Młoda Mama w Dolinie Hipsterów
Program Rodzina 500+ oczami matki jedynaka
Jakiś czas temu popełniłam wpis o tym, jak obliczyć dochód w programie Rodzina 500+ i myślałam, że więcej do tematu nie wrócę. Dzisiaj jednak na pewnej facebookowej grupie dla mam widziałam ogłoszenie kobiety z pewnej stacji telewizyjnej, która poszukiwała osób, którym ten program pomógł do tego stopnia, że mogły porzucić pracę i szczęśliwie wychowywać swoje dzieci. W związku z tym, że wniosek złożyłam blisko 4 miesiące temu i miałam starcie ze ścianą w urzędach, to coś we mnie pękło i postanowiłam odezwać się po raz wtóry. Bo ten program miał zachęcić mnie do posiadania większej ilości dzieci, a jedyne co zrobił, to zachęcił mnie do przypomnienia sobie któregoś ze znanych mi języków obcych i przeglądania Internetu w poszukiwaniu najlepszego miejsca do życia, gdzieś z dala od naszego kraju.
Na wstępie od razu powiem, że jestem realistką i wiem, że rząd nie dodrukuje pieniędzy na ten program, a wyciągnie je z naszej kieszeni i odda w postaci wielkiej, dobrodusznej darowizny, by następnie skontrolować nasze następne kroki – to, na co wydajemy własne pieniądze. Chore koło, co? Najbardziej chore w tym wszystkim jest to, że wielu ludzi kompletnie nie zdaje sobie z tego sprawy i cieszą się jak małe świnki przed pełnym korytem. Żal mi tylko tych dzieci, których matki za rok, dwa obudzą się bez pracy, bez pieniędzy i bez perspektyw. A propagandowe programy, o których wspomniałam wyżej, mocno mnie irytują. To już nie jest naginanie rzeczywistości pod swoje potrzeby. To zwykłe pranie mózgów, na które wielu ludzi się zgadza i mało kto się mu przeciwstawia.
Oczywiście, założenia programu Rodzina 500+ są piękne i nie sposób nie uznać go za wielki, dobry gest w stronę społeczeństwa. Możemy udawać, że Polska jest państwem prorodzinnym i cieszyć się chwilą ułudy, którą sprezentowała nam rządząca partia jako kiełbaskę wyborczą. A możemy też powiedzieć, jak zepsuta to była i jest kiełbaska.
Matka jedynaka i program Rodzina 500+
Moje dziecko nie miało szans na państwowy żłobek, bo moja umowa o pracę zakończyła się w momencie porodu. W rozumowaniu dyrekcji mogę więc się nim zająć osobiście. Zdawałam sobie z tego oczywiście sprawę, decydując się na dziecko, niemniej jednak wiem, że nie wszyscy są w tak dobrej sytuacji. Wolę nie wyobrażać sobie, co musiałabym teraz zrobić, gdyby Mężowaty odwrócił się ode mnie, jak miliony innych mężczyzn na świecie. Harować po 12 godzin dziennie i jeszcze dorabiać po nocach z domu, żeby opłacić żłobek i mieszkanie? Dlatego już w tym miejscu szufladkuję program Rodzina 500+ jako głupi: dużo lepiej spożytkowane byłyby te miliardy, gdyby wybudować za nie państwowe żłobki i przedszkola. Im więcej, tym lepiej.
Złożyłam wniosek w tym programie z dwóch względów. O pierwszym pisałam we wcześniej wspomnianym poście: uważam, że nasze pieniądze należy odbierać. Drugi natomiast jest taki, że właśnie skończył mi się zasiłek rodzicielski i jestem o krok od założenia własnej firmy. Kto był w takim momencie swojego życia, ten wie, że jest na tyle niepewny, że każdy grosz jest na wagę sztabki złota. 500 złotych to nie jest dużo i każda matka zdaje sobie z tego sprawę. Ale kiedy chodzi o nasze dzieci, jesteśmy gotowe walczyć o każdy grosik, byle zapewnić im wszystko, co najlepsze. Albo, po prostu, cokolwiek.
Program ruszył 1. kwietnia, zatrudniono masę dodatkowych urzędników, żeby działał sprawnie. Oczywiście rozumiem, że – jak każdej nowości – pracownicy musieli się go nauczyć, dlatego poczekałam, aż największy szał minie i złożyłam wniosek 10. maja, uzupełniając go o kopie wszystkich (!) umów od 2014 roku, zaświadczenie z US, a także odręcznie napisane oświadczenie o wszystkich moich dochodach na przestrzeni ostatnich 2 lat. Na decyzję czekam do dziś (podobno od poniedziałku idzie do mnie listem poleconym). Po drodze stoczyłam jeszcze słowną potyczkę z urzędniczką, która ze szczerym zdziwieniem przyjęła moje słowa, że istnieją istotne różnice pomiędzy umową o dzieło a umową – zlecenie i poprosiła o wytłumaczenie. Musiałam jeszcze raz uzupełniać wniosek i pisać oświadczenia (po upływie 3 miesięcy od daty złożenia wniosku), co generalnie, wziąwszy pod uwagę fakt, że przecież pobieram rodzinne, jest bez sensu.
Nie piszę tego, by się żalić, bo jestem na tyle zaradna, że dzisiaj mam z czego wyżywić dziecko. Dorabiam sobie pisaniem, a mój mąż walczy o kolejne zlecenia w niepewnym przecież zawodzie aktora. Gdybym jednak pracowała fizycznie i nie miała możliwości powrotu do swojego ostatniego miejsca pracy, a w takiej sytuacji jest przynajmniej kilkoro moich dzieciatych znajomych, poczułabym się w tym miejscu mocno niepewnie, myśląc o mojej przyszłości. Poczułabym się mocno oszukana przez państwo, które rzekomo chce mi pomóc. Poczułabym się przede wszystkim bezradna, bo zaufałam temu państwu na tyle, że założyłam, że ten miesiąc to ono pomoże mi przetrwać, zanim nauczę się stawiać kroki w nowej rzeczywistości – tej bez pensji, bez macierzyńskiego, z malutkim dzieckiem u boku.
Kolejne dzieci? Raczej nie
Niektóre matki cieszą się, że zaszły w drugą ciążę, bo państwo pomoże im w utrzymaniu się. Zadaję sobie pytanie: jak długo? Czy byłabym na tyle odważna, by decydować się na drugie dziecko z myślą, że od państwa otrzymam na nie wsparcie w wysokości 500 złotych?
Henio jest zdrowy – jedyną kwestią generującą koszty jest jego alergia na białko mleka krowiego. Napoje owsiane, kokosowe czy ryżowe są znacznie droższe – oczywiście można je robić w domu i koszta maleją (na szczęście!). To nie koniec wyliczanki, bowiem do tego dochodzi specjalne mleko modyfikowane, które do tanich nie należy. Wizyty u alergologów, by jednak wciąż mieć dofinansowanie ze strony NFZ, też kosztują sporo, a z kolei oczekiwanie na wizytę na NFZ to istne szaleństwo: wyznaczono nam wstępny termin na maj przyszłego roku. Henio kategorycznie nie chciał pić mojego mleka, więc dość szybko przeszliśmy na mieszankę i od razu musiała to być mieszanka specjalna, więc 500 złotych ledwie wystarczałoby, by pokryć te koszta. Co mają powiedzieć kobiety, których dzieci są naprawdę chore?
Pewnie, że gdybym jednak była w ciąży, każde wsparcie byłoby dla mnie ważne. Oczywiście, że gdybym teraz urodziła dziecko, skorzystałabym z tego programu. Jestem matką i chcę dla dziecka jak najlepiej. Nie jestem jednak nauczona prosić, błagać i żebrać o litość, za to nauczono mnie ciężkiej pracy. Poniżające jest dla mnie chodzenie co rusz do tego mopsu i kajanie się przed niedouczoną urzędniczką, by jak najszybciej wydała decyzję w mojej sprawie. Oczywiście, dla dziecka chowam swoją dumę i idę. Bo wbrew wszystkim uwagom ludzi, których program ten nie obejmuje – że niby my, rodzice, dorabiamy się na tych pieniądzach – 500 złotych to kropla w morzu potrzeb i nie ma siły, by nie wydać jej na potrzebne dla dziecka rzeczy.
Program Rodzina 500+ to piękna pomyłka
Tłumaczę się ze swoich dochodów, a niedługo będę musiała tłumaczyć się także ze swoich zakupów. Dodatkowo, chcą naznaczyć nas bonami, jakbyśmy byli niespełna i nie wiedzieli, które przedmioty są dla dzieci i jak mamy prawidłowo rozporządzać własnymi pieniędzmi. Nie stać mnie dzięki temu na żłobek ani opiekunkę, żebym mogła dalej rozwijać się zawodowo. W zasadzie, prawie nic mi to nie ułatwia, a jeszcze zatruwa życie, bo w każdej chwili muszę być gotowa udowadniać, że nie włożyłam tego szmalu w manicure i kosmetyczkę, odejmując dziecku od ust obiad na cały tydzień. To upokarzające.
Młode matki mają tyle problemów, które można by zwalczyć za te ciężkie pieniądze. Nie mówię już o wyposażeniu i remoncie sal porodowych, bo te także wołają o pomstę, ale… chociażby dodatkowa edukacja położnych w zakresie doradztwa laktacyjnego. Niech te młode babeczki wiedzą, z czym się je całe to karmienie piersią i jak się w ogóle do tego zabrać, żeby się nie poddać. Idźmy dalej. W kobietach po porodzie szaleją hormony, które często doprowadzają je na skraj depresji. Nieobowiązkowa wizyta środowiskowej to za mało – niech kobiety, przynajmniej w okresie połogu, będą objęte bezpłatną pomocą psychologiczną. DALEJ… Niech w miastach będą żłobki państwowe, dzięki którym młode dziewczyny mogłyby spokojnie wrócić do szkoły czy na studia, a dorosłe rozwijać się zawodowo. Niech ruszą szkolenia dla młodych mam, które nie mają pojęcia, co ze sobą zrobić, kiedy znajdą się w punkcie, w którym jestem teraz ja. W miastach brakuje placów zabaw, placówki oświatowe są niedoposażone…
Nie mam zwyczaju narzekać. Ale kocham swój kraj i chciałabym w nim żyć. Pod postem kobiety, o której wspominam we wstępie, wiele mam zaczęło się śmiać, że zamiast nieść plotę, że za 500 złotych da się wychować dziecko, niech poruszą temat tysięcy kobiet, dla których nie ma powrotu do pracy – choćby chciały, nie mają możliwości oddania dziecka do żłobka, za który musiałyby płacić więcej niż zarobią. Bo ten sam rząd podniósł płacę minimalną, jednocześnie pozbawiając nas choćby nadziei wyższych zarobków – koszta zatrudnienia bowiem przerastają pracodawców. Wiele kobiet chciałoby od życia czegoś więcej – chciałyby kształcić się, pracować i w rezultacie oddawać pieniądze na państwo, legalnie i uczciwie opłacając podatki. Za 500 złotych rzucą pracę, tak jak dziennikarze się spodziewają, tylko z zupełnie innego powodu. Z biedy i bezradności.
***
Spodobał Ci się ten post?
– Będzie mi bardzo miło, jeśli zagłosujesz na mnie w konkursie – KLIK
– Polub go lub udostępnij na Facebooku
– Możesz też polubić mój fanpage lub zaobserwować mnie na Instagramie
– Zostaw po sobie komentarz lub napisz do mnie @ – chętnie poznam Twoje zdanie!
Artykuł Program Rodzina 500+ oczami matki jedynaka pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.