…bo jestem mamą
Mama to brzmi dumnie
rodzina Vivian Jak cudownie jest czytać dobre wiadomości o zwykłych w gruncie rzeczy ludziach, takich, jak my, którzy są szczęśliwi, pewni swojej drogi, wyborów, przeznaczenia. Takich, którzy się godzą, są dobrzy, rozświetleni od wewnątrz, uśmiechnięci.No dobrze, to już jest moja własna interpretacja historii, o której przeczytałam, ale tak właśnie sobie wyobrażam Vivian Volk ze Stanów Zjednoczonych. Ta pani ma dzisiaj 90 lat i jak widać wcale na tyle nie wygląda. Kim jest? Jest mamą dziewięciorga dzieci, ale nie byle jaką mamą nie byle jakich dzieci. Ośmioro z jej dzieci to bliźniaki, cztery pary bliźniaków. Dziwne, ale prawdziwe, zdarza się raz na…milion. Były to lata 60 -te. Nie było pieluszek jednorazowych, a jedynie tetrowe, które trzeba było wyprać i wyprasować. Pralki automatyczne, nawet jeśli już wtedy w Stanach były, to z pewnością nie tak wszechstronne, jak dzisiejsze. Telewizor oglądało się tylko w niedzielne wieczory, a więc nie było zapychaczy, jak dzisiaj i trzeba było dzieciom poświęcić czas i jakoś sensownie go zorganizować. Dzieci na szczęście rodziły się zdrowe i silne, a drobne urazy czy przeziębienia leczono w domu, tym bardziej, że Vivian była pielęgniarką. Nie wyobrażam sobie tylko, co się działo, kiedy dzieciaki zaczynały się kłócić. No, chyba, że się nie kłóciły:-) No i teraz pojawia się pytanie: i co w tym takiego niezwykłego? Normalna rodzina, tyle, że większa. Nudy. Co może być niezwykłego w zwyczajnej rodzinie? Nikt nie zdobywa ośmiotysięczników, nikt nie skacze na bungee, ani ze spadochronem, nie ściga się w Formule 1, nie połyka pająków, ani nawet nie jest sławny. Nudy. Rodzinne obiadki, rodzinne rozmowy, gry planszowe. Co w tym niezwykłego? I właśnie dlatego napisałam wcześniej o godzeniu się na to, co przyniesie los. Bo tylko pierwszy syn Vivian urodził się „pojedynczo”, reszta to bliźniaki. I teraz wyobraźcie sobie, że nie ma ultrasonografu i nikt nie może wykonać badania USG, które jest dzisiaj normą w każdej ciąży. Już? Za każdym razem, kiedy Vivian była w ciąży, nie wiedziała, że urodzi bliźniaki. Za każdym razem niespodzianka. Niezła, co? Przyjmowała wszystkie dzieci z jednakową miłością i kocha je wszystkie do dziś, tak samo. Poświęciła ukochaną pracę, żeby dać dzieciom to, czego najbardziej potrzebowały, uczucie, bliskość, bezpieczeństwo. Nie żałowała tego i nie żałuje do dziś, a jej rodzina wciąż jest jej największą radością. I jak pięknie ona mówi o sprawach, które dla nas wciąż są najważniejsze. „… tuż przed snem zawsze liczyła swoją radosną dziewiątkę i czuła się szczęśliwa. – Jak to robiłam? Skupiałam się na pozytywnych stronach bycia mamą. I gdybym miała to wszystko powtórzyć, zrobiłabym to bez wahania i nic bym nie zmieniła.” I jeszcze z trochę innej beczki: „…Jazda na rowerze była wtedy rzeczą oczywistą i nikt nie przejmował się poobijanymi łokciami i kolanami. To było wpisane w krajobraz zabawy. Dzieci mogły bezpiecznie biegać po podwórku aż do zmierzchu” Cieszę się, że trafiłam na historię Vivian i że mogłam ją poznać. Uważam, że ani troch ę nie jest nudna, a czytając o niej, samemu chce się być lepszym.