Makóweczki
Wakacje z czwórką dzieci? To nie dla mnie…
Mój mąż mi zawsze wypomina tę cechę mojej osobowości. Bo mam tak, owszem. Nazapraszam gości, wezmę na siebie wszystkie zadania, których nikt nie chciał zrobić, kampanie i pracę, samotny wyjazd z dziećmi, a potem się dziwię… że jest ciężko. Za każdym razem, nie wyciągając nauki, dziwię się, że samo się nie zrobiło, dzieciaki nie kontemplowały ciszy i doba nie wydłużła się o 15 godzin.
Tak już mam. W swoim radosnym optymiźmie notorycznie porywam się z motyką na księżyc.
Weźmy na przykład taki genialny pomysł – ja, Angelika + 4 dzieci! Same na Mazurach. Brzmi jak fun, c’nie? No więc, jeśli nie kiwnęłyście radośnie głowami, to znaczy, że jesteście bliżej rozumowania mojego męża. Bo on patrzył na mnie jak na wariata, i raz po raz pytał: ‚jesteś tego pewna?’, ‚będziecie nocować u cioci.. w mieszkaniu nieprzystosowanym pod dzieci?’, ‚same od świtu do nocy?’. Kompletnie nie kumałam o co mu chodzi. Przecież to Mazury! Na Mazurach czas sam płynie, niosąc nas lekko i radośnie w ciągu zdarzeń i przygód. Samo się sprząta, samo ubiera. Zasypia też się samo. Widziałam tylko codzienne wieczorne imprezy i nocne pogaduchy z Angeliką.
No więc… Moja wersja wydarzeń nie do końca się sprawdziła.
Podróż moja była super na luzie, bo z B-stoku do Orzysza jedzie się niecałe 2 godziny. Gorzej było z Angeliką, która sama z dwójką maluchów sunęła z Łodzi ponad 5h. (jej wrażenia z podróży możecie przeczytac –> TU). Na miejsce dotarłyśmy wieczorem bez ducha i życia, zaś wciąż pełne nadziei. Szybko okazało się, że jest ona matką… Wiadomo.
To nie nasz dom!
Życie z czwórką dzieci byłoby wystarczająco trudne we własnym domu. Takim w 100% przystosowanym pod dzieci. Z ich pokojem do zabaw, z ich bajkami, grami, trampoliną, pojazdami. I ich lodówką i ichnymi produktami. Z ich salonem 1, salonem 2, dźwiękoszczelnymi drzwiami i tak dalej…
W obcym miejscu często staremu ciężko się odnaleźć. Więc nie muszę Wam mówić jak było z 4-ką młodzików. No zabawnie było :)
Dzieciaki bawiły się glownie na naszych łóżkach – malowały tam, jadły, turlały się… bo gdzie indziej? Jedna noga w mojej walizce, druga w Angeliki. To się zapraszały, to wyganiały, ale generalnie po 30 min. takich wygłupów i wędrówek były zanudzone na śmierć. A my nie wypijałyśmy w tym czasie nawet kawy. Tak zaczynała się poranna walka z czasem. Mycie dzieci – jeden, dwa, trzy, cztery, odfajczone! Śniadanie… jaśnie królewiczy i królewien. Oczywiście każdy chciał coś innego. Więc dwa kopciucho – kuchareczki sunęły z pracą. Jajecznica raz! Checkd. Omlecik na słodko! Cooo? Miał być na słono i z parówkami? Kurde, pomyliłam dzieci! Kiełbaski? Kanapki? Ok!
Kiedy każde dziecko wzięło po gryzie lub kęsie ze swego (lub cudzego) śniadania (przygotowywanie -30 min., jedzenie- 3 min.) można było uznać, że to czas na mamine śnia… a nie pomyłka. Śniadanie to jedzą dzieci. Matki, dojadają. Smacznego.
To nie moje dzieci!
Dzieci pochodzące z różnych rodzin mają różne rytuały. Najgorszą opcja możliwa występuje wtedy, kiedy jedne chodzą spać o 24, w nocy popłakują, zaś drugie wstają o 6 i nadają w najlepsze. Jako, że matki ambitnie nie chciały rezygnować z tych pogaduch z lampką czy kuflem, noc sprowadzała się do tego, że … nie wiedziałyśmy kiedy się zaczynała, a już mijała. Ściany z papieru niosły po domu każdego bąka, że o jękach, płaczach i gadaniu nie wspomnę. Trzeci dzień odsypiam nasze wakacje!
Dylematów było więcej. Angelika pozwala jeść dzieciom więcej słodyczy niż ja, więc musiały się kitrać przed nami. Moje jakoś mimo wszystko zawsze ich dostrzegały i była awantura. Ja dla odmiany skłonna byłam kupować więcej pamiątek młodym (rzadko im coś kupuję w ogóle bo zawsze dostają masę rzeczy od różnych firm, więc cieszyłam się chwilą ;)), zaś Angelika tłumaczyła dziewczynkom, że nie ma takiej potrzeby. Cobyśmy się nie nagadały, aferki były mottem przewodnim wyjazdu. A my jak Strażaczki Samki, notorycznie gasiłyśmy jakieś pożary.
Ale że trzeba pozmywać?
Wieczorami, kiedy ten wesoły cyk się wyciszał, a my jedyne o czym marzyłyśmy to leżak i drinek, okazywało się, że kwartira to nie hotel i… trzeba coś kurde posprzątać. A było co! Mokre majty kąpielowe, ręczniki, pływaki, z resztką bułki ze śniadania, zabawkami i lekami. W zlewie sterta naczyń, w łazience, ręczniki na podłodze i kosmetyki pływające w wannie. Angelika szybko weszła w rolę (prawie) automatycznej zmywarki, ja zaś byłam ogarniaczem – organizatorem oraz zmywaczem podłóg.
[ Przyrzekam Wam jak ktoś kiedyś mi powie, że wakacje all in są słabe, bo tak fajnie zrobić sobie śniadanie i obiad i posprzątać po sobie… to zastrzelę. ]
Mój mąż jest na medal
Wiecie, jak to jest, że macie świadomość, że coś jest fajne, ale dopiero jak to zniknie to odczuwacie jak wielką spełniało rolę. Nikt z nas codziennie nie zachwyca się nad faktem posiadania np. nogi. A bez takiej nogi to jak.. bez ręki! Nikt nie wie jak bardzo tęskni się za dzieckiem, póki nie zniknie ono za rogiem.
Taki mąż weźmy na przykład. No jest no. No mój wyjątkowo świetny, ale peanów mu codziennie nie wygłaszam. Więc teraz jest na to czas. Śniadanie przygotowujemy z Wojtkiem 50/50, kto wcześniej wstanie. Ubieram dzieci ja, on boi się wchodzić w modowe kompetencje. Szykujemy- zawsze razem. Chyba, że któreś wyszło wcześniej. Wieczorem – to on jest gwiazdą. Bawi się z dziećmi, szaleje, gra w gry. On kąpie, ja wyjmuję, lub na odwrót. On robi kolację, ja zabawiam maluchy, lub.. na odwrót. Ja usypiam Lenkę, on Maksa. Potem Lenka tęskni to idzie do taty, a Maks do mnie. Następnie jeszcze trzy takie zmiany i około 21 w domu zapada cisza a my mamy czas dla siebie.
No więc na wakacjach wyzionęłam prawie ducha, jak możecie się domyśleć. Często jeżdżę sama, ale to bullshit, a nie sama, kiedy zawsze jeżdżę z rodzicami, a oni są protezą.. mojego męża, dzielnie rotując obowiązki ze mną.
To ‚sama’ było teraz w pełnej mocy słowa – sama myłam, jedno w ręczniku stało, drugie z mydłem w oku wołało. Sama usypiałam, kiedy za ścianami słychać było dziewczynki Angeliki, a Lenka darła się, że „cicho tam, my tu śpimy!”. Sama kiedy każdy chciał się przytulić i kończyny mi drętwiały, bo musiało być mnie po równo, równiuteńko dla każdego dziecka, tyle samo. Sama kiedy pierwsze wstało i nie było męża, co już o 5-tej się przebudził i można pogonić do niego dziecko i dospać sobie w najlepsze. Sama kiedy jedno się przewróciło i nogę obtarło i niosłam na plecach, na plecaku (nie, nie torebce, dwie ręce musiałam mieć wolne) kilometr aż paski od plecaka się porwały.
Tysiąc razy pomyślałam o tym, że pomniki dla samotnych matek powinno się budować i dotacje dawać, bo należy się im bezwzględnie. Bo ich praca jest okraszona słodyczą bezzębnych uśmiechów i lepkich rączek oraz wyznań miłości, ale to tyrka w pocie pachy!
100/100 przypadków, mamy to szczęście, ze kiedy odwiedzamy Giżycko, jest tam akurat wesołe miasteczko. Pilnowanie dwójki dzieci, które w tym samym czasie są na różnych karuzelach… same. Oczopląs, nerwica i zaburzenia jaźni.
Nasz wyjazd najlepiej obrazują zdjęcia poniżej. Chciałyśmy sobie z Angeliką zrobić zdjęcia. Sobie, same. No może z własnymi dziećmi, w jakiejś sensownej pozie (czytaj wszyscy zwróceni w stronę aparatu). Po 10 minutach poddałyśmy się bez walki. Jest jak jest. Przy czwórce dzieci trzeba się cieszyć, że w ogóle.. jest.
Niech Was nie kusi 500+. Życie z 4ką to nie-je-bajka. Szczęśliwie mój mąż myśli podobnie:
Ale fajnie było, wiecie? Choć następny wyjazd planujemy z Angelosem, tylko we dwie :)