Makóweczki
Kiedy wyjeżdżam na kilka dni, moje dzieci zostają… ze swoim ojcem!
Trzy dni bez dzieci. Trzy dni w podróży, z nogami obolałymi od pieszych wycieczek. Trzy dni rozmów, imprez, spotkań, posiłków w dorosłym gronie, bez wrzasków i wycierania umorusanych buziek. Takie trzy dni należą się każdej matce, przynajmniej raz w miesiącu. Problem polega na tym, że kiedy mówiłam koleżankom czy znajomym, że opuszczam dom na 3-4 doby, one zadawały pytanie, którego nie do końca rozumiałam: ‚z kim zostają dzieci?’. Wyjaśniałam wtedy, że z moim, mężem, bo jadę sama, ale one niewzruszenie dopytywały, jakby ten fakt nie miał żadnego znaczenia: ‚ale kto się zajmuje dziećmi jak Ciebie nie ma?”. No więc odpowiadam wszem i wobec, że kiedy wyjeżdżam, opiekę nad dziećmi sprawuje mój mąż.
I choć dla mnie to oczywiste z historii setek kobiet wynika, że oczywistego nic w tym nie ma. To jest moment w którym zaczynają się historie, jak to dziewczyny muszą spakować swoje dzieci i wywieźć je do rodziców lub teściów. Wtedy dopytuję ja, zastanawiając się czego nie rozumiem: ‚mąż pracuje w nocy?’ – ‚nie’ – pada odpowiedź. ‚Wieczorami i o poranku nie ma go w domu?’, – ‚ależ jest!’. To moment w którym zaczynam się czuć a) nieinteligentnie, jako, że nie umiem do końca rozwikłać zagadki b) niekomfortowo, bo dziewczyny patrzą na mnie jak na kosmitę, jakby to ich sytuacja była tą normalną.
W końcu któraś zawsze lituje się nade mną i objaśnia, że przecież to oczywiste, że mężczyźni nie zostają sami z dziećmi, bo… by sobie nie poradzili. Jak wiadomo nie są pełnoprawnymi opiekunami, a dodatkiem do matki – co jest oczywiste i powszechnie znane – i a) w ogóle im przez myśl nie przejdzie taka opcja, że zostają z maluchami jak matka opuszcza dom b) kobieta nie zostawiłaby swoich cudownych pociech z mężem, bo pewnie wszyscy umarli by pierwszego dnia z głodu, lub smrodu lub zagrania się na śmierć.
Zastanawiam się więc jak zwykle gdzie leży problem takiej sytuacji? Bo choć te kobiety uważają ten stan rzeczy za oczywisty, to jakimś trafem wcale nie wyglądają na szczęśliwe.
1. Wzorce
Mój tatuś należał do plemienia kosmitów, jako, że 30 lat temu, kiedy naprawdę niewielu mężczyzn angażowało się w macierzyństwo, on zajmował się mną równie dobrze jak mama. Znam opowieść w której na weekend został z dwoma niemowlętami (jednym swoim, jednym cudzym), bo mama pojechała do stolicy. Obydwa maluchy były ‚butelkowe’, więc w teorii do opieki nad dziećmi był tak samo zdolny i wyposażony jak jakakolwiek kobieta. Podołał. Umiał zrobić podstawowe jedzenie (kucharzem nie był/nie jest zbyt dobrym), umyć tyłek i poczytać książeczki.
Pamiętam jak siadywał ze mną na kibelku i razem masowaliśmy brzuszki – on na muszli, ja na nocniczku – intymne w swej fizjologii, acz naturalnie piękne wspomnienie z okresu kiedy miałam 4-5 lat. Kąpał mnie, karmił, chodził na spacery. Pamiętam jak się przeprowadzaliśmy i uparłam się, że pójdę z nim i pomogę (lol :D). Jako rezolutna 5-latka pomagać chciałam jadąc na trójkołowym rowerku. Wziął mnie, a potem jak matka z obecnych memów ciągnął po schodkach i na górkach i mnie i rower. Pamiętam, że się złościł.. ale nie za mocno. Chodził ze mną na górkę na sanki, nosił na baranach od babci, ze 3 km. jak byłam zmęczona. Był równorzędnym rodzicem. Nigdy bym nie skumała, gdyby mi ktoś nie powiedział, że ojciec to nie umie, lub nie może, tego lub owego. Mój mógł. Mój umiał. Wspomnienia mamy wspólne la lata… na zawsze.
2. Od początku
Z związku z powyższym kiedy z potencjalnymi kandydatami na partnera rozmawiałam o macierzyństwie w trzech zdaniach wiedziałam, czy będą z tego dzieci. W sumie nawet sądzę, że nie jest to pytanie wprost ‚ej, kawaler, a będziesz Ty się zajmował naszymi dziećmi?’. To widać od początku w każdym geście, zachowaniu, podejściu do codzienności, do kobiety. To pakiet intuicyjnych cech skłaniających nas do pewnych wyborów, wyniesiony właśnie z domu. I kiedy wybór jest świadomy (czyli najlepiej po 25 r.ż, nooo przynajmniej po 20), przemyślany, naprawdę są marne szanse na niepowodzenie.
Następnie od dnia zero, kiedy dziecko pojawia się w naszym życiu jesteśmy rodzicami. Nie mamą i tym panem co nic nie umie zrobić dobrze. Partnerami. Ja karmię, on przewija. Ja w nocy wstaję, wstaje i on. On pracuje w dzień? A ja co kurde robię, leżę i pachnę? On wykonuje jakąś tam pracę, ja hoduję życie! Które zajęcie jest ważniejsze. Jak mąż przyśnie na stercie papierów, świat się nie zawali. Kiedy ja przysnę z dzieckiem w kąpieli.. wiadomo. Przesadzam? Być może. Jednak hiperbole są nader wskazane w tym aspekcie. Jeśli nie pomagają, zostaw męża na weekend w domu i jedź do spa. Uwierz mi, że po dwóch dniach zrozumie.
3. Robi jak umie. Nic Ci do tego!
We czwartek, po powrocie z Paryża odebrałam dzieci z przedszkola i zabrałam do wegańskiej knajpy na pogaduchy. Kiedy w restauracji rozebrałam córkę ujrzałam stylową kombinację – bluza + rajstopy. Uśmiechnęłam się szeroko, wzruszyłam wręcz. Do Leny powiedziałam: „Lenuś jak tatuś ubiera Cię w bluzę i rajstopy to pamiętaj, że trzeba też nałożyć spódniczkę albo spodenki. Nie chodzimy w samych rajstopach’. ‚Mamo, ale to dziadzio mnie ubierał’. Wtedy wzruszyłam się jeszcze bardziej. Mój tatuś, oczywiście :). Bo kiedy pisałam Wam wyżej, że zajmował się mną tak jak i mama, nie napisałam TAK SAMO JAK MAMA. Na pewno… inaczej. Być może nakładał mi rajty do bluzy. Być może jadłam jajko ‚na wolno’ zbyt często (traumę mam do tej pory ;)), być może coś tam robił nie tak świetnie jak moja mama, ale jako dziecko, nie miałam o tym pojęcia i jak widać, nie ma to większej wagi na całość mojego życia. Zaś fakt, że w ogóle przebywał ze mną ma znaczenie największe – wpływa na naszą relację. Kiedy więc macie ochotę przygadać partnerom, że buty nie takie, albo frytki na obiad, pomyślcie o szerszym kontekście. Nie dość, ze straszycie chłopa i nigdy nie będzie mógł dojść do wprawy, notorycznie wyręczany przez Was to co gorsza, nie zbuduje sobie więzi z dzieckiem. Nie tylko tej na wyjazdach, kiedy mamy nie ma, ale take tej codziennej, kiedy najprawdopodobniej także ‚robi wszystko nie tak’.
Być może powiecie ‚ale on nie chce zostawać z dziećmi sam’. A ja Wam odpowiem: ‚ale kto go pyta?’. No wybaczcie, jesteście dorośli, jesteście rodzicami, mieszkacie pod jednym dachem… serio trzeba pytać czy ktoś umie i chce zostać z własną pociechą? Ok, rozumiem, że trzeba ustalić grafik i terminy, żebyście radośnie nie wyjechali sobie na raz, ale, droga mamo, czy mąż Ciebie pyta gdzie zostają dzieci kiedy rusza w delegację?
*
*
*
*
*
Więc 3 dni byłam w Paryżu. Z dziećmi został mój mąż. Ostatniej nocy wyjechał po mnie na lotnisko więc maluchy spały u dziadków. Nie wiem co jadły, nie wiem w czym chodziły ubrane. W szkole/przedszkolu były w miarę na czas. Tęskniły w sposób umiarkowany. A to wszystko dało komfort podróżowania i wypoczywania mi. Bez lęków i stresów o to co dzieje się w domu. Choć strach był kiedy na ulicach Paryża widziałam setki policjantów, karabinierów i szturmówki. To wszystko przypominało mi na każdym roku w jakim świecie żyjemy i jak kruche jest nasze życie. Byłam tymi widokami notorycznie zmuszana do analizy, co by się stało, gdybym nie wróciła do domu. I wiem, że choć utrata matki jest dramatem największym, moja ekipa dała by sobie radę… razem.