Młoda Mama w Dolinie Hipsterów
Czasem myślę, że wszystkiego mam za mało
Jechałam wczoraj na spotkanie ze znajomymi z Rzeszowa. Autobus, jak zwykle, przyjechał kilka minut po czasie, a potem standardowo utknął w korku. Stałam ściśnięta między nadętym warszawiakiem a wyperfumowaną tandetną wodą panienką z tipsem. Moja irytacja wzmagała się z minuty na minutę. Bałam się, że na spotkanie dotrę rozżalona i wściekła do tego stopnia, że zamiast wypić kawę, wyleję ją bariście na łeb. Bliska łez na całą niesprawiedliwość tego świata, pół godziny później byłam już w centrum. Irytująco przepełnionym, nasiąkniętym do granic możliwości smrodem masowo palonych papierosów. Dziesięć spokojnych wdechów i – znów – czerwone światło na przejściu zaświeciło mi się bezpośrednio przed nosem.
Na codziennych spacerach w oczy uderza mnie wciąż niewynajęty lokal, w którym już wyobrażam sobie moją kawiarnię. Widzę wystrój, pyszną kawę parzoną na kilka sposobów, świeże ciasta i drożdżówki, spotkania blogerów i zwykłych mam z osiedla, tłukących się teraz przez pół miasta, by znaleźć cichy kąt do rozmów. A potem zaglądam do portfela i widzę, że nie ma nawet sensu dzwonić z pytaniem o cenę za miesiąc. Świnia od dłuższego czasu głodnym wzrokiem patrzy w moją stronę, tęskniąc za tłustymi latami. Ze zrozumiem poklepuję ją po kiedyś pokaźnym brzuszku, spoglądając ze smutkiem na zarośniętą pajęczyną dziurę do wrzucania monet.
Kładę się spać na irytująco niewygodnej rozkładanej sofie. Brakuje mi głupiego stołu, by spokojnie zjeść śniadanie czy usiąść do pracy. A ta… Przeglądam oferty i łapię się za głowę, bo zepsuty rynek pozwala pracodawcom oczekiwać oryginalnych tekstów za 2 złote sztuka. Świat ostatecznie oszalał.
Jesteśmy krótkowzroczni
Na takie dni, jak wczorajszy, mam przygotowane wspomnienie, które dzielnie w sobie pielęgnuję od czasów klasy maturalnej. Jeździłam wtedy na kurs aktorski do Poznania, pokonując nocą 13-godzinną trasę z Rzeszowa. W starych, śmierdzących i przepełnionych ludźmi składach PKP, które mimo wszystko miały jakieś dusze i czar. Zdezelowane okna, zapełnione przedziały, w pośpiechu wypalone w kiblach papierosy i spanie na pryczy bagażowej, żeby w ogóle można było się zmieścić w tym tłumie.
Nadszedł weekend, w którym na zajęciach przywoływaliśmy wspomnienia. Czasy dzieciństwa zostawialiśmy w tyle i wracaliśmy do poranka, kilka godzin wstecz. Przypominaliśmy sobie kawę, pitą przecież w bardzo dużych ilościach po niewygodach podróży. Piękne płytki, którymi wyłożony był przedpokój. Szczegóły, których… nie pamiętaliśmy. Przyszli aktorzy, którzy nie umieją zapamiętać, co mają w zasięgu wzroku. Wzięłam sobie ten eksperyment do serca.
Nie umiałam powiedzieć, jakiej marki była wypita przy śniadaniu kawa; nie wiedziałam, ile razy zakręcają schody na wyjątkowo obskurnej klatce. Nie umiałam powiedzieć, które drzwi prowadziły do garderoby ani ile trzeba przejść, by znaleźć się w kuchni. Nie umiałam przywołać z pamięci wyjątkowych obrazów, do których przyjeżdżałam weekend w weekend od dłuższego już czasu! W tym wszystkim nie byłam odosobniona. Każdy z nas rozkładał bezradnie ręce, idąc od pomieszczenia do pomieszczenia, prowadzony słowami wykładowcy. Gdyby nie ta lekcja, pewnie nigdy nie nauczyłabym się patrzeć naprawdę.
Czasem myślę, że mam za mało…
Bo pieniądze się kończą, zanim na dobre zacznie się miesiąc. Bo nie mogę zaszaleć w kawiarni czy pubie, skrupulatnie odliczając od wypłaty kasę na rachunki. Bo nie mam zleceń, choć bardzo się staram. Nie myślę o wygodach, a o podstawowej potrzebie wyspania się na wygodnym dla nas materacu. Ale potem… jak obuchem w łeb dostaję od rzeczywistości.
Bo może nie stać mnie dzisiaj na tę moją wymarzoną kawiarnię. Może jeszcze nikt nie wie, że gdzieś tam na dnie blogosfery pełza sobie Karolina, której pisanie weszło w krew, że nawet myśli wystukują się na klawiaturze komputera. I, w końcu, bo może ktoś robi mi przykrość, opowiadając przy mnie w autobusie, jak to nie trawi przyjezdnych z mniejszych miast i wolałby zamienić ich na murzyna czy Azjatę, który przynajmniej coś wniesie.
Mam lepsze i gorsze dni. Te, kiedy czuję wiatr w żaglach i płynę, bez żadnych zmartwień – kiedy udaje mi się dosłownie wszystko. Sinusoida jednak wkrótce opada i znów ryję nogami o dno, grzęznę w miejscu i nie mogę się ruszyć. Ale nie mogę myśleć, że mam mało. Pieniądz rzecz nabyta – jak nie pisaniem, to siłą rąk zarobię na chleb i potrzebne rzeczy. Wiem, że nigdy nie zabraknie mi na to, czego będzie potrzebować Henio i na rzeczy, bez których nie mogę się obejść. Znam się i wiem, że nie jest mi obca ani straszna ciężka praca, okupiona łzami, ale i – ostatecznie – satysfakcją. Są wartości i emocje, których nie kupię za żadne pieniądze i wiem, że je mam zawsze blisko.
Mężowaty, który w te dni masuje mi brzuch, kiedy tylko poproszę. Który z taką czułością kąpię naszego synka, kiedy ja po całym dniu kołysania go w bólu mam zwyczajnie dość. Który rozumie wszystko i naprawdę wiele potrafi wybaczyć, przeczekać, naprawić. Henio, który – może ciut za wcześnie – rozpycha się między nami w swojej piżamce, z gołymi stopami. Ten, który z uśmiechem na buzi gryzie mnie w policzek, kiedy opadają mi powieki.
Na co mi pieniądze, kiedy mam tak dużo?
Wpisy o podobnej tematyce:Miłość to nie pluszowy miś, tra la laA co, kiedy dopada Cię bezsilność?Z jakim przystajesz…Artykuł Czasem myślę, że wszystkiego mam za mało pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.