Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Praca zdalna idealna dla matki… czy aby na pewno?

Mój syn kończy dziś 8 miesięcy. Kiedy to sobie uświadamiam, lekko drżę z przerażenia. Nie na myśl o tym, że niedługo przedstawi mi narzeczoną i wyfrunie z rodzinnego gniazdka, ale o… końcu urlopu macierzyńskiego! Niby wiedziałam, że kiedyś nadejdzie, jednak nie przypuszczałam, że nastąpi to tak szybko. Mam jeszcze 4 miesiące na zorganizowanie sobie przyszłości tak, by mieć z czego żyć i nie poczuć zbyt brutalnie braku pieniędzy spływających znikąd. Jako że moje dziecko nie ma szans na państwowy żłobek, a na prywatny w pełnym wymiarze godzin mnie zwyczajnie nie stać, siłą rzeczy myśli zaprząta mi praca zdalna. Wyobrażam sobie siebie z kawką w ręce, laptopem na kolanach i telefonem gdzieś przy boku. Moje dziecko grzecznie się bawi w kąciku, a ja w ciepłych bamboszach nawiązuję kontakty z całym światem, co prędziutko przeliczam na złotówki spływające na moje konto. Szkoda, że to tylko wyobrażenia, których w żaden sposób nie da się wcielić w życie. Bo praca zdalna ma mnóstwo zalet, ale jeszcze więcej wad. Czy są dla mnie do przeskoczenia? Jestem przecież człowiekiem z natury kochającym przebywać wśród innych ludzi! Jeśli przebrniesz ze mną do końca tekstu, może obie dojdziemy do odpowiednich wniosków i zdecydujemy, czy porywanie się na pracę zdalną to rozwiązanie dla nas. Nie będzie to zwykła wyliczanka „wady kontra zalety”. Chciałam raczej skupić się na naszych zdolnościach i predyspozycjach. Nie dla wszystkich etat będzie dobrym wyborem, ale niektórym może uratować zdrowie psychiczne, dlatego zachęcam do głębokiej analizy własnego charakteru przed podjęciem ostatecznej decyzji. Praca w pojedynkę Warto sobie odpowiedzieć, czy praca w grupie rzeczywiście jest dla nas. Utarło się, że to najlepszy system pracy – burza mózgów, co dwie głowy to nie jedna… Tego typu hasełka można wymieniać miesiącami. Odkryłam w sobie ostatnio, że obecność innych raczej mnie rozprasza niż mobilizuje do pracy. Nie jestem typem samotnika, ale forma pracy, która mnie zadowala to ta, kiedy pozostaję tylko w otoczeniu komputera i telefonu. A Ty? Oczywiście, praca zdalna to nie jest skazanie na samotność po grób. Wskazane jest nawiązywanie relacji, nie tylko tych biznesowych. Freelancerzy spotykają się ze sobą nie tylko w sieci, wbrew pozorom. Nawiązywanie kontaktów Jeśli już przy tym jesteśmy… Od tej chwili jesteś sprzedawcą. Nieważne, czy proponujesz innym ludziom swoje teksty czy ciasteczka. Może zarabiasz na blogu, a może tworzysz niesamowite projekty graficzne – tak czy inaczej: żeby zarobić, musisz sprzedać. A żeby sprzedać, musisz nie tylko zadbać o jakość swoich usług, ale przede wszystkim o znalezienie klienta. Budowanie trwałych relacji sprawdza się tak samo w pracy w biurze, jak i w pracy zdalnej. Jeśli potencjalny kupiec Ci zaufa, uda Ci się sprzedać Twój towar (czy usługę) w cenie równej jej wartości. W przypadku pracy zdalnej „na własne konto” początki mogą być trudne, dlatego umiejętności interpersonalne na wysokim poziomie bardzo Ci się przydadzą! Znajomość danej dziedziny W biurze częste poprawki to norma, której nie widzi klient. Kiedy natomiast nie ma przy Tobie kogoś, kto mógłby je nanieść, taki właśnie towar sprzedasz – niepełnowartościowy. Jeśli dopiero poznajesz daną dziedzinę, w której planujesz podbijać rynek, każde zlecenie idzie Ci mozolnie, a to zmniejsza Twoją konkurencyjność. Pracując zdalnie, nie nadrobisz miną. Warto więc na wstępie mieć porządną wiedzę na dany temat. A jeśli chcesz, by praca zdalna była Twoim sposobem na życie, korzystaj z kursów i szkoleń. Freelancer, który się nie rozwija, traci na wartości. Czymś musisz się wybić – nie zawsze uda Ci się to zrobić innowacyjnym projektem. Do takich najtrudniej zwabić klienta! Fachowość po stronie usługodawcy zawsze jednak będzie w cenie. Wytrwałość i cierpliwość …i zaplecze finansowe, dodałabym jeszcze. Słyszałam kiedyś piękne porównanie freelancingu do kuli śniegowej. W zupełności się z nim zgadzam. Zanim się ukula coś konkretnego, bardzo długo jesteś malutką kuleczką, która nic nie znaczy. Przebijasz się przez konkurencję, powalasz innych usługodawców, kreujesz najlepszą wersję swojego produktu. Kiedy już zaczynasz coś znaczyć, rośniesz bardzo wolno, bo praca sprawia, że do przodu idziesz powolutku. Dlatego, jeśli chcesz zdecydować się na pracę zdalną, ucz się już dzisiaj cierpliwości. Przyda się! Czas wolny Niektórzy mówią, że pracując zdalnie, pracuje się 24/7. I z pewnością coś w tym jest, bo „na swoim” nigdy nie schodzi się ze służby i w razie potrzeby siada do pracy nawet w nocy czy wczesnym świtem. Ważne jest, by się nie pogubić i wyraźnie oddzielić sobie czas na pracę i czas na przyjemności czy domowe obowiązki. Kiedy jesteś matką, nie jest to takie proste, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Nie ma nad Tobą szefa, który Cię przypilnuje, więc jeśli wyobrażasz sobie pracę zdalną jako dwie godzinki przy komputerze i mnóstwo czasu na spotkania z przyjaciółkami, polecam jednak rozejrzeć się za etatem. Prędziutko! Jestem przeciwniczką wizji freelancingu w wykonaniu mamy, która zakłada, że siedzisz cały dzień w dresie i kapciach. Twój dom jest też miejscem Twojej pracy – a do pracy przecież nie chodziłabyś w dresie, prawda? Przeprowadziłam na sobie ten prosty eksperyment i okazuje się, że kiedy zrobię sobie makijaż i ubiorę się zgodnie z ustalonym przeze mnie dress codem, praca idzie mi znacznie szybciej… i przyjemniej! Kocham robić to, co robię – czyli pisać. Uwielbiam tworzyć społeczności, dlatego social media są moim konikiem i już chyba nie wyobrażam sobie bez nich życia. Nie znaczy to jednak, że w rzeczywistości jestem komputerowym gnomem, który nie widział człowieka od miesięcy. Oddzielam moją prywatność od mojej pracy, dlatego ciągle jeszcze nie popadłam w żadną ze skrajności. Nie będę udawać jednak, że charakter nie ma wpływu na wybór trybu pracy. Ba!, to on właśnie powinien go definiować! Dlatego zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję – czy to o natychmiastowym rzuceniu swojej posady, czy o powrocie na etat – przemyśl to dokładnie. W pracy spędzasz sporą część swojego życia! Wpisy o podobnej tematyce:Urlop macierzyński kiedyś się skończy…Jesteś kowalem własnego losuZ jakim przystajesz…Artykuł Praca zdalna idealna dla matki… czy aby na pewno? pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Kawa ósmym cudem świata

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Kawa ósmym cudem świata

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Kosmiczna wygoda dla ciekawych świata + KONKURS DLA MAM

Henio za 2 dni skończy osiem miesięcy. Co rusz spotykam się ze zdziwieniem, że jest jeszcze taki.. młody! Jakkolwiek to brzmi w przypadku kilkumiesięcznego dziecka, to odkąd Henio przesiadł się do spacerówki, nikt mi nie wierzy, kiedy podaję metryczkę. Faktem jest, że trafił nam się spory egzemplarz, przez co pierwszy wózek odstawiliśmy w kąt dokładnie po 6 miesiącach i zainwestowaliśmy w lekką spacerówkę bez funkcji leżenia, która tylko irytowała nasze dziecko. Okazuje się, że wybór spacerówki to był pikuś w porównaniu z wyborem gadżetów do niej – tak, by Mały miał wygodę i swobodę. Po długich poszukiwaniach znalazłam to, o co o mi chodziło – łączące jakość i normalną, niepowalającą na nogi cenę. Bałam się, że Henio – choć leżenie w rozkładanej spacerówce od wózka typu 2w1 niezbyt przypadło mu do gustu – nie poradzi sobie ze spaniem podczas naszych podróży. Że będzie mu niewygodnie i ucierpi na tym jego nierozwinięty jeszcze organizm. Konsultowałam to nawet z pediatrą, która nieco mnie uspokoiła i poleciła zainwestować we wkładkę, dzięki której będzie miał miękko i ciepło. Mój synek, przesiadając się do nowego wózka, był wniebowzięty. Ani raz nie płakał, przysypiając na spacerach – co często się zdarzało, kiedy obniżałam mu oparcie i nie mógł swobodnie oglądać otaczającego go świata. Upewnieni, że decyzja ze zmianą była dobra, postanowiliśmy rozejrzeć się za odpowiednią wkładką. Czego oczekiwaliśmy od wkładki do wózka? Decydując się na wózek Greentom, nie wiedziałam, czy na pewno się sprawdzi. Brałam pod uwagę, że za kilka miesięcy będziemy musieli odłożyć go w kąt. Przezornie więc rozglądaliśmy się za czymś, co będzie miało możliwość wpięcia różnego rodzaju pasów – tak, by nigdy nie uciskały Henia. Ale to tylko pierwszy warunek, jaki musiała spełniać wkładka idealna dla mojego syna! Pisałam kiedyś, że Henio ma alergię na białko mleka krowiego. Obawiam się, że to nie wszystko. Generalnie jest delikatną sztuką i raz na jakiś pojawiają się objawy „z niczego”. Mam dręczące wrażenie, że przygody z alergiami wszelkiej maści dopiero zaczynamy, dlatego szukając odpowiedniej wkładki do wózka, rozglądałam się za czymś z właściwościami antyalergicznymi. Od samego początku staram się unikać tego, w czym może zagnieździć się grzyb i bakteria. Żadnych materaców po innym dziecku ani gąbek do kąpieli. Pewnie, że mój syn ma styczność z różnymi alergenami, ale nie widzę powodu, by przeginać, dlatego kolejnym warunkiem kupna wkładki były właściwości antybakteryjne. Jestem leniwa i lubię mieć dużo naraz. Szybciutko więc sprawdziłam, czy istnieje opcja wkładki dwustronnej. Najlepiej takiej, gdzie jedna strona to cieplutki zimowy wkład, a druga – jakaś bawełna na lato. Marzyło mi się, żeby to wszystko móc prać w pralce. Wiesz, taka młoda naiwna matka, która szuka ideału dla swojego dziecka… i siebie. Mam co robić w wolnym czasie, a pranie ręczne nie jest moją pasją. Ideał nie istnieje Na szczęście, bo byłoby nudno! Jednak… jeszcze fajniej, że ludzie do niego dążą. Bo dzięki temu nieustannemu rozwojowi, powstają takie cuda, jak wkładka MEMORY od firmy EKO, którą ostatecznie wybraliśmy dla naszego szkraba. Pierwszy powód, dla którego zatrzymałam się przy tej firmie, to fakt, że jest polska. Staram się kupować nasze rodzime produkty – nieważne, czy to mięso na obiad, czy właśnie wkładka do wózka dla mojego syna. Cieszę się, że polskie firmy, tak jak właśnie EKO, pracują na najwyższym poziomie i chcę, by się rozwijały – dlatego Ci je polecam. Twoje dziecko może być, kim tylko zechce. Przed nim jeszcze całe życie. Ty możesz sprawić, że już dzisiaj poczuje się jak mały kosmonauta! Dlaczego? Producent wkładki MEMORY wykorzystuje w swoich produktach technologię, która pozwala jej zapamiętywać kształt ciała – specjalna pianka jeszcze chwilę po podniesieniu dziecka zostaje przez nie wyprofilowana. W latach 70. wynaleziono ją jako specjał dla NASA, żeby niwelowała niekorzystne skutki długiego siedzenia w bardzo ograniczonej przestrzeni. Skoro pomagała przy lotach kosmicznych, z pewnością może też zapewnić kosmiczną wygodę Twojemu dziecku, prawda? Mam dzisiaj dla Was niespodziankę – KONKURS, w którym do wygrania wkładka MEMORY w dwóch wzorach – dla dziewczynki lub dla chłopca. W takich chwilach zazdroszczę mamom dziewczynek – te różowe myszki są przecudowne! Konkurs przeznaczony jest tylko dla fanów bloga Młoda Mama w Dolinie Hipsterów oraz strony EKO. Aby wygrać, wystarczy zostawić taką informację w komentarzu – na blogu lub pod grafiką konkursową TUTAJ, dodając także, dla kogo będzie wygrana wkładka. Razem z firmą EKO wybierzemy jednego zwycięzcę. Powodzenia! Wpisy o podobnej tematyce:5 pomysłów na prezent z okazji narodzin dzieckaNowości w branży dziecięcejMłoda Mama w Dolinie ZabawekArtykuł Kosmiczna wygoda dla ciekawych świata + KONKURS DLA MAM pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Nie rób z siebie cierpiętnicy – zacznij działać!

Mogłam po kilku tygodniach oddać Henia do prywatnego żłobka, iść do pracy i w tej chwili starać się o przyjęcie go do państwowej placówki. Mogłam wcale go nie urodzić, nie decydować się na ciążę. Mogłam nie wychodzić za Mężowatego i być dzisiaj singielką, wiodącą niezależne życie w wielkim mieście. Mogłam wszystko, co tylko sobie wymyśliłam, bo to moje życie. Ty miałaś identyczne opcje do wyboru. Wybrałyśmy to samo: bycie żoną, matką i – co począć – kurą domową. Z równej Tobie pozycji, chciałabym Ci dzisiaj coś przekazać. Bo niesamowicie irytuje mnie Twoje ciągłe niezadowolenie, narzekanie na los. W ostatnim czasie przeczytałam przynajmniej 5 wpisów kobiet uciemiężonych. Ich mężowie chodzą do pracy, a one zostają w domu z dzieckiem (tak, wszystkie miały po jednym dziecku). Ich dzieci przeszły kolki, zaczęły być bardziej mobilne, w bólach pojawiały im się pierwsze ząbki. W tym wszystkim bezczelny mąż śmiał spędzać całe dnie w pracy, a po powrocie padać ze zmęczenia. Taką historię mogę napisać i ja. Dzisiaj nosiłam Henia – z zegarkiem w ręku – dwie i pół godziny, a ten i tak ryczał z bólu, jakbym go obdzierała ze skóry. Oczekiwałabym wizyty z MOPSu z oskarżeniami, ale moi sąsiedzi też mają dziecko i wiedzą, co się może dziać, kiedy maluch ząbkuje. W tych historiach kryło się jednak coś jeszcze. Porozrzucane skarpetki, talerze z resztkami jedzenia i ciągłe pretensje o niewyprane ubrania. Które, rzecz jasna, nigdy nie znajdowały się w koszu na brudną bieliznę. Cały ten potężny syf tworzył mąż. Zmora, postać jak z horroru, przekleństwo bytu tych kobiet. Cham, prostak, niewdzięcznik. Obudź się! Pod każdym z tych postów zadałam to samo pytanie. Czy rzeczywiście istnieje taki mąż, czy to wytwór na rzecz wpisu. Cztery komentarze zostały usunięte, jeden ostał się bez odpowiedzi. A mnie dalej wierci dziurę w głowie myśl o tym utyskiwaniu. Widzę je nie tylko w blogowych postach, ale i w rozmowach matek na forach. I się zastanawiam, kto przeżyje życie za te kobiety. Pewnie, że czasem mam serdecznie dość. Czasem zdarzy się też, że Mężowaty rzeczywiście zostawi te nieszczęsne skarpetki w dziwnym miejscu. Bywa i tak, że się o nie pokłócimy. Ale… musiałabym bardzo pędzić do komputera, by zdążyć napisać ten post, zanim uświadomię sobie, jakie to bez sensu. Skarpetki na podłodze? Przecież ja też czasem robię syf i totalnie nie chce mi się go sprzątnąć. Po kilku minutach od takiej wojny śmieję się z problemu w głos i mocno pukam się w czoło. Nie były to kobiety bite, a ich życie nie toczyło się na granicy skrajnego ubóstwa. Tego już zdążyłam się dowiedzieć. Każda z nich po prostu miała męża, który nie wrzucał swoich skarpetek do prania i nie odkładał talerzy do zmywarki. I dlatego spróbowałam przenieść to do swojego życia i zastanowić się, jakie kroki można podjąć. I pewnie Cię nie zaskoczę, kiedy powiem, że dobrym początkiem będzie powiedzenie mężowi o tym, że Cię to wkurza. W 90% przypadków zadziała – nie muszę przeprowadzać badań na szeroką skalę, by to oszacować. Mężczyźni, choć z Marsa, nie są totalnymi kretynami – przynajmniej w większości. Czasem mniej dbają o higienę i otoczenie, zdarza się, jednak… często kochają swoje żony. I są nawet w stanie przystać na ich prośby. Komu chcesz zniszczyć życie? Pozostałe 10% jest nie do uratowania i warto rozejrzeć się za mocnym argumentem. Nie po to, by go przekonać do sprzątania, ale siebie – do bycia z nim. Bo jeśli nie zgrywasz się z mężczyzną na najprostszej życiowej płaszczyźnie, nie powinnaś raczej oczekiwać, że w wielkich sporach staniecie po jednej stronie. Te drugie przychodzą stosunkowo rzadko, dlatego porządnie główkuj, co Cię przy nim trzyma na co dzień. Ja też chętnie się dowiem. Chciałabym pisać to z przymrużonym okiem, z półuśmiechem. Ale tym razem mówię zupełnie poważnie. Nie próbując, trudno coś zmienić. A jeśli mimo prób nic się nie dzieje, czas się ratować. Może sama lubisz być na usługach swojego pana, to jakiś nietypowy fetysz – w porządku. Nie decyduj się jednak na dziecko, bo ono bierze z Ciebie przykład. Twój syn nie będzie szanował kobiet, a córka… nie będzie szanowała samej siebie. Dlatego tak bardzo irytuje mnie to Twoje niezadowolenie. Bo niszczysz życie nie tylko sobie. Naprawdę tego chcesz? By Twoje dziecko tkwiło za parędziesiąt lat w tak samo beznadziejnym związku? Tylko dlatego, że Ty wolałaś strzelić focha (i posta), zamiast usiąść i porozmawiać, wprowadzić zmiany? Nikt nie przeżyje Twojego życia za Ciebie, pamiętaj o tym. Bierz w łapę kubeł ciepłej kawy, niech Cię pobudzi i zaplanuj swoje życie. Dobrze, najlepiej. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Przestańcie straszyć młode matki!Kobieto…Urlop macierzyński kiedyś się skończy…Artykuł Nie rób z siebie cierpiętnicy – zacznij działać! pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Na wakacje jadę tylko tam, gdzie dociera OkiemMamy.pl

I na kawę, i do restauracji… Bo mam syna, kilkumiesięcznego Henia. Wiem, że nie wszyscy ludzie kochają spędzać czas w towarzystwie takich maluchów. Jako że nie lubię, kiedy ktoś przeszkadza mi w odpoczynku, sama staram się nie robić tego innym. Nie byłabym jednak sobą, gdybym chowała się z moim synem w domu. Takie podejście chciałabym też przekazywać innym mamom. Dlatego dołączyłam do ekipy Ogólnopolskiej Akcji Miejsc Przyjaznym Rodzinie OkiemMamy.pl. Jakiś czas temu poznałam Anię. Niemal z przypadku w ostatniej chwili zapisałam się na warsztaty, gdzie nauczyła mnie podstaw fotografii. Dzięki niej zdecydowałam się na kupno nowego aparatu i zaczynam rozumieć, do czego służą te wszystkie tajemnicze pokrętła. Tam też dowiedziałam się, że Ania od ponad 2 lat robi to, na co ja kiedyś miałam ochotę, jednak zabrakło mi odwagi. Ona robi to dobrze i skutecznie. Wraz z mężem rozglądają się za miejscami dostępnymi dla małych i dużych, a następnie przyznają im Certyfikaty OkiemMamy.pl., dzięki czemu pozwalają poznać innym miejsca przyjazne rodzinom z dziećmi. Czym są Certyfikaty OkiemMamy.pl? To specjalne wyróżnienia dla hoteli i wszystkich obiektów noclegowych, a także restauracji i kawiarni, które spełniają konkretne kryteria, umożliwiając tym samym korzystanie z nich rodzinom z dziećmi. Już od malucha, kiedy w każdej chwili mogą potrzebne być przewijak czy gorąca woda; po starszaka, dla którego zawsze znajdzie się miejsce do zabaw i specjalne, nieco mniejsze dania w menu restauracyjnym. Wydaje się to niewiele, ale w niesamowitym stopniu ułatwia rodzinom planowanie wspólnych wyjść z uśmiechami na twarzach. Każde miejsce, które otrzymuje Certyfikat OkiemMamy.pl, zostaje następnie wpisane w mapkę oraz dodane do wyszukiwarki znajdującej się na stronie. Dzięki temu z łatwością znajdziesz to, czego akurat potrzebujesz – nocleg na wakacje czy kawiarnię na pogaduchy z przyjaciółką. Gdziekolwiek jesteś, od teraz nie musisz się martwić, że nie znajdziesz miejsca, które spełni Twoje oczekiwania! Ten pomysł jest genialny! Chciałabym Ci wytłumaczyć, dlaczego postanowiłam dołączyć do ekipy OkiemMamy.pl. Przede wszystkim dlatego, że sama jestem mamą i staram się być aktywna. Jeśli tylko moje dziecko jest zdrowe, nie ograniczam się w żaden sposób jego obecnością. Jeśli mam ochotę wyjść, po prostu biorę go ze sobą. Udowadniam, że to jest możliwe bez większych przygotowań i miliona zbędnych toreb i gadżetów – kto mnie widział w akcji, ten wie, że ograniczam się do swojej małej torebeczki. Dowodem na to, że Henio jest ze mną wszędzie była audycja w Radio Czwórka, w której miałam okazję uczestniczyć – w tle dość dobrze słychać głos mojego dziecka. Zanim zaszłam w ciążę, moje serce zajmowało planowanie i realizowanie różnych podróży. Nałogowo przeglądałam stronę couchsurfing w poszukiwaniu nowych znajomości z różnych stron świata i często gościłam w swoim mieszkaniu obcokrajowców. Chłonęłam ich kulturę i języki. Myślałam nawet kiedyś, że tę miłość przekuję w sposób na życie… a prawdę mówiąc, ciągle tego nie wykluczam. Nie wiem, gdzie jeszcze mnie nogi poniosą. Nie chcę, by szufladkowano matki jako te, których życie się skończyło – a niestety z taką opinią często się spotykam. Ania i jej projekt udowadniają, że wystarczy chcieć i świat, choćby ten nasz, polski, ma się w zasięgu ręki. Nie umiałabym przejść obok Certyfikatów OkiemMamy.pl obojętnie! Jeśli chcesz być na bieżąco z nowościami, kolejnymi lokalami na naszej mapie podróży – zapraszam Cię serdecznie do polubienia strony na Facebooku – TU. I przypominam – macierzyństwo jest fajne! Wpisy o podobnej tematyce:Podróż pociągiem z niemowlakiemCo mi dała przeprowadzka do Warszawy?Macierzyństwo to wyzwanie… i przygoda!Artykuł Na wakacje jadę tylko tam, gdzie dociera OkiemMamy.pl pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Twoje dziecko nie będzie robiło tego, co mu powiesz

Odkąd urodziłam dziecko, odkąd Henio jest z nami po tej stronie, mam jedno główne marzenie – wychować go na mądrego i dobrego człowieka. Takiego, który wie, kiedy walczyć, a kiedy odpuścić. Ufa innym i jest rozsądny. Ma swoje zasady, które czasem nagina w stronę drugiego człowieka. Chciałabym mu przekazać coś, co sprawi, że jego życie będzie piękne. Geny to dopiero początek drogi wychowania… Twoje dziecko nigdy nie będzie robić tego, co mu powiesz, żeby zrobiło. Będzie Cię testować na wszystkie możliwe sposoby. Bądź gotowa – niejeden raz jego próba Twoich sił powali Cię na łopatki. Możesz stosować przymus czy kary, ale ja zapewniam Cię, że to nie przybliży Cię do wychowawczego sukcesu – może natomiast przynieść masę szkód w Twojej relacji z nim. Co więc robić, żeby nauczyć go dobrze żyć? Chyba każda z nas czasem patrzy z nieukrywaną zazdrością w stronę mam z grzecznymi dziećmi. To pojawia się niedługo po porodzie. W kolejce na zakupy, kiedy – mimo obecności w sklepie kilkunastu mam z maluszkami – tylko z Twojej gondoli rozległa się przeciągły, nieustający krzyk. Z biegiem czasu takich sytuacji jest coraz więcej. Wymuszanie, histeryczne wrzaski, wolniejsze tempo nauki i wyraźna do niej niechęć… Porównywanie się jest normalne. Nie zapomnij się w nim jednak i skup się na własnym dziecku. I na Twoim życiu. Szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko Zwłaszcza w pierwszym okresie życia, dziecko spędza czas głównie przy mamie. Ona jest jego ostoją; pielęgnuje go, karmi, bawi się, uczy. Nie, nie umniejszam roli ojców, ale fakt jest faktem – wciąż częściej to mama decyduje się na urlop. Pamiętaj, że dziecko, które niedawno przyszło na świat nic a nic o nim nie wie. Śledzi każdy Twój ruch, wyczuwa emocje. Uczy się żyć, patrząc na Ciebie. Nie oznacza to jednak, że ojcowie mogą być smętnymi gburami! Im więcej radości przekażesz swojemu dziecku przez pierwsze lata życia, tym bardziej pogodnie podejdzie ono do świata. Urodziłaś dziecko i zajmujesz się nim – jesteś najlepszą mamą na świecie i masz prawo do tego, by trochę odpocząć. Nie jesteś robotem, masz czasami dość i choćby tłumy krzyczały w Twoją stronę, że tylko siedzisz w domu – nie słuchaj tych głosów. Pamiętaj, że w grę wchodzi szczęście Twoje i w efekcie szczęście Twojego dziecka. Co w takiej sytuacji obchodzą Cię głosy bezdzietnych, niemających pojęcia, na czym polega Twój domowy etat? Mam dla Ciebie kilka propozycji, dzięki którym staniesz się wzorem do naśladowania dla Twojego dziecka. Małe przyjemności dla mamy Wygospodaruj dla siebie pół godziny dziennie, kiedy oddasz się małym przyjemnościom. Czasem niewiele trzeba, by zregenerować siły i finalnie być bardziej zadowoloną z życia. Umieszczając w codziennej rutynie pół godziny zarezerwowane tylko dla Ciebie, pokazujesz dziecku, że rola kobiety nie sprowadza się do sprzątania, gotowania i robienia zakupów. Pokazujesz, że też jesteś ważna, że Twoje potrzeby mają znaczenie. W trakcie tych 30 minut zrób to, na co masz ochotę: czytaj książkę, weź ciepłą kąpiel, wybierz się na krótki spacer czy poćwicz. Możesz też po prostu usiąść czy położyć się. Niech to będą minuty z pełnym skupieniem na sobie, nie na dziecku czy partnerze. Zobaczysz, że chwila działa cuda! Wolne weekendy Odkąd przeprowadziliśmy się do Warszawy i ja zostałam bez rodziców pod ręką, mamy z Mężowatym taką niepisaną umowę, że raz na jakiś czas wyjeżdżam bez nich. Pierwszy taki wolny weekend był miesiąc po przeprowadzce. Spędziłam go na typowo studenckiej imprezie w Krakowie, a chłopaki radzili sobie świetnie sami w Warszawie. Polecam Ci takie odcięcie. Nie musisz tego robić co tydzień, może być nawet rzadziej niż raz w miesiącu. Ale warto raz na jakiś czas dać sobie wolne od wszystkiego i pojechać się rozluźnić w dowolnie wybrane miejsce. SPA z przyjaciółką lub odwiedzenie babci w dalekiej wiosce pozwoli Ci się zdystansować. Nie myśl, że Twój partner nie da sobie rady z dzieckiem – jest ojcem i potrafi więcej niż Ci się wydaje. Samorozwój Jeśli dziecko ma mieć w Tobie przykład, nie stój w miejscu. Dziecko nie robi tego, co mu powiesz, żeby zrobiło, a jest Twoim odzwierciedleniem. Trudno żeby miało pociąg do wiedzy, jeśli nie widzi go w nikim ze swoich bliskich. Nie mów mu o zdrowej diecie, nie mając o niej zielonego pojęcia, ani o nauce języków, kalecząc nawet swój rodzimy. Poza tym – pamiętaj, że Twoje dziecko kiedyś dorośnie i pójdzie w świat. Co wtedy stanie się z Tobą, jeśli na 20 lat zupełnie zapomnisz o swoim rozwoju? Szkolenia i kursy nie muszą oznaczać wielkich wydatków, na które matka często nie może sobie pozwolić. W Internecie roi się od ich darmowych, wcale nie gorszych wersji. Ponadto, znajdziesz tu wiele możliwości rozwijania się przy dziecku w domu. Coraz więcej organizatorów otwiera się na mamy, które z wyboru postanowiły nie wracać do pracy i przygotowuje dla nich zupełnie nową, dostosowaną do potrzeb ofertę. Wystarczy zacząć szukać. (A jeśli mieszkasz w Warszawie, nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Cię na moją nową stronę!) Czy jesteś złą mamą, bo Twoje dziecko buntuje się, sprzecza, ma problemy? Głowa do góry. Twoje dziecko jest odrębną jednostką, człowiekiem z krwi i kości. Kształtuje swój charakter i przechodzi różne etapy, szukając ścieżki dla siebie. Twoim zadaniem jest pokazać mu świat od najlepszej strony. Zaufaj mi, ono wyciągnie z tego to, co najlepsze. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Ojciec, tata, tatuśUrlop macierzyński kiedyś się skończy…Kobieto…Artykuł Twoje dziecko nie będzie robiło tego, co mu powiesz pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Zabawek

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Młoda Mama w Dolinie Zabawek

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Śmierć blogera

Jestem urodzonym komentatorem. W podstawówce nauczyciele mieli do mnie tę jedną uwagę. Komentowałam postępowanie nie tylko moich kolegów. Raz nawet zostałam za to z hukiem wyrzucona z sali. To nie minęło, choć znacznie ewoluowało. Czy jednak będę blogerem wiecznie? Piszę, bo to kocham. Uwielbiam przelewać myśli na papier, nieważne, czego dotyczą. Czasem to złośliwość w kierunku kogoś, kto zalazł mi za skórę. Czasem cała moja wiedza na jakiś temat. A czasem zwykłe przemyślenia, które krążą mi głowie, kiedy smażę rano jajecznicę. Jestem w blogosferze blisko 10 lat. Niedawno udało mi się dokopać do daty pierwszego wpisu, jeszcze na Interii. Przez ten czas przerobiłam chyba wszystkie platformy blogowe. Wraz ze zmianami w życiu i psychice, zamykałam jednego i otwierałam innego bloga. Nigdy tego nie żałowałam. Bowiem… blog to nie jest mój największy sukces, a zamknięcie go czy zaprzestanie pisania nie będzie porażką. Ot, kolejny życiowy rozdział, który przyszedł, zostawił swój ślad i minął. To wszystko. Są blogerzy, których lubię i z którymi się zżywam. Mam kilka takich blogów, które zapisałam w zakładkach i pamiętam, by do nich zajrzeć w wolnych chwilach. W przeciągu 10 lat jednak ta lista zmieniała się. Czasem ja przestawałam czytać, czasem blog umierał. Normalna kolej rzeczy. Choć czasem trochę żal, nikt nie nosił żałoby. Pisanie bloga to zajęcie specyficzne. To wyjście ponad pisanie do szuflady, cokolwiek się nie pisze. Można tutaj tworzyć wiersze, komentować codzienność, doradzać, być uszczypliwym. Internet jest duży, dla każdego znajdzie się miejsce. Jedni mi się podobają, inni mniej. Do tych drugich po prostu nie zaglądam po raz drugi. To lepsze niż prorokowanie czyjejś blogowej śmierci, cokolwiek tak naprawdę to znaczy. Mimo tylu lat w tym światku, dopiero po otworzeniu bloga Młoda Mama w Dolinie Hipsterów otworzyłam się na ludzi z tzw. blogosfery. Otaczam się tymi, którzy mają ochotę – tak jak ja – poznawać innych piszących w realnym świecie, zderzać się z obrazem ze szklanego ekranu. Doszkalam się w kwestiach SEO czy social media. Bo kocham to, co robię i nie będę udawać, że nie zależy mi na odbiorze. Nigdy jednak nie robiłam i nie będę tego robić kosztem własnego ja. Brązowonosi „wyginą” pierwsi, jak sądzę. Ja może nie osiągnę z takim podejściem sukcesów w blogowaniu, cokolwiek tak naprawdę one miałyby znaczyć. Ale… coś mi mówi, że z takim podejściem łatwiej mi osiągnąć sukces w swoim życiu. Mój własny, wewnętrzny sukces. Nie będę kajać się przed tymi, których zachowanie stoi w sprzeczności z moimi poglądami. Nie będę tworzyć na siłę, by się komuś przypodobać. Czasem może mnie nie być tygodniami. Wolę umrzeć jako bloger niż jako Człowiek. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Jak pisać bloga?Blog to moje podwórkoBlogerzy nie są dla siebie konkurencjąArtykuł Śmierć blogera pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Równowaga ma to do siebie, że czasem się ją traci

Piękna to rzecz: chcieć zawsze umieć podejmować właściwe decyzje, dobierać odpowiednie słowa, radzić sobie z każdą przeciwnością. Być alfą i omegą, nieść pomoc słabszym i uciśnionym, wieść życie, w którym sukces pogania sukces. Szukanie ideału chyba leży w ludzkiej naturze. Nie ma w tym nic złego ani nieodpowiedniego. Do czasu… Od czasu do czasu zdarza mi się otrzymywać wiadomości od czytelniczek. Na niektóre odpowiadam szybko, na inne potrzebuję kilku, kilkunastu dni. W ostatnim czasie, nie będę ukrywać, przyszło ich trochę więcej. I wiecie co? Nie z każdą z nich czuję się dobrze. Chciałabym móc coś poradzić, jakoś pomóc. Tymczasem… nie jestem ideałem, do którego dążycie. Jak to robisz, że spełniasz się w macierzyństwie w tak młodym wieku? Że nie brakuje ci sił, energii, że masz pasję, którą chcesz rozwijać? Dlaczego nie zrzędzisz i nie marudzisz, tak jak inne matki? Skąd bierzesz na to siłę? To tylko jedna z wiadomości, jakie otrzymałam po ostatnim tekście. Podczas gdy ja… zrzędzę i marudzę, tak jak inne matki. Tak, jak inne kobiety i inni mężczyźni. Narzekam, jak mi ciężko, bo chciałabym się wyspać. Opłakuję swój brak wykształcenia i ględzę, jak to nikt mnie nie rozumie, a mąż mnie nie wspiera (tfu! co za bzdura!). Jestem normalna, taka jak Ty. Mamy tę samą tajemną moc. Są rzeczy, których nikt Ci nie powie… A ja to zrobię! Na przekór, bo wiem, że człowiek – ideał nie istnieje i jeśli zetkniesz się z jego karykaturą, pamiętaj, że to tylko zdolny aktor. Nadmuchana lala, która niedługo pęknie. Każdy, kto udaje, w końcu pęka. Pisałam o tym, żeby nie straszyć młodych matek i będę się trzymać tego aż po grób. Macierzyństwo nie jest powodem do lęku, a daje siłę, której się po sobie nie spodziewasz. Nie sprawia jednak, że zyskujesz nowy rozum, a wraz z nim stalowe nerwy, opanowanie, dystans do siebie i świata. Tak jak każda inna kobieta, pozostajesz krucha i wrażliwa, a to dodaje życiu barw… i często doprowadza do łez. A łzy są normalne i nie ma powodu, by o nich nie mówić. Bycie mamą niesie ze sobą łzy. Zarówno te z radości, jak i te po brzegi wypełnione brakiem sił, bezradnością. Zwłaszcza w początkowym okresie, kiedy niesiona jesteś burzą hormonów. Przeszłaś ciążę, przeszłaś poród, masz cudowne dziecko… i płaczesz. Bo ono płacze, bo nie śpisz, bo… powodów jest milion. Dzieci potrafią wykończyć każdego, choćby był ze skały. Ale dają też energię, siłę i motywację, o czym często piszę i co wychwyciła czytelniczka, którą cytuję wyżej. Mnie także zdarza się być matką, jaką być nie chciałam. Choć nie miałam wyraźnych planów, nie zakładałam, że nie założę czapki i nie podam smoczka, to wiele w swoim postępowaniu bym zmieniła i z pewnością jeszcze niejeden raz pożałuję wypowiedzianych w emocjach słów. Będąc matką, czasem masz prawo mieć dość – nawet swojego dziecka. Bądź sobą Z dążenia do ideału zrobiono modę. Coś na kształt kolejnego punktu z listy „to do” – zostać idealną matką, idealną partnerką, idealną panią domu. Idealna papka, która niejedną kobietę doprowadza na skraj załamania. Kiedy tylko powinie Ci się noga, załamujesz ręce i rzucasz wszystko, bo przecież do niczego się nie nadajesz. A ja powtórzę za kimś mądrym, że nie myli się tylko ten, który nic nie robi. Im więcej robisz, tym więcej błędów przed Tobą. Zapamiętaj to i powtarzaj sobie za każdym razem, kiedy masz już dość. Ja też chciałam dogodzić wszystkim. Nie mówiłam o tym, że mi źle, że czegoś mi się nie chce, że coś mi nie pasuje. Byłam tą nadmuchaną lalą, która pękła z hukiem. Znalazłam złoty środek, równowagę. Nie czuję się ze sobą źle, kiedy marudzę i nie czuję się źle, kiedy się chwalę. Wychodzę z założenia, że w każdej sytuacji można znaleźć coś dobrego, a wyrzucenie z siebie kiepskich, złych emocji wnosi pewnego rodzaju porządek w myśli. Mogę Ci tylko doradzić, abyś była sobą i pozwalała sobie na emocje, także te złe. Bo to nie jest tak, że osiągasz w sobie równowagę i od tej pory już zawsze jest dobrze. Równowaga ma to do siebie, że niewiele potrzeba, by ją stracić. Twoim zadaniem jest zrobić wszystko, by ją odzyskać. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Wprowadzam porządek w życieBlog to moje podwórkoJesteś piękna!Artykuł Równowaga ma to do siebie, że czasem się ją traci pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Przestańcie straszyć młode matki!

Wszystko zaczęło się od tego, że zaszłam w ciążę. Bezmyślnie, jako zaledwie 20-letnia gówniara, co siano ma w głowie, poczęłam z mężczyzną dziecko. Wielce nierozsądna to rzecz, o czym szybko przyszło mi się przekonać. Choć ciąża przebiegała książkowo, zawsze znalazł się ktoś, kto gasił mój zbyt wcześnie rozpalony entuzjazm. Zobaczysz, co to jest poród! – krzyczało otoczenie. I nadszedł ten dzień. Skurcze trwały kilka godzin, poród następnych dwie i jest: urodziłam! Dziecko zdrowe, ja żywa! Radość trwała krótko. Niedługo później usłyszałam po raz kolejny zobaczysz. Zobaczysz, co będzie, jak przyjdą kolki! Jak zacznie płakać! Jak zacznie robić w pieluchę! Jak zacznie..! No, zobaczę; przecież wiem, że zobaczę! Coraz częściej odnoszę wrażenie, że zupełnie przypadkowi ludzie wycierają sobie we mnie pyski. We mnie i inne kobiety, które niedawno urodziły dziecko. Im krócej jesteś matką, tym dla innych matek jesteś głupsza. A jeśli w dodatku jesteś młodą matką zarówno stażem, jak i wiekiem, prawdopodobieństwo posiadania przez Ciebie mózgu spada do zera. Tak się czuję za każdym razem, kiedy słyszę „A zobaczysz jak zacznie…!”, gdzie na końcu wpisana jest aktywność, której moje dziecko jeszcze nie pojęło. W zasadzie więc nic o życiu nie wiem. Z pewnością natomiast nie zauważyłam, że moje dziecko się rozwija. No kto by pomyślał – tak po prostu? Wygłaszam odważnie tezę, że przy jednym zdrowym dziecku urlop macierzyński jest… urlopem. Choć przeszliśmy kolki i paskudne alergie skórne, dalej upieram się, że dziecko nie ogranicza moich planów i z nim także da się normalnie żyć. Spotykać ze znajomymi, wychodzić na zakupy, gotować, sprzątać, spacerować – wszystko to, co robiłabym na zwykłym urlopie spędzanym w mieście. Jeśli także jesteś matką malucha w wieku mojego Henia, możesz w ramach eksperymentu powiedzieć przy innych matkach to zdanie. Że nie czujesz się przemęczona ani ograniczona przez wychowanie swojego jedynaka. Gwarantuję Ci, że zobaczysz!  Zobaczyłam, czym są kolki. Zobaczyłam, czym jest płacz i wielka kupa. Zobaczyłam, czym jest ząbkowanie. Zobaczyłam szybkie pełzanie i niedługo z pewnością zobaczę też raczkowanie. Potem, jak przypuszczam i mam nadzieję, Henio zacznie chodzić. Biegać. Mówić. Ja naprawdę mam nadzieję to wszystko zobaczyć i doprawdy wiem, że ten moment prędzej czy później nadejdzie! Nie mogę się doczekać, prawdę mówiąc, kiedy usłyszę wreszcie jakieś sensowne słowa z ust mojego szkraba i kiedy przyczłapie do mnie na swoich jeszcze niewprawionych nóżkach. To są piękne chwile, najpiękniejsze chwile macierzyństwa, którymi mnie straszycie, jakby miał spaść na mnie grom, a mojemu dziecku miała odpaść głowa. Znacznie prościej być matką, kiedy spotkasz się z człowiekiem, który widzi jakieś plusy. Który dostrzega, jakie ma szczęście, że jego dziecko jest zdrowe. Wieczorem pada ze zmęczenia, ale zadowolony, że mógł spędzić go ze swoim maluchem. Chyba nikt, kiedy oczekiwał dziecka, nie myślał, że dostanie do niego instrukcję obsługi i pilota z funkcjami ściszania i poprawiania nastroju chociażby. Są takie dni, kiedy chętnie przygarnęłabym jeden egzemplarz lub oddała Henia na przechowanie do miejsca, w którym ktoś inny się nim zajmie. Jestem normalną matką i chciałabym, by nikt nie wciskał mi na siłę złych skojarzeń z macierzyństwem za każdym razem, kiedy ja próbuję się cieszyć. Bo coraz mniej dziwi mnie ilość kobiet z depresją. Nigdy nie zdołają od razu przeżyć tyle, by być wystarczająco mądre w oczach tych, które pozjadały wszystkie rozumy. Nie do końca rozumiem całe to straszenie. Wiadomo, że i mój synek, choć na co dzień jest wybitnie spokojny, miewa okresy bardzo trudne. Nie musi to być wcale ząbkowanie czy katar. Ileż było zwykłych dni, kiedy wypicie kawy graniczyło z cudem, bo na jednej ręce wisiał Henio, a w drugiej bez przerwy musiała być jego zabawka..? Nawet nie ma sensu próbować liczyć. Ale… czy ja tego nie wiedziałam? Czy oczekiwałam, że moje dziecko urodzi się gotowe do pójścia do pracy? Nie wiedziałam, że to mała istota, która nie rozumie nawet, że witki przed jej twarzą to jego własne ręce? I ostatecznie: oprócz zmęczenia, co takiego jest w tym strasznego, że muszę zająć się własnym dzieckiem? Nie wiem też, co ciągłe powtarzanie „Zobaczysz…” ma na celu. Powiem przyszłej matce, że najgorsze przed nią, postraszę przyszłością… i co? Lepiej się poczuję? Pokażę jej, jaka jestem doświadczona i jak wiele przeszłam? Upewnię ją, jak mało wie i jak bezpodstawnie cieszy się tym, co ma? A może to forma troski, coś na zasadzie: przygotuj się na najgorsze, a pozytywnie się rozczarujesz? Jakikolwiek efekt miałyby przynieść takie działania, są po prostu… bez sensu. Jakby mówić podejmującemu pracę, że… będzie pracował. Kiedy spotykam kobietę w ciąży lub dowiaduję się, że któraś z moich koleżanek spodziewa się dziecka, zwyczajnie mówię jej, jak to jest. Że to człowiek: płacze, chce jeść, wymaga opieki, a także śmieje się, cieszy, bawi. Nigdy nie powtarzam, że życie z nim to koszmar. Nie straszę nieprzespanymi nocami, jakby te były zaskoczeniem. Nie opowiadam, jak to pełzające dziecko nie pozwala mi żyć. Ono po prostu się rozwija. A ja mam szansę być przy nim w tych chwilach i cieszyć się nimi. Zacznijmy o tym mówić, zamiast zniechęcać ludzi do dzieci… i siebie. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Gdybym nie miała dziecka…Spacer z dzieckiem jest super!Dzieci TO robią!Artykuł Przestańcie straszyć młode matki! pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Macierzyństwo to wyzwanie… i przygoda!

Kiedy planowałam ciążę, wiedziałam doskonale, że moje życie zmieni się o 180 stopni. Pewnie, że się bałam. Odwróciłam powszechnie panujący schemat – rozwój osobisty zaczęłam nie od studiów i przyjemnej pensyjki, a od przekazania genów zupełnie bezbronnej osóbce. Od wzięcia za nią odpowiedzialności. I choć może straciłam kilka fajnych imprez, może tytuły zdobędę później lub nigdy, ale… już dzisiaj wiem, co się dla mnie liczy. Moje dziecko nauczyło mnie, jak żyć. W momencie narodzin Henia całe dotychczasowe życie przewartościowało się. Wiedziałam, że nie będzie jak w serialu, że ten kit najgorszy, fantastycznie bogate i spełnione Kasie Górki, ta pożywka dla mas – że to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Bo ta jest trudna. Komu mam ściemniać, że jest lekko? Matkom, które tu zaglądają? Ojcom, którzy spędzają każdy dzień w pracy i swoje dziecko widzą głównie wtedy, gdy śpi? Po co miałabym mówić, że młode macierzyństwo usłane jest różami? Że jakiekolwiek macierzyństwo usłane jest różami? Nigdy nie powiem, że Henio ograniczył mój rozwój. Wszystko jest w głowie i czas sobie to uświadomić. To nie czcze gadanie coacha, na dźwięk którego mnie mdli. Bo nie w tym rzecz, żeby oszukiwać i wmawiać sobie, że jest lepiej niż jest. Mój syn pokazał mi, jak wiele energii i pasji mam w sobie. Dał mi siłę i motywację do tego, by znaleźć w sobie coś, w czym będę się spełniać. W czym będę dobra i w czym będę się dobrze czuła. To on nauczył mnie, że nie warto marnować czasu… i najważniejsze to żyć tu i teraz. Chciałabym, żeby pasja od razu stawała się sposobem na życie. W ogóle chciałabym, żeby było lekko. Żeby moje dziecko nie płakało wtedy, kiedy ja planuję pisać. Żeby miało dobry dzień, kiedy musimy coś załatwić. Żeby nie chorowało i grzecznie bawiło się samo w kąciku. I czasem tak jest – czasem mój syn jest jakby go nie było. Wtedy więcej piszę, więcej bywam. Żyję mocniej i pełniej. A potem… nadchodzi dzień, kiedy wsadzę go do wózka, jak co dzień wyjdziemy na spacer… i już po trzech krokach, jeszcze pod blokiem, zaczyna płakać. Bo to dziecko. Nie wyłączam go, kiedy nie mam ochoty słyszeć jego „buba, buba” o 6 rano. A przecież pracowałam do późna, spać się chce… Co mogło mnie zaskoczyć w młodym macierzyństwie? Odpowiedzi są dwie, obie prawdziwe: wszystko i nic. Czyli dokładnie to samo, co mogłoby mnie zaskoczyć, gdybym zdecydowała się na dziecko za 20 lat. Jeśli starcza mi od pierwszego do pierwszego, a moje dziecko nie choruje na żadną poważną chorobę – dam radę. Ty dasz radę. I Ty też. O, i jeszcze Ty. Choć więcej kłód pod nogi niż pomocnych dłoni, to dacie radę. Byle wyrobić od pierwszego do pierwszego. A jak zostanie – jeszcze lepiej! Cała drżę ze strachu na myśl o końcu urlopu macierzyńskiego. Myślę o państwowym żłobku, do którego go nie wezmą. Myślę o moich studiach, na których nie każdy rozumie, co znaczy mieć dziecko. Myślę o niechęci pracodawców, o nieświadomości, jak młoda mama potrafi zorganizować czas, by wszystko dopiąć na ostatni guzik. Jeśli czegoś naprawdę się boję w młodym macierzyństwie – to końca urlopu macierzyńskiego. Tu przewagę mają starsze kobiety. Z wypracowaną pozycją w firmie. Ze stażem pracy. Z wykształceniem. To mocny argument, by poczekać. Dziecko to drugi człowiek, który może zaskoczyć każdego. Można przygotować się na to, że będzie kosztować, że się nie wyśpię, że ręce wyciągnie mi do ziemi, że… Nigdy jednak nie przewidzisz tego, jak bardzo je pokochasz. Jak bardzo przewartościuje Twoje życie, jak nauczy Cię doceniać to, co masz. Jak w prosty sposób nauczy Cię szukania rozwiązań w każdej sytuacji i znajdowania sposobów, by świat się nie skończył. Jako mama poznasz tajemnice, które zdradzić może tylko własne dziecko. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:21 lat to (nie) czas na małżeństwo!A gdybym nie mogła mieć dziecimłode macierzyństwo? wybierz świadomie!Artykuł Macierzyństwo to wyzwanie… i przygoda! pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Nowoczesność nie jest dla mnie

Wychowałam się tuż pod miastem, ale na wsi. Wiem, jak wyglądają żniwa i z czym się je wykopki. Widziałam pola pełne buraków cukrowych i krowy, które nimi pasiono. Biegałam z pustym kubkiem do babci, żeby napić się mleka zaraz po dojeniu. Wiem, co znaczy „bomba”, kiedy przebiegasz przez łąkę. Przyglądałam się, jak z połowy ubitej świni robiono salceson, kiełbasę, kiszkę. Widziałam, jak odcina się kurze głowę i jak „żyje” przez kilkadziesiąt sekund. Wiem, co kryje się w jej wnętrzu. Jak przez mgłę, ale jednak, pamiętam zabijane króliki przerabiane na pasztet. To wszystko, czego mój syn dowie się z… muzeum. Czuję się okropnie staro, kiedy robię takie podsumowanie. W tak zwanym międzyczasie, moją wieś pochłonęło miasto i ślad po niej zaginął. No, może gdzieniegdzie jest jeszcze stara stodoła czy stajnia, dziś – budynki gospodarcze, które właściciele właśnie przerabiają. Nie tęsknię za powrotami do domu w wiejskim fetorze, bo akurat nawożą pola. Totalnie nie brakuje mi świń, krów, co mają piękne oczy, czy znienawidzonych przeze mnie kur. Wiem, że ani trochę się do tego nie nadaję. Gospodarkę ograniczam do bazylii czy pietruszki w doniczce. Nawet kwiaty ze mną nie dają rady. Myślę o całym postępie, który dokonał się przez 22 lata mojego życia. Myślę o tym, że wyrosłam na starych ubraniach, które rodzice zdobywali jeszcze na starsze siostry i braci. Przypominam sobie dzień, kiedy rodzice kupili pierwszy komputer, na którym nieźle dali się orżnąć, bo kto się na tym znał? Dzieci potrzebowały do szkoły, więc był. I Omnia2000 była. A potem simsy, które obowiązkowo należało utopić lub spalić, no i jeszcze kwadratowe samochodziki, wyścigi na planszy z pikseli. W podstawówce do szkoły nosiliśmy dyskietki, na końcu zeszytu do informatyki w obowiązkowo zrobionej przez nas kopercie. Na lekcjach uczyliśmy się painta, którego dzisiejsze dziecko chyba nawet nie zauważa. W gimnazjum lekcje z htmla, którego nawet nie próbowano nas nauczyć na serio (a szkoda!). Kiedy weszły płyty wielorazowego zapisu wszyscy łamaliśmy głowę nad postępem techniki i nikt nie mógł odgadnąć, jak to możliwe. Sama takiej płyty nigdy nie miałam, bo niedługo później zrodziły się pendrivy. Jak ktoś miał 2 GB, był królem. Kiedy dzisiaj myślę, że minęło dopiero kilka lat odkąd skończyłam liceum, widzę niesamowitą przepaść między tym, co było, a tym, co jest. Może i wychowałam się w głębokim podkarpaciu, z którego niesprawiedliwie nabija się cała Polska. Ale… Każdy musi przyznać, że ostatnie dwie dekady to skok w całym kraju. Skok, którego moje dziecko nie odczuje. Dla niego życie opierać się będzie na wszystkim, co smart. A krowę, zupełnie nie-smart, spotka w specjalnym zoo, na szkolnej wycieczce. Zastanawiam się jednak od kilku dni, w którą stronę to wszystko zmierza. Kiedy powiedziałam, że należy chronić intymność dziecka i w miarę możliwości nie pokazywać jego pupy zarówno na placach zabaw, jak i w Internecie, co usłyszałam? Że przecież dupa jest fragmentem ludzkiego ciała i to zupełnie naturalna sprawa, że czasem gdzieś się ją wystawi. No to dobra. Idąc z duchem czasu – wystawiam dupę na czasy! I na tych, którzy chcą wystawiać dupę, o! Kiedyś ludzie chodzili nago i załatwiali się gdzie popadnie. Nie zważali na higienę, a intymność była hasłem im nieznanym. Ja jednak lubię postęp. Lubię pachnące toalety. Cieszę się, kiedy jestem w pociągu i w toalecie nie wita mnie smród. Lubię postęp, który pozwolił mi się swobodnie poruszać po mieście, kraju i świecie. Dzięki któremu w kilka sekund łączę się ze znajomymi, przebywającymi na innym kontynencie. Lubię to, bardzo to lubię! Lubię postęp, który staje się już passe! Nie od dziś wiadomo, że historia zatacza koła. Dajmy jej się toczyć, ale… nie cofajmy tego koła. Nie wracajmy do naturalnych potrzeb naszych praprzodków. Korzystajmy z możliwości i wiedzy, którą dały nam czasy. Nie bądźmy nowocześni… na siłę. Dobrze? Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Być szczęśliwym – to wybórKiedyś to były czasy…Dzieci TO robią!Artykuł Nowoczesność nie jest dla mnie pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

5 pomysłów na prezent z okazji narodzin dziecka

W Polsce ciągle jeszcze nie ma mody na organizowanie hucznych baby shower. Choć może to nie są imprezy w moim stylu, wydaje mi się, że mogłyby być fajną okazją do tego, by utrzymać dobre relacje pomiędzy przyszłą mamą a bezdzietnymi koleżankami. A te, jak wiecie, często zaczynają mocno kuleć w momencie narodzin dziecka. Wciąż jednak odwiedzamy młodą mamę tuż po porodzie i przynosimy drobiazgi dla jej maluszka. To piękny gest, który wiele dla niej znaczy. Dlatego chciałam polecić Ci kilka rzeczy, które okażą się strzałem w dziesiątkę, kiedy będziesz wybierać prezent z okazji narodzin dziecka. Możesz powiedzieć, że wymyślam. Że przecież młodej mamie przydadzą się przede wszystkim pampersy, które – zwłaszcza na początku – schodzą w niesamowitych ilościach. Jestem młodą mamą, na świeżo w temacie, dlatego mówię NIE pampersom. Młoda mama tonie w pampersach! Warto pamiętać, że nie istnieje matka, która ma za dużo pieniędzy. Dlatego warto wybrać coś, na co ona się nie odważy wydać dodatkowych pieniędzy… lub zwyczajnie jej ich zabraknie. Oto moje 5 pomysłów na najlepszy prezent z okazji narodzin dziecka – bierzcie i korzystajcie! Poduszka Cebuszka To hit, który można dać matce… jeszcze zanim nią zostanie! Poduszka Cebuszka, którą możecie wygrać w moim konkursie TUTAJ, to genialne rozwiązanie dla kobiet w ciąży. Nie tylko dla tych, które znoszą ją źle. Każda z nas jest zmęczona. To jednak nie jedyne jej zastosowanie. Po narodzinach okazuje się być super gniazdkiem dla maluszka, poduszką do karmienia czy wygodnym podgłówkiem dla mamy… i taty! Projektor w zabawnym kształcie Takie cudo ma same zalety. Daje delikatne światło, najczęściej przy okazji wyświetlając na suficie przyjemne gwiazdki. Najczęściej wydaje z siebie spokojne nuty, przy których dziecko łatwiej zasypia. Dodatkowo najczęściej jest w kształcie pluszaka, przez co staje się także przytulakiem maluszka. Moim hitem jest jeżyk od firmy Marko – tę pocieszną lampkę nocną miałam okazję zobaczyć w Kielcach. Kura Babci Dany Jeszcze będąc w ciąży, zakochałam się w niej po uszy. Jest dostępna w milionie kolorów i wzorów, w dwóch rozmiarach. Zrobiona z przyjemnego w dotyku minky. Sprawdza się jako poduszka do karmienia, zabawka dla dziecka, a także ozdoba na sofę – nadaje domowi przytulny, rodzinny charakter. Jak dla mnie – ma same zalety. Nie znam młodej mamy, która nie uśmiechnie się na jej widok! Miś Whisbear Niemal każde dziecko przechodzi przez jakiś okres kolki – czasem dłużej, czasem krócej. Płacz, który im towarzyszy, jest niemal nie do uspokojenia. Wtedy z pomocą rusza Miś Whisbear, którego szum działa jak cud. Ten zabawny misiak, wyglądający trochę jak ośmiornica z czterema nóżkami, z czasem staje się też ulubioną przytulanką maluszków. Ma elementy szeleszczące i kolorowe łapki, a dzięki magnesom w nich ukrytych łatwo przyczepić go do wózka czy łóżeczka. Temu cudownemu misiowi poświęciłam cały osobny wpis – tutaj. Leżaczek bujaczek Najlepszy będzie taki, który rośnie wraz z dzieckiem. W tej chwili jest mnóstwo leżaczków na rynku, dlatego można mieć problem z wyborem. Niezależnie jednak od tego, czy wybierzesz ten, który ma wibracje, sam kołysze dziecko czy ma inne cuda i jeszcze potrafi mówić, pamiętaj przede wszystkim o bezpieczeństwie – ważne będą pasy i możliwość zablokowania opcji bujania, żeby uniknąć wypadku. Moim zdaniem, na takim prezencie nie powinno się przesadnie oszczędzać. Warto kupić coś, co nie tylko będzie praktyczne, ale sprawdzi się na długo. Żeby za dwa miesiące nie okazało się, że maluszek już jest na to za duży. Przyjrzyj się wszystkim zabawkom pod kątem funkcjonalności – niech nie będzie to kolejny pluszak, który kurzy się na półce lub w koszu, a coś, co pomoże mamie, np. przy kładzeniu maluszka spać. Wydaje mi się, że moje pomysły na prezent z okazji narodzin dziecka są sprawdzone pod każdym kątem. Co Ty o tym sądzisz? Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Wyprawka niemowlęca – jak nie zbankrutować?Gówniara z dzieckiem na garnuszku rodzicówBLW – jak to ugryźć?Artykuł 5 pomysłów na prezent z okazji narodzin dziecka pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Kawka, ploty… i wielkie serca!

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Kawka, ploty… i wielkie serca!

Spokojny sen przyszłej mamy + KONKURS DLA MAM!

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Spokojny sen przyszłej mamy + KONKURS DLA MAM!

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Decyzji rządu trudno się dziwić

Kiedy byłam w gimnazjum, w parafii, w której mieszkałyśmy, wznowiłyśmy z koleżankami akcję mikołajkową. Zbierałyśmy podarunki dla dzieciaków, które nie miały szans dostać ich od biednych rodziców. Świetna sprawa, jednak z różnych względów nie mogłyśmy jej powtórzyć. W pierwszej liceum jednak znów spróbowałyśmy – tym razem z zupełnie inną koleżanką, tym razem na zupełnie inny cel. Po długim namyśle padło na ZOL. ZOL to takie miejsce, w którym leczy się dzieci, którym nie bardzo daje się szanse, ale teoretycznie każde z nich je ma. Co my jednak o tym wiedziałyśmy..? Pomyślałyśmy, że przebierzemy się za mikołaje, wpadniemy z prezentami, będzie radocha. Naiwne, śmieszne siedemnastolatki… Już przy samym kompletowaniu paczek było coś inaczej. Były wśród nich oczywiście miśki czy zabawki, przecież chłopiec z połową serca też lubi się bawić. Ale ze pobawi się nimi tak krótko… żadna z nas wtedy o tym nie myślała. Pośród dzieciaków była pewna Karolinka, wtedy miała 13 lat. Była zdrowym dzieckiem, aż któregoś dnia zadławiła się wodą. Nie w basenie, nie po przewróceniu się kajaka na jeziorze. Ona po prostu piła wodę, we własnym domu. Po akcji ratunkowej została po tej stronie, śpiąca. Jej rodzice czuwali przy niej, w miarę możliwości, bo przecież placówkę trzeba było opłacić. Ich świat obrócił się o 180 stopni. Pewnego dnia ich córeczka obudziła się. Wyniki miała coraz lepsze; czuli, że do nich wraca. Bawi się jak kiedyś. I wtedy umarła. Tego dnia odwiedziłyśmy kilkoro innych dzieci. Był tam blisko 18-letni Dawid, także w śpiączce. Przyniosłyśmy mu nową piżamę. Z jego oczu popłynęła łza. Łza ze śpiącego oka, z którym nie było kontaktu. To na pewno medycznie wytłumaczalne zjawisko. Ale szczerze..? Ani wtedy, ani teraz – nie dbam o to. 18 – letni chłopak powinien przygotowywać się do matury, myśleć o studiach, stresować się pierwszym razem, upijać się do nieprzytomności i rzygać na miejskim przystanku, w drodze na drugą część imprezy. A ja nie wiem, czy on w ogóle jeszcze żyje. Po tej wizycie mój świat przewrócił się do góry nogami. Nastąpiło przewartościowanie, którego nie umiałam pojąć. Kłóciłam się sama ze sobą i nie rozumiałam. A dzisiaj sama jestem matką. Dalej nie rozumiem, ale… Rodzice chorych dzieciaków… Nieważne: wcześniaków czy takich, u których już na etapie płodu wykryto uniemożliwiającą normalne funkcjonowanie wadę. Bo jakie to ma znaczenie..? Ich dziecko jest rośliną, którą muszą się opiekować, dopóki starczy im sił, a w zasadzie.. dłużej. Muszą zostawać w domu, rezygnować z pracy, walczyć, wyrywać państwu byle ochłap, którego wcale nie chce im dać. A przecież kochają je tak, jak ja kocham Henia. Zdrowego, silnego, prawidłowo rozwijającego się chłopca. Chcą tego, co najlepsze. Ale zwyczajnie brakuje im sił… i środków. Aborcja nie jest żadnym rozwiązaniem. Nie jest nim też eutanazja dziecka po urodzeniu, kiedy stwierdzamy u niego chorobę. Cokolwiek zdecydujesz, od tej chwili będzie ciężko. Są dzieci, które miały urodzić się zdrowe, a po porodzie pożyły kilka chwil. Są takie jak Karolinka, które napiły się wody. Zabijać je czy czekać, dać im szansę, leczyć, pielęgnować? Są też takie dzieci, którym nie dawano szans. A żyją i są zdrowe. To nie wiara, nadzieja czy gdybanie. Te dzieci istnieją naprawdę, bo ktoś dał im szansę na życie. Dlaczego ja, która byłam 8. dzieckiem z rzędu i wiadomo było, że będzie trudno się utrzymać, mam decydować za czyjeś życie? Na mnie też kiedyś czekał sztab lekarzy. Mnie też ratowano, choć w terminie. Nie pozwolono mi umrzeć. Nie jest ważne, co i z jakiego powodu działo się wtedy. Ważne, że żyję. Żyję i nie mam prawa zabijać. W Polsce pojawiają się coraz dziwniejsze programy rzekomej pomocy. Nasz kraj rozdaje pieniądze nie tym, którzy ich realnie potrzebują. W świetle ustawy o zakazie aborcji zasiłki i wsparcie, które muszą wyżebrać sobie rodzice dzieci chorych, są zwyczajnie żałosne. Nasze państwo nie obejmuje opieką psychologiczną, jeśli sami sobie jej nie poszukamy. Nie wiem tylko, kiedy matka i ojciec, zatrudnieni 24/7 jako pielęgniarze własnego dziecka (które darzą czymś więcej niż zwykła opiekunka zwykłego pacjenta), mają tej pomocy szukać. Nie dostają jej rodziny z dzieckiem niemającym szans na normalne życie, rodzice po poronieniu czy śmierci dziecka nienarodzonego. Być może jakieś regulacje prawne są (w przypadku poronień na pewno), jednak zupełnie… martwe. To rzeczywiście dziwne, że państwo zgadza się na śmierć własnych obywateli. Jednak jeszcze dziwniejsze jest to, że o nich nie dba i nigdy nie dbało. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Jak przygotować się do porodu?Wielodzietność to patologia!Jak obliczyć dochód do programu 500+ złotych na dziecko?Artykuł Decyzji rządu trudno się dziwić pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

3 największe kłamstwa blogerów

Blogerzy są spoko. Co mam Ci powiedzieć ja, blogerka? Nie przyznam przecież, że i wśród nas są takie same szuje jak wszędzie. Żeby jednak nie być nieuczciwym, przyznam, że i my mamy co nieco za uszami. Podjadamy w nocy, pierzemy białe ubrania w proszku do kolorowych… I jest jeszcze coś: blogerzy kłamią! Nic to wielkiego, niewinnie skłamać. Któż tego robi? To kuszące, nagiąć prawdę na potrzebę chwili. Nie wierzę w istnienie ludzi, którzy nigdy tego nie zrobili. Tak samo zresztą, jak nie wierzę w trzy stwierdzenia płynące z ust blogerów. Przeczytaj i sama pomyśl: czy to ma sens? Poświęcam się dla blogowania O, wielki blogerze – niech będą Ci dzięki! Po wieki bądź błogosławion za Twe poświęcenie! Przeczytałam to zdanie u przynajmniej kilku blogerów. Nie ukrywam, że ja także poświęcam… swój czas na pisanie. Ale nie jest to poświęcenie, na które nie mam ochoty. Ja zwyczajnie uwielbiam pisać! Jeśli natomiast dla Ciebie to problem, to nie rozumiem zupełnie, co robisz w blogosferze. Rzuć to w cholerę i bądź szczęśliwy! Nie męcz dłużej czytelników i samego siebie. Za to nie wyniosą Cię na ołtarze, to już nie czasy Szymonów Słupników… Piszę dla siebie, nie pod publiczkę Tak tylko założyłeś bloga. Stronę internetową. Nieohasłowaną. Z możliwością pisania komentarzy. Fanpage na Facebooku (takim tam portalu z grubo ponad miliardem użytkowników) też założył się przez przypadek. Ty piszesz do szuflady, żeby ulżyć uciemiężonej duszy, jasna sprawa. Gdybyś mógł, wróciłbyś do romantyzmu i zostałbyś Werterem, taka z Ciebie nieporadna, słodka poczciwina. Brawo Ty! Nie chcę zarabiać na blogu Piszesz sobie tego bloga, o najuczciwszy i najbardziej nieprzekupny blogerze stąpający po Ziemi. Wtem zgłasza się do Ciebie agencja, proponując Ci za wpis z Twojej tematyki 1000 złotych. Ale rezygnujesz, przecież masz zasady. Możesz spać spokojnie, znajdą innego człowieka. Bez kręgosłupa moralnego, a jakże! Przyznaję, że pozwoliłam sobie poszydzić. Tak, śmieszą mnie ci, którzy wygłaszają te zabawne zwroty. Kłamstewka w imię… no, właśnie – w imię czego? Niezależnie od celu, wszystko powinno mieć swoje granice. Bo ludziom się już ulewa Waszą dobrocią, umiłowaniem, bezinteresownością. Mnie też się ulało. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Blog to moje podwórkoJak pisać bloga?Szanuj blogera swegoArtykuł 3 największe kłamstwa blogerów pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Przecież dziecko nie będzie pamiętać…

Pisałam dzisiaj na Facebooku, że pijąc kawę na balkonie, miałam okazję przyjrzeć się sytuacji, w której dwoje rodziców wyszło na plac zabaw z dwójką dzieci. Jedno spało w wózku, nie mogło mieć więcej niż 6 miesięcy, a drugie było pewnie dwuletnie. Starszy nagle zawołał siusiu, więc ojciec wziął go na bok. Powiesz, że nic w tym dziwnego. Ja też, dlatego pozwól, że opowiem Ci resztę. Dziecko ze ściągniętymi spodniami stało na środku trawnika, choć krzaczki były około metra dalej. Zrobiło, co chciało zrobić, a wtedy ojciec zawołał do matki, żeby podała mu chusteczki. Nawet gdybym nie widziała sytuacji od początku, po tym okrzyku z pewnością zwróciłabym na nią uwagę. Chłopiec ze spodniami w kostkach, wystawiony był na widok obcych ludzi mieszkających w 4 otaczających plac zabaw blokach. Ja zdążyłam wypić całą kawę, nim matka znalazła zgubę, ojciec wytarł dziecku pupę i założył mu spodnie. Sikać naturalna sprawa, chłopiec pewnie dopiero uczył się żyć bez pampersa. Co więc mnie oburzyło? Nie jestem głupia, więc wiem, że dziecko przechodzi etap, kiedy informuje o potrzebie w momencie, kiedy na biegnięcie do bloku jest już za późno. Rodzice nie namawiali go, żeby zrobił siku na zewnątrz – ot, zachciało się i już. Czy jednak nie możemy podejść do sprawy zdroworozsądkowo? Wiedząc, że nasz maluch jest na takim etapie, mieć chusteczki zawsze pod ręką i pędzić w nieco bardziej ustronne miejsce – właśnie te krzaczki, z których robimy sobie żarty. Krzaczki, które uchronią nasze dziecko przed oczami gapiów. Intymność dziecka jest ważna Po podzieleniu się moim szokiem z czytelnikami, odezwały się chórem dwa głosy. Jeden mówił, że nie ma w dziecięcym sikaniu na podwórku nic złego – i z tym się zgadzam. Drugi natomiast był oburzony tym, że nagłaśniam taką sprawę, „jakby było co”. Że przecież dziecko jest dzieckiem, nie zdaje sobie sprawy z tego, że sikanie jest czynnością intymną, nic z tego nie wie i z pewnością nic nie będzie pamiętać. Większość moich czytelników to rodzice, głównie małych dzieci. Tych, które jeszcze załatwiają się w pampersa lub właśnie z nim walczą, próbując się pożegnać. I dlatego właśnie sprawę nagłośniłam. Nie było w tym cienia szydery, a raczej przerażenie nieodpowiedzialnością rodziców. Nie wrzucimy zdjęć dziecka do sieci – z zagrożenia już dzisiaj zdajemy sobie sprawę. Ale przecież sikania dziecko nie będzie pamiętać. W takim razie ja od dzisiaj zaczynam bić Henia. Przecież tego nie będzie pamiętał, to co w tym złego? Dziecko jest człowiekiem. Jego pupa jest obszarem intymnym, którego nie należy pokazywać światu. Oczywiście, nie brzydzę się dziecięcym tyłem. Nie szokuje mnie ani nie odpycha. Jednak fakt, że jest mały, nie pozbawia go prawa do szacunku. Gdybym ja zmuszona była sikać w publicznym miejscu, nieważne jak bardzo by mi się chciało – zrobiłabym to w ukryciu. Dlaczego więc mam narażać mojego syna na spojrzenia zupełnie obcych mu ludzi? W dodatku ludzi, których nie znam. Zupełnie tak samo, jak internautów, którym nie pokażę zdjęć Henia siedzącego na nocniku. Niedługo później, kiedy bawiliśmy się z Heniem już w mieszkaniu, Mężowaty dostrzegł drugie sikające w podobny sposób dziecko. Zupełnie przypadkowo: nie stał w oknie, nie wypatrywał gołych pupek. Jego mama jednak zadbała choć trochę o to, by nie było widać miejsc najważniejszych. Sam fakt jednak, że mogliśmy to zobaczyć, będąc we własnym mieszkaniu, dał mi jeszcze bardziej do myślenia. Nie wiem, kim są ludzie mieszkający tutaj. Zdarzają się różne sytuacje. Małe dziecko niejednokrotnie będzie chciało siku w najmniej odpowiednim momencie. Ale Twoje dziecko jest człowiekiem, więc uszanuj jego godność. Odejdź kawałek dalej, postaraj się przynajmniej ukryć jego gołą pupę przed światem. Wiem, że to wszystko nie jest proste. Ale fakt, że dziecko jest małe i „nie będzie pamiętać” nie daje nam prawa do wystawiania go światu na pożarcie. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Wywentylowane mózgiNie mam pomysłu na obiad, więc upiekę dzieckoWielodzietność to patologia!Artykuł Przecież dziecko nie będzie pamiętać… pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Alergia na białko mleka krowiego

Jest kilka rzeczy, których się nie spodziewałam, oczekując dziecka. W większości przypadków było to jakby zaklinanie rzeczywistości. Wiedziałam, że pewne problemy istnieją, jednak starałam się nie brać ich pod uwagę i zakładałam najbardziej pozytywny scenariusz z możliwych. I w ten sposób przez alergię pokarmową mojego synka zostałam totalnie zaskoczona. Nie zaczęło się niewinnie. Od razu uderzyła z grubej rury. W drugim tygodniu życia, razem z kolkami, Henia zasypała okropna wysypka. Walczyliśmy z nią na wszystkie możliwe sposoby. Zaczęły się kąpiele w rumianku, maści, nowe kremy, kropelki, a w końcu zmiana mleka. Z racji różnorodności objawów trudno było od razu stwierdzić, co tak naprawdę mu dolega. Początkowo podejrzewaliśmy AZS, ale po miesiącu karmienia Nutramigenem objawy zaczęły ustępować. W przypadku takiego malucha jedynym testem alergicznym jest obserwacja, niestety. Chwilę później powróciłam do kąpieli w Oilatum, które w składzie ma parafinę. Henio strasznie płakał po każdej kąpieli, więc zaczęłam szperać w Internecie. Pośród setek pozytywnych komentarzy, znalazłam 3 (!) historie mam, których dzieci zachowywały się podobnie, a po odrzuceniu parafiny wszystko wróciło do normy. Poprawiło się i u mojego syna. Podjęliśmy próbę podania zwykłego mleka modyfikowanego. I się zaczęło… Jak rozpoznać alergię na białko mleka krowiego u niemowlaka? Tak, jak powiedziałam – niemal jedynym testem alergicznym u tak małego dziecka jest obserwacja. Po próbie, o której wspomniałam, Henio zaczął kichać. I kaszleć. Zbliżało się Boże Narodzenie. Kaszel nasilał się, ale na skórze nie pojawiała się ani jedna czerwona plamka. Nie skojarzyliśmy tego z alergią… Lekarz na świątecznym dyżurze oświecił nas, że lista objawów alergii na białko mleka krowiego jest długa. Bardzo długa i nieoczywista. I to jest niestety jej charakterystyczna cecha. Objawy są różne, wszystko zależy od człowieka. Można jednak wymienić kilka najpopularniejszych. Alergia na białko mleka krowiego najczęściej atakuje skórę. Czerwienieją policzki, występuje egzema lub wysypki skórne, pojawia się atopowe zapalenie skóry, opuchlizna i swędzenie wokół ust i oczu. To nie wszystko, bo może uderzyć też w stronę układu pokarmowego poprzez biegunkę, wymioty, kolki, wzdęcia, zaparcia, refluks czy krew w stolcu. U nas natomiast najwięcej objawów wystąpiło ze strony układu oddechowego – kichanie, sapka, kaszel i utrudnione oddychanie. Jeśli którykolwiek z tych objawów pojawia się u Twojego dziecka i jego obecność niebezpiecznie się przedłuża lub uparcie powtarza, skonsultuj to z lekarzem. Może okazać się, że Twoje dziecko dopadła alergia na białko mleka krowiego i będziesz musiała z jego diety wyeliminować niebezpieczne dla niego alergeny. Czy alergia ustąpi? Alergia na mleko białka mleka krowiego ustępuje u ok. 80% maluchów powyżej 5. roku życia. Najczęściej natomiast po 2. roku, więc głowa do góry! Po 6. miesiącu życia, a (z tego, co się dowiedziałam) najlepiej w okolicach roku, warto zrobić test na stężenie przeciwciał IgE. Jeśli jest niskie, alergia ustąpi wcześniej. W przypadku alergii należy przeprowadzać próby prowokacyjne. Nie robi się tego co chwilę, ale jeśli obserwację dziecka prowadzisz z lekarzem pediatrą, z pewnością w pewnym momencie zleci Ci test prowokacyjny. Polega to na „nieśmiałym” podaniu dziecku białka i przyglądaniu się reakcji jego organizmu. W przypadku dzieci z silnymi objawami alergii, przeprowadza się go w szpitalu pod okiem lekarzy. Niezależnie jednak od rozmiaru problemu, nigdy nie podejmuj się ich bez konsultacji z pediatrą. Rozszerzanie diety niemowlęcia z alergią pokarmową Wszyscy już chyba wiemy, że WHO sugeruje wstrzymywanie się z rozszerzaniem diety niemowlęcia do ukończenia 6. miesiąca życia – niezależnie od sposobu karmienia. Nie ma powodów, by postępować inaczej w przypadku występowania alergii na białko mleka krowiego. Nie znaczy to jednak, że cały proces przebiega identycznie. W przypadku małego alergika, powinno się bardziej uważać. Wprowadzać kolejne składniki powoli i przede wszystkim pojedynczo. Nie do końca się tego trzymałam, ufając instynktowi, ale u Henia alergia przebiega znacznie łagodniej od 5-6 miesiąca. Oczywiście, należy wstrzymywać się od podawania produktów nabiałowych. Nie ma natomiast powodu, by zwlekać z podawaniem innych pokarmów alergizujących, takich jak gluten, jajko czy ryby. Nie zniechęcaj się tym, że dziecko nie od razu je pokocha – to normalne. Próbuje nowych smaków i czasem musi skosztować ich kilka (a nawet kilkanaście!) razy, zanim je polubi. Alergia pokarmowa to nie koniec świata. Wydałam nieco więcej na mleko, wolniej rozszerzam dietę, używam drogich balsamów do ciała… Ale moje dziecko nie leży w szpitalu i nie walczy o życie. Jest to więc przypadłość uciążliwa, ale nie doprowadza do szału ani rozpaczy. Trzymam się myśli, że niedługo minie i Tobie też to polecam! Mamy piękne, zdrowe dzieci! Alergia to nie defekt, który zabrałby Ci miłość do Twojego maluszka… Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Z miłością smakuje najlepiejRozszerzanie diety (mojego) niemowlęcia7 powodów, dla których nie należy bić dzieciArtykuł Alergia na białko mleka krowiego pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Kobieto…

Jakiś czas temu, niedługo po powstaniu tego bloga, napisałam wpis gościnny u Prowincjonalnej Matki. Tak było mi zwyczajnie łatwiej – wrzucić te kilka wspomnień u kogoś, z dala od mojego wirtualnego świata. Niewiele z Was zapewne go widziało. Po czasie jednak… postanowiłam się nim podzielić z szerszym gronem. Myślę, że jest dość ważny, jakkolwiek nieskromnie może to zabrzmieć. Wierzę, że zrozumiesz, kiedy przeczytasz. Aby nie mylić Google, wrzucam tekst w formie obrazka. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Artykuł Kobieto… pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Co mi dała przeprowadzka do Warszawy?

Kiedy byłam w ciąży, mieszkałam w Rzeszowie. W tym czasie Mężowaty pracował w Warszawie i widywaliśmy się tylko w weekendy. O ile przed porodem było to do zniesienia, to po… rozmowy na skajpie przestały wystarczać. Zaczęliśmy szukać innego rozwiązania. Końcem października rozpoczęliśmy poszukiwania mieszkania w Warszawie. I choć plan był dość luźny, to drugiego wieczora znaleźliśmy to, czego szukaliśmy. Zapakowaliśmy nasz skromny przybytek na przyczepkę i 4. listopada po raz pierwszy razem przekroczyliśmy próg naszego mieszkania. Można powiedzieć, że oszaleliśmy. Wydarliśmy dwumiesięczne dziecko z miejsca idealnego, pełnego ludzi, gdzie miało wszystko to, co potrzebne do rozwoju. Dziadków, ciocie, wujków. Nie musieliśmy za nie płacić, mogłam w każdej chwili wyjść spokojnie na zakupy czy kawę z koleżanką. Ciocia pielęgniarka przypominała o szczepieniach i innych ważnych badaniach, a tata dzielnie jeździł z nami do przychodni. Warunki idealne, można by rzec. Mimo wszystko, coś nam odbiło i postanowiliśmy się wynieść. Jesteśmy razem Bulimy co miesiąc hajs, dzięki któremu jakiś Hiszpan ma całoroczne wakacje. Nie możemy wyjść razem do kina, jeśli akurat ktoś z rodziny nie postanowi nas odwiedzić. Ja mam tu mało znajomych, z którymi mogłabym się spotkać i pogadać – częściej to przypadkowi przyjezdni, którzy wcale tu nie mieszkają. Trudno mi będzie wrócić do pracy, a o studiach nawet boję się myśleć. Ale to wszystko nic, kiedy wiesz, że każdego wieczoru do mieszkania wróci mąż. Nie musisz odliczać dni do kolejnej soboty i żegnać się z nim w każdy niedzielny wieczór. Kiedy coś się dzieje, po prostu dzwonisz i wiesz, że za chwilę się zjawi. Razem przechodzicie przez kolejne etapy rozwoju Waszego dziecka i razem pokonujecie kolki czy wychodzące zęby. Tego nie da się na nic zamienić i to zawsze będzie argument za wspólnym mieszkaniem. Serio – żadne romantyczne kolacje we dwoje i wyjścia do kina nie pobiją momentu, w którym słyszycie, jak dziecko mówi swoje pierwsze słowo. Zmotywowałam się Pisałam już kiedyś o tym. Kiedy ma się wszystko na wyciągnięcie ręki, tak jak ja w domu swoich rodziców, powoli zamienia się w gburka. No dobra, nie zawsze i nie każdy. Ale faktem jest, że im jest wygodniej, tym trudniej zmotywować się do działania. Ktoś ugotuje obiad, ktoś sprzątnie, ktoś zrobi zakupy… generalnie, pozostaje Ci tylko opiekowanie się dzieckiem. A o tym, że opieka nad jednym dzieckiem w XXI wieku, kiedy na rynku dostępnych jest tyle ułatwiających życie gadżetów, nie jest wyczynem (jeśli oczywiście jest zdrowe), też już tu kiedyś mówiłam i większość z Was przyjęła to z pełnym zrozumieniem. Nieważne, jaki mam plan na dzień, tydzień czy życie. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce, bo samo nic mi się nie zrobi. Nie będzie ciepłego obiadku, nie będzie wypranych łaszków, rachunki się same nie zapłacą, a Henio zawsze i wszędzie będzie ze mną. Nieistotne, czy idę na szkolenie, czy na kawę z koleżanką. To wszystko dało mi kopa, ale tego pozytywnego, pełnego motywacji. Ustaliłam swoje zasady i ich staram się trzymać. Zaczęłam myśleć poważniej o tym, co chcę robić w życiu. Postawiłam bloga w najlepszym wydaniu, na jakie obecnie mnie stać. Piszę, dużo piszę. Staram się nie marnować czasu; każdą minutę dnia próbuję wykorzystać do granic możliwości. Zwłaszcza, że urlop macierzyński kiedyś mi się skończy. Nie chcę zostać z ręką w nocniku. Wyluzowałam Jak się to ma do tego, co napisałam przed chwilą? Nie, w domu nikt mnie nie kontrolował ani nie pouczał. Czasem jednak miałam takie wrażenie. Siłą rzeczy, mojej opiece nad dzieckiem przyglądała się cała masa dorosłych i bardziej doświadczonych osób. Kiedy doszły do tego buzujące hormony, miałam wrażenie, że z pewnością widzą każdy mój najmniejszy błąd. I choć chciałam być super mamą, to coś mnie blokowało. Nie umiałam nawet głośno mówić do swojego dziecka. Powoli dostawałam kręćka. Odkąd mieszkam w Warszawie, wyluzowałam. Oprócz sąsiadów, którzy i tak chyba nie planują się ze mną przyjaźnić (choć dzieci mamy w podobnym wieku), nikt mnie tu nie słyszy ani nie widzi. Najpierw więc wszystkie blokady puściły w mieszkaniu, potem na spacerach. Teraz już ledwie pamiętam okres, kiedy miałam z tym problem. Doceniłam rodziców Nie chcę, żebyś z tego tekstu wyniosła obraz gówniary, która chciała „wyrwać się od starych”, bo to nie tak. Nigdy nie byłam specjalnie wylewna w uczuciach i z pewnością mogłabym bardziej okazywać wdzięczność, nie oznacza to jednak, że jej nie czułam. Wyprowadzka nie była ucieczką, a nowym etapem w moim życiu. Gdyby jakoś dało się połączyć mieszkanie u rodziców i mieszkanie razem, najprawdopodobniej dałabym nam ten rok. W jego trakcie odłożylibyśmy parę groszy, które teraz idą na czynsz, a Henio rozwijałby się wśród masy ludzi. Ale do rzeczy… Jak wiesz, moi rodzice mieli nas dziewięcioro. Ja przy jednym Heniu czasem chcę wymięknąć. I są takie rzeczy, które dostrzega się dopiero wtedy, kiedy samemu ma się dziecko. Daleko mi, żeby dogonić ich doświadczeniem. Minimalnie jednak potrafię sobie wyobrazić, jak wiele musieli z nami przejść. Nie będąc matką lub zostając z nimi w domu, najprawdopodobniej nie zrozumiałabym tego aż tak. A tu, jak obuchem w łeb dostaję zaległą wdzięcznością, nawet kiedy próbuję wtachać wózek po schodach z ryczącym Heniem w środku. Kiedy gotuję obiad i nagle okazuje się, że nie kupiłam głupich ziemniaków. Widzę to w codziennych, mega banalnych rzeczach. Nie lubię podniecać się wielkimi, bo… to nie one tworzą codzienność. Pewnie, że byłoby znacznie łatwiej mieszkać dalej w domu rodzinnym. Może nie mogłabym sobie robić syfu wedle własnej fantazji. Może czasem musiałabym wysłuchać kilku dobrych rad, na które totalnie nie miałabym ochoty. Ale przecież miałabym opiekę dla Henia niemal 24/7. Zero problemów z wyjściem na piwo czy na randkę z mężem. Mimo to… Nie, nie żałuję. Owszem, lubię Warszawę. To, konkretne, miasto. Ludzie są luźni i nie udają kogoś, kim nie są. Nie muszą, są anonimowi. Ale tak naprawdę nie ma znaczenia, w jakim mieście spędziłabym swoje życie. Ważne, żeby mieszkać z mężem i synem. Związek na odległość jest niczym w porównaniu z byciem rodziną na odległość. Znieślibyśmy to, jasne, ale kosztowałoby nas to niesamowicie dużo nerwów. Cieszę się, że nie zwlekaliśmy z tą decyzją. Im dłużej byśmy czekali, tym ostatecznie trudniej byłoby się zdecydować. Po 4 miesiącach życia tutaj wiemy, że damy radę! Bez niesamowitych dochodów i bez rodziców u boku. Da się! Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:5 rzeczy, które zmieniły się odkąd zostałam matkąUrlop macierzyński kiedyś się skończy…Dlaczego młodzi opuszczają rodzinne domy?Artykuł Co mi dała przeprowadzka do Warszawy? pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Dlaczego jestem nieszczęśliwy?

Mam paskudny zwyczaj przyglądania się ludziom. Wszędzie – w autobusie, w sklepie, na siłowni. Zresztą, miejsce jest zupełnie nieważne, bo wynik spostrzeżeń jest ciągle ten sam. Jesteśmy społeczeństwem smutnym, permanentnie niezadowolonym. Pozwoliłam sobie ten temat poruszyć ostatnio w kilku rozmowach i doszłam do… smutnych wniosków! Nie dość, że to prawda, to jeszcze nikt nie zada sobie prostego pytania – dlaczego jestem nieszczęśliwy? Dzięki niemu może szybciej dostrzegliby, jakie to bez sensu. Okazuje się, że kiedy tak podrążyć kwestię tego, dlaczego jestem nieszczęśliwy, bardzo szybko można znaleźć kilka sposobów na to, by jednak szczęście odnaleźć. Co więcej – okazuje się to całkiem proste! Dlatego nie grzeb dłużej w jątrzących się ranach, a posłuchaj, co mam Ci do powiedzenia. Przestań porównywać i zazdrościć – doceń to, co masz Mogłabym pomyśleć o sobie, że jestem niesamowicie do tyłu. Moi rówieśnicy właśnie bronią licencjata, mogą odhaczyć kolejny punkt w swoim życiu jako zrealizowany. Moje wykształcenie utknęło na maturze, później zwinęłam skrzydła. Z przerwy rocznej, zrobiła się trzyletnia luka. Co więcej, urodziłam dziecko i powrót na studia nie będzie już taki prosty. Muszę też pracować, by mieć z czego żyć. Czy nie lepiej było zostać w domu rodziców i przedłużać sobie młodość, więcej balując niż zakuwając? Nie zazdroszczę moim znajomym ani nie stawiam się ponad. Każdy z nas ma to, co wybrał i to, na co pracuje. Ja nie chciałam iść na studia, wybrałam szkołę artystyczną, a następnie zrezygnowałam i z niej. Poznałam Mężowatego, urodziłam syna. Tak mi dobrze, choć bywa niełatwo. Moi znajomi poszli w różnych kierunkach – jedni studiują, inni pracują, niektórzy pałętają się bez celów. Czy mają lepiej, czy gorzej – na życia się z nimi przecież nie zamienię, prawda? Moje toczy się takimi torami, na jakie je kieruję. Lubię je takim, jakie jest. I Ty też pogódź się z faktem, że nie będziesz swoją sąsiadką, która nie tyje, choć wpierdala jak wieprz; że nie jesteś wujkiem znad morza, który trafił szóstkę w Lotto. Jeśli coś Ci w Twoim życiu nie odpowiada – pracuj nad zmianami, rób coś. Ale nie zazdrość – to zeżre Cię od środka i z pewnością nie zmieni Twojego położenia na lepsze. Znajdź w sobie pasję – miłość do tego, co robisz Mam znajomego Anglika, który ostatnio zwierzył mi się, że zmienia pracę. Dotychczas pracował w sklepie, a teraz… będzie magazynierem. I to go cieszy. Abstrahuję od tego, że w Polsce magazynier ma małą pensję. Skupmy się na tym, że on cieszył się tym, co my, Polacy, odbieramy jako pracę w najlepszym przypadku „na chwilę”. Generalnie, stawiamy ją pod poprzeczką nazywaną „godnością” i uznajemy ją za niewartą naszej uwagi. Dlaczego? Wiem, że praca może nas uskrzydlać i uszczęśliwiać, jednak… czy tylko w niej mamy szukać radości? Czy już nie mamy żadnych pasji, w których można by się realizować poza nią? Jeśli naprawdę nie widzisz dla siebie nic, co mógłbyś robić z przyjemnością… po prostu pracuj całym sercem. Pracowałam przy wykładaniu towaru w sklepie i pracowałam na zmywaku. Byłam kelnerką i sprzedawałam majtki przez telefon. No dobra, tego ostatniego akurat nie znosiłam, ale reszta? Będąc w Holandii, czasem wstawałam rano z myślą o 15 – 16 godzinach pracy i mój dzień zaczynałam z niechęcią. Innym razem zaś, budziłam się pełna energii, z nadzieją, że dzisiaj w pracy będę się dobrze czuć. To wystarczyło. Nie planowałam pracować tam zawsze. Chciałam się rozwijać, więc… rozwijałam się. Tylko i wyłącznie ja byłam dla siebie przeszkodą, ale i motorem napędowym do działania. Spójrz w ten sposób na siebie i spróbuj znaleźć wokół siebie to, co sprawia Ci radość. To prostsze niż Ci się wydaje. Proś o pomoc, kiedy jej potrzebujesz Nie wstydź się tego, że czegoś nie wiesz. Nikt z nas nie urodził się alfą i omegą. Naturalne jest, że jedni lepiej rozumieją prawo, a inni potrafią pielęgnować kwiaty. Począwszy od błahych spraw, skończywszy na życiowych poradach, od zawsze człowiek potrzebował drugiego człowieka i nie ma w tym nic złego. Oczywiście, o ile nie postanowisz się kimś wysługiwać. Uwierz mi – większość ludzi lubi pomagać. Czy Ty nie czujesz się doceniony, kiedy ktoś prosi Cię o radę, a Ty potrafisz mu jej udzielić? Każdemu rosną w takich chwilach skrzydła! Warto więc prosić… i dziękować. Wdzięczność to cecha, która nigdy nie straci na wartości. Ja wiem, że – choć to paradoksalne – łatwiej jest tkwić w swoim smutku i nie próbować podjąć żadnej pracy, by ten stan rzeczy zmienić. To prostsze i wygodniejsze. Pomyśl jednak spokojnie, czy nie warto chwilę się wysilić i popracować, żeby potem móc spokojnie spojrzeć wstecz i stwierdzić, że zawsze było się szczęśliwym? Nie mam samych „super dni”. Ba!, poczucie niezadowolenia, przede wszystkim z siebie, towarzyszyło przez całe życie dość często. Ciągle jeszcze, choć bardzo się zmieniłam, miewam dni, kiedy wszystko – dosłownie WSZYSTKO – jest na nie. Ostatecznie jednak wybieram normalność, spokój i szczęście, a Ty? Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Moje małe powody do radościJesteś kowalem własnego losuWprowadzam porządek w życieArtykuł Dlaczego jestem nieszczęśliwy? pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Rozwój niemowlaka – masz na niego wpływ!

Nie chcę Cię namawiać na to, byś cokolwiek przyspieszała w rozwoju swojego dziecka. Każdy maluch ma swoje tempo, w którym uczy się nowości i pokonuje kolejne etapy. Jest jednak kilka rzeczy, które robicie codziennie. Warto się do nich przyłożyć, by wykorzystać czas spędzany razem w stu procentach. Bezdzietny może pomyśleć, że niemowlak tylko je, śpi i robi w pampersa. Okres pierwszych kilkudziesięciu miesięcy to jednak czas, kiedy codziennie uczy się czegoś nowego. Nie potrzeba do tego specjalnych umiejętności ani nacisku. Zwróć jednak uwagę, jak wygląda Wasz dzień i pokazuj dziecku świat wykorzystując wszystko, co Was otacza. Nawet przy gotowaniu obiadu! Zapewnij mu spokój Nie ma nic odkrywczego w tym, że dziecko potrzebuje spokoju. Wszystkie emocje, które towarzyszą nam, bardzo szybko przenoszą się na dziecko. Maluchy od nas uczą się radzenia sobie z nimi. Nie jesteśmy jednak robotami, nie ma się więc co spinać i udawać. Każdemu zdarzają się gorsze chwile, a nawet całe dni i tygodnie. Nie warto ukrywać tego przed dzieckiem. Tłumacz mu, że mama ma gorszy dzień. Mów, dlaczego. Kiedy zdarzy Ci się stracić nad sobą panowanie, nie wahaj się przyznać do błędu. To, że kilkumiesięczne dziecko Ci nie odpowie, nie oznacza, że na to nie zasługuje. Mów do dziecka Mam na tym punkcie bzika. Skręca mnie w żołądku, kiedy słyszę, jak mamusie zdrabniają każde słowo. Mam ochotę strzelać, kiedy „wychodzą z dziećmi ajci” albo „będą robić chlapu, chlapu”. Ponoć istnieją badania, które wykazały, że osoby, które permanentnie zdrabniają, mają problemy z mózgiem. Dlaczego robić to swojemu dziecku? Ja też czasem zaczynam szczebiotać, ale próbuję się zreflektować. Im szybciej, tym lepiej. Logopedzi biją na alarm! Mów do dziecka pełnymi, prostymi zdaniami. Głośno i wyraźnie. Dzięki Twojej przesadnej artykulacji i czasem nawet śmiesznej pracy ust, Twój maluch szybciej nauczy się poprawnej wymowy, kojarząc dźwięk z konkretnym ruchem. Często powtarzaj jego imię, by miało szansę je zapamiętać. Rób przerwy, kiedy postanawia do Ciebie gaworzyć. Proste i ważne ćwiczenie! Ucz go świadomości ciała Jest mnóstwo piosenek, które mają w tekście nazwy poszczególnych części ciała. Warto je wykorzystać podczas codziennych czynności! Kiedy kąpię Henia, mówię mu dokładnie, co teraz robimy. Myjemy rączki, nóżki, pachy, kolanka. Każdą część po kolei i kilka razy. To samo przy wycieraniu buzi czy rączek po jedzeniu. Najprostszy sposób, by nauczyć go samoświadomości. Przecież początkowo nie zdawał sobie sprawy, że te witki przed twarzą są jego rękami, a teraz bez trudu sięga nimi po wszystko, co zechce. Tak, po wszystko, czego nie powinien brać do rączek, też! Pokazuj swoją miłość do partnera Jak najczęściej! Dzięki Waszym pocałunkom, uściskom, wspólnemu głośnemu śmiechowi dziecko wie, że otaczający go ludzie są ze sobą w dobrych relacjach. Czuje się więc bezpieczne. Uczy się od Was szacunku do drugiego człowieka. To niesie za sobą same plusy. Dla Was i Waszego związku też… Jestem zwolenniczką tezy, że przy dziecku warto się też kłócić. Jasne, nie musicie od razu rzucać w siebie talerzami, kiedy akurat dziecko na Was patrzy, jednak drobne sprzeczki są mile widziane… o ile pokażecie mu też, jak się godzicie. To ważna życiowa lekcja! Pokaż mu plusy aktywności fizycznej Kiedy masz niemowlaka, raczej nie pójdziesz z nim na siłownię. Są specjalne zajęcia fitness dla mam z małymi dziećmi, ale nie trzeba się na nie zapisywać, by nauczyć malucha, że ruch to dobra rzecz. Wykorzystaj w tym celu codzienne spacery. W ich trakcie dużo do niego mów, opisując wszystko, co widzicie dookoła. Używaj dużo pozytywnych zwrotów. Mów nawet o tym, że w zieleniaku pracuje bardzo miła pani, a za szkołą jest fantastyczne boisko dla dzieci. Dzięki temu spacery i aktywność będą mu się kojarzyć z czymś przyjemnym! Każdy kolejny dzień jest dla Twojego malucha wielkim wyzwaniem. Przychodząc na świat, jest zdane tylko i wyłącznie na innych. Z czasem, pomału, uczy się nowości. W przypadku kilkumiesięcznego dziecka, zmiany przychodzą codziennie. Nie daj mu się w tym pogubić i pokaż mu świat od tej lepszej strony! Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Artykuł Rozwój niemowlaka – masz na niego wpływ! pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

7 najgłupszych ciążowych zabobonów

Było kilka rzeczy, których niesamowicie nie lubiłam, będąc w ciąży. Nie przeszkadzały mi wszystkie cenne rady, bo dzielnie przesiewałam je przez sito i niektóre naprawdę miały sens. Wszystkie fizyczne dolegliwości, które nie dawały mi żyć i ciągłe, niesamowicie irytujące dotykanie mojego brzucha – to jeszcze nic. Najgorsze były ciążowe zabobony. Pierdoły, które nic nie znaczą, a od lat są powtarzane każdej przyszłej mamie! Wiem, że przez wieki kobiety nie miały tak porządnej opieki lekarskiej, na jaką my teraz możemy pozwolić sobie za grosze. Wierzyły, że dzięki trzymaniu się rad od babć i ciotek uchronią swoje dziecko przed śmiercią czy chorobą. Ale ludzie, mamy XXI wiek! Czy to możliwe, że ktoś jeszcze w to wierzy? Jeśli brzuch jest okrągły, urodzi się dziewczynka Albo Henio oszukał przeznaczenie, albo jest coś, o czym nie wiem. Wyglądałam jakby piłka przyrosła mi do ciała niemal od początku ciąży po sam poród! Z tego, co się orientuję, płeć dziecka możemy zobaczyć na monitorze USG albo podczas badań genetycznych. Ale spoko, strzelajcie po wyglądzie brzucha. Trzymam kciuki! Kiedy ciężarna się oparzy lub przestraszy i dotknie swojego ciała, to w tym miejscu dziecko będzie miało znamię Do 6. miesiąca ciąży pracowałam w kuchni. A – jak wiadomo – tam czasem człowiekowi zdarzy się czymś oparzyć. Nie kojarzę, żebym miała odruch łapania się za kark, a tam właśnie Henio ma znamię. Hm, czyżby to nieregularna pigmentacja? Niemożliwe! Dziecko udusi się pępowiną, jeśli matka nosi korale, naszyjnik lub apaszkę Henio zdążył w takim razie zmartwychwstać na etapie życia płodowego. A może to stało się tuż po porodzie..? W pierwszym trymestrze nosiłam zimowy szalik, a później wiosenną apaszkę. Kilkakrotnie założyłam też naszyjnik. Cwany bobas z tego mojego synka, nie? Zmartwiona ciężarna – leworęczne dziecko Która przyszła mama nie martwiła się chociaż przez jeden dzień z tych 9 miesięcy? Znajdźcie mi jedną. Statystyki pokazują, że zaledwie 8-15% ludności jest leworęczna. Pozostali ludzie mają nadprzyrodzone zdolności i oparli się naturze. Kij jej w oko! Zanim dziecko się urodzi, nie wolno mu niczego kupować Bo nieszczęście murowane! Nie ukrywam, że Henio miał kolki i dostał alergii. To wszystko moja wina. Twoje dzieci też to przeszły? Z pewnością dlatego, że kupiłaś mu łóżeczko przed porodem! Wszyscy jesteśmy beznadziejnymi rodzicami! Nie obcinaj włosów w ciąży, bo dziecko będzie miało „krótki rozum” Nawet nie wiem, jak to skomentować. Serio, nie wiem. Na wszelki wypadek, kiedy planujesz ciążę, od razu obetnij się na łyso. Będzie szansa, że przez 9 miesięcy ciąży nie zaczniesz wyglądać jak zarośnięta małpa. Co tam łysa pała, kiedy dziecko mądre? Patrzysz na brzydkich ludzi? Urodzisz brzydkie dziecko! Na wsi, na której wychowywali się moi rodzice, kiedy kobieta zdradziła męża i wpadła z innym, mówiło się, że się „zapatrzyła się na niego” – stąd to dziwne podobieństwo. Wiecie, jego geny prześlizgnęły się przez oczy i trafiły prosto w Twoje dziecko. Proste. Ciążowych zabobonów jest więcej. Dużo, dużo więcej. Jeden bardziej przerażający od drugiego! A Ty, czego musiałaś słuchać? Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Jak przygotować się do porodu?Wyprawka niemowlęca – jak nie zbankrutować?Wielki szum wokół małego misiaArtykuł 7 najgłupszych ciążowych zabobonów pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Katar u niemowlaka

Nie jestem nauczona świrować na punkcie swojego zdrowia. Nie chodzę zbyt często do lekarza, bo zwyczajnie tego nie lubię. Odkąd jednak jestem mamą, oprócz troski o własne zdrowie, muszę myśleć także o swoim synu. A ten od kilku dni zmaga się z katarem. Mówi się, że leczony trwa tydzień, a nieleczony siedem dni. Jest w tym sporo racji, jednak warto zwrócić uwagę, że u niemowlaków nieleczony katar może być początkiem poważnej choroby. Rodzice często bagatelizują katar u niemowlaka, bo nie zdają sobie sprawy z tego, że nos jest jednym z ważniejszych narządów. Jest on zarówno filtrem i klimatyzatorem, więc usuwa zanieczyszczenia z powietrza, które ono wdycha, ogrzewa dziecko i reguluje wilgoć. Oczywistym jest, że odpowiada za węch. Przede wszystkim – niemowlęta oddychają wyłącznie przez nos. Kanały nosowe malucha są bardzo wąskie i nawet najmniejszy obrzęk może spowodować całkowitą niedrożność małego noska. Dlatego „zwykły katar” u niemowlaka może być początkiem większych problemów zdrowotnych. Lepiej zapobiegać niż leczyć W okresie, kiedy łatwo o zachorowanie, lepiej ogranicz wizyty gości. Gdy Cię odwiedzają, poproś o umycie rąk – nie ma w tym nic niegrzecznego. Sama również pamiętaj o dokładnej higienie! Jeśli to nie jest konieczne, nie zabieraj dziecka do sklepów i staraj się nie podróżować z nim komunikacją miejską. Najlepszym środkiem zapobiegawczym jest mleko matki zakatarzonej! Jakkolwiek zabawnie może to brzmieć – kiedy jesteś chora, nie rezygnuj z karmienia piersią. Dajesz dziecku cenne przeciwciała, dzięki którym wzmocni swoją odporność i być może nie zarazi się w przyszłości katarem. Domowe sposoby na katar u niemowlaka Zakatarzone niemowlę staje się marudne. Nie chce jeść i nie ma ochoty na zabawę. Widzę po Heniu, że przede wszystkim potrzebuje więcej czułości. Samą miłością jednak nie odpędzę kataru. Wymaga kilku zabiegów, dzięki którym będzie się lepiej czuł. I przede wszystkim lepiej spał – katar zdecydowanie mu to utrudnia. Ważne jest, by ułatwić mu ssanie. Przed jedzeniem usuwaj wydzielinę za pomocą gruszki lub specjalnego aspiratora. Ja używam soli fizjologicznej – zawsze 2 – 3 minuty wcześniej. Rozrzedzona wydzielina jest łatwiejsza do usunięcia, dzięki czemu Henio krócej się męczy. Grzebanie w nosie nie należy do najprzyjemniejszych, niestety. Skuteczna w katarze okazuje się być maść majerankowa. Ziele majeranku działa przeciwzapalnie i przeciwbakteryjnie. Uważaj, by rozsmarowując ją pod nosem, nie zatkać nią dziurki! Katar u niemowlaka nie jest powodem do rezygnowania ze spacerów. Dopóki nie występują inne objawy, wychodź codziennie na świeże powietrze. W tym czasie wietrz też mieszkanie. Odpowiedni poziom wilgoci jest bardzo ważny. Używaj nawilżaczy – wystarczą choćby mokre ręczniki rozwieszone blisko łóżeczka lub zwykły nawilżacz umieszczony na kaloryferze. Dostępne są także elektroniczne nawilżacze, z których w takich chwilach możesz korzystać. Aby maluchowi lepiej się spało, podnieść delikatnie wezgłowie jego łóżeczka. Dzięki temu wydzielina naturalnie zacznie spływać, nie zatykając noska. Możesz włożyć pod materac zwinięty ręcznik lub kocyk, sprawdzi się też dziecięca poduszka. Kiedy dziecko nie śpi, układaj je na brzuszku. Jeśli karmisz piersią, rób to często. Niemowlak z katarem będzie miał słabszy apetyt, ale bardzo ważne jest, by dużo pił. Jeśli natomiast karmisz butelką, tak jak ja, pamiętaj o podawaniu dodatkowo wody. Henio teraz je mniej, ale częściej, niechętnie je posiłki stałe – zatkany nosek mu przeszkadza. Nie naciskam i daję mu więcej mleka. Najważniejsze jest jego dobre samopoczucie. To już połowa sukcesu w chorobie! Z katarem do lekarza Tak, czasem to konieczność. Choć powikłania kataru to rzadkość, nie należy go od razu lekceważyć. Może się on rozwinąć chociażby w zapalenie ucha czy zatok sitowych. Obserwuj malucha uważnie. Jeśli pojawia się gorączka lub dziecko blednie, ma półprzymknięte lub wytrzeszczone oczy, zauważasz obrzęk w kąciku oka od strony noska albo Twój maluch często łapie się za ucho, płacze, ma wymioty lub biegunkę – szybko skontaktuj się z lekarzem. Jeśli katar się przeciąga albo staje się nie do zniesienia, udaj się do pediatry. Nie warto bagatelizować problemu. Lekarz może zasugerować podawanie witamy lub inhalacje, ostatecznie – kropelki do nosa, których nie należy stosować dłużej niż 3 dni. Dziecko nie potrafi samodzielnie oczyścić swojego noska. Jesteś jego pierwszą pielęgniarką, więc nie bagatelizuj problemu. Nie ma nic przyjemnego w chorowaniu. Otocz go specjalną troską w tym czasie i poświęć mu więcej czasu niż zwykle. Więcej się bawcie, dużo przytulajcie. Dzięki temu z pewnością dużo szybciej i łatwiej przejdziecie przez chorobę. Powodzenia! Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Domowe sposoby na przeziębienieUrlop macierzyński kiedyś się skończy…7 powodów, dla których nie należy bić dzieciArtykuł Katar u niemowlaka pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

BLW – jak to ugryźć?

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

BLW – jak to ugryźć?

Podróż pociągiem z niemowlakiem

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Podróż pociągiem z niemowlakiem

Nowości w branży dziecięcej

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Nowości w branży dziecięcej

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Sprawdź, co powinno umieć Twoje dziecko!

Będąc w ciąży, uległam i przeczytałam kilka, może nawet kilkanaście artykułów na temat rozwoju dziecka. Interesował mnie głównie pierwszy rok jego życia. Bardzo starałam się jednak tego nie robić, a przynajmniej zapamiętać jak najmniej. Przyglądałam się kiedyś rozwojowi mojej siostrzenicy i uznałam, że wspomnienia są jeszcze dość żywe. Myślałam, że pediatra zasugeruje mi leczenie, kiedy coś pójdzie nie najlepiej. I dziś mam spore luki w wiedzy na temat mojego niemowlaka. Henio w dzień ukończenia 6 miesięcy, po raz pierwszy powiedział „tata”. Powtarzał to słowo w kółko przez następnych kilka dni, niezależnie od tego, czy Mężowaty był w pobliżu, czy w ogóle nie było go w domu. Dalej czasem mu się wypsnie. Wypsnie – to dobre słowo. Dziecko, które niedawno pojęło, że może sterować tymi dziwnymi witkami latającymi przed jego twarzą, niekoniecznie zdaje sobie sprawę, że „tata” to nie mama czy zabawka. Czasem łapię się na tym, że z zazdrością przyglądam się synkowi mojej siostry. Szybko zaczął siedzieć, szybko i bezboleśnie wyrosły mu pierwsze zęby. Czasem z kolei jestem dumna, bo mój syn mniej piszczy, a więcej mówi – po swojemu, oczywiście. Henio jest tylko półtora miesiąca młodszy, a dzieli ich cała przepaść. Czy jednak myślę, że moje dziecko jest gorsze lub głupsze? A może stawiam je „ponad”? Czytałam niedawno ciekawe gdybanie. Nie mamy w zwyczaju chwalić się tym, że nasza 14-letnia córka rozpoczęła współżycie ani nie porównujemy terminów pierwszych polucji syna. A czemu nie? Przecież to tak samo naturalne jak to, że dziecko siada, zaczyna chodzić czy mówić! Tymczasem, oprócz porównywania rozwoju niemowlaków, staramy się je przyspieszać. Kupujemy zabawki, które miałyby mu pomóc w nauce, psując jednocześnie jego młode ciało. Najpierw wydajemy kupę hajsu na chodzik i pchacz, a potem dziwmy się, że jeszcze więcej kosztuje nas wizyta u ortopedy i dobre buty na koślawe nogi. Trudno ulec pokusie, czekając na pierwsze kroki, te wymarzone, jak z reklamy. A reklamy mają się sprzedać, pamiętaj o tym. Dziecko – robot Tak, chciałabym, żeby moje dziecko już samo siedziało, raczkowało, a najlepiej chodziło. Korzystało z toalety i mówiło pełnymi zdaniami. Ba!, najlepiej, żeby zaczęło robić sobie samodzielnie jedzenie i mogło zostawać samo w domu, żebym mogła gdzieś na chwilę wyjść, choćby po głupie zakupy!, nie taszcząc jego wózka i myśląc o porach jedzenia. Tymczasem Henio dość wcześnie uparcie chciał siedzieć, choć tego nie potrafił. Długie tygodnie kombinowałam, jak go przed tym powstrzymać, ale poddałam się i po prostu często zmieniam mu „rozrywkę”. Staram się wypośrodkować, żeby mógł trochę „posiedzieć”, a trochę leżał. Wilk syty i owca cała, tak to się chyba mówi. Młody, kiedy chce po coś sięgnąć, zamiast pięknie raczkować, kręci się dookoła własnej osi, nieziemsko się przy tym denerwując. Ucieka mi przy zmianie pampersa, chowając się pod koc, a potem nie potrafi się spod niego wygrzebać i płacze. Robi mnóstwo irracjonalnych rzeczy, których nie robiłby mój idealny syn – robot. Ale dziecko nie jest naszą zabawką, w której możemy ustalić czas, w którym zacznie być obywatelem z teczką, dorzucającym się do domowego budżetu. Jako rodzice nie zmuszajmy go do zaliczania kolejnych etapów, bo dziecko sąsiadki już to robi. Jeśli rzeczywiście coś Cię  zaniepokoi – udaj się do lekarza, a nawet poproś o skierowanie na dokładniejsze badania. Rodzice spędzają ze swoimi dziećmi najwięcej czasu, dzięki czemu są w stanie zauważyć pewne nieprawidłowości w jego rozwoju. Rozpiski, które znajdziesz w Internecie i mądrych książkach są potrzebne, ale weź pod uwagę to, że Twoje dziecko może trochę od nich odbiegać, a nawet poprzestawiać ich kolejność. Zapewnij swojemu synowi lub córce dobre warunki do rozwoju – kochaj go, przytulaj, chwal, baw się z nim. Daj mu się rozwijać. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Dzieci TO robią!Wywentylowane mózgiTrzymiesięczny niemowlak?!Artykuł Sprawdź, co powinno umieć Twoje dziecko! pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Wielki szum wokół małego misia

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Wielki szum wokół małego misia