NASZE KLUSKI
3 powody, dla których zarzuca mi się bezstresowe wychowanie
Zdarza Ci się czasem usłyszeć, że Twoje „bezstresowe wychowanie” doprowadzi w końcu do katastrofy? Że wychowasz rozwydrzonego bachora, który nie będzie się liczyć z nikim i na starość nawet szklanki wody Ci nie poda? Że trzeba być twardym i konsekwentnym w wychowywaniu dzieci, bo tylko taka droga prowadzi do ukształtowania dobrego człowieka, który poradzi sobie w społeczeństwie? Że tu nie ma co eksperymentować, bo jeszcze trochę tego „bezstresowego wychowania” i na zmiany będzie za późno? Jeszcze się przekonasz!
Jednym słowem, czy zdarza Ci się, że to jak wychowujesz Twoje dziecko jest interpretowane jako „wychowanie bezstresowe”? Mi czasem się zdarza spotkać z takimi opiniami. Ten wpis jest z mojej strony próbą polemiki z takimi opiniami.
Zanim przejdę do odpowiedzi na najczęstsze grzechy łączone z bezstresowym wychowaniem, tak dla ścisłości chciałam przypomnieć definicję bezstresowego wychowania, którą się kieruję:
Bezstresowe wychowanie jest to takie wychowanie, gdzie rodzice robią wszystko, żeby dziecko się nie stresowało – czyli, żeby nie przeżywało negatywnych emocji.
Ten wpis jest kontynuacją tematu, może więc chcesz wcześniej przeczytać poprzednie wpisy w tym temacie: „Wychowanie bezstresowe -wyraz szacunku czy prosta droga do klęski?” oraz „Bezstresowe wychowanie krzywdzi dziecko”
Brak konsekwencji
To jeden z grzechów, które często podaje się jako przykład bezstresowego wychowani. Powszechnie głosi się hasło, że najważniejsza w wychowaniu jest konsekwencja. Tylko jeśli będziemy nasze dzieci wychowywać konsekwentnie nauczą się co jest dobre, a co złe – co im można, a czego nie. Jak nie wolno dziecku ruszać komputera rodziców, to nie wolno i z każdego naruszenie tego ustalenia, powinno się wyciągnąć zdecydowane konsekwencje. Jak nie można jeść lodów – to nie i już. Mówić dziękuję – zawsze i przy każdej sposobności. Myć zęby po każdym ciastku itd. Raz pozwolisz mu zrobić coś czego nie można – tworzysz w dziecku poczucie chaosu i tylko się prosisz o to, żeby i kolejnym razem było nieposłuszne.
Czemu nie uważam, że brak konsekwencji jest zły? Bo dziecko to nie piesek, którego trzeba wytrenować. To drugi człowiek, który tak samo jak ja czasami nie ma ochoty czegoś zrobić. Zazwyczaj staram się chodzić na siłownię dwa razy w tygodniu. Ale czasem mi się nie chce. I idę raz, albo wcale. Fakt, że później czasami trudniej się zmotywować, żeby wrócić do dobrych nawyków. Ale jest to możliwe. Tak samo jest z dziećmi – im też ma prawo się nie chcieć. Też mogą mieć gorszy dzień i wydaje mi się, że można im wtedy odpuścić. To oczywiście może się wiązać z tym, że powrót do pożądanego przez nas zachowania, będzie trochę trudniejszy, a przez to zachowanie dziecka przez jakiś czas może być dla nas rodziców niewygodne. Trzeba się z tym liczyć. Ale wydaje mi się, że wymaganie od dziecka więcej niż wymaga się od siebie samego, to już przesada.
A poza tym, prędzej czy później przyjdzie taki moment, że dziecko będzie musiało zacząć podejmować własne decyzje. Wydaje mi się, że lepiej żeby się uczyło konsekwencji „odpuszczania” pod moją opieką, niż później samodzielnie pod wpływem kolegów i koleżanek.
Ale zaznaczam – taki brak konsekwencji nie ma wiele wspólnego, z ustępowaniem dziecku, tylko po to, żeby nie płakało. Po prostu uważam, że dzieci nie są robotami i czasami też należy im się trochę luzu. Zupełnie jak dorosłym.
Przytulanie płaczącego dziecka
Przez wiele osób przytulanie płaczącego dziecka i w ogóle zwracanie na niego uwagi to otwarte zaproszenie do pogłębiania się złego zachowania i wychowania „ciepłego klucha”, który nie poradzi sobie w życiu, bo przecież „twardym trza być”. Płacze, bo się przewróciło – nie reaguj! Na pewno próbuje zwrócić Twoją uwagę! Płacze, bo popsuło w złości babkę innemu dziecku w piaskownicy – nie reaguj! Następnym razem jak będzie chciało zwrócić Twoją uwagę, będzie niszczyć babki innym dzieciom! Płacze, bo nie może dostać czego chce? Zduś to w zarodku, nie reaguj, a najlepiej wyślij do pokoju, niech przemyśli swoje zachowanie!
Czemu nie uważam, że przytulani i zwracanie uwagi na dziecko jest złe? Bo dziecko też człowiek – jeśli czuje się źle, potrzebuje wsparcia. Jeśli nie radzi sobie z jakąś sytuacją czy z emocjami – potrzebuje pomocy, uwagi i wsparcia. Jeśli coś je boli lub czuje się źle – idzie tam, gdzie czuje się bezpiecznie – czyli do mamy czy taty i się przytula.
Nie uważam, że zwracanie uwagi na dziecko które się przewróciło i płacze, doprowadzi do tego, że wychowam je na „ciepłego klucha”. Nawet jeśli widzę na pierwszy rzut oka, że płacz jest raczej potrzebą uwagi niż wynikiem jakiegoś strasznego fizycznego bólu. Jestem raczej zwolenniczką teorii „pełnego kubka”, która mówi, że dzieciom uwaga jest potrzebna, bo dziecko ma taki swój kubek na uwagę. Jeśli ten ich kubek jest pusty, to źle funkcjonują i robią wszystko, żeby tę uwagę zdobyć. Ale jeśli kubek jest pełny – żyją sobie własnym życiem, pewne siebie i radosne. Z mojego doświadczenia wynika, że to, że przytulam swoje Kluchy za każdym razem jak przyjdą do mnie z powodu jakiegoś „kuku” powoduje, że przychodzą coraz rzadziej i tylko z naprawdę poważnymi urazami. Więcej na ten temat pisałam np. tutaj – „Nic się nie stało”
Natomiast odpowiadając na zarzut, że przytulania dzieci, które zachowują się źle tylko wzmacnia ich złe zachowanie odpowiem tak – często dziecko, które zachowuje się najgorzej ma pusty kubek uwagi. Robi więc co może, żeby go zapełnić. To raz. A dwa – dzieci zachowują się w sposób trudny dla nas do zaakceptowania często dlatego, że nie wiedzą jak w inny sposób osiągnąć swój cel lub są po prostu w tak trudnych emocjach, że nie potrafią sobie z tym poradzić. Zostawianie ich wtedy samych sobie, zamiast pomóc – może zaszkodzić. Często dużo lepszym rozwiązaniem jest po prostu okazanie dziecku akceptacji i pomocy, pokazanie w jakim kierunku może pójść, żeby sobie pomóc. Nie osiągniemy tego ignorując dziecko, ani wysyłając go za karę, żeby sobie przemyślało swoje zachowanie – bo często dziecko jest w takim stanie, że do żadnych rozsądnych wniosków samo nie dojdzie.
Ale zaznaczam – nie przytulam dziecka mówiąc „Nie płacz! Nic się nie stało!” Nie mówię – „To nic że zabrałeś tamtemu dziecku zabawkę, pobaw się nią i już nie płacz. Mama nie lubi jak jesteś smutny.” Raczej staram się tłumaczyć, że to w porządku, że ktoś jest zły czy smutny. Ale inni ludzie też mają swoje prawa i trzeba ich szanować. Próbuje podpowiedzieć, co można wtedy zrobić i po prostu staram się pozwolić przeżyć dziecku jego emocje w bezpiecznych warunkach, żeby samo mogło wyciągnąć własne wnioski.
Tłumaczenie
„Co mu tak wszystko tłumaczysz?! Dziecko powinno słuchać rodziców a nie się zastanawiać co jest dobre, a co złe!” Teoria o tym, że dziecko bezwarunkowo powinno się słuchać dorosłych jest dość powszechna. Ja jednak zdecydowanie wolę wytłumaczyć swoim Kluskom dlaczego chcę, żeby coś zrobili, lub dlaczego uważam że robienie czegoś innego nie jest dobre.
Dlaczego uważam, że dzieciom powinno się tłumaczyć, zamiast wymagać bezwzględnego posłuszeństwa? Bo uważam, że nie ma prawd bezwzględnych, że w dzisiejszych czasach nie można wytyczyć takich zasad, które byłyby zawsze słuszne i prawdziwe. Wolę więc tłumaczyć zasady funkcjonowania świata niż twierdzić, że wiem co jest dobre, a co nie. Wierzę w to, że moje (i wszystkie zdrowe) dzieci chcą być dobre. Że tłumacząc im, że nie można zrzucać rzeczy z półek w sklepie, bo przecież ktoś się napracował nad ich ułożeniem, ma więcej sensu niż stanowcze „Nie wolno ruszać rzeczy na półkach.” Albo „bo przyjdzie pan i na ciebie nakrzyczy!” Albo z kąta wyskoczy baba Jaga albo inny wielki pająk. (Więcej na ten temat – Bo pan będzie krzyczał)
Czy mogę powiedzieć dzieciom „Nie wolno nikogo bić?” A co w sytuacjo, gdy to dziecko jest bite i nie może się obronić, bo przecież mama powiedziała, że nie wolno bić? Mogę powiedzieć „zawsze trzeba się dzielić” jeśli nie chcę, żeby moje Kluski bez pytania bawiły się moim laptopem? Przykładów jest wiele.
Poza tym, nie uważam, że dziecko ma bezwarunkowy obowiązek wypełniania mojej woli. Ja mu mogę jedynie wytłumaczyć, czemu moim zdaniem coś powinno być takie, a nie inne, czemu lepiej nie zabierać zabawek innym dzieciom, czemu bieganie po parkingu może być niebezpieczne itd. Wydaje mi się, że im więcej dziecko rozumie, tym „lepiej” będzie się zachowywać i tym lepiej będzie dbać o siebie, swoje potrzeby i potrzeby innych.
A i nie bez znaczenia jest fakt, że w końcu każde dziecko dojdzie do etapu rozwoju, gdzie przekona się, że rodzice nie wiedzą wszystkiego. Że nie każde ich przykazanie jest święte, że konsekwencje złamania ich zasad nie muszą być wcale takie straszne jak to im rodzice rysowali. I tu powtarza się argument, że wolę, aby moje dzieci eksperymentowały pod moim okiem, wtedy kiedy jeszcze mi ufają i kiedy mogę im pomóc, niż później całkowicie samodzielnie pod okiem kolegów. Bo jednak eksperymenty nieposłusznego pięciolatka często niosą ze sobą lżejsze konsekwencje niż eksperymenty nieposłusznego piętnastolatka.
Ale zaznaczam – są sytuacje, kiedy bezwarunkowo przejmuję władzę. Czasami dla bezpieczeństwa dziecka, a czasami po prostu dlatego, że ja też mam swoje granice i swoje potrzeby i są po prostu rzeczy, których zaakceptować nie jestem w stanie. (Czytaj też: Stawianie granic w wychowaniu) Liczę się wtedy z tym, że moim dzieciom nie musi się to podobać i mają wtedy prawo wyrażać swoje niezadowolenie, obawa przed ich płaczem czy złością nie może jednak dyktować życia wszystkim członkom rodziny.
Podsumowanie
To tylko przykłady zachowania, które często odbierane jest jako wychowanie bezstresowe, a tym czasem z wychowaniem bezstresowym ma niewiele wspólnego. To że dziecko ma prawo popełniać własne błędy, podejmować własne decyzje, okazywać wszelkie emocje – również te powszechnie uznawane za trudne, nie oznacza wcale, że nie ponosi konsekwencji swojego zachowania, że nie uczy się prawdziwego życia, że rodzice biegają wokół niego i robią wszystko, żeby sprawić mu przyjemność i oddalić od niego wszelkie „negatywne” emocje. Często znaczy to po prostu tyle, że rodzice pozwalają po prostu dziecku na samodzielne odkrywanie siebie i świata i poznawanie konsekwencji własnego zachowania. Pokazują drogę, ale nie zmuszają do jej podjęcia. Jednocześnie starają się dać dziecku poczucie bezpieczeństwa, które pozwoli dzieciom na podejmowanie sensownego ryzyka – tak jak w tym eksperymencie, gdzie dzieci wychowywane w różny sposób zostawały w pokoju z nieznajomą opiekunką. Rezultaty jednoznacznie pokazały, że dzieci, wychowywane w bliskości z rodzicem miały dużo więcej odwagi w poznawaniu nowego otoczenia niż te, które od początku uczone były „samodzielności” na siłę.
A Tobie zdarzyło się być posądzonym o „bezstresowe wychowanie”? Z jakiego powodu? Jakie inne „grzechy” niesłusznie kojarzą się Twoim zdaniem z bezstresowym wychowaniem? A może uważasz, że nie mam racji – a to w jaki sposób staram się wychowywać moje Kluski, to jednak jest bezstresowe wychowanie i w końcu się doigram? Czekam na wszystkie komentarza.
Będę wdzięczna za udostępnienie tego wpisu. Wystarczy kliknąć odpowiednią ikonkę pod tekstem.
Post 3 powody, dla których zarzuca mi się bezstresowe wychowanie pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.