Młoda Mama w Dolinie Hipsterów
#myfirst7jobs – czyli jak nauczyłam się szanować pieniądze
Po Facebooku krąży nowy hasztag – #myfirst7jobs. I choć z reguły totalnie mnie takie akcje nie ruszają, coś musi być wyjątkiem, żeby móc ją potwierdzić. To, że teraz mogę sobie siedzieć w ciepłym domku i klepać w komputerek, bardzo mi odpowiada. Bowiem zanim doszłam do zarabiania na tym, co kocham najbardziej, przeszłam całą serię prac beznadziejnych – w tym także wizytę w ubojni świń: to po prawej to ja we własnej osobie. Nie ma jednak tego, co by na dobre nie wyszło – gdyby nie ta czarna seria, nigdy nie doceniłabym miejsca, na którym aktualnie siedzę.
Pracować zaczęłam stosunkowo szybko. Cieszę się, że moi rodzice prowadzili własny bar, w którym miałam okazję dorobić sobie parę groszy, zamiast czekać na kieszonkowe jak na mannę z nieba. Bardzo cenię sobie ten sposób wychowania i mam wielką nadzieję, że kiedyś będę mogła przekazać mojemu synowi szacunek do pieniądza i ludzi pracy w ten właśnie najprostszy sposób – mogąc go „zatrudnić” u siebie, dać jakąś pracę dostosowaną do wieku i możliwości. I bez obaw, nie planuję go wyzyskiwać (moi rodzice też tego nie robili). Beze mnie ich miejsce pracy funkcjonowałoby równie dobrze, a odważę się nawet powiedzieć, że lepiej, bo nikt nie plątałby się między nogami, nie bardzo wiedząc, co może ze sobą zrobić. Z perspektywy czasu wiem, że początki były trudniejsze dla zatrudnionych tam pracowników aniżeli dla mnie.
Obieranie warzyw
Ha! To dopiero fucha! Siedzisz sobie w kąciku i bach, wiaderko ogórków; bach – miska marchewek; bach – gar ziemniaków. I dzień jakoś leci, pracownicy poirytowani, że wszystko idzie tak mozolnie, ręce zielone od obierek… żyć, nie umierać, tylko tyłek od siedzenia boli. Polecam każdemu, kto narzeka, że za dużo musi chodzić. Gwarantuje, że jeszcze za tym zatęskni, jak 7 dzień z rzędu będzie musiał błagać swoje zgarbione plecy, by znów stały się proste.
Szklarnia z różami
„Godzina słynna 5:05…”, aż chciałoby się zaśpiewać! O tej porze już dawno wyrywałam chwasty i jednocześnie modliłam się, żeby ich korzenie nie były splątane z tymi róż, bo koszt jednej przekraczał moją stawkę godzinową. Skwar, pot zalewał oczy, ale jak się odbierało dniówkę o 10.00 (dłużej bowiem nie sposób tam siedzieć, to piekło) i miało cały dzień przed sobą, człowiekowi rosło serce i chciało się żyć – byłam w końcu dopiero w gimnazjum!
Zmywak
Zmywak w barze to specyficzna sprawa. Teraz jest inaczej, większość roboty odwala zmywarka. Blisko 10 lat temu świat jednak wyglądał nieco inaczej… Wszystkie te olbrzymie gary, przypalone patelnie, oblepione talerze – wszystko to czyściło się ręcznie. Byłam w tym całkiem niezła, ale może nieco za wolna. W ten sposób spędziłam chyba tylko jedne wakacje.
Korepetycje
Pierwszy raz w klasie maturalnej zaczepiła nas – mnie i kolegę z klasy – pani ze sklepiku. Jej dzieci miały podciągnąć się z angielskiego. Dwa tragiczne przypadki, które po 8 latach nauki nie tylko nie potrafiły odmienić „to be”, ale w ogóle nie miały pojęcia, o co je prosimy. Koszmarna sprawa, ale na szczęście ta przygoda trwała krótko – wyciągnęliśmy ich z trójkowego bagna (do dziś nie wiem, jak nam się to udało) i pani uznała, że jej dzieci są już wyedukowane. Jak dla mnie, chodziły po prostu do bardzo słabej szkoły, w której niczego od nich nie wymagano. Po poziomie angielskiego, jaki narzuciło mi moje gimnazjum (i chwała mu za to!), trudno chyba będzie mi znaleźć drugiego tak dobrego nauczyciela i pewnie żaden z tych, którzy będą uczyć mojego syna, mnie nie zadowoli.
Call center
NIGDY WIĘCEJ. Sprzedawałam wszystko: od bielizny, przez routery, do drewnianych zabawek edukacyjnych. W zależności od aktualnej akcji, open space’a wypełniały zalety bezuciskowych skarpet, albumu wypełnionego dzikim ptactwem lub Internetu LTE. Wciskanie szłamu dla pieniędzy to nie jest moja pasja, o czym dobitnie przekonałam się, kiedy musiałam słuchać, jak „najlepsza” sprzedaje album dla dzieci w wieku 4-10 ojcu, który miał synów w technikum. Kupił? Kupił. I tylko to się liczyło. Spędziłam tam 3 miesiące konieczne do wypłacenia wynagrodzenia za szkolenie. Więcej moja noga tam nie zawitała. Nie skusił mnie nawet karnet OPEN na siłownię. Wolałam…
Kelnerowanie
Pracowałam w knajpie dla burżujów. Nikt nie miał umowy, a szef wszystkimi pomiatał… prawie wszystkimi: ja parę razy odpyskowałam i dał mi spokój. Wyszłam z założenia, że nie może mnie wyrzucić, skoro nigdy mnie nie zatrudnił. Dziewczyny płakały na zapleczu, a ja dzielnie przyjmowałam napiwki w wysokości nawet 200 złotych. Żałuję, że żona tego prostaka kazała mu wybierać między knajpą a nią. Prywatnie totalnie jej się nie dziwię, jednak w tamtym momencie zwyczajnie potrzebowałam pieniędzy i sprzedanie owej gospody było mi wielce nie na rękę. Niestety, tak już w tym okresie miałam, że szczęście pojawiało się tylko po to, by szybciutko zniknąć.
Wykładanie towarów
Wyjechałam do Holandii, by trochę sobie dorobić. Trafiłam na pracę marzeń – w końcu wykładanie towarów po nocach to lepsza opcja niż – dla przykładu – pakowanie surowego mięsa. W dodatku, bardzo dobrze płatna. Nigdy jednak więcej nie chciałabym wyjeżdżać na tzw. emigrację zarobkową, ale o tym, czym Polak potrafi być dla drugiego Polaka kiedyś skubnę zupełnie osobny wpis. Po powrocie zachorowałam na mycie rąk po każdej wizycie w sklepie. Dokładne, bardzo dokładne mycie rąk.
Było też przyjmowanie zwrotów, bo ubrania w rozmiarze 54 ciągle bywały za małe. Było też stanie na bufecie i podawanie setnego kotleta jednego dnia. Była też praca w teatrze dla dzieci. Copywriting i lepienie pierogów. Naprawdę dużo dziwnych prac, które nauczyły mnie, że pieniądz to dobra sprawa i należy ją szanować.
Dzięki temu, że nie dostawałam wszystkiego, czego zapragnęłam bez wysiłku, dzisiaj szanuję ludzką pracę. Zostawiam napiwki kulturalnym kelnerkom, sprzątam po sobie w restauracjach i sklepach, odwieszam ubrania na wieszaki i ich miejsce… No, można by długo wymieniać. Jednocześnie irytują mnie osoby, które dostały pracę i jej nie cenią, odhaczając swoje obowiązki jak karę. Nawet pracownicy najpodlejszego zawodu powinni się szanować, nie ma tutaj wyjątków. Inaczej nikt nie będzie szanował ich pracy.
Wpisy o podobnej tematyce:Marzenia się nie spełniają…Kiedy zaczynasz chcieć za bardzo…Jestem blogerką, więc daj mi lajka!Artykuł #myfirst7jobs – czyli jak nauczyłam się szanować pieniądze pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.