Jestem w stanie zagryźć za moje dziecko!

DWA PLUS CZTERY

Jestem w stanie zagryźć za moje dziecko!

„W ten weekend, mój Facebook został zalany przez rozpacz ludzi opłakujących śmierć Harambe, 400 kilogramowego, 17-letniego goryla, który został zastrzelony w sobotę, 28 maja, po tym jak 4-letni chłopiec spadł na jego wybieg w ZOO w Cincinnati. Choć Harambe początkowo wydawał się spokojny, – świadkowie mówią, że zdenerwował się przez chaos panujący dookoła. Film z Harambe ciągnącym małego chłopca przez wodę zaparł mi dech. Film do obejrzenia TU Zespół do spraw bezpieczeństwa zoo, zamiast środków uspokajających, postanowił wykorzystać śmiercionośną siłę. Dlaczego? -ponieważ leki działają dopiero po jakimś czasie, szczególnie , gdy zwierzę jest w stanie pobudzonym. Jest to bardzo smutna sytuacja z każdej strony. Smutne bo rodzina przeżywa traumatyczne wydarzenie, kiedy to bez wątpienia dzień był zaplanowany na zabawę w zoo z dziećmi, a z drugiej strony, w zasadzie niewinne zwierzę, straciło życie. Mimo to, ludzie są oburzeni. Pojawiają się głosy „sprawiedliwość dla Harambe”, petycje, tworzone są straszne memy pozostawiające nienawistne, rasistowskie komentarze w kierunku matki chłopca. Krótko mówiąc, chcą ja pociągnąć do odpowiedzialności, za śmierć goryla. To mógłbyś być ty. Szczerą prawdę jest, że jesteś mamą, nie unikniesz momentów, gdy Twoje dziecko wyrwie Ci się z ręki, zniknie nagle z oczu, choć Ty odwróciłeś się tylko na chwilę. Niektóre dzieci mają po prostu dar “uciekania”. To przerażające, ale niestety zdarza się. Czy to znaczy, że jesteśmy strasznymi matkami? Czy to znaczy, że nasze dzieci są zaniedbane? Czy to znaczy, że mamy prawo do osądzania innych? Nie. Absolutnie nie. Naoczny świadek powiedział New York Times: „Nie zauważyłem, żeby maluch była zaniedbany. Ta mama miała ze sobą trójkę dzieci dookoła i niemowlaka na rękach. To było dosłownie mgnienie oka . Dodał jeszcze:” Widziałem go, ale nie mogłem nawet temu zapobiec. To stało się tak szybko. ” Czasami dzieją się rzeczy złe. Wtedy musimy po prostu podziękować niebiosom, za to, że nasze dzieci żyją. Jestem typem osoby, który czuje pewien poziom lęku i dyskomfortu, gdy muszę odwiedzić miejsce, w którym zwierzęta są w niewoli. Wiedza, że duże, dzikie zwierzęta są w pobliżu i oddzielone tylko taflą szkła lub ogrodzeniem, potęguje tylko te uczucia. Zawsze mam się na baczności, mając w głowie wyobrażenie, co by było, gdyby moje dziecko tam nagle wpadło. Nie mogę wyobrazić sobie strachu i paniki, którą przeżyła mama (taty podobno tam nie było) tego chłopczyka. Nawet, jeśli to zwierzę było spokojne, podobno nawet chroniło malca, to mogło skończyć się źle, bardzo źle. Stoję murem za ZOO w Cincinatti i decyzją, którą podjeli. Kocham zwierzęta, nawet bardzo kocham, ale jeśli to moje dziecko byłoby ciągnięte za nogę po całym wybiegu, uderzając bezwładnym ciałem o taflę wody, nie mrugnęłabym okiem i sama zastrzeliła tego goryla.” Wpis pochodzi z bloga www.blogs.babycenter.com Dlaczego go udostępniam? Bo jestem matką i byłabym w stanie zagryźć za własne dzieci bez mrugnięcia okiem. A jakie jest wasze zdanie? Czy ZOO podjęło słuszną decyzję?

DWA PLUS CZTERY

Mój chaos

Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że to będzie takie ciężkie? Dlaczego nikt nie powiedział, że będę miała czasem dość? Dlaczego nikt nie był na tyle szczery, żeby powiedzieć mi, że zmęczenie stanie się moim wiernym towarzyszem? Bycie mama czwórki dzieci to ciągły bieg. Momenty, w których masz ochotę powiedzieć, ze te dzieci nie są Twoje. Sekundy w których Twoja cierpliwość przechodzi katusze, bo Twoje dziecko ma setny napad histerii tego dnia – tym razem o kolor talerza na którym podałaś mu śniadanie. Jesteś wiecznie w pełnej gotowości. Budzisz się o świcie, zasypiasz, jak wszyscy dawno już śpią. Pijesz zimną kawę, jesz zimne śniadanie. Nie masz czasu na samą siebie, a pomalowanie paznokci nazywasz luksusem i relaksem. Twoim wybawieniem staje się o zgrozo elektronika. W chwilach zwątpienia, udostępniasz ją dzieciom i kupujesz sobie 20 minut spokoju. To tylko 20 minut, a dla Ciebie stają się cenne niczym złoto. Idziesz do pracy żeby odpocząć. Siedzisz w biurze i pomimo natłoku zadań i niezliczonej ilości problemów, upajasz się spokojem. Jesz w ukryciu inaczej nici z ulubionej potrawy, bo chociaż Twoje dzieci, właśnie skończyły kolejną kanapkę, zawsze będą chciały spróbować tego co Ty akurat jesz. Nie myślisz o wakacjach. Ty myślisz jak zorganizować sobie dwa miesiące i postarać się o placówki dla całej czwórki przez ten czas. Nie jesteś w stanie zapanować nad chaosem prania. Jeden dzień przestoju pralki i zalewa cię fala niewypranych ubrań, które piętrzą się niemiłosiernie, nie mogąc trafić do kosza. Bałagan w domu staje się Twoim przyjacielem. Sprzątanie przy dzieciach mija się z celem, więc sprzątasz coraz mniej, Męczy Cię bałagan, męczy Cię sprzątanie, męczy Cię wszystko. Boisz się usiąść na chwilę, bo wtedy wiesz, że albo o czymś zapomniałąś, albo dzieci robią w pokoju obok coś, czego nie powinny robić. Spędzasz coraz więcej czasu w domu, bo wyjście z całą czwórką to wyprawa na Everest, a Ty czujesz się, jakbyś nie miała w swoim wyposażeniu aparatu tlenowego. Wydatki nie mają końca. Jeśli tylko zaczynasz widzieć światło w tunelu – możesz być pewna, że pojawią się kolejne, niespodziewane potrzeby. Ilość rzeczy w domu, ubrań, zabawek zaczyna Cię przerastać i jeśli tylko pomyślisz o zrobieniu z tym porządku, robisz się zmęczona od samego myślenia. Kiedy nadchodzi weekend, wiesz, ze będzie intensywny. Wiesz, że nie odpoczniesz po całym tygodniu pracy. Wiesz, że od świtu będziesz na pełnych obrotach do samego wieczora. Nie potrafisz w zasadzie odpoczywać, bo Twój umysł nie umie się wyciszyć. Analizujesz wieczorami każdy dzień, zastanawiając się, czy na pewno o czymś na jutro nie zapomniałeś. Twoja głowa jest przepełniona ilością informacji które musisz pamiętać. Daty urodzin, imienin, szczepień, wizyt u lekarza, zebrań, klasówek, przedstawień, pikników, zadań domowych lektur do przeczytania. Ty musisz o tym wszystkim pamiętać . W najlepszym przypadku musisz pamiętać, żeby to wszystko sobie zapisać. Tak właśnie wyglada moje życie. Codziennie powtarzam sobie, że dam radę. Jeszcze pare lat będzie lepiej. I właśnie w tym momencie, kiedy nadchodzi największe zwątpienie. Kiedy masz już naprawdę wszystkiego dość, a zmęczenie osiągnęło najwyższy poziom, przychodzą do Ciebie małe stworzenia, obejmują swoimi małymi łapkami I mówią: “Mamo, kocham Cię ponad życie”. Zmęczenie minęło… Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Mamy kochane mamusie.  

DWA PLUS CZTERY

Spokojny sen dziecka – łóżko idealne.

Znacie to powiedzenie? “Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”. Pewnie znacie i często stosujecie. My też czasami się do niego odwołujemy. Nie mamy wielkiego przestronnego domu (nasze marzenie). Mamy za to mieszkanie w bloku, z pokojami wyrażającymi kwintesencję “szalonego snu architekta w czasach PRL” – czyli “tramwaje” zamiast normalnych rozmiarowo pokoi. Co się z tym wiąże? Ograniczone pole do popisu jeżeli chodzi o aranżację przestrzeni. Wyobraźcie sobie, pokój długi na ponad 4 metry i szeroki na 2? Ciężko co? Ustawienie dwóch łóżek obok siebie, powoduje brak przejścia pomiędzy nimi. Jeśli chcemy postawić ja wzdłuż jednej ściany – mamy wtedy kompletny brak miejsca na szafę itd. Hanka wyrosła już z dziecięcego łóżeczka. Weszła w fazę buntu i opuściła swoje wygodne legowisko, starając się za wszelką cenę wynegocjować spaniel z nami. O nie nie – nie z nami takie numery. Sprytni My – tzn rodzice – usiedliśmy, pomyśleliśmy (nie bolało) i jest. Wpadliśmy na genialny pomysł (swoją drogą zduplikowaliśmy pomysł, który sprawdził się wcześniej w pokoju chłopców, ŁÓŻKO PIĘTROWE! Kto z nas nie marzył o takim będąc dzieckiem. Kto z nas nie chciał być tym, który będzie spał na górze? Przeszukaliśmy internet wzdłuż i w szerz. Wszystkie łóżka podobne, jak wybrać. W końcu trafiliśmy na stronę SELECTMEBLE A tam białe cudo – łóżko TRZYOSOBOWE o wdzięcznej nazwie DOMINIK III! Na górze barierki na całym łóżku. Na dole barierki na całym łóżku – ideał, biorąc pod uwagę “wędrowny” sen naszych córek. Dodatkowo, spod spodu wysuwa się trzecie łóżko. Dla nas opcja super (to samo mamy u chłopaków), bo w razie potrzeby (choroby, gorączki, zły sen czy nawet goście) mamy dodatkowe miejsce do spania w pokoju dziewczynek, To nie wszystko, pod trzecim łóżkiem, są jeszcze ogromne szuflady, które pomieszczą nadmierną ilość rzeczy naszych córek, a A. nie będzie marudził, że mamy za dużo ubrań :). Po krótkich negocjacjach dotyczących koloru (dziewczyny chciały różowe), zdecydowaliśmy się na biel. W końcu to chyba najbardziej neutralny kolor :). I to był strzał w 10-tkę. Łóżko przyjechało w częściach. Złożenie trochę trwało, bo to nie jest szwedzki product, który składasz w 30 minut i po sprawie. Po złożeniu o dziwo – nie brakowało śrubek, ani nie zostało żadnych. Dziewczyny “zadomowiły się momentalnie. Od momentu wstawienia do nich nowego łóżka, nie wychodzą z pokoju. Każda ma swój własny azyl. Jesteśmy zachwyceni zarówno funkcjonalnością jak i solidnością wykonania. Łóżko jest naprawdę piękna i szczerze polecam każdemu, kto zastanawia się nad kupnem podobnego. PS: Obiecujemy zdjęcia z pokoju dziewczynek – ale chwilowo łóżko jest bazą dla wszystkich zabawek i nie nadaje się do „obfotografowania”      

DWA PLUS CZTERY

Dosięgnąć Gwiazd…

http://www.dwapluscztery.pl/wp-content/uploads/2016/05/mastercarduefa2.mp4   Zabawa z dziećmi – cudowne chwile spędzone razem. Niezapomniane momenty, których nikt nam nie zabierze. Robimy setki, tysiące zdjęć. Strzelamy całe serie. Co się dzieje potem? Przenosimy zdjęcia z nośnika na nośnik, żeby ich nie utracić. Robimy ich tyle, że na przeglądanie nie mamy już czasu. Tymczasem wystarczy kilkadziesiąt sekund, minuta, żeby oddać urok setek zdjęć. W te kilkadziesiąt sekund może powstać coś, do czego będziemy wracali. Coś, co wywoła uśmiech na naszej twarzy, a za kilka lat cudowne wspomnienie chwili. Minutowy film zamyka w sobie cudowne momenty naszego życia. Ruchome obrazy oddają tą chwilę w całości. Namacalne, tak bardzo bliskie, niezapomniane. Czego chcieć więcej? Niczego. Czy taki film może być czymś więcej niż pamiątką? Może… Wyobraź sobie – siedzisz w domu, spokojnie na kanapie. Oglądasz finał UEFA. Nawet jeśli nie jesteś fanem – oglądasz. Finały zawsze się ogląda…Nawet jeśli jesteś kobietą “antypiłkarską”, to i tak oglądasz, bo Twój mężczyzna ogląda. I nie jest istotne czy to partner, czy syn…oglądasz… A teraz wyobraź sobie, że ten sam finał oglądasz w Mediolanie. Widzisz wszystko na żywo. Czujesz zapach trawy, widzisz każdy szczegół boiska… Mało? To teraz wyobraź sobie, że drużyny właśnie wchodzą na murawę. Każdego zawodnika prowadzi za rękę małe dziecko – nic nadzwyczajnego? A co byś powiedział, gdyby na tą murawę, idąc za rękę z jednym z finalistów UEFA weszło Twoje dziecko? Miliony ludzi przed telewizorami. Dziesiątki tysięcy na stadionie, a tam na murawie, Twoje maleństwo, prowadzące swojego idola za rękę? Piękne? Oczywiście że tak. Nierealne? Oczywiście że realne. Kto nam w tym pomoże? MasterCard. Właśnie ruszył konkurs, a w nim do wygrania dwa bilety na finał Ligi Mistrzów w Mediolanie oraz eskorta piłkarzy podczas meczu finałowego. Co trzeba zrobić? Nagraj film, na którym Twoje dziecko cieszy się ze strzelonego gola i opublikuj go na FB MasterCards lub wrzuć na Twitter albo Instagram z hashtagiem #MasterCardPolska. Autora najciekawszego wideo MasterCard zabierze do Mediolanu. Wygrana to przelot, zakwaterowanie, opieka oraz bilety na finałowy mecz dla dziecka i opiekuna. Ale to nie wszystko! Niespodzianką dla Twojej pociechy, będzie również możliwość eskorty jednego z zawodników na murawę. Zatem… kamera w dłoń! Pamiętaj, że zgodnie z wymaganiami UEFA dziecko musi mieć wzrost od 105 do 135 cm i wiek od 7 do 10 lat, a opiekun musi mówić po angielsku. Konkurs trwa od 12.05.2016 do 20.05.2016 r. Uczestnik musi posiadać kartę MasterCard. Powodzenia!      

DWA PLUS CZTERY

Bolesny początek przygody

Setki informacji, stron, artykułów dotyczących tego, co będzie się działo z Tobą po porodzie naturalnym. Wszystko opisane jak na dłoni. A co z cesarką? Dlaczego nikt szczerze nie pisze? Dlaczego ubiera to w ładne słowa? Chcecie wiedzieć jak będzie wyglądało wasze życie, przez pierwsze godziny po CC? Proszę bardzo – w końcu przeszłam to 4 razy Obudzisz się na sali pooperacyjnej (albo wjedziesz tam przytomna). Nie będziesz nic czuła od pasa w dół. Nie będziesz miała jak się ruszyć. Nie będziesz miała jak wygodnie się ułożyć. Będziesz widziała tylko tykający zegar na ścianie i położną bardzo zajętą uzupełnianiem dokumentacji w komputerze. Co kilka minut, na Twoim przedramieniu, będzie pompował się rękaw i mierzył Twoje ciśnienie. Będziesz podłączona kilkunastoma kabelkami do kilku monitorów, które non stop będą śledziły Twoje parametry życiowe. Jak ładnie poprosisz, to podadzą Ci ampułkę soli fizjologicznej, bo Twoje usta będą tak suche, jak Sahara w trakcie największych upałów. Język będzie stawał dęba, a Ty oddasz wszystko za łyk wody. Niestety “nie dla psa kiełbasa”. Na swoją porcję wody jeszcze chwile poczekasz, ale pozwolą Ci zwilżyć usta, wcześniej wspomnianą solą. Po godzinie przyjdzie położna i “zajrzy” czy wszytko tam na dole dobrze się “dzieje”. Poprawi podkład, podniesie poduszkę. Poda telefon (pamiętaj miej ze sobą ładowarkę i poproś położną o podpięcie jej od razu, inaczej oszalejesz od liczenia upływających sekund. W międzyczasie na salę przywiozą Twój skarb (jeśli oczywiście wszystko jest w porządku). Położna przystawi małe zawiniątko do Twojej piersi i postara się, żeby dobrze “zaciągnęło. Maleństwo poleży z Tobą trochą, zanim zaśniecie oboje ze zmęczenia, zrobisz 1254398 zdjęć i powysyłasz po rodzinie i znajomym. Przebudzisz się, maleństwo będzie nadal z Tobą spało. Położna przyjdzie, “odbije”, przewinie, przytuli i ponownie położy u Twojego boku. W tym momencie zaczniesz powoli czuć swoje nogi i to jest najlepszy moment, żeby poprosić położną o tabletkę przeciwbólową, inaczej nie zacznie działać na czas. Uwierz mi, chcesz tą tabletkę, nawet bardzo chcesz. Kolejny krok, położna położy maleństwo do “kuwetki” i rozpocznie procedurę “kąpieli dla Ciebie”. To nie jest miłe, to nie jest bezbolesne. Będziesz musiała jej trochę pomóć, balansując swoim ciałem tak, żeby nie zawyć z bólu. Po wszystkich zabiegach higienicznych, kilku Twoich jękach i współczującym wzroku położnej (albo niewzruszonym – zależy od poziomu jej empatii), Twoje maleństwo znowu na trochę trafi do Ciebie, znowu zostanie “podłączone do Twojej piersi”. Ponownie oboje zaśniecie na jakiś czas. Obudzisz się i stwierdzisz, ze juz wszystko czujesz i w końcu wiesz, gdzie są Twoje nogi. Przez cały czas, będziesz miała wrażenie, że chce Ci się siusiu. Pewnie tak jest, ale nie martw się, będziesz podłączona do cewnika, więc “samo się zrobi”. Następny krok będzie trudniejszy – maleństwo znowu trafi do “kuwetki” , a Ty staniesz przed koniecznością wykonania pierwszego, poważnego ruchu. Będziesz musiała wstać. Położna Ci w tym pomoże, ale to i tak będzie nie lada wyzwanie. Ból, zawroty głowy, podłączone rurki – nie będzie miło. Kilka kroków i koniec, wracasz do łóżka. Na sali spędzisz kilka lub kilkanaście godzin. Jeśli wszystko będzie w porządku – po tym czasie trafisz obolała na salę poporodową. Razem z Tobą pojedzie Twoje maleństwo i zacznie się trudniejsza część szpitalnych „wczasów” Od tej pory maleństwem będziesz zajmować się już sama, więc nie ma to tamto – wstajesz w nocy do kuwetki co 2-3 godziny i nie ma zmiłuj. Syczysz, jęczysz, wyjesz – przecież boli, a dziecko głodne. Codziennie przy porannym obchodzie zajrzą w Twoją ranę i sprawdzą jak się goi. Nie pozwolą Ci zakładać majtek, tak żeby rana mogła się wietrzyć. Po 3 dobach wrócisz szczęślwie do domu, a Twoja przygoda rozpocznie się wtedy pełną parą…   POWODZENIA MAMY CESARKOWE

Siedzę w więzieniu

DWA PLUS CZTERY

Siedzę w więzieniu

Mama ekspertem?

DWA PLUS CZTERY

Mama ekspertem?

DWA PLUS CZTERY

Dlaczego robisz mu krzywdę?

Drogi rodzicu, Chcę wierzyć, że kochasz swoje dziecko ponad wszystko. Ufam, ze zakochałeś się w nim już w pierwszej sekundzie życia po tej stronie brzucha. Dbasz o nie, przytulasz, robisz wszystko, żeby było szczęśliwe. Starasz się dać mu cudowne życie – naprawdę wierzę, że tak jest. Kupujesz najlepsze ubrania, dostarczasz najlepsze zabawki. Jesteś prawie idealny. Zdrowe posiłki, zbilansowana dieta, setki stymulujących rozwój zajęć. Wszystko po to, żeby Twoje dziecko miało “najlepiej”. Zjadłbyś każdego, kto choćby próbował zrobić krzywdę Twojemu maluchowi. Dlaczego w takim razie sam robisz mu to robisz? Dlaczego sam wywołujesz w nim płacz? Uczysz samodzielności? – to dlaczego krzyczysz jak rozleje wode, usilnie próbując wcelować nią do kubka. Uczysz zaradności? – dlaczego pośpieszasz i szarpiesz, jak stara się założyć dzielnie buty na swoje małe stópki? Uczysz czerpania radości z zabawy? – to dlaczego wydzierasz się niemiłosiernie, bo właśnie przejechał kolanami po błocie w swoich nowych, specjalnie przez Ciebie upolowanych spodniach? Uczysz szacunku do innych? – to dlaczego podnosisz głos, gdy go upominasz? Uczysz, że siła i agresja to nie jest rozwiązanie konfliktu? – to dlaczego sam jej wobec niego używasz – szarpanie to też agresja? Uczysz tolerancji? – to dlaczego wyzywasz swoje dziecko od debili, głupków itd? Czy myślisz, że Twoje poczucie winy Cię wytłumaczy? Że sam fakt posiadania wyrzutów sumienia, daje Ci prawo do takiego zachowania? To są Twoje wyrzuty! Twoje poczucie winy! Dziecko ich nie zauważy! Naprawdę chcesz, żeby rodzic kojarzył mu się ze strachem? Żeby bał się zawołać Cię, jak zbije szklankę? Rodzicu opamiętaj się!!! Każda histeria kiedyś minie. Każda łza wyschnie. Każda złość się skończy. Niestety wspomnienia i stracone zaufanie nie znikną. Kochaj, szanuj, przytulaj, głaszcz – to wszystko zaprocentuje w dorosłym żcyiu. Zamiast krzyczeć – policz do 10 i przytul – zobaczysz jakie cuda może zdziałać spokój. Traktuj swojego malucha tak, zeby pod koniec Twojego zycia, w jego wspomnienaich, były tylko dobre chwile.

DWA PLUS CZTERY

Milczące okno

Obłuda – wiecie co to takiego? Słownik mówi nam, że to postawa kogoś, kto ukrywa swoje prawdziwe myśli i uczucia, aby zaprezentować się w lepszym świetle. Ja mówię, że kwintesencją obłudy są „przyjaciele”. Przyjaciele, którzy uśmiechają się do Ciebie, współczują Ci, zapewniają o wsparciu, a za 5 min boli ich Twoje szczęście. Wyznaję zasadę, że tylko prawdziwy przyjaciel, potrafi cieszyć się sukcesami drugiej osoby. Ostatnie 18 miesięcy to był ciężki czas. Powrót do pracy, zmiana pracy, zmiana otoczenia, ponownie zmiana pracy, kolejne nowości i kolejna zmiana pracy. Były chwile, kiedy pracy nie było. Były chwile, kiedy zwątpienie wygrywało. Łzy, obawa, smutek, złość to uczucia, które przez ostatni rok były ze mną nieustannie. W całym maraźmie codziennego życia, były jednak ONE. Osoby, które codziennie powtarzały mi “będzie dobrze”. Każdego dnia zapewniały o swoim wsparciu. Na każdym kroku współczująco kiwały głową, deklarują dozgonną pomoc. Wiedziały jak ciężka jest sytuacja. Wiedziały, że pomoc potrzebna jest od zaraz. I co z tego? W tym czasie wydawały się cudownymi przyjaciółkami. Najlepszymi kompanami. To był dla nich dobry czas. Wypełniony moimi koszmarami. Tak – to nie były ich koszmary. One były tylko moje. Jednak “przyjaciółki” stały murem. Były genialne w poklepywaniu po ramieniu. Idealne w słuchaniu opowieści o moim bólu. Cudowne w momentach największego zwątpienia. Byłam zaślepiona. Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Pewnego dnia powiedziałam im trzy słowa, które “zabiły” w nich “przyjaźń”. Trzy słowa, które sprawiły, że tak uwielbiany przez nie “mój koszmar”, przestał nagle być koszmarem. Powiedziałam im “mam nową pracę”. Dodałam “wymarzoną nową pracę”. Podkreśliłam – „wymarzoną nową pracę od już” Te kilka słów, zniszczyło wszystko. Zadało „przyjaźni” śmiertelny cios w serce. Odebrało życiodajny pokarm – cudze nieszczęście. Przestało dostarczać powodów do twierdzenia “dobrze, że ktoś ma gorzej”. Nagle ja, ta która miała ostatnio pod górkę, ta która miała ciężko – staję na nogi. Co więcej – nowa praca jest wymarzona! I nagle okienko Messengera przestało informować o otrzymaniu nowej wiadomości. Nastała cisza. Cisza trwa. Cisza będzie trwała. Cisza nie zostanie przerwana. Z tą ciszą jest mi dobrze, bo głosy, które wcześniej mówiły, okazały się pełne fałszu. I niech tak zostanie. Mi naprawdę nie jest źle. Ba – ja jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Na szczęście, są w moim życiu ludzie, którzy wciąż ożywiają moje okienko messengera, a ja z utęsknieniem klikam “odpowiedz”. A tamte okienka niech milczą – na zawsze. CHWILO TRWAJ!  

Kolorowo i wygodnie czyli jak nie stracić głowy…

DWA PLUS CZTERY

Kolorowo i wygodnie czyli jak nie stracić głowy…

DWA PLUS CZTERY

Samotna wyspa

Jestem zachwycona. Latanie po świecie, mieszkanie w cudownych hotelach, praca w cudownej firmie…wszystko idealnie. To przecież tylko trzy dni. 72 godziny. Dadzą sobie radę. Zachłystujesz się wolnością. Możliwością spania, bez nasłuchiwania, które właśnie się obudziło. Które się drze. Które przyszło i domaga się miejsca w Twoim łóżku. Żadnych obowiązków. Pokój hotelowy posprzątają za Ciebie. Łóżek też nie trzeba słać. Jak zgłodniejesz – przyniosą Ci jedzenie prosto do pokoju i jeszcze z uśmiechem je zaserwują. Zjesz w spokoju, bez konieczności ukrywania się i wystawiania męża na straży. Wieczorem, jeśli masz ochotę pójdziesz popływać w hotelowym basenie lub pobiegać na hotelowej bieżni. Jeżli nie masz ochoty na wysiłek fizyczny, pójdziesz do hotelowego baru i przejrzysz kartę dań oraz drinków. Zamówisz coś, zjesz. Będziesz cieszyć się możliwością zjedzenia ciepłego posiłku. Wypicia ciepłej kawy. Będziesz celebrować brak plam na własnym ubraniu, bo któreś właśnie chciało spróbować co Ty jesz. Nikt nie będzie się kłócił, zabierał Tobie jedzenia. Nikt nie wyleje na siebie całego soku, a wersji nieocenzurowanej, nikt nie zwymiotuje na Ciebie, bo ten cały sok zmieści we własnym żołądku. Wrócisz do pokoju. Włączysz telewizor. Nalejesz wodę do wanny i z kieliszkiem wina, będziesz rozkoszować się ciepłą kąpielą, bez towarzystwa piszczących kaczuszek, wbijających Ci się w tyłek. Nikt nie będzie stał przy Twojej wannie, wrzucając do niej co tylko znajdzie. Nikt nie będzie wybierał Ci z niej piany, tylko po to, żeby wsadzić ją sobie do buzi. Skończysz kąpiel, choć nikt nie będzie Cię poganiał. Nikt nie zapuka do drzwi czy już skończyłaś. Położysz się w czystej pościeli. Będziesz mieć wielkie łóżko tylko dla siebie. Nikt nie wbije CI w nocy kolana w plecy, nie kopnie nagle w nos powodując Twój zawał. Obudzisz się kiedy zechcesz. Kiedy Twój organizm stwierdzi, że już czas. Nie obudzą Cię słowa – “MAMOOOO SIKUUUUU” albo wersja gorsza, “MAMO ZROBIŁAM SIKUUUU” Wstaniesz, przeciągniesz się 5 razy, weźmiesz cudowny ciepły prysznic. Rozpoczniesz z uśmiechem kolejny dzień. Pójdziesz do pracy i powtórzysz wszystko ponownie wieczorem. Brzmi jak raj? Chcielibyście się w takim raju znaleźć? Pewnie – ja też chciałam – dopóki nie usłyszałam przez telefon – “Mamo kocham CIę, wracaj”…I wtedy wszystko przestało mieć znaczenie. Wielkie łóżko stało się samotną wyspą…      

Obóz przetrwania?

DWA PLUS CZTERY

Obóz przetrwania?

Room Escape – ucieczka nie jest łatwa

DWA PLUS CZTERY

Room Escape – ucieczka nie jest łatwa

DWA PLUS CZTERY

Równowaga musi być

Mam dość. Serdecznie dość. Tak bardziej dosadnie mówiąc to rzygam już poradami. Gdzie się nie obejrzę ktoś coś doradza. Ktoś coś podpowiada. Tu jak dobrze sprzątać i być jak Małgorzata Rozenek jednocześnie, gdzie indziej jak mieć czas dla siebie, jak go nie mieć, jak mieć czas dla rodziny, jak nie mieć rodziny itd. Jeśli wiecie więc wszystko, powiedzcie mi proszę…jak żyć? Podpowiedzcie mi jak zbalansowac czas rodzinny, pracę, bloga i samą siebie? Jak zmieścić to w 24 godziny? Wstaję codzienne rano. Mój alaram niemiłosiernie wyje od 5:50 i nie jest to żadne z dzieci. To niestety najzwyklejszy w świecie alarm. Fakt uwielbiam funkcje drzemki, ba ja nawet ją kocham. Niestety ona nie odwzajemnia mego uczucia i zazwyczaj powoduje, że spóźniam się do pracy. Po wybudzeniu całego towarzystwa, zduszeniu histerii połowy z nich i ubraniu we wszystkie potrzebne warstwy, orientuje się, że jest już 60 minut później. Jest już dawno po czasie, w którym powinniśmy być już w drodze do placówek edukacyjnych. Wsiadamy do samochodu, wszystko w biegu. Rozwozimy towarzystwo i spędzamy ze sobą 20 minut w drodze do pracy. 20 cudownych minut sam na sam. Praca, 8 godzin najmniej, dzień mija. Za oknem ciemno, zimno. Wracam. Docieram do domu 12 godzin po tym, jak z niego rano wyszlam. Codziennie. Dzieciaki czekają juą w domu. Zostaje nam godzina w porywach do połtorej wspólnego czasu. 90 minut na bycie mamą. 90 miut, w których muszę zmieścić bycie rodzicem dla całej czwórki! Kolacja, kąpiel, ogarnianie, usypianie – to wszystko w moich 90 minutach. Zasypiają. To kolejny moment na czas we dwoje. Kolejne 60 minut, w których możemy być razem. Zazwyczaj kończy się zaśnięciem jednego z nas. Zazwyczaj te 60 minut, to najlepszy moment na przytulenie i sen. Nadchodzi weekend – mamy 48 godzin na bycie rodziną. 48 godzin na radość, zabawę I przytulanie. Wykorzstujemy je maksymalnie. Wyciągamy z tych chwil całą esencję. Jest cudownie. Pisanie, blog, czas dla samej siebie – gdzie? Jak to zmieścić? Od tego mam noc. Noc jest moim sprzymierzeńcem. Dzięki nocy blog istnieje. Dzięki nocy, mam czas dla mojego ja. Sen to towar deficytowy. Celebrowany w każdej minucie.   Drodzy “doradcy” powiedzcie mi – jak znaleźć balans? Jak życ w zgodzie ze wszystkim? Da sie? Ja tego nie wiem, ale wiem jedno – jestem cholernie szczęśliwa w każdej minucie swojego życia. W każdej z 70 sekund tej minuty.

Szkoła przetrwania

DWA PLUS CZTERY

Szkoła przetrwania

Ferie zimowe nadchodzą. Jesteśmy już o krok od ich rozpoczęcia w województwie mazowieckim. W tym roku, nasze najstarsze dziecko, postanowiło spróbować czegoś nowego. Miał do wyboru masę atrakcji. Były roboty, były narty, był snowboard. Nic z tego – on z uporem maniaka i stuprocentową pewnoscią zdecydował sie na Survival! Tak nasze maleństwo, nasz wcześniak postanowił, że pojedzie na Obóz Survivalowy. Ja biedna mamusia, mająca przed oczami Bear’a Gryllsa jedzącego robaki i popijającego je deszczem, byłam przerażona. Niestety dziecko upór ma po rodzicach i na nic sie zdało podrzucanie zupenie innych propozycji. SURVIVAL I KONIEC. Niech będzie. Przecież sam tego chce. Chwila przemyśleń. Mała burza mózgów i nastrój powrócił. Przecież jedzie z BTA KOMPAS, więc wszystko będzie przygotowane idealnie. Wszystko będzie dostosowane do wieku i możliwości uczestników. Nikt do niczego nie będzie ich zmuszał. Kontakt 24h na dobę. Miła i profesjonalna kadra. Codzienne foto i wideo relacje. Piękne i zadbane ośrodki. Wprost marzenie. Pamiętacie jak w lato Maciek był na obozie STAR WARS? Skoro w lato było rewelacyjnie to i zimę zaplanowaliśmy z tym samym organizatorem. Dlaczego? Bo sa w tym idealni. Bo do tej pory Maciek opowiada o letniej przygodzie i jak tylko wspomniałam o feriach, momentalnie wskazał BTA KOMPAS i ponowny wyjazd z nimi. Sam opis wydaje się być pełen atrakcji dla młodego „survivalowca” … Tropienie zwierząt po śladach, rozpalanie ognisk, podstawy terenoznawstwa, budowanie szałasów, zimowe szaleństwa… Tutaj spotykają się młodzi survivalowcy, którzy chcą zdobyć cenne umiejętności, przeżyć przygodę i sprawdzić się w nietypowych sytuacjach.  Zapraszamy na kolejną edycję survivalowych ferii dla najmłodszych. Szkoła młodego survivalowca podstawowe techniki szkoły przetrwania rozpalanie ognisk tajniki meteorologii metody zdobywania i zabezpieczania pożywienia nauka tropienia zwierząt po śladach tajniki kamuflażu i maskowania elementy terenoznawstwa i orienteeringu rozpoznawanie znaków topograficznych nauka czytania i szkicowania map terenu sztuka wyznaczania kierunków za pomocą kompasu budowanie szałasów kuchnia polowa śnieżne gry terenowe bezpieczeństwo w lesie minikurs pierwszej pomocy przedmedycznej zimowe ABC w trudnych warunkach zajęcia linowe Integracja i zabawa gry i zabawy integracyjne na mroźnym powietrzu śnieżna olimpiada na wesoło przebojowa dyskoteka z uczestnikami innych obozów turnieje gier na konsolach PS3 i PS4 wieczorne maratony filmów przygodowych zimowe opowieści zawody w zjeżdżaniu na jabłuszkach team building Brzmi ciekawie? A to tylko jeden wyjazd z szerokiej oferty BTA KOMPAS. Jak co roku roku jest ona ogromna. Uczestnicy mają do wyboru spośród kilkudziesięciu wariantów ferii. Wyszkolona kadra, ciekawe zajecia i każdy dzień pobytu wypełniony rozrywką dostosowaną do wieku i zainteresowań uczestnika – to tylko namiastka tego, co czeka dzieciaki na wyjazdach z BTA KOMPAS. Powiem szczerze, że żałuję, iż nie jestem dzieckiem. My zdecydowaliśmy się zaufać im ponownie i wiemy, że jeszcze nie raz im zaufamy. Jeśli chcielibyście zapoznać się z tym, co BTA KOMPAS ma do zaoferowania, zapraszam na ich stronę. Tam znajdziecie opis wszystkich wyjazdów.   A my zabieramy się za kompletowanie ubioru i o tym też już niedługo przeczytacie

DWA PLUS CZTERY

Przepraszam, że mam ich tyle.

Wielodzietni to taki mało spotykany obiekt w obecnych czasach, że powoduje natychmiast konsterna­­­­­­­­­­­­­cję, niedowierzanie i lekkie zakłopotanie. W zasadzie większość twierdzi, że nikt o zdrowych zmysłach nie “zrobi” sobie tylu dzieci świadomie. Przecież nie można chcieć mieć tyle potomstwa. Przecież wydatki są tak ogromne, ze nie będzie nas na nic stać przez długie, długie lata. To fakt, lekko nie jest. Nikt przecież tego nie obiecywał. Ba, nikt, kto nie ma tylu dzieci, nawet nie zdaje sobie sprawy jak wiele wyrzeczeń i wiele pracy potrzeba, żeby taka gromadę wychować. Oczywiście, nikt nie jest też w stanie obiecać, że pomimo tego nakładu pracy, wychowanie się uda. Pomimo tego wszystkiego nie zamieniłabym się z nikim. Mając możliwość ponownych decyzji, podjęłabym je dokładnie tak samo. Niczego nie żałuję, chociaż o zagranicznych wakacjach narazie możemy jedynie pomarzyć, a większe oszczędności są jedynie w sferze snów. Są jednak takie momenty, w których sama zastanawiam się, czy my mamy na czole wypisane “IDIOCI?” Szczytem tego wszystkiego, są pytania, które w naszym życiu pojawiają się niemal codziennie. “ Jejuuu to wszystko Twoje?” – no nie – tylko ten najstarszy, reszta sama się przyplątała i od jakiegoś czasu chodzi za nami. “Planowaliście wszystkie?”– no coś Ty – tylko najmłodsze jest zaplanowane, pozostałe to czyste przypadki i zupełnie nie wiem jak to się stało “ O matko jak Ty dajesz rade z taka gromada?” – a kto powiedział, ze daje? Przecież oni się sami sobą zajmują. „Ale na 4tym już koniec? Czy chcecie mieć więcej? ” – oczywiście, marzy nam się mała drużyna piłkarska i właśnie z Tobą chciałam się ta informacją podzielić, „Oooo to musicie mieć ogromny dom” – oczywiście – mieszkamy w pałacu, który wybudował dla nas mój tata, szejk, ale teraz myślimy o przeprowadzce, bo każdy chce mieć dla siebie przynajmniej 3 pokoje. „Pewnie jeździcie wielkim busem” – no pewnie – ZTM nam podnajmuje. „Ale macie jakąś pomoc? Przecież sami nie dalibyście rady” – dokładnie – dziadkowie znad morza codziennie dojeżdżają pociągiem żeby dzieci odebrać, a babcia na miejscu rzuciła prace, żeby nam pomagać… A na koniec mój faworyt – pytanie niezwykle taktowne I ku naszemu zdziwieniu – bardzo często pojawiające się na naszej drodze: „Musicie nieźle zarabiać, skoro zdecydowaliście się na taka gromadę” – nieźle to mało powiedziane, te miliony odłożone na koncie wystarczą i z pewnością chciałabym podzielić się informacją o jego stanie ze wszystkimi. Kochani – my nie jesteśmy grupą cyrkową – jesteśmy pełną miłości rodziną, która cieszy się każdą chwilą spędzoną we własnym gronie. I tego będziemy się trzymać  

STAR WARS to nie film, to styl życia

DWA PLUS CZTERY

STAR WARS to nie film, to styl życia

Ktoś kiedyś powiedział mi: Star Wars to nie jest zwykła saga filmowa – to filozofia życia… I wiecie co? Mam wrażenie, że rzeczywiście tak jest, przynajmniej w naszym domu. Fanów gwiezdnej sagi mam w domu aż 3. Trójka, która na odgłos miecza świetlnego ma dreszcze, dlatego kiedy otrzymałam od Carrefour zaproszenie na event pod znakiem Star Wars – nie zastanawiałam się nawet przez 5 minut. Powiedziałam chłopakom co ich czeka, a oni oszaleli. Te kilka dni dzielące nas od wydarzenia upłynęły pod znakiem tysiąca pytań typu: „to już dziś?” Nadszedł w końcu upragniony dzień. Uprosiliśmy babcię, żeby została z dziewczynami i wyruszyliśmy. Zaczęło się dość mrocznie. Był późny wieczór, Warszawska stara Praga. Taksówkarz, który nas tam dowiózł, nie był pewien czy ma nas tam zostawić. Okolica nie zachęcała, ale do odważnych świat należy. Wysiedliśmy i pod wskazanym adresem znaleźliśmy to, czego szukaliśmy. Miejsce w którym możesz poczuć się jak w filmach o Indianie Jones czy jak Nicholas Cage w „skarbie Narodów”. ESCAPE ROOM. To miejsce na tyle tajne i na tyle niepowtarzalne, że zdjęć robić nie mogliśmy. Możemy Wam jedynie powiedzieć, że dawno tak dobrze się nie bawiliśmy, a rozwiązanie wszystkich zagadek i zadań w godzinę, dostarcza naprawdę ogromnego skoku adrenaliny i wyzwala ducha walki zespołowej. Dzieciaki były zachwycone, a my dorośli – no cóż – my chcemy tam koniecznie wrócić! W Escape Roomie spędziliśmy kilka godzin. Było pyszne jedzenie, rewelacyjne zabawy i masa ciekawych rozmów. Jak się okazało to była dopiero połowa zabawy. Nakręceni przygodą, stanęliśmy przed kolejnym zadaniem. Musieliśmy znaleźć Gwiazdę Śmierci. Gdzie? W zamkniętym dla klientów, pogrążonym w nocnych ciemnościach Carrefourze. Kawalkada taksówek zabrała nas na drugi koniec miasta. Wytłumaczyli zadanie i wpuścili na zamkniętą halę hipermarketu. Dzieciaki jak mrówki, rozbiegły się między alejkami w poszukiwaniu Rebeliantów. Rozwiązywali zagadki, zdobywali nagrody istny szał. My sami jak dzieci biegaliśmy za nimi. Ekipa była zdolna i zgrana więc wszystkim udało się rozwiązać zagadki, aby na koniec zabawić się w piniantę i rozbić latającą nad głową Gwiazdę Śmierci, która w swoim wnętrzu kryła setki paczuszek z kartami kolekcjonerskimi STAR WARS. Dzieciaki nie mogły opanować emocji. Czerwone ze zmęczenia i uśmiechnięte ze szczęścia, zbierały paczuszki niczym cukierki. Cała zabawa zakończyła się oczywiście wręczeniem prezentów. I nie mogło być inaczej – były miecze świetlne, Lego Star Wars, Pojazdy Star Wars Hot Wheels i albumy do wklejania wspomnianych wcześniej kart z bohaterami Gwiezdnej Sagi. Takie albumy i karty dostępne są w każdym Carrefourze w ramach obecnej akcji lojalnościowej „Poczuj moc i zaczniej zbierać już dziś”. Można je dostać przy kasie robiąc zakupy za min. 40 zł (hipermarkety) lub 20zł (supermarkety) albo kupić za 2,99 zł. Album kolekcjonerski dostępny jest w cenie 5,99zł. Szczegóły znajdziecie tu: www.carrefour.pl/starwars Emocje nie mogły opaść do samego rana. Wróciliśmy do domu ok 3 nad ranem, a nasze dzieciaki miały jeszcze siłę, na złożenie wszystkich klocków! Emocje nie opadły przez cały weekend. Chłopcy wymieniali się kartami jak my w dzieciństwie wymienialiśmy się „historyjkami: z gum Turbo. Radość na ich twarzach była nie do opisania. A to nie koniec. Dla wszystkich fanów STAR WARS mamy dwa zestawy kart wraz z albumami do ich przechowywania. Co trzeba zrobić? Wystarczy w komentarzu pod tym wpisem lub mailem na adres dwaplsucztery@dwapluscztery.pl dodać #jestemfanemsagi Wśród wszystkich uczestników rozlosujemy dwa takie zestawy. Powodzenia!    

DWA PLUS CZTERY

Wojny rodzinne

Nasz dzieci kochają dziadków miłością ogromną. Na wieść o zaplanowanej nocy u babci czy wyjeździe do dziadków nad morze uśmiechy nie schodzą z ich twarzy, a torba czeka spakowana w przedpokoju już od rana. Dla naszych dzieci, kontakty z dziadkami to źródło radości i przyjemności. To szczęście zarówno dla wnuków jak i dziadków jednocześnie (mam nadzieję, bo dziadkowie się uśmiechają). Niestety bardzo często, zdarza się, że w relacjach rodzinnych pojawiają się pewne trudności, zazwyczaj związane z odmiennym podejściem do wychowywania maluchów (jeju jak dobrze, że my mamy dziadków idealnych). Konflikty między rodzicami i dziadkami najczęściej dotyczą stawiania granic i spełniania życzeń naszych pociech. Babcia i dziadek zazwyczaj próbują przychylić maluchowi nieba i spędzić z nim miło czas. Rodzice natomiast stawiają granice i chcieliby by maluch je szanował. Nieporozumienia bardzo często dotyczą też żywienia malucha czy też oczekiwań wobec niego. Dziadkowie zarzucają rodzicom, że są zbyt surowi, a rodzice mają żal, że babcia i dziadek za bardzo wnuki rozpieszczają. Zaczynają się niepotrzebne dyskusje i pretensje, a to jak wiadomo nie prowadzi do niczego dobrego. W pewnym momencie zatracamy się niczym rodzice walczący o prawa do dziecka, zapominając o tym co najważniejsze – DZIECKO. Mam wrażenie, że jedynym wyjściem aby poradzić sobie z tymi problemami, jest trzeźwe spojrzenie na własne priorytety. Wiadomo, że nic się nie stanie, jeśli babcia pozwoli nieco dłużej pooglądać bajkę, ale jeśli uparcie będzie podawała cukierki – należy zareagować. Jeśli zachowanie dziadków wyraźnie nas irytuje, najlepiej poczekać, aż opadną emocje i zastanowić się nad racjonalnymi argumentami. Nie warto rozpoczynać rozmowy, z argumentami typu „bo ja tak chcę”. Przecież dziadkowie nie chcą źle dla swoich wnucząt, ba oni chcą jak najlepiej. Ich rola jest zupełnie inna, niż rola rodzica. Przecież to nie dziadkowie mają nam wychowywać maluchy – to my jesteśmy od tego. Czyż nie piękne jest to, że kiedyś w odległej przyszłości, dziecko będzie miało tak ciepłe wspomnienia dotyczące dziadków? Jeśli chcemy więc, aby nasze relacje z dziadkami były jak najbardziej poprawne, a jednocześnie zadowalały obie strony, warto ustalić zasady wspólne dla obu domów. Najlepiej na spokojnie, razem, bez emocji. Dziecko może poczuć się zagubione, jeśli my np. nie zgadzamy się na konsolę, a babcia pozwala na korzystanie bez ograniczeń. Wspólne zasady, będą w takim przypadku najlepszym wyjściem. Dodatkowym sposobem, jest również rozmowa z samym dzieckiem, które po powrocie, nie może przestawić się na zasady panujące w domu. Warto spokojnie powiedzieć, że rozumiemy, że u dziadka może latać bez skarpetek, ale u nas podłogi są bardzo zimne i powinien założyć na stopy chociaż kapcie (to przykład). Pamiętajmy – wszystkie konflikty można rozwiązać, jeśli tylko wykażemy trochę zrozumienia dla drugiej strony i nie będziemy ślepo obstawać przy swoich racjach. Popatrzycie na siebie – przecież tak źle Was rodzice nie wychowali J   Czy naprawdę ten kawałek podanej czekolady musi być „kością niezgody”? Czy dłuższe oglądanie bajek musi stać się przyczyną nieporozumień? Pomyślcie ile dobrego robią dla Was dziadkowie. Jak bardzo Wam pomagają kiedy potrzebujecie opieki do swoich pociech, a oni bez mrugnięcia okiem litują się nas Wami. Będzie wszystkim łatwiej. DZIĘKUJEMY NASZEJ BABCI NA MIEJSCU I BABCI Z DZIADKIEM NAS MORZEM  – ROBICIE DOBRĄ ROBOTĘ, A KONFLIKTY NIE TRZYMAJĄ NAS SIĘ CZĘSTO !

DWA PLUS CZTERY

Zapach wspomnień

Był sobie kiedyś starszy Pan. Na imię miał Stefan. Ten Pan był jednym z najważniejszych mężczyzn mojego życia. Ten Pan był moim dziadkiem. Pamiętam jego kruczoczarne włosy, przerzedzone nieco upływem czasu. Pamiętam jego smutne, a jednocześnie wesołe oczy. Pamiętam jego uśmiech, który gościł na jego twarzy nieustająco. Pamiętam jego koszule, krawaty. Zawsze elegancki i pachnący. Spodnie obowiązkowo „w kant”, nawet do piwnicy. Mieszkaliśmy wtedy wszyscy razem. To on potrafił ku rozpaczy mojej mamy i złości babci, wynieść wszystkie produkty spożywcze z kuchni, tylko po to, żeby bawić się ze mną w sklep. Ustawiał mąkę, cukier, kasze i przyprawy na desce do prasowania. To była nasza lada. Pewnego dnia przytargał do domu całą siatkę monet groszowych, to była nasza waluta. To on bawił się ze mną w szkołę. Byłam jego nauczycielką, a on był bardzo opornym uczniem, tylko dlatego, że uwielbiałam stawiać mu dwóje i wpisywać uwagi. To on, każdego wieczoru siadał przy moim łóżku i czytał. Na zmianę wałkowałam „Historie niezwykłe o gwiazdach i planetach” (nadal ją mam) i „Baśnie Japońskie”. Znałam je na pamięć. Czasami dał się uprosić o „Braci Grimm”, choć po wszystkich krwawych opowieściach, zawsze miałam koszmary w nocy. Jeśli akurat nie miałam ochoty na książkę, siadał i opowiadał mi o gwiazdach (uwielbiał astronomie) lub o swoim dzieciństwie. Kochałam wszystkie te historie. To on siadał ze mną wieczorami, wyciągał ANIĘ (taki aparat do wyświetlania kliszy z bajkami na ścianie) i czytał. Zabierał mnie do ZOO. Chodziliśmy razem do kina. To z nim obejrzałam obie części „Kevina…” po raz pierwszy. To on trzymał pudło z wszystkimi moimi pierwszymi ubraniami, butami, zabawkami. Cały zestaw. Zbierał każdą moją, nawet najbardziej durną, ale wykonaną własnoręcznie pracę i podpisywał co to i kiedy powstało. Szył ze mną maskotki. Potrafił uszyć mi spodnie na starym Singerze (nadal go mamy, choć skończył już ze 140 lat). Uwielbiał radia. Kochał je wręcz. Składał i naprawiał stare radioodbiorniki. Miał ich setkę. Stały wszędzie. Kochałam je. Jeździliśmy razem do rodziny rozsianej po całej Polsce. Nauczył mnie grać w karty, a ja uwielbiałam ogrywać do w „Tysiąca”, choć jestem pewna, że się podkładał. Kiedyś ratował nas z pożaru, który wybuchł w kamienicy. Paiły się piwnice pełne karnistrów z benzyną. Był moim bohaterem. Potem dorosłam. Miałam coraz mniej czasu dla Niego. Moje „niewyobrażalnie tragiczne problemy” nastolatków, przesłoniły mi to, co było najważniejsze. Pomimo wszystkich moich absurdalnych problemów, zawsze znalazł się jednak czas na spotkanie. Chociaż raz w tygodniu. Dzwoniliśmy do siebie codziennie (nie mieszkaliśmy już wtedy razem). Był dla mnie uosobieniem spokoju, miłości i ciepła. Spełniał wszystkie moje marzenia. Był dla mnie najważniejszym mężczyzną mojego dzieciństwa. Już jako małe dziecko, zawsze wymieniałam go na pierwszym miejscu mojej listy „kogo kocham najbardziej”. Zawsze potrafił przytulić, pocieszyć, porozmawiać. … Odszedł nagle, zupełnie niespodziewanie. Odszedł kilka dni po wyjściu ze szpitala, w którym mieli go „naprawić”. Wypuścili go, bo serce było już przecież „zdrowe”. Jak okazało się kilka dni później – nie było. Wiadomość o jego śmierci, spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Wyłączyłam się z życia na kilka dni. Podobno byli u mnie lekarze, podawali leki, a ja marzyłam jedynie, by znów usłyszeć jego spokojny głos. By poczuć jego zapach. Chciałam iść do niego, znaleźć się tam gdzie on. Nikt i nic nie miało dla mnie znaczeni. Moje serce było rozerwane, a ja miałam wrażenie, że dla mnie nic dalej nie ma już sensu. Przetrwałam tylko dzięki mamie i babci. Tylko dzięki nim się podniosłam. Dzisiaj ponownie obejrzałam „Kevina…”. Znowu miałam 7 lat. Znowu czułam cudowny zapach Old Spice’a. Śmialiśmy się oboje. Ja wiem jedno – mój dziadziuś żyje nadal, we mnie. Mój dziadziuś nadal mnie kocha. Jestem silna, ale do jednego jeszcze nie znalazłam odwagi, choć minęło już 12 lat. Nie obejrzałam filmu, nagranego na kilka dni przed śmiercią dziadka. Śmialiśmy się. Ja testowałam nową kamerę, a dziadek był moim „aktorem”. Kiedyś to obejrzę. Dam radę. Mam tylko jedno życzenie – żeby każdy miał w życiu takiego „Stefana”. Kocham Cię Dziadziusiu!!!

DWA PLUS CZTERY

Hair a Porter – salon, który koniecznie musicie odwiedzić.

Są takie miejsca do których chce się wracać. Niekoniecznie chodzi o krajobraz. Nie muszą to być hotele. Czasami wystarczy „zwykły” salon fryzjerski. Choć „słowo” zwykły w tym przypadku kompletnie mi nie pasuje. Jak wiecie w lato poszalałam z włosami i przeszłam z ciemnego na biały. Zupełnie biały J Możecie sobie tylko wyobrazić co przeżyły moje włosy. Praktycznie je zabiłam :). Potrzebowałam więc ratunku. Kompletnego, od podstaw. Szukałam , przeglądałam oferty, kombinowałam. Aż, ku mojej radości znalazłam. Pojawił się cień nadziei. Znalazłam salon, w którym nie bali się podjąć walki. Byli pewni że dadzą radę. I wiecie co? Hair a Porter dał radę. To nie był najlepszy dzień. W drodze do salonu zepsuł mi się samochód. Dość poważnie, bo hamulce odmówiły współpracy w trakcie jazdy. Chcąc nie chcąc zostałam unieruchomiona. Spóźniłam się jakieś 40 minut. Wchodziłam pełna obaw, przecież nikt nie może wiecznie na mnie czekać. I już w pierwszej minucie pełne zaskoczenie – uśmiech. Nie było żadnego problemu. Panie zrozumiały sytuację i kompletnie się spóźnieniem nie przejęły. Już od samego wejścia, poczułam się prawie jak w domu. Wnętrza trochę nie domowe, ale za to personel – cudowny. Przemiłe Panie, spełniające każde, nawet najbardziej zwariowane pomysły (chyba, że coś kompletnie do nas nie pasuje – wtedy kręcą nosem). Doradzające profesjonalnie i spokojnie. Uśmiechnięte przez cały czas. Zajęła się mną Pani Ela, rozmowna, ciepła a do tego z pięknym brzuszkiem w którym mieszka maluszek. Jak się domyślacie, miałyśmy potok wspólnych tematów :). Spokojnie wysłuchała czego chcę na głowie. Spokojnie wyjaśniła czego na głowie mieć nie mogę. Przystąpiła do pracy, a ja odleciałam. Czułam się jak w SPA. Pełen relaks. Wyszłam stamtąd z dokładnie takim kolorem i taką fryzurą jak chciałam. To miało właśnie tak wyglądać, tylko ja nie potrafiłam tego opisać. Pani Ela przeczytała między wierszami :). Koniec końców, z czystym sumieniem mogę polecić Wam salon Hair a Porter w Warszawie. Ceny nie zwalają z nóg, a obsługa jest na najwyższym poziomie.

Co tam święta…Nadchodzą ferie!

DWA PLUS CZTERY

Co tam święta…Nadchodzą ferie!

DWA PLUS CZTERY

Wyobraź sobie…

Wyobraź sobie, że twoje dzieci są już prawie dorosłe. Wyobraź sobie, że mają już swoje sprawy, swoje życie. Wyobraź sobie, że nie za bardzo masz już wpływ na ich decyzje i ich postępowanie. Kochasz je miłością bezwarunkową. Są dla Ciebie nadal całym światem. Pewnego dnia odbierasz telefon. Bardzo zły telefon. Twój syn/córka jest w szpitalu. Był wypadek. Wsiadł za kierownice po spożyciu alkoholu i zderzył się czołowo z innym autem. Z własnej winy, wyprzedzał na trzeciego. Twoje dziecko żyje. Jest mocno poobijane, ale żyje. Niestety, osoby z drugiego samochodu nie miały tyle szczęścia. Obojgu się nie udało. Nie żyją. To było młode małżeństwo. Wracali od znajomych. W domu czekała babcia z ich dwójką dzieci. Małych dzieci. Niestety rodzice nie dojechali. Twoje dziecko zabiło dwie niewinne osoby. Z własnej winy, głupoty, brawury. Twoje dziecko odebrało rodziców dwójce maluchów. Odebrało dzieci ich rodzicom. Twoje dziecko wychodzi ze szpitala. Trafia do aresztu. Jesteś załamana. Zdruzgotana. A co ma powiedzieć ta druga rodzina? Co zrobiłbyś w takiej sytuacji? Potrafiłbyś patrzeć ze współczuciem na własne dziecko? Czy chciałbyś aby spotkała go kara? Kara za to, że sam do tego samochodu wsiadł mimo, iż wcześniej pił. Kara za odebranie życia dwóm młodym osobom. Kara za nieodpowiedzialność i głupotę. Czy mimo to broniłabyś go widząc w nim nadal małego synka/córkę, który przychodzi i prosi o plasterek na małe „kuku”. Zawsze zastanawiałam się, jak czują się rodzice tych którzy zawinili. Tych którzy są po tej ciemnej stronie. Ci rodzice również tracą w jakimś stopniu swoje dzieci, choć tragedia jest zupełnie nieadekwatna do tych, którzy je tracą na zawsze. Rodzice takich dzieci muszą być zdruzgotani, myśląc, że to oni popełnili gdzieś błąd w wychowaniu. Prawdopodobnie zarzucają winę sobie, starając się wytłumaczyć własne dziecko. Ja sama nie wiem jak zachowałabym się w takiej sytuacji i mam nadzieję nigdy się tego nie dowiedzieć. Staramy się pokazywać naszym dzieciakom konsekwencje ich zachowań. Nie chowamy ich przed złym światem. Nie zakrywamy oczu przy każdych wiadomościach (oczywiście odpowiednio do wieku i zrozumienia – masakry na chwilę obecną nie muszą oglądać). Tłumaczymy co się stanie jeśli będą tak dalej postępować. Co może się zadziać jeśli nie będą nas słuchać. Jeśli nie będą uważać na ulicy. Uczymy, że nie rozmawia się z nieznajomymi. Że nie wychodzi samemu ze szkoły/przedszkola. Że nie każdy miły dla nich człowiek jest dobry. Staramy się uczyć dobra. Czy to wystarczy? Czy to co im przez całe dzieciństwo przekażemy, uchorni ich przed podejmowaniem złych decyzji w dorosłym życiu? Pewnie nie, ale mamy nadzieję, że te decyzje nie będą na tyle złe, żeby zdecydować o całym ich przyszłym życiu.

Krzesło idealne

DWA PLUS CZTERY

Krzesło idealne

DWA PLUS CZTERY

Twoje sposoby na hejt – jak radzisz sobie z krytyką i hejterami?

Hejter to osoba, która umieszcza w Internecie wpisy, w których źle o kimś (rzadziej o czymś) pisze, obrażając tego kogoś i nie zamieszczając przy tym żadnej konstruktywnej krytyki. Hejter czuje się anonimowy i bezkarny, a co za tym idzie, jest w stanie pisać coraz bardziej obraźliwe komentarze. Jeśli prowadzisz bloga, możesz być więcej niż pewien, że wcześniej czy później pojawi się ktoś, kto będzie nas krytykował, bez konkretnego powodu. Jak sobie z tym radzić? Wszystko zależy od skali i tego co rzeczony hejter pisze. Jeśli ktoś w swoich komentarzach umieszcza groźby, oszczerstwa pod naszym adresem, możemy zgłosić to na policję. Hejterzy mogą odpowiadać przed sądem, zarówno na drodze cywilnej, jak i karnej, za zniesławienie lub znieważenie (art. 212 lub art. 216 Kodeksu karnego). Jeśli dana osoba używa do zniesławienia środków masowej komunikacji (np. Internetu), sąd może wymierzyć grzywnę, karę ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Coraz częściej właśnie takie sprawy trafiają na policję, a bezkarność hejterów jest coraz mniejsza. Jeśli jednak do tego nie dochodzi – najlepiej ignorować. Kompletnie nie brać takich komentarzy do siebie. Nie odbierać ich osobiście. Anonimowość w sieci daje pewne poczucie bezkarności, a co za tym idzie, emocje biorą górę. Wchodzenie w dyskusje zazwyczaj nakręca hejtera i powoduje potok obraźliwych słów. Pamiętajcie – blog – okno na świat – wasze okno i wasz świat. Negatywnych komentarzy nigdy się nie usuwa, bo konstruktywną krytykę należy z pokora przyjąć, chyba, że są wulgarne bądź łamią normy etyczne, prawne lub społeczne. Na swoim blogu macie prawo usuwać obrażające was komentarze, czy zupełnie blokować konkretnych użytkowników. To jest wasza przestrzeń w sieci (chociaż ogólnodostępna) i to Wy musicie się w niej czuć dobrze. Pożywką dla hejtera jest Wasza reakcja. Jeśli więc nie chcecie sprawiać mu „przyjemności” najlepiej kompletnie ignorować takie komentarze. Zazwyczaj hejter nie ma kompletnie zasadnej argumentacji, więc wchodzenie w jakiekolwiek dyskusje nie doprowadzi Was do żadnych wniosków, a jedynie potęguje wulgarność odpowiedzi i prowadzi do niepotrzebnej eskalacji wyimaginowanego problemu. Oczywiście nie myślcie, że bloger ma zawsze rację, ale rasowy hejter nie zwraca uwagi na to czy rzeczywiście jest tak jak opisał to bloger. Hejter krytykuje, bo sama krytyka sprawia mu przyjemność. Pisanie ma pyć przyjemnością, jeśli więc nie dacie się „złamać” pojawiającym się hejterom, to od blogera do trendsettera i profesjonalisty jest bardzo krótka droga. Jeśli więc właśnie w tą stronę chcecie podążać, musicie być gotowi i odporni na rasowych hejterów.  

DWA PLUS CZTERY

Bloger – ekspert czy ekshibicjonista – piszesz o sobie czy tworzysz blog ekspercki?

Bloger – ostatnio bardzo popularne „stanowisko”. Czy ktoś, kto właśnie popełnił pierwszy wpis na swoim blogu, może nazwać się blogerem? Może Czy może nazwać się ekspertem? Może – jeśli to o czym pisze jest jego specjalnością i rzeczywiście ma o tym jakieś pojęcie. Blog – okno na świat, który sami tworzymy. To my decydujemy jak ten świat będzie wyglądał. To my jesteśmy jego autorami. Tylko od nas zależy czy będziemy na blogu uprawiać swego rodzaju „ekshibicjonizm”, pisać o sobie, własnych doświadczeniach i rodzinie, czy skupimy się na byciu ekspertem i prowadzeniu „poradnika”. Jeśli wybierzemy tą drugą opcję, musimy być perfekcjonistami. Tematyka, którą mamy zamiar poruszać, musi być nam bliska. Nie możemy pozwolić sobie na niesprawdzone informacje, czy też na nierzetelne porady. Taki blog długo się nie utrzyma, a pierwsza wpadka zostanie natychmiast wytknięta. Zastanówmy się, czy jest coś, w czym czujemy się jak przysłowiowa „ryba w wodzie” i czym chcielibyśmy podzielić się z naszymi czytelnikami. Pamiętajmy jednak – „bloger ma zawsze rację” to błędne stwierdzenie. Musimy nauczyć się przyznawać do błędów, jeśli takowe popełniamy. Decydując się na ekshibicjonizm (tak jak ja) i zakładając, że będziesz na blogu pisał o sobie, własnych doświadczeniach i tym co u Ciebie się sprawdza, musisz pamiętać, że nie jesteś ekspertem. Nie masz monopolu na np.” sposoby na kolkę u niemowląt”. Pisz tak, żeby każdy wiedział, że piszesz o sobie, o własnych przeżyciach. Podkreślaj to, że niekoniecznie wszystko sprawdzi się u Twoich czytelników. Bądź doradcą, a nie poradnikiem. Zakładając np. z góry, że mając np. trójkę dzieci, wiesz o nich więcej niż ktoś, kto ma ich dwójkę. Nic bardziej mylnego. Każde dziecko jest inne i każdego uczysz się od nowa, możesz tylko powiedzieć, że u Ciebie sprawdził się taki, a nie inny sposób. Zostając blogerem ekshibicjonistą, musisz być również przygotowany na kontrę (prowadząc bloga eksperckiego, na taką kontrę jesteś zawsze gotowy, bo to o czym piszesz masz w jednym palcu). Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał udowodnić, że nie masz racji, a te sposoby na nic się nie nadają. Nie kontratakuj – podkreśl, że nie jesteś ekspertem, a jedynie piszesz o swoich doświadczeniach, które u Ciebie się sprawdziły. Blogowanie ma być przyjemnością. Nie może stać się przykrym obowiązkiem. Pisanie, żeby statystyki nie spadły nie ma sensu, wcześniej czy później Twoi czytelnicy się zorientują i przestaną czytaj tzw „zapchajdziury”. Pamiętajmy też, że świat nie jest czarno-biały. Ktoś prowadzący bloga eksperckiego, może równocześnie być ekshibicjonistą i odwrotnie. Sam ekshibicjonizm, jeśli trzymać się definicji powinien przynosić przyjemność z „obnażania się” przed innymi. Ekspert może taką przyjemność również odczuwać, pisząc o czymś, w czym czuje się najlepiej. Nie możemy podzielić blogerów na tylko dwie kategorie. Świat składa się również z szarości i podobnie wyglądają blogi. Nie zapomnijcie jednak o bardzo ważnej rzeczy – Od blogera do trendsettera i profesjonalisty droga jest krótka, ale tylko jeśli pisanie nie stanie się dla was męczącym obowiązkiem.

DWA PLUS CZTERY

Po co ten jod?

Morze, fale, szum, piasek, plaża i jod. Wszechobecny na nadmorskiej plaży jod. Ile razy słyszeliście, że warto jeździć nad morze, bo wtedy nawdychamy się jodu i nie będziemy chorować? Owszem wyjazd nad morze fajna rzecz. Naładujesz baterie, odpoczniesz, posłuchasz kojącego szumu fal i powdychasz trochę jodu. Samo wdychanie jednak niewiele nam da, a sam kilku lub kilkunastodniowy wyjazd nie zapewni nam zapasów jodu na cały rok. Wiecie, że jod: Ma korzystny wpływ na prawidłowy przebieg ciąży. Posiada wielki wpływ na rozwój mózgu i poziom inteligencji. Korzystnie wpływa na prace serca Twojego i Twojego Dziecka. Jest niezbędny do prawidłowego działania tarczycy. Bierze udział w produkcji hormonów tarczycy, które umożliwiają prawidłowe jej działanie. Uchroni przed przeziębieniem. Jest niezbędny do rozwoju komórek w organizmie, m.in. jest potrzebny do prawidłowej pracy układu mięśniowego i nerwowego. Pomaga w utrzymaniu zdrowej skóry, włosów, paznokci i zębów. Jest jednym z najsilniejszych przeciwutleniaczy, działa także przeciwzapalnie i przeciwnowotworowo. Wspomaga utrzymanie prawidłowej wagi ciała. Można powiedzieć – cudowny środek. Samego jodu w organizmie człowieka są śladowe ilości. Śmiało można stwierdzić, że jod nie jest nam potrzebny żeby żyć, ale niedobory mogą mieć poważne konsekwencje dla naszego organizmu. Jaka jest więc możliwość, poza morzem i spożywaniem produktów bogatych w jod, dostarczenia organizmowi odpowiedniej dawki jodu ? Suplementacja. Osobiście nie jestem zwolenniczką suplementowania wszystkiego. Każdej witaminy, każdego składnika. Tym razem jednak jestem na tak. Jod to naprawdę istotny dla prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu składnik, który możemy w łatwy sposób uzupełnić. Tu właśnie wkracza JODAVIT. Poręczna, plastikowa butelka, która wystarcza na 83 porcje po 3 ml, lub 50 porcji po 5ml. Światowa Organizacja Zdrowia rekomenduje podawanie 1 ml jodu dzieciom powyżej 1 roku życia, 2ml dla dzieci 2-10 lat, oraz dla dzieci 11-18 lat – 2,5 ml. Dla osób dorosłych i kobiet w ciąży lub karmiących – 3 do 5 ml. Ja przyjmuję JODAVIT już jakiś czas i powiem szczerze – nie złapałam jeszcze nawet kataru – chyba działa – bo wcześniej łapałam wszystko, co moje dzieci przyniosły do domu.   Jeżeli sami chcielibyście spróbować JODAVIT’u mam dla Was specjalny rabat – 15% na hasło „jod samo zdrowie”   Wpis powstał przy współpracy z JODAVIT

DWA PLUS CZTERY

Polski horror

Piszę i ręce mi się trzęsą, a płacz ściska gardło. W Opolskim szpitalu zmarł dwuletni! Szymonek. On miał dwa latka i nikt mu na czas nie pomógł. Czekał z rodzicami na Izbie Przyjęć przez długie dwie godziny, bo lekarka która kończyła dyżur nie zgodziła się na przyjęcie! Mieli czekać na lekarza, który dopiero przyjedzie na dyżur! Kiedy maluch stracił przytomność, było za późno by mu pomóc. Dwie godziny, które zadecydowały o jego krótkim życiu. Dwie godziny w trakcie których można było go uratować podając wcześniej odpowiednie leki! Niepotrzebna i bezsensowna śmierć z winy tych, którzy mieli nieść pomoc. Malec zmarł w miejscu, gdzie powinni go uratować! To nie jest horror, to nie fil sc-fi. To nasza rzeczywistość i tragedie, które dzieją się na każdym kroku. Służba zdrowia jaka jest każdy wie. Wiem – niejednokrotnie mi osobiści pomogła i jestem im wdzięczna, ale mamy za sobą również te haniebne przypadki, które tylko potwierdzają, że z naszym systemem jest coś nie w porządku. Krysia miała 8 miesięcy. Od kilku dni chorowała. Wymioty, biegunka, gorączka – 3 bite dni. Czwartego dnia lekarz dał skierowanie do szpitala. Wymiotowała nawet po podaniu wody. Nawadnialiśmy jak potrafiliśmy. Elektrolity podawaliśmy strzykawką. Pomagało na chwilę, potem ponownie wymioty, gorączka. Zapadła decyzja – A jedzie z nią do szpitala, ja zostaję z chłopcami w domu. Pojechali. A wszedł na Izbę i przetarł oczy ze zdziwienia – ok 40 osób w małym, dusznym pomieszczeniu. Chore, lejące się przez ręce dzieci. Rodzice wygrażający lekarzom, bo Ci nie chcą ich przyjąć natychmiast. Kolejka jak do mięsnego w PRLu. Zarejestrował, usiadł i rozpoczął żmudny proces czekania, aż nadejdzie ich kolej. Krysia spała – była wykończona. Gorączka ją męczyła. Dookoła co drugie dziecko wymiotowało, inne płakało bo miało drgawki, kolejne miało niezidentyfikowaną wysypkę. Szaleństwo. Czekał 5 godzin! Bite 5 godzin z malutkim dzieckiem na rękach. Osikany – bo śpiącej Krysi pampers nie wytrzymał. Brudny – bo nadal wymiotowała – czekał. Co chwila pytał kiedy zostaną przyjęci bo dziecko bardzo źle się czuje. Po 5 godzinach przyjechałam ja – mnie zastąpiła babcia. Czekaliśmy tam razem. Kolejne 3 godziny! Dookoła te same czekające twarze, tylko jakby nieco więcej. Kiedy po 8 godzinach usłyszeliśmy: „zapraszamy Krystynę….” Głupia radość nie miała końca. U nas wszystko skończyło się dobrze. Okazało się, że miała ostry napad trzydniówki, trwającej u niej 5 dni… Ale 8 godzin czekania, dziesiątki chorych dzieciaków dookoła i płaczących rodziców, proszących o natychmiastowe przyjęcie, spowodowało kompletną niechęć do takich miejsc. Ja wiem, że to nie są miejsca, które należy lubić, ale ja miałam ochotę roznieść je w drobny mak. Niestety Szymek nie miał tyle szczęścia.

DWA PLUS CZTERY

Czas na zdrowie

Zwykle wymówką, żeby zdrowo nie jeść, jest czas i pieniądze. OK – można i tak twierdzić, ale to nie do końca prawda. 4 dzieci, praca na etacie, pies, blog, bieganie i jeszcze i jeszcze i jeszcze. To całe nasze życie. Ciągły pęd, nieustająca gonitwa. Pisałam już kiedyś – nie umiemy się zatrzymać. Czy w tym wszystkim potrafimy upewnić się, czy nasze dzieci jedzą zdrowo? Czy my dajemy im najlepszy przykład? Tego nie wiem, ale staramy się. Nie zawsze było idealnie. Udało nam się jednak wejść na dobrą drogę i codziennie staramy się urozmaicać nasze posiłki, tak, aby każdy znalazł w nich coś dla siebie. Pisałam już kiedyś TU – że zawsze staramy się jeść razem. Jak ognia unikamy znienawidzonego przez nas syropu glukozowo – fruktozowego, glutaminianu sodu i sztucznych słodzików. Problem pojawia się w dopasowaniu posiłków do gustów wszystkich domowników. 4 dzieci – to 4 różne zestawy kubków smakowych i upodobań. Nie mówiąc jeszcze o nas – dorosłych – gdzie Pan K jest wegetarianinem, a ja jem mięso ze smakiem. Ciężkie zadanie. Każde z naszych dzieci ma swoją własną listę tego co lubi i tego, czego nawet za milion euro (to jest marzenie Marcela) nie tknie. Do tego dochodzi rzeczywisty brak czasu – cały dzień w pracy, po pracy runda po placówkach opiekuńczych i zbieranie wszystkich, żeby finalnie dotrzeć do domu ok godz. 17:30. Późno? – No późno – ale co zrobić? Jak więc można jeszcze myśleć o zdrowym jedzeniu. Zastanawiać się, czy to co podam dzieciakom, jest na pewno dla nich odpowiednie. Przecież o wiele łatwiej byłoby wrzucić gotową pizzę do piekarnika i już. Wszyscy byliby najedzeni, a czas zaoszczędzony na przygotowaniu posiłków byłby czasem „dla nas”. BŁĄD – gotowanie też może być czasem dla nas. Za każdym razem, kiedy wkraczam do kuchni, idzie za mną „łańcuszek” przynajmniej 3 małych obserwatorów. Zabierają swoje krzesełka i są gotowi do wspólnego przyrządzania posiłków. Gotujemy razem, oczywiście w ramach rozsądku. OK – ale to zajmuje masę czasu pomyślicie – o nie…to zaoszczędza nam naprawdę dużo czasu na bieganiu z pokoju do kuchni i sprawdzaniu na jaki pomysł tym razem wpadły nasze kreatywne dzieciaki. POMYSŁ – skąd czerpać inspiracje na potrawy? Z głowy? – nie – to znowu czas, którego mamy tak mało. Internet – hmm… – dobry pomysł – ale stron kulinarnych w internecie są miliony. Jak wybrać tą właściwą? Smaczną? Zdrową? I tu wkracza TESCO i wychodzi nam naprzeciw. Na Smacznej Stronie Tesco  mamy dostępne przepisy na zdrowie, pożywne i pyszne dania. OK – ale znowu ten czas? Przecież przygotowanie takich „pięknych potraw” zajmuje godziny. Naprawdę? – podjęłam dzisiaj wyzwanie. Szybki przegląd lodówki, rzut oka na dostępne przepisy, wysłuchanie wykrzyczanych sugestii najbardziej zainteresowanych domowników i mam. Wybrałam trzy, które mogę przygotować z tego, co w domu mam. Wybór padł na: – Bananowe naleśniki z malinami i borówkami, – Filet z kurczaka na grillowanych łódeczkach z kolorowych papryk, – Koktajl z jarmużu, kiwi i banana. Brzmi pięknie, wygląda jeszcze lepiej. Przepisy nieco zmodyfikowałam, bo nie wszystko potrzebne znalazłam w lodówce. Niestety Pan K musiał zadowolić się grillowaną papryką, bananowymi naleśnikami oraz zielonym koktajlem – jak potwierdził wszystko było pyszne. Przygotowanie wszystkiego zajęło mi 30 min. Pół godziny i obiad był gotowy do podania. Kolorowy, zdrowy a przede wszystkim pyszny. Dzieciaki były zachwycone. Zjadły wszystko, łącznie z dekoracją J z liści mięty i bazylii. Sami widzicie – zdrowe jedzenie to nic trudnego. Mając naprawdę mało czasu, jesteśmy w stanie wyczarować naprawdę wartościowe posiłki, które nasze dzieci pochłoną w mgnieniu oka. Spróbujcie – naprawdę warto J Październik to Miesiąc Zdrowego Odżywania. Żeby Was (i nas) zmobilizować, TESCO – przygotowało wspaniałe konkursy – Wielki QUIZ i Mini QUIZ! Do wygrania fantastyczne nagrody, m.in. Thermomix, Rower, iPhone, iPad i wiele, wiele innych.   Zajrzyjcie na Miesiąc Zdrowego Odżywiania i bawcie się dobrze

DWA PLUS CZTERY

Spóźniona fasola

To była czwarta ciąża. Doświadczenie po trzech poprzednich dawało mi pozorną przewagę. Myślałam naiwnie, że skoro przeszłam to już 3 razy, za czwartym też będzie idealnie. 8 tydzień, idziemy z Panem K i „fasolą” na pierwsze, kontrolne i potwierdzające, że wszystko w porządku USG (no przecież musi być w porządku). Krótki wywiad, mierzenie ciśnienia, rzut oka na wyniki badań – wszystko idealnie. No to kładziemy się i zaglądamy. W gabinecie półmrok, Pan K siedzi i ze skupieniem obserwuje ekran monitora. Lekarz mruczy, sapie, jęczy. Powoli czuję się nieswojo. Spokój, który miałam w sobie wchodząc do gabinetu gdzieś uleciał, a moją głowę zaczynają odwiedzać niepokojące myśli. Ściskam rękę Pana K nieco mocniej. – Pani Karolino – niestety nie mogę znaleźć bijącego serca. Jest pusty pęcherzyk. To się zdarza. Będziemy musieli umówić się na „oczyszczenie”. – Ale jak to, przecież ja mam już 3 dzieci, wszystko było ok. Mam potwierdzone w badaniach krwi, że jest ciąża, jak może mi Pan teraz mówić, że musimy „się wyczyścić”!! – Niestety, nie ma serduszka, to jest w początkowym stadium ciąży częste. – Ale może poczekamy jeszcze, może źle policzone i to jest jeszcze za wcześnie na serduszko? – To jest 8 tydzień – już powinno bić – przykro mi. Wychodzę z gabinetu załamana. Obiecałam, że zadzwonię i umówię się na „czyszczenie” jakkolwiek to brzmi. Pan K stara się mnie pocieszyć, przecież mamy już 3 dzieci. Niestety łzy płyną i czuję, że zawiodłam. Nie – ja tak łatwo się nie poddam. Poczekam tydzień i pójdę do innego lekarza. Nie będę opierać się na jednej opinii. Ja naprawdę bardzo wierzyłam, że wszystko musi być dobrze, że ten czwarty maluszek musi być z nami. Mija tydzień – idziemy do innego lekarza. Szybki wywiad z małym kłamstwem. Nie powiedziałam mu, że tydzień temu serce nie biło i lekarz kazał się na „wyczyszczenie” umówić. Kładę się na kozetce i czekam. Spoglądam z nadzieją, że jednak lekarz nie miał racji. Patrzę na czarno-biały obraz na ekranie i widzę! Jest! Pulsujący punkt na środku! Gratuluję Pani Karolino – zdrowa ciąża, 9 tydzień. Pan K wygląda spokojnie. Ja płaczę, a lekarz patrzy na nas jak na idiotów, wiedząc, że trzy ciąże mamy już za sobą i nie jest to dla nas nowy widok. Ten tydzień oczekiwania to była najlepsza decyzja w moim życiu. Gdyby nie to, gdybym wtedy umówiła się na „wyczyszczenie”, Hani nie byłoby dziś z nami. Nie mogłabym jej tulić, całować i patrzeć na jej rozbrajający uśmiech, kiedy porozlewa wszystko co stoi na stole. Rodzice i przyszli rodzice – pamiętajcie – kapitulacja to ostatni krok jaki możecie wykonać. Przed nią są jeszcze setki kroków, które mogą doprowadzić Was do szczęśliwego zakończenia. Nie poddawajcie się w żadnym momencie swojego życia. Nie warto. Moja 4 ciąża zaczęła się z przytupem, a potem tylko dostarczała to coraz to nowszych emocji, nie zawsze pozytywnych…ale o tym to już w innym czasie.  

DWA PLUS CZTERY

Rodzic nie kura…zniesie wszystko

  Rodzic – maszyna wielozadaniowa, człowiek orkiestra, mistrz planowania czasu i przestrzeni. Czasami rzeczony rodzic potrzebuje rozwiązań na miarę starożytności. Rozwiązań przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Rozwiązań, które postronnym obserwatorom mogą wydawać się absurdalne, gorszące, a nawet wstrętne. O czym mowa? O obrzydliwych rzeczach, które każdy rodzic robi, chociaż kiedyś obiecywał sobie, że nigdy do tego nie dojdzie. Wąchanie pupy, tudzież pieluchy – tylko tak jesteśmy w stanie rozpoznać, czy nasz panicz nie przetrawił już wcześniej zjedzonego obiadu i nie przyszedł czas na zmianę bielizny. W towarzystwie? Czemu nie – w końcu jeśli rodzic nie zareaguje w miarę szybko, postronni obserwatorzy sami „wyczują” problem. „Czyszczenie” buzi własnym, poślinionym palcem lub chusteczką – kto tego nie przeżył w dzieciństwie? Ja szczerze nienawidziłam. Obecnie sama bardzo często stosuję ten chwyt. Najczęściej przy ważnych „wizytacjach” – ciocia, wujek, babcia itd. W końcu nie każdy musi wiedzieć co nasz Panicz spożywał na śniadanie. Dojadanie resztek z talerza naszej pociechy – to co pozostawiają zazwyczaj wygląda jakby raz przeszło już drogę trawienia, zazwyczaj nie da się nawet odróżnić poszczególnych składników potrawy. My nauczeni, że jedzenia nie wolno wyrzucać, zajadamy jednak wszystkie pozostałości ze smakiem, obserwując przerażenie wszystkich zgromadzonych dookoła. Dłubanie dzieciom w nosie ewentualnie ochocze przyjmowanie tego, co dzieci same sobie wydłubią. Wiem – okropne, ale przecież każda mama chce, żeby dziecko miało czysty nos. Dla postronnych obserwatorów w szczególności bezdzietnych, zachowania rodziców (głównie matek) są kompletnie niezrozumiałe. Dla nas – matek – kompletnie naturalne. Co więcej – dzięki temu jesteśmy w stanie poradzić sobie w każdych warunkach i w każdym miejscu. #MamyTeMoc !!!!