czwartek, 12 lutego 2015

Kwintesencja.

-mamo, a jaką kupę lobi wąz?
-yyy...nie wiem córeczko, nigdy nie widziałam węża robiącego kupę.
-a lybka?
-rybki robią takie długie cieniutkie nitki. 
-a dinozałly?
...
Jeszcze kilka lat temu  taka luźna pogawędka na temat ekskrementów doprowadziłaby mnie do mdłości. Od zawsze bowiem należałam do tych "obrzydlywych", co to ani bąki ich nie śmieszą, ani kloaczne tematy nie wciągają. Kupa była dla mnie absolutnym tematem tabu. Obrzydliwą koniecznością, nad którą nie należy się zbytnio rozwodzić. Zgadnijcie, kiedy mi się odmieniło! Tak, dobrze zgadujecie.
Jeszcze dzień przed porodem obiecywaliśmy sobie solennie, że kupa nigdy nie stanie się tematem naszych rozmów, niepokojów i rozważań. Wystarczy, że musimy o niej wysłuchiwać od innych rodziców. My będziemy inni. Zielone wody na porodówce powinny dać mi do zastanowienia. Skoro tak rozpoczyna się moje macierzyństwo, to zapewne nie różami będzie usłane...

Kupa, której nie było.

Przez pięć dni spędzonych w szpitalu zmieniałam czyste pampersy. W sensie, że czyste na czyste. Kupa, która miała mnie nie zajmować stała się głównym tematem rozmów z małżonkiem. To znaczy, nie sama kupa, a jej brak! Z zazdrością spoglądałam na inne matki. Ich dzieci produkowały na potęgę, moje nic. Kiedy dwa dni po opuszczeniu szpitala dzieciak w końcu solidnie zabrudził pieluchę, nie posiadaliśmy się ze szczęścia. Tak oto kupa z brzydkiej fizjologii awansowała do szeroko komentowanego wydarzenia kulturalnego. I to dla całej rodziny! Do tej pory bowiem, wszystkie rozmowy telefoniczne rozpoczynały się od "kupa była?".  Ano była. Raz na pięć dni. Taką zdolność przerobową prezentowała Helka noworodek oraz Helka młodszy niemowlak. Rodzice bezustannie martwili się czy, to aby dobry wynik- mimo zapewnień położnej, że wszystko jest w porządku. Rak, który "nigdy nie będzie jarał się kupą" przynosił z pracy informacje w stylu: a dziecko sekretarki robiło osiem razy dziennie! 

Kupa, która nie znała umiaru. 

Niespełna pięć miesięcy później Helka zmieniła front. Najpierw przez trzy dni wymiotowała i gorączkowała, następnie włożyła całą energię w produkcję tego, o czym  mieliśmy nigdy nie rozmawiać. Odwodniona i osłabiona trafiła do szpitala. Tak nastała nowa era naszego gównianego rodzicielstwa. Kupy nie tylko trzeba było liczyć i zapisywać, ale także dzielić na kategorie! Przez pięć dni debatowaliśmy nad każdym pampersem ( a ich liczba przekraczała dwadzieścia na dobę!) jak para naukowców: 
-sądzę, że śmiało można nazwać ją półpłynną. Jak pan sądzi, doktorze?
-owszem, ma pan słuszność profesorze, jednakże jeżeli przyjrzy  się pan dokładniej, to dojrzy pan również śluz. Musimy zatem zapisać ją jako "półpłynną śluzowatą". 
Wierzcie mi, to nie było ani obrzydliwe, ani tym bardziej zabawne. Jak Świętego Grala wypatrywaliśmy kupy, którą można by od biedy nazwać "normalną". Od tego bowiem zależało zdrowie Helki. Kupa znów całkowicie zdominowała nasze życie.

Kupa nietrafiona.

O jednej już napisałam TU. NIEtrafiały się też inne: do wanny, obok nocnika, w ręcznik, w gacie. Któż nie miał z nimi do czynienia? Któż nie zbierał ich z dywanów, kafelków i paneli. Kto nie spierał ich z ubranek (również swoich)? Nie da się zostać rodzicem i nie pobrudzić rąk, ot co!

Kupa rzekoma. 

Zakupy w olbrzymiej galerii handlowej.
-mamoooo! Musę kupę! 
Chwytasz dziecko pod pachę i biegniesz jak Usain Bolt po olimpijskie złoto. Oczywiście, toaleta na którą trafiasz po kilku minutach błądzenia okazuje się nieczynna z powodu remontu/zapchana. Biegniesz zatem na inne piętro. Udało się. Podtrzymujesz dzieciaka nad klozetem, tak aby przypadkiem niczego nie dotknął:
-yyyyy....tylko mi się zdawało...

Jeśli jesteś rodzicem, wiesz, że nie da się uciec przed kupą. Kupa to kwintesencja rodzicielstwa. Nie ważne jak mocno wciśniesz na nos różowe okulary i jak bardzo polukrujesz sobie żywot. I tak przerzucisz swoją tonę gówna. Dosłownie i w przenośni.  I z dwojga złego, lepiej przerzucać to dosłowne. Tako rzecze Matka Rak;)


3 komentarze:

  1. Jezusicku przerabialiśmy wszystko. Dosłownie wszystko! I pamiętam jak odstawiałam usaina bolta w 9 miesiącu ciąży - to była jazda. Myślałam, że tam na tej posadzce w Realu urodzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuuu... Kupa... Do tej pory boję się najbardziej tej wodnistej z dodatkami :/ Steff jest mistrzem w zakorkowywaniu się więc a dzień dobry było kombinowanie, jak to zrobić żeby zrobiła... Kupa + rzygi to nieodłączny dodatek do rodzicielstwa ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Mamo, mamo, źrobiłam kupala. Popać mamo jaka wielka kupka, ooo jaka śłodka, wygloda jak rogal" :) Do tej pory nie wiem co jest słodkiego w kupie ale takie rozmowy to u nas również dzień powszedni :)

    OdpowiedzUsuń