Trochę włóczki, a ile dobra

…bo jestem mamą

Trochę włóczki, a ile dobra

BUUBA

Wnętrza – 6 pomysłów na jadalnię

Wejdź i się zainspiruj, jednocześnie możesz mi też pomóc! Przede mną ciężki orzech do zgryzienia. Do świąt chciałabym mieć piękny solidny stół. Zobaczysz trzy: biały, drewniany i żółty. Czy mam iść za rozsądkiem i wybrać biały stół, który będzie na co dzień pasować do wszystkiego? Czy iść za głosem serca i wybrać przytulny pachnący drewnem stół?

Dlaczego kolejny urlop spędzę w Trójmieście

THE MOMENTS OF LIFE

Dlaczego kolejny urlop spędzę w Trójmieście

I Ty możesz być Perfekcyjną Panią Domu

Makóweczki

I Ty możesz być Perfekcyjną Panią Domu

Urodzić się córką perfekcjonistki nie jest łatwo. Pierwsze 20 lat masz ochotę wylogować się z tego porządku, idealnie zorganizowanych szaf, komód, błyszczących podłóg i życia z Perfekcyjną Panią domu. Czujesz wewnętrzną potrzebę naśmiecenia i zdemolowania choć jednej półki. Odmawiasz sprzątania, tłumacząc, że twój zorganizowany bałagan dobrze wpływa na jin i jang domu. Niestety tuż po ślubie lub przejściu ‘na swoje’ zostajesz złapana w sprytną pułapkę. Otóż okazuje się, że perfekcjonizm i porządek domowy niestety wyssałaś z mlekiem matki. Masz to za skórą i paznokciem, a bałagan zaczyna coraz mocniej uwierać. I to co cię w domu denerwowało nagle staje się ideałem i bezpieczną ostoją, a w przypadkowym nieporządku dostajesz rozstroju nerwowego. Haps! Tak oto sama stajesz się obśmianą dawniej miłośniczką porządku, czystości i na idealnie wyprasowanych ubrań. Gdzieś w tym procesie zaczynasz to lubić i doceniać. Odnajdujesz się w nowej roli, która nabiera barw szczególnie, kiedy inni dziwią się jak w twoim domu jest czysto i porządnie. Uśmiechasz się pod nosem poprawiając krzywo stojący dzbanek, lub zmiatając okruszek z komody. W czystym i lśniącym domu rozsiadasz się z filiżanką kawy w wygodnym fotelu. I choć wewnętrzny troll ma ochotę parsknąć śmiechem i nazwać cię ‘własną matką’, to czujesz dumę i spełnienie, upojona ciszą i zapachem sielanki swojego domu. Ci, którzy mnie znają lub bloga odwiedzają od dawien dawna, wiedzą, że ja to mimo wszystko lubię sobie życie ułatwiać. Nie widzę sensu w podgrzewaniu mleka w garnku jak są podgrzewacze. Zawsze jako matka otaczałam się ‘gadżetami’- wygodnym przewijakiem, kołyską, dobrym wózkiem. Życie mamy i pani domu jest wystarczająco aktywne i skomplikowane, żeby jeszcze sobie ‘atrakcji’ dokładać. Weźmy na przykłada takie prasowanie. Ponoć istnieją na tej planecie osoby które uwielbiają prasować i relaksują się przy tym zadaniu o tak same z siebie i od zawsze. Moja mama na przykład…  Wszyscy inni zaś powinni sobie stworzyć warunki do tego aby tę czynność polubić! Widzę to tak – wieczór, cisza, dobra lampka wina, ulubiony serial i ziuuuuum, suniemy! Koszula męża, lniana sukienka dziecka, cztery pary jeansów. I… zmiana programów prasowania, żelazko plujące kamieniem i obolała ręka. Otóż nie! Od jakiegoś czasu prasowanie stało się bajką dzięki Philips PerfectCare Elite. Ultralekkie żelazko z generatorem pary wprowadziło mnie w inny wymiar prasowania. Poprzednie sprzęty miałam również dobre, ale szczerze wam piszę, uderzając się w pierś, takiego jeszcze nie grali! Lekkie jak pchełka (a babcia mówiła, że dobre, żelazko, to ciężkie żelazko. Not any more..) i można nim prasować także w pionie! Jest proste i intuicyjne w obsłudze. Dzięki technologii OptimalTemp zmiana programów prasowania nie jest konieczna. Prasujemy po kolei len, tiul, bawełnę, a za nimi jeans i .. dywanik podłogowy. Serio, serio! Do tego mamy dyspensę na bycie gapami. Żelazko pozostawione na bluzce czy koszuli męża nie sprawi, że w naszym domu zapanuje dwudniowa cisza ze względu na zniszczony ciuch. Możemy sobie rozmawiać przez telefon czy wyjść na chwilę i zabawić dziecko. Żelazko Philips PerfectCare Elite samo dostosowuje temperaturę do prasowanego materiału! Bez tony pokręteł, przycisków i ciagłego pilnowania, że coś robimy nie tak i zniszczymy ubrania. Magia! Co dla mnie najważniejsze wodę do urządzenia nalewamy z kranu, co nie sprawia, że sypie się nam dolomity zamiast pary, ponieważ żelazko  samo przypomina o konieczności czyszczenia za pomocą sygnałów świetlnych i dźwiękowych. Gdy żelazko ostygnie, wystarczy odkręcić pokrętło funkcji Easy De-Calc i przelać zanieczyszczoną wodę z kamieniem do kubka. Dałam je do przetestowania… no komu dałam? No mamie mojej. Któż by się lepiej znał na prasowaniu jak nie ta która każdy ciuszek wygładzić potrafiła idealnie, układała kolorystycznie, prasowała bieliznę i skarpety i ręczniki.. Szaleństwo, wiem! Ale ekspertem jest bez dwóch zdań, a zskoczyć ją w tym temacie nie łatwo. Otóż, ta moja mama orzekła, że jest pod wrażeniem! Jej hitem jest silny wyrzut pary, który ułatwia prasowanie. Teraz wystarczy jedno pociągnięcie żelazka, po jednej stronie materiału, aby mieć idealnie wyprasowane ubrania.    Was także zapraszam do świata łatwego prasowania z generatorem pary Philips PerfectCare Elite  (www.philips.pl) . Teraz każda z nas może być Perfekcyjną Panią domu. Nie tylko moja mama ;)

Co kupić dziecku na pierwsze urodziny?

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Co kupić dziecku na pierwsze urodziny?

Look of the day #2- kombinezon

KAMPERKI

Look of the day #2- kombinezon

PANNA OCEANNA

Kadry z życia.

U nas życie płynie, raz lepiej, raz gorzej. Ta ciąża jest dla mnie mniej łaskawa i ciągłe problemy i złe wyniki sprawiają, że marzę o doczołganiu się do końca ciąży, urodzeniu zdrowej Marysi i zakończeniu tego etapu stresu. Poza problemami, powiem Wam, że rosnę, rosnę, rosnę.. A bluzki dziwnym trafem przecierają mi się na brzuchu. Źródło: http://www.wroclawksero.pl/

MATKA NIE IDEALNA

Dziecko to nie przeszkoda.

Przy Hanisławie moje podejście do macierzyństwa było dosyć książkowe. Każda drzemka, pora karmienia i kąpieli była dla mnie świętością. Odcięłam się od normalności na własne życzenie, starając się szanować potrzeby 54-centymetrowego człowieka. Codzienne spacery, kąpiele, zabawy wplotły się szarością w moje życie. Nie narzekałam. Uważałam, że to właśnie chcę dać dziecku, które oprócz serca skradło […] Artykuł Dziecko to nie przeszkoda. pochodzi z serwisu matka-nie-idealna.pl.

LEFTI

Nie odnajdujesz żadnej przyjemności w czasie spędzonym z dziećmi? – Najwyższy czas się do tego przyznać

Każdego dnia, gdy dzieciaki już śpią, patrząc na nich, uśmiecham się do siebie i czuję, że uwielbiam chwile z nimi spędzone. Jednocześnie jestem w pełni świadoma, że nie każdy rodzic czuje tak samo. Niemal każdego dnia spotykam wśród nas tych, którzy nie odnajdują żadnej przyjemności w zabawie z dzieciakami, których . . .Czytaj więcej

#ŚwiatowyDzieńFotografii

DWARAZYW

#ŚwiatowyDzieńFotografii

BUUBA

Najprostszy sposób na naukę języka angielskiego już od pampersa!

Zdradzę Ci sekret na naukę języka angielskiego Twoich dzieci, w zaciszu własnego domu... W dodatku obiecuję, że... w tym czasie będziesz mogła napić się GORĄCEJ kawy !!! :)

MAMA TRÓJKI

AKTYWNA RODZINA.

                                            Dzięki temu, że mieszkamy w domu z ogrodem mamy szansę na aktywnie spędzany czas. Większość prac, które nie wymagają siedzenia w domu wykonujemy na dworze. Pomimo tego, że dzieci mają swoje laptopy, tablety, smartfony i nieograniczony dostęp do nich, korzystają z nich umiarkowanie.  Zdecydowanie wolą pobiegać po podwórku, pojeździć rowerem, czy

BAKUSIOWO

Nie zgadniesz kim byłam zanim mnie poznałaś!

Że kobieta pracująca byłam od zawsze to wiesz. Że trzymałam niejednokrotnie nie dwie a trzy sroki za ogon też Ci wspominałam. Że wylądowałam w szpitalu z mikrowylewem przez tą moją zachłanność na pracę jeszcze nie zdążyłam Ci opowiedzieć. Popularne wśród blogerów #MyFirst7Jobs, w moim wydaniu, to ostra jazda bez trzymanki. To co? Zaczynamy? Barmanko-kelnerko-sprzątaczka w…

ALE MAMO!

Sport to zdrowie

Miliony kibiców zasiadają przed ekranami telewizorów i ekranów komputerów, by oglądać, jak inni się męczą. To nie dla nas. My ćwiczymy naprawdę. To znaczy... yyy... nie mamy wyjścia. Dziecię odkryło, że na ścieżce zdrowia, na tablicach, są przykłady ćwiczeń. Więc musimy wszystkie przetestować.Stacji jest dziewięć, ale tym razem dobiliśmy do siedmiu. W zeszłym roku je zwiedzaliśmy, ale nie aż tak dokładnie. Tym razem wybraliśmy się wcześniej, ale i tak spędziliśmy kilka godzin. Świetna zabawa dla całej rodziny, ale trzeba mieć kondycję.Na co dzień z tatą Kluski sportu nie uprawiamy, jakoś nas nie ciągnie. Bieganie za Kluską i wycieczki rowerowe nam w zupełności wystarczają. Ale raz na jakiś czas, nie ma sprawy.Zresztą okoliczności przyrody są wielce przyjazne, więc nie ma co marudzić. No i oglądanie radości na buzi swego dziecka - bezcenne. Bardzo polecam. :)A poniżej ulubiona stacja Kluski - siódma.

Co nas wygnało nad morze czyli Spotkajmy się w Trójmieście vol. 2...

MAMUSIOWO BORSUCZKOWO

Co nas wygnało nad morze czyli Spotkajmy się w Trójmieście vol. 2...

Elsa, która uczyła się angielskiego

Makóweczki

Elsa, która uczyła się angielskiego

Żyjemy w globalnej wiosne. Nasze dzieci chcąc nie chcąc od małego są obywatelami świata. Po części dzięki temu, że od najmłodszych lat dużo podróżują, ale co najbardziej oczywiste, bardzo szybko stają się użytkowniakmi ogólnoświatowej sieci. Informacje, gry, bajki.. cały ich świat jest dwujęzyczny. Język ojczysty oczywiście pojawia się najwcześniej i jest najbardziej oczywistym i codziennie używanym. Jednak nasze dzieci od wieku „0”, żyją ze swiadomością, że istnieje drugi język, często pojawiający się w ich życiu. Ot, na przykład, kiedy rodzice chcą coś ukryć, to mówią… po angielsku :). Jak młodzi chcą mieć kinową wersję bajki to dostępna jest ona najszybciej… po angielsku! Gry, opisy, książki, instrukcje – angielski, angielski, angielski! Że nie skomentuję w jakim języku można domówić się na wycieczkach, wyjazdach czy lotniskach. To dla naszych pociech jest oczywiste stanowczo bardziej niż dla nas kiedy byliśmy w ich wieku. Logiczne jest więc, że już w żłobkach czy przedszkolach maluchy uczą się tego języka. Wspomaganie dzieci w tej dwujęzyczności powinno być dla nas oczywistym priorytetem. Powiedzmy sobie wprost, kiedy oni będą w naszym wieku, większość społeczeństwa będzie porozumiewała się w języku angielskim, nie tylko an poziomie komunikatywnym ale również perfekcyjnym (np. biznesowym). Nie z akcentem topornym jak pieniek, tylko płynnie i odpowiednim i wyrafinowanym słownictwem ( nie ‚Kali jeść, Kali pić)’. Moją ulubioną nauką angielskiego jest wyjazd zagraniczny i codziennie obcowanie z językiem. Niestety jest to kosztowna wersja, bo nie wystarczy wyjechać na tydzień, a także dobrze byłoby zapewnić dzieciom kontakt z mówiącymi po angielsku rówieśnikami (szkoła/kolonie). Drugą opcją jest nauka z native speakerem, jednak szkoły sporadycznie dają taką możliwość dla najmłodszych (a szkoda!). Najprostszą i najtańszą metodą nauki języka angielskiego z poprawnym akcentem staje się więc oglądanie bajek, czy później filmów w języku angielskim. Poznajemy wtedy gramatykę mówioną, a nie nudną i niepojętą, jak to przekazywało się za dawnych czasu, a potem nikt nie umiał wprowadzić tego w życie czy mowę. Bajki i filmy są naturalne, i – szczególnie dzieci- szybko podłapują słówka czy całe zdania. Dlatego z wielką radością powitaliśmy w naszej rodzinie nowość od Disneya – angielski z ulubionymi bohaterami. Kultowe bajki (na których wychowuje się obecnie większość naszych dzieci) z kanału Disney Junior takie jak „Klub przyjaciół Myszki Miki”, „Agent Specjalny Oso” czy „Mali Einsteini”,  dostały nowych skrzydeł i zamieniły się nie tylko w edukacyjne, ale także uczące języka angielskiego! Do projektu wykorzystano istniejące materiały animowane. Fragmenty tych produkcji zostały specjalnie przeredagowane i zaadaptowane w celu stworzenia atrakcyjnego i funkcjonalnego narzędzia do nauki języka angielskiego. A wszystko dzięki nowemu, interaktywnemu serwisowi sVOD autorstwa Disneya! Usługa przeznaczona jest już dla najmłodszych widzów (od 3 r.ż) i to do nich trafi najbardziej. Lenka jest zachwycona bajkami! Tak, dostaliśmy pilotażowe, nigdzie niedostępne odcinki i mała ogląda je non stop, znając po dwóch obejrzeniach masę nowych słówek. Ale co najważniejsze, widać jej dobrą zabawę i zaangażowanie! Pierwszy sezon obejmuje 26 odcinków, z których każdy trwa ok. 38 minut. W każdym odcinku najmłodsi widzowie mają okazję poznać i nauczyć się od 10 do 15 nowych słówek związanych z konkretnym, każdorazowo innym tematem. W każdym filmiku znajdują się sceny w których rozmawiają z naszymi dziećmi mali aktorzy. Jest to bardzo angażujące. Filmiki zawierają także elementy ruchowe i ogólnorozwojowe. Zabawa na całego! Usługa sVOD jest dostępna dla abonentów Orange już od sierpnia. Dodatkowe info o usłudze jest tu: www.orange.pl A teraz zobaczcie jak to wygląda w rzeczywistości:

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Czasem rozwód to powód do dumy

Kiedy brałam ślub, wydawało mi się, że znam Mężowatego na tyle, że jestem gotowa przysiąc mu miłość do grobowej deski. Rozwód? Takie słowo wymazałam tymczasowo ze słownika i swojej świadomości. Na drżących nogach stałam przed urzędniczką, pod sercem niosąc dumnie dowód naszej miłości. Myślę, że nie tylko ja byłam tego taka pewna. A mimo to, wiele z nas dzisiaj już nie ma obrączki na palcu, a małżeństwo wspomina bez większych uniesień serca. To już nie jednostki – tysiące osób rocznie podejmuje decyzję o rozwodzie. Dlaczego? Starsze pokolenie pewnie powiedziałoby, że to wygoda. Nie układa się, to nie ma co walczyć, skoro rozwód jest dzisiaj tak łatwo dostępny i totalnie nikogo już nie dziwi czy nie oburza. Na pewno są tacy ludzie, którzy podeszli do tematu małżeństwa bardzo lekkomyślnie i niewiele ono dla nich znaczyło – teraz więc i wzięcie rozwodu to błahostka. Wśród moich znajomych jednak ich nie ma. Częściej zwlekają ze ślubem w obawie przed popełnieniem błędu i zranieniem drugiej osoby. Kiedy byłam mała, w moim środowisku było dość sporo dzieci, które wychowywały się z jednym z rodziców. Znają smak niepełnego dzieciństwa na tyle dobrze, że dzisiaj są bardzo ostrożni w dobieraniu partnerów i planowaniu wspólnej przyszłości. Niektórzy pewnie nigdy się na to nie zdecydują. Inni powtórzą zachowanie swoich rodziców. Czy jednak mogę powiedzieć, że zrobią coś niewłaściwego? Ilu ludzi, tyle historii. W ostatnim czasie bardzo dużo do mnie piszecie. Wyjątkowo dużo – nigdy nie przypuszczałabym, że mogę stać się takim powiernikiem Waszych radości i smutków. A dzielicie się ze mną najbardziej intymnymi szczegółami ze swoich życiorysów: chwilami, które zarezerwowane są – wydawać by się mogło – tylko dla najbliższych. Cieszę się, że zdobyłam Wasze zaufanie. Nie bez przyczyny mówię o tym dzisiaj. Dwie kobiety postanowiły podzielić się swoimi historiami, które zainspirowały mnie do tego wpisu.  Magda, 37 lat Kiedy wyszłam za mąż, miałam 25 lat. Znaliśmy się od liceum, więc myślałam, że wszystko o nim wiem. Wieczorami siadał przed telewizorem, ja razem z nim. Wypijaliśmy po jednym piwku. Po dwóch latach on do filmu potrzebował już 5, nie 1 puszkę. Wracał coraz później z pracy. Miał dobrą posadę, więc na początku wierzyłam, że zatrzymują go po godzinach. Z tygodnia na tydzień jednak stawał się mi coraz bardziej obcy. Trąciło od niego alkoholem i papierosami. Któregoś dnia uderzył mnie po powrocie. Wszedł do domu, stanął przede mną i uderzył mnie mocno w twarz. Krzyczał, że jestem suką, że go zdradzam. Wybaczyłam mu to, potem kilka dni bardzo się starał, przepraszał. I zaczęliśmy niemal od początku. Wspólne wieczory, film, piwko. Po jednym z takich seansów chciał seksu. Miałam okres, nie chciałam. Wziął mnie tak, jak stałam. Nie da się tego określić inaczej. Od tamtej pory brał mnie tak co wieczór. Im on bardziej nalegał, tym ja mniej chciałam. Zaszłam w ciążę. Myślałam, że coś się zmieni. Nie umiałam od niego odejść, przecież mieliśmy dziecko! Mój syn 2 lata patrzył, jak rodzice ze sobą walczą. Jak mama boi się taty. Wszystkie obowiązki przy dziecku i w domu należały do mnie. On wracał z pracy, siadał przed telewizorem i wieczorem chciał seksu. Tak wyglądało 5 lat mojego życia. Kiedy chciałam rozwodu, cała moja rodzina mówiła, że to głupie, że przecież mamy dziecko. Na szczęście miałam przyjaciółkę, która przez to ze mną przeszła. Zamieszkałam u niej, a po 3 latach spotkałam Michała. Dzisiaj on opiekuje się moim synkiem, a niedługo urodzi się nam córeczka. Planujemy ślub. Jestem szczęśliwa. Ola, 29 lat Swojego męża poznałam krótko przed ślubem, chyba rok. Zaszłam w ciążę, ale nie chcieliśmy od razu z tego powodu iść do ołtarza. Postanowiliśmy, że dla pewnego rodzaju świętego spokoju weźmiemy ślub cywilny. Byłam chyba w 3 miesiącu ciąży. Układało się nam, on był bardzo dobrym człowiekiem. Do tej pory ciepły, czuły, wyrozumiały. Akceptował wszystkie moje wady. Byliśmy totalnie różni, ale uzupełnialiśmy się. Znajomi nam zazdrościli. Po urodzeniu dziecka przeszłam małą depresję, z której pomógł mi wyjść. Gdyby nie on, nie wiem, co by się stało. Ale potem zaczęło się psuć. Na każdym kroku podkreślał, że gdyby nie on, mnie by już nie było. Zaczął używać wobec mnie wulgaryzmów. Na porządku dziennym było „zamknij się”, „jesteś głupia”. Podjadałam z nerwów. Zaczęłam tyć, przestałam akceptować swoje ciało. Nie chciałam seksu z dwóch powodów: po pierwsze on poniżał mnie całymi dniami, czepiał się o wszystko i nieważne, co powiedziałam – zawsze było źle; a po drugie – tyłam, byłam gruba, nie czułam się kobieco. On się wkurzał, jemu chciało się ciągle. Moje tłumaczenia, że gra wstępna u kobiety trwa cały dzień… moje prośby, żeby przestał się tak do mnie odzywać… To wszystko nie miało najmniejszego znaczenia. Nakręcał się jeszcze bardziej i wychodził z głośnym trzaśnięciem drzwi. Ja płakałam, nasze dziecko się bało. Któregoś dnia znów zasugerowałam, że powinien ubrać się inaczej – ot, zwyczajna sugestia, że te buty czy ta koszulka nie pasują do reszty stroju. Tym razem nie skończyło się na „zamknij się”; po prostu odwrócił się i uderzył mnie w twarz. To on mógł dawać mi takie uwagi, nie odwrotnie – tego dowiedziałam się tego dnia. Miałam na szczęście tyle rozumu w głowie, że jeszcze tego samego dnia wyprowadziłam się. Zabrałam dziecko i uciekłam. Dobrze, że miałam do kogo. Niestety, rodzina zawiodła; pomógł przyjaciel. Wszyscy mnie skreślili, uznali, że mam z nim romans i to dlatego rozpadło się moje małżeństwo. Tymczasem, gdy zdjęłam obrączkę, poczułam się wreszcie wolna. Lekka i wolna. Odzyskałam swoją godność i dumę. Nikt nigdy nie będzie mnie poniżał. Takich historii jest więcej Czasem oprawcą jest mężczyzna, czasem kobieta. Czasem ofiary milczą latami, czasem aż po grób, w który niejednokrotnie zapędzili je oprawcy. Nigdy nie skrytykuję ludzi, którzy się rozstali. Nieważne, po jak długoletnim związku do tego dojdzie. Nie znam historii, która do tego doprowadziła. Dzisiaj z pewnością mogę powiedzieć tylko jedno: gratuluję odwagi kobietom, które postąpiły tak, jak moje czytelniczki. Zwłaszcza, że miały dzieci. Każdy z nas zasługuje na szacunek. Przemoc słowna czy fizyczna skierowana w naszą stronę to porażka tego, który się na nią porywa, nie tego, który ją na siebie przyjął. Dobrze byłoby, gdyby rodziny w końcu pojęły, że czasem nie ma czego ratować i że decyzja o rozwodzie jest najlepszą, jaką można podjąć. „Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość” – to zobowiązuje. „(…) i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe” – nie ma tu chyba miejsca na poniżanie i bicie. W takim małżeństwie nie ma mowy o miłości i trwałości. Jeśli ktokolwiek z moich znajomych powie mi, że w jego małżeństwie dochodzi do jakiegokolwiek rodzaju przemocy, mam wielką nadzieję, że starczy mi odwagi, by mu pomóc. Kilka lat temu pomagaliśmy koleżance w podobnej sytuacji i staram się wierzyć, że nigdy więcej żaden z moich znajomych nie będzie musiał tego przechodzić. Wiem, że trzeba skupiać się na własnym życiu, ale… czasem warto do kogoś wyciągnąć pomocną dłoń. Albo chociaż spróbować go zrozumieć. Artykuł Czasem rozwód to powód do dumy pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

PAMIĘTNIK MAMY

Kim zostanie Twoje dziecko gdy dorośnie?

Kiedy byłaś małym dzieckiem, z pewnością przynajmniej raz rozmyślałaś nad tym, jak będzie wyglądać Twoje dorosłe życie. Być może miałaś już na nie gotowy plan lub nawet kilka, które zmieniały się ciągle i wymieniały między sobą. Marzenia i budowanie na ich podstawie swoich celów jest naturalne zwłaszcza dla dzieci. Ich bujna wyobraźnia pozwala im skutecznie pomijać wszelkie możliwe utrudnienia związane z realizacją usnutych planów. Czy zastanawiałaś się będąc już mamą lub dopiero oczekując na pojawienie się dziecka, kim zostanie, kiedy dorośnie? Dorośli zazwyczaj podporządkowują swoje życie oraz działania konkretnym celom, analizując wszystkie przeciwności, jakie mogą spotkać na swojej drodze, szukając na nie rozwiązania lub rezygnując ze względu na nie. Związane są one z rodziną, własnym rozwojem oraz spełnianiem marzeń. Dziecięce plany i marzenia są zwykle pozbawione dodatkowych elementów, które należy uwzględnić podczas ich realizacji, a które mogłyby ją uniemożliwić. Nieskalana obszerną wiedzą wyobraźnia bywa niesamowicie bujna, pozwalając im odcinać racjonalne argumenty i zwyczajnie dać się pochłonąć marzeniom. Zafascynowane jakimś tematem, mogą bardzo długo budować wokół niego swoje plany oraz potrzeby. Nie bez powodu mali chłopcy często chcą zostać kierowcami rajdowymi, piłkarzami, strażakami czy policjantami, mając styczność z tymi zawodami np. podczas zajęć dodatkowych w szkole czy po seansie filmowym. Jeśli Twoje dziecko zdążyło już z ogromnym entuzjazmem poinformować Cię o swojej wizji własnej przyszłości, nie krytykuj jego marzeń. Niezależnie od tego, jak duża lub mała szansa jest na ich realizację oraz to, jak dalekie są od Twoich pragnień. Możesz przybliżyć mu temat, który w danym momencie pochłonął i całkowicie zabrał jego zainteresowanie. Być może dziecięca fantazja to coś znacznie większego i wymaga jedynie Twojej niewielkiej pomocy, a może po prostu chwilowa przygoda, którą zastąpi nowy pomysł. Możesz też go zachęcać do pewnych aktywności, które i Tobie sprawiają przyjemność, a także takich, które mogłyby pomóc mu w realizacji Twojej wymarzonej ścieżki życiowej, tym samym wpływając na jego zainteresowania. Jednak nawet jeśli nie uda Ci się obudzić w nim miłości do wyśnionego przez Ciebie zawodu oraz zadań z tym związanych, warto wspierać go w jego własnych pragnieniach oraz otwierać przed nim nowe możliwości, zapisując np. na dodatkowe zajęcia. W sieci istnieje dodatkowo wiele testów, dzięki którym wstępnie możesz określić predyspozycje malucha i na podstawie tej wiedzy dobierać mu odpowiednie formy aktywności. Tylko próbując dowie się, co sprawia mu największą radość i w czym jest dobry, a także odkryje swoje ukryte talenty. Jednak nie będzie mógł próbować, jeśli mu w tym nie pomożesz i nie umożliwisz testowania samego siebie. Zrozumiałe jest, że największą satysfakcję przynoszą zdarzenia, które toczą się po naszej myśli. Dlatego na pewno największą radość przyniosłaby Ci kontynuacja przez Twoje dziecko podjętej przez Ciebie ścieżki lub realizacja przez nie Twoich niespełnionych ambicji. Pamiętaj jednak, że dziecko jest jednostką w wielu momentach bardzo niezależną od Ciebie, między innymi swoimi odczuciami, potrzebami, zainteresowaniami czy po prostu predyspozycjami. Nie zawsze musicie się we wszystkim zgadzać, a szczególnie wtedy, gdy chodzi o zainteresowania. To, co dla Ciebie stanowi wyznacznik spełnienia oraz czynnik gwarantujący zadowolenie z życia, niekoniecznie musi być spójne z odczuciami malucha. Możesz wspierać go w realizacji celów i próbować zainteresować konkretnymi tematami, jednak nie można oczekiwać, że zawsze zakończy się to sukcesem. Czasami lepiej otwierać wszystkie drzwi, pozwalając na wybór tych, przez które przejdzie dziecko, niż uchylać wyłącznie jedne i siłą przepychać go przez ich próg. Droga, którą za nimi znajdzie, może być tzw. drogą przez mękę, która nie będzie gwarantować mu oczekiwanego szczęścia i satysfakcji. Czy Ty zastanawiałaś się będąc już mamą lub dopiero oczekując na pojawienie się dziecka, kim zostanie, kiedy dorośnie?

Prezent dla pięciolatka

NASZE KLUSKI

Prezent dla pięciolatka

World Photography Day – Bajeczne zdjęcia z serca Puszczy Białowieskiej

Makóweczki

World Photography Day – Bajeczne zdjęcia z serca Puszczy Białowieskiej

Te zdjęcia powinny być częścią wpisu o Białowieży. Jednak postanowiłam opublikować je właśnie dziś w Światowym Dniu Fotografii. Mówią one jak niesamowitą drogę przeszłam od założenia tego bloga (trzy pierwsze sesję wyglądały tak –> TU 1, TU2, TU3). Po roku było już znacznie lepiej (TU) a po dwóch latach widać już ogromną zmianę (TU). Ten rok był dla mnie przełomowy. Nabyłam nowy sprzęt i umiejętności (na warsztacie u Moni –> TU). Na chwilę obecną jestem na etapie formowania własnego stylu fotografowania, obróbki i spojrzenia na kadr. Kocham tę magię chwili uchwyconą często przypadkowo. Jak tu… Zajechaliśmy na 3 min. odwiedzić moją koleżankę, która po wielu latach z Teneryfy wróciła do PL, właśnie do serca Puszczy Białowieskiej. Otoczenie bajeczne – kwiaty, stare drzewa, konie.. i maleńkie kociaki, które wybiegły nam na powitanie. Byłam tam chwilę. Umówiłyśmy się na wrzesień na dłuższe spotkanie.. Złapałam w tym czasie z 10 kadrów. A zadziała się taka magia… Nie mogę się doczekać tego września…

Nasze piękne, chorwackie wakacje… wyspa Brać

KAMPERKI

Nasze piękne, chorwackie wakacje… wyspa Brać

Uwielbiam podróżować, choćby niedaleko. Zazwyczaj noc przed takim wyjazdem mam totalnie z głowy, nie mogę zasnąć, rozmyślam, analizuję, w głowie mnożą mi się obrazy i historie, które mogą nam się przydarzyć i które przeżyjemy. Wizualizuję prawie całą wyprawę i jednocześnie zamartwiam się, czy aby wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i czy głowa może w końcu się uwolnić i wyluzować. Do tego roku, oprócz kilku weekendowych wyjazdów, nie mieliśmy okazji być na wakacjach takich z prawdziwego zdarzenia. Co roku było coś, a to coś zazwyczaj okazywało się być nieplanowanymi wydatkami, zepsutym samochodem, czyli jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze :) W tym roku postanowiliśmy, że będzie inaczej, że zepniemy się w sobie i wreszcie weźmiemy Liwię na wakacje, tak by mogła to odczuć, że jest inaczej, luźniej i to jest nasz czas. Naszej trójki. I udało się! Możecie się śmiać, wytykać palcami, że głupia cieszy się z wyjazdu, ale dla nas to była naprawdę wielka rzecz. Ja płakałam codziennie. Ze szczęścia. Ale ja, to ja. Jak się z czegoś bardzo cieszę, to zawsze chce mi się ryczeć. Jak głupia widząc Liwię skaczącą po falach z tatuśkiem, zamiast się roześmiać w głos, siadłam na kocyku i zanosiłam się, zalana łzami. Matka to na prawdę głupie stworzenie, na prawdę. Wracając do sedna – wakacje. Kierunek, jaki obraliśmy to Chorwacja, po pierwsze ze względów finansowych, a po drugie ze względu na paszporty, których nie zdążyłam wyrobić od ślubu :D czytaj lat 4! I jeszcze trzecie, sentymentalne, byliśmy dokładnie w tym samym miejscu, kiedy Liwia mieszkała jeszcze w ciepłych zakątkach mojego brzucha.  ( tak, znów płaczę, bo przecież wspominam te czasy…) Kierunek: Chorwacja – wyspa Brać – Splitska/ Postira/ Sutivan W trasie… Sama droga przebiegła nam zupełnie bezboleśnie! A jak wiecie z poprzedniego wpisu (tutaj), bardzo się bałam tego, jak Liwia zniesie 15 godzin jazdy samochodem. Mieliśmy w końcu do przejechania 1200 kilometrów. W stronę Chorwacji ruszyliśmy o godzinie 19, przez dwie godzinki bawiła się i rysowała, a później zasnęła spokojnie i uwaga – spała do godziny 10 następnego dnia :D Jedyne kilkominutowe przerwy na rozprostowanie i toaletę, wyciągałam śpiocha i nosiłam po parkingu w pozycji leżącej, wysiusiałam i jechaliśmy dalej.  Po godzinie 10 dotarliśmy na prom w kierunku Supetaru, a po godzinie nie morzu byliśmy na miejscu. Dzięki temu, że na trasie ominęliśmy najgorszy punkt – autostrady na Słowenii, nie staliśmy ani przez moment w korku. Gdyby ktoś z Was wybierał się do Chorwacji i zastanawiał jak ominąć autostrady na Słowenii, piszcie śmiało, prześlę trasę :) tablica magnetyczna (opisywałam ją tutaj!) – do kupienia tutaj! Już na miejscu… Jeżeli szukacie spokojnego, cichego miejsca, gdzie można wyciszyć myśli i uspokoić oczy, to właśnie tu. Małe, urokliwe miejscowości, pełne tajemniczych uliczek, zakamarków. Ciężko tu znaleźć stragany z kolorowymi, chińskimi zabawkami, amatorzy klubowego życia też nie będą zadowoleni. Ale my, którzy szukaliśmy spokoju i odpoczynku, lepiej trafić nie mogliśmy. W tym roku  mieszkaliśmy w apartamencie ( pokój z aneksem kuchennym i łazienką) w miejscowości Splitska, w niedalekiej odległości od miasta Supetar, gdzie przypłynęliśmy promem. Pomiędzy miasteczkami są niewielkie odległości, dlatego jest to idealna baza wypadowa do zwiedzania. Mieliśmy to szczęście w nieszczęściu, że kilka dni zupełnie nie sprzyjało opalaniu, dlatego zwiedzaliśmy co się da i ile się da. Splitska powaliła mnie widokiem, jaki mieliśmy z naszego pokoju. Bardzo mała wioseczka położona na wzniesieniu, które rozciąga się nad miniaturową zatoczką pełną żaglówek, motorówek i innych pływających, których nazw nawet nie znam. Jeden sklep, dwie restauracje i najpiękniejszy prezent, jaki mogło dostać moje dziecko: prawdziwy osiołek pod samym oknem, którego regularnie karmiła marchewką i jabłkiem. Mimo, że turystyka jest mocno rozwinięta w tych terenach, wydaje się, że o tym miejscu zapomniała. Liwia: spodenki – Pepco | bluza – Zara | butki – Zaxy | nerka – anacomito? Dwa kilometry dalej, połączona szutrową, dwukilometrową drogą, prowadzącą wzdłuż wybrzeża, leży Postira. To był nasz cel do zwiedzania, ponieważ trzy lata wcześniej, kiedy Liw jeszcze pływała w brzuchu, mieliśmy okazję spędzić tam parę dni. To właśnie wtedy zakochaliśmy się w tym miejscu i postanowiliśmy wrócić już w trójkę. Oprócz uroków samego miasta, portu, warto wjechać na wzniesienie przy fabryce i sklepie rybnym, o którym niewiele osób wie, a z którego jest taki widok, że zapiera dech w piersiach. Całe miasto, morze a na horyzoncie całe wybrzeże chorwackie od Splitu hen hen w druga stronę. Liwia: bluzeczka, spodenki, butki – Zara | strój kąpielowy – Little Gold King Trzecie miasto, Sutivan, to miejsce, do którego chcielibyśmy wrócić za jakiś czas, a które wydaje nam się najbardziej dopasowane dla rodzin z dziećmi. Wzdłuż całego miasta ciągnie się bardzo długi i szeroki deptak ( właściwie jedyne miejsce, gdzie nie drżałam, że wjedzie w nas samochód, albo mi ktoś wpadnie do morza :) ), na którym spokojnie można biegać do woli. Dużo atrakcji dla dzieci- place zabaw, ogrody. Zdecydowanie miasto jest zorientowane na rodzinny i aktywny wypoczynek. Ale Sutivan ma jedną, wielką atrakcję, dla której pojechaliśmy tam dwa razy i spędziliśmy na prawdę długie godziny: Park Przyrody z mini zoo. Miód na serce dla naszego potworka. Koniki, osiołki, świnki, dziki, krowy, kury, przepiękne białe pawie i mnóstwo innych zwierzątek. Każde można karmić, każde można głaskać, opiekować się i zwyczajnie przebywać w ich obecności. Na dodatek trampoliny, huśtawki i inne atrakcje angażujące całe rodziny. Świetnie się tam bawiliśmy wszyscy za naprawdę symboliczną opłatą. Co mnie jeszcze zauroczyło?  Plaże! Malownicze, kamieniste zatoczki praktycznie puste! Oprócz nas, każdego dnia, było tam może trzy, w porywach do czterech osób. Bez ścisku, nadmiaru ręczników i leżaków. Morze, drzewa, szum fal, rybki, kraby i my :) I kolor wody, błękitny, turkusowy i granatowy, wszystko w jednej malowniczej zatoczce!  Liwia: strój kąpielowy – Little Gold King CUDOWNIE! Jeżeli zastanawiasz się, czy warto jechać do Chorwacji, czy dzieci wytrzymają drogę i czy wypoczniesz, to już się nie zastanawiaj – WARTO! :) Artykuł Nasze piękne, chorwackie wakacje… wyspa Brać pochodzi z serwisu Kamperki.

wspomnienia

DWARAZYW

wspomnienia

Rekiny wojny

…bo jestem mamą

Rekiny wojny

Przeczytałam właśnie książkę, której prawdopodobnie sama z własnej woli bym nie wzięła do ręki. Pani Monika, która do mnie napisała z pytaniem o możliwość zrecenzowania książki, zachęciła mnie pisząc, że to historia prawdziwa, oparta na faktach i że to historia podobna do „Wilka z Wall Street”. Ponieważ film bardzo mi się podobał, a prawdziwe historie są, według mnie, zawsze ciekawe, pomyślałam, że czemu nie. Pomimo tego, że temat książki, sam w sobie mnie nie pociągał, bo co mnie może interesować w handlu bronią? Przeczytałam, chociaż nie jest to lektura łatwa i przyjemna i podtrzymuję, że nie przeczytałabym jej  z własnej woli. Tym, którzy przejmują się w jakikolwiek sposób tym, co dzieje się świecie, nie polecam. Ja wolałabym nie wiedzieć tego wszystkiego, czego się dowiedziałam. Bo nie jesteśmy bezpieczni. Świat balansuje na krawędzi. Kiedy nam się wydaje, że ktoś stoi na straży naszego bezpieczeństwa, on tak naprawdę ma nas gdzieś i patrzy tylko, jakby tu ubić jak najlepszy interes. Wszystko może się skończyć w dowolnej chwili, w mgnieniu oka. To smutna konstatacja i trudno dosyć dojść do siebie po tej lekturze. Do głowy by mi nie przyszło, że na świecie jest tyle broni i że tak łatwo się do niej dostać i zbić na niej majątek. Do głowy by mi nie przyszło, że największe i najsilniejsze chyba jeszcze wciąż mocarstwo współczesnego świata powierza tak ważne i strategiczne cele, jak uzbrojenie żołnierzy afgańskich młokosom nie mającym pojęcia o sprawie, wciąż będącym pod wpływem narkotyków, nie sprawdzając właściwie kim są i jakie mają doświadczenie. Jak w takim razie wygląda sprawa terroryzmu, broni jądrowej? Skoro światem rządzą układy, które mogę się zmienić w ciągu godziny? Do głowy by mi nie przyszło, że jest tylu ludzi bez skrupułów, którzy bez mrugnięcia okiem poświęcają ludzkie życie, dlatego, że chcą zarobić. To znaczy wiedziałam, ale nie miałam jednak w swojej naiwności pojęcia, że to taka skala. Nic dziwnego, że wojny na całym świecie wciąż trwają. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą na nich zarabiać. Ci, którzy chcą ratować spod bomb i pocisków bezbronne dzieci, nigdy nie będą mieli tej siły „Rekiny wojny” to książka, która z jednej strony opowiada o mechanizmach rządzący światem elit rządowych, wojskowych, handlarzy śmiercią, a z drugiej o sile majaczeń o bogactwie zwykłych chłopaków. O ich zaślepieniu pieniądzem, o tym, na co są gotowi, ile potrafią poświęcić, jak łatwo potrafią stłumić w sobie odzywające się jednak sumienie. I jak potrafią to sobie wytłumaczyć, żeby je uspokoić. To historia o ludziach, których głównym celem w życiu jest „zrobić sobie dobrze”, nie ważne jak. To też historia o tym, jak psychopatyczna osobowość potrafi omotać całkiem dobrych skądinąd chłopaków ( skąd my to znamy) – wszyscy bohaterowie pochodzą z ortodoksyjnych żydowskich rodzin. I wreszcie to historia o tym, że samo przekonanie o własnej wielkości i wiara, że się uda, nie wystarczają w świecie zła i pieniędzy, kiedy mentalnie jest się po prostu  dzieckiem, które mądrzejszy może z łatwością ograć. Trochę trudno się tę książkę czyta komuś takiemu, jak ja. Bo jest to zapis reporterski, autor jest dziennikarzem. Jest tu mnóstwo suchych faktów, szczegółowe opisy mechanizmów zawieranych transakcji, instytucji rządowych, stosunków pomiędzy handlarzami, nazywającymi siebie ładnie biznesmenami. Autor nie bawił się w psychologizmy. Na podstawie przeprowadzonych z bohaterami rozmów tylko zarysował ich motywy – najlepiej opisany jest mózg całej operacji, Efraim Diveroli. Być może to, że dość trudno się książkę czyta, to też trochę wina tłumaczenia i zdarzających się czasem w tekście błędów. No, ale nie o psychologizowanie tu przecież chodzi, to nadrobi być może film w reżyserii Todda Philips’a, który ma premierę dokładnie dzisiaj, 19 sierpnia. Celem książki było pokazanie tej niewiarygodnej historii, tak jak ona wyglądała i to się chyba Guy’owi Lawsonowi udało. Czy jest to historia podobna do historii wilka z Wall Street? Jest coś na rzeczy, tylko, jak dla mnie, Efraim Diveroli jest postacią mniej sympatyczną od Johna Belforta Nie wiem, sami musicie zdecydować czy przeczytać „Rekiny wojny”. Ja prawdopodobnie obejrzę film, bo może być naprawdę dobry.

Lionelo DAN czyli o wyższości rowerka biegowego nad tradycyjnym

SZCZYPIORKI

Lionelo DAN czyli o wyższości rowerka biegowego nad tradycyjnym

Make One Wish

SZCZYTY

Szczyt zmęczenia? -Bujać w nocy pustą kołyskę.   Szczyt przerażenia? -Rano budzisz się pierwsza, a dzieci jeszcze śpią (OMG czy one żyją?)   Szczyt głupoty? -Wysłać dwulatkę by sprawdziła czy siostra śpi.   Szczyt sadyzmu? – Nosić dziecko przodem do… Czytaj dalej →

Żurek według przepisu mojego męża. Najlepszy!

Lady Gugu

Żurek według przepisu mojego męża. Najlepszy!

Sierpień...

POD NAPIĘCIEM

Sierpień...

W lesie

LUNA W CHMURACH

W lesie

Wierszowane historyjki :)

BABYLANDIA

Wierszowane historyjki :)

Jestem książkoholiczką! Nie jest mi z tym źle, nie wstydzę się tego, wręcz przeciwnie - jestem jak najbardziej dumna ;) Moje dzieci także zarażają się tym uzależnieniem ode mnie i strasznie mnie to cieszy. Choć starszak teraz kiedy musi sam czytać książki stracił nieco zapał i miłość do literatury jakby przygasła to młodszy nadrabia za siebie i brata ;) Dominik ma już sporą kolekcję swoich własnych książeczek i ich liczba stale rośnie. Tak naprawdę mogłabym Wam ich tutaj zaprezentować naprawdę sporo, ale wtedy "Babylandia" stałaby się w końcu blogiem z recenzjami książek, a przecież od tego mamy już "Książeczki synka i córeczki" ;)Ale są takie książki, którymi jednak chciałabym się z Wami tutaj podzielić, bo wiem, że nie każdy zagląda na naszego bloga z recenzjami. Dobra, przyznam że jest mnóstwo książek, które chciałabym Wam tutaj zaprezentować, ale nie mam po prostu kiedy :( Pewnie w kwestii braku czasu niewiele się u mnie nie zmieni więc nie będę w stanie pokazać Wam wszystkiego co zdecydowanie na uwagę zasługuje, ale chociaż od czasu do czasu spróbuję zaprezentować tutaj jakieś fajne książeczki, które lubimy bardziej niż inne. Na przykład taką serię dla maluszków jaką dzisiaj Wam pokażę ;)Czytaj więcej »

Wiemy jakie kredki świecowe wybrać, sprawdziliśmy to bardzo dokładnie!

MAMA W DOMU

Wiemy jakie kredki świecowe wybrać, sprawdziliśmy to bardzo dokładnie!

Kilka dni temu postanowiłam odświeżyć wyprawkę szkolną Krzysia. Wybrałam się na zakupy, skuszona licznymi promocjami, stanęłam przed półką i … nie wiedziałam co wybrać. Wybór kredek, nożyczek, flamastrów czy nawet bloków rysunkowych był ogromny. Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Wrzuciłam do koszyka tyle rodzajów kredek świecowych ile udało mi się znaleźć, by na […]