DZIEWCZYNKA Z GUZIKIEM
Zmiana o 800 km
Już tuż tuż. Już praktycznie na dniach. Wyjeżdżamy. Przeprowadzamy się. Za granicę, daleko.Nie wierzę.Od ponad roku [niby] wiedziałam, że ten dzień w końcu nadejdzie. Ale wiecie, po kilku miesiącach przyzwyczaiłam się tak bardzo do obecnej sytuacji, że perspektywa wyjazdu całkiem się zamgliła. Niby mąż coś wspomniał o kolejnym mieszkaniu do obejrzenia, niby sama go do tego namawiałam, ale za każdym razem coś było nie tak, coś stało na przeszkodzie. W końcu doszłam do wniosku, że zostaniemy, a po jakimś czasie tata do nas przyjedzie.Wyobraźcie więc sobie moje zaskoczenie na wieść, że za miesiąc wyjeżdżamy. Jest mieszkanie, umowa podpisana, mąż się wprowadził.A ja się pogubiłam i nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Mój błąd. Miałam ponad rok na przygotowanie się do tego dnia. Ale odmawiałam tym myślom za każdym razem. Aktualnie zostało mi do wyjazdu kilka dni, a ja jestem zupełnie nieprzygotowana.Stresuję się. Boję się. Mam setki wątpliwości i tysiące myśli na minutę. Ale to chyba normalne, co?Jestem bardzo rodzinną osobą. No kto by pomyślał? Kilka dobrych lat temu koleżanka wywróżyła mi jaka to ja jestem/będę oddana rodzinie. Wiecie co? Wyśmiałam tą jej wróżbę. Problem polegał na tym, że trafiła na okres buntu, kiedy mama była be, a rodzeństwo doprowadzało do szału każdym krokiem.I co się okazuje? Nie wyobrażam sobie życia bez swojej rodziny. I nie potrafię sobie wyobrazić tego, że dzielić nas będzie 800 km.W tym wszystkim najmniej się martwię o siebie. To o Lidię się martwię.Czuję, że zabieram jej babcię, ciotki i ukochanego wujka. Że zabieram ją z miejsca, które zna, w którym czuje się bezpiecznie.Staram się z nią o tym rozmawiać, tłumaczyć. Nie mówię jej, że pojedziemy gdzieś, gdzie nie będzie babci i reszty rodziny. Nie chcę przedstawić jej wyjazdu jako czegoś bardzo złego i smutnego. W końcu nie o to chodzi. Mówię , że niedługo wyjedziemy i będziemy mieszkać gdzieś indziej, że przyjedzie tata i tym razem nie pojedzie sam, tylko zabierze nas ze sobą. Że będziemy mieszkać z tatą i już będziemy wszyscy razem. Nie wiem, ile z tego rozumie. Póki co uśmiecha się, kiwa głową i mówi "tak, tak".To tak duży krok, że bez stresu się nie może obyć. Zwłaszcza mając moją naturę. Mam tylko nadzieję, że mała zniesie to lepiej, zwłaszcza że obudzi się w całkiem innym miejscu.Ciężko mi się spakować. Ciężko zostawić to mieszkanie. Chociaż cholernie go nienawidzę mam do niego jakiś sentyment. I ciężko mi się patrzy na puste półki w łazience, wieszaki w szafie bez ubrań. To nasze pierwsze wspólne mieszkanie, moje pierwsze po 'wyjściu z domu'. To do niego przynieśliśmy Lidię ze szpitala, do niego wróciliśmy po wypowiedzeniu przysięgi małżeńskiej. To tu piłyśmy kawę i procenty z Agą, a blok obok zawsze była mama.Zaczynamy na nowo. Muszę się nauczyć żyć w nowym miejscu, muszę nauczyć tego Lidię, choć mimo moich obaw przypuszczam, że ona najłatwiej poradzi sobie z nową sytuacją. I znów będziemy musieli się dotrzeć. Ja i tata. 16 miesięcy do długo. Odzwyczaiłam się od posiadania męża w domu, choć bardzo mi tego brakowało.Jestem pełna obaw i wciąż ciężko mi uwierzyć w to, że za kilka dni będę pić kawę 800 km stąd. Z drugiej strony jestem ciekawa tej zmiany, tego nowego życia.* zdjęcie nie jest moją własnością, pochodzi ze strony http://www.verante.com.au