masłem i innymi ohydztwami. Od czasu do czasu przystawili bańki, albo wysmarowali gęsim smalcem (lubowali się w śmierdzących kuracjach).Dziś sama jestem matką. Zacofanym dziwolągiem. Nadal nie wierzę w bańki i gęsi łój (choć to pewnie też tylko kwestia czasu), jednak cebulowy syf funduję dziecku dwa razy dziennie-wielką łychą. I czosnek- w ilościach hurtowych. Do tego miód. Pierwej sczeznę, niż podam Helce jakieś chemiczne dziadostwo z apteki. A sama zainteresowana? Póki co się nie buntuje. Otwiera gębę, łyka z ochotą, po czym wrzeszcząc na całe gardło:-cebulowy ataaaaak!- chucha ojcu w twarz. Zapewne nadejdzie dzień, w którym zwątpi w moc matczynych kuracji, oraz w pełnię władz umysłowych staruszków. Do tego momentu jednak zakodujemy w niej stare babcine sposoby. A kiedy nadejdzie czas, ona też przypomni sobie syfiastym syropku, ku udręce moich wnuków... I tak trwa to od pokoleń;)

HELOWA MAMA

Dziecko w naprawie

Babcia to osobnik z wszech miar szkodliwy. Należy izolować ją od potomka, aby ograniczyć zły wpływ. Wystarczy kilka dni pod kochającym okiem babci, aby ułożony i grzeczny dzieciak zmienił się w rozwrzeszczaną, roszczeniową mamałygę. Z cukrzycą, na dokładkę. Trzy dni babcinego cmokania i kochania, a także "no toż nie bądź flądrą, daj jej ciasteczko". Mało? Dorzućcie jeszcze ciocię Bodenkę, która nakarmi "samolocikiem" i obsypie prezentami, wujka Ksyśka, który o ósmej rano w te pędy poleci po baterie i brokat ( bo potsebne do blokatującej safy). Mało? A co powiecie na towarzystwo nastoletniej cioci Lulji, która pozwoli sobie nawet na głowę wejść, dla Helkowego uśmiechu? Ha! To nie wszystko! Weźcie jeszcze pod uwagę  Prabcie i Pradziadka, skorych do wychwalania i zasilania różowego portfelika, a także armię wujków i ciotek skłonnych do zabawy w pociąg, kiedy tylko mała zgaga wyrazi taką wolę. Tym sposobem stworzyliśmy potwora. Od trzech dni walczę aby naprowadzić córkę na właściwe tory. Łatwo nie jest. Już wiem, co miała na myśli Mumu Ago, kiedy po wakacjach u babci witała nas słowami: już ja was wyprostuję! Czas płynie. Dziś Mumu Ago jest Bacią Gagą- szkodnikiem, psującym całkiem przyzwoite dzieci. Oczywiście, nieporadni rodzice również ponoszą winę. Widok roześmianego dziecka na tyle przytłumił ich instynkt samozachowawczy, że na wszystko wyrażali zgodę. I w ten sposób trzy ostatnie dni spędziłam na ponownym ustalaniu granic i zasad. Niestety, nie obyło się bez frustracji, krzyków (wiem, wstyd mi), i nieprzyjemności. Wreszcie, wczoraj, około południa uniosłam ręce w zwycięskim geście. Oto rogaty stwór został przepędzony, a w jego miejscu stała śliczna Helka. Oczywiśćie, jak to zwykle bywa, życie wyprowadziło mnie z błędu. Tryumf okazał się pochopny. Rogate monstrum wróciło, i to w jakim stylu!-jeszcze tylko piekarnia, córeczko. -dobze, mamo. -odpowiada Helka i staje na progu. To jej miejscówka. Nie wchodzi do piekarni, ponieważ gluten działa na nią również wziewnie. Staje w drzwiach, a matka błyskawicznie wkłada do torby bochenek żytniego na zakwasie i wychodzi z tego niebezpiecznego miejsca najszybciej, jak się da. Tym razem jest jednak trochę inaczej. Kiedy matka odwraca się tyłem do lady, okazuje się, że Helki nie ma na progu. Stoi tuż za drzwiami piekarni. W rękach trzyma kij, sporo dłuższy od niej samej, rozwidlony na końcu. Wymachuje tym ustrojstwem przed nosami dwóch zaskoczonych kobiet, wrzeszcząc zmienionym zachrypniętym głosem: ajaaaaaaa, nie ma psejścia, panie! (przynajmniej nie zapomniała o zwrocie grzecznościowym). Kobiety najpierw patrzą oniemiałe, po chwili zaczynają mrugać powiekami , po czym wybuchają śmiechem. Oto zostały zaatakowane przez istotę wielkości skrzata ogrodowego. Matka małej kryminalistki powoli zbiera szczękę z chodnika. Bąka jakieś nieskładne przeprosiny, mając nadzieję, że ofiary nie wniosą oskarżenia. Kilka minut później, już w domu przeprowadza poważną rozmowę.-czy ty chciałaś uderzyć te kobiety?-nieeee, nie wolno bić!-to co chciałaś zrobić?-sestlasyć je i zatsymać, bo w piekalni było jus duzo ludziów.-przestraszyć? Przecież to było złe. Nie wolno straszyć ludzi. Chciałabyś, żeby ktoś ganiał za tobą z kijem?-nieee...-mówi Helka, spuszczając oczy. -skarbie, to była zła zabawa. Nie chcę, żebyś robiła takie rzeczy. Jesteś grzeczną i miłą dziewczynką.-seplasam, mamo. Za zachowanie.-odpowiada skruszonym głosem. -już dobrze, tylko więcej tak nie rób...a tak właściwie...przestraszyłaś tylko te dwie panie, czy kogoś jeszcze?W tym momencie skrucha całkowicie znika z twarzyczki Helki, a w jej miejscu pojawia się dumny uśmiech:-udało mi się jesce sestlasyć kłopcyka i jakąś dziescynkę!Naprawa potrwa dłużej, niż sądziłam...

HELOWA MAMA

Historia przemocy

Dziewczynka ma trzy lata. Jest drobna. Siedzi na krześle, a jej nóżki dyndają swobodnie. Lekko przygarbiona, smutna. Tak smutna, jak historia, którą opowiada:   Ja plosiłam moją mamę! Ksycałam: mamo, nie lub tego! Mamo, nie bij mnie. A mama biła mnie tak mocno. A potem mnie zamknęła, ale ja uciekłam.Jestem wstrząśnięta, Rak też. Patrzymy na siebie z niedowierzaniem. Jesteśmy zagubieni, nie wiemy co robić. Co Ty zrobiłbyś na naszym miejscu?Jestem o krok od zawiadomienia opieki społecznej, powstrzymują mnie tylko dwa drobiazgi...Po pierwsze, historia dziewczynki za mocno przypomina scenę z Pinokia, tyle, że tam, to tata dał dzieciom w kość.Po drugie, znam biedulkę dość dobrze, to Helka! Znam też jej matkę. Matka Rak poprzysięgła sobie, że w dniu w którym uderzy  dziecko, odgryzie sobie rękę przy łokciu. Póki co ma obie.-Skarbie, czy ja cię kiedyś uderzyłam?-tak. Dzwiami!-Ej, to był wypadek, to się nie liczy! Pytam, czy cię kiedyś zbiłam.-nie- odpowiada uśmiechnięta gadzina.-to dlaczego tak mówisz?-to tylko taka histolia.-dobra! Ja uwierzyłem!-dodaje Rak.Jeśli uwierzą sąsiadki, już wkrótce zyskamy kuratora.

HELOWA MAMA

Kobieta Vs matka.

Do bycia kobietą dorastasz bardzo szybko. Masz trzy-cztery lata, wdrapujesz się  na kolana ojca swego i słodkim głosikiem oznajmiasz: tatuńciu, ja chcę mieć kotka! W tym samym czasie twój brat wrzeszczy w drugie ojcowskie ucho: żadnego kota! Chcę psa, musimy mieć psa!Po kilku dniach w domu pojawia się kot, a ty już wiesz, że wbrew temu co mówią  katechetki i feministki, równość to ściema a siadanie na kolana i wdzięczenie się to świetny sposób na forsowanie swojszych racji. Proces zamiany z dziecka w kobietę postępuje bardzo szybko. Zaczynasz rozumieć, że chłopcy w zerówce ciągną za warkocze tylko niektóre koleżanki ( i że lepiej należeć do tych ciągniętych), że ludzie rozpływają się na widok słodkiej kokietki w różowej sukience, że buty na obcasach i szminki to tylko kwestia przeczekania. Dostaniesz wszystko! Będziesz mogła się wdzięczyć i malować, udawać, stroić, prowadzić kobiece gierki i ....taaak. Być kobietą! Proces trwa. Pod koniec podstawówki z niedowierzaniem patrzysz na kolegów z klasy: jak to możliwe? Ja już mam cycki i okres, a oni nadal ciągną za warkocze! Czas zainteresować się mężczyznami. Interesujesz się zatem gówniażerią ze średniaka. Kiedy docierasz tam, okazuje się, że chłopcy z ogóla nadal ciągną za warkocze. Interesują cię zatem wyłącznie studenci (jeszcze nie odkryłaś, że etap ciągnięcia za warkocze kończy się u męskiej części populacji dopiero, kiedy kończy się zainteresowanie kobietami, tzn. po śmierci). Tak, w ogólniaku jesteś już kobietą. Trochę głupkowatą i pryszczatą, ale zawsze. Studia przemykają z prędkością światła i czujesz, że już czas się ustatkować.W dniu ślubu jesteś prawdziwą księżniczką. Suknia jak z bajki, makijaż za niebotyczne pieniądze, podwiązki, szpilki, pudry i cała reszta. Jesteś kobietą. Ba, mężatką. Szczęśliwą i spełnioną. Na jakiś czas. Pojawia się bowiem pragnienie. Początkowo maleńkie: a może by...może już czas? Pragnienie przybiera na sile. Po jakimś czasie zamiast spełnienia czujesz pustkę i wiesz już, że tylko dziecko może ją wypełnić. Zachodzisz w ciąże i życie to bajka (jeśli nie liczyć mdłości i płaczu na reklamach). Dbasz o siebie mocniej niż wcześniej. Nie chcesz być grubą, zaniedbaną ciężarówą z tłustymi włosami. Z dumą nosisz buty na obcasach i obcisłe ubrania. Używasz profesjonalnych kosmetyków, smarujesz się Oillanem Mamą (wiem, wiem, lokowanie produktu. Sęk w tym, że to naprawdę dobry produkt. Używam do tej pory, mimo iż ciąża ma już trzy lata i pyskuje), łykasz witaminy, dbasz o siebie. Kochasz noszonego pod sercem malca, myślisz o sobie: mama. Bzdura. Nadal jesteś przede wszystkim Kobietą. Kiedy wreszcie nadchodzi godzina zero, a ty dokonujesz zrzutu, świat wywraca się do góry bebechami. Rodzi się Matka. Matka ma w tyłku to, że trzeci dzień nie umyła głowy. Początkowo Kobieta nie pozwala jej na takie zaniedbania, ale kiedy noworodek po raz kolejny ulewa na szałową bluzkę,  spuszcza z tonu i pozwala, aby domową garderobę wybierała Matka. Matka pała odwzajemnioną miłością do bawełnianych dresów, stąd też ten element garderoby zaczyna wypierać wszystkie inne. Kobieta patrzy z niesmakiem. Matka kocha twarz bez makijażu ( bo dzieciak lubi przysysać się do policzka, lepiej, żeby nie najadł się pudru), uszy bez kolczyków(bo dzieciak ciągnie), buty bez obcasów ( bo dzieciach zaczął chodzić i trza za nim biegać), wygodną i łatwą (czytaj BRZYDKĄ) fryzurę ( bo nie ma czasu ani sensu-i tak wiecznie siedzi w domu). Kobieta jeszcze walczy, jeszcze się wykłóca o swoje, ale już wie, że przegrała. Siedzi zatem zła i obrażona. Macha nerwowo nóżką obutą  w pantofel na obcasie: jeszcze zatęsknisz!-grozi. I faktycznie, przychodzi dzień, w którym matka spogląda w lustro i doznaje szoku. Z niedowierzaniem zagląda do albumu ze zdjęciami. Porównuje. Lachon-mamuśka. Kobieta tylko na to czeka! Podrywa się z miejsca i wrzeszczy: ogarnij się flejo! Na cholerę ci trzydzieści par dresów, skoro ostatni raz biegałaś w ósmej klasie na włefie?! Po jakie licho wyrzuciłaś pieniądze na piątą lalkę dla dzieciaka, skoro poprzednie cztery leżą zapomniane na dnie kufra?! Matka nie odpowiada. Patrzy na siebie. Trochę jej wstyd, trochę jej żal. Trochę dręczą ją wyrzuty sumienia. -zapomniałam.-mówi wreszcie. -dziecko, dziecku, o dziecku,dla dziecka...a ja? Gdzie ja?-w dupie!-odpowiada Kobieta. I długo tam jeszcze będziemy obie, jeśli nie przestaniesz żreć Nutelli i wmawiać sobie, że to cię uszczęśliwia. -no ale co ja mam teraz zrobić?-do fryzjera, do sklepu, do kosmetyczki. Z każdego bagna można wybrnąć.-ale...ja nie mogę! Pieniądze są potrzebne dziecku. Muszę mu kupić te wszystkie durności które mają inne dzieci, żeby nie było gorsze!-aleeee! Świetny poooomysł! Bańka pracuje. Wszystko co najlepsze dla dziecka! Matkę też powinno mieć najlepszą, więc nie zdziw się, jak tatuś jej taką załatwi.-ale co ty?!-no tak! Dziecku, dziecka, dla dziecka o dziecku...a chłop to co?! Na szmaty?-nie! ja nie myślałam...-no właśnie! Wyglądasz jak Rysiek Kalisz, myślisz, że małżonek w takich gustuje?-no...nie.-rzecze bliska płaczu Matka.-no weź, nie łam się, będzie dobrze. Trzeba tylko coś zmienić...-wiesz, może faktycznie dziecko nie potrzebuje kolejnego rowerka...Tak zaczyna się stopniowa przemiana. Początki są trudne. Kupujesz tusz do rzęs i skręca cię od środka, bo za te pięć czy sześć dyszek mogłaś dzieciakowi coś do ubrania kupić (nie ważne, że połowy tego co ma w szafce nie założy, bo wyrośnie),potem jest łatwiej. Z czasem znów chodzisz krokiem sprężystym i pewnym siebie, z makijażem i torebką (ładną, nie funkcjonalną!). Odkrywasz,  że uśmiechem potrafisz zatrzymywać samochody przed przejściem dla pieszych, że faceci znów otwierają przed tobą drzwi, a twój własny osobisty małżonek przypomniał sobie drogę do kwiaciarni.