Makóweczki
Nie zależy mi na tym, żeby moje dziecko było teraz „grzeczne”. Mam co do niego większe plany!
Obrałam niepopularną jeszcze w naszym kraju drogę wychowania mojego dziecka. Bywa ciężko i pod prąd. Czuję się niezrozumiana, często oceniana. Widzę spojrzenia innych matek, zderzam się z opiniami nauczycieli. A to wszystko dlatego, że nie boję się powiedzieć, że nie zależy mi na tym, że moje dziecko było grzeczne.
Co pomyślałeś czytając powyższe słowa? Błysnęła Ci w głowie wizja rozwydrzonego bachora, wychowywanego bezstresowo. Takiego, które ma spełnioną każdą zachciankę i bije swojego rodzica. Nic bardziej mylnego. W naszym kraju za niegrzeczne uważa się dzieci: umiejące powiedzieć ‚nie’, wyrażające swoje emocje (owszem ze względu na wiek i braki w umiejętnościach, często w sposób ciężki dla otoczenia), mające przestrzeń na posiadanie własnego zdania (czasami innego niż zdanie rodzica, nauczyciela, otoczenia), wygadane, odważne.
Stoję sobie w kolejce po warzywa. Jest godzina 17, jestem zmęczona po całym dniu, pot leje mi się po tyłku. Wiem, że spędzę popołudnie sama, bo mąż wraca o 21. Odebrałam dzieci ze szkoły/przedszkola i stoją one w tejże kolejce ze mną. Na przeciwko straganu z warzywami jest wielkie stoisko z plastikowymi shit – zabawkami. Moja córka chce gumową zabawkę. Odmawiam. I zaczyna się płacz dziecka zmęczonego i niezadowolonego.
Znacie tę opcję w godzinach popołudniowych, kiedy dziecko może z równowagi wytrącić szum liści w lesie oddalonym o 3 kilometry? U nas właśnie był ten klimat, a ja stałam w tej kolejce jako trzecia. Przede mną była mama z synkiem. W ciągu pięciu minut kiedy moje dziecko żałośnie płakało, a ja pocieszając ją tłumaczyłam, że plastiku nie kupię, pani wypowiedziała z dziesięć raz w stronę swojego dziecka”bądź grzeczny/stój grzecznie, taaak, właśnie, grzecznie! yhy, nie w lewo, nie w prawo, grzecznie, nie ruszaj się, stój grzecznie, grzecznie, niegrzecznie, grzecznie”. Aż chciałam podzielić los Leny i paść na ziemię trzepiąc kończynami. Ta pani była zapewne dumna ze swego grzecznego dziecka, strofowanego w ciągu kilku minut, setkę razy.
Ja wybrałam drogę inną. Tą, która w oczach przechodnia wygląda znacznie gorzej. To moje dziecko „nie było grzeczne”. To moje dziecko płakało. To moje dziecko powiedziało dwa razy, że jestem najgorszą mamą, bo nie kupiłam jej zabawki. Co gorsza ani razu w tej kolejce nie powiedziałam jej „przestań płakać” ani „bądź grzeczna” ani „dostaniesz karę albo 3 klapy”. Poprosiłam ją tylko, żeby na ile czuje się na siłach i da radę, to żeby uszanowała to, że jej płacz jest głośny i na chwilę oddaliła się z Maksem kawałek dalej, ponieważ innym ludziom może być smutno, albo mogą być źli jak ktoś tak głośno krzyczy obok. I nie uwierzycie, ale w tym swoim żalu odeszła ze 3 metry i tam czekała, cały czas płacząc. Dokończyłam zakupy, wzięłam ją na ręce i oddaliłam się do domu. Byłam tą sytuacją bardzo zmęczona, bo od rodzica wymaga to niezwykłej siły. Raz, że mierzysz się z emocjami własnego dziecka, a dwa musisz wytrwać wśród ludzi, którzy w 90% uważają Cię w tym momencie za matkę- świra.
I tak sobie stałam w tej kolejce i wtem wniknęłam głęboko w cel moich działań.
Nie zależy mi na tym, żeby moje dziecko było teraz ‚grzeczne”. Mam co do niego większe plany!
Chcę wychować moje dziecko na mądrego, szczęśliwego człowieka. Nie takiego co teraz równiutko w rządku na apelu stoi bo mu zagrożona karą albo wzmocniono nagrodą z lizaka po. A potem równiutko co rano do pracy, której nienawidzi i tak do emerytury. Nie takiego, który miał 100 kar i nagan albo wszystkie jego działania opierały się na tym, żeby po wykonanym zadaniu dostać cukierka czy lizaka. Nie chcę, żeby moja córka, była „grzeczna” i miała równiutko uprasowaną spódniczkę, a na każde pytanie odpowiadała „tak proszę pani”, a potem do końca swoich dni biegła z pracy, gotowała w locie i podawała żer mężowi, który nie raczy powiedzieć ‚dziękuję’. Nie chcę, żeby mój syn był zmuszany codziennie do pisania pod linijkę, stania pod linijkę, ciszy na zawołanie, równych pleców w ławce, odpowiedzi raz dziennie kiedy zostanie zapytany, zakazu płaczu, bo prawdziwi twardziele nie płaczą.
Chcę, żeby moje dzieci miały pasję, czerpały radość z działania, nauki. Chciałabym, żeby radziły sobie ze swoimi emocjami, biorąc pod uwagę emocje innych. Kiedy ja szanuję ich smutek, żal i złość, oni najprawdopodobniej kiedyś uszanują emocje innego człowieka. Nie, może nie dziś i jutro bo mają 4 i 7 lat (choć często już teraz widać ich wrażliwość). I być może teraz są głośniejsze i odważniejsze i ‚nie pasują’ do społeczeństwa, które oczekuje ciszy i stania na baczność i działania na trzy- cztery, ale głęboko wierzę, że moje działania zaprocentują. Że kiedyś spojrzę na szczęśliwych ludzi, na ich rodziny i potomstwo i przybijemy sobie z mężem piątkę.
Czasami jednak obecnie wygląda to trochę tak, że moje dzieci jawią się postronnym jako te niesforne. Wtedy jest ciężko. Każdemu z boku nie wytłumaczę czym jest rodzicielstwo bliskości czy wychowywanie bez nagród i kar.
„Jednocześnie to prawda, że w rodzicielstwie bliskości wierzy się w znikomą wartość wychowawczą celowego wywoływania trudnych emocji: zawstydzania, straszenia itp. ponieważ wiadomo, że mózg najlepiej się uczy, kiedy dobrze się czuje. Tak więc kiedy są trudne emocje jest pora, żeby zająć się nimi, a kiedy jest spokój i dobry nastrój, wtedy można się uczyć nowych rzeczy.
Rodzicielstwo bliskości odróżnia też (podobnie jak psychologia w ogóle ) dobry, mobilizujący stres, od stresu toksycznego. Troskliwi rodzice, którzy uważnie obserwują dziecko widzą, kiedy stres jest dla niego wyzwaniem a kiedy jest już dezorganizujący. Z jednym zastrzeżeniem: bardzo ostrożnie podchodzą do rewelacji o samouspokajaniu się niemowląt (bo niemowlęta się same nie uspokajają).
Negatywne skutki unikania stresu za wszelką cenę, czyli zagubienie dziecka i brak poczucia bezpieczeństwa, dotyczą najczęściej sytuacji, gdy rodzice boją się dziecku powiedzieć “nie” i boją się jego smutku i frustracji. ” („Bezstresowe wychowanie i rodzicielstwo bliskości„, A Stein.)
Ja powiedzieć ‚nie’ się nie boję. Czasami jednak reakcja na odmowę może być głośnia. Mylona jest wtedy z uporem i ‚niegrzecznością’.
Kilka dni temu poraziła mnie jedna z wypowiedzi na FP pani Doroty Zawadzkiej brzmiąca tak:
Smutno mi jak to czytam.
Tak mi się skojarzylo z uwagą, którą kilka dni temu dostał mój syn. Ponoć popchnął dziewczynkę i nie przeprosił. Popychanie się kilkulatków rozumiem, ale zdziwiona byłam, że Maks mógł nie przeprosić. Zawsze bardzo przeżywa swoje głupiutkie zachowania w których ktoś ucierpiał. Pytam synka „jak wyglądała ta sytuacja, dlaczego nie przeprosiłeś koleżanki?”. „Mamo, bo ona podtsawiła mi nogę jak chodziłem i sama się wywaliła, a potem naskarżyła na mnie, dostałem uwagę i jeszcze mi przeprosić ją kazali!”
Nie planuję zamknąć mojego syna w szafie na 4 godziny. Dopuszczam taką ewentualność, że w danej sytuacji zadziało się coś takiego, że Maks, w swoim poczuciu żalu i niesprawiedliwej oceny, nie umiał wykrzesać w sobie empatii i współczucia dla dziewczynki, która się przewróciła i którą to bolało.
I tym różnię się od innych rodziców. Nie daję bury „bo pani nauczycielka kazała”, nie ganię za to, że czegoś chcą i podejmuja działania, żeby to dostać czy wykonać. Nie krzyczę kiedy płaczą, nie daję bury kiedy krzyczą. Rozmawiam, uczę, edukuję. Wskazuję drogę, bez wydawania oceny. Nie, nie zawsze udaje mi się w 100%. Czasem na pół gwizdka, kiedy nie mam siły, ale wstaję następnego dnia i.. rozmawiam, jestem obok. Analizuję, uczę się, pytam tych co wiedzą lepiej. Podłamuję się i wstaję. Bo mam do wykonanie większą pracę. Człowieka.