Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały
Nauka jedzenia a sztuka odpuszczania
Znów będę orędowniczką akceptacji brudzenia. Tym razem w kuchni. Jako ktoś, kto jeszcze pięć lat temu miał wszędzie tzw. „błysk”, sama nie mogę w to uwierzyć. Najlepsze jest jednak to, że gdzieś w środku naprawdę się z tego cieszę. Dlaczego? Bo wiem, jak ogromna zmiana dokonała się w moim wnętrzu i jak bardzo zaczął się liczyć człowiek, zmieniła mi się hierarchia wartości. Dzieci wychowywane w dużej surowości, z ogromnymi wymaganiami odnośnie utrzymywania porządku, często wyrastają na dorosłych, dla których większe znaczenie ma to, czy wszystko jest w należytym porządku niż to, dlaczego (chodzi o tzw. czynnik ludzki) tego porządku nie ma.Mając świadomość, że mogę być tyranem czystości, około cztery lata temu zostawiłam naukę jedzenia starszego synka jego babci. Z tamtej perspektywy „paprali” wszędzie niemiłosiernie. Ja byłam na swoje szczęście w pracy i podziwiałam babcię, że ma cierpliwość do uczenia jedzenia po wszystkim wokoło. Z dzisiejszej perspektywy okazuje się, że oni prawie w ogóle nie brudzili. Zdarzyło im się kapnąć serkiem na wersalkę, jednak wszędzie indziej było czysto. Starszy bardzo szybko nauczył się sam jeść łyżeczką zupę. Jeśli nie chciał sam jeść, bez problemu dawał się karmić. Pił z kubka niekapka i jakoś płynnie przeszedł na picie ze zwykłego kubeczka.Teraz – kiedy przez ten sam okres rozwoju przechodzi Młodszy – wszystko wygląda inaczej. Jestem więcej w domu i daje Młodszemu więcej posiłków niż wówczas Starszemu. Przyswoiła nam się metoda jedzenia podobna do blw, a zatem Młodszy dostaje do jedzenia gęstą zupę, z której wyciąga spore kawałki warzyw, mięsa czy nawet grubszych kasz. Drugie danie zjada podobnie. Woli jeść ręką niż łyżką czy widelcem. Nawet serek homogenizowany zaczyna jeść łyżeczką, a kończy rękami. Eksperymentuje z jedzeniem tak swobodnie, że kiedyś ten serek słodki przegryzał kabanosem. (Kto powiedział, że to niedobre? Ja nawet nie spróbowałam, więc nie wiem.) Te eksperymenty kończą się brudnym krzesełkiem, często brudnym miejscem przy stole Starszego (pewnie domyślacie się, że dla Młodszego to bardzo atrakcyjne miejsce) i brudną podłogą w promieniu półtora metra. Ilość razów wycierania stołu i krzeseł w niektóre dni sięga kilkunastu. Picie przez rurkę, z kubka z ciuchcią, z kubka z autkiem, z kubka brata nie pozostawia suchych miejsc na stole, ubrankach i ciałku Młodszego i czasem podłodze. Bo przecież Młodszy ma starszego brata i „musi” tak jak on. Butelka jest „passe”. Je i pije tak jak chce. Co tu jest pewne, to to, że Młodszy poradzi sobie z każdym posiłkiem. Mogę być spokojna, z głodu nie padnie. To było o nauce jedzenia, a teraz o sztuce odpuszczania. No, bo przecież ktoś to musi sprzątać. Przeszłam przez: – duszoną w sobie wściekłość na Starszego, kiedy na tamten czas dla mnie mocno brudził. Nie znałam wtedy podejścia z „Jak mówić…”, wiedziałam tylko, że nie mogę ranić słowami. To niestety nie sprawdzało się dobrze. Tłumione uczucia, nieumiejętność zwrócenia uwagi doprowadzały do narastania dystansu między mną a Starszym. Nagromadzona złość znajdowała zaś ujście w wybuchach do męża. – używanie komunikatu „ja” krzycząc. To była swoista ulga. Nareszcie mogłam wykrzyczeć, co mi się nie podoba: „Nienawidzę tego syfu”, „nie znoszę, kiedy wszystko się klei”, „nie mam ochoty tego ciągle ścierać” – używanie komunikatu „ja” na spokojnie – „nie lubię bałaganu”, „nie podoba mi się, kiedy jest tak narozlewane” itd. To nadal nie działało. Myślę, że nawet potęgowało rozlewanie. Nie wiem, czy tylko w mojej głowie czy u synka też. Pocieszałam się myślami: „to przejściowe, to tylko etap rozwoju, on szybko przeminie.” – zamianę komunikatów na pozytywne: „Lubię, kiedy jest czysto”, „bardzo chcę mieć w kuchni porządek”, „podoba mi się, kiedy stolik jest suchy” itp. – pochwały – gdzieś pomiędzy w chwilach cierpliwości pojawiały się w formie skutecznej (nawet często, starałam się nadrabiać): „Brawo! Odstawiłeś kubeczek i całe picie w nim zostało”, „Zjadłeś chlebuś co do okruszka. Bardzo mi się to podoba” itp. Doszłam do chwili obecnej. Po filmie „Bądź świadomym rodzicem” jeszcze wyraźniej mam w głowie to, że każde moje zdanie waży na tym, jakie poczucie własnej wartości będzie w przyszłości miało moje dziecko. Z pokorą ścieram, ile potrzeba, taszczę Młodszego pod prysznic, by zmyć sok albo zupę z brzucha i nóżek. Mówię niewiele. Bardziej udzielam informacji: „Rozlało się. Teraz trzeba pościerać i się umyć.”Synek wykazuje bardzo dużo dobrej woli. Próbuje coś ścierać, jak umie. Chwalę, i chęci i dokonania. Nie rozlewa mniej, choć już nie liczę. Zresztą dla lubiącego czystość dorosłego jeden raz bywa za dużo. Wiem jednak, że stół i krzesła wytrę, umyję. Podłogę zamiotę, odkurzę, wymyję. Ubranka wypiorę, odplamię, a nawet – tak szybko synek wyrośnie, że zanim się obejrzę – wymienię na nowe. Jego przeżyć związanych z nauką jedzenia nie wyczyszczę i nie wymyję, nie wymienię też na nowe.Ps. Poza tym – trening czyni mistrza – z każdą próbą i kolejnymi przemyśleniami, wnioskami ze swojego zachowania, jest łatwiej.