antoonovka

Dlaczego porzuciłam projekt 52 tygodnie, a wytrwałam w wyzwaniu #100szczesliwychdni?

Pisałam już kilkukrotnie, że nie lubię robić nic na siłę. Jestem nieregularna w swoim blogowaniu, chociaż na głowie stawałam, próbowałam wcześniej wstawać, podrzucać Tosię rodzicom, pisać nocami – nie da się! Kiedy nie ma weny, nie ma wpisów i koniec. Kiedy wena jest, potrafię zarwać kilka nocek z rzędu pisząc, obrabiając zdjęcia i planując nowości. Ale jest jeden warunek – muszę czuć flow, musi być w tym to coś. Najłatwiej będzie mi to wytłumaczyć na przykładzie dwóch projektów, które zaczęłam wraz z początkiem Nowego Roku. Potrzebuję zamknąć ten projekt oficjalnie. Bez podsumowania i wyniosłych tekstów, po prostu chcę Cię poinformować, że nie tym razem. Może znajdę inny pomysł na przeprowadzenie projektu 52 tygodnie, może pobawię się w niego na Instagramie, za rok może dwa, ale blogowe wpisy z projektu po prostu porzucam. Ot tak, bez wyrzutów sumienia. Mamy dzisiaj czwartek, pogubiłam się już który to tydzień i od ilu ubiegłych nie opublikowałam żadnego nowego zdjęcia z projektu. Nie było czasu, później wypadło coś ważniejszego, w końcu zrobiły się trzy zdjęcia tygodnia, zaczęłam wpis, skasowałam w całości, żeby za tydzień zacząć od nowa. Aż w końcu stwierdziłam, że rzucam to w cholerę i wiesz co? Czuję się dzisiaj o wiele lepiej z publikacją tego wpisu niż miałabym opublikować kolejne wymuszone zdjęcie tygodnia. Bo wiesz… Kiedy siadam, a spod klawiatury nie płyną słowa to nie potrafię się zmusić. Nienawidzę

antoonovka

Jak wyczyścić materiałowy pasek od zegarka w 5 minut?

Jeżeli Twój pasek od zegarka jest biały lub ma białe elementy, wiedz, że będziesz powracać do tego wpisu co najmniej raz na dwa miesiące, chociaż bardziej prawdopodobnym jest, że stanie się to częściej. Kiedy wybierałam pasek, który chcę, nie zaprzątałam sobie głowy faktem, iż materiałowy może się szybko brudzić – no hello, kto zastanawia się nad takimi rzeczami?! Po miesiącu z przerażeniem stwierdziłam, że noszę na ręce kameleona, bo szarego paska to ja pewno nie zamawiałam… Ok, wujek Google na pewno mi doradzi! Jak wyczyścić pasek od zegarka? – jak dbać o skórzane paski, jak odświeżyć pasek (też skórzany), jakieś drastyczne zdjęcia – nic, co mnie interesuje, dobra szukam dalej. Jak wyczyścić materiałowy pasek od zegarka? – nadal nic?! Wujo, przecież Ty wiesz wszystko nooo! Nawet choroby diagnozujesz… A nie chcesz mi powiedzieć jak mam uratować swój prawie nowy zegarek, eh. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana , tfu nie nosi zegarka! Swoją drogą przydałby się jakiś szampan. Nie tak dawno ludzie żyli bez internetu i uczyli się zazwyczaj na własnych lub cudzych błędach, więc spróbuję i ja. A jak mi się uda podzielę się z Tobą swoim przepisem na to jak wyczyścić materiałowy pasek od zegarka, żeby poczciwy wujek Google spokojnie mógł wyświetlić innym odpowiedź na to pytanie. Udało mi się, a więc uda się i Tobie, do dzieła! Czego potrzebujesz? Zegarka z materiałowym paskiem – najłatwiej będzie jeżeli pasek

antoonovka

Dzień Ojca – my już mamy prezent dla Taty, a Ty? + KONKURS

Opowiem Ci dzisiaj o tym, co przygotowałyśmy dla Taty Tosi z okazji Jego święta, ale niech to na razie pozostanie naszą słodką tajemnicą, ok? Ty też możesz przygotować taki prezent – gwarancja wzruszenia i świetnej zabawy już przy samym przygotowywaniu, a później radość Taty, który na pewno nie spodziewał się takiej niespodzianki. Wychowałam się bez ojca, nie miałam swojego taty, tatusia, nie miałam dla kogo robić laurek, przygotowywać prezentów. J. poznałam jak miałam 7 lat, kolejnych kilka minęło zanim zaakceptowałam fakt, że poza mną, mamą i babcią jest jeszcze ktoś, kto wymaga naszej uwagi, skupienia, miłości. Zanim zaakceptowałam i zaczęłam traktować jak swojego tatę minęło kolejnych parę. Nie byłam łatwym dzieckiem, nastolatką byłam jeszcze trudniejszą. Ale w końcu przyszedł moment, kiedy doceniłam jego obecność, kiedy spojrzałam inaczej, kiedy przestałam traktować go jak intruza w naszym życiu, kiedy po prostu pokochałam i poza Dniem Mamy w moim kalendarzu na stałe zagościł Dzień Taty. Więcej o tym przeczytasz we wpisie Ojciec tylko biologiczny. Dzień Mamy jest zazwyczaj mocno nagłośniony, a Dzień Taty? W moim odczuciu mocno pomijany, w ostatnich latach można usłyszeć o nim coraz więcej, ale nadal to nie jest to samo…  Niby coś się dzieje, niby ten Tata ma poczuć się wyróżniony, ale jakoś tak tylko trochę, troszeczkę. My celebrujemy to święto, a ja osobiście bardzo je lubię – pewnie dlatego, że patrząc na relację jaka

antoonovka

Snapchat – czyli Antoonóvka na snapie

Podejść do snapchat’a robiłam wiele i każde z nich kończyło się równie szybko jak się zaczynało. Po raz pierwszy zainstalowałam aplikację na przełomie maja i czerwca 2015 roku i po krótkich instrukcjach młodszej, lecz bardo cierpliwej kuzynki załapałam. Oczywiście to, że załapałam nie było równoznaczne z tym, że zaczęłam tej aplikacji używać. Regularnie snapuję od około dwóch miesięcy. Jesteś ciekawa, co po tak wielu nieudanych próbach przekonało mnie do Snapchat’a? Na początku nie wciągnęło mnie zupełnie. Ani podglądanie, ani snapowanie. Później trochę snapowanie, później znowu tylko podglądanie, aż w końcu odpuściłam i na nowym telefonie nawet nie zainstalowałam aplikacji. Aż pewnego dnia odkryłam, że te wszystkie śmieszne pieski, wianki, kwiatuszki i inne cuda pochodzą właśnie ze Snapa. Co zrobiłam? Zainstalowałam apkę ponownie, zalogowałam się i zaczęłam z Tośką kręcić snapy – takie tylko dla nas, z głupimi minami i wykorzystaniem aplikacji, która raz po zamieniała mnie w wesołego pieska, innym razem w ponurą pandę powoli przeżuwającą liść swojego animowanego eukaliptusa. Później zaczęłam dodawać więcej snapów i więcej i poczułam, że to mega uzależnia! Ostatnio, czego nie da się ukryć, bo zniknęłam niemalże w całości ze swoich kanałów social media, nie miałam czasu na regularne snapowanie – ale spokojnie, nadrobię z nawiązką jak tylko ogarnę rzeczywistość! W każdym razie Snapchat stał się kolejną cząstką mojego wirtualnego życia. Czym w ogóle jest dla mnie Snapchat? Tutaj możesz zobaczyć nasze życie

antoonovka

TUTUtorial jak zrobić spódniczkę TUTU w godzinę.

Po pierwsze składam pokłony wszystkim blogerom DIY, a jednocześnie przekonuję się, że ta kategoria blogowania nie będzie pojawiać się na moim blogu często. Samo zrobienie spódniczki zajmuje godzinę (nawet z pomagającym dzieckiem), ale zrobienie zdjęć do tutorialu z małym pomocnikiem okazuje się już nie być takie proste. Ale udało się! Możesz być ze mnie dumna! No i zamawiaj tiul, bo jak mi się to udało, to Tobie na pewno wyjdzie – co do tego nie mam żadnych wątpliwości!    Dzisiaj pragnę udowodnić Ci, że wykonanie TUTU wcale nie jest trudne! A może chcesz spódniczkę wykonaną przeze mnie, dokładnie tę, którą widzisz na zdjęciach? Jeżeli tak to koniecznie obserwuj nas na Facebook’u [KLIKnij TUTAJ], bo już wkrótce powiem Ci jak możesz stać się jej właścicielką. To nie będzie żaden konkurs i rozdawajka – planuję coś zupełnie innego. W zależności od długości spódniczki i objętości jaką chcesz uzyskać będziesz potrzebować: min. 4 rolki tiulu (dł 9m; szer. 15cm); 1m. kolorowej tasiemki/sznurówki/wstążki; bardzo ostre nożyczki (żeby nie poszarpać tiulu); metrówkę (nie posiadam, więc poradziłam sobie linijką :D). godzinę lub dwie, dobry humor i nutkę cierpliwości. Zaczynamy! A zaczniemy od rozwijania rolek tiulu i dzielenia ich na odpowiedniej długości kawałki. Ja do wykonania swojej TUTU zużyłam 4 rolki tiulu, który pocięłam na 50 centymetrowe kawałki. Jest to dość neutralna długość – będzie pasować zarówno dla roczniaka, dwulatki jak i trzyletniej

antoonovka

„Jestem Mamą” – relacja z projektu fotograficznego Anny Łosak oczami organizatora.

Mama – każda inna, każda wyjątkowa. W ubiegłą niedzielę w Pszczelim Dworku w Dyminach pod Kielcami zebrało się ponad pięćdziesiąt mam ze swoimi rodzinami. Przyjechały na sesję zdjęciową do projektu Jestem Mamą, a na miejscu czekał na nie piknik pełen niespodzianek!  22 maja 2016 roku w Pszczelim Dworku odbyła się niezwykła sesja, której autorką i pomysłodawczynią była moja ulubiona kielecka fotograf – Anna Łosak. We cztery, wraz z Kingą z Fistaszkowelove i Asią Iwańską przemieniłyśmy sesję w w piknik rodzinny, który miał zapewnić naszym gościom miłe, niedzielne popołudnie i sprzyjać integracji. I udało nam się! W niespełna dwa miesiące zorganizowałyśmy wielki, rodzinny piknik, którego nie powstydziłaby się niejedna agencja eventowa. Wszystkie podziękowania od zadowolonych mam, które pojawiły się po wydarzeniu, wiadomości i niesamowicie miłe słowa, które usłyszałam w niedzielę sprawiły, że łzy co chwilę napływały mi do oczu. A kiedy emocje już opadły mogłam usiąść i spokojnie napisać… Nie będę skromna i nie będę na siłę udawać, że „no nie wiem czy było fajnie”, no bo przecież nie wypada mówić w samych superlatywach o wydarzeniu, którego było się częścią i współorganizatorem. Nie wypada? A niby dlaczego?! Całe wydarzenie przeszło moje najśmielsze oczekiwania i jestem z niego niesamowicie dumna. Jestem z nas dumna dziewczyny! A tymczasem pokażę Ci i opowiem jak było… Na początku był chaos. Większość rzeczy miałyśmy przygotowane już wcześniej, na dzień sesji pozostało nam tylko przygotowanie terenu i rozłożenie upominków dla

antoonovka

Ciasto w kubku – gotowe w 4 minuty!

Takie rzeczy zawsze odkrywa się przypadkiem. Siedziałam na kanapie bez sił i czułam nieodpartą chęć na coś słodkiego. Wiesz… Taką, że jesteś w stanie zjeść nawet coś, czego nie lubisz, byleby tylko było słodkie! Przypomniałam sobie wtedy, że istnieje coś takiego, jak ciastko z mikrofalówki… Co prawda miałam w pamięci ciacho, które kupił kiedyś TT i nie byłam do końca przekonana do tego pomysłu, ale w końcu ochota na słodycze wygrała. Odpaliłam wujka Google i zapytałam go o to, jak robi się domowe ciastko w mikrofalówce. Podpowiedział mi przepis Ale Meksyk – [KLIKnij TUTAJ], ale nie miałam wszystkich składników. Postanowiłam więc zaryzykować i przerobiłam nieco recepturę – ciacho okazało się strzałem w 10!   CIACHO Z MIKROFALI SKŁADNIKI:    2 łyżki mąki; 1 łyżka cukru; 1 łyżka kakao; pół łyżeczki proszku do pieczenia; szczypta soli; 1 jajo; 1 łyżka oliwy; 2 łyżki jogurtu naturalnego. Suche składniki wsypujemy do dużego kubka i mieszamy. Dodajemy jajo i łączymy składniki w jednolitą masę, następnie dolewamy oliwy i jogurtu, szybko i energicznie mieszamy i wstawiamy do mikrofalówki ustawionej na ok. 1,5 minuty na 900 stopni. I… GOTOWE! Wyjmujemy i posypujemy wiórkami kokosowymi. Zajadamy na ciepło prosto z kubka lub wyjmujemy na talerz. Ja dodałam jeszcze konfiturę wiśniową mojej teściowej i… Zjadłam całą porcję! Odłożyłam co prawda mężowi, małe łapki chciały podebrać ciacho jak robiłam zdjęcia, a w końcu i tak

antoonovka

Jeszcze karmisz?! – cięte i zabawne riposty czytelniczek

Na początku roku wraz z koszulove.com organizowałam konkurs, w którym trzeba było podać najciekawszą/najśmieszniejszą/najfajniejszą ripostę na pytanie: „Jeszcze karmisz!?”. Wybór był trudny i wiele razy turlałam się ze śmiechu po łóżku, ale ostatecznie nagrodę zgarnęła Anita tekstem: „Jeszcze!? Dopiero zaczęłam!„. Obiecałam wtedy opublikować pozostałe komentarze i tak o to powstał zbiór najlepszych ripost, które możemy zaserwować w odpowiedzi na ulubione pytanie matek długokarmiących. Jeszcze karmisz?!   „Nie, wydaje ci sie… Ja tylko wietrzę cycki.” – Kinga „Mam taką moc, a bohater z super mocny nie rezygnuje.” – Lidia „Nie, nie karmię. Pozwalam żeby zdobywał/-a jedzenie sam/-a” – Patrycja „Tak. Skończę jak mały poprosi o mleko do kawy.” – Paulina „Nie, ja w ten sposób podtrzymuje go przy życiu.” – Ula „Taa… Fotosynteza jednak sprawy nie załatwia.” – Renata „A na co ci to wygląda na odsysanie tłuszczu?” – Agnieszka „A co głodna jesteś?” – Dorota „Karmię, noszę, śpię z nim, głaszczę – i tak przez lat osiemnaście.” – Paulina „Nic Ci do tego, nie karmie Twojego!” – Klaudia (w miejsce słowa ‚nic’ można wstawić inne, równie pasujące w zależności od potrzeby, okoliczności i natarczywości osoby pytającej) „A chcesz się napić?” – Michalina „Nie, pokazuję wszystkim dookoła swoje wdzięki.” – Agnieszka „Nie, bar mleczny otworzyłam, zapraszam, druga wolna.” – Monia „Jeszcze oddychasz?” – Agata 1. „Taaaak, ale jak trzeba drugą pierś mam wolną.” 2. „Dopiero się rozkręcam, bo do 18-tki

antoonovka

Karmienie piersią starszaka w miejscach publicznych.

W ubiegłym roku pisałam o swobodnym karmieniu w przestrzeni publicznej, ale wtedy na stanie miałam ośmiomiesięcznego niemowlaka, a nie tak jak dzisiaj – wkrótce dwuletnią pannicę. Czy coś się zmieniło w moim podejściu do publicznego karmienia, czy ono teraz wygląda inaczej i jak radzę sobie z karmieniem na żądanie starszaka*?   W życiu każdego starszaka przychodzi czas niezdecydowania. Chciałoby się w jednym czasie jeść z obu piersi naraz, bawić się, biegać i do tego wszystkiego jeszcze coś opowiadać. Zaś każda mama wie, że tych czynności nie da się połączyć, ale dziecko i tak będzie próbować. Skutkiem tych prób jest matka w negliżu i dziecko, które podczas jednego karmienia pierś zmienia tysiąc i jeden razy, a w międzyczasie bawi się, śpiewa i tańczy. W pewnym wieku nie ma też mowy, o tym, że to mama decyduje, z której piersi je dziecko – najlepiej, kiedy obie są na wierzchu i można ciumkać raz z jednej, raz z drugiej ile się chce.  I o ile w zaciszu domowym jesteśmy w stanie na coś takiego pozwolić, problem pojawia się w miejscach publicznych. Cytując Fredrę: „Wolnoć Tomku w swoim domku.”, karmienie starszaka w pieleszach domowych może przybierać różne formy i naprawdę sytuacja opisana wyżej to moja codzienność. No, może ciut przerysowana, ale jednak tak to wygląda naprawdę. Przedziwne pozycje dodane w gratisie. Oczywistym jest, że nie powtórzę takiej sytuacji na placu zabaw czy w

antoonovka

Kaszotto – błyskawicznie szybkie i obłędnie pyszne

Przepis idealny dla każdego. Szybkie, proste, jednopatelniowe danie, które smakuje wyśmienicie, a nielubiany por pasuje nawet mojemu mężowi. No i dziecko się zajada, a to już zdecydowanie można zaliczyć do kulinarnych sukcesów matki. O czym mowa? O kaszotto, czyli risotto w polskiej wersji z kaszą pęczak. Mówię Ci – niebo  gębie, a do tego tak proste, że zrobisz je nawet w dniu, w którym Twoje dziecko nie ma akurat chęci na wspólne gotowanie. Po raz pierwszy spróbowałam kaszotto u swojej koleżanki na kolacji i wiedziałam, że muszę ten przepis powtórzyć u siebie w domu. Okazja nadarzyła się dość szybko, ponieważ w lodówce poza porem i piersią z kurczaka nie miałam nic, a z szafki krzyczał pęczak, więc zabrałam się za przygotowanie kaszotto, wg wskazówek, które dostałam od znajomej. Wyszło tak dobre, że byłam w szoku, że to jest naprawdę aż takie proste! Oto czego potrzebujesz:   KASZOTTO SKŁADNIKI:   3/4 szklanki pęczaku; 1 duża, pojedyncza pierś z kurczaka lub indyk; 1 por; 500 ml bulionu lub wody; 3 łyżki oliwy; szczypta ostrej papryki w proszku.   Kurczaka dokładnie myjemy i kroimy w dość sporą kostkę, a pora w krążki. Na dużej patelni rozgrzewamy oliwę i na największym ogniu podsmażamy kurczaka z porem. Wystarczy dosłownie kilka minut, mięso musi zabielić się z obu stron, ale nie chcemy żeby się wysuszyło. Następnie dorzucamy pęczak i wsypujemy ostrą paprykę, dokładnie mieszamy

antoonovka

Zdjęcie tygodnia #17 i #18

Postanowiłam pozostać przy projekcie, nieregularność i nieprzewidywalność to jego drugie imię, więc niech tak pozostanie – nic na siłę. Będę pojawiać się ze zdjęciami wtedy, kiedy będę czuć, że to właśnie ten moment, że to dziś! No i dzisiaj nadeszła najwyższa pora na przedstawienie zdjęć z ostatnich dwóch tygodni. ZDJĘCIE TYGODNIA #17 Blogotok 23 kwietnia 2016 roku – V konferencja dla Blogerów, BLOGOTOK. Miałam okazję uczestniczyć w wydarzeniu po raz trzeci, chociaż uczestniczyć to w tym wypadku to za dużo powiedziane, bo tym razem stałam po drugiej stronie barykady. Wraz z Anią z koszulove.com organizowałyśmy warsztaty, do tego pomagałam jednemu z partnerów (Pszczeli Dworek – najlepsze miody w całej Polsce!), więc udało mi się posłuchać wyłącznie fragmentu jednego wykładu. Konferencja oczami organizatora to było zdecydowanie ciekawe i nowe doświadczenie, ale o tym napiszę Ci wkrótce i pokażę trochę zdjęć z samych warsztatów. Muszę tylko je w końcu obrobić! W każdym razie udało mi się zamienić kilka zdań z innymi blogerami i nawet cyknąć wspólną fotę z częścią parentingową. A później był after, po afterze miał być jeszcze jeden after z moim mężem, niestety odebraliśmy telefon:  – Wracajcie. Tosia ma 39 stopni gorączki. – i jak możesz się domyślić, do domu jechaliśmy niemalże na sygnale. Zastaliśmy Antoninę rozpaloną jak piecyk, z wypiekami jak malowane, a dwa dni później naszym oczom ukazała się trójka. Dziecko… Życzę sobie, żeby kolejne trzy

antoonovka

Czasami jest mi po prostu przykro…

Wkrótce miną dwa lata od spontanicznej decyzji o założeniu bloga. Weszłam w ten świat całkowicie nieświadoma tego, w co się pakuję. Założyłam swoją stronę, bo podczas leżącej ciąży trafiłam na kilka innych i postanowiłam też mieć swoje miejsce w sieci. Byłam całkowicie zielona w temacie blogosfery (nie to, że teraz jestem alfą i omegą, ale swoje już wiem), nie umiałam robić zdjęć i wymyśliłam najoczywistszą i najbardziej beznadziejną nazwę, a zajęło mi to w sumie jakieś dwie minuty. Przez te dwa lata wiele się zmieniło. Blog ewoluował i ciągle się zmienia. W międzyczasie skończyłam kurs Promotora Karmienia Piersią, żeby móc dzielić się z Tobą rzetelną wiedzą nt. karmienia naturalnego, cały czas uczę się fotografii, inwestuję w fachową literaturę, sprzęt, jeżdżę na konferencję, żeby być coraz lepszą w tym, co robię. Dzięki blogowaniu odkryłam swoją pasję i… dostałam świetną propozycję pracy (ale o tym innym razem). Poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, a wiele internetowych znajomości przeniosło się ze świata wirtualnego do realnego. Przez te dwa lata wspólnie zbudowałyśmy wspaniałą społeczność, która potrafi ze sobą dyskutować nie obrażając przy tym innych. To wszystko jest cudowne i daje mnóstwo motywacji, ale… Jest też druga, ciemna strona medalu, z którą prawdopodobnie prędzej czy później spotka się każdy bloger, a brzmi ona: Jak mogłaś? SPRZEDAŁAŚ SIĘ! I jest cholernie przykra. Człowiek w blogowanie wkłada mnóstwo pracy, energii czasu i pieniędzy, a później słyszy coś takiego. Nie

antoonovka

Myjka do okien Karcher – ten sprzęt powinien być w każdym domu!

Zawsze lubiłam myć okna. No dobra… Może lubiłam to za dużo powiedziane, ale z obowiązków domowych to właśnie mycie okien było tym najmniej nieprzyjemnym.  Pewnych wakacji w ciągu dwóch tygodni umyłam więcej okien niż przez całe swoje życie, a później wyprowadziłam do domu, w którym jedno okno miało sześć szyb. Sześć szyb z jednej strony, sześć szyb z drugiej strony i jeszcze do tego podwójne okiennice. Ha, haa dobrze liczysz… Dwadzieścia cztery szyby w jednym oknie! Mycia takich okien po prostu nie da się lubić. Myłam jak musiałam, znowu dwa razy do roku. Aż pewnego marcowego dnia pojechałam w odwiedziny do swoich rodziców… Popatrzyłam na okna i stwierdziłam, że zrobię mamie niespodziankę i umyję okno chociaż to w kuchni, bo świata już przez nie nie widać.  Pognałam do łazienki w poszukiwaniu detergentów, szmat, szmateczek, miski i rękawiczek, ale obok pralki zastałam małego Karcher’a. Przypomniałam sobie, że mama wspominała mi o nim, więc chwyciłam małe, żółte cudo w swoje ręce i wróciłam do kuchni. Dwa machnięcia specjalnym płynem, trzy ściągnięcia i szyba lśni. W ciągu kilku minut okno błyszczało i ja też byłam czysta, ba! Nawet rękawiczek nie musiałam ubierać. Z rozpędu zamiast jednego okna umyłam mamie cały dół i poprałam firanki – tak mi się spodobało. Kiedy raz go użyłam wiedziałam, że nigdy więcej nie mam zamiaru szarpać się ze ścierą i polerować szyb. Dlatego, kiedy moim oczom ukazało

antoonovka

Podsumowanie projektu #100happydays i niespodzianka!

Kurczę… Udało się! Codziennie, przez 100 dni publikowałam na instagramie zdjęcie z komentarzem, co danego dnia sprawiło mi radość. Bywały dni gdzie musiałam wybierać spośród kilku rzeczy tę najfajniejszą, ale bywało też, że naprawdę ciężko było mi wyłuskać coś dobrego, ale dałam radę! Dzisiaj zapraszam Cię na wpis podsumowujący wyzwanie – czy było warto, czy podjęłabym się go jeszcze raz, a może coś bym zmieniła? Jestem z siebie naprawdę dumna. Serio! W tym wpisie wspominałam Ci, że mam zamiar podjąć się tego projektu, byłam nastawiona mega optymistycznie i wierzyłam w to, że mi się uda. Zaczęłam niecały miesiąc od zdarzeń, które opisałam w swojej spowiedzi i wiem, że wcześniej nie byłabym w stanie odnaleźć szczęścia nawet przez kilka dni, a co dopiero przez sto dni z rzędu! Otrząsnęłam się, zapanowałam nad chaosem w swojej głowie i w rok 2016 wkroczyłam z nową energią, poukładaną głową i uśmiechem na ustach. Dzisiaj, po 4 miesiącach stabilnej sytuacji emocjonalnej, w której przeważa codzienne szczęście i realizacja marzeń i planów, po zakończonym studniowym projekcie mogę śmiało powiedzieć Ci, że wniósł on w moje życie jeszcze więcej szczęścia i radości niż się tego spodziewałam. Co niesamowitego ma w sobie ten projekt? Przede wszystkim nie wymaga od nas więcej niż kilku minut dziennie na zastanowienie się, co sprawiło nam radość. Nie trzeba robić tego na Instagramie. Równie dobrze możesz założyć sobie folder ze zdjęciami na pulpicie

antoonovka

MiA – Akademia Świadomych Narodzin w Kielcach

W ubiegłym tygodniu, 16 kwietnia 2016 roku miałam przyjemność uczestniczyć w otwarciu wyjątkowej szkoły rodzenia w Kielcach. Pomimo, że w naszym mieście znajduje się kilka innych szkół oferujących przygotowanie do porodu, są to miejsca gdzie wykładana jest wyłącznie teoria. MiA – Akademia Świadomych Narodzin to miejsce zupełnie inne na kieleckiej mapie szkół rodzenia. Zapraszam Cię do świata świadomych narodzin!   Czym wyróżnia się MiA – Akademia Świadomych Narodzin? To przede wszystkim  miejsce zrodzone z pasji i założone przez kobiety dla kobiet. Przez długi czas przed powstaniem Akademii założycielki dokształcały się w innych miastach,  przyglądały się jak świetnie funkcjonują szkoły rodzenia, które oferują pacjentkom nie tylko zajęcia teoretyczne, ale również praktyczne. Dzięki takim zajęciom rośnie świadomość przyszłej mamy, zajęcia praktyczne pozwalają lepiej przygotować się do nowej roli i oswoić lęk przed nieznanym. Pamiętasz swoją ciążę? Ja doskonale! Pamiętam jak bardzo bałam się porodu i jak oswajałam się z tym lękiem z czasem zbliżającej się godziny „zero”. Gdybym wtedy trafiła w takie miejsce myślę, że poród Antosi potoczyłby się zupełnie inaczej, zdecydowanie bardziej świadomie. Bardzo ważnym założeniem Akademii MiA jest promowanie karmienia piersią i wspieranie w nim przyszłych jak i świeżo upieczonych mam. Agnieszka i Monika – założycielki Akademii – z zawodowego doświadczenia wiedzą, że czasami ciężko jest uzyskać fachową pomoc, a tutaj dzięki obecności Certyfikowanego Doradcy Laktacyjnego będzie to możliwe. Olgę – doradczynię również miałam okazję poznać.

antoonovka

Zdjęcie tygodnia #15 i #16

Kwiecień obfituje w zmiany. I to dość spektakularne zmiany, ale na zdradzenie tego sekretu jeszcze przyjdzie pora. W potwornym niedoczasie, pędzie dnia codziennego i powolnym odkopywaniu się z zaległości chciałabym podzielić się z Tobą naszymi fotografiami z minionych dwóch tygodni. ZDJĘCIE TYGODNIA #15 Tosiu… A jak robi piesek? Antonina mówi w swoim języku coraz więcej, wypowiada też coraz więcej „normalnych” słów. Nawet jeżeli nie jest w stanie powiedzieć nam wszystkiego, potrafi to pokazać. Zaczynają się pojawiać nawet pierwsze dialogi: stryjek: – powiedz TATA Tosia: – CIPA! Wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem, a sytuacja okazała się jednorazowym wybrykiem. Do tej pory nie mamy pojęcia skąd wzięła Jej się ta „cipa”, chyba miała nas po prostu dosyć i dała to jasno do zrozumienia! Na zdjęciu Pannica domaga się cycy, którego fonetycznie nie jestem w stanie przytoczyć. Ale wiem jedno… Jest to najsłodsze „cycy” ever!   fot. Monika Kozera fotografia    ZDJĘCIE TYGODNIA #16 Przeżyć kryzys?   Bliska jestem porzucenia projektu. Nie czuję tego flow, jak przy wyzwaniu #100happydays (którego swoją drogą robię podsumowanie i sprawia mi ono mnóstwo frajdy), ani potrzeby przeszukiwania dysku i wybierania tej jednej fotografii na tydzień (może dlatego, że na jedną ciężko mi się zdecydować?). A z drugiej strony, doskonale zdaję sobie sprawę, że po zakończeniu projektu będę miała naprawdę fajną pamiątkę. I tak za mną już 1/4 wyzwania to może jednak pociągnąć go

antoonovka

Porcja witamin na dzień dobry! #1

Uwielbiam koktajle, są zdrowe, szybkie do przygotowania i jestem w stanie przemycić w nich mnóstwo owoców, warzyw w ilościach, których normalnie bym nie pokonała. Postanowiłam, że zacznę testować różne smaki, mieszać ze sobą składniki zaczynając od najprostszych, kończąc na bardziej skomplikowanych mieszankach. Skorzysta na tym nie tylko moje zdrowie, ale też Twój koktajlowy przepiśnik. To co, jesteś gotowa na pierwszą witaminową bombę? Dzisiaj na tapetę wezmę specyfik, który zawiera mnóstwo witaminy C, żelaza i innych cennych składników mineralnych. Kiwi i cytryna są naturalnym źródłem witaminy C, natka pietruszki zawiera dużo żelaza, kwasu foliowego i beta-karotenu. Sporo kalorii i dużo energii na cały poranek zapewnią nam banany, które są skarbnicą potasu, a dodanie dwóch szklanek wody zapewni nam 1/4 minimalnego, dziennego zapotrzebowania na wodę. Aha, gdyby zrobiło się zbyt kwaśno to miód osłodzi całą zieloną miksturę. Do dzieła!   SKŁADNIKI:   2 szklanki wody 2 banany 2x kiwi pół cytryny pół pęczka pietruszki 1 łyżeczka miodu opcjonalnie kilka kostek lodu Wszystkie owoce i pietruszkę dokładnie myjemy. Cytrynę obieramy i kroimy na cząstki, podobnie robimy z bananami i kiwi. Kruszymy lód, następnie dodajemy pokrojone owoce, pietruszkę, wodę i miód i dokładnie miksujemy. To jest naprawdę pyszne! Nie obawiaj się smaku pietruszki – w tych proporcjach w ogóle jej nie czuć. Na zdrowie! spineczka oczywiście z tośkowej kolekcji Kollale. *** Jeżeli spodobał Ci się przepis, będzie mi niezmiernie miło jeżeli udostępnisz go

antoonovka

Zdjęcie tygodnia #14

W ciągu ostatniego tygodnia razem z Moniką zrobiłyśmy tyle zdjęć, że naprawdę ciężko było zdecydować mi się na to jedno jedyne. Ale jest! Niepublikowane zdjęcie, którego jeszcze nie znacie i kilka słów o tym co u nas. TYDZIEŃ #14 Wiosna, słodycze i mnóstwo świeżego powietrza. Bilans ostatniego tygodnia? Zapalenie zatok u matki, które zostało zlekceważone przez lekarza (o tym możesz przeczytać we wpisie „Skarżypyta bez kopyta…”) i zapalenie ucha u dziecka. Wylizałyśmy się z tego i zaczęłyśmy spędzać mnóstwo czasu na dworze, bo kwiecień zdecydowanie rozpieszcza nas pogodą. Ale zanim to się stało Antosia poszła po dłuższej przerwie do żłobka i…  Była tam ostatni raz – więcej w Pamiętniku żłobkowej mamy. W ciągu ostatnich dni byłyśmy na zewnątrz w zasadzie jakieś 80% czasu. Dodatkowo nasza kochana sąsiadka Monika ma nowy sprzęt, a kto byłby naczelną modelką sąsiadeczki jak nie Antonina i ja? Dodając do tego piękną pogodę, mnóstwo czasu na dworze i moje uwielbienie do fotografowania mam w folderze KWIECIEŃ 2016 więcej podfolderów niż minęło dni w miesiącu! Czyste szaleństwo – a porządków w zdjęciach nadal nie zrobiłam, jak to ja. Chociaż przyznam Ci, że od dłuższego czasu zdjęcia układam chronologicznie, obrabiam od razu i porządkuję w odpowiednich folderach. A słodycze? To zdecydowanie moja kwietniowa zmora. Ostatnio pisałam o tym jak udało mi się pozbyć 40 kg,  a teraz nie potrafię przeżyć dnia bez zjedzenia czegoś słodkiego!

antoonovka

Sok z brzozy – bomba witaminowa!

Wzmacnia zdrowie i buduje odporność, zawiera mnóstwo cennych witamin, jest świetną kuracją na włosy i ma wiele innych zastosowań – sok z brzozy, bo o nim mowa, kiedyś stosowany powszechnie, dzisiaj jest odkrywany i doceniany na nowo. Gdzieś, kiedyś coś mi się obiło o uszy, że zdrowy, niesmaczny i drogi – wiesz… Jednym uchem wpadło, drugim wypadło. Teraz wiem więcej i powiem Ci, że ów sok z brzozy jest zdrowy, całkiem smaczny i przede wszystkim darmowy!   – Chcesz soku z brzozy? – spytał z nutką przekory w głosie TT. Spojrzałam na niego jak na wariata – Przecież to sam cukier, to co u mamy czytałam skład, o tym mówisz, prawda? – Nie, nie, nie. To sok z brzozy –  odpowiedział z uśmiechem i podał mi szklankę – bardzo zdrowy. Z doświadczenia nie ufam mężowi, kiedy mówi coś z tym swoim przekornym uśmieszkiem, bo albo bezczelnie mnie wkręca, a ja zawsze mu wierzę – naiwna, albo udaje, że wkręca, żebym myślała, że żartuje, a wtedy to już totalnie głupieje. No, a On oczywiście ma później nieziemską radochę. W każdym razie doszłam do wniosku, że  tym razem mówi poważnie i postanowiłam spróbować. - Przecież to jest woda – powiedziałam niepewnie po upiciu łyka, bo niby czułam jakiś smak, ale ze względu na zapalenie zatok nie byłam do końca pewna czy to nie moja wyobraźnia. - Tak, tak, woda z

antoonovka

Zdjęcie tygodnia #13

Co do zdjęcia tego tygodnia nie miałam najmniejszych wątpliwości. Kiedy wręczyłam TT aparat i powiedziałam: „Kochanie to ja podskoczę, a Ty zrób mi zdjęcie.” nie spodziewałam się, że przy tej pogodzie uda uzyskać się tak fajny efekt.Dzisiaj zdradzę Ci jak zrobić takie zdjęcie, ciekawa? TYDZIEŃ #13 Latająca Matka Uwielbiam ruch zatrzymany na fotografii. Na instagramie pytacie się jak uzyskać taki efekt i czy to aby na pewno bezpieczne. Otóż skok, który wygląda na wysoki, w rzeczywistości wcale taki nie jest. Jest to najzwyklejszy podskok. Stań przy wózku/barierce i spróbuj skoczyć. O właśnie, właśnie – to taki niewinny podskok, który można wykonać nawet bez podparcia, także wózek stoi stabilnie i nie ma możliwości, że podczas skoku mogłabym go przewrócić. Tośka najważniejsza, zapewniam! A jeżeli chodzi o zamrożenie ruchu – odpowiada za nie czas otwarcia migawki, ale o tym więcej możesz przeczytać KLIKając TUTAJ. Poniższe zdjęcie zostało wykonane w trybie manualnym, przy użyciu parametrów: 1/320 F/2 ISO 250  *** Klikając like na Facebook’u (TUTAJ) będziesz zawsze na bieżąco, a na INSTAGRAMIE (o TUTAJ) podejrzysz, co robimy i gdzie nas nosi. Jesteśmy również na Snapchacie -> ANTOONOVKA. Do zobaczenia!

antoonovka

„Skarżypyta bez kopyta…”

Chyba każdy kojarzy tę rymowankę z dzieciństwa, prawda? Niestety skarżenie wywołuje w nas negatywne emocje, a czasami naprawdę nie dość, że jest uzasadnione to bardzo potrzebne! Zaraz po diecie matki karmiącej, konieczności dokarmiania z byle powodu (zazwyczaj bezsensownego dokarmiania) w czołówce laktacyjnych mitów znajdują się leki. A raczej stosowanie leków w trakcie laktacji, czyli: przychodzi matka karmiąca (o zgrozo długo-karmiąca) do lekarza… A później matka jeszcze skarży! Bezczelna baba, mówię Wam! - Karmi Pani? – zapytał lekarz po zbadaniu pacjentki. - Tak - Jak długo? - Półtora roku. - To do wiosny pani odstawi. - Nie planuję – odpowiedziała pacjentka. - Nie mówię, że gwałtownie, stopniowo można. - WHO i inne światowe Organizacje Promujące zdrowie zalecają karmienie piersią co najmniej dwa lata i dłużej, jeżeli życzy sobie tego dziecko lub matka – zaczęła, ale usłyszała prychnięcie. - Podczas karmienia piersią to może pani co najwyżej wziąć paracetamol i wypić herbatę z miodem i z cytryną. - Ale panie doktorze – nie dawała za wygraną pacjentka – przecież podczas laktacji można stosować większość leków – próbowała drążyć temat. - Nie. - Dobrze, panie doktorze to proszę powiedzieć co właściwie mi jest? Uszy zdrowe, w płucach i oskrzelach ok? – postanowiła zmienić taktykę, bo widziała, że w ten sposób nic nie wskóra. - Tak, osłuchowo w porządku, zainfekowane gardło i silne przeziębienie. - A może przepisze mi pan chociaż

antoonovka

Wsparcie laktacyjne na kieleckich porodówkach. ANKIETA

Jestem Promotorką Karmienia Piersią i… „Czuję, że więcej mogę niż robię”. W ubiegły weekend byłam na kolejnym zjeździe w Centrum Nauki o Laktacji – pomimo, że ukończyłam kurs, chciałam nadrobić swoją nieobecność. Czy było warto? Oczywiście! Przede wszystkim dostałam porządnego kopa motywacyjnego, muszę, a przede wszystkim CHCĘ pisać zdecydowanie więcej o karmieniu piersią. Zaczniemy od ankiety dla mam z Kielc i okolic. Niestety, województwo Świętokrzyskie we wsparciu laktacyjnym jest na niechlubnym szarym końcu i naprawdę nie ma się czym chwalić. Mamy dwóch doradców laktacyjnych, dwie promotorki karmienia piersią i kilka(naście?) mam, które o laktacji wiedzą więcej niż „mleko jest albo nie ma” i aktywnie wspierają mamy na lokalnych grupach. To wciąż za mało, dlatego postanowiłam na początek stworzyć ankietę, aby zrobić research i poznać zwyczaje laktacyjne panujące na kieleckich porodówkach. Z opowieści wiem, że nie jest dobrze, ale wierzę w to, że można to zmienić! Potrzebuję jednak Twojego wsparcia. Przygotowałam ankietę, której wypełnienie zajmie Ci kilka minut. Ankieta jest CAŁKOWICIE ANONIMOWA. Pozwoli mi dowiedzieć się jak wygląda wsparcie laktacyjne na kieleckich oddziałach położniczych. Będę Ci ogromnie wdzięczna za poświęcenie kilku minut i wypełnienie tej ankiety, ale proszę… Bądź ze mną szczera – jeżeli coś było super to chwal, ale jeżeli spotkało Cię coś, co nie powinno mieć miejsca też mi o tym napisz. Pamiętaj – ankieta jest ANONIMOWA, a informację, które podasz wykorzystam wyłącznie w celach informacyjnych. Po zakończeniu

antoonovka

Zdjęcie tygodnia #11 #12

Projekt 52 tygodnie w moim wykonaniu cechuje się nieregularnością i nieprzewidywalnością. Tym razem przeskakując zdjęcie jedenaste znalazłam się od razu w tygodniu dwunastym. Chyba nie będzie to zaskoczeniem jeżeli powiem, że przedświątecznym cudem tamten tydzień mi po prostu umknął, a jak sobie o nim przypomniałam był już kolejny?   ZDJĘCIE TYGODNIA #11 #minkiantoninki Uwielbiam rozbudowaną mimikę mojej córki. Tutaj akurat postanowiła poczęstować się wszystkimi lizakami, które były dostępne. Nawet nakarmić się później dała, bo obie rączki zajęte były trzymaniem zdobyczy. A czy Ty pamiętasz, żeby na naszym kochanym #insta wpisać tag: #minkiantoninki? No i ciekawa jestem czy już obserwujesz nas na snapie? Bo rozkręcamy się, no i codziennie ślemy buziaki! -> szukaj pod nickiem antoonovka.     ZDJĘCIE TYGODNIA #12 big big love! jarmużowelove! <3 Czipsy z jarmużu to moje odkrycie tygodnia, miesiąca, roku! Ja wiem, że pewnie wszystkie słyszałyście, robiłyście i jadłyście, ale ja naprawdę zawsze jestem do tyłu jeżeli chodzi o jakiekolwiek nowinki. Bo dla mnie jarmuż to swojego rodzaju nowość. Kupiłam go kiedyś, chyba nawet ze dwa razy, ale był gorzki, niedobry… Zdrowy, więc próbowałam się przekonać po raz kolejny, zrobiłam pesto, po którym do końca dnia było mi niedobrze. Odpuściłam na długo, aż kilka dni temu ze sklepowej półki, podczas zakupów odezwał się do mnie znowu… „weź mnie, zaufaj, nie pożałujesz”. A, że odmawiać nie umiem (szczególnie jeżeli chodzi o jedzenie) no to

antoonovka

Mogłabym…

Mogłabym wyrzucać sobie i rozpamiętywać, wciąż o tym myśleć i wracać we wspomnieniach do tamtego dnia… Zastanawiać się co by było gdyby, układać w głowie różne scenariusze, mogłabym… Bez końca rozdrapywać stare rany i nie pozwalać im się zagoić. Mogłabym, ale tego nie robię i chciałabym abyś Ty też tego nie robiła. Abyś nie robiła tego sobie już nigdy więcej! Rozumiesz?   Im dłużej jestem w sieci, tym więcej z Was zwierza mi się ze swoich trosk. Tych mniejszych i większych, pyta o zdanie czy poradę. Niepokojąco często w swoich wiadomościach poruszacie pewien temat – nieudane karmienie piersią i związane z nim poczucie winy, które wyniszcza Was od środka… Żal. Porażka. Poczucie winy. Spędzając dużo czasu wśród matek (zarówno w sieci, jak i na żywo) bardzo często trafiam na te słowa. Wypowiedziane lub napisane niby od niechcenia, wplecione w jakąś inną wypowiedź. Pojawiają się wciąż i wciąż, zawsze pełne żalu i smutku, są pełne bólu i czuć w nich pewnego rodzaju stratę. Masz za sobą mleczną drogę, która wyglądała inaczej niż sobie wyobrażałaś? Chciałaś karmić, ale z różnych przyczyn stało się inaczej. Karmiłaś zbyt krótko, zbyt szybko się poddałaś… A może nie otrzymałaś fachowego wsparcia, bądź ktoś próbował wywrzeć na Tobie zbyt dużą presję? Nieważne. Traktujesz to jako osobistą porażkę, masz do siebie pretensję i nie możesz sobie wybaczyć, że nie dałaś z siebie więcej, że

antoonovka

Sposób, dzięki któremu zrzuciłam 40 kg + przepis na boskie, fasolowe brownie

Uwielbiam słodycze. Wielbię niezdrowe jedzenie, rozpływam się nad kolejną porcją ciasta i w rodzinie (ku uciesze cioć) znana jestem z tego, że jedzenia i słodyczy nie odmawiam. Poza dobrą przemianą materii oraz karmieniu piersią, które w moim wypadku pozwoliło mi dość szybko pozbyć się nadprogramowych 40 (słownie czterdziestu!!!) kilogramów mam jeszcze jeden sposób, którego staram się trzymać od porodu. Czasem z lepszym, innym razem z gorszym skutkiem, ale cały czas się staram i widzę efekty! Dążę do całkowitego wyeliminowania ze swojej diety: SKLEPOWYCH SŁODYCZY, KUPNYCH CIAST i innych chemicznych i bogatych w cukier smakołyków. Nadal nie osiągnęłam perfekcji i nader często sięgam po „zakazany owoc”, ale idzie mi coraz lepiej. Od porodu, przez ponad pół roku prawie w ogóle nie jadłam słodyczy. Mówię tutaj o tych słodyczach ze sklepu, bo ciast nie wyrzeknę się chyba nigdy. Starałam się też zdrowo odżywiać i nawet zdarzało mi się ćwiczyć (jak nie wrócę do ćwiczeń to o tegorocznym bikini mogę zapomnieć i znowu będę musiała stosować tajemne techniki ukrywania pociążowych zaległości – KLIK). Z resztą, w wpisie o tym jak pozbyłam się 30 kilogramów w pół roku opowiedziałam chyba wszystko, dzisiaj skupię się na moim głównym sposobie (poza karmieniem piersią), dzięki któremu tyle schudłam. Takim detoksie cukrowym po mojemu, z rozsądkiem i bez skrajności, bo te pomimo, że lubię jakoś nigdy nie potrafię w nich za długo wytrwać. W zasadzie mam dla Ciebie jedną, najważniejszą radę… Wyeliminuj

antoonovka

Zespół Turnera – kiedy brakuje chromosomu X

Każdy z nas posiada 46 chromosomów, jednak zdarza się, że dziecko, które rośnie pod twoim sercem ma o jeden za dużo lub za mało. Kilka miesięcy temu poznałam cudowną mamę niezwykłej dziewczynki. Dziewczynki, u której po drodze na ten świat zagubił się jeden chromosom X. Dziewczynki, która na pierwszy rzut oka zupełnie niczym nie różni się od swoich rówieśników. Poznajcie Natalkę i jej mamę – Monikę oraz małego, rozbrykanego urwisa Daniela. Pierwsza ciąża, strach pomieszany z euforią – na pewno pamiętasz, co wtedy czułaś. Powiedz mi, kiedy dowiedziałaś się, że być może dziecko, które nosisz pod sercem będzie obciążone wadą genetyczną? Nigdy nie zapomnę tego dnia. To było pierwsze USG w 12 tygodniu ciąży. Szliśmy na to badanie z moim przyszłym mężem pełni radości i pozytywnych myśli. W trakcie badania lekarz powiedział, że coś jest nie tak. Po skończeniu pokazał nam zdjęcia, a na nich naszą kochaną „fasolkę” i oznajmił, że jasna plamka w okolicach karku oznacza jakiś problem i dobrze byłoby zrobić badania prenatalne. Zdecydowałaś się na badania prenatalne, każdy wynik był inny i do dzisiaj nie wiadomo dlaczego. Ile i jakie badania przeszłaś i jakie były ich wyniki? Były to standardowe badania z krwi. Robiłam je cztery razy, bo za każdym razem wychodziło co innego. Nie wiem jak to jest możliwe. Raz wyszło, że to Zespół Downa, potem Zespół Edwardsa, kolejne, że wszystko

antoonovka

Zdjęcie tygodnia #10

Przychodzi zazwyczaj wtedy, kiedy wcale jej nie chcę. Czasem myślę, że powinnam wtedy rzucić wszystko, biec do komputera i pisać, ale jak to zrobić, kiedy podczas jakiejkolwiek próby skorzystania z laptopa Antonina też ma wenę i koniecznie musi pisać ze mną? Albo jak akurat prowadzę samochód, biorę kąpiel czy jestem na mieście? No opcjonalnie śpię, bo podczas snu jak wiadomo głowa układa najlepsze posty…   TYDZIEŃ #10 Wena. Jeszcze do niedawna myślałam, że znalazłam na to sposób – notowanie. Oczywistym skutkiem takiego działania jest mnóstwo luźnych myśli zapisanych na rachunkach, serwetkach, w telefonie i na milionie karteczek. Luźne myśli, które najczęściej na zawsze pozostaną tymi luźnymi, bo z rzadka udaje mi się przywrócić dokładnie ten sam tok myślenia, który akurat towarzyszył mi w danej chwili. Albo inaczej. Często nie czuję już tego samego flow, które czułam w momencie zapisywania tych urywków i posty, które miały być absolutnymi hitami leżą gdzieś w szufladzie, portfelu czy roboczej wiadomości SMS spisanej podczas nadmorskiego spaceru. A później, zazwyczaj wieczorem zasiadam do komputera, z ciepłą herbatą w ulubionym kubku i z wizją napisania dla Ciebie wpisu i… siedzę tak przez godzinę gapiąc się w monitor, co chwilę wciskając ‚backspace’, bo nie podoba mi się pierwsze zdanie, bo nie mogę zacząć, nie czuję tego. Zrezygnowana zamykam laptopa, idę się myć i wtedy jak grom z jasnego nieba przychodzi ONA! Tak, dobrze myślisz, właśnie

antoonovka

Zdjęcie tygodnia #9

Wpisy publikuję z coraz większym poślizgiem, dlatego już dzisiaj zapowiadam, że kolejny ukaże się o czasie, czyli w najbliższy czwartek. Będę pilnować się tych moich czwartków, coby się waliło i paliło. Ten projekt ma być moją cotygodniową mobilizacją do lepszej siebie i ma powstrzymywać mnie od powrócenia do starych, złych nawyków (m.in. robienia sobie zaległości). Bo o powracaniu do nawyków właśnie dzisiaj będzie mowa… TYDZIEŃ #9 Czyli choróbska precz! Nie mogę tego naszego chorowania zwalić na żłobek, bo zaczęło się równo z Nowym Rokiem. Ale mogę powiedzieć, że mam go już serdecznie dosyć. Ponarzekam sobie dzisiaj, ot co…  Ponad rok Antonina nie chorowała. Sporadyczny katar, czasem jakieś kaszlnięcie, które bardziej przypominało słynny „kłaczek” niż chorobę. Nowy Rok rozpoczęliśmy jednak od paskudnego rotawirusa, którego bez szpitala przetrwałyśmy tylko i wyłącznie dzięki karmieniu piersią. A później jak z rękawa – przeziębienie, kaszelek, gardło, katar i w kółko macieju dwa dni zdrowa, za chwilę znowu pociągająca. Matka jak do tej pory twarda i zagorzała przeciwniczka chuchania i dmuchania na dziecko pod wpływem różnych stron zaczęła… CHUCHAĆ I DMUCHAĆ proszę Państwa i mam wrażenie, że przyniosło to całkowicie odwrotny efekt od zamierzonego. Dlatego już od wczoraj postanowiłam, że wracamy do swoich starych zwyczajów, czyli: spacer w każdą pogodę, codziennie (!); lepsze zmarznięcie niż przegrzanie (olaboga, dwie warstwy ciuchów i kurtka zimowa jak na dworze 7 stopni na plusie –

antoonovka

KIDS’ TIME KIELCE 2016

W dniach 25-27 lutego 2016 roku już po raz siódmy, w Kielcach odbyły się Międzynarodowe Targi KIDS’ TIME. Miałam przyjemność uczestniczyć w nich po raz drugi (w ubiegłym roku odwiedziłam je razem z zaprzyjaźnioną właścicielką Nashka.pl). Tym razem wzięłam udział w spotkaniu Klubu Mam Ekspertek, na którym kilkanaście firm z branży dziecięcej zaprezentowało swoje produkty. Dzisiaj pokażę Ci kilka perełek, które skradły moje serce. Jesteś ciekawa co to takiego? No to chodź szybciutko! Niestety przez tegoroczne targi przeleciałam jak przysłowiowa burza. Nie zdążyłam obejść wszystkich hal, a co dopiero zatrzymać się przy każdym stoisku (w przyszłym roku zarezerwuję sobie na ten cel cały dzień albo nawet dwa!) i obejrzeć tych wszystkich cudowności. A uwierz mi, w tym roku było co oglądać! Zacznę od pokazania Ci kilku najciekawszych rzeczy, które miałam przyjemność zobaczyć na spotkaniu Klubu Mam Ekspertek zainicjowanego przez portal Zabawkowicz.pl oraz organizatorów Targów Kielce.   Najmniejsza spacerówka na świecie. Mowa tutaj o wózku GB Pockit. Jest najmniejszym i najlżejszym (to zaledwie 4,3 kg!) wózkiem na świecie. Jego wymiary po złożeniu to 30 x 18 x 35 cm - jest naprawdę maleńki! Wózek nadaje się dla dzieci już siedzących. Jest idealny dla osób, które dużo podróżują, mają małe mieszkania lub mieszkają w blokach bez windy. Rozkłada się bez problemu jedną ręką. Cena pewnie zaskoczy Cię podobnie jak jego wielkość, bo jest równie mała – jeżeli chcesz sprawić sobie najmniejszy wózek

antoonovka

Wyjątkowa pamiątka Twojego macierzyństwa.

Jestem osobą bardzo sentymentalną. Uwielbiam pamiątki i rzeczy, które przypominają mi różne chwile z mojego życia. W domu rodzinnym mam pudełko po butach, w którym trzymam swoje „skarby młodości”. Są tam kamyki, różnego rodzaju bilety i rachunki, kilka kapsli, luźne myśli zapisane na kartkach i mnóstwo rzeczy, które mają dla mnie mają wartość sentymentalną. Przeglądając te pudła często wracają wspomnienia chwil, których na co dzień nie pamiętam – uwielbiam to! Mam też pudełko, w którym trzymam welon i muchę, które złapaliśmy z mężem (wtedy jeszcze niemężem) na weselu znajomych. Do tej pory uśmiecham się na samo wspomnienie tej nocy. Od urodzenia Antoniny zapisuję różne chwile z Jej życia, a w albumie mam wklejony pierwszy pukiel włosów Antosi i odbitą maleńką stopkę. Dlatego kiedy po raz pierwszy trafiłam na stronę Milky Way Jewerly HandMade With Love przepadłam. A, że jak zawsze na najciekawsze rzeczy trafiam w środku nocy to siedziałam do godzin porannych przeglądając galerię i zachwycając się nad kolejnymi ozdobami. 5 tygodni temu ściągnęłam około 20 mililitrów mleka, (a uwierz, że w moim wypadku to naprawdę wyczyn!) i włożyłam na chwilę do mikrofalówki. Po ostygnięciu przelałam do strunowego woreczka (patrz TUTAJ) i zostawiłam w zamrażarce na całą noc. Następnie rozmroziłam w temperaturze pokojowej, zapakowałam w drugi, większy woreczek strunowy, podpisałam i zapakowałam w kopertę z bąbelkami. Znalazłam czynną pocztę i po wysłaniu paczuszki do Holandii i powrocie do domu zorientowałam się, że