MAMUSIOWO BORSUCZKOWO
Moje marzenie na Dzień Dziecka...
Ostatnio w internecie podniósł się szum, bo ktoś śmiał głośno powiedzieć, że ma czasem zwyczajnie dość swoich dzieci. Wyrodna, zła, niekochająca... Pewnie, łatwo powiedzieć. Nie mam pojęcia, kto głosi takie sądy, bo na pewno nie inna matka. Nie matka, która od dwóch lat nie przespała w całości nocy, a noce z jedną pobudką może zliczyć na palcach jednej ręki. Nie matka, która w spokoju poleżeć mogła, gdy była w szpitalu przed urodzeniem pierwszego dziecka. Nie matka, która nawet na moment nie może przestać myśleć, planować, organizować, bo nikt inny za nią tego nie zrobi. Wiecie, ja kocham swoje dzieci. To najsłodsze istotki na świecie i najlepsze co mi się w życiu przydarzyło. Mam wrażenie, że gdy ich nie było, życie przelatywało mi między palcami, że marnowałam niepotrzebnie czas. Uwielbiam ten ciągły bieg, jestem z siebie dumna, że mimo przeciwności, daję sobie radę, ale nie oszukujmy się, to jest ciężka praca, praca, która bez odrobiny urlopu staje się męcząca..., nawet bardzo.Dziś Dzień Dziecka, a ja nie wiem, jak sprostam. Spałam dwie godziny, od 24 do 1 w nocy, potem długo, długo nic i godzinka z dzieckiem przy biuście od 6 do 7. A to nie pierwsza taka noc. Mimo, że codziennie kładę się z nadzieją, codziennie jest coraz gorzej. Zośka uznała, że spanie jest dla frajerów, nie tylko w nocy, ale i w dzień. Zmęczona jęczy, kwęczy, marudzi, ale zasnąć nie chce. Drzemeczka maks 20 minut to ostatnio norma. Nawet na spacer nie pomaga. Mam nadzieję, że to minie, ale z dnia na dzień jestem coraz bardziej nieprzytomna.A Fifi?Fifi jest kochanym dzieckiem, chodzi i powtarza "Koa ci" (Kocham Cię w jego języku), rozdaje buziaki, przytula się. Nawet dopisuje mu apetyt. Może trzeba się czasem za nim nachodzić, żeby zjadł, ale jak miska kaszy ginie w małej paszczy, to mi aż serce rośnie. Aż do czasu, gdy coś w niego nie wstąpi, póki na coś się nie uprze, nie wymyśli sobie czegoś. Wtedy wstępuje w niego mały, wredny bachorek. Na basenie, wyszedł szczęśliwy, dał się powycierać, siedział grzecznie, potem sam sobie włoski suszył, ja go ubierałam. Aniołek. Aż w pewnym momencie zobaczył otwartą szafkę. Po mokrej podłodze, między nogami ludzi, leci na złamanie karku, w ostatniej chwili go złapałam zanim przyciął komuś rękę trzaskając. Rzuca się, wierzga, posadzony na ławce wali głową w ścianę, ryczy, ludzie się patrzą, nie można go na moment puścić, a przecież rzeczy pochować, szafkę zamknąć. Ale w końcu się udaje, wychodzimy z szatni. Ale tam kolejne drzwi, kolejne wierzgi, głową w parapet, potem leży jak długi na ziemi, ciągnie się, wiesza na mnie, a mi brak siły. Gdy w końcu M. z Zośką kończą swoje basenowanie, zmęczona wciskam mu wyjca. Wstyd, bezsilność, chęć zamknięcia się w domu przed spojrzeniami mam "grzecznych dzieci" i komentarzami.Chciałam po dobroci, z uczuciem, czułością. Miałam nadzieję, że tym razem będzie inaczej...Wracamy do domu, wszystko mija, ja zapominam, wypuszczamy się na spacer wózkiem, ale Fi się nudzi, puszczam go na chwilę w parku, przecież on taki grzeczny, kochany syneczek mamusi... No i chyba nie muszę mówić, co się dzieje dalej... A w żłobku podobno taki grzeczny... i na spacery chodzi spokojnie, trzymając się wózka...Staram się, nastawiam pozytywnie, wstaję po nieprzespanej nocy, rzucam się w wir zajęć, żeby nie myśleć o zmęczeniu, żeby nie paść popołudniem i nie marnować czasu, zabieram towarzystwo na spacer, mimo, że sama ledwo powłóczę nogami. Połykam od czasu do czasu proszka przeciwbólowego, uderzeniowe dawki magnezu, bo ręce ze strasu chodzą, jak pijakowi. Siadam po turecku, biorę dwa głębokie wdechy i gromadzę pokłady cierpliwości. Tłumaczę, tłumaczę, tłumaczę. Przytulam, kocham, dbam, żeby nazajutrz znów przeżywać swój Dzień Świstaka. Zbieram w sobie wszystkie siły, żeby zorganizować nam jakoś czas, wycieczki, zabawy... Ale czasem mam zwyczajnie dość...Dziś Dzień Dziecka. Ja też jestem czyimś dzieckiem. Wiecie co mi się marzy z tej okazji? Jeden dzień dla siebie. Cały dzień i cała noc... Wiecie co bym wtedy zrobiła? Posprzątałabym spokojnie dom, zrobiła pranie, dobry obiad, może podgoniłabym pracę, wszystko w ciszy i bez pokrzykiwania Zofii albo Filipa pod nogami. Wieczorkiem nadrobiłabym zaległości internetowe i na koniec w końcu bym się wyspała... A rano znów obudziłyby mnie dzieci, a ja wróciłabym do tego, co tak naprawdę kocham... Do pracy na trzy etaty...PS.Prawda jest taka, że to wszystko normalne, że tak się zdarza, że macierzyństwo to sinusoida. Nie ma się czego wstydzić. Raz jest lepiej, raz jest gorzej. Teraz jestem niewyobrażalnie śpiąca i pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że dziś się wyśpię, a wtedy wszystko będzie łatwiejsze. A na razie czas spiąć pośladki i zorganizować dzieciom ich Dzień Dziecka, bo moje marzenie, to tylko marzenie... nierealne.