MAMUSIOWO BORSUCZKOWO
Prosty sposób na święta rodzinne i bez spięć... (do zastosowania przy innych okolicznościach)...
Wielkanoc nigdy nie należała do moich ulubionych świąt. Oprócz bardzo zamierzchłych, nie mam specjalnych wspomnień z tych dni. Od dawna kojarzą mi się tylko z siedzeniem przy stole, gdy za oknem świeci piękne słońce, z nieporozumieniami rodzinnymi przy zbieraniu się na śniadanie i z komedią pozorów podczas biesiadowania. Trochę tu, trochę tam, w zasadzie nic godnego zapamiętania. Odkąd na świecie są dzieci pamiętam jeden poniedziałek wielkanocny, dwa lata temu. Wszyscy wtedy się na nas wypięli, w ostatniej chwili okazało się, że każdy ma inne plany więc my postawiliśmy na rodzinną wycieczkę. I powiem szczerza, to była chyba najlepsza Wielkanoc od bardzo, bardzo dawna. Pierwsze kroczki Filipa na ubitej ziemi, ja w ciąży z Zosią, o której nikt jeszcze nie wiedział, herbatka na świeżym powietrzu i zero napięcia. Nieświadomie rodzina zrobiła nam wielką przysługę pomijając nas w swoich planach. Ale tamta Wielkanoc była wyjątkowa, normalnie jednak spędzamy ją z rodziną. Pierwszego dnia u mojej babci i teściów, drugiego dnia u taty i znów u teściów. I choć co roku mam okropną ochotę spakować walizki i wylecieć na ten czas gdzieś w ciepłe kraje, to zawsze kończy się tak samo. I choć zawsze jakaś ciotka skomentuje moje tycie bądź chudnięcie (tarczyca płata mi figle), i choć komuś nie spodobają się nasze metody wychowawcze, i choć rodzina Szanownego kombinuje, żeby nas nie było wtedy, kiedy będzie ktoś inny, a gdy w końcu przyjedziemy, to przy stole jesteśmy tylko we dwójkę, i choć wiecznie w poniedziałek wielkanocny czekamy z obiadem na moją siostrę, a i tak jemy na raty, bo trzeba pilnować dzieci, to staramy się, żeby te święta zawsze były wesołe i radosne. I przygotowania, i zbieranie się na wizyty rodzinne, i same odwiedziny. Bez nerwów. Miło, lekko i przyjemnie. Dla dzieci.Bo dla dzieci święta to święta. Dla dzieci rodzina, dziadkowie, ciotki i wujkowie, to rodzina, dziadkowie, ciotki i wujkowie. Dzieci nie wiedzą dlaczego ja nie lubię cioci Heli, a mąż nie może się dogadać z dziadkiem Zdzisiem. Dla nich nie istnieją różnice w poglądach politycznych, dla nich nie ma jeszcze grubych czy chudych, brzydkich czy ładnych. Dzieci lubią i nie lubią po swojemu, nie koniecznie tych co my nie lubimy czy lubimy. My już swoje wspomnienia z dzieciństwa zgromadziliśmy. Może nie są idealne, może nie do końca takie, jakie byśmy chcieli, ale tego już się nie zmieni, teraz trzeba zapewnić świetne (tak mówi Fifi) wspomnienia naszym dzieciakom. Bo chyba nie chcemy, żeby zapamiętały tylko nerwową atmosferę, sprzątanie pod linijkę, pokrzykiwania i odganiania je od wszystkiego. Nie na tym polegają święta. Święta to czas rodzinny, nawet jeśli ta rodzina nie jest idealna i dwa razy do roku można troszeczkę zacisnąć zęby i wyluzować. Po świętach można wrócić do dawnych animozji, ale przy tym świątecznym stroiku, przy baranie z cukru i przy pisankach niech dzieci pamiętają uśmiechniętych rodziców, uśmiechniętych dziadków, fajnych wujków i fajne ciocie. A nawet, jak się trafią jakieś niefajne, bo i tak może być, to przy ogromie radochy dzieciaki i tak o tym szybko zapomną. Wiecie, że nasze rodziny nie są idealne. Zresztą które są. Że czasem narzekam, że chciałabym mieć z nimi lepszy kontakt, że rzadko się widujemy, a gdy się widzimy, to rozmowa nie jest taka, jaka w moim przekonaniu powinna być rozmowa w rodzinie. Chciałabym, żeby dzieci miały lepszy kontakt z dziadkami, żeby rodzina była zżyta na dobre i na złe, a nie tylko na złe. Ale, biadolenie nic nie da, niektórych rzeczy się nie zmieni. Można próbować, ale nic z nieba nie spadnie nagle. Zawsze, gdy zbliżają się święta mam opory, mam strachy czy coś się nie posypie. Czasem zwyczajnie, ze złośliwości, chciałabym komuś utrzeć nosa, pokazać, że też mam coś do powiedzenia, uciec gdzieś daleko z najbliższymi, niech oni sobie tutaj świętują. Ale przecież rodzina, o rodzina. Wiem bardzo dobrze, że za rok możemy się nie spotkać już w tym składzie, tak się toczą koleje losu, że nie wiemy, co będzie. Te święta są jedyne w swoim rodzaju, następne już nie będą takie same więc może nie trzeba ryzykować, trzeba się cieszyć z tego, co jest.I jak się okazało w tą Wielkanoc, łatwo się powiedziało i łatwo się zrobiło. To były fajne święta. I choć zmiana czasu, choć roztrojenie żołądeczków dziecięcych, choć w rozjazdach, to bardzo, bardzo rodzinnie. I z tą rodziną, na którą tak czasem narzekam, można świetnie (znów naleciałości z Filipa) się bawić. A wystarczyło tylko parę razy przemilczeć zaczepki, dużo się uśmiechać i nie przejmować się terminami, konwenansami, idealiami. Dzieciaki się wybawiły (aż się powymiotowały, ale to szczegół), my się najedliśmy, pospacerowaliśmy, a mi nie raz zakręciła się ze wzruszenia łezka w oku. Bo wiecie, mój tata chyba pierwszy raz trzymał Zosię na rękach, dzieci dostały swoje pierwsze prezenty na Zająca od cioci, poszliśmy wszyscy na spacer na cmentarz, dzieci wybawiły się z pieskiem. Dla takich chwil nieraz warto odpuścić jakieś swoje urazy, one są tu i teraz, potem już nie wrócą, po co je sobie zatruwać nieporozumieniami. A postanowienie na przyszłość jest właśnie takie, by czerpać z tych świąt doświadczenie, jak sobie zapewnić miłe, rodzinne i spokojne dni. Udało się raz, uda się i przy następnej okazji. Dzieci będą miały miłe wspomnienia, a my spokojne sumienie, że wszystko robimy jak należy. A w nagrodę mamy uśmiech dzieciaków bijący z każdego zdjęcia.No i nie kłócić się z rodziną... W końcu ma się tylko jedną... Łatwo coś powiedzieć i zrobić, a potem żałować, ale trudno jest skleić wszystko do kupy. Czasem lepiej zamknąć gębę, korona nam z głowy nie spadnie. Tego nauczyły mnie uśmiechnięte mordki w te święta...