Pierogowa Mama
Już nigdy nie będziesz wolna.
Mam takie wspomnienie z jakiejś letniej ciepłej nocy, która minęła już dawno, jakby w innym życiu – stoję oparta o balustradę Mostu Poniatowskiego, jeszcze jest ciemno, ale świt tuż-tuż, nie wiem dokładnie, która jest godzina, nie chce mi się sięgać do torebki po telefon by to sprawdzić. Pieści mnie po twarzy lekki wiatr, w nozdrzach czuję zapach nagrzanego powietrza, które unosi się znad oddających ciepło płyt chodnikowych. W słuchawkach „It never entered my mind” bo to zawsze musi być Miles.
Patrzę się najpierw w dół w niekończącą się ciemność rzeki by po chwili podnieść wzrok i odgarniając z twarzy kosmyki włosów przy melancholijnej trąbce patrzeć jak powoli nad warszawskim kotłem wstaje słońce. Światło powoli rozlewa się po dachach. Przez chwilę czuję się tak po swojemu, gówniarskiemu – wolna. „I am the master of my fate, I am the captain of my soul”. Otrzeźwia mnie papieros, który dopalając się parzy mnie w grzbiet dłoni. Trąbka w słuchawkach milknie. Moment przemija – słońce znowu za mocno grzeje, a alkohol nie chce ulatniać się z żył tak szybko jakbym tego chciała, tylko wciąż krąży we krwi sprawiając, że mocno chwiejnym krokiem wracam do domu.
Już nie pamiętam ostatniego lata gdy byłam zwykłą beztroską dziewczyną, której największym problemem było czy starczy na paczkę szlugów i czy dam radę przygotować się do 10 egzaminów w sesji w ciągu jednej nocy. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam chwilę by wystawić twarz do słońca i po prostu nic nie musieć. Oddychać pełną piersią bez ciężaru zmartwień, stresów, ciągle zastanawiając się czy za kolejnym zakrętem nie spadnie mi na łeb wielkie kowadło – ot taki prezencik od losu.
Ostatnio miałam trochę pagórków życiowych, żaliłam się Mamie przez telefon i Ona w swojej matczynej mądrości skwitowała to jednym zdaniem „Ot życie”. Cholera – od kiedy to się stało moim życiem? Gdzie ta piękna dwudziestoletnia, którą tyle lat co dzień oglądałam w lustrze? Czasem mam wrażenie, że zamiast nieba ciągle oglądam podłogę bo kark przygięty pod ciężarem ciągle pietrzących się problemów, zmartwień, co przyniesie okrutna przyszłość.
Tak, tak! Mimo wszystko, każdy dzień pełen jest chwil magicznych, niezastąpionych, jedynych w swoim rodzaju, każda doba usiana uśmiechami które mozolnie kolekcjonuję w głowie, łzami które niestrudzenie ocieram i to jest pieśnią mojego życia, bez wątpienia, kiedy patrzę w mądre oczy mojego Syna, patrzące na mnie tak ufnie, tak spokojnie, wiem, że nie mogło mi się w życiu przytrafić nic lepszego, ale wiecie, tęsknię czasem. Tęsknię za tymi ciepłymi letnimi nocami, gdy życie było takie proste, takie lekkie. Gdy każdy poranek przynosił ogrom możliwości i mogłam czerpać z nich garściami jeśli tylko chciałam.
Długo się łudziłam, że przecież nic się nie zmieniło – ale dopadła i mnie ta prawda, że już nigdy nie pójdę o świcie na most by słuchać Milesa Davisa patrząc na wschód słońca – wszystkie moje świty przez najbliższych ładnych parę lat zarezerwowane są przez takie małe ciałko, które, która to godzina? 22:27? Za jakieś 20 minut przypomni mi, że wcale nie chcę by ten świt nadchodził tak szybko. Zamieniam mój jazz w słuchawkach, mojego papierosa, moją gówniarską wolność na ten ból w sercu, moje matczyne zmartwienia, codzienne garście uśmiechów i hektolitry łez. I choć teraz pełna jestem wątpliwości, rozdziera mnie taka niepewność zamykam oczy i widzę Twoje spojrzenie Dzieciaku i już nie chcę by słońce wschodziło w świecie, w którym Ciebie miałoby nie być – niezależnie od tego jak wielkie poczucie wolności i niezależności świat ten miałby mi dawać.
Śpij Maluchu. Mama wszystkim się zajmie – jutro kolejny dzień, w, którym trzeba będzie wywoływać kolejne uśmiechy i ocierać kolejne łzy. Oby tych drugich było w Twoim życiu zawsze jak najmniej.
I dlaczego w tych wszystkich bzdurnych artykułach i blogach parentingowych nie napiszą, po prostu wprost, że czasem bycie Rodzicem jest po prostu kurewsko ciężkie. Byłoby miło wiecie trendsetterzy? Tak bez tych piórek i małych klamstewek, nie zaslaniajcie się pierdoletami o wyprawkach i śpioszkach – walcie prosto z mostu! Może jeszcze kogoś da się przygotować – choć nie wiem czy można jakkolwiek się przygotować, na to, że Twoje serce, dusza i umysł nagle zaczynają funkcjonować zupełnie poza Twoją wolą, będąc marionetką w czyichś rękach. I mało tego! Tobie się to podoba, Ty te rączki kochasz, Ty chcesz więcej, chcesz oddać to serce, duszę i umysł jak najbardziej. I zrobisz to. A Twoje życie już nigdy nie będzie takie samo.
Już nigdy nie będziesz wolna. I co z tego. Nie będziesz tego chcieć. To już nie będzie się liczyć.
Mamuśki przytulcie Wasze dzieciaki – to one są Waszą wolnością, Waszym Milesem Davisem o świcie nad Wisłą. Waszą nikotyną.
Fajnie jest nie?