WIKILISTKA
Wszystkie błędy dzisiejszej szkoły
wikilistka.pl Czy dzisiejsza szkoła, uczy dzieci funkcjonowania w jutrzejszym świecie? Czy my, rodzice, postępując zgodnie z utartymi przekonaniami, nie robimy przypadkiem krzywdy swoim dzieciom, wymagając od nich rzeczy w dzisiejszym świecie zupełnie nieistotnych? Czy próbując na siłę wprowadzić w życie przeczące mainstreamowi ideały codzienności nie walczymy z wiatrakami? Lubię obserwować świat. Lubię patrzeć na ludzi, podziwiać interakcje, próbować zrozumieć pewne zachowania. Lubię podejmować próby spojrzenia na otaczającą rzeczywistość z poziomu kompletnie bezstronnego obserwatora. Później siadam z gorącą herbatą wieczorem i analizuję. Myślę, dumam, rozbieram na czynniki pierwsze, a na koniec próbuję skleić w jeden, opływający sensem wniosek. Próbuję pojąć choćby ideę kompletnego zabraniania oglądania dzieciom bajek czy telewizji jakiejkolwiek ( także gier komputerowych, choć w tej kwestii póki co nie mam rozeznania, więc nie będę jej poruszać). Próbuję zrozumieć, co takiego złego osoby uważające telewizor za dzieło szatana widzą w obrazie ruchomym pokazywanym kilkulatkom. I dlaczego te same osoby zabierają swoje dzieci do kina ? To jest już dla mnie kompletnie niepojęte. Możemy sobie wmawiać, że bajki oglądane przez dziecko to zło, zło i jeszcze raz zło…tylko po co? Obserwując Wiki każdego dnia, poświęcając jej naprawdę dużo uwagi i dostarczając rozrywek i możliwości nauki poprzez poznawanie świata wszelakich widzę, że dziecko uwielbia interakcję i w takiej formie najszybciej przyswaja wiedzę. Można próbować nauczyć ją cyferek używając designerskich, drewnianych zabawek, ale ona zdecydowanie bardziej woli się ich uczyć z ukochaną Myszką Minnie, która macha do niej z telewizora. Nie widzę sensu, by ją od tego odgradzać. Oczywiście z umiarem, oczywiście z naciskiem na odpowiedni dobór bajek do wieku dziecka. Oczywiście, że biorąc pod uwagę jakieś edukacyjne wartości owych historii. Nie rozumiem jednak powodu, dla którego miałabym odsuwać dziecko od sposobu, który stymuluje jej chęć poznawania świata i tym samym, zdobywania wiedzy. Lubimy sobie wmawiać, że lepiej będzie jeśli nasze dziecko pokocha miłością absolutną retro szmaciankę w sukience w groszki z pięknie wydanej książki zamiast myszki Minnie w różowej sukience z wielką kokardą na głowie, ale … to bujda. Złudzenie, którym tylko my chcemy żyć. Trzylatka potrzebuje interaktywności, więc gdy zobaczyła raz czy drugi swą ukochaną Minnie w wersji ‚ożywionej’ na ekranie, właśnie z taką postacią ją utożsamia. Dzięki takiemu wyobrażeniu każda książeczka i inna zabawka z ulubioną postacią nabiera innego znaczenia. Fajniej jest się uczyć przy okazji zabawy, która sprawia przyjemność. Też lubię designerskie, drewniane zabawki i pluszowe lale, ale to nie zmienia faktu, że moja córka piszczy na widok kucyka Pony, księżniczek Disneya czy Myszki Minnie. Moje upodobania nie zmieniają też faktu, że to właśnie ze swoimi ulubionymi bohaterami moja córka chce się utożsamiać, nimi chce odgrywać role, dla nich chce gotować swoje obiadki i zawsze, ale to zawsze chętniej będzie uczyła się czegokolwiek ‚w towarzystwie’ obrazka z myszką Minnie niż z grafiką, która skradłaby moje serce. Kupuję jej wszystkie piękne wydane książki, licząc, że kiedyś doceni ich piękno i zatraci się z przyjemnością w lekturze, ale wiem, że to Złota Kolekcja Bajek Disneya w każdej formie jest tą książką, którą maltretuje codziennie. Tą, która rozbudza w niej chęć do sięgania po książki, bo choć jeszcze nie czyta, to potrafi opowiedzieć z sensem przeczytaną jej raz historię na podstawie obrazków. A ja chcę rozbudzić w niej pasję do czytania, żeby być pewną, że nawet jeśli przebrnie szkołę w 90% na streszczeniach, bo większość obowiązkowych książek będzie dla niej nudna jak flaki z olejem, to wieczorami i tak sięgnie po te historie, które ją interesują i będzie je czytać z przyjemnością. Chcę wiedzieć, że będzie potrafiła obliczyć to, co do codziennego funkcjonowania będzie jej potrzebne, ale niekoniecznie będę oczekiwała, że pojmie funkcję liniową. Pewnie jak każda mama, chciałabym z dumą patrzeć, jak odbiera nagrody dla najlepszej uczennicy, ale biorąc pod uwagę dzisiejsze kryteria ocen w szkole, wolę ją przede wszystkim uświadomić, że zupełnie inne kryteria ważne są w życiu i codzienności. Pomyśl, jakie rzeczy najlepiej pamiętasz ze szkoły? Ja dzięki Pani od polskiego nauczyłam się jednej z najważniejszych zasad ortograficznych, która nie raz i nie dwa uratowała mi tyłek w kryzysowych sytuacjach na klasówkach. Wiecie jak brzmiała? ” Gdy żółty jest trudny, na pewno jest kanarkowym. Gdy dżem jest problemem, zapewne jest marmoladą”. Nauczyciel fizyki z gimnazjum raz na zawsze rozwiązał mój problem z przekształcaniem wzorów, pokazując, że można ‚podstawić’ sobie do wzoru banalnie proste cyfry. 6 na 2 to 3, więc 3 razy 2 to 6. Proste, nie? Pani od biologii z gimnazjum dzięki przedstawieniu kolejności witamin rozpuszczalnych w tłuszczach po prostu dzięki użyciu imienia ‚ADEK’ sprawiła, że chyba nie było w naszej klasie osoby, która by o nich zapomniała. Nauczyciel fizyki z gimnazjum porównał entropię i jej zasady do narastającego bałaganu w okół, który przecież nawet bez naszej ingerencji, zawsze narasta. Gdyby zarzucił definicją Entropia – termodynamiczna funkcja stanu, określająca kierunek przebiegu procesów spontanicznych (samorzutnych) w odosobnionym układzie termodynamicznym. Entropia jest miarą stopnia nieuporządkowania układu[1]. Jest wielkością ekstensywną[2]. Zgodnie z drugą zasadą termodynamiki, jeżeli układ termodynamiczny przechodzi od jednego stanu równowagi do drugiego, bez udziału czynników zewnętrznych (a więc spontanicznie), to jego entropia zawsze rośnie. to w najlepszym wypadku wkułabym ją na sprawdzian i tak pewnie nie pojmując jej działania i po dwóch tygodniach nie pamiętała, że istnieje w ogóle takie pojęcie. Do czego zmierzam? Instynktownie uczymy się rzeczy, które nas interesują i przedstawionych w sposób, który nam odpowiada. Jednocześnie automatycznie przyzwyczajamy się do ‚dobrego’, a takim dobrem niewątpliwie jest otaczająca nas technologia. Technologia, z którą u boku niejako rodzą się nasze dzieci. One nie znają świata bez smartfonów i Internetu i mimo, że może dziś jako dzieci kilkuletnie z nich nie korzystają, to gdy tylko pójdą do szkoły to właśnie w Internecie będą szukać informacji. Świat dzisiaj jest zupełnie inny niż wczoraj, a system nauczania w szkołach, a także utarte w nas, rodzicach, podejście do nauki dzieci niestety prawie w żaden sposób się nie zmienia. Dzieci oceniane są za wiedzę wkutą na pamięć bez umiejętności jej praktycznego zastosowania. Ocenia się je tak w szkołach, a rodzice oczekują od dzieci dobrych wyników w nauce. Dobre stopnie w dzisiejszej szkole wcale nie świadczą o inteligencji. Jaką inteligencją trzeba się wykazać, żeby wkuwać na pamięć nieistotne w życiu definicje zamiast skupić się na zrozumieniu tematu? A czego chcą w szkole? Definicji, umiejętności znania wzorów na pamięć, poświęcania czasu na przeczytanie 80 stron z książki, których streszczeniem jest wyrażenie ‚Rzym się pali‚. Czy do zrozumienia sensu książki istotne jest znanie koloru buta głównego bohatera? Skoro nie, to dlaczego nauczyciele tak lubią sprawdzać na klasówkach, czy przeczytało się streszczenie, czy książkę w całości? Uważam, że dla dobra naszych dzieci powinno się zmienić myślenie. Po pierwsze – czasy, kiedy przez 40 lat grzało się stołek w jednej firmie minęły bezpowrotnie. Po drugie – nie ważne jak dużo wiemy, tylko jak szybko jesteśmy w stanie dotrzeć do informacji, pojąć ją i zastosować w praktyce. Czasy, kiedy trzeba było szukać definicji w opasłych księgach odeszły, a nastała era Internetu i to naprawdę wiele zmienia. Po trzecie – z dnia na dzień coraz bardziej będzie liczyło się to, co umiesz, a nie Twoja teoretyczna wiedza, którą potwierdza papier… który w dodatku posiada 75% Twojego rocznika, bo na studia mógł się dostać praktycznie każdy. Po czwarte – jeśli dzieci szybciej pojmują daną rzecz, ucząc się ich na tabletach, to czemu do diabła miałyby się tak nie uczyć? I dlaczego zabierane jest dzieciom dzieciństwo poprzez zadawanie im irracjonalnej ilości prac domowych zajmujących całe popołudnia? Dziecko jest dzieckiem i potrzebuje czasu na zabawę. Zabawę nieedukacyjną, do której nikt się nie wtrąca i nikt niczego nie oczekuje. Tu odsyłam do tego artykułu. Jeśli dziecko ma problem z pojęciem zasady obliczania czegoś według danego wzoru to powinno się popracować z tym dzieckiem, opcjonalnie zasugerować rodzicowi, że powinno ono wziąć korepetycje dotyczące tego tematu, a nie katować całą klasę koniecznością zapisania w zeszycie rozwiązania dla 100 równań zadanych jako praca domowa, mimo, że nosem im to wychodzi. Nawet ulubiony temat w nadmiarze z czasem po prostu zbrzydnie. Zadaniem najpierw rodzica, a później przedszkola i szkoły powinno być podtrzymywanie i rozbudzanie w dziecku chęci do poszerzania zakresu swojej wiedzy o świecie. Nasze podejście, a także wpływ tych instytucji powinny pomagać dziecku poznawać świat, a nie zmuszać je do zagłębiania się w kwestie kompletnie nieistotne, jednocześnie zabijając w dzieciach jakiekolwiek chęci poznawcze i tym samym wzbudzając w nich niechęć do szkoły. Gdyby szkoła była miejscem, które kojarzy się z zaspakajaniem ciekawości, odkrywaniem nowych, fascynujących rzeczy i uczeniem się rzeczy, wobec których wyrażamy zainteresowanie, a nie tylko przykrym, codziennym obowiązkiem i miejscem, w którym każdy dzień jest bezsensowną walką o coraz lepszą cyferkę w dzienniku, nie byłoby problemów z niechęcią dzieci do szkoły. Gdy dziecko wie, że rodzice rozumieją jego pasje, doceniają chęć zdobywania wiedzy w interesujących dziedzinach, to nie wychowuje się w poczuciu obowiązku przynoszenia do domu samych piątek. Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że to właśnie dzieci, którym dziś dajemy wsparcie i wolny wybór w sposobie poznawania świata, jutro będą nim rządzić, bo zdobędą wiedzę w danych dziedzinach ponadprzeciętną, na co statystyczny ‚dobry uczeń’ zwyczajnie nie będzie miał czasu, próbując być dobry we wszystkim. Dzisiejsza szkoła robi z większości ‚ludzi ogólnie wykształconych’. Ludzi, którzy ogólnie nic sensownego nie potrafią. Ludzi, którzy mają ogólnie mgliste pojęcie o tym, co chcieliby robić w życiu, bo przez ostatnich kilkanaście lat musieli całą swoją uwagę skupić na zaliczaniu na jak najlepsze oceny przedmiotów, z którymi przez większość życia nie będą mieli nic wspólnego, zamiast na odkrywaniu swoich pasji i poszerzaniu wiedzy z dziedziny, która rzeczywiście ich interesuje. Zewsząd popełniane są elementarne błędy. Sama nie wiem, czy wynikają one z braku odpowiedniej edukacji odgórnie? Może powinno się wysłać na jakieś sensowne szkolenie kogoś, kto odpowiada za cały system edukacji, a później zorganizować obowiązkowe szkolenia dla rodziców, żeby zmienić sposób ich myślenia ? Dzieci powinny umieć dostosowywać się do zmieniającej się rzeczywistości. Ot tak. Powinny uczyć się w sposób, który będzie pobudzał ich chęć dalszego zdobywania wiedzy. Jedno dziecko będzie zagłębiało się w historii, drugie pokocha zaawansowane obliczenia, a trzecie w wieku 10 lat napisze książkę. To jest naturalne, a my próbujemy z każdego dziecka zrobić specjalistę od każdej dziedziny (bo przecież oczekujemy piątek zarówno z polskiego, matmy jak i biologii czy fizyki). wikilistka.plPost Wszystkie błędy dzisiejszej szkoły