wtorek, 26 maja 2015

List do M.

Pamiętam czasy, kiedy Twoją gładką twarz okalały złote loki. Miałaś oczy błękitne jak wiosenne niebo i nogi szczupłe jak u modelki. Byłaś najpiękniejsza w świecie. Pamiętam również chwile, kiedy miałam Cię na wyłączność. Razem kleiłyśmy w kuchni róże karnawałowe, robiłyśmy kukiełki z ziemniaków i skrawków materiału, wycinałyśmy stempelki (te kartofle takie uniwersalne!). Nie, nie zawsze było tak miło. Bywałaś zołzą. Najgorzej wspominam czesanie. Ależ Ty mnie ciągnęłaś! Najgorsze było to ostatnie pociągnięcie szczotką- od spodu...brrr. Pamiętam chwile, w których byłaś najsłodszą i najlepszą z istot, a także te, gdy nie starczało Ci cierpliwości i siły. Pamiętam Twój śmiech, Twoje łzy, Twoją radość, złość, dobroć i gniew. W końcu zawsze byłaś tylko człowiekiem. Byłaś nim także wtedy, gdy nastąpiła mała apokalipsa. Nie wiem i nie chce wiedzieć, co czuje matka słysząc diagnozę swojego dziecka-rak. Wiem, co czuje starsza siostra, ale to chyba za mało, żeby zrozumieć. I jakby ten jeden cios to było mało, zaraz potem Ty i my wszyscy oberwaliśmy od losu po raz drugi- wada serca, operacja, niebezpieczeństwo. Takie scenariusze może pisać tylko życie, bo żaden szanujący się scenarzysta nie wpadłby na to, aby jedną kruchą bohaterkę obarczyć takim ciężarem. To by się nie sprzedało. Nikt by w to nie uwierzył. Pamiętam tamten okres jak przez mgłę. Łysą głowę małej siostrzyczki, ogromną bliznę na ciałku kilkumiesięcznego braciszka. Ciebie nie pamiętam. Nie ma się co dziwić. Krążyłaś gdzieś między Warszawą a Gdańskiem, bo tam leżały Twoje dzieci. Nie zawsze starczało Cię dla tych, które zostały w domu. Byłaś tylko człowiekiem. Zmęczonym czuwaniem przy szpitalnych łóżkach, słuchaniem diagnoz które brzmiały jak wyroki, walką o względną normalność w całym tym bałaganie. Dziś ogromna niegdyś blizna, to tylko mała szrama na plecach dorosłego faceta. Łysa przed laty głowa to teraz owłosiony łepetyna wytatuowanej hippiski. I ta trójka przez którą nieraz miałaś wyrzuty sumienia, też wyszła na ludzi. Dałaś radę. Do teraz nie wiem, jakim cudem. Zwłaszcza teraz. Bo wiem już jak to jest drżeć o dziecko, nawet gdy śpi w drugim pokoju, znam za dobrze szpitalne łóżka, znam lęk o życie malucha, wiem jak to jest, gdy twoje serce żyje sobie obok, w drugim człowieku. I ni cholery nie potrafię sobie wyobrazić jak to jest pomnożyć to przez pięć.  Po wszystkim co przeszłaś, powinnaś być rozdygotanym kłębkiem nerwów, a Ty się trzymasz! I stać Cię na pogodę ducha, na optymizm, na uśmiech, na odważne patrzenie w przyszłość. Obronną ręką wyszłaś z najgorszej zawieruchy, nie tracąc przy tym ani odrobiny ze swojej wielkości. Bo jesteś wielka. Nigdy nie odkryłam w Tobie ani odrobiny złośliwości lub cynizmu (a wiem jaka to trucizna, bo sama z nią walczę). Nigdy nie byłaś małostkowa ani mściwa, nawet wtedy, gdy nikt nie miałby o to pretensji. Zbierałaś cięgi i coraz wyżej trzymałaś głowę. I zawsze pokazywałaś klasę, wyciągając rękę do ludzi, którzy traktowali Cię źle. Nie ma na świecie człowieka, któremu zrobiłaś krzywdę, jest za to piątka, która wie, że zawsze może na Tobie polegać. Że w razie potrzeby, nie bacząc na ból pleców ruszysz z odsieczą. Bo taka już jesteś. Niezłomna. W Dniu Matki życzę SOBIE być taką jak Ty.

2 komentarze: