Tym razem planuję

…bo jestem mamą

Tym razem planuję

A ja lubię Boże Narodzenie

…bo jestem mamą

A ja lubię Boże Narodzenie

Jola i Audioblog

…bo jestem mamą

Jola i Audioblog

…bo jestem mamą

I trzeba było się uprzedzać?

Omijałam to nagranie z daleka od jakiegoś czasu, bo mi się pani Dolly Parton z dzieciństwa tak sobie kojarzy. W sumie to nawet nie wiem dlaczego. Nie najlepiej w każdym bądź razie. A to jest fajne. Podoba mi się A Wam?

…bo jestem mamą

Nowe odkrycie

I znów się zakochałam. Kolejna piękna, przepięknie śpiewająca kobieta, którą już chyba wcześniej słyszałam, ale z jakiegoś powodu nie zwróciłam na nią uwagi. Ciekawe dlaczego wtedy nie zwróciłam uwagi, a teraz uwagę zwróciłam? Co się stało, o czym nie wiem? Swoją drogą, tak sobie myślę, że w życiu to nie można się po prostu nudzić. Jak człowiek dobrze nastawi czułki, to każdego dnia, nawet, jeśli wiedzie się najbardziej nudne, wydawałoby się życie, coś się wydarza. Jakaś muzyka, jakiś obraz, zdjęcie, ktoś na ulicy, uśmiech, dźwięk, zapach, jakieś nagłe oświecenie, przeczucie. Nie dajcie się zwieść. Nie wszystko odbywa się przed waszymi oczami, wiele odbywa się wewnątrz. Wewnątrz Was. Znacie Imany? Ja właśnie poznaję.

Rysa. Ile potrzeba, żeby zawalił się świat

…bo jestem mamą

Rysa. Ile potrzeba, żeby zawalił się świat

Zmiany, zmiany, zmiany

…bo jestem mamą

Zmiany, zmiany, zmiany

Przerywnik muzyczny

…bo jestem mamą

Przerywnik muzyczny

Sługi boże Adama Formana

…bo jestem mamą

Sługi boże Adama Formana

Nie marnuję czasu

…bo jestem mamą

Nie marnuję czasu

Pan Iskierka

…bo jestem mamą

Pan Iskierka

Oliwka

…bo jestem mamą

Oliwka

foto: Gellinger Z tym wpisem nie mogę czekać, więc dziś kolejny tekst poza kolejnością. A co tam, kto powiedział, że mam pisać raz w tygodniu. Ja? Też czasem się mylę. Jesteście może ciekawi co słychać u Emila, o którym pisałam niedawno? Chłopca z ogromną wadą, o której nadal nie potrafię nic napisać, któremu groziła śmierć? Ma się naprawdę dobrze. Jest już po operacji, dochodzi do siebie, wygląda wspaniale, ma coraz więcej energii i wyszedł już nawet ze szpitala. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, zajrzyjcie na jego profil na FB. Zuzia Macheta również ma się nieźle. Dokuczają jej jeszcze wciąż różne dolegliwości, w końcu przeszczep komórek macierzystych to nie bułka z masłem i organizm musi poradzić sobie z wieloma trudnościami, ale z każdym dniem są jakieś dobre wieści. W kwietniu Zuzia szykuje się do operacji rączek, żeby były takie, jak rączki Alusi, siostrzyczki i dawczyni żabek ( dla niewtajemniczonych żabki, to właśnie dobre komórki ). Kajtuś miał trochę mniej szczęścia. Jego organizm nie przyjął pierwszego przeszczepu, ale już od pięciu dni jest po drugim i przechodzi właśnie przez chemioterapię. Czuje się chyba nie najlepiej na razie, ale jest cudownym, wspaniałym chłopcem i jak mama pisze na FB, wszystko znosi dzielnie. Trzymajcie kciuki za Kajo. Ta trójka jest leczona i ma szansę na nowe życie dzięki ludziom, których poruszył ich los, ich ból i strach. Jak myślicie warto było zwrócić na nich uwagę? Warto było udostępnić post, wpłacić choćby i złotówkę, wysłać przynajmniej sms-a? Dla mnie odpowiedź jest oczywista, dlatego dzisiaj opowiem Wam o Oliwce, a Wy, proszę, opowiedzcie o niej innym, bo to się może udać. Możemy pomóc uratować jej życie. Oliwka jest śliczną, malutką pięciolatką o przepięknych oczkach i ślicznym uśmiechu. Kiedy czyta się jej historię, łzy same cisną się do oczu. Tylko, że łzy tu niczego nie załatwią. Mówiąc wprost potrzeba 1 miliona i prawie 150 tyś. zł na leczenie w Stanach Zjednoczonych u doktora Abramsona, który specjalizuje się w leczeniu nowotworów oczu. To jest nadzieja dla dziewczynki na normalne życie, na uratowanie oczu, które w Polsce lekarze chcą amputować, bo wyczerpali już swoje inne możliwości leczenia. To w końcu nadzieja na to, że rak się zatrzyma i nie pozbawi Oliwki życia. Do tej pory ta malutka dziewczynka zniosła już tyle, że niejednego dorosłego powaliłoby to na kolana, ale ona wierzy, że wyzdrowieje, bo kocha swoją mamusię i starsze siostry. Tatuś nie stanął niestety na wysokości zadania i mama  walczy o Oliwkę w pojedynkę. Więcej, jeśli zechcecie, przeczytacie na siepmaga.pl Z okazji minionego właśnie Święta Zmarłych, podczas wspominania znanych, którzy odeszli w tym roku, usłyszałam ks. Kaczkowskiego, który mówił coś w rodzaju, że wszyscy jesteśmy powołani do troszczenia się o wszystkich, o siebie nawzajem, nikt nie jest z tego zwolniony. Dokładnie nie zacytuję, bo nie pamiętam. To jest myśl, która towarzyszy wielu ludziom, nie tylko katolikom, to myśl uniwersalna. Mamy czas do 10 stycznia, brakuje jeszcze trochę ponad 885 tyś. Działamy? Może uda się wcześniej nazbierać całą kwotę? Czas jest dla Oliwki bardzo ważny.  

…bo jestem mamą

Inny świat

  1987 r. , wydaje się, że zamierzchłe czasy, a to przecież moje 17 lat. Ten widok za oknem, rany boskie. Cudowny język. „Walkman – komputer” już dzisiaj nikogo nie dziwi, a Tomasz trochę z ironią tak kręcił głową Ja wtedy w ogóle nie wiedziałam, że istnieją komputery… Ech, zabawne i wydaje się takie…nieprawdopodobne. Świat jest całkowicie inny. Inaczej wyglądamy, inaczej mówimy, czym innym jeździmy, inaczej mieszkamy, tempo…nawet nie ma czego porównywać. A jednak emocje, chyba wciąż takie same? Dziękuję ci designyourhomewithme. Dzięki Tobie dowiedziałam się, że jest w Sieci tyle materiałów na temat Tomasza i Zdzisława Beksińskich. Może to dziwne, ale naprawdę nie wiedziałam, a tak bardzo lubiłam audycje Tomasza. To było Radio. Znacie może kogoś, kto robi dzisiaj coś choć trochę podobnego? Chętnie bym posłuchała.

Nic zwyczajnego

…bo jestem mamą

Nic zwyczajnego

Mam wrażenie, że ostatnio jakoś tak dużo się wymądrzałam, wiec może na razie wystarczy. I Wam i mnie. Dzisiaj za to nareszcie obiecanych kilka słów o mojej ostatniej lekturze. Długo podchodziłam do tego pisania, bo  zwyczajnie  nie chciałam kończyć książki. Przeciągałam, jak mogłam, czytałam po kilka zdań, którymi się później delektowałam. Niestety wszystko się, prędzej czy później, kończy, żebyśmy nawet stawali na głowie. Dlatego dzisiaj wreszcie będzie  o „Nic zwyczajnego” Michała Rusinka  czyli opowieści o Wisławie Szymborskiej. To książka przy której raz się śmiałam w głos, raz musiałam ukrywać łzy wzruszenia. Napisana z miłością, z dużym szacunkiem, z wyczuciem, uwagą i troską o to, żeby pokazać bohaterkę, ale jednocześnie nie zdradzić jej tajemnic, które za życia również chciała zachować tylko dla siebie. Michał Rusinek był, jak wiecie, sekretarzem poetki przez kilkanaście ostatnich lat jej życia. I o tym jest ta książka, o tych kilkunastu latach bycia w pewnym stopniu i pewnym zakresie razem. Czy znał ją bardzo dobrze? Najlepiej w tym czasie? Pewnie nie odpowiedziałby tak. Czy ktokolwiek znał ją naprawdę dobrze? Wydaje się, że chyba nie. Wydaje się, po lekturze, że była do końca osobą, która bardzo mocno i skrupulatnie strzegła swoich tajemnic i swoich spraw w ogóle. I chociaż zabawnie to dzisiaj brzmi, nie chciała być sławna. Tym bardziej smutno brzmi dla mnie wiadomość o wydaniu korespondencji prowadzonej przez nią i Kornela Filipowicza, jej męża. Przecież minęło zaledwie kilka lat, od kiedy jej nie ma. Trochę za szybko, tak myślę. W książce znajdziecie sporo anegdot, zbliżycie się trochę do poetki, dowiecie się co lubiła, a czego nie znosiła. Dowiecie się dokąd i jak podróżowała, w jaki sposób pisała i gdzie lubiła pisać swoje wiersze najbardziej. Jak odnosiła się do ludzi i w jaki sposób z nimi postępowała, a była jednocześnie niezależna i taktowna. Co ważne, Michał Rusinek jest w tej opowieści wciąż obecny, a jednak jego obecność nie narzuca się zupełnie. Jest na drugim planie, chociaż chyba był w ostatnim okresie jedyną osobą, która naprawdę darzyła zaufaniem. Być może to jego kreacja, ale chyba nie, chyba nie bez powodu to on towarzyszył jej w odejściu. To, w jaki sposób to odejście opisał, to też moim zdaniem dowód na to, że łączyła tych dwoje wyjątkowa więź i jednocześnie dowód na spory talent pisarski. Zamieściłam tutaj zdjęcie tylnej okładki książki zamiast pierwszej, bo mam takie wrażenie, że to zdjęcie dużo mówi o tej relacji. Cóż, miałam w planie wrzucić kilka cytatów, które mi się najbardziej spodobały, ale zrezygnowałam. Nie odbiorę Wam tej przyjemności przeczytania ich po raz pierwszy i wybuchnięcia śmiechem na przykład, albo tej chwili, kiedy coś ściśnie Was za gardło. Wzruszać się też czasami trzeba. A może raczej warto. Nie wiem czy udało mi się zachęcić Was do tej lektury, ale gdyby nawet nie, to i tak spróbujcie, bo staniecie się dzięki niej odrobinę bogatsi.

Mój apel

…bo jestem mamą

Mój apel

Młodsza siostra

…bo jestem mamą

Młodsza siostra

Moje ważne spotkania

…bo jestem mamą

Moje ważne spotkania

Co o tym wszystkim myślisz?

…bo jestem mamą

Co o tym wszystkim myślisz?

Było święto

…bo jestem mamą

Było święto

To jest moje zdanie

…bo jestem mamą

To jest moje zdanie

Czy Anioły są wśród nas?

…bo jestem mamą

Czy Anioły są wśród nas?

foto: DigitalDesigner Niektórzy twierdzą, że anioły nie istnieją, inni uważają, że wręcz przeciwnie i dopatrują się ich obecności i działania w wielu sytuacjach. Jeśli istnieją, to jak wyglądają, kim są czy można je zobaczyć? Ja osobiście nie za bardzo lubię używać wielkich słów, ale wiem, czuję, że na tym najpiękniejszym ze światów nie jesteśmy sami, jakkolwiek zechcecie sobie nazwać To lub Tego, kto nad nami czuwa. Dla mnie to Bóg. A Anioły? Być może każdy z nas może być Aniołem dla kogoś innego? Znam takich ludzi. A co myślicie o takim aniołku? Bo moim zdaniem ta mała, puchata kulka nim właśnie jest. foto: ivoxis

Siostrzane kłótnie

…bo jestem mamą

Siostrzane kłótnie

Kiedy trudno – słucham

…bo jestem mamą

Kiedy trudno – słucham

Kilka podsłuchanych przypadkiem zdań

…bo jestem mamą

Kilka podsłuchanych przypadkiem zdań

I znowu jest nadzieja

…bo jestem mamą

I znowu jest nadzieja

Rodzicielstwo bliskości?

…bo jestem mamą

Rodzicielstwo bliskości?

Wiersz napisany po latach

…bo jestem mamą

Wiersz napisany po latach

…bo jestem mamą

Można? Można

Eddie Vedder, wokalista Pearl Jam stanął w  obronie kobiety podczas koncertu. Niby nic, a jednak.        

Trochę włóczki, a ile dobra

…bo jestem mamą

Trochę włóczki, a ile dobra

Rekiny wojny

…bo jestem mamą

Rekiny wojny

Przeczytałam właśnie książkę, której prawdopodobnie sama z własnej woli bym nie wzięła do ręki. Pani Monika, która do mnie napisała z pytaniem o możliwość zrecenzowania książki, zachęciła mnie pisząc, że to historia prawdziwa, oparta na faktach i że to historia podobna do „Wilka z Wall Street”. Ponieważ film bardzo mi się podobał, a prawdziwe historie są, według mnie, zawsze ciekawe, pomyślałam, że czemu nie. Pomimo tego, że temat książki, sam w sobie mnie nie pociągał, bo co mnie może interesować w handlu bronią? Przeczytałam, chociaż nie jest to lektura łatwa i przyjemna i podtrzymuję, że nie przeczytałabym jej  z własnej woli. Tym, którzy przejmują się w jakikolwiek sposób tym, co dzieje się świecie, nie polecam. Ja wolałabym nie wiedzieć tego wszystkiego, czego się dowiedziałam. Bo nie jesteśmy bezpieczni. Świat balansuje na krawędzi. Kiedy nam się wydaje, że ktoś stoi na straży naszego bezpieczeństwa, on tak naprawdę ma nas gdzieś i patrzy tylko, jakby tu ubić jak najlepszy interes. Wszystko może się skończyć w dowolnej chwili, w mgnieniu oka. To smutna konstatacja i trudno dosyć dojść do siebie po tej lekturze. Do głowy by mi nie przyszło, że na świecie jest tyle broni i że tak łatwo się do niej dostać i zbić na niej majątek. Do głowy by mi nie przyszło, że największe i najsilniejsze chyba jeszcze wciąż mocarstwo współczesnego świata powierza tak ważne i strategiczne cele, jak uzbrojenie żołnierzy afgańskich młokosom nie mającym pojęcia o sprawie, wciąż będącym pod wpływem narkotyków, nie sprawdzając właściwie kim są i jakie mają doświadczenie. Jak w takim razie wygląda sprawa terroryzmu, broni jądrowej? Skoro światem rządzą układy, które mogę się zmienić w ciągu godziny? Do głowy by mi nie przyszło, że jest tylu ludzi bez skrupułów, którzy bez mrugnięcia okiem poświęcają ludzkie życie, dlatego, że chcą zarobić. To znaczy wiedziałam, ale nie miałam jednak w swojej naiwności pojęcia, że to taka skala. Nic dziwnego, że wojny na całym świecie wciąż trwają. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą na nich zarabiać. Ci, którzy chcą ratować spod bomb i pocisków bezbronne dzieci, nigdy nie będą mieli tej siły „Rekiny wojny” to książka, która z jednej strony opowiada o mechanizmach rządzący światem elit rządowych, wojskowych, handlarzy śmiercią, a z drugiej o sile majaczeń o bogactwie zwykłych chłopaków. O ich zaślepieniu pieniądzem, o tym, na co są gotowi, ile potrafią poświęcić, jak łatwo potrafią stłumić w sobie odzywające się jednak sumienie. I jak potrafią to sobie wytłumaczyć, żeby je uspokoić. To historia o ludziach, których głównym celem w życiu jest „zrobić sobie dobrze”, nie ważne jak. To też historia o tym, jak psychopatyczna osobowość potrafi omotać całkiem dobrych skądinąd chłopaków ( skąd my to znamy) – wszyscy bohaterowie pochodzą z ortodoksyjnych żydowskich rodzin. I wreszcie to historia o tym, że samo przekonanie o własnej wielkości i wiara, że się uda, nie wystarczają w świecie zła i pieniędzy, kiedy mentalnie jest się po prostu  dzieckiem, które mądrzejszy może z łatwością ograć. Trochę trudno się tę książkę czyta komuś takiemu, jak ja. Bo jest to zapis reporterski, autor jest dziennikarzem. Jest tu mnóstwo suchych faktów, szczegółowe opisy mechanizmów zawieranych transakcji, instytucji rządowych, stosunków pomiędzy handlarzami, nazywającymi siebie ładnie biznesmenami. Autor nie bawił się w psychologizmy. Na podstawie przeprowadzonych z bohaterami rozmów tylko zarysował ich motywy – najlepiej opisany jest mózg całej operacji, Efraim Diveroli. Być może to, że dość trudno się książkę czyta, to też trochę wina tłumaczenia i zdarzających się czasem w tekście błędów. No, ale nie o psychologizowanie tu przecież chodzi, to nadrobi być może film w reżyserii Todda Philips’a, który ma premierę dokładnie dzisiaj, 19 sierpnia. Celem książki było pokazanie tej niewiarygodnej historii, tak jak ona wyglądała i to się chyba Guy’owi Lawsonowi udało. Czy jest to historia podobna do historii wilka z Wall Street? Jest coś na rzeczy, tylko, jak dla mnie, Efraim Diveroli jest postacią mniej sympatyczną od Johna Belforta Nie wiem, sami musicie zdecydować czy przeczytać „Rekiny wojny”. Ja prawdopodobnie obejrzę film, bo może być naprawdę dobry.