MAMUSIOWO BORSUCZKOWO
Już byłam tuż, tuż... czyli podstępna tarczyca...
Już byłam tuż, tuż. Już, jak to mówią, witałam się z gąską. Już myślałam, że powoli zbliżam się do szczęśliwego finału i jestem w tym procencie chorych, którym udaje się wejść w stan remisji już po pierwszym rzucie choroby. Mało tego, moja pani doktor, gdy zobaczyła ponad miesiąc temu moje wyniki, była pewna, że jak na razie to koniec i można powoli odstawiać leki. Trzy razy się upewniałam, trzy razy pytałam czy na pewno nie grozi mi nawrót nadczynności albo czy nie wskoczę jakimś cudem w niedoczynność. I trzy razy usłyszałam odpowiedź, że nie, że na pewno nie teraz, że może za jakiś czas, za dwa, trzy lata, może nawet dłużej, że jak się coś zdarzy, duży stres, załamanie odporności, infekcja... Że wtedy możliwe, że tak, ale teraz mogę spać spokojnie. Bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość, chciałam już mieć to za sobą, chciałam odstawić w końcu leki lub brać ich zdecydowanie mniej, przestać bać się, że jak zapomnę je wziąć, to znów mi się pogorszy. Męczyły mnie kołatania serca przy każdej, nawet najmniejszej emocji, bałam się każdego wysiłku, a teraz w końcu bylo dobrze. Nawet udało mi się wyrwać ósemkę, zaczęłam już się cieszyć zbliżającymi się ciepłymi dniami, przestałam układać sobie plany uwzględniając w nich wieczne wizyty u lekarza i badania. Ostatnie miesiące miałam już dużo lepsze wyniki, pani doktor tłumaczyła gorsze samopoczucie dochodzeniem organizmu do siebie po dość długiej i dużej nadczynności. Zalecała spokój i odpoczynek, może jakieś wakacje, odsapnięcie od problemów dnia codziennego. Luzik, pomyślałam, damy radę, ważne, że zdrowieję, a wszystko inne samo się poukłada.Niestety otoczenie nie jest tak wspaniałomyślne, jak mi się wydawało i w ostatnich tygodniach dało mi się mocno we znaki. A wiecie, nie chciałam wierzyć, że stres ma aż taki wpływ na nasze zdrowie. No, to miałam okazję się przekonać. Jak na początku, zrzucałam swoje nadmierne zdenerwowanie właśnie na stres, uspokoję się, będzie dobrze. Ale potem przyszła bezsenność, lęki, drżenie rąk i zmęczenie..., potworne zmęczenie. Ale jak? Przecież pani doktor mówiła, że to niemożliwe. Zwlekałam z badaniami, bo przecież, nawet lekarka ich już nie zlecała pewna swojej diagnozy. Atmosfera w życiu prywatnym nie ułatwiała sprawy. Nerwy, stres, do tego praca, sprawy poboczne. Im więcej potrzebowałam spokoju, tym mniej go miałam, im bardziej się nakręcałam, tym gorzej się czułam. Budziłam się w nocy, nie mogłam spać, myślałam, przychodziły irracjonalne lęki i teorie, zaczęłam wariować. Aż w końcu poszłam jednak na te badania. I bach... Nie jest może tak źle, jak na początku, ale jednak leczenia teraz nie przerwę... Przez stres i zdenerwowanie wyniki posypały się w kilka dni. Nawet pani doktor była bardzo zdziwiona takim obrotem sprawy, ale co zrobić.Na szczęście, od samego początku dobrze reagowałam na leki. Dość szybko ustępują mi objawy, a przynajmniej stają się mniej uciążliwe, dają żyć. Nadal jestem roztrzęsiona, jak zaminowana, niepewna czy zaraz nie wybuchnę, nadal płaczę z byle powodu, nadal budzę się w nocy z głupimi myślami, ale już po chwili zasypiam. Mniej trzęsą mi się ręce, mniej się pocę, choć napady duszności i kołatania serca nadal bywają niepokojace. Owszem, męczę się szybko i nic mi się nie chce, ale z każdym dniem jest coraz lepiej. Jestem zła, bo wiem, co spowodowało tak nagły nawrót choroby, ale wiem, że dałam sobie radę, jak byłam w gorszym stanie, to i dam sobie radę teraz, wyreguluję wszystko i doprowadzę się do porządku. Wiadomo, od stresu człowiek się całkiem nie odseparuje, ale można próbować jakoś sobie z nim radzić. Może jakaś joga? Zapisałabym się na siłownię lub na basen, żeby się wyżyć, ale niestety..., serce szaleje przy wejściu na drugie piętro więc nici z tego... Wieczorami siadam, wyciszam się i zajmuję swoim hobby, to trochę uspokaja. A za parę dni wybieramy się na wakacje. Daleko od wszystkiego. Taki relaks na początek nowego, spokojniejszego życia...I nie piszę tego, żeby się pożalić, nie chcę narzekać. Po prostu zwracam uwagę na to, jak bardzo trzeba na siebie uważać, jak trzeba słuchać zaleceń lekarza, jak dbać o siebie samemu, bo jak nie my, to nikt się nie domyśli, że potrzebujemy pomocy. Zaburzenia tarczycy są tak przebiegłą dolegliwością, która nie rzuca się w oczy, a jest bardzo, bardzo uciążliwa i potrafi zdezorganizować nam życie w dużym stopniu. A trzeba z nią jakoś żyć dla siebie i dla dzieci. Trzeba funkcjonować w miarę normalnie, bawić się z dziećmi, wstawać rano, wypełniać swoje obowiązki, a do tego się uśmiechać i starać nie denerwować z byle powodu. A potrzeba naprawdę niewiele, żeby względnie wyregulowany organizm znów się rozregulował...