On Ona i Dzieciaki
Węgry - Hajduszoboszlo
Środek nocy, godzina 2.30 dzwoni budzik. Pierwsza myśl - spać! Nie, może jednak nigdzie nie pojedziemy, możemy przecież spędzić długi weekend w ogródku, ma być ładna pogoda, nadmuchamy basen, wyśpimy się. Zostańmy w łóżkach! Nie, no nie można tak, trzeba być twardym a nie miętkim, wstajemy! My to się jakoś zmusimy do wyjścia spod mięciutkiej, przyjemnie otulającej nas kołderki, ale co z dziećmi? Z nimi pewnie nie będzie tak łatwo, Myszkę często ciężko dobudzić o 8.00 do przedszkola, nie wspominając już o Kruszynce, która przy sprzyjających okolicznościach potrafi wstać o 10.00. Wszystkim tym rodzicom, którzy pomyśleli teraz "też bym chciał/a żeby moje dziecko tak długo spało" muszę powiedzieć, że niestety prawie nigdy nie zdarza się to w weekendy, choć i tak nie mogę narzekać, bo prawie nigdy nie zdarza się im także wstawać przed 7.00. Wróćmy jednak do naszego wyjazdu. Zwlekłam się z łóżka i poczłapałam do łazienki pewna, że to mnie przypadnie w udziale obudzenie i przygotowanie dzieci, a mąż wstanie 5 minut przed wyjazdem, bo przecież "ty się możesz wyspać w samochodzie". Nagle słyszę jakieś dziecięce pojękiwania. Tata jednak wstał (co za niespodzianka) i poszedł wyrwać z objęć Morfeusza dziewczynki. Pierwsze padło na Myszkę, nie była zbyt zachwycona tym faktem, ale jak usłyszała, że jedziemy na baseny to od razu się ożywiła, Kruszynka zareagowała podobnie. Moje córeczki dla basenów są w stanie zrobić naprawdę wiele.Najchętniej i zawsze pierwszy pakuje się kot Wyszykowani ruszyliśmy więc w drogę, niby do przejechania mieliśmy tylko nieco ponad 500 km, ale zajęło nam to aż 9 godzin, cóż nie są to Niemcy. Celem naszej podróży była niewielka miejscowość Hajduszoboszlo na Węgrzech, a konkretniej świetny kemping wraz z przylegającym do niego ogromnym kompleksem basenów. Pierwszy raz byłam tam z rodzicami na wakacjach jakieś dwadzieścia lat temu, od tej pory odwiedzam to miejsce dość regularnie. Pamiętam te żółte pola pełne słoneczników ciągnące się kilometrami wzdłuż trasy. Zawsze zatrzymywaliśmy się po drodze by zerwać jeden lub dwa dojrzałe kwiaty. O tym, że uwielbiam spanie pod namiotem pisałam już nie raz. Kocham tę swobodę, wstajesz rano i już. Totalny relaks, nic nie musisz robić, właściwie nawet nie trzeba się specjalnie przejmować ubieraniem, jesz śniadanie w tym w czym spałaś, przeważnie jakieś getry i koszulka później wskakujesz w kostium kąpielowy i już. Wieczorem szybki prysznic, znów getry i koszulka i już. Kemping jest duży i świetnie zorganizowany, przez te wszystkie lata trochę się zmienił. Kiedyś nie było wydzielonych stanowisk, nie było pociągniętej wody do każdego z nich, a źródło prądu było tylko co jakiś czas i trzeba było wozić długie przedłużacze jeśli chciało się korzystać z dobrodziejstw elektryczności. Teraz jest wygodniej. Stanowiska kempingowe są wydzielone, każde ma dostęp do prądu i wody. Jest zasadzonych wiele drzew, które nie tylko oddzielają od sąsiadów, ale także dają zbawienny cień, bo gdy na zewnątrz jest około 30 stopni (a na Węgrzech jest jednak nieco cieplejszy klimat niż u nas), to w namiocie temperatura potrafi dochodzić do 50 stopni. Kto chciałby się ochłodzić ma do dyspozycji (w cenie kempingu) ogromny kompleks 13 basenów o bardzo różnej temperaturze wody. Najzimniejsze baseny, do których mnie jest ciężko wejść, mają około 25 stopni, najcieplejsze zaś ponad 40. Każdy może znaleźć tu coś dla siebie, są brodziki dla dzieci, basen ze sztucznymi falami, baseny z masażami, duży głęboki basen przeznaczony tylko dla tych którzy chcą popływać, ogromny basen imitujący morze z piaszczystym brzegiem i palmami, na którego końcowym brzegu stoi statek piracki wraz z latarnią morską oraz kilka basenów to wygrzania kości. Naszym faworytem jest basen przeznaczony głównie do zabawy z wydzieloną częścią do gry w piłkę, wielką pajęczyną do wspinania, rwącą rzeką oraz masażami. Spędzaliśmy w nim tyle czasu, że nawet nie udało nam się przejść po całym kompleksie żeby go pozwiedzać, nie mówiąc już o korzystaniu z innych basenów, a tak chciałam iść na sztuczne fale. Dzieciaki, którym znudzi się woda, jeśli takie w ogóle istnieją, mogą poszaleć na placu zabaw. Jest też cała paleta dodatkowo płatnych atrakcji, między innymi aqua park, kąpielisko lecznicze, kryta pływalnia, rowerki wodne i mini golf. Na każdym kroku są też budki z jedzeniem, restauracje oraz kioski z akcesoriami kąpielowymi i zabawkami. Każdy nasz dzień wyglądał bardzo podobnie. Po śniadaniu, na które były pyszne rogaliki i kakao - dokładnie to samo jedliśmy na śniadanie 20 lat temu z rodzicami, szykowaliśmy się do wyjścia na baseny. Trochę rzeczy trzeba było ze sobą zabrać. Gdy już się doczłapaliśmy zaczynały się wodne szaleństwa. Później przychodził czas na przekąskę - obowiązkowo langosze! W drodze na posiłek trzeba było jeszcze nakarmić rybki pływające w stawie. Jedzenie musi się "uleżeć" więc leżąc oglądaliśmy samoloty, które bardzo nisko latają ponieważ obok kempingu jest lotnisko dla szybowców. Czasem niektórym nudziło się patrzenie w niebo :) Później znów wskakiwaliśmy do wody i wychodziliśmy dopiero gdy zaczynała grać muzyczka, że za chwilę zamykają. Gdy nadchodził czas na kolację jedliśmy pizzę lub przygotowywaliśmy sobie coś do przekąszenia w naszej turystycznej kuchni - ta opcja zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Na kempingu jest też dostępna kuchenka oraz mikrofala, ale nie chciałoby mi się stać "przy garach" na urlopie, siedzenie z rodziną przy namiocie i pichcenie na podręcznej kuchence to zupełnie inna sprawa, w ogóle mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie - lubię to. Później jeszcze zachód słońca... ... chwila zabawy i do spania. Namiot mamy świetny, szybko rozkładany, ale tylko 3 osobowy, do spania w zupełności wystarczy, ale wszystkie rzeczy musimy więc trzymać w samochodzie :) Na koniec dwa słowa o cenie, bo warto. Za 3 noclegi i 4 dni możliwości korzystania z kompleksu basenów za 2 osoby (dzieci do 4 lat nie płacą) zapłaciliśmy niecałe 300 zł. Dla porównania w Białce za 2,5 godziny na basenie musieliśmy zapłacić 100 zł.