Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Czy Twoje dziecko widzi?

Kiedy byłam dzieckiem, w moim domu był tylko telewizor z wielkim pudłem. Komputer, owszem, rodzice w końcu kupili. Zainstalowaliśmy Omnię2000 i razem z braćmi podbijaliśmy świat wiedzy. Na szkolną informatykę nosiliśmy dyskietki, a Internet zobaczyłam na oczy w gimnazjum. Dziś z moim smartfonem mam w łapie cały świat, a laptop mieści mi się w torebce. Każdego dnia, siłą rzeczy, spędzam przy nim sporą część doby. Co się wtedy dzieje z moim dzieckiem? Kilka dni temu rozmawialiśmy z Mężowatym o tym, czy dzieci spędzają dużo czasu przy komputerze. Faktem jest, że nie widzi się ich na placach zabaw w takiej liczbie, jak za czasów mojego dzieciństwa. Nie jest jednak do końca prawdą i zwyczajnie nie potrafię się zgodzić ze stwierdzeniem, że każdy małolat marnuje całe dnie w sieci i nie ma łączności ze światem realnym. Orliki są przepełnione, baseny pękają w szwach… Czasy się zmieniły, rozrywka się zmieniła. A szybki rozwój technologii jest nieunikniony. Czas się z tym pogodzić. W mądry sposób. Komputery, tablety i Internet to zło! Kiedy słyszę takie stwierdzenia, robi mi się niedobrze. Bo czy złem jest to, że mogę w każdej chwili zadzwonić do siostry mieszkającej w Anglii? Czy złem jest możliwość pracy zdalnej? Zaczerpnięcia opinii innych konsumentów przed zakupem drogiego sprzętu? Technologia jest po to, by nam pomóc, ułatwić życie. A dzieciaki nie są głupie – szybko się jej uczą. Niejeden raz słyszałam o kilkuletnich dzieciach, które śmigały na tabletach płynniej niż ich rodzice. Ważne jest, byś jako rodzic śledził, co robi Twoje dziecko. W Internecie roi się od aplikacji, które mogą być przydatne w rozwoju Twojego dziecka. Na samym Youtubie znalazłam co najmniej kilkanaście bajek, które pomagają w nauce liczenia czy czytania. Wiem, że jest ich znacznie więcej. Same korzystamy przecież z tutoriali (jako blogerki nawet je tworzymy!) i nie widzimy w tym nic złego. W końcu nadejdzie taki moment, kiedy Twoje dziecko zetknie się ze światem komputerów. Czy nie fajnie byłoby go nauczyć z nich korzystać? Naucz dziecko korzystania z nowości Mam wrażenie, że rodzice boją się kontrolować swoje dzieci, kiedy te korzystają z komputera. A może nie chcą tego robić..? Każda mama i każdy tata czasem włącza bajkę, by mieć chwilę czasu na zrobienie czegoś ważnego. Nie wierzę, że komuś to się nigdy nie zdarzyło. Cała mądrość polega na tym, by oprócz takich zapychaczy czasu, czasem skorzystać z tych urządzeń razem z dzieckiem. Niech wie, jak to robić rozsądnie. A my dzięki temu zyskamy wiedzę na temat tego, co robi na nich nasze dziecko. Warto rozmawiać. Brzmi jak slogan, ale w przypadku korzystania z urządzeń podłączonych do Internetu to niemal obowiązek rodzica. Nie pozwól, by Twoje dziecko kryło się przed Tobą, wrzucając w sieć filmiki i zdjęcia. Portale społecznościowe nie są zupełnie bezpieczne i Twoje dziecko powinno o tym dowiedzieć się od Ciebie. W razie problemu staraj się wytłumaczyć mu, co zrobiło źle i jak powinno było postąpić. To pomoże mu uniknąć tych błędów w przyszłości. Pamiętaj, że kara nie jest dobrym rozwiązaniem! Nie ma możliwości odcięcia dziecka od nowych technologii. A ja powiem więcej – tego nie powinno się robić. Moje dziecko widzi, że korzystam z komputera i telefonu. I będzie widziało, nieważne ile będzie miało lat. Swoim przykładem pokażę mu, jak połączyć wszystko w zdrowy sposób. Będzie widziało, że technologia może służyć rozsądnej rozrywce, ale i pracy. A Twoje dziecko widzi? Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:5 rzeczy, które zmieniły się odkąd zostałam matkąKiedyś to były czasy…Jeden klaps to jeszcze nie przemocArtykuł Czy Twoje dziecko widzi? pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Urlop macierzyński kiedyś się skończy…

Stało się. Dobrnęłam do półmetku. Henio skończył pół roku i mam wrażenie, że czas znowu przyspieszył. Połączyłam wszystkie opcje – urlop macierzyński, dodatkowy urlop macierzyński i urlop rodzicielski, z czego 6 miesięcy już za mną. A teraz w mojej głowie rodzi się pytanie: co dalej? Dla każdej mamy to bardzo indywidualna decyzja, ale przede wszystkim… decyzja trudna. Czy to dobry moment, żeby wrócić do pracy? Nie wiem, czy jestem jedną z tych kobiet, które czują potrzebę pozostania w domu. Nie wiem, co się stanie przez kolejnych 6 miesięcy mojego urlopu macierzyńskiego. Mam nadzieję, że do tego czasu moja sytuacja nie ulegnie zmianie na tyle, bym nie miała wyboru. Choć żłobek czy niania to spory koszt, w tej chwili wydaje mi się, że jestem gotowa na takie rozwiązanie. Teoretycznie jest sporo opcji: nieważne, czy chcemy dalej spełniać się w roli matki i pozostać w domu, czy też pragniemy lub jesteśmy zmuszone rozwijać swoje życie zawodowe po roku od porodu. Urlop wychowawczy Jeśli sytuacja finansowa na to pozwala, a mama spełnia się w swojej roli – to doskonałe rozwiązanie dla obydwu stron. Mnie to jednak nie dotyczy, ponieważ moja umowa o pracę wygasła i w ostatnim miejscu pracy nie byłam zatrudniona pół roku. Zabrakło kilku dni, bodajże dwóch tygodni, żebym mogła próbować skorzystać z kolejnych 36 miesięcy urlopu wychowawczego. Tłumaczenia, komu on przysługuje, są dla mnie mocno niejasne, ale zachęcam do zapoznania się z nimi mimo to. Mama wraca do pracy Ja chyba wpisuję się w tę kategorię. Nie dość, że zwyczajnie potrzebuję pieniędzy, to w dodatku pracować lubię. Ponadto wychodzę z założenia, że szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko. Wydaje mi się, że kiedy ja będę zadowolona z podjętych decyzji, to i Henio lepiej zniesie ewentualną rozłąkę. Nie ukrywam, że najchętniej pracowałabym zdalnie i połączyła dwa światy – matki i pracownicy. Ciągle jeszcze kombinuję i zostało mi 6 miesięcy, by intensywnie myśleć… i coś wymyślić! Bo jest kilka opcji. Mogłabym, teoretycznie, wrócić do poprzedniego miejsca pracy. Byłoby to o tyle w porządku, że mój pracodawca nie mógłby obniżyć mi pensji ani zapewnić gorszych warunków. Znałabym swoich współpracowników, dzięki czemu mogłabym oszacować to, czy byliby na tyle elastyczni, by ułatwić mi pogodzenie macierzyństwa z pracą. To wszystko pięknie brzmi, niestety realia w Polsce są nieco bardziej okrutne. Często kończy się to bowiem zmuszeniem do zmiany pracy i wymyśleniem nowego rozwiązania. Ale cóż… mnie to w ogóle nie dotyczy, bo moja praca została kilkaset kilometrów drogi stąd! Praca zdalna dla mamy Zauważyłam, że coraz więcej firm decyduje się na umożliwienie młodym mamom pracy zdalnej. I wcale mnie to nie dziwi. Dzięki temu zmniejszają koszty funkcjonowania swoich firm, jednocześnie zmniejszając liczbę wykorzystywanych urlopów wychowawczych. Dzięki temu też mają dalej sprawdzonego pracownika, wykwalifikowaną osobę na właściwym miejscu. To nie jest tak, że praca w domu równa się przedłużeniu urlopu. Tak o pracy zdalnej może powiedzieć tylko ktoś, kto nigdy tego nie robił. Trzeba być konsekwentnym i dobrze zorganizowanym. Praca z domu wymaga od kobiety wiele samodyscypliny i zaparcia (wydaje mi się, że ostatnio pisały o tym Mamala i Bizimummy, zajrzyjcie do nich koniecznie!). To jednak moja wymarzona forma pracy i chwilowo walczę o sukces w tej dziedzinie. Wymarzyłam sobie, że w ten sposób połączę realizację zawodową z byciem ze swoim dzieckiem. Dodatkowo, wygrzebałam żłobek „na kilka godzin w miesiącu”, który ułatwiłby mi powrót na studia. Trzymaj kciuki! Mama na działalności gospodarczej Obracając się wśród młodych mam, można odnieść wrażenie, że zakładanie własnej działalności jest nagminne. I w związku z tym, co napisałam wcześniej (powrót do poprzedniej pracy może nie pójść gładko), nie ma w tym nic dziwnego. I ja rozważam tę opcję. Samo jej założenie jest banalne. To tylko zgłoszenie się do odpowiednich urzędów poprzez uzupełnienie formularza CEIDG-1 (przez Internet), wizyta w ZUSie, wyrobienie pieczątki, założenie konta, jednak… no, później bywa różnie. Wszyscy wiemy, jakie niespodzianki niesie nam nasz kraj. Można by powiedzieć: wielkie mi tam, koniec macierzyńskiego! Można by, ale… każda decyzja, nie tylko ta o dalszych losach rozwoju zawodowego, którą podejmuje matka, jest podwójnie trudna. Podwójnie, bo od tej pory zmienia życie nie jednej, a dwóch osób. Dlatego postaram się przemyśleć wszystkie za i przeciw, które podsuwa mi otoczenie, a następnie podjąć tę decyzję w zgodzie z samą sobą. Powtórzę jeszcze raz: szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko. I tego będę się trzymać! Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Jesteś kowalem własnego losuByć szczęśliwym – to wybórPrawdziwie nowy rok!Artykuł Urlop macierzyński kiedyś się skończy… pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Bułeczki drożdżowe z serem i powidłami śliwkowymi

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Bułeczki drożdżowe z serem i powidłami śliwkowymi

Najlepszy prezent na Dzień Kobiet

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Najlepszy prezent na Dzień Kobiet

Jest taki jeden dzień w roku, który w całości należy do kobiet. I nie o to chodzi, żeby mężczyzna po pracy rzucił na odwal rajstopy i goździki. 1/365, a w tym roku – 1/366, to tak mała część, cząstka w zasadzie, że bycia miłym nawet nie zdążycie poczuć. A kobieta powinna w tym dniu leżeć i pachnieć! I to w sensie dosłownym, drodzy Panowie! I nie migajcie się, że kupienie odpowiednich perfum graniczy z cudem. Zdradzę dzisiaj wszystkim pewną tajemnicę: nie istnieje kobieta, która miałaby ich za dużo. Nawet ja, która mogę mieć mało butów, zapachy i zapaszki akceptuję w każdej ilości. Pozostaje tylko kwestia wyboru odpowiednich perfum do odpowiedniej okazji, a na tym polu… kobieta sobie poradzi, bez obaw! Miałam to szczęście, że miałam wtyki w odpowiednim miejscu. Był więc taki czas, kiedy mogłam spokojnie nazwać się testerem zapachów. Stąd też mam pewność, że kobieta potrzebuje co najmniej 4 flakoników perfum! Na co dzień Hugo Boss Hugo Woman – opcja, w której zakochałam się mniej więcej w gimnazjum i moja miłość nie przestaje żyć. Delikatne i klasyczne, ale mają w sobie coś – nutkę owoców. Coś w tym zapachu takiego jest, że… kochają go mężczyźni. Bez obaw, nie jest za słodko! Do pracy Uniform i szpilki nie muszą Cię określać. Nie daj się wpakować w sztywne ramy korporacji i dodaj odrobinę intrygującego Lacoste Pour Femme. Doda Ci ciepła, optymizmu i pewności siebie. Polecam! Na rodzinne kolacje Ma być elegancko i skromnie, żeby nie podpaść teściowej. Jednocześnie wyraźnie, by podkreślić swoją osobowość i nie wypaść blado na tle innych. Polecam Hugo Boss Femme. Ponadczasowy i dla wszystkich, którzy chcą urzekać powabem i wdziękiem, nie wypadając przy tym na starszą dystyngowaną babcię z małym palcem w górze. Na wieczór Ciężkie i piękne, tajemnicze i uwodzicielskie. Chcesz kusić – miej zawsze pod ręką Escada Incredible Me. Po kolacji w takiej otoczce z pewnością nie rozejdziecie się w dwóch osobnych kierunkach. To jest absolutne minimum, które powinno znaleźć się w kosmetyczce każdej kobiety. Przemieszane według uznania, ale być po prostu musi. Przekażcie swoim mężom, chłopakom – wszystkim mężczyznom, którym jesteście bliskie. I cieszcie się! Nie tylko w tym dniu, ale i przez cały rok. PS Może promocja skusi najbardziej praktycznych mężczyzn, topornych chłopaków, oszczędnych wielbicieli? Artykuł Najlepszy prezent na Dzień Kobiet pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Wyprawka niemowlęca – jak nie zbankrutować?

…i nie oszaleć! Bo to temat dręczący każdego rodzica, zwłaszcza debiutanta. Sama przed nim niedawno stanęłam. I prawdę mówiąc, w wielu kwestiach poległam. Beznadziejnie i bez sensu. Wydałam kupę kasy na coś, czego nigdy nie użyłam. Sugerowałam się wieloma listami z portali, które przecież żyją z zarabiania na reklamach różnych produktów. Działały też hormony, którym dałam się ponieść. Szczęśliwie uniknęłam najgłupszych błędów, o których z pewnością jeszcze wspomnę. A teraz pozwól, że podzielę się z Tobą pewnymi spostrzeżeniami. UBRANKA Która ciężarna nie ma odruchu włażenia w sklepach we wszystkie alejki z ubrankami dla dzieci? Pokażcie mi jedną, niech zdradzi tajemnicę jej sukcesu! Mój odruch mną zawładnął. Szczęśliwie mąż i duża ilość SH w moim mieście uchroniła mnie przed bankructwem. Gdybym jednak z wiedzą matki półrocznego dziecka mogła wrócić do tamtej chwili, kupiłabym około 10 pajacyków w najmniejszym rozmiarze i ewentualnie kilka bodziaków (tylko dlatego, że mój synek urodził się w upalne lato – w innym wypadku zrezygnowałabym z nich na początku, bo nienawidziłam ich nakładać). Grubość uzależniłabym od pory roku. Do tego kombinezon i czapeczkę na wyjścia. W razie zimy – dodatkowo ciepły śpiworek do wózka. Eta wsio. POŚCIEL DO ŁÓŻECZKA U nas do tej pory leży nieużywana, bo Henio śpi w kołysce. Zakładam jednak wersję idealną, w której dzieciątko śpi od początku samo w łóżeczku. Każda mama, bez sensu, spisana jest na kupno kompletu: kołderka + poduszeczka, a następnie schowania poduszki do szafy. Najlepiej wybrać się do IKEI, gdzie pościel kupisz za pół darmo i wybrać 2 komplety. Drugi przyda się, kiedy Twoje dziecko zacznie ulewać. Cóż, prawdopodobnie zacznie… Dlatego też, jeśli chodzi o prześcieradełko, powinno mieć nieprzemakalny podkład i gumki na brzegach – nie tylko dla świętego spokoju, ale także po to, by dziecko się w nie nie zawinęło. 2 sztuki powinny wystarczyć, może 3, gdyby jednak ulewało więcej niż się spodziewałaś. Gdybym mogła cofnąć czas, kupiłabym śpiworek. Może dzięki temu moje dziecko przyzwyczaiłoby się naturalnie do otulenia w trakcie snu i dziś nie miałabym tak dużego problemu z rozkopywaniem przez niego pościeli. Wszelkiego rodzaju otulaczy nie akceptuje do dziś, szczęśliwie nosidło mu nie przeszkadza! A propos… nie kupuj drogich, pięknych otulaczy na samym początku. Spróbuj najpierw ściśle otulić dziecko kocykiem i sprawdź, czy w ogóle to lubi! KOCYKI Kocyki, które kupujemy na początku, są irytująco małe. W zasadzie, jeśli Twoje dziecko będzie rosło w podobnym tempie do mojego (a widzę w przychodni, że Henio nie jest w czołówce, mimo że jest spory!), to przydadzą się na krótko. Dlatego sugerowałabym kupno 2 sztuk. Grubszego i cieńszego. Pierwszego – do wózka na spacery, drugiego – do łóżeczka. Duże się na początku nie sprawdzają, chyba że służą jako mata do leżenia. PIELUCHY DLA NOWORODKA Niezależnie od tego, na jakie się zdecydujesz – jednorazowe czy wielorazowe, na początku nie kupuj ich zbyt wiele. Po wiedzę o wielorazówkach, wysyłam Cię na bloga budujacamama.pl – Weronika wie o nich wszystko. Natomiast jednorazówki… Nie wkręć się w przynoszenie ich jako prezenty. Stwórz lepiej listę tego, na co Cię nie stać, a chciałabyś to mieć i przekaż ją znajomym Na początku kupuj jak najmniejsze paczki – może się bowiem zdarzyć, że Twoje dziecko (lub Ty, jego matka) ich nie zaakceptuje. Mogą odparzać mu pupę, może mu być w nich niewygodnie, mogą okazać się niechłonne… Co wtedy zrobisz z całym tym zapasem? KOSMETYKI DLA NOWORODKA I tu zaczyna się prawdziwy szał! Cena wielkich pojemników kusi, bo rzeczywiście – tak wychodzi najtaniej. Dopóki nie musisz prawie całej wylać w kanał… Wybierz się więc do apteki i poproś o próbki. Kremów, emolientów, maści. Ostatecznie, zestaw kosmetyczny Twojego dziecka powinien być bardzo skromny. Ja polecam produkty HiPPa, ale moje dziecko ma problemy ze skórą i (najprawdopodobniej) alergię na parafinę. Stąd pomysł z próbkami – będziesz mogła na spokojnie przyjrzeć się reakcji Twojego maluszka i wybrać najlepszy produkt. Oprócz płynów, oliwki i kremów, będziesz potrzebować też całej masy wacików do przemywania oczu i wszystkich trudno dostępnych fałdek (zwłaszcza w dni „bez kąpieli”). Nie daj zrobić z siebie głupka i nie pakuj kupy kasy w te dedykowane dzieciom. Zwłaszcza patyczków do uszu dla dzieci. Są ponad dwukrotnie droższe, a… niepotrzebne. Po prostu niepotrzebne. Mycie uszu dziecka to temat rzeka – jako matka sama zdecydujesz, co robić, ale możesz to robić też zwykłymi patyczkami. To tak trudna i delikatna sprawa, że z pewnością nie będziesz robić tego ad hoc, dlatego dodatkowe zgrubienie jest zwykłym wymysłem. AKCESORIA DODATKOWE Łóżeczko, wózek czy fotelik – to kwestie oczywiste. Moje TOP 3, jeśli chodzi o dodatkowe gadżety, już mogłaś poznać. Co jeszcze polecam? Dużą wanienkę, termometr bezdotykowy, wygodną torbę do wózka, torbę trzymającą ciepło na mleko i wodę, masę (sic!) pieluszek tetrowych. Może przydać Ci się też laktator, a może butelka? Sugerowałabym kupno dwóch – jednej zwykłej i jednej antykolkowej. W razie potrzeby – później dokupisz następne. Poznając swoje dziecko, z czasem będziesz wiedziała, czego jeszcze potrzebujesz. Co jakiś czas będziesz kupować nowe rzeczy, wydając na nie mnóstwo pieniędzy. Tworzenie wyprawki jest jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w trakcie oczekiwania na potomka. Warto jednak zachować umiar i zdrowy rozsądek. Udanych zakupów! Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Zalety wczesnego macierzyństwa5 powodów, dla których matka nie musi sprzątać5 rzeczy, które zmieniły się odkąd zostałam matkąArtykuł Wyprawka niemowlęca – jak nie zbankrutować? pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Moje głupie macierzyństwo

Pośród wielu komentarzy, które zostawiacie na tym blogu i na moich profilach społecznościowych, pojawił się kiedyś jeden, który nie może wyjść z mojej głowy. Taki, który obraził mnie nie tylko personalnie, ale uderzył w wiele matek. „Lepiej wróć do robienia papek, bo żadne studia ci już nie pomogą.” Urodzenie dziecka nie odbiera mózgu. Naprawdę. Zamiast pójść na studia i właśnie bronić pracę licencjacką, zaszłam w ciążę i wyszłam za mąż. Gotuje te obiadki i piorę skarpetki. Na domiar złego, założyłam bloga (około-) parentingowego. Nie jestem idealną mamą ani rozchwytywaną blogerką. Nie mam nic, w czym byłabym wybitna. Ale we wszystkim jestem szczera. Pozwolę sobie nawet stwierdzić, że uczciwości nauczyło mnie moje dziecko. Tak, macierzyństwo to niezawodna lekcja szczerości, bo każdy, nawet najmniejszy fałsz jest bezbłędnie przez dziecko wychwytywany. Odłożyłam na jakiś czas swoje dyplomy do szafy. Nie żałuję. Nie żałuję ani jednej chwili, którą spędziłam, budując swoją rodzinę. Nie cofnęłam się przez to w rozwoju. Mam mnóstwo pomysłów na swoje życie i jestem przekonana, że przynajmniej połowę z nich uda mi się zrealizować. Setki kobiet, które zostały matkami, założyły świetnie prosperujące biznesy. Wiele ukończyło studia, a następnie doszły do profesury. Macierzyństwo nie zrobiło z nich martwych dla społeczeństwa. Nieważne, czy miały jedno, czy 10 dzieci. Miały swoje plany i ambicje, których nie zabiły. I których, na szczęście, nie zabiły takie głupie komentarze ludzi rzadko korzystających z mózgu. Jestem do szaleństwa zakochana w swoim synku. Ale… myślę o sobie i swoim rozwoju. I Henio jest ostatnią osobą, która mogłaby mi w nim przeszkodzić. Niezależnie od tego, ile jeszcze papek zrobię. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Gdybym nie miała dziecka…Zanim powiesz, że dziecko Cię ogranicza…A gdybym nie mogła mieć dzieciArtykuł Moje głupie macierzyństwo pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

5 rzeczy, które zmieniły się odkąd zostałam matką

Zawsze będę się upierać, że matka powinna normalnie żyć po narodzinach dziecka. Spotykać się ze znajomymi, wychodzić bez dziecka, dbać o siebie. Ale… pamiętasz, jak upierałaś się, że Twoje życie się nie zmieni, kiedy zostaniesz matką? Dobre żarty! I o tym przekonałaś się niemal zaraz po porodzie. To, że zmieniają się priorytety, to mało powiedziane. Świat staje na głowie. Jestem ostatnią osobą, która twierdziłaby, że poświęciłam coś dla swojego dziecka. Nie mogę jednak nie zauważyć pewnych rzeczy, które zmieniły się w moim postrzeganiu świata. Tak, macierzyństwo nauczyło mnie widzieć pewne rzeczy inaczej, być innym – lepszym? – człowiekiem. Wydoroślałam. Każdą, nawet najdrobniejszą czynność, zaczynam od pytania: „A co z dzieckiem?” Począwszy od sposobu odżywania i tego, co ląduje w moich garnkach, aż po życie towarzyskie i powrót do pracy. Jestem odpowiedzialna za małą istotę, zupełnie ode mnie zależną. Skupiam się więc na tym, co ważne. Myślę, że nawet kiedy moje dziecko dorośnie, ja dalej nie odetnę tej pępowiny całkiem. Jestem mamą i rzucę wszystko, żeby mu pomóc. Zdystansowałam się. Praca jest ważna, bardzo ważna. Ale nie jest numer 1 w moim życiu. Nawet najbardziej lukratywne zlecenia nie przysłaniają mi mojej rodziny. Przed podjęciem ich więc dokładnie się zastanawiam i biorę pod uwagę wszystkie za i przeciw. Częściej wrzucam na luz. Nie znam takiego pojęcia, jak „matka posiadająca za dużo pieniędzy”, ale wszystko powinno mieć swoje miejsce. Właściwe miejsce. Zrozumiałam, co to wdzięczność. Pisałam kiedyś, że nie da się podziękować rodzicom. Z dnia na dzień, kiedy zmagam się z kolejnymi trudnymi etapami życia mojego synka, utwierdzam się tylko w tym przekonaniu. Mówiąc jednak o wdzięczności, nie mam na myśli tylko tych wielkich spraw. Zwracam większą uwagę na ludzką uprzejmość. W sklepie, kiedy ktoś przepuści mnie w kolejce. W tramwaju, gdzie ktoś wniesie mi wózek po schodkach. Na przejściu dla pieszych, gdy jakiś kierowca się zatrzyma, bym mogła przejść. Nauczyłam się planować. Kiedyś podejmowałam decyzje z dnia na dzień. Wszystkie, także te największe: o kilkudniowym zagranicznym wyjeździe z kolegą, o rzuceniu pracy… Chciałam czegoś – robiłam to. I już! Bycie matką to zajęcie całodobowe. Trzeba być osobą wielozadaniową – prowadzić dom, pracować, dbać o rodzinę i odpoczywać. To wymaga dobrej organizacji… ale i elastyczności i improwizacji. Bo macierzyństwo niesie za sobą wiele sytuacji, których w żaden sposób nie da się przewidzieć! Przecież dziecko to też człowiek, ma prawo nas czymś zaskoczyć. Dostrzegłam zalety męża. Oczywiście, część zawsze widziałam! Posiadanie dziecka nie zmienia tylko kobiety. I w mężczyznach rodzi się coś nowego. Zaczęłam doceniać jego walory jako ojca. Wykazuje się niesamowitą czułością i cierpliwością, a jego umiejętność beztroskiej zabawy sprawiła, że moje dziecko jest zdecydowanie „synkiem tatusia”! To tak naprawdę dopiero początek listy zmian, które zachodzą we mnie cały czas. Za kilka lat zamiast 5 punktów, będę mogła wymienić 50. A może więcej..? Jestem bardzo ciekawa, co się stało z Twoim życiem, odkąd zostałaś matką? Może dzięki Twojej historii będzie mi łatwiej poradzić sobie z nadchodzącymi zmianami! Wpisy o podobnej tematyce:Dozgonna wdzięcznośćOjciec, tata, tatuśA gdybym nie mogła mieć dzieciArtykuł 5 rzeczy, które zmieniły się odkąd zostałam matką pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Blogerzy nie są dla siebie konkurencją

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Blogerzy nie są dla siebie konkurencją

Powrót do formy sprzed ciąży

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Powrót do formy sprzed ciąży

Przez lata bałam się zajść w ciążę. Różne były tego powody: a to że będę kiepską matką, a to że pewnie to boli, a to, że straci na tym moja figura. W pewnym momencie zaszłam w ciążę, o której dowiedziałam się w 11 jej tygodniu, a po paru dniach ją straciłam… Przez długi okres dochodziłam do siebie i psychicznie i fizycznie. Wiele osób nie rozumiało tego, ale było też wiele osób, które również to przeżywały kiedyś w swoim życiu – one dały mi otuchy. Głęboko w środku wiedziałam, że coś jest z moim organizmem nie tak, zaczęłam więc krok po kroku zmieniać siebie, swoje wnętrze. Dlaczego? Gdyż chciałam być zdrowa i urodzić kiedyś dziecko. Taki był cel, to była moja motywacja! Ale wiedziałam, że nie można robić nic na siłę, bo czasami im bardziej człowiek czegoś chce, tym gorzej mu się żyje z porażką. PIERWSZE KROKI DO ZMIAN Przeczytałam masę książek, masę informacji w internecie, zaczęłam się badać i dbać o to co jem i o moją fizyczność. Zamieniłam stopniowo śmieciowe jedzenie w pełnowartościowe posiłki, oczywiście od czasu do czasu pozwalając sobie na małe szaleństwo. Wprowadziłam poranne dziesięciominutowe codzienne ćwiczenia przed śniadaniem i przed wyjściem do pracy, co wpłynęło na lepszą kondycję i dobre samopoczucie w ciągu dnia oraz powolną utratę zbędnych centymetrów. Jestem tego zdania, że lepiej robić coś nic nie robić nic, no i mierzyć się metrem krawieckim a nie wagą. Dodatkowo przebadałam się pod różnym kątem sama, jak również i u specjalistów. Skorzystałam wtedy z badań USG tarczycy, USG piersi, USG brzucha, cytologii, badań wymazu z pochwy, badania krwi, moczu, kontroli zębów. Okazało się, że mam sporo rzeczy do uregulowania, więc zaczęłam i w tym kierunku również dbać o siebie, badać się systematycznie! CIĄŻA A FORMA Udało mi się urodzić dwóch chłopaków, przez co jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem Wiem, wiem, zawsze ktoś się znajdzie szczęśliwszy Chłopaki są w odstępie wiekowym około dwóch lat. Zawsze chciałam mieć co najmniej dwójkę, by mieli się nawzajem i szli przez życie z myślą, że ktoś tam oprócz nich jeszcze jest, do kogo może się odezwać w każdej chwili Podczas jednej jak i drugiej ciąży były niestety małe komplikacje, ale na szczęście wszystko się udało! Podczas ciąż nie mogłam nic fizycznie robić, ale mogłam o siebie i maleństwa dbać poprzez jedzenie. Ciąża to nie czas na diety, tylko na odpowiednie jedzenie, w odpowiednich ilościach! Pamiętajmy, że mamy jeść dla dwojga, a nie za dwoje W każdej ciąży przytyłam około 9 kg. Dwa razy rodziłam przez cesarskie cięcie, takie były zalecenia lekarza, ze względu na stan ciąży. Poród nie był już dla mnie taki straszny jak sobie to kiedyś wyobrażałam, bo rodziłam z myślą, że za chwilę uściskam moje skarby! Tak, wiem, że niektórzy nie uważają, że cesarskie cięcie to nie poród, ale dla mnie CC oznacza właśnie to, bo dzięki temu na świat mogli przyjść nasi chłopcy! Powrotu do formy sprzed ciąży już się nie bałam, bo miałam już wypracowaną bazę sprzed ciąży i podczas jej trwania. To była moja droga do formy i mogę powiedzieć, że chyba odpowiednia Wiem, że jest wiele osób, które borykają się z utratą wagi po ciąży. Mogę Wam poradzić, moje kobietki, że nigdy nie jest za późno by o siebie zadbać bardziej! Nie trzeba się żyłować na siłowni by być zdrowym i w formie. Ważna jest odpowiednia droga, którą będziecie szły przez życie! A pomocą dla Was może być moja tabela Monitoring Zdrowych Nawyków (klik), warto do niej jeszcze dopisać badania lekarskie Pozdrawiam, Aneta Jokisz www.naszadrogado.pl www.facebook.com/naszadrogado Wpisy o podobnej tematyce:Jak zacząć ćwiczyć… i ćwiczyć?TEN taniec, czyli jak pozostać Kobietą po porodzie?W biegu… i w równowadze!Artykuł Powrót do formy sprzed ciąży pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Strach przed ślubem jest normalny

Nadchodzi w związku z taki moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że czas na podjęcie poważnych kroków. Albo kupujesz pierścionek, albo się ulatniasz. To jest normalne. Jako optymistka zakładam, że w tym miejscu zostawiasz parę stów u jubilera i jesteś o krok dalej. Czas na planowanie małżeństwa! I wtedy nawiedza Cię on – strach przed ślubem. Z biegiem czasu, staje się coraz większy. Co teraz? Życie składa się z trudnych wyborów. Nie ma co udawać, że jest inaczej. W takim momencie żaden krok nie będzie łatwy. Nigdy nie masz pewności, co będzie za miesiąc, rok czy dekadę. Nie wiesz, czy nie złamiesz komuś serca lub czy Twoje nie będzie dusić się w piersi. A co, jeśli zrezygnujesz i będziesz żałował? Chciałam Ci powiedzieć, że ten strach jest zupełnie normalny. Ślub to – z założenia – decyzja na całe życie. Zanim ją podejmiesz, naturalny odruch kieruje Twoje myśli wstecz i do przodu. Analizujesz życie singla i wyobrażasz sobie związek z jedną osobą. Przez całe życie z jedną osobą. Codziennie wracasz do swojego domu, zasypiasz i budzisz się obok tego samego człowieka. Każdego dnia widzisz jedną, doskonale znaną Ci twarz. Twoje życie się zapętla, przez co znacznie zwalniasz tempa. Nie ma już tego ognia i brakuje Ci wrażeń. Tak, po ślubie nie ma już podrywów, nie ma już emocji pierwszych randek. Ale warto też pamiętać, że nie ma stagnacji i nudy. Choć wkrada się pewnego rodzaju przewidywalność, to każdego dnia masz dla kogo żyć. Kogoś, kto jest Ci murem i oparciem w trudnej sytuacji. Kto razem z Tobą się cieszy i płacze, kto przeżywa z Tobą zwycięstwa i klęski. Kogoś, kto skacze za Tobą w ogień, nieważne jak małe są szanse na ugaszenie pożaru. Rezygnacja wiąże się ze złamaniem serca tej drugiej osoby, która przecież Cię kocha. Która położyła w Tobie nadzieję i plany na całe swoje życie. Nie twierdzę jednak, że nie można się wycofać. Jestem zwolennikiem tezy, że to jest właśnie ten ostatni moment – na niedługo przed ślubem – żeby to zrobić najmniejszym kosztem. Nigdy jednak nie można podjąć decyzji ot tak, pod wpływem impulsu. Kiepska chwila nie może decydować o życiu dwojga ludzi. Spontaniczność powinna mieć swoje granice. Strach przed ślubem nie może kierować Twoimi decyzjami. W związku najważniejsza jest uczciwość, także ta wobec samego siebie. A może przede wszystkim..? Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Miłość to nie pluszowy miś, tra la laMiłość zawsze przychodzi o czasie21 lat to (nie) czas na małżeństwo!Artykuł Strach przed ślubem jest normalny pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

5 powodów, dla których matka nie musi sprzątać

…a przynajmniej nie powinna robić tego zbyt często! Niemal każda matka szaleje z mopem od rana do nocy. Jak gdyby minimalna ilość brudu miała zabić ją i jej dzieci. To naprawdę wariactwo! Najwyższy czas z tym skończyć! Przedstawiam Ci 5 powodów, dla których matka nie musi sprzątać. Za każdym razem, kiedy znów będzie ciągnąć Cię do miotły, otwórz tę stronę i powtarzaj za mną. Jesteś stworzona do wyższych celów. Twoje życie jest wystarczająco fascynujące, kiedy nie marnujesz czasu na ścieranie kurzu. Nie potrzebujesz na siłę ubarwiać go sobie myciem okien na wysokościach. Musisz o siebie dbać, bo jesteś matką. Bądź więc ostrożna! W trakcie sprzątania lub gotowania najprościej o uraz lub wypadek. Wylądowanie w szpitalu z pewnością byłoby pewną formą relaksu. I mogłabyś się wyspać! Ale pomyśl też o igłach, wenflonach i innych szpitalnych cacuszkach. Brrr..! To jest syzyfowa robota! Masz dziecko. Mniejsze, większe – co za różnica. Każde z nich bałagani, niemal ciągle. Bardzo. Wszechobecny bałagan jest zupełnie normalny. Bezdzietni mają większy syf w mieszkaniach. Serio. Jeśli nie pamiętasz tego ze swoich czasów sprzed macierzyństwa, odwiedź kogoś. I co? Twoje mieszkanie od razu stało się czyste, prawda? Moje też! Marnujesz czas, który mogłabyś spędzić z dzieckiem. Niby można by to robić w trakcie jego drzemki. Ale… czy nie lepiej sobie w końcu odpocząć? Siąść z dobrą książką. I pyszną kawą, przykładowo tą od Tommy Cafe. Dzień stanie się piękniejszy i nawet wieczorne marudzenie dziecka nie będzie Ci straszne. Mam nadzieję, że Cię przekonałam. Jeśli nie, znaczy to po prostu, że lubisz sprzątać. Relaksuje Cię to, daje Ci spełnienie. Też czasem tak mam. Ale potem się budzę. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Relaks według kobiety, czyli KSB #2Moje małe powody do radości7 powodów, dla których nie należy bić dzieciArtykuł 5 powodów, dla których matka nie musi sprzątać pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Nie płacą ci za bycie burakiem

Na urlopie macierzyńskim, jakkolwiek moje dziecko nie byłoby marudne, jest jedna naprawdę fantastyczna rzecz: mnóstwo czasu. Siedzę sobie w domku i przyglądam się światu z dystansu człowieka wolnego, niespieszącego się… i myślącego. Wyznaję zasadę, że żadna praca nie hańbi, jeśli tylko jest uczciwa.  Jako że nie lubię być tak całkiem na czyimś utrzymaniu, nie będąc bardzo wybredną, od mniej więcej 3 klasy gimnazjum, rok w rok zaliczam różne prace. Na zmywaku, na kasie jako bufetowa, w restauracji jako kelnerka/ sprzątaczka/ pierożnik (zależnie od sezonu), a także jako sprzedawca w sklepie z odzieżą. Dziecięcą, w dodatku. I w związku z tym, po „aferze” w jednym z H&M-ów, kiedy to dziecko polało się w pory, a pracownica przyniosła jego matce mopa i powiedziała, że ona tego sprzątać nie będzie… Chciałam powiedzieć, że zwolniłabym tę panią z pracy w trybie natychmiastowym. Z wilczym biletem w dłoni, w dodatku. Dlaczego? Spójrzcie na pierwsze lepsze ogłoszenie o pracę na takim lub podobnym stanowisku. W niemal każdym znajdziecie opis najlepszego kandydata, brzmiący mniej więcej tak:  Od kandydatów oczekujemy: – otwartości na kontakt z klientem – zaangażowania oraz motywacji do pracy i rozwoju – gotowości do pracy pod presją czasu – wykształcenia minimum średniego – dodatkowym atutem będzie komunikatywna znajomość języka angielskiego – mile widziane doświadczenie w obsłudze klienta Które punkty złamała owa „ekspedientka”? Z pewnością dwa pierwsze i najważniejsze. Ponadto strzelam w ślepo, że nie miała doświadczenia lub w każdym poprzednim miejscu nie pracowała dłużej niż 3 miesiące okresu próbnego. Widziałam masę takich CV. I bardzo szybko wychodziło na jaw, dlaczego nikt nie przedłużał tym osobom umowy. Kliencie, nie daj się robić w konia Wiem, że odruchem zdrowego człowieka – klienta w takim lub podobnym przypadku, jest zaproponowanie pomocy przy sprzątaniu i przeprosiny. Następnie spala się on ze wstydu i dość szybko okazuje się, że jednak jego wymarzone ciuszki są w sklepie oddalonym o długość miasta. Tak mniej więcej. Natomiast warto pamiętać, że nie masz obowiązku sprzątać w sklepie. Każdy sprzedawca ma w umowie wpisane „dbanie o czystość na stanowisku pracy” i wierzcie lub nie, ale naprawdę rzadko jest tak, że kto inny niż właśnie sprzedawcy sprzątają w sklepach. Sprzedawcy mają wliczone to w wypłatę i wcale fakt, że pozwolimy im coś po nas posprzątać, nie oznacza, że mamy ich za patałachów i „podludzi”. Sprzedawcy natomiast są w sklepie dla klienta, nie odwrotnie. Czy im się to podoba, czy nie, taka jest ich praca, na którą zgodzili się podpisem na umowie. Więc kiedy słyszę, że ekspedientka wręcza komuś mopa z hasłem, że „ona tego sprzątać nie będzie!”, myślę o dziesiątkach moich znajomych, którzy szukają pracy na wakacje… i nie mogą znaleźć, bo jakiś burak już zajął to miejsce! Uprzejmość nie boli Jest taki jeden sklep, w którym podpatrzyłam u każdego sprzedającego tzw. „przypominajkę”, w której mowa o słowach „dzień dobry” i „zapraszamy ponownie”. Ostatnio chodzi mi po głowie, że dodatkowo każdy sprzedawca powinien przechodzić – obok szkolenia BHP – szkolenie z podstaw kultury i jego obowiązków. Kiedy byłam w ciąży, ekspedientka w tym samym sklepie, mimo mojej prośby o przepuszczenie mnie w kolejce, bo mam tylko jedną małą wodę mineralną, nie zareagowała (podobnie zresztą, jak inni). Dobrze, że później zaprosiła mnie ponownie. Takie przykłady można by mnożyć. Ważne jest dla mnie, by klient pamiętał kilka rzeczy… Przede wszystkim: sprzedawca to też człowiek, miewa gorsze dni, czego jednak nie powinien przynosić do pracy. Czasem bywa jednak tak, że wymięka, jak każdy. Nie pochwalam tego, ale rozumiem. Pamiętaj jednak, że nie masz obowiązku po sobie sprzątać, nie musisz też płacić za zepsuty produkt, który był źle ustawiony. Możesz zwracać towar, nie mając paragonu, np. na podstawie wyciągu z konta. Pamiętaj, kultura obowiązuje jednak i Ciebie. A każdemu sprzedawcy mówię: jeśli nie chcesz zarabiać pieniędzy w ten sposób, szukaj innej pracy. Wiedz, że na Twoje miejsce znajdzie się kilkanaście osób, których ta praca nie poparzy i którym korona z głowy nie spadnie, jeśli posprzątają po małym dziecku. Wytrzymają nawet to, że klientka na nich krzyczy, bo jej grube kilkuletnie dziecko nie mieści się w rozmiarze dla nastolatków, co z pewnością jest winą etatowego sprzedawcy. Nie dadzą sobie pluć w twarz i honor, ale będą potrafili zrobić to kulturalnie. A Ty? Znajdź sobie miejsce, w którym będzie Ci dobrze. Nikt nie płaci Ci za bycie burakiem. A ja z całego serca życzę Ci powodzenia – niech Twoja nowa kariera kwitnie. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Z jakim przystajesz…Pokolenie „należy mi się”Szanuj blogera swegoArtykuł Nie płacą ci za bycie burakiem pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Jeden klaps to jeszcze nie przemoc

Kiedy dochodzi do dyskusji na temat stosowania kar cielesnych wobec dzieci, zawsze pojawiają się dwa zdania. „Ja byłem bity i wyrosłem na porządnego człowieka” oraz tytułowe „Jeden klaps to jeszcze nie przemoc”. Chciałabym skupić się dziś na tym drugim i spojrzeć na tę sprawę inaczej. Codziennie się czegoś uczymy. Staramy się wyciągać wnioski z najbardziej dziwnych przeżyć. Nie tylko tych pozytywnych. Dlatego dziś chciałam skupić się na tym, czego uczy klaps. Niedługo bowiem trzeba myśleć, żeby wyciągnąć pewne wnioski. Czego uczy klaps Twoje dziecko? Powinienem bać się rodziców i nowych rzeczy próbować wtedy, kiedy jestem poza ich zasięgiem. Niosą one ryzyko zrobienia czegoś, co nie spodoba się mamie i tacie, a wtedy bardzo się wściekają i muszą mnie ukarać. Kolejny raz dostanę po tyłku. Tak już jest, że rodzice mają prawo do krzywdzenia mnie. W końcu zrobiłem coś, czego mi zabraniali, byłem nieposłuszny. Przecież jestem ich własnością i to oni decydują, na jaką karę zasługuję. Bo błędne wybory zasługują na ukaranie. Tylko dzięki temu zapamiętam, by słuchać się rodziców. Jestem mały i słaby, więc można mną poniewierać. Starszy i silniejszy by oddał, więc to się nie opłaca. Ja też będę mógł bić młodsze dzieci, w przedszkolu i szkole. To jest normalne. Kiedy się złoszczę, najlepiej kogoś uderzyć lub coś zniszczyć. Dzięki temu szybciej się uspokoję i poprawi mi się humor. Czyjeś uczucia nie są ważne, liczy się tylko moje dobre samopoczucie. Jeden klaps to przemoc Przeczytałam to głosem kilkuletniego dziecka i jestem przerażona. Pisałam w ostatnim wpisie, że nie ma skali klapsów. Powtórzę, że to, co jedno dziecko odbierze jako niewinny żart, drugiemu może zniszczyć życie. Warto o tym pamiętać, walcząc ze złymi emocjami we własnej głowie. Twoje dziecko kocha Cię miłością bezgraniczną i bezwarunkową. To wyjątkowa relacja, w której jesteś jego przewodnikiem po świecie, którego jeszcze nie zna. To Ty jesteś przykładem okazywania i zrozumienia emocji i uczuć, które towarzyszą nam każdego dnia. Spraw, by było szczęśliwe. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:7 powodów, dla których nie należy bić dzieciGówniara z dzieckiem na garnuszku rodzicówKiedyś to były czasy…Artykuł Jeden klaps to jeszcze nie przemoc pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

7 powodów, dla których nie należy bić dzieci

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

7 powodów, dla których nie należy bić dzieci

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Daj mi tę noc!

Niektórych pewnie zaskoczy, że matka porywa się na taki temat. Przecież sprawy łóżkowe odchodzą w niepamięć, kiedy na świecie zjawia się dziecko. Od tej pory tylko stare dresy na tyłku, mamowa kitka na głowie i opluta koszulka na piersi, inaczej nie przystoi. Otóż nie – matka też potrzebuje, by ktoś zrobił jej dobrze! Kobieta też człowiek i swoje potrzeby ma. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego od momentu zostania matką, śpiewanie z czystego serca „Daj mi tę noc” jest tak źle odbierane. Że też nikt nie wypomni tatusiom, że potrzebują wolnego weekendu, że czasem chcą skoczyć z kumplem na piwo. No, nikt oprócz samej żony To takie normalne, że facet potrzebuje, ale kobieta? Na cóż kobiecie odrobina przyjemności? Dlatego ja dzisiaj za wszystkie matki świata mówię: DAJ MI TĘ NOC! Do wszystkich mężczyzn na ziemi, mówię: DAJ MI TĘ NOC! Tę jedną noc, w którą… będziemy mogły się wyspać. Raz na jakiś czas czytam takie posty na blogach, w których kobieta narzeka na swojego mężczyznę i prezentuje jeden dzień urlopu macierzyńskiego w wersji odwróconej. To znaczy, stawiając męża na miejscu kobiety. I wyłazi z tych wpisów gorycz i rozżalenie, najpaskudniejszy z możliwych obraz polskiej rodziny. Gdzie facet tylko chodzi do tej roboty, rzuca kasę na stół i każe się obsługiwać. Gdzie facet nie potrafi uruchomić automatycznej pralki, a jego skarpetki można znaleźć nawet w lodówce. Nie wiem, które historie są przerysowane, a w których domach wygląda to tak naprawdę. Znam jednak rodziny, gdzie żona staje się domową kurą. Nie tą z ładnym, falbaniastym fartuszkiem i uśmiechem na buzi. Oj nie! Wygląda to jak horror, jak wiecznie gdacząca kwoka! Kto miał styczność z tymi zwierzętami, ten wie, jak potrafią być irytujące i jak bardzo ma ochotę się przykrócić je o głowę. Ale tej kurze trudno się dziwić, jeśli nikt nie chce jej pomóc, zwyczajnie dbając o dobro wspólne. Dla tych właśnie kobiet proszę o minimum. Daj jej tę noc, tę jedną noc, kiedy będzie mogła się spokojnie położyć. I nie wstawać na każde piśnięcie dziecka. Mimo krzyku „Mama!” dobiegającego z sypialni… dzisiaj Ty, Mężu, wstań i idź. Śmiało. Jedna noc Cię nie zabije, a z pewnością wzmocni Twoją żonę. I małżeństwo. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Ostatni samiec alfaMiłość to nie pluszowy miś, tra la laOjciec, tata, tatuśArtykuł Daj mi tę noc! pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Jesteś kowalem własnego losu

Pamiętam taką anegdotkę (kawał?), który często lubiła powtarzać moja mama. O mężczyźnie, który codziennie modlił się słowami „Panie Boże, spraw, bym wygrał milion”. Po jakimś czasie, z niebios dał się słyszeć głos: „Chłopie, no kupże wreszcie ten los”. I to najważniejsza lekcja, jaką wyniosłam z rodzinnego domu. Jesteś kowalem własnego losu. Dlatego kiedy kilka dni temu zostałam oskarżona o to, że chciałabym stworzyć państwo feudalne, w którym biedni biednieją, a bogaci się bogacą… nie wiedziałam, co powiedzieć. Dywagacje na temat biednych młodych ludzi, którym rodzice nie są w stanie opłacić czesnego, przez co ich kariera naukowa legnie w gruzach, to dla mnie temat wydumany i bezsensowny. Pomijam fakt, że nagle wszyscy wspomnieli sobie o empatycznych uniesieniach, o dbałości o portfel drugiego człowieka… bo to temat rzeka, jak dziwnym jesteśmy społeczeństwem. Znam właściciela wielkiej firmy turystycznej, który wychował się w domu dziecka. Znam jednego z lepszych ginekologów w Polsce, który utrzymywał się samodzielnie przez całe studia (Łaaał, na medycyyniee?). A znam też dzieci z bogatych domów, które dzisiaj zasilają szeregi bezrobotnych, także tych chełpiących się swoim statusem. Rodzimy się równi, ale z różnymi możliwościami. Jednak… do wszystkiego można dojść ciężką pracą. Czy się stoi, czy się leży… Coraz częściej wydaje mi się, że mentalność ludzka nie ruszyła ani o krok od kilkudziesięciu lat. Martwi mnie fakt, że coraz więcej młodych ludzi chciałoby tak żyć. Chciałoby mieć coś za nic. Z przykrością zauważam, że nasze państwo nie daje szans najlepszym, co z pewnością demotywuje. Nie powinno jednak odbierać zdrowego rozsądku. Urodziłam się w niezbyt zamożnej rodzinie. To nie są jednak słowa, którymi rozpocznę mój życiorys. Nie uważam, że status majątkowy powinien mnie definiować. Pieniądz jest środkiem, który zdecydowanie ułatwia dotarcie do celu, natomiast sam w sobie nie może być celem. Jest wartością nabytą i twierdzę, że dopóki ma się dwie nogi i dwie ręce, to jest się w stanie zapewnić sobie spokojny byt. Tego będę uczyć mojego synka, który – nota bene – też nie urodził się w zamożnej rodzinie. Dlatego nieważne, czy jestem studentką, czy mamą. Wystarczy, że będę chcieć. Praca leży na ulicy. Mogę być kelnerką, sprzątaczką, sprzedawczynią… Jeśli naprawdę potrzebuję pieniędzy na studia i życie, to nie będę wybrzydzać. Żadna praca nie hańbi, dopóki jest uczciwa. Trudno jednak znaleźć coś właściwego, nie szukając. I wychodząc z tego założenia, nigdy nie dzielę się pieniędzmi z żebrzącymi. Staram się jednak dać choć złotówkę temu, kto próbuje zarobić: choćby graniem na gitarze. Rodzic ma – rodzic da! Głos Oburzonych wrzeszczy także: „Rodzice łożą na wiecznych studentów!” A ja zawrzeszczę, że jeśli rodzic ma, to rodzic da. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Do pewnego momentu ma taki obowiązek, a potem – nakazuje mu serce. Wspominam, ile dali mi moi rodzice i myślę, że to było piękne, ale przede wszystkim: normalne. Patrzę na mojego synka i myślę, że zrobię wszystko, żeby zapewnić mu to, co najlepsze. Nie ma nic złego w tym, że rodzice pomagają swoim dzieciom. Nawet dorosłym. I tym, które popełniają błędy. Które kolejny raz marnotrawią wszystko, co otrzymały. To wewnętrzna sprawa rodziny, jakie relacje ich łączą i nic Oburzonym do tego, na co kto „wywala pieniądze”. Jeśli natomiast rodzic nie ma… to nie da. W którymś momencie kurek się zakręci. Z pustego to ani Salomon…, jak wiadomo. Nie twierdzę, że jest łatwo. W końcu – do góry idzie się pod górkę, prawda? Jestem jednak zdania, że jeśli w życiu posiada się właściwie ustawioną hierarchię wartości i trzyma się wyznaczonych przez siebie wartości, to wszystko da się pogodzić. A już studia z pracą – z pewnością; to akurat wiem z autopsji. Jeśli priorytetem staje się wygoda, a nie rozwój, to decyzja podjęta jest z góry. To ty jesteś kowalem własnego losu. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Dozgonna wdzięcznośćZ jakim przystajesz…Zanim powiesz, że dziecko Cię ogranicza…Artykuł Jesteś kowalem własnego losu pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Miłość zawsze przychodzi o czasie

Walentynki. To właśnie dzisiaj samotni boją się wychodzić z domu. Przeraża ich wizja par trzymających się za ręce. Serduszek wyskakujących z lodówki, a nawet zniżek na kawę dla sparowanych. Boją się, że ich puste miejsce w sercu tego nie wytrzyma. A ja mówię – spokojnie, miłość zawsze przychodzi o czasie. Nigdy nie miałam problemów z tym świętem. Ani mnie grzało, ani ziębiło. Nie byłam typem rozchwytywanej dziewczyny, zawsze chodziłam swoimi ścieżkami, a dla facetów byłam głównie dobrą koleżanką. Nie narzekałam na ten stan rzeczy, wręcz przeciwnie. Chwaliłam go sobie, bo przyjaźń z dziewczynami (prawie) nigdy nie wychodziła mi na dobre. Ale któregoś roku wszystko się zmieniło. Świat wykręcił się do góry nogami. Poznałam JEGO. Nie, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Darliśmy koty o byle co, o wszystko i o nic. Długo nie mogliśmy się porozumieć. Znajomość ciągnęła się kilka lat. W tym czasie zbliżaliśmy się do siebie i oddalaliśmy. Podczas gdy inni już dawno uznali nas za parę, my śmialiśmy się, że pozabijalibyśmy się w przeciągu pierwszych 3 dni wspólnego życia. Nie bój się miłości Szarpaliśmy się jak głupki. Na szczęście, możemy zrzucić to marnowanie czasu na młodość. On wyjechał, uciekając przed samym sobą, ja uczyłam się w Polsce. Wymienialiśmy dziesiątki maili dziennie, udając, że nie ma w tym nic ponad przyjaźń. Wszelkie tego typu uwagi w dalszym ciągu zbywaliśmy śmiechem. W tym czasie obydwoje zaczęliśmy plątać się w dziwne związki. Jakby szukając czegoś, czego nie dostaliśmy od siebie nawzajem, a co bardzo chcielibyśmy mieć. Popełnialiśmy najprostsze błędy, wciąż na nowo udowadniając sobie, że nie potrzebujemy być blisko. Inny mężczyzna złamał moje serce, inna kobieta złamała jego. Jeszcze bardziej zaplątaliśmy się we własnych emocjach. I wiecie co? Kiedy w końcu zdecydowaliśmy się postawić nasze szczęście na wspólnym polu, los spłatał nam paskudnego figla. Zmarnowaliśmy długie miesiące na… no, właśnie – na co? Po co tak długo czekaliśmy? Dlaczego nie postanowiliśmy tak po prostu ze sobą być? Zbyt często komplikujemy sobie życie na własne życzenie. Zwlekanie z wpuszczeniem w swoje życie drugiego człowieka, na którym nam zależy, to jeden z najprostszych sposób, by stać się zdesperowanym i rozgoryczonym, starym i samotnym człowiekiem. Życia nie można odkładać na później: ta dziura, niezadowolenie z siebie boli, a czasu nie da się cofnąć, niestety. …i daj sobie czas Jest tyle rzeczy, których później nie mogłam sobie wybaczyć! W głowie kołatały mi się beznadziejne myśli, a serce nie chciało uwierzyć, że jeszcze kiedykolwiek pozwoli sobie na miłość. Robiłam wszystko, żeby to zagłuszyć. Chciałam załatać dziurę teraz, już, natychmiast! Po tym, jak zwlekałam za długo, nie chciałam już dłużej na nic czekać. Przez tę filozofię, jakże kiepską, trafiałam na same miny. Można nawet powiedzieć, że je przyciągałam. Stałam się magnesem na porażki. Moje serce się nie wyleczyło, a ja nie chciałam pozwolić mu przejść rekonwalescencji. A przecież… kiedy zdejmiemy gips ze złamanej nogi, nie zaczynamy od razu skakać, prawda? Czas nie leczy ran. Nie ma się co oszukiwać. Coś, co zraniło mnie kilka lat temu, dalej boli, ale… czas pomógł mi się z tym bólem pogodzić. Otworzyć się na nowe doświadczenia. Na nowych ludzi i na dobro, które wysyłają w świat. Miłość przychodzi po cichu Tak jak pisałam na Facebooku: „Kilka lat temu przecięły się drogi dwojga bardzo zaskoczonych i smutnych tego dnia ludzi. Tak dobrze topiło im się niezrozumienie w alkoholu razem, że postanowili wymienić się… szalikami. Można by pomyśleć, że w taki dzień, zupełnie niesprzyjający romansom, nie może zrodzić się z tego nic więcej nad kaca. Tego standardowego, a i trochę moralnego. Tymczasem…. dziś są małżeństwem. I mają półrocznego synka. Są szczęśliwi.” Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że poznam swojego przyszłego męża, prędzej pomyślałabym, że wyjdę za jednego z tureckich studentów, którzy przyjechali na kilka dni do Krakowa, a ja zapewniałam im nocleg w swoim mieszkaniu. Z pewnością nie wzięłabym pod uwagę, że w tak tragicznych i smutnych okolicznościach, poznam miłość swojego życia w tym pubie. A jednak. Miłość zawsze przychodzi w odpowiednim momencie. Nie ma sensu jej szukać ani wyczekiwać, zawodząc się każdym razem, kiedy okaże się świnią. Dlatego jeśli dziś pogrążasz się w smutku, jak mantrę powtarzając, że „samotni nie chodzą do kina”, wiedz jedno – na Ciebie także przyjdzie pora. Nie zamykaj się na ludzi i bądź sobą. Bądź szczęśliwy. Tu i teraz. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Miłość to nie pluszowy miś, tra la la21 lat to (nie) czas na małżeństwo!Dozgonna wdzięcznośćArtykuł Miłość zawsze przychodzi o czasie pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Dlaczego studia powinny być płatne?

W pierwszym odruchu post miałam zatytułować „Debile na uczelniach”, co z pewnością ruszyłoby moje statystyki, ale pomyślałam sobie, że to nie fair. Spora część studentów to wciąż ludzie z ambicjami. Spora, jednak wciąż o wiele za mała. Magistrów u nas od groma, a inteligentnych – garstka. Maturę zdaje niemal każdy, a pomysłów na siebie nie ma prawie nikt. Dlatego od dawna twierdzę, że studia powinny być płatne. Mówi to osoba, która w tym roku wraca na studia. Dzienne i bezpłatne. A szkoda, mogłoby być tak pięknie… Prawdopodobnie, byłabym teraz technikiem architektury krajobrazu, a nie absolwentką liceum ogólnokształcącego. W dodatku z łaciną i filozofią, a tylko jednym dodatkowym językiem nowożytnym. Zdaję sobie sprawę, jak wielką fanaberię wybrałam, która niesamowicie mało wspólnego może mieć z przyszłością i rozwojem. I to ja twierdzę, że studia powinny być płatne. Zdecydowanie! Opowiem Wam pewną anegdotkę. W pewnej studenckiej stołówce, jeden z profesorów żalił się sprzedawczyni, że teraz studenci to sami leniwi idioci. Że już z nikogo nie można wyciągnąć nic sensownego, choćby wołami targać. A jak wiadomo – z pustego to ani Salomon… Owa bufetowa ugryzła się w język, bo nie chciała wyrazić własnej, negatywnej opinii, która profesorowi by się nie spodobała. Bo przecież nic dziwnego, że student robi się leniwy, kiedy wykłady są nieobowiązkowe, zaliczenie często zależne jest od długości spódniczki, a obrona pracy magisterskiej (czyli uargumentowanie kilkusetstronicowego wywodu) włącznie z poczęstunkiem, trwa mniej niż 30 minut. Płatna nauka to wciąż nauka W Polsce wciąż pokutuje przekonanie, że skoro student płaci, to zaliczenie ma jak w banku. I rzeczywiście, na wielu uczelniach tak jest, bo wciąż niestety liczą się tylko wyniki (to problem całego szkolnictwa, nie tylko wyższego). Gdyby jednak każda uczelnia wymagała wpłaty wysokiego czesnego, ta kwestia zniknęłaby bezpowrotnie. Oczywiście, ciągle jeszcze są wykładowcy, którzy minęli się z powołaniem, ale tych nie brakuje niestety także na państwowych uczelniach. Miałam kiedyś okazję być na uczelni w Bournemouth. Oczywiście, jak to w Anglii, płatnej. Kiedy weszłam do biblioteki, zdębiałam. Gratka dla mojej książkoholiczej natury! Kojarzysz ze studiów tę sytuację, kiedy 120 studentów idzie dziarsko walczyć o jeden egzemplarz książki, którego nie oddał jeszcze rocznik poprzedni? Nic w tym dziwnego, że wiedza pozostałych nieustannie krąży wokół niezbędnego minimum… albo zera. We wspomnianym przeze mnie miejscu, książek jest tyle, ile potrzeba. W wersji papierowej i mobilnej. To nie żaden cud, a zwyczajne możliwości dyktowane wysokim czesnym. Wszystko rozbija się o pieniądze Jestem zwolennikiem teorii, że dobrze opłacony pracownik, to człowiek dokształcający się i wierny swojemu pracodawcy. Nie ma w niej nic nadzwyczajnego. Nie wiem, ile zarabiają pracownicy uczelni wyższych, ale jakieś niejasne przeczucie mówi mi, że nie bez powodu walczą o dodatkowe wykłady dla studentów szkół niepublicznych. Mówcie, co chcecie, ale dla mnie sprawa jest dość jasna. Czesne, choćby na niewielkim poziomie, pozwala na sensowne opłacenie wykładowców. Student płacący za studia, bardziej się stara. To normalne, że im więcej nas coś kosztuje, tym bardziej o to dbamy. Irytują mnie wieczni studenci, szczycący się tym, jak to z egzaminu na egzamin udaje im się zedrzeć gotowca. O ile mało obchodzi mnie, co w swoich badaniach napisze socjolog, to leżąc na stole operacyjnym, wolałabym nie stracić zdrowej nerki. Myślę, że wiecie, o co mi chodzi. Nawet najśmieszniejszy zawód powinien się sam szanować. Już na etapie edukowania wpuszczanie do danego środowiska ignorantów nie jest najlepszym rozwiązaniem. „Nauka nie dla biednych”..? Nauka dla mądrych! Studia nie powinny być dla wszystkich. Naprawdę, tak uważam. Na uczelniach powinni uczyć się ludzie ambitni, chcący rozwijać swoje pasje i zainteresowania. Ci, którzy rzeczywiście wiedzą, co chcą robić. O takich uczelnie by walczyły; zwłaszcza, że ogólna liczba studentów spadłaby w stosunku do aktualnej. Dlatego najlepsi dostaliby stypendium i mogliby studiować zwolnieni z opłat. Dzisiaj wielu młodych ludzi wydłuża sobie młodość, idąc na studia. W zasadzie, trudno się dziwić, skoro nauka na sporej części kierunków to mit i legenda. Bez wysiłku uzyskują stypendium, bywa że rodzice opłacają im mieszkania i zapewniają jedzenie. Często nie ma nic, co zachęcałoby ich do choćby minimalnego wysiłku. Płatne studia byłyby więc niezłą okazją do poznania normalnego życia, szybszą lekcją dorastania. Oczywiście, moja wizja płatnych studiów miałaby sens tylko wtedy, kiedy szkoły techniczne i zawodowe podniosłyby swój poziom. Nie mogłoby być tak, jak teraz, że zawodowy spawacz widzi spawarkę dopiero po ukończeniu szkoły. Poza tym, nie widzę powodów, by – tak, jak jest teraz – umniejszać rolę zawodów praktycznych. Parcie na ogólne kształcenie, które niestety coraz częściej oznacza tyle, co nic, wydaje mi się totalnie bez sensu. Stawiam raczej na specjalistów z każdej dziedziny, niekoniecznie tych z milionem „robaczków” przed nazwiskiem. A te… mogłyby zacząć coś w końcu znaczyć. PS. Dlaczego ja więc wybrałam naukę na bezpłatnej uczelni? Bo w tej chwili, uczelnie płatne w Polsce nie mają konkurencji, dzięki której podnosiłyby swój poziom. To wszystko. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Pokolenie „należy mi się”Kiedyś to były czasy…Mam 22 lata i…Artykuł Dlaczego studia powinny być płatne? pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Zalety wczesnego macierzyństwa

Niemal każda młoda matka spotkała się z krytyką. Są ludzie, którzy negatywnymi uwagami na temat wczesnego macierzyństwa rzucają jak z rękawa. Bo przecież jeszcze studia, kariera i ogólny samorozwój. W dodatku trzeba się wyszaleć, wyszumieć – a z dzieckiem nie ma o tym mowy! Nie wiadomo, za co będziecie żyć, jak sobie poradzicie – przecież dziecko to nie zabawka, którą można zwrócić do sklepu. Nic więc dziwnego, że w zasypie takich informacji, młoda kobieta na widok dwóch kresek na teście, opada z sił i nie wie, co dalej. Przede wszystkim, warto pamiętać, że przed każdym z tych „problemów” staje tak naprawdę każda przyszła mama. To, że niedawno zdałaś maturę i jeszcze nie zdobyłaś wysokiej pozycji w pracy, nie znaczy wcale, że musisz bardziej się bać. Odkąd wiedziałam, że jestem w ciąży (chcianej i planowanej!), bałam się przede wszystkim odpowiedzialności. Zatem wszelkie wątpliwości pojawiały się samoczynnie. Chciałam, żeby moje dziecko miało wszystko, co najlepsze. Bo zdaniem każdej mamy jej dziecko na to właśnie zasługuje. Nie liczy się tu data w dowodzie, naprawdę. Jestem mamą od blisko pół roku. Dwa tygodnie temu skończyłam dopiero 22 lata. Czy to automatycznie miałoby czynić ze mnie złą matkę? Nie biję mojego dziecka, nie zaniedbuję, nie chodzi głodne ani w łachmanach. Kocham je całym moim sercem! Co więcej – dostrzegam zalety wczesnego macierzyństwa! Wybrałam 3, które mnie każdego dnia motywują do działania. Śmieszna ilość? Tak może się wydawać, ale w nich kryje się coś więcej! Zdrowie przede wszystkim! Młoda mama, czyli kobieta w okolicach 20. roku życia, jest przede wszystkim zdrowa, co przekłada się także na zdrowie malucha, który ma przyjść na świat. Z punktu widzenia biologii, to najlepszy czas na rozmnażanie. Płód będzie miał idealne warunki do rozwoju. Dbacie o linię i nie chcecie, żeby ciąża „poniszczyła” Wasze ciała? Nic prostszego – zostańcie matkami za młodu! Wasz metabolizm nigdy już nie będzie tak dobry, jak teraz. Jak dobrze pójdzie, nie przytyjecie zbyt dużo. A już na pewno łatwiej dodatkowe kilogramy zrzucać teraz, kiedy jest się jeszcze młodą i pełną energii dwudziestką, niż zmęczoną robieniem kariery czterdziechą. W młodym ciele, młody duch! Zdarzają się oczywiście wyjątki od reguły, ale młoda matka zazwyczaj jest też młoda duchem. Jest to niewątpliwie jedna z największych zalet wczesnego macierzyństwa. Spotkasz się także z opinią, że to jego główna wada. Bowiem wiele zdziadziałych umysłów wciąż uparcie twierdzi, że młodość = lekkomyślność. Oj, jak bardzo się mylą! Prawdą jest, że młody duch narzuca więcej swobody. Dzięki temu ja, jako młoda matka, mniej przejmuję się błahostkami. Nie trzęsę się nad moim dzieckiem, uważając, żeby się nie pobrudziło czy nie skosztowało psiej kupy w piaskownicy. Życie jest sumą błędów i pomyłek, jak mówią, i moje dziecko też takich dokona – wspomniana kupa raczej nie powinna mu zasmakować i w przyszłości będzie ostrożniejsze. Ktoś może powiedzieć, że to głupie; ja natomiast twierdzę, że normalne. Jestem może lekkomyślna, ale moje dziecko będzie popełniać błędy, nawet tuż pod moim okiem. Dziś, kiedy moje dziecko ma blisko pół roku, ja jeszcze doskonale pamiętam swoje dzieciństwo i młodość. Jako że niedługo wracam na studia, będę mamą z młodością przedłużoną. Niełatwą, ale jednak. Studenckie życie, nawet to niewypełnione po brzegi imprezami, przypomina o tym, że kiedy było się młodym, robiło się różne głupstwa. Ta pamięć pomaga być bardziej wyrozumiałym rodzicem. „Nie pamiętał wół, jak cielęciem był” – młody wołek ma jeszcze okazję przypomnieć sobie co nieco ze swojej młodocianej nieroztropności. Wcześniejsze wyjście na świat W momencie, kiedy (z niemałym wysiłkiem) skończę studia, Henio będzie miał już kilka lat. Jak to się mówi – „będzie już nieco odchowany”. To „nieco” będzie moim argumentem przy szukaniu pracy. To taki moment w życiu młodej kobiety, kiedy wszyscy podejrzewają ją o chytre plany założenia rodziny niedługo po zatrudnieniu. Ja już będę mieć swoją rodzinę. Pozostanie mi tylko podpowiedzieć potencjalnemu pracodawcy, jakie zalety niesie za sobą zatrudnienie matki. No bo właśnie – zostając matką jako świeżo upieczona absolwentka liceum, szybko uczysz się multizadaniowości. To taka cecha, która łączy matki całego świata. Mówi się, że możemy skupić się na 3 rzeczach jednocześnie. Mam jednak wrażenie, że w momencie przyjścia na świat naszego potomka, los obdarza nas dodatkowymi 10 parami oczu. W komplecie dostajemy 8 rąk zupełnie za darmo. Urodziłam, mając 21 lat. Będę tuż przed 40, kiedy moje dziecko będzie potrafiło zająć się samo sobą. Nie będę grzebać się w pieluchach ani tornistrach. Oczywiście, będę je mieć na utrzymaniu, ale… z tylko jedną nogą w gnieździe, podczas gdy druga będzie próbować stąpać po własnych ścieżkach. Jeśli los będzie łaskawy i nie złamie mnie straszna choroba i nędza, w tym miejscu powrócę do planów z młodości, żeby podróżować. Inaczej niż zrobiłabym to teraz – bardziej świadomie. Z roku na rok garniemy się do życia i świata bardziej dojrzale – wierzę zatem, że to będzie idealny okres do eksploracji najpiękniejszych zakątków Ziemi. Jasne, że życie młodej matki nie jest usłane samymi różami. Ale czyje jest? Przestańmy się więc wreszcie skupiać na tym, co złe. Najważniejsze, nie dołujmy ludzi, którzy stają w sytuacji, która nas by przerosła. Poza tym, moim zdaniem – nie dostajemy od losu rzeczy, której nie jesteśmy w stanie udźwignąć. Życie lubi zaskakiwać – pamiętajcie o tym! W trudnej chwili znajdziecie w sobie tak wielkie pokłady siły, że będziecie mogli się nią jeszcze dzielić z innymi! Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Artykuł Zalety wczesnego macierzyństwa pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

W biegu… i w równowadze!

Tik Tak Tiiik Taaak Tiiiiiiik Taaaaak!!!! 6:30 POBUDKA No, może jeszcze kilka minut drzemki i rozpoczyna się koleny dzień. 6:50 PORANNA TOALETA …makijaż, modna garsonka na grzbiet, szpilki na nogi i pospieszne spojrzenie w lustro czy wszystko pasuje. Jest dobrze, więc biegiem do pracy. (Czy ktoś kiedyś powiedział, że nie można biegać w szpilkach? Nie przypominam sobie, więc dalej, szybciej, bo czas ucieka). 7:55 PRACA Siadam przy biurku z kubkiem gorącej kawy, czytam maile, planuje spotkania, napędzam się do dalszego działania. 11:30 PRACA Hmm, czegoś mi brakuje… Jedzenia? No tak, przecież nie jadłam śniadania. 12:00 PRZERWA (krótka, bo dużo pracy czeka) Szybko zjadam obiad w firmowym bistro. Dietetyczne frytki (to takie w ogóle istnieją?), surówka i ryba… musi być ryba. Ryba wpływa na wszystko…. a ja chcę przecież, żeby było zdrowo. Masz wrażenie, że to fragment Twojego życia? Tak wyglądał mój świat jeszcze całkiem niedawno. Wszystko szybko, wszystko w biegu, półprodukty i jedzenie na mieście. I nagle… HAMUJ! Będziesz miała dziecko. ZWOLNIJ! Nie jesteś sama. ZATRZYMAJ SIĘ! Ten cudowny stan, jakim była dla mnie ciąża i pojawienie się na świecie mojego Syna były przyczyną życiowej rewolucji. Nie, nie tej, o której często się słyszy. „Że świat stanął na głowie, że wszystko się zmieni itd.” – na to byłam gotowa. Zupełnie jednak nie wiedziałam, jak duża zmiana nastąpi w zakresie żywienia mojej rodziny… świadomego żywienia. Fachowa literatura oraz blogi tematyczne osób szczerze zaangażowanych w coraz bardziej popularny slowlife, z każdym dniem otwierały mi oczy. Co jeść, czego unikać. Co kupować w sklepie, a co przygotować samodzielnie. Doświadczenia innych odzierały mnie z błędnego przeświadczenia, że nie mam czasu na gotowanie. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że jesteś tym co jesz! Nie jestem fanatyczką liczenia kalorii ani kierowania swojego żywienia w stronę tego, co modne w dietetyce. Staram się używać zdrowego rozsądku i łączę dobre praktyki kuchenne mojej babci z dostępnymi na rynku nowinkami. Ten mix się u mnie sprawdza idealnie. Kilka zasad, które wprowadziłam do swojego domu. I polecam je również Tobie! Kupuj produkty spożywcze z pewnego źródła. Najlepiej bezpośrednio od wytwórców czy rolników. Uwierz mi – to nieprawda, że warzywa czy mięso dostaniesz tylko w supermarkecie. Zrób badanie lokalnego rynku, popytaj znajomych (szczególnie tych, którzy mają małe dzieci). Często zdarza się, że dostęp do ekologicznych produktów wcale nie jest taki trudny. Mówię to na podstawie własnego doświadczenia. Mieszkam w Warszawie i nawet tu można kupić dobrej jakości mięso czy warzywa. U mnie okazało się, że pani z osiedlowego warzywniaka oprócz standardowego asortymentu, dostarcza na zamówienie tzw. produkty eko: warzywa, nabiał, mięso, wspaniały chleb z pieca opalanego drewnem. Wcześniej o tym nie wiedziałam, bo mnie to nie interesowało. Mimo, że produkty eko są droższe od tych powszechnie dostępnych w sklepach, to warto poczynić inwestycję w zdrowie swoje i najbliższych. Wydasz na dobre jedzenie – nie będziesz wydawać na leki. Odporność organizmu ulegnie poprawie. Moim odkryciem jest, że można ugotować rosół pyszny i pachnący bez użycia kostki rosołowej czy przypraw typu vegetta albo maggi. Warunek jest jeden. Do garnka musisz włożyć to, co najlepsze. Wymienione w tym punkcie pseudo – przyprawy wyrzuć, bo pełno w nich chemii, uzależniających wzmacniaczy smaku. Dokładnie planuj jadłospis na cały tydzień i wtedy masz pewność, że wszystkie kupione przeze Ciebie produkty zostaną w 100% wykorzystane. Nic się nie marnuje. Unikaj tzw. półproduktów. Większość rzeczy jesteś w stanie zrobić sama. Zrób więcej. Zapas podzielony na porcje włóż do zamrażarki – będzie idealny na później. Kupuj warzywa sezonowe. Gotuj zdrowo. Zamiast smażyć potrawy, duś je na wolnym ogniu lub przyrządzaj na parze. Pozbądź się wszystkich przypraw pełnych chemii. Wprowadź mieszanki ziołowe bez chemicznych dodatków: kumin, czarnuszkę, suszone pomidory, czosnek niedźwiedzi, suszone warzywa. Pamiętaj o zdrowych kaszach (jest ich wiele rodzajów), brązowym ryżu czy zupach (zupa krem przemyca wszystko, nawet szpinak czy inne składniki, które są mniej popularne wśród dzieci czy dorosłych ). Wprowadź swojej rodzinie zdrowe koktajle, z dodatkiem mleka lub wody, na bazie owoców, np. banana. Banan ma na tyle intensywny smak, że możesz go połączyć z wieloma innymi produktami. Ja skrupulatnie barwię koktaje na zielono dodając jarmuż, szpinak, seler naciowy, natkę pietruszki itp. Często stosuję też zdrowe ziarna: sezam, nasiona konopii czy chia. Kiedy chcę otrzymać bardziej kremową i delikatną strukturę dodaje awokado. Pamiętaj: chcieć to móc! W żywieniu ta zasada również znajduje zastosowanie. Na początku wszystko będzie smakowało inaczej, ale z czasem polubisz nowe smaki. Będziesz wiedziała, że karmisz swoją rodzinę zdrowo. I wiesz co? Gotowe dania ze sklepu nie będą Ci już smakowały Co dała mi ta zmiana? W skrócie, nieograniczoną liczbę korzyści! Chcesz konkretów? Bardzo proszę! Trochę o mamie: Jestem zdrowa. Moja odporność, niczym tarcza, chroni mnie przed infekcjami i chorobami. Bez głodówek schudłam po ciąży. Wróciłam do swojego wcześniejszego rozmiaru (mimo, że przytyłam ponad 20 kg!). Swobodnie jadłam wszystko na co miałam ochotę, mimo że byłam matką karmiącą. Nie wpływało to negatywnie na samopoczucie mojego Dziecka (żadnych kolek). Jestem dumna z tego, że Dziecko odżywiane tylko mlekiem mamy, do końca 6 miesiąca, szybko przybierało na wadze i zdrowo się rozwijało. Jest silnym Szkrabem. Mam mocne włosy i paznokcie. Jestem zadowolona ze stanu swojej cery, wcześniej miałam duże problemy ze skórą. Moi przyjaciele również zauważyli różnicę i pytają o sposób na tak dużą poprawę w wyglądzie. Sposób jest prosty. JEDZ ZDROWO! A tu trochę o Dziecku: Jest zdrowe i silne. Nie choruje. Nie miało nawet kataru (i oby tak dalej :)). Prawidłowo się rozwija i jest radosne. Chętnie próbuje nowych smaków, struktur i kolorów w pożywieniu. Ma dobry apetyt. Przyzwyczaja się od małego do odpowiednich nawyków żywieniowych. Patrząc na wymienione przeze mnie korzyści odpowiedz na pytanie: czy warto było podjąć ten wysiłek i zmienić swoją dietę? Warto! Ja nie mam najmniejszych wątpliwości. Teraz Twoja kolej. Małymi krokami zrób rewolucję w swojej kuchni. Powodzenia! PS. Dalej żyję w biegu, inaczej nie umiem, ale mój sposób żywienia jest naprawdę SLOW i to się nazywa równowaga. Swoimi radami podzieliła się z nami Marta, autorka bloga Wolna Przestrzeń. Jeśli choć odrobinę przekonała Cię do zmiany stylu życia, to zachęcam Cię do nagrodzenia jej kciukiem w górze na Facebooku. Możecie także zaobserwować jej profil na Google+! Artykuł W biegu… i w równowadze! pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Być szczęśliwym – to wybór

W zeszłym tygodniu odwiedziłam swoich rodziców. Wyjeżdżając z Warszawy, wyobrażałam sobie, że spędzę te kilka dni w swoim starym pokoju, gniotąc się z Małym na moim starym, pojedynczym łóżku. Tymczasem… w moim pokoju nie ma już łóżka. Nie ma też moich regałów. W zasadzie – nie jest to już po prostu mój pokój. Od teraz w domu rodzinnym jestem gościem. Nie zrozumcie mnie źle – nie przemawia przeze mnie ani odrobina żalu. Wręcz przeciwnie. Poczułam, że wreszcie wszystko jest tak, jak być powinno. Na swoim miejscu. Spokojnie i bezpiecznie. Ja mam swój kąt na ziemi, w którym żyję wraz z moją nową rodziną. Mężowatym i Heniem, moim 5-ciomiesięcznym synkiem. Pamiętam, jak ważny był dla mnie ten mój mały pokoik. Tam spędzałam większą część czasu, kiedy bywałam w domu. Potrafiłam przesiadywać nad książką do późnych godzin nocnych lub nawet wczesnoporannych. Dookoła mnie panował chaos, a ja z dumą głosiłam, ze tylko geniusz jest w stanie nad nim zapanować. Choć wielu dorosłych twierdziło, że jestem dojrzała jak na swój wiek, ja buntowałam się na swój sposób. Włączając co rano kolejne drzemki, a następnie pisząc lewe zwolnienia. Nie tylko dla siebie, ale często i połowy klasy. Robiłam różne głupie rzeczy, odwracałam się od przychylnych mi rodziców. Wszystko w tym pokoju, który dziś już nie jest mój. Tam marnowałam czas, roztrząsając niepotrzebnie to, co nie wymagało rozmyślań. Wyolbrzymiając sprawy, kreując je na wielkie problemy, którymi w istocie rzeczy nie były. Nastoletni bunt to nie tylko mocna muzyka i czarne stroje. To najczęściej odwrócenie się od świata, który chce dla nas jak najlepiej i zwrócenie się ku tym, którym na nas nie zależy. Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo przewartościowałam swoje życie, kiedy stałam się mamą. Będąc dalej tą sobą, którą wspominam, takie przemeblowanie mojego pokoju odebrałabym jako atak. Po raz kolejny pokazałabym zad rodzicom, obrażając się na nich i szukając pocieszenia w niewłaściwych miejscach i niewłaściwych trunkach. To takie normalne, niedojrzałe zachowanie. Niemal każdy młody człowiek je przechodzi. Większości mija dokładnie w tym momencie, w którym tego potrzebują. Piszę te słowa dla Was, ale i dla siebie. Żebym – kiedy mój syn podrośnie i znów trzaśnie drzwiami tuż przed moim nosem, pamiętała o tym, że i on dojrzeje. Że trzeba dać mu czas. Dać mu ten pokój, w którym się zamknie i oddali od świata i przychylnych mu, kochających go ludzi. Żebym nie atakowała go, tym samym jeszcze bardziej pogłębiając przepaść między nami. Kiedy mijały kolejne miesiące mojej ciąży… kiedy stawałam się żoną i matką… Przyszedł czas, kiedy oddaliłam się od dramatów i tych, którzy je wokół siebie tworzą. Zaczęłam otaczać się ludźmi, z którymi się śmieję; o złych rzeczach zapominam i skupiam się na dobrych wydarzeniach. Wbrew pozorom, coraz bardziej kocham ludzi. Za tych, którzy mi źle życzą, po prostu się modlę. Nikomu nie życzę źle. Życie jest krótkie i chcę przeżyć je szczęśliwie, spokojnie, normalnie. Takie upadki i bunty to nieodłączna część życia, a dojrzewanie do zmian to w istocie samo życie. Dostajemy je za darmo, to piękny prezent. A szczęście? To tylko kwestia wyboru. Nadejdzie taki moment, kiedy i mój syn będzie naprawdę szczęśliwy, a z jego pokoju zniknie łóżko. Założy własną rodzinę, zbuduje własny dom, a u mnie będzie tylko gościem, który uwielbia wracać wspomnieniami do swojego dzieciństwa. Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Wpisy o podobnej tematyce:Dlaczego młodzi opuszczają rodzinne domy?Prawdziwie nowy rok!Mam 22 lata i…Artykuł Być szczęśliwym – to wybór pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Dlaczego młodzi opuszczają rodzinne domy?

Pochodzę z Rzeszowa. Tam się wychowałam, spędziłam lata mojego dzieciństwa. Podoba mi się to miasto, choć ma wiele wad. W zasadzie – w tej kwestii nie różni się ono od innych. Wyprowadziłam się z niego zaraz po zdaniu matury. Najpierw mieszkałam w Krakowie, później przeniosłam się do Warszawy i myślę, że tu już pozostanę. Odkąd po raz pierwszy wyruszyłam z domu szukać własnej życiowej ścieżki, wielokrotnie spotkałam się z tym pytaniem. Dlatego dzisiaj, z perspektywy żony i matki, chciałabym zastanowić się nad tym, dlaczego młodzi opuszczają rodzinne domy. Jak zawsze, w każdym temacie, są zwolennicy i przeciwnicy takiego postępowania. Ja również spotkałam się z niechęcią ze strony środowiska. Niejeden raz zarzucano mi, że żyję za pieniądze rodziców, bawiąc się w studentkę. Jak to jednak wygląda naprawdę pisałam już w poście Pokolenie „należy mi się” i myślę, że do tego tematu nie ma co wracać. Warto jednak mówić o tym, dlaczego młodzi opuszczają rodzinne domy. Nie tylko wtedy, kiedy zakładają rodziny i naturalnym stanem rzeczy próbują też tworzyć własne domy. Często bowiem następuje to dużo wcześniej. Tak samo zresztą, jak i u mnie – będąc świeżo upieczoną absolwentką liceum ogólnokształcącego, nie planowałam szybkiego zamążpójścia i podawania moich wątpliwej jakości genów dalej. Często spotykam się ze stwierdzeniem, że opuszczenie rodzinnego domu to wyraz buntu. Nie do końca się z nim zgodzę. Jeśli jednak rzeczywiście to objaw sprzeciwienia się rodzicom, to w moim mniemaniu jest to jeden z plusów buntu wieku młodzieńczego. Bo tak, jestem zdecydowaną zwolenniczką tezy, że jest on nie tylko naturalną sprawą, a przede wszystkim – ma on swoje dobre strony. Dużo dobrych stron. Pierwszą bowiem rzeczą, jaką nauczyłam się, mieszkając (początkowo) 150 kilometrów od domu, to odpowiedzialność. Ta najprostsza, objawiająca się najzwyklejszą pamięcią o zapłaceniu rachunków. Wielu młodych ludzi w domach rodzinnych jest do bólu wyręczanych w swoich podstawowych obowiązkach! Nigdy tego nie pojmę, ale niezależnie od mojego zdania – z pewnością lata spędzone w wynajmowanym mieszkaniu dla takich osób będą dobrą lekcją dbałości o swoje podwórko. Czasem okupioną bolesnym wyrzuceniem z niejednego wybranego, ukochanego mieszkania, nieraz położonego w idealnej, wymarzonej lokalizacji. Nie to jednak chciałam podkreślić mówiąc o tym, dlaczego młodzi ludzie wyjeżdżają jak najdalej od rodzinnych domów. Wracając z ostatniego pobytu w moim domu, poruszyliśmy ten temat w samochodzie. Jechałam z bratem i jego narzeczoną, więc punkt odniesienia mieliśmy podobny. I mój starszy brat powiedział coś bardzo ważnego. Fajnie jest mieć do kogo zwrócić się o radę, ale tylko wtedy, kiedy się jej chce. To także mnie wydaje się ważne w budowaniu swojej osobowości. Każdy kij oczywiście ma dwa końce. Mając rodziców „pod ręką”, często jest nam łatwiej. Zwłaszcza, kiedy na świecie pojawia się dziecko. Jednak… zbyt częste, mniej lub bardziej nachalnie pojawiające się zdanie rodziców zwyczajnie potrafi zmęczyć. Bardzo się cieszę z podjętej przeze mnie decyzji o wyprowadzce z domu już w drugim miesiącu życia mojego dziecka. Myślę nawet, że im dłużej zwlekałabym z tą decyzją, tym trudniej byłoby mi ją podjąć. Przyzwyczajenie do wygody, którą miałam w takiej sytuacji, z biegiem czasu namnażałoby wątpliwości. Czy jednak sobie poradzę, czy starczy nam pieniędzy, czy ciągła opieka nad dzieckiem nie doprowadzi do zmęczenia materiału i ostatecznego pogrążenia się w smutku… Skutek mógłby być opłakany. Często myślenie okazuje się być naszym największym wrogiem w podejmowaniu decyzji. Tymczasem… mieszkam w Warszawie. Nie opływam w bogactwa, nie udaje mi się z pewnością odłożyć „na czarną godzinę” tyle, ile mogłabym, mieszkając w domu. Ale jednocześnie tworzę swój własny dom. Działam, funkcjonuję jak normalna kobieta, żona i matka. Cieszy mnie każdy dzień. Czasem myślę o tym, jakie zalety miałoby mieszkanie w domu. Zwłaszcza, kiedy widzę, o ile prościej jest robić niektóre rzeczy mojej siostrze, której syn jest starszy o niespełna dwa miesiące od mojego. Po prostu podrzuca dziecko dziadkom i już, może jechać gdzie chce, niemal o każdej porze, jaka jej się zamarzy. Mimo wszystko cieszę się z mojego wyboru i gdybym stanęła znów przed taką decyzją, byłby on taki sam. Jakie są zalety mieszkania z dala od rodziców, oprócz tych zupełnie oczywistych, które każdemu młodemu człowiekowi przychodzą do głowy? To nie jest kwestia upragnionej wolności, którą wyobrażają sobie często osiemnastolatkowie, znużeni ciągłym „gderaniem starych”. Co to za wolność, kiedy trzeba harować na chleb i wszystkie podstawowe rzeczy, które w rodzinnym domu pojawiają się „znikąd”? Jednak… mój kontakt z rodzicami się polepszył. Nigdy nie był tragiczny i oprócz kilku mniejszych lub większych kłótni, dogadywaliśmy się. Mimo tego że nie narzucali się w moim życiu, a jedynie podpowiadali mi, co oni ewentualnie mogliby zrobić w podobnej sytuacji (o czym pisałam TUTAJ), to często ich sugestie były dla mnie… zbyt sugerujące. Każdy rodzic ma tendencję do dorzucania swoich pięciu groszy. Często z tych pięciogroszówek tworzą się całe banknoty. Jestem typem człowieka wdzięcznego, któremu głupio jest postępować wbrew woli ludzi, którzy mnie karmią. A w domu rodzinnym to nie tylko przenośnia! Dlatego często byłam wewnętrznie rozdarta. Z jednej strony czułam, że moja decyzja jest słuszna, z drugiej zaś… nie chciałam rozczarować rodziców! Tak, jestem dorosłą osobą, która nie do końca potrafi się im przeciwstawić! Możecie się ze mnie śmiać, ale skądinąd wiem, że nie jestem wcale żadnym wyjątkiem w tym temacie i wiele młodych ludzi boryka się z podobnym problemem. I to wcale nie jest mały problem, kiedy chodzi o dorosłego człowieka, który dopiero wybiera swoją ścieżkę życiową. I cóż, niejednokrotnie musi się sparzyć. Dzięki ciągłym radom rodziców czasem udaje mu się tego uniknąć, a czasem… to prawdziwa równia pochyła. Wiodąca ku niechybnej porażce, przegranej. A stawką w tej „wojnie” jest nasze, młodych życie. To jedyne, które warto przeżyć w zgodzie ze sobą, nie szarpiąc się pomiędzy „ja” a „mądrzy ludzie, którzy poświęcili życie na wychowanie mnie”. Jak to się mówi – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Wiem, że sporej ilości decyzji, które podejmuję, mieszkając z dala od rodzinnego domu, moi rodzice by początkowo nie akceptowali. Albo inaczej – sugerowaliby mi ich ponowne przemyślenie. A tutaj? Podejmuję je w zgodzie ze sobą, często informując ich o nich po fakcie. Oczywiście, jeśli potrzebuję „telefonu zaufania” – wykonuję go. Nie mam z tym problemu i myślę, że ta sytuacja polepszyła się, odkąd się wyprowadziłam. Tak, zdecydowanie jestem zdania, że wyprowadzka polepszyła moje kontakty z rodzicami. Oni traktują mnie poważniej, a ja… uczę się żyć własnym życiem, na zasadach wyznaczanych przeze mnie. I, oczywiście, moją nową rodzinę. Widzę po swoich rówieśnikach, którzy podjęli taką samą decyzję, że nie tylko mi oczyściło to umysł ze zbędnych dywagacji i powoli uznaję to nawet za tendencję. Dobrą tendencję! Każdy wpis to kawałek mojego serca. Jeśli coś Ci się w nim spodobało, pokaż mi to! Możesz zostawić komentarz, udostępnić wpis czy dać kciuka w górę na Facebooku. Choćby najdrobniejsza reakcja jest dla mnie wyjątkową nagrodą. Dziękuję! Artykuł Dlaczego młodzi opuszczają rodzinne domy? pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.