Książka o fotografowaniu dzieci

NASZE KLUSKI

Książka o fotografowaniu dzieci

Książka Lego

NASZE KLUSKI

Książka Lego

NASZE KLUSKI

Rozszerzanie diety – podstawy BLW

Czy Ty też gubisz się w kalendarzach rozszerzana diety? Męczy Cię gotowanie dla każdego z osobna? A słoiczki – nie przekonują? Jeśli tak – mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Są prostsze sposoby na rozszerzanie diety dziecka. O prostym sposobie, który sprawdził się u nas, będę dzisiaj pisać. Dotarło do mnie ostatnio kilka pytań o to, jak rozszerzać dietę dziecka. W związku z tym postaram się  w ramach cyklu wpisów poświęconych takiej podstawowej opiece nad dziećmi, dla rodziców, dopiero zaczynają swoją przygodę w nowej roli – poruszyć temat rozszerzania diety. Czytaj też: Jakie pieluchy wielorazowe wybrać? Mamy sposoby na przeziębienie. To musi być prostsze! Nie będzie to typowy poradnik, z podaniem przykładów co i kiedy należy podać po raz pierwszy, na co jeszcze za wcześnie, a na co już za późno. Chociaż myślę, że część rodziców czegoś takiego właśnie oczekuje. Ja jednak mam nieodparte wrażenie, że to całe rozszerzanie diety, te ciągłe zmiany założeń, wcale nam – rodzicom nie pomagają. Jednego roku pół żółtka dziennie, innego całe, jeszcze innego co dwa dni. Gluten przed dziesiątym miesiącem, po roku… Soczki od czwartego miesiąca, od pół roku… I tak ze wszystkim. Co chwila to się zmienia, a czasem nawet w jednej chwili jest kilka teorii na temat danego produktu. Ja się nie dziwie, że rodzice głupieją. Ale później sobie myślę – czy to aby nie jest utrudnianie sobie na siłę życia? Czy jeśli to wszystko byłoby naprawdę tak skomplikowane, to człowiek dotrwał by do swojego obecnego stanu na drodze ewolucji? Czy jaskiniowe matki miały tabele do rozszerzania diety? Czy małpy, które przecież są tak do nas podobne (przynajmniej genetycznie), zastanawiają się, co dzisiaj podać małym na obiadek? Wątpię. To czemu my na siłę próbujemy być mądrzejsi od natury? Nie wiem. Ale ten tok rozumowania doprowadził mnie, kiedy byłam jeszcze bardzo początkującą mamą niemowlaka na ślad metody znanej pod nazwą BLW. BLW – z czym to się je? Dlatego nie przeczytasz tu, w którym miesiącu masz wprowadzić gluten, a w którym banany. Tego Ci nie powiem. Powiem Ci za to czym ja się kierowałam rozszerzając dietę, czyli przedstawię podstawowe założenia pradawnej metody karmienia niemowląt, w ostatnich latach znanej jako BLW – „baby led weaning” lub po polsku „bobas lubi wybór”. Czytaj też: Bobas Lubi Wybór i Klusek też BLW – wnioski z eksperymentów na Klusku   Podstawowe założenia BLW 1) Dziecko najlepiej wie kiedy powinno zacząć jeść. To podstawowa zasada. Dziecko wie najlepiej kiedy chce zacząć rozszerzanie diety – dopóki samo nie jest zainteresowane jedzeniem dorosłych, nie należy mu na siłę go podawać. Jak będzie gotowe – samo po nie przyjdzie. Najczęściej następuje to w okolicach szóstego-siódmego miesiąca. Wcześniej organizm dziecka i tak podobno nie trawi nic poza mlekiem. Za taki najbardziej widoczny sygnał gotowości do jedzenia uznaje się z jednej strony  moment w którym dziecko już samodzielnie siedzi. Wtedy też najczęściej zaczyna wyciągać łapki po jedzenie na dorosłym talerzu. To są znaki, że pora przygotować mu własny talerzyk (albo raczej tackę). 2) Cała rodzina powinna jeść zdrowo, bo dziecko chce naśladować dorosłych – chce jeść to samo co mama i tato, a nie papki i przeciery. Dlatego o ile rodzice jedzą zdrowo, nie ma sensu gotować dziecku oddzielnego obiadku. Oczywiście na początku warto uwzględnić fakt, że dziecko się uczy i podawać mu raczej rzeczy miękkie (np. gotowane warzywa, miękkie owoce), ale dziecko szybko dojdzie do wprawy i później już wystarczy tak komponować posiłki dla całej rodziny, żeby były zdrowe. A to czy będzie w nich gluten, żółtko, białko, truskawki czy cokolwiek innego – nie ma już większego znaczenia. Oczywiście jeśli okaże się, że dziecko ma na coś alergię, to wycofujemy dany składnik z diety, ale nie robimy tego tylko dlatego, że potencjalnie uczula. Z resztą, według badań przedstawionych w książce „BLW – Bobas Lubi Wybór” – dzieci najczęściej same wiedzą, co może im szkodzić, a co nie i jeśli są na coś uczulone to zwyczajnie odmawiają jedzenia. Oczywiście ta zasada o samodzielnym decydowaniu ma rację szansę bytu tylko i wyłącznie wtedy, kiedy to co proponujemy dzieciom jest zdrowe. Nie proponujemy dzieciom chipsów, słodyczy, serków z cukrem i syropem glukozowo-fruktozowym, ani tym podobnych rzeczy. 3) Nie zmuszamy dziecka do jedzenia – według takich całkiem „czystych” założeń BLW, nie powinniśmy nawet pomagać dziecku przy jedzeniu. Nie ma mowy o karmieniu łyżeczką, ani niczym takim. Dziecko powinno jeść samodzielnie, od samego początku. Początkowo jest oczywiście przy tym dużo bałaganu, bo dzieci większość czasu spędzają na zabawie jedzeniem, oraz jedzą w zasadzie całą swoją powierzchnią, ale z czasem nabierają pewności siebie i umiejętności w posługiwaniu się sztućcami. Ja jednak, tak jak już kiedyś pisałam, po doświadczeniach na Klusku doszłam do wniosku, że tylko niektóre rzeczy pozwalam jeść samodzielnie. Innymi karmię. Ale nie na zasadzie – musisz zjeść, no za mamusie, za tatusia, otwórz pyszczek… Jeśli Micha chce jeść, to otwiera buzię, jak nie otwiera, to znaczy, że nie chce i moją rolą jest to uszanować. Dlaczego doszłam do takich wniosków? Przeczytasz tutaj: BLW – wnioski z eksperymentów na Klusku. 4) Podstawą diety i tak jest mleko – w początkowej fazie rozszerzania diety dziecko i tak większość potrzebnych kalorii i składników odżywczych pobiera z mleka (najlepiej gdyby było to mleko mamy) – zawarte w nim składniki i kalorie są wystarczające do zdrowego rozwoju dziecka. Wszystko inne jest dla niego tylko formą poznawania świata, zapoznawania się z jedzeniem i nauki samodzielności. Nie ważne więc, że dziecko 3/4 obiadu wywali na podłogę, albo wsmaruje sobie we włosy – nie ma co się denerwować, że przez to będzie głodne i przestanie rosnąć. Nie. Bo podstawą jego diety i tak powinno być mleko. W momencie, w którym dziecko zacznie jeść więcej innego jedzenia, samo stopniowo zmniejszy ilość wypijanego mleka i stopniowo rozpocznie proces przestawiania się na „normalne” jedzenie. Podsumujmy Podsumowując to wszystko, żeby rozszerzać dietę dziecka bez patrzenia w tabelki i gotowania dla każdego członka rodziny osobno należy dla wszystkich gotować zdrowo, pozwalać dziecku jeść co chce (w granicach proponowanych przez nas zdrowych produktów) i ile chce i dopiero wtedy, kiedy będzie na to gotowe, a za podstawę żywienia uznawać mleko. Ja trzymałam się tych zasad i uważam, że są dużo prostsze niż rozszerzanie diety metodą obecnie uznawaną za „tradycyjną” – czyli z kalendarzem, papkami, słoiczkami itp. W dodatku ma ona również inne plusy, np. nauka samodzielności, kształcenie pewności siebie itp. Chociaż oczywiście są i minusy (głownie bałagan). Ale temat plusów i minusów metody BLW poruszę w kolejnym wpisie, tak samo jak kwestie kilku nieporozumień związanych z tą metodą. A tymczasem, jeśli zainteresował Cię ten temat, polecam książkę „Bobas Lubi Wybór” oraz forum Baby Led  Weaning na Gazeta.pl   Jeśli podoba Ci się ten wpis, proszę, udostępnij go dalej, być może ktoś z Twoich znajomych też czegoś się z niego dowie lub daj mi znać w komentarzu. Jeśli uważasz, że to wszystko bez sensu – komentuj śmiało, konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana.   Post Rozszerzanie diety – podstawy BLW pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

10 pomysłów na prezent mikołajkowy dla czterolatka (i nie tylko)

NASZE KLUSKI

10 pomysłów na prezent mikołajkowy dla czterolatka (i nie tylko)

Dinozaurowe urodziny – kilka pomysłów

NASZE KLUSKI

Dinozaurowe urodziny – kilka pomysłów

Jak czytać książki obrazkowe

NASZE KLUSKI

Jak czytać książki obrazkowe

Na rynku mamy pełno przeróżnych książeczek obrazkowych, bogato ilustrowanych, bez tekstu, za to z dużą ilością szczegółów. My mieliśmy na przykład do czynienia z seriami takimi jak „1001 drobiazgów”, „Na ulicy Czereśniowej”, „Mamoko”, seria o samochodach wydawnictwa Babaryba (Auta, Na budowie, AutoMoto), mamy nawet czeską wersję przygód Krecika, którą przywieźliśmy z wycieczki do Ostrawy (brak tekstu sprawia w końcu, że te książki są międzynarodowe). Myślę, że to bardzo dobrze, że mamy taki duży wybór, bo tego typu publikacje mają bardzo dużo zalet. Książki obrazkowe: rozwijają kreatywność nadają się zarówno dla maluchów, które rozpoczynają swoją przygodę z książkami, jak i dla średniaków, które potrzebują ciekawszych historii,  a nawet dla starszaków – które już same mogą snuć opowieści zmuszają do myślenia dzieci mogą je czytać samodzielnie lub z rodzicami można je wykorzystywać do nauki słówek w innym języku (np. w zabawie „Biegające obrazki„) ćwiczą spostrzegawczość za każdym razem mogą opowiadać całkiem inną historię A to zapewne nie wszystkie plusy, które można im przypisać. Ale mają jeden minus, który może spowodować, że rodzice niechętnie po nie sięgają – otóż wymagają własnego wkładu, kreatywności i pomysłowości, trochę wysiłki. Mama zmęczona po pracy najczęściej nie ma siły na wymyślanie ciekawych historii, woli więc sięgnąć po książkę z tekstem. Bo to jest łatiwejsza opcja. W dodatku nie każdy dorosły ma w ogóle pomysł co z taką książką zrobić, bo często nasza własna dziecięca kreatywność zaginęła gdzieś wraz z wiekiem. Dlatego dzisiaj w ramach „Przygody z książką” mam dla Ciebie kilka propozycji, na to – jak wykorzystać książki obrazkowe: 1) Szukamy szczegółów: gdzie jest świnka, gdzie kotek wszedł na drzewo, komu wysypały się kartofle, kto pierwszy znajdzie dom z zielonym dachem… I tak dalej i tak dalej. W ten sposób można się bawić już od pierwszych momentów kiedy nasze dziecko zainteresuje się książeczkami i ich przeznaczeniem (innym, niż masowanie wychodzących jedynek). 2) Kategorie: pokaż wszystkie zwierzątka, pojazdy, dzieci w czapce, ptaki, maszyny rolnicze, rzeczy które ładnie pachną, coś co można zjeść, coś czego nie lubisz jeść… Starszakom możemy zaproponować liczenie, albo np. szukanie wyrazów, które zaczynają się na taką samą literę. 3) Tworzymy własną historię w oparciu o jedną stronę: Opisujemy dokładnie co się dzieje na stronie. Analizujemy wszystkich bohaterów, nadajemy im imiona, opowiadamy o ich rodzinie, skąd przyszli, czemu akurat są tak ubrani, wymyślamy co zrobią potem. Jeśli dobrze się przyjrzymy na pewno znajdziemy wiele szczegółów, o których będziemy mogli wspomnieć. 4) Tworzymy własną historię w oparciu o jednego bohatera: wybieramy jedną postać z książki i podążamy jej śladem przez wszystkie strony, aż do końca. Dla zmęczonych prostsza wersja, gdzie po prostu opisujemy to co się dzieje na obrazku z naszym bohaterem strona po stronie. Na dłuższe czytanie – dorzucamy do historii własne fakty, ciekawostki, opowiadamy o stryjecznej siostrze matki brata męża naszej bohaterki, wracamy do jej dzieciństwa, opowiadamy o marzeniach  – zasadniczo wszystko to, co nam ślina na język przyniesie. 5) Wykorzystujemy dzieci: niech to Twoje dziecko opowie Ci coś o bohaterach. Niech samo opisze strona po stronie, co robi wybrana przez niego postać, albo niech opisuje jeden obrazek. Może też wymieniać rzeczy znajdujące się na stronie, a Ty będziesz ich szukać. Czemu by nie? A może Twoje dziecko zechce spisać swoją historię? Dodać dialogi, stworzyć opowiadanie (chociaż to już raczej zadanie dla tych szkolnych, a nie przedszkolaków). 6) Ćwiczenie pamięci: otwieramy książkę na jednej stronie, dziecko przygląda się obrazkowi uważnie przez minutę czy dwie, zamykasz książkę i prosisz, żeby wymieniło jak najwięcej rzeczy, które znajdowały się na stronie. Ze starszymi dziećmi można trochę utrudnić i wprowadzić kategorię, np. wymień jak najwięcej rzeczy na literę C, albo w kolorze niebieskim, itp. 7) Nauka języka obcego: najprostsza wersja to po prostu nazywanie słówek w języku obcym. Mama mówi np. „cat” a dziecko pokazuje paluszkiem kotka. Można też poprosić dziecko, żeby samo nazwało to, co zna. Albo pobawić się w „biegające obrazki” – tę grę opisałam we wpisie z serii angielski dla dzieci. 8) Zabawa tematyczna – duży format większości tych książek, oraz fakt, że zazwyczaj mają grube, kartonowe strony, umożliwia użycie ich jako planszy do zabaw tematycznych. Rozkładamy książkę na wybranej stronie – dorzucamy odpowiednie rekwizyty – figurki zwierząt, ludzi, małe resoraki, czy co tam jeszcze przyjdzie nam do głowy i można zaczynać zabawę. Samochodziki mogą jeździć po narysowanych ulicach, mały chłopiec iść do narysowanej budki z lodami, a plastikowy piesek zrobić siku pod rozłożystym dębem. W między czasie oczywiście nawiązują się rozmowy między bohaterami – tymi trójwymiarowymi i narysowanymi itd. Bo w dziecięcej wyobraźni wszystko jest możliwe. To oczywiście tylko przykłady tego, co można robić z tym książkami. Jeśli zechcesz,  na pewno wraz z dzieckiem znajdziesz jeszcze wiele innych możliwości. A może już znalazłaś? Jeśli tak – chętnie się o tym dowiem – proszę napisz mi w komentarzu. Jeśli podobał Ci się ten wpis, bardzo proszę – udostępnij go dalej. Być może komuś jeszcze pozwoli odkryć fascynujący świat książek obrazkowych. Więcej wpisów na temat książek dla dzieci znajdziesz klikając poniższy baner: Post Jak czytać książki obrazkowe pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

NASZE KLUSKI

Angielski dla dzieci – zabawy utrwalające słówka z wielu kategorii

W zeszłym miesiącu w ramach cyklu „Angielski dla dzieci” pisałam o zabawach, które utrwalały słówka z praktycznie każdej dziedziny oddzielnie, dzisiaj będą zabawy utrwalające słówka, które nie skupiają się na jednej kategorii, a pozwalają ćwiczyć język jako całość. 1) Biegające obrazki – potrzebny nam będzie obrazek z jak największą ilością szczegółów, może być to plakat, obrazek w książce (dobrze sprawdzą się np. książeczki obrazkowe takie jak seria „Mamoko,” „1001 drobiazgów” czy „Na ulicy Czereśniowej”) lub po prostu coś wydrukowanego z internetu. Obrazek umieszczamy w jednym końcu pokoju (albo w całkiem innym pomieszczeniu). W drugim końcu (albo pomieszczeniu) siadamy my. Zadaniem dziecka jest pobiec do obrazka, zobaczyć co tam jest i podać mamie jak najwięcej przedmiotów, które rozpoznaje i umie nazwać w języku angielskim. Jest jednak jedno utrudnienie – nie można krzyczeć z jednego końca na drugi (można np. puścić trochę głośniej muzykę). Każde słówko musi być „przyniesione” przed oblicze rodzica i tam wypowiedziane. Ale biegać może oczywiście tyle razy ile zechce (albo można ustalić limit czasowy np. ile wyrazów przyniesiesz w ciągu pięciu minut.)  Ponieważ między nazwaniem przedmiotu „w głowie”, a powiedzeniem go na głos rodzicowi mija trochę czasu, dziecko musi się skupić dłużej na jednym słówku i lepiej je zapamiętuje. Poza tym, ruch sprzyja rozwojowi mózgu, szczególnie u dzieci, bo dla nich siedzenie w ławkach i uczenie się z książek nie jest naturalnym procesem. Jeśli dziecko umie już pisać, może zapisywać słówka na kartce zamiast mówić rodzicowi. W takiej formie ta zabawa bardzo dobrze się sprawdza w szkole – jako konkurs z podziałem na grupy (Wtedy uczy też współdziałania w grupie, a w dodatku – wbrew pozorom pozwala utrzymać względną ciszę, bo każdy uważa, żeby grupa konkurencyjna nie podsłuchała przypadkiem jakiegoś słówka i nie wykorzystała jako swoje). 2) Kategorie – czyli zabawa z cyklu podaj najwięcej słówek w danej kategorii. Ale nie tradycyjnie – zwierzęta, owoce, jedzenie, zabawki. Nie. To jest zbyt proste i zbyt często powtarzane. A chodzi o to, żeby mózg mógł sobie zbudować więcej powiązań między wyrazami. Żeby mógł myśleć o „apple”, nie tylko w kategorii – owoc, ale np. słówko na literę A, albo przedmioty w kolorze czerwonym, to co jest zdrowe, rzeczy większe od piłeczki pingpongowej, to czego nie można w plecaku trzymać dłużej niż dwa tygodnie… Im więcej będzie tych kategorii, tym więcej możliwości ma mózg na zapamiętanie danego słówka. Większości ludzi łatwiej jest bowiem uczyć się rzeczy w jakimś kontekście, a nie czystej – abstrakcyjnej nazwy. Im więcej kontekstów, tym łatwiej zapamiętać. 3) Słyszę i widzę – powiązania, o których była mowa można też tworzyć na zasadzie zmysłowego odbioru rzeczywistości. Zamiast szukać w pamięci słówek na literę B czy C, można zamknąć oczy i buzię na minutę lub dwie i potem wymienić wszystko to, co usłyszeliśmy. Albo otworzyć oczy, patrzeć uważnie i nazwać wszystko to, co widzimy w około. Można to robić w klasie czy mieszkaniu, ale może to być też dobry pretekst do wyjścia na spacer (pamiętaj – mózg lubi ruch). Można też sięgnąć po takie zabawy w restauracji czekając na obiad, albo w korku w samochodzie, czy w poczekalni u lekarza.   Tego typu międzykategoriowe powtarzanie jest potrzebne, żeby język mógł się kształtować jako pewna całość, a nie powtarzanie słówek z oddzielnych kategorii. Przecież tak naprawdę, na co dzień posługujemy się wyrazami z bardzo różnych, często niepowiązanych ze sobą na pierwszy rzut oka, dziedzin. W dodatku język to jest coś takiego, co wymaga pewnej formy zautomatyzowania – jeśli chcemy mówić płynnie, nie możemy myśleć o każdym wymówionym słowie osobno. Dzięki temu, że nasz mózg „przerobi” słówko z wielu perspektyw, stworzy wiele połączeń dzięki którym szybko będziemy mogli znaleźć w głowie to co jest nam potrzebne do komunikacji. Im więcej będzie takich połączeń, tym mniej uwagi będziemy musieli poświęcić na szukanie słowa w pamięci i tym płynniej będziemy mogli się komunikować.   Więcej wpisów o nauce języka angielskiego dla dzieci możecie znaleźć tutaj(Angielski dla dzieci). I zapraszam na kolejny wpis, już za miesiąc. A tym czasem, jeśli spodobał Ci się wpis, daj mi proszę jakoś o tym znać – napisz komentarz, udostępnij znajomym (wystarczy kliknąć odpowiednią ikonę pod tekstem) – dla Ciebie to tylko chwila, a ja przynajmniej będę wiedziała, że nie piszę w próżnię. Post Angielski dla dzieci – zabawy utrwalające słówka z wielu kategorii pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

NASZE KLUSKI

Trzy przykazania dla rodziców

„[To jak postępować z dziećmi] podsumowują trzy przykazania, i wszystkie trzy mają charakter zaprzeczenia, tak jakby zadaniem dorosłych było po prostu nie zniszczyć dziecka. Strzeżcie się abyście nie GORSZYLI – nie GARDZILI – nie PRZESZKADZALI – braciom naszym najmniejszym. Więc przestrzegajcie tych zasad edukacyjnych Nowego Testament, które moim zdaniem (…) odnoszą się do wszystkiego co możemy dać dzieciom i do wszystkich tych krzywd, których możemy im oszczędzić (…)”  Charlotte Mason – „School Education” – 1904   Czy nie jest trochę tak, że dzisiaj rodzice starają się dać swoim dzieciom wszystko co najlepsze? Od narodzin otoczyć opieką, zapewnić bezpieczeństwo, dobrą przyszłość..? Kupujemy najlepsze zabawki, uczymy czego tylko możemy, zapisujemy na dodatkowe zajęcia, czasem nawet zanim dzieci pójdą do przedszkola, które skądinąd jest również starannie wybrane pod kątem wartości edukacyjnych, które wniesie, do życia naszego dziecka. Staramy się dzieciom dać wszystko… Tylko czy aby na pewno to najlepsza metoda? Powyższy cytat pochodzi z książki Charlotte Mason, jednej z reformatorek edukacji z przełomu XIX i XX wieku. Pisałam już o niej nie raz i pewnie jeszcze nie raz napiszę, bo uważam, że w Polsce rodzice też powinni o niej usłyszeć. Czytaj też: Książki dla dzieci w duchu edukacji Charlotte Mason Złe zachowanie u dzieci i jaki mu zaradzić wg Charlotte Mason Dylematy matki Rodzicu, pomagasz czy przeszkadzasz? Ale do rzeczy. Czy faktycznie zadaniem rodzica jest kierowanie życiem dziecka od samego początku? Czy za punkt honoru powinieneś sobie, drogi rodzicu, postawić – wykreowanie dziecka na obraz i podobieństwo własnej wizji – grzeczne dziecko, pilnego i zdolnego ucznia, inteligentnego człowieka sukcesu itd. ? Czy jeśli nie pokażesz dziecku, co ma robić, jaką drogę wybrać, jeśli nie dopilnujesz, żeby nauczyło się czytać i pisać zanim pójdzie do szkoły, odrabiało pracę domową, poszło na dodatkowe zajęcia, przygotowało się do każdej klasówki, to robisz mu krzywdę? Wychowasz nieuka, nieudacznika i nieszczęśliwego człowieka? A może jednak warto zastosować się do rad dziewiętnastowiecznej nauczycielki i po prostu: NIE PRZESZKADZAĆ dziecku, wtedy kiedy uczy się tego co je zainteresowało. Zamiast narzucać mu, że ma się uczyć akurat tego, czego wymaga pani w szkole czy na zajęciach dodatkowych? Bo nie oszukujmy się – wszystkiego nie da się zrobić. Pamiętacie piosenkę „Dorosłe dzieci”? Tam jest taki fragment – „Okłamali, że na wszystko jest czas”. To odnosi się nie tylko do życia w ogóle, ale i do nauki. Zarówno nasza doba, jak i doba dziecka ma tylko 24 godziny. Jeśli dziecko poświęca czas i energię na to, czego MUSI się nauczyć, to na to czego CHCE się nauczyć często już nie starcza mu czasu. Albo siły. Bo odpocząć też kiedyś musi. Dawno minęły czasy, kiedy człowiek był w stanie posiąść całą wiedzę dostępną ludzkości. W chwili obecnej, tak naprawdę nie ma już takiej możliwości. Za dużo wiemy. Z resztą – nawet patrząc z perspektywy czysto materialistycznej – największą karierę dzisiaj robią przecież specjaliści, a nie ci którzy liznęli wszystkiego po trochu i w stopniu średnim, lub nawet dobrym, przyswoili sobie program. A my (szkoła, ale często też rodzice) w dalszym ciągu upieramy się, że każdy musi wiedzieć chociaż trochę z każdej dziedziny, zmuszamy do nauki według programu, odrabiania lekcji, które nikogo nie interesują… NIE GORSZYĆ, czyli co? Przecież nie puszczasz dziecku filmów porno, a nawet starasz się przy nim nie przeklinać. Ale ja myślę, że nie tylko o to tu chodzi. Wydaje mi się, że nie gorszyć, to nie przekazywać naszego dorosłego sposobu myślenia dzieciom. My już swoje przeżyliśmy, nie raz świat nas zranił, nie raz okazało się, że cyniczne podejście, agresja, niechęć pomagają przetrwać trudne chwile. Czasami znowu robimy coś dobrego, tylko dlatego, że tak wypada, że ludzie zobaczą. Zostaliśmy nauczeni, że trzeba się podporządkować, nie wychylać za bardzo. Dzieci na świat patrzą zupełnie inaczej. Jeśli coś im nie pasuje – mówią prosto z mostu. Jeśli coś lub kogoś lubią – to całym sobą. Jeśli coś je zainteresuje – to będą drążyć temat do wyczerpania. Nie da się za kogoś przeżyć emocji – tych złych ani tych dobrych. Myślę, więc że dzieci powinny mieć prawo przeżywać te emocje i uczyć się na nich samodzielnie. Bez naszego ciągłego: „Musisz przeprosić!”, „Nie płacz, nic się nie stało!”, „To nic takiego”, „To teraz nieistotne”. NIE GARDZIĆ to moim zdaniem właśnie liczyć się z emocjami dziecka. Jeśli dajesz sobie prawo do zdenerwowania, daj to prawo i dziecku. Jeśli dajesz sobie prawo do chwili odpoczynku i nic nierobienia, daj to samo prawo dziecku. To nie maszynka. To również liczenie się ze zdaniem dziecka – to oczywiście nie znaczy, ze musimy robić wszystko to, czego zażyczy sobie nasz trzylatek. Ale dziecko powinno mieć prawo decydować o tym, co go interesuje, jak chce spędzać czas wolny, co lubi jeść, a czego nie. Chociaż nie zawsze i nie na wszystko możemy pozwolić, to warto jednak uświadomić dziecko, że jego zdanie bierzemy pod uwagę. Ale to również zauważanie tego co dla dziecka jest ważne, spędzanie czasu z nim i poświęcanie mu uwagi. Nie mówię, że non stop, ale na tyle, żeby dziecko wiedziało, że rozmowa przez telefon, sprawdzanie poczty czy najnowszy serial, nie są dla rodzica ważniejsze niż ono. W skrócie to chyba te trzy przykazania dla rodziców to po prostu – nie rób drugiemu, co tobie nie miłe. Niezależnie od tego, czy tym drugim będzie dziecko czy dorosły. Jeśli podobał Ci się ten wpis, proszę daj mi znać – udostępnij lub skomentuj. Jeśli natomiast uważasz, że to wszystko bez sensu – również powiadom mnie o tym w komentarzu. Chętnie poznam inne punkty widzenia. Post Trzy przykazania dla rodziców pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

Kiedy twoja złość krzywdzi dziecko

NASZE KLUSKI

Kiedy twoja złość krzywdzi dziecko

Koniec października, pora na subiektywną recenzję książki o dzieciach. Tym razem będzie to książka „Kiedy twoja złość krzywdzi dziecko – poradnik dla rodziców” którą wspólnie napisali: M. McKay, P. Fanning, K. Paleg i D. Landis. Recenzję zacznę od cytatu zamieszczonego w tej książce: „Jej wrzask i płacz doprowadzały mnie do szału. Do tego stopnia, że myślałem, że za chwilę ją uderzę, jeśli nie przestanie. Krzyczałem na nią i brutalnie zaprowadziłem ją do pokoju. Następne pół godziny spędziłem siedząc na kanapie i myśląc ‚Boże, nie mogę uwierzyć, że to byłem ja, bez kontroli nad sobą, wrzeszczący na własne dziecko’. ”  Podpisane: Ojciec pięciolatki Jeśli kiedykolwiek czułaś/czułeś coś podobnego, to zdecydowanie jest to książka dla Ciebie. A nawet jeśli Twoje dziecko jeszcze do tej pory nie doprowadziło Cię w miejsce opisane powyżej, warto przeczytać tę książkę, żeby dowiedzieć się więcej o uczuciu, które w naszym społeczeństwie staramy się ukryć, zniszczyć, a przynajmniej udawać, że go nie ma. Ono jednak w nas jest, siedzi i tylko czeka na słabszy moment, żeby wyrwać się naszej kontroli i ze zdwojoną siłą uderzyć w ludzi wokół nas i w nas samych. Powody złości Ta książka jest dobrym punktem wyjścia do zapoznania się ze swoją złością i do oswojenia jej. Bowiem według autorów da się to zrobić. A jak? Najważniejsze są dwie rzeczy: 1) Po pierwsze rozpoznanie myśli-zapalników. Przykład: prosisz dziecko, żeby posprzątało zabawki, a ono robi całkiem coś innego. W Twojej głowie pojawia się wtedy myśl-zapalnik: „Nie słucha mnie! Robi mi na złość! Źle je wychowałam!” albo jeszcze coś zupełnie innego. I ta myśl wywołuje w Tobie złość. Nie sam fakt, że dziecko nie posprzątało. 2) Po drugie rozpoznanie momentu, w którym przekraczamy granicę. W jednej chwili jeszcze panujemy nad sobą, ale czujemy jak narasta w nas ta złość, a już w drugiej chwili kompletnie płyniemy z prądem i przestajemy mieć jakikolwiek wpływ na to jak się zachowujemy. Stery przejmuje złość. Według autorów tej książki rozpoznanie tych dwóch czynników pozwoli nam opanować naszą złość. W jaki sposób ten podręcznik może Ci pomóc? Autorzy postarali się, żeby poza czystą teorią na temat złości, dać rodzicom jakieś narzędzia, które pomogą im w pracy nad sobą. Dostajemy: test poziomu złości specjalnie dla rodziców sposoby na ocenienie, czy nasza złość poczyniła już jakieś szkody w psychice naszego dziecka (oceniając zachowanie dziecka, np. czy boi się próbować nowych rzeczy, nie okazuje empatii, itp. oraz przez rozmowę z dzieckiem i pytania takie jak: Czy czujesz strach, kiedy zaczynam się denerwować?) powody, które potęgują rodzicielski stres (takie jak np. nielimitowany czas pracy; to, że dzieci są z natury hałaśliwe i bałaganią; wymagają wiele uwagi itd.) listę rzeczy, które mogą wpływać na zachowanie naszych dzieci (takie jak temperament, etap rozwoju, ich potrzeby, które wymagają zaspokojenia), dzięki temu łatwiej jest nam zrozumieć zachowanie dziecka i odczytać je jako np. wyrażanie jakiejś potrzeby, a nie działanie na złość rodzica (w ten sposób, łatwiej pokonać nam te wredne myśli-zapalniki, które niekontrolowane mogą prowadzić do wybuchu) listę dwudziestu konkretnych denerwujących zachowań dzieci (np. dziecko robi coś bez Twojego pozwolenia albo dziecko nie robi tego, o co je prosisz, albo miałaś zły dzień, a ono cię zupełnie nie słucha). Do każdego z tych zachowań autorzy dołączyli typowe myśli-zapalniki, które pojawiają się w danej sytuacji, a do tego alternatywną interpretację zachowania dziecka. Każde z tych zachowań opisane są w mniej więcej w taki sposób: Zachowanie: dziecko nie robi tego, o co je prosisz. Typowa myśl- zapalnik to: „specjalnie mi się przeciwstawiasz”. Alternatywna interpretacja: Temperament: dziecko o dużym poziomie aktywności jest zbyt zajęte swoimi sprawami, żeby robić jeszcze to o co je prosisz. Dziecko może też mieć problem ze skupieniem się i zapamiętaniem prośby. Ale może też być kwestia kwestionowania twojego autorytetu.  Wiek: dzieci opierają się poleceniom rodziców w okresie budowania własnej autonomii. Potrzeby i sposoby ich zaspokajania: dziecko może się czuć niezdolne do uzyskania Twojej uwagi w sposób pozytywny i w ten sposób próbuje zdobyć trochę władzy w rodzinie, a przez to – poczucie, że jest w niej ważne. Wzmocnienie: jeśli do tej pory np. rezygnowałeś z prośby po kilku próbach jej wyegzekwowania, lub chodziłaś i gderałaś z powodu niewykonania zadania, w dziecku mogło się utrwalić takie ignorujące zachowanie.   metody,  które pozwolą rodzicom zmienić nastawienie co do zachowania dziecka, a tym samym osłabią myśli-zapalniki (siedem myśli-strategii, które pomogą przetrwać krytyczne momenty, szukanie alternatywnych metod zachowania dziecka, zamiast zakładanie, że jest to reakcja wymierzona bezpośrednio w nas). metody, które pomogą zmienić rodzicom zachowanie (trzytygodniowy kursem relaksacji, rozpoznawanie wczesnych oznak złości, rodzicielski time-out) metody, które pozwolą na zmianę sposobu komunikowania się z dzieckiem (asertywna komunikacja) Po co w ogóle zajmować się własną złością? Złość co prawda jest naturalną emocją, jednak nieumiejętne jej wyrażanie może powodować skutki uboczne zarówno dla nas jaki i dla naszych dzieci. Bo doświadczenie złości rodziców ma wpływ nie tylko na szczęśliwe dzieciństwo naszych dzieci, ale może też mieć wpływ na całe jego przyszłe życie: „Abraham Tesser przeprowadził ważne badania dotyczące wpływu konfliktowego otoczenia na kompetencje społeczne młodzieży. Śledził przebieg konfliktów rodzinnych dotyczących czterdziestu czterech rozmaitych spraw, między innymi oglądania telewizji i odrabiania lekcji, oraz mierzył stopień złości odczuwanej przez matki, ojców i nastoletnie dzieci. Następnie starał się ustalić stopień kompetencji dziecka, wliczając w to między innymi kompetencje szkolne, towarzyskie, napady złości, depresji i średnią ocen w szkole. Poziom dostosowania w każdym z tych obszarów okazał się tym niższy u dziecka, im więcej było w jego życiu sytuacji konfliktowych rozwiązywanych ze złością. Co więcej zauważono, że poziom kompetencji społecznych zwiększa się wraz z liczbą spokojnie przeprowadzonych konfliktów.” ( str. 14) Nie żebym chciała tu całą odpowiedzialność za przyszłe życie dzieci zrzucać na rodziców, ale skoro wybuchy złości nie służą ani nam, ani naszym dzieciom, to może warto coś z tym zrobić. I warto chyba zacząć od przeczytania tego podręcznika. Więcej recenzji książek o dzieciach znajdziesz klikając na poniższy baner: Post Kiedy twoja złość krzywdzi dziecko pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

NASZE KLUSKI

Mamy sposoby na przeziębienie – leki i cukier

Ostatni wpis „Mamy sposoby na przeziębienia”. Tym razem zajmiemy się wpływem cukru na odporność oraz lekami. Zaczynajmy Przeczytaj też: Mamy sposoby na przeziębienia cz. 1 – system immunologiczny Mamy sposoby na przeziębienia cz. 2 – gorączka i katar 1) Leki Idziemy do lekarza, lekarz wypisuje leki, lecimy do apteki, wykupujemy receptę i podajemy jak leci. Tak robiłam jako młoda i mało doświadczona mama, skutek był taki, że miałam po trzy butelki pozaczynanych takich samych syropków, albo syropków tego samego typu. Z czasem nauczyłam się, że lepiej jest sprawdzić, co lekarz przepisał dziecku, zanim wykupimy receptę. Można lekarza zapytać. Można zapytać panią w aptece, czy przypadkiem to nie jest to samo, co stoi już na naszej półce, albo czy może lek z naszej półki zadziałałby równie dobrze. Albo można sprawdzić ulotkę w internecie, bo przecież w internecie jest wszystko. U nas szczególnie odnosi się to do leków przeciwuczuleniowych i na kaszel. Bo zazwyczaj lekarze mają swoje ulubione, które przepisują, ale to nie znaczy, że to są te najlepsze. Jak masz już w domu Ambrosol na kaszel, to najprawdopodobniej nie potrzebna ci Flegamina czy Flavamed. No chyba, że stosowałaś go przez tydzień i nic nie pomogło. To samo jest z lekami przeciwuczuleniowymi, które dość często teraz lekarze przepisują przy przeziębieniach – jest ich wiele i wybór zależy od lekarza, co wcale nie znaczy, że musisz wykupować kolejny, jeśli na swojej półce masz już trzy inne otwarte. Warto też czasem zagłębić się w ulotkę, szczególnie jeśli Twoje dziecko dość często dostaje jakieś leki, i poszerzać swoją wiedzę, dowiedzieć się jaka jest substancja czynna w leku, jak działa, jakie może mieć skutki uboczne. Przy takiej lekturze można się sporo dowiedzieć. To tak jak z czytaniem etykiet na produktach żywnościowych. Szczególną grupą leków, z którymi nasze dzieci mają do czynienia, są antybiotyki. Co powinna o nich wiedzieć każda mama? Po pierwsze, podawanie ich „na wszelki wypadek” nie jest dobre, bo zabijamy nimi wiele pożytecznych bakterii w naszym ciele, a co więcej – na dłuższą metę – przyczyniamy się do tego, że bakterie chorobotwórcze uodparniają się na antybiotyki, mutują i stają się jeszcze trudniejsze do zwalczenia. Po drugie – antybiotyki nie działają na wirusy, czyli nie będą działać na przeziębienie i grypy czy na większość przypadków z zapalenia oskrzeli, bo to choroby wirusowe. Po trzecie – jeśli już damy dziecku antybiotyk, to trzeba go dawać tak długo, jak zaleci lekarz. Jeśli odstawimy go zaraz po ustąpieniu pierwszych objawów, może się okazać, że nie zdążył zwalczyć chorobotwórczych bakterii, a tylko zmniejszył ich liczebność. Ale bakterie to wredne bestie, rozmnażają się błyskawicznie, więc zaraz odbudują swoją kolonię w organizmie dziecka, stan zdrowia się pogorszy, i w dodatku może się okazać, że w międzyczasie uodpornią się na podany wcześniej antybiotyk i trzeba będzie podawać kolejny. Po czwarte – antybiotyki zabijają zarówno złe, jak i dobre bakterie w naszym organizmie (tak, mamy też dobre – patrz punkt pierwszy tego wpisu). Razem z antybiotykiem trzeba więc podawać coś co odbuduje dziecięcą zdrową florę bakteryjną. Najczęściej podaje się probiotyki. Poza takimi z apteki, można też się wesprzeć naturalnie występującymi w gospodarstwie domowym probiotykami w kapuście kiszonej, ogórkach kiszonych, jogurcie naturalnym czy kwasie chlebowym. Dobrze jest też podawać probiotyki dłużej niż podajemy antybiotyk, dla wzmocnienia tej bariery ochronnej jaką jest nasza flora bakteryjna, co pomoże osłabionemu chorobą organizmowi szybciej odbudować swoją odporność.  Po piąte – antybiotyków i probiotyków nie podajemy jednocześnie, w tym samym czasie. Musi być między nimi odstęp, żeby antybiotyk od razu nie zniszczył dobrych bakterii z probiotyku.  Po szóste – większość antybiotyków i probiotyków należy przechowywać w lodówce. Ale są też takie, które przechowuje się w temperaturze pokojowej. Trzeba dobrze czytać ulotkę, albo zapytać farmaceuty. Leki już mamy, to teraz trzeba by je jakoś podać. Z mojego doświadczenia wynika, że leki w syropku najłatwiej podawać strzykawką, nawet jeśli do opakowania dołączona jest łyżeczka. Szczególnie przy młodszych dzieciach, to bardzo ułatwia zadanie. Ale to nie wszystko czego nauczyłam się o podawaniu leków jako mama. Dowiedziałam się też, że podawanie leków razem z cukrem, albo zagryzanie czy zapijanie leków specyfikami z cukrem, mija się z celem. Cukier bowiem osłabia odporność organizmu, a w dodatku, żeby go wydalić nasz organizm potrzebuje składników odżywczych, takich jak np. wapń i magnez. Więc cukier zasadniczo zabiera składniki odżywcze z organizmu. A choremu organizmowi nie powinno się jeszcze dodatkowo zabierać potrzebnych mu składników. 2)Szerzej na temat wpływu cukru na odporność dziecka wypowiedziała się Urszula Kaptur – Diet and Health Coach, Psychodietetyk. Gotowanie i zdrowie człowieka to moja pasja.  Celem mojej pracy jest poprawa jakości życia moich klientów. Pomagam skutecznie i bezboleśnie zmieniać nawyki żywieniowe łącząc swoją pasję z pracą zawodową . www.cofitula.pl    www.cofitula.pl    „Cukier krzepi” i to prawda , chociaż należało by doprecyzować słynne słowa    Melhiora Wańkowicza. Cukry są głównym źródłem siły życiowej i potrzebujemy    ich jako paliwa do funkcjonowania organizmu .Należy pamiętać , żeby były to  cukry pozyskiwane jest z pełnego pożywienia równoważony odpowiednimi  minerałami . Spełniając te warunki mamy podstawy do pozyskiwania stałej i  długotrwałej energii.   Kiedy naturalny cukier zostaje poddany procesowi rafinacji , pozbawiany jest    naturalnych składników i minerałów, stając się substancją – dwucukrem  sacharozy, która bardzo skutecznie zakłóca prawidłowe funkcjonowanie  organizmu. Na skutek jego spożycia dochodzi do zakwaszenia organizmu,  który doprowadza do nieprawidłowego zużycia minerałów znajdujących się w  ciele. Współczesna dieta dzieci niestety jest bogata w cukier a niesie to za sobą poważne konsekwencje. Nadmierna ilość białego rafinowanego cukru w diecie dzieci skutkuje obniżeniem odporności oraz kandydozą . Badania opublikowane w „American Journal od Nutrition” wykazują że spożycie 100g węglowodanów tj. fruktoza , glukoza , sacharoza hamuje zdolność białych krwinek do wychwytywania i niszczenia szkodliwych mikroorganizmów. Ponadto spożywanie cukru sprzyja rozwojowi kandydozy w jelitach , a to właśnie z nich pochodzi odporność . W jelitach bytują dobre bakterie , które maja wpływ na nasze zdrowie, więc szczególnie powinniśmy dbać o dietę, która będzie sprzyjała rozwojowi bakterii, ale tych dobrych. Duże spożycie cukru niesie za sobą ryzyko niedoboru wielu witamin np. B i minerałów – wapnia, co dodatkowo osłabia układ immunologiczny. Wyeliminowanie cukru z diety dziecka nie jest proste. Ale znając konsekwencje jego spożywania możemy sięgać po te zdrowe słody, które oprócz osłodzenia życia nie będą nadmiernie eksploatować naszego organizmu . Czym zastępować biały cukier ? W zamian możemy stosować : Cukier brzozowy Miód Cukier trzcinowy Syrop z agawy Syrop daktylowy Słód jęczmienny Słód ryżowy Lukrecję Stewię Mimo tego, że są to zdrowsze odpowiedniki białego cukru nadal pozostają one węglowodanami , które powinny być spożywane z umiarem . Naturalną i najzdrowszą słodycz dziecko otrzyma w postaci  świeżych i suszonych owoców, warzyw takich jak buraki, marchewki, fasolki oraz nasion, orzechów i ziaren zbóż. No i to by było chyba na tyle. Tak wyglądają moje wnioski z bycia mamą chorych Klusków. Mam nadzieję, że razem z wpisami Mamy sposoby na przeziębienia cz. 1 – system immunologiczny Mamy sposoby na przeziębienia cz. 2 – gorączka i katar stworzyłam w miarę kompletny obraz tego, czego mnie jako mamę nauczyły choroby moich własnych dzieci. Gdybym od początku swojego rodzicielstwa wiedziała to, co wiem teraz, byłoby mi znacznie łatwiej, dlatego chciałam się tymi informacjami podzielić z Tobą. Oczywiście są to tylko i wyłącznie moje wnioski, nie u każdego muszą się sprawdzać. Ale pomyślałam, że i tak się podzielę, bo może komuś się przyda. Jeśli i Ty chcesz podzielić się tym postem ze znajomymi – śmiało udostępniaj, klikając na ikonkę pod tekstem. A jeśli masz jakieś sprawdzone sposoby, żeby przetrwać sezon jesienno-zimowy, podziel się w komentarzu. Post Mamy sposoby na przeziębienie – leki i cukier pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

Zabawki z papieru i Lamelia Szczęśliwa

NASZE KLUSKI

Zabawki z papieru i Lamelia Szczęśliwa

Zabawki z papieru  Patrząc na swoje dzieci, zauważyłam ostatnio, że samolot zrobiony z kartki papieru cieszy je równie mocno, co nowa zabawka ze sklepu. Tyle samo radości wynika z zabawy plastikowym samolotem co tym zrobionym z kartki czy gazety. Papierowe zabawki więc na dobre zagościły u nas w domu, bo: są tanie – a nawet darmowe, bo można przecież zrobić je np. ze starych gazet są kreatywne – bo wymagają użycia wyobraźni, a w dodatku można je ozdobić według własnego uznania można je często wymieniać, więc zachowany jest efekt nowości – a przecież nie od dziś wiadomo, że najciekawsza zabawka, to nowa zabawka jeśli się znudzą, po prostu trafiają do kosza z makulaturą i nie zagracają mieszkania same tworzenie ich też jest świetną zabawą.   A wszystko zaczęło się od latających po całym domu samolotów. Potem Tatuś próbował swoich sił w produkcji papierowych zwierzątek (bo ja to nie mam cierpliwości do tego całego origami). A jeszcze później przyszedł czas na statki. Było nawet wodowanie na jesiennych kałużach. Jeśli nie widziałaś zdjęcia na naszym facebookowym profilu, to wyglądało to tak: Przygoda z książką Dlatego dzisiaj w ramach „Przygód z książką” chciałam Ci zaproponować książkę pod tytułem „Lamelia Szczęśliwa i sposób na nudę” Joanny Krzyżanek. Co ma wspólnego jedno z drugim? Otóż w tej książce tytułowa Lamelia opowiada nam, czytelnikom, że pewnego wtorku bardzo się nudziła. A remedium na nudę okazała się… sterta starych gazet. Lamelia początkowo nie bardzo wiedziała, jak makulatura ma jej pomóc w poradzeniu sobie z problemem. Na szczęście członkowie rodziny ruszyli z wyjaśnieniami. Każdy z nich pokazał dziewczynce co można zrobić ze zwykłej kartki. I tak powstały statki, samoloty, wiatraczki, czapki, wachlarze, koperty, a nawet bałwan. Przygotowanie każdej z tych rzeczy opisane jest w książce krok po kroku, przez mamę, tatę czy dziadka. A przecież samo składanie, to tylko początek, bo wszystkie te zabawki mogą stać się punktem wyjścia do wciągającej zabawy – w pilota, kapitana, zimę… Jeśli boisz się, że jesienią i zimą dopadnie Cię nuda, śmiało sięgnij po tę książkę. Kluski polecają. My póki co szukamy wzoru na samolot, który będzie latał „najwyżej i najdalej”. Jeśli ktoś ma jakiś sprawdzony sposób, żeby to osiągnąć, to będę wdzięczna za podzielenie się. Chętnie wszystkie przetestujemy. Więcej wpisów na temat książek znajdziesz w projekcie „Przygody z książką” znajdziesz klikając w baner.   Post Zabawki z papieru i Lamelia Szczęśliwa pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

NASZE KLUSKI

Mamy sposoby na przeziębienie – gorączka i katar

Dzisiaj druga część wpisu poświęconego chorobom i ich leczeniu. Czyli codzienność wielu mam w tym sezonie gryp i przeziębień. Poprzedni wpis był poświęcony systemowi odpornościowemu i sposobom na pierwsze symptomy przeziębienia. Dzisiaj chciałam napisać trochę o gorące i katarze. Zapraszam. Zobacz też: Mamy sposoby na przeziębienie – co robić gdy dziecko jest chore – cz. 1 1) Gorączka to jeden z mechanizmów walki z chorobą. Zbyt wysoka gorączka może oczywiście być groźna dla organizmu, ale najczęściej organizm jest w stanie sam to kontrolować. Ale w przypadku małych dzieci istnieje prawdopodobieństwo, że ich układ odpornościowy nie działa jeszcze w pełni, więc wysoka gorączka może być niebezpieczna. Pewnie dlatego profilaktycznie lekarze zalecają zbijanie temperatury jeśli przekroczy ona 38 stopni. Dobrze jest jednak zdawać sobie sprawę z tego, że każde dziecko jest inne, a te 38 stopni to nie jest jakaś magiczna granica. Więc jeśli temperatura utrzymuje się na poziomie nawet troszkę wyższym niż 38, ale nie rośnie i dziecko w miarę dobrze się czuje, to ja nie zbijam w żaden sposób, po to żeby dać organizmowi szansę na samodzielne poradzenie sobie z chorobą. Cytat z wikipedii: „Ponieważ koszt metaboliczny gorączki jest wysoki, może wydawać się dziwne, że chory organizm (który zazwyczaj pożywia się gorzej) ma wyższą temperaturę. Okazuje się, że przy wyższej temperaturze mechanizmy obronne (takie jak wytwarzanie przeciwciał) czy proliferacja limfocytów ulegają znacznemu wzrostowi (około 10% na jeden stopień). Równocześnie zmniejsza się dostęp żelaza i innych związków dla patogenów co utrudnia im namnażanie. Wykazano doświadczalnie, że zwierzęta, którym uniemożliwiono podwyższenie temperatury na czas infekcji (poprzez podawanie leków obniżających temperaturę) miały niższą przeżywalność niż zwierzęta bez podawanych leków. (…) Szkodliwość gorączki: Gorączka powyżej 39 °C męczy i osłabia organizm. Wyraźnie przyspiesza akcję serca. Najbardziej wrażliwy na podwyższenie temperatury jest jednak mózg. Utrzymująca się gorączka powyżej 41,5 C grozi uszkodzeniem białek w komórkach nerwowych, co może prowadzić do śmierci. Organizm jednak zazwyczaj potrafi kontrolować gorączkę i bardzo rzadko przekracza ona niebezpieczny dla zdrowia próg. Pomimo to powinna być bezwzględnie obniżana u dzieci (ze względu na niesprawność układu termoregulacyjnego), kobiet w ciąży (ochrona płodu), u osób z niewydolnym układem krążenia (wysoka temp. obciąża układ krążenia) oraz u pacjentów po operacji (ze względu na wyczerpanie organizmu).” Dobrze jest też pamiętać, o tym jak można zbijać gorączkę. Po pierwsze mamy leki, czyli do wyboru paracetamol i ibuprofen w syropkach i czopkach. Na niektóre dzieci (tak samo jak dorosłych) lepiej działa paracetamol, a na niektóre ibuprofen. Dobrze jest jednak pamiętać, że ibuprofen, poza działaniem przeciwgorączkowym i przeciwbólowym, ma też działanie przeciwzapalne, ale dzieciom poniżej trzeciego miesiąca raczej się go nie podaje. Ciekawostką jest natomiast to, że chociaż paracetamol funkcjonuje w medycynie już od dawna, do tej pory naukowcom nie udało się w pełni zbadać mechanizmu jego działania, więc tak do końca nie wiadomo czemu zmniejsza on gorączkę i ból. Kiedy podajemy czopki? Standardowo tym najmłodszym maluchom, bo jest to łatwiejsze niż podanie syropku, oraz w przypadku kiedy gorączka połączona jest z wymiotami, bo wtedy syropek może po prostu nie mieć czasu, żeby się wchłonąć. Nie podajemy ich natomiast kiedy dziecko ma rozwolnienie, bo jest duże prawdopodobieństwo, że czopek zostanie wydalony razem z kupą zanim jeszcze zacznie działać. Dawkowanie sprawdzamy za każdym razem w ulotce danego leku, bo są takie które mają silniejsze stężenie, takie które mają mniejsze. Ja z doświadczenia polecam syropki, które w nazwie mają Forte, czyli są silniejsze, bo to oznacza, że mniej leku trzeba podać, a wiadomo, że chore dziecko nie zawsze chce współpracować i grzecznie przyjmować leki. Np. Micha początkowo jak miał wziąć pełną dawkę takiego słabszego ibuprofenu, to tak się buntował, tak krzyczał, że zanim jeszcze skończyłam podawać leki, on już wymiotował. I trzeba było zaczynać od nowa. Pamiętaj, że małym dzieciom nie podaje się ani aspiryny ani pyralginy, bo mogą one wywołać poważne komplikacje. Pamiętaj też, że żeby lek zaczął działać musi minąć trochę czasu, nawet pół godziny czy godzina. Więc nie zwiększaj dawki, jeśli po piętnastu minutach temperatura jeszcze nie spadła. Jeśli jest naprawdę wysoka i rośnie, zawsze można w międzyczasie skorzystać ze sprawdzonych domowych metod obniżania temperatury – chłodnych okładów i kąpieli. Pamiętać tylko trzeba, że okłady nie mogą być za zimne, a tylko trochę chłodniejsze od dziecka, bo inaczej dziecko po prostu nie pozwoli sobie ich przyłożyć. Tak samo jest z kąpielą. Zaczynamy od wody w temperaturze dziecka lub troszeczkę chłodniejszej (tak z 1 stopień), i dopiero jak dziecko jest już w kąpieli, to stopniowo dolewamy chłodniejszą wodę. Innym sposobem na zbijanie temperatury jest wkładanie w skarpetki plasterka cytryny (próbowałam tej metody kilka razy i skuteczność u nas była pół na pół – raz pomagało, raz nie), albo po prostu natarcie dziecka sokiem z cytryny. Sok z cytryny można też dodać do kąpieli albo do wody w której moczymy okłady. Ciekawy artykuł na temat gorączki. 2) Oddzielnie chciałam potraktować katar – powszechnie wiadomo, że niezależnie od leczenia zawsze trwa siedem dni, ale nie wiem czy jest to do końca prawda. Z moich ostatnich eksperymentów z witaminą C (kwasem L-askorbinowym) w dużych dawkach, wynika, że może trwać krócej. Może więc warto sprawdzić na sobie tę metodę. Ale tak czy siak, katar życie utrudnia. Nawet takim maluchom. A może szczególnie im, bo noworodki słabo sobie radzą z oddychaniem przez usta. Szczególnie w trakcie mukania cycka. Co możemy zrobić, żeby im pomóc? Standardowo dobrze sprawdza się aspirator do noska (Przeczytaj na jakie rzeczy warto zwracać uwagę). Ale jeśli katar nie jest zbyt wodnisty, trzeba najpierw go rozwodnić używając w tym celu wody morskiej. U nas najlepiej sprawdzała się woda morska w aerozolu, już od pierwszych miesięcy. Wodę w spreju ciężko podać na leżąco. Przynajmniej pod koniec opakowania. Natomiast wodę w kropelkach trudno się aplikuje po ciemku w nocy. Trzeba zapalić światło. Cały proces trwa dłużej, dziecko się rozbudza i jest problem z ponownym zaśnięciem. Przynajmniej u nas tak było. A przy naprawdę zawziętym katarze pomaga nebulizator i inhalacje z soli fizjologicznej. Z resztą inhalacje z soli pomagają też na ból gardła. Co poza wodą i odciąganiem kataru? Kropelki. Oczywiście odpowiednie do wieku. A co wybrać? Spray czy zakraplacz? Spraj łatwiej i szybciej zaaplikować. Z tymże tak jak u nas było zawsze z kropelkami Nasivinu, zakroplić na leżąco można najwyżej do połowy opakowania. Potem trzeba już, żeby dziecko siedziało. A i to nigdy nie udało nam się wykorzystać kropelek do końca. Więc w tej chwili, jak już nie da się używac spraju, to rozcinamy opakowanie i przelewamy je do buteleczki z zakraplaczem. Zawsze to dodatkowe kilka dni. A moja babcia na katar kazała zakraplać do nosa sok z cebuli. Nie jest to może najnowocześniejsza metoda, ale z mojego doświadczenia wynika, że pomaga jeśli będzie podane wystarczająco wcześnie, to znaczy już przy pierwszych oznakach zbliżającego się kataru. Pisząc ten wpis uświadomiłam sobie, że to jeszcze nie wszystko czym chciałabym się z Tobą podzielić. Dlatego ten temat będę kontynuować. Przygotowałam jeszcze jeden wpis poświęcony lekom i cukrowi. Na blogu pojawi się on w następny czwartek i tym samym, zakończę temat przeziębień i chorób. Mam nadzieję, że uda mi się też zamknąć ten temat w domu, i przetrwamy sezon grypowy w dobrym zdrowiu. Czego i Tobie oczywiście życzę. Oczywiście są to tylko i wyłącznie moje wnioski, nie u każdego muszą się sprawdzać. Ale pomyślałam, że i tak się podzielę, bo może komuś się przyda. Jeśli i Ty chcesz podzielić się tym postem ze znajomymi – śmiało udostępniaj, klikając na ikonkę pod tekstem. A jeśli masz jakieś sprawdzone sposoby, żeby przetrwać sezon jesienno-zimowy, podziel się w komentarzu. Post Mamy sposoby na przeziębienie – gorączka i katar pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

NASZE KLUSKI

Do beznadziejnego rodzica!

Widzę cię. Widzę cie na ławce w parku siedzącego z iPhonem. Twoje dziecko cię woła, ale dopiero za trzecim czy czwartym razem orientujesz się, że „Mamo!” dobiegające z placu zabaw jest do ciebie. Podnosisz na chwilę wzrok znad ekranu, machasz i zaraz wracasz do cyfrowej wyroczni w twojej dłoni. Widzę cię w supermarkecie w kolejce razem z dziećmi. Starsza chce coś, co wygląda na plastikową butelkę wypełnioną cukrem w płynie. Kiedy mówisz nie, zaczyna płakać. Łapiesz ją za rękę, przyciągasz jej ucho blisko swoich ust i chociaż nie słyszę co tam szepcesz, wiem, że to coś złego. To widać po wyrazie jej twarzy, kiedy odkłada słodycz na półkę. Widzę cię w restauracji. Twój najmłodszy syn je nuggetsy i makaron z serem, pewnie po raz n-ty w tym miesiącu. Jego zatłuszczone paluchy trzymają telefon, a on ogląda prawdopodobnie jakąś odmóżdżającą bajkę, której używasz jako niańki, bo jesteś zbyt leniwy, żeby samemu się nim zająć. Widzę jak ponoszą cię nerwy w centrum handlowym. Twoje dziecko rozlewa napój na podłogę, a twój gniew jest nieadekwatny do sytuacji. Ludzie stają i gapią się na ciebie. Twoje słowa są głośne i krzywdzące, a ja zastanawiam się jaką to krzywdę wyrządzasz właśnie swojemu dziecku. Ale nie widzę wszystkiego. Nie widzę, że … Ciągle bawisz się z córką. Wieczory po powrocie z pracy spędzacie na wspólnym czytaniu książek.. Co tydzień we wtorek chodzicie razem do księgarni, żeby mogła sobie wybrać dwa komiksy w nagrodę za swoją ciężką pracę. W weekendy bierzesz swoje dzieci do parku pełnego innych dzieci. Chcesz, żeby umiały się bawić z innymi i miło spędziły czas, kiedy ty nadrabiasz zaległości w swojej skrzynce mailowej na telefonie. Nie widzę, że … Odbierając dzieci z przedszkola musisz jeszcze wpaść na chwilę do sklepu po kurczaka i mleko, żeby móc ugotować im kolację. Dzień wcześniej twoja córka zjadła coś słodkiego zaraz po powrocie do domu i nie chciała potem jeść kolacji ugotowanej przez ciebie. Rozmawiałyście o tym i ona wie, że nie może dostać nic słodkiego przed kolacją, ale i tak o to prosi. Przyciągasz ją do siebie, żeby po cichu przypomnieć jej dlaczego, nie może dostać nic słodkiego i prosisz ją, żeby odłożyła butelkę na półkę. Ona pamięta i odkłada, chociaż jest trochę smutna. Nie widzę, że… Niezbyt często wychodzicie do restauracji. Musicie oszczędzać, a wyjście czterech osób na kolację jest drogie. Jednak jest to coś wyjątkowego, więc chcesz, żeby wszyscy dobrze się bawili. Dla ciebie przyjemnością jest średnio wysmażony stek i ziemniaki. Dla twoich dzieci, to nuggetsy i makaron z serem. To wyjątkowy wieczór… więc kiedy twoje dziecko po raz trzeci próbuje wejść do kuchni, stwierdzasz, że jesteś w stanie pogodzić się z krytycznymi spojrzeniami ludzi wokół, po to, żeby porozmawiać z mężem – po raz pierwszy w tym tygodniu. A krzyki w centrum handlowym? Nie widzę, że cały tydzień nie mogłeś się wyspać. Nie widzę, że właśnie tego dnia pokłóciłaś się z mężem i ciągle o tym myślisz. Nie widzę, że masz stresującą pracę i że zazwyczaj takie mało istotne rzeczy nie wyprowadzają cię z równowagi. Nie widzę tych wszystkich sytuacji, kiedy nie nakrzyczałaś na swoje dziecko. Nie widzę, że później przepraszasz dziecko i tłumaczysz mu, że czasami nawet dorośli się złoszczą i krzyczą, co oczywiście nie usprawiedliwia twojego zachowania, ale ludzie popełniają błędy. Nie widzę, jak twoje dziecko ci wybacza. I właśnie w tym problem. Nie widzę nic, poza tym małym urywkiem twojego życia – telefonem, nuggetsami, rozlanym napojem i złością na twarzy. To wszystko co widzę, ale z jakiegoś powodu wydaje mi się, że cię znam. Z jakiegoś powodu wydaje mi się, że wiem jakim rodzicem jesteś. Jesteś „beznadziejnym rodzicem”. Ale wiesz co? Jeśli odpowiednio wybierzesz urywki z mojego życia – ja też taka jestem. Czasami też jestem beznadziejnym rodzicem. A czasami jestem rodzicem wzorowym. Tak jak ty. Więc zawrzyjmy pakt. Dajmy sobie nawzajem kredyt zaufania. Pamiętajmy, że wiele jest rzeczy, których o sobie nie wiemy. Zamiast potępiających spojrzeń i głośnego wzdychania, uśmiechnijmy się do siebie i wymieńmy spojrzenia, które mówią „Ja też to znam.” Kiedy jest nam naprawdę ciężko wysłuchajmy się wzajemnie i zatrzymajmy nasze rady dla siebie, dopóki druga strona o nie nie poprosi. I najważniejsze – uświadommy sobie, że my też czasem jesteśmy beznadziejnymi rodzicami. Wszyscy mamy na swoim kącie wzloty i upadki. A przez resztę czasu jesteśmy gdzieś pośrodku robiąc co w naszej mocy. Świadomość, że jesteśmy w tym razem sprawia, że ta… siostrzana więź matek, braterska więź ojców, drużyna rodziców… jakkolwiek by jej nie nazwać, jest naprawdę wyjątkowa. Wiedząc, że nie jesteśmy z tym sami, łatwiej nam znosić upadki, cieszyć się wzlotami i czerpać radość ze wszystkiego pomiędzy. Więc proszę beznadziejni/wspaniali/i wszystko-pomiędzy rodzice – po prostu wyluzujmy, mniej osądzajmy i cieszmy się życiem. Spotkajmy się gdzieś po drodze. Tekst zamieszczony powyżej pochodzi z bardzo ciekawego bloga Ask Your Dad i został przetłumaczony przeze mnie i opublikowany tutaj za zgodą autora.   Zachęcam do udostępniania – bo problem oceniania innych rodziców jest dość powszechny. I jestem też bardzo ciekawa jak często Tobie zdarza się pomyśleć – „Jestem lepszym rodzicem niż…”? Przy okazji chciałam wspomnieć o tym, że na naszym kluskowym fanpageu zaczynamy dzisiaj akcję pod tytułem „Jesień na dworze” i w związku z tym, przez następne siedem dni będą się tam pojawiać pomysły na spędzanie czasu z dziećmi jesienią na dworze. Postaramy się z Kluskami wymyślić coś ciekawego na każdy dzień tygodnia. Jeśli chcecie dołączyć – serdecznie zapraszam. Post Do beznadziejnego rodzica! pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

Jak wybierać encyklopedie i leksykony dla dzieci

NASZE KLUSKI

Jak wybierać encyklopedie i leksykony dla dzieci

Rodzicielstwo przez zabawę

NASZE KLUSKI

Rodzicielstwo przez zabawę

W zeszłym miesiącu zamiast pisać recenzję do cyklu „Czytamy o dzieciach” zwijałam się z bólu na izbie przyjęć, ale tym razem mi się udało. Wrześniową recenzję chciałam poświęcić książce „Rodzicielstwo przez zabawę” Lawrence J. Cohena. Dla kogo jest ta książka? W zasadzie dla wszystkich rodziców. Chociaż patrząc z perspektywy czasu, najwięcej skorzystają na niej rodzice, których dzieci zaczynają wchodzić w etap zabaw tematycznych, bo zabawa maluchów oparta na mechanicznym poznawaniu otaczającego świata, nie jest zasadniczo tematem tej książki. Oczywiście pewne założenia dotyczą wszystkich dzieci. Jak chociażby teoria „napełniania kubka”, o której pisałam już kiedyś. (Napełnianie kubka) Ale tak naprawdę dopiero jak dziecko zaczyna interesować się zabawą bardziej złożoną – odgrywa swoje własne scenki, w dodatku chce koniecznie do tego wciągnąć kogoś dorosłego, później inne dzieci… Dopiero wtedy wiedza, rady i pomysły zawarte w tej książce udzielają się z całą swoją mocą. Kilka tematów, które porusza ta książka: – czy pozwolić bawić się dzieciom bronią? – jak radzić sobie z zalewającą dzieci falą reklam? – kiedy podążać w zabawie za dzieckiem, a kiedy możemy próbować zmieniać jej bieg? – jak ważny dla dzieci jest kontakt fizyczny? – czy chłopcy i dziewczynki powinni się bawić w to samo? – czy bawić się lalkami Barbie/samochodzikami/różowymi/itd kucykami jeśli dana zabawa nas drażni? – czemu dzieci w zabawie tak często próbują wszystko kontrolować? – jak pomagać dzieciom w zabawie przełamać ich lęki, strachy i opór? – jak zamienić opór dziecka w codziennych sytuacjach, takich jak ubieranie się, wykonywanie poleceń rodzica itd, na dobrą zabawę dla obu stron? – czemu tak trudno dorosłym dać się ponieść zabawie? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi znajdziecie w tej właśnie książce. Serdecznie polecam nie tylko rodzicom dzieci w wieku przedszkolnym, ale i tych trochę starszych. Ta książka naprawdę pozwala zrozumieć wiele zachowań dzieci, pomaga nawiązać i utrzymać więź z własnym dzieckiem i ułatwia codzienne funkcjonowanie w rodzinie. A na zakończenie jeszcze cytat z tej właśnie książki, który pojawił się ostatnio na naszym facebookowym profilu: Po więcej wpisów o książkach na temat dzieci zapraszam na listę: Jeśli masz na swoim blogu recenzje ciekawych książek o dzieciach, bardzo proszę skontaktuj się ze mną. Bardzo chętnie dodam je do listy, nawet jeśli do tej pory nie brałaś udziału w naszym cyklu. Po zakończeniu cyklu chciałabym po prostu stworzyć wielką bazę danych z recenzjami książek o dzieciach, tak żeby rodzice nie zgubili się w natłoku mnożących się ciągle poradników, z których jak wiadomo – jedne są lepsze, drugie – to raczej strata czasu. Więc jeśli możesz pomóc w wybieraniu tych wartościowych, prześlij mi link do swojej recenzji na nasze.kluski@o2.pl lub wpisz w komentarzu poniżej. Post Rodzicielstwo przez zabawę pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

NASZE KLUSKI

3 błędy dzisiejszych rodziców

Jak wszędzie, tak i w wychowaniu – mody się zmieniają. Jeszcze niedawno standardowym zaleceniem było karmienie niemowlaków o ściśle określonych porach i zostawianie ich do wypłakania, powszechnie wierzono też, że dziecka nie da się dobrze wychować bez użycia paska. Teraz z perspektywy czasu wiemy już jak bezsensowne to były założenia. Nauczyliśmy się na błędach naszych dziadków i naszych rodziców. Ale wychowanie dziecka to w dalszym ciągu eksperyment. Co prawda wiemy coraz więcej o dzieciach i ludziach w ogóle. Nie popełniamy już takich błędów, na jakie my byliśmy narażani, szukamy lepszych sposobów, innych dróg… Ale to nie znaczy, że nie popełniamy błędów. Jeśli miałabym wybrać 3 błędy dzisiejszych rodziców, które mi samej wydają się najbardziej oczywiste, to postawiłabym na 1) Brak nudy – staramy się, żeby nasze dzieci miały masę ciekawych zajęć, żeby ciągle się czegoś nowego uczyły, dowiadywały, żeby z tej strasznej nudy nie przychodziły im do głowy głupie pomysły. A tymczasem nuda jest nam bardzo potrzebna. W dzisiejszym przeładowanym bodźcami świecie, każdemu potrzebny jest czas tylko dla siebie. To czas, w którym nasz mózg i mózg naszych dzieci ma szansę przetworzyć to, co odebrał w ciągu całego dnia czy tygodnia. To czas na pokładanie sobie wszystkiego. To czas na poznanie siebie samego, własnych potrzeb i zainteresowań. Jest to też sposób budowania w dziecku pomysłowości i kreatywności. Nie musimy mu bowiem cały czas zapewniać zajęcia, pozwólmy, żeby czasem samo go sobie poszukało. Więcej na temat nudy znajdziecie w artykule, który napisałam na blogu „Kreatywnym okiem” – Nasza nuda zła! Zapraszam. 2) Chwalenie – wielu z nas ma żal do swoich rodziców, dziadków czy nauczycieli o to, że widzieli tylko złe zachowanie, niedociągnięcia, błędy. O to, że nie doceniali wysiłków, starań, pracy, nie zauważali wszystkiego tego, co było dobre. Chcemy tego oszczędzić naszym dzieciom. Wierzymy, że chwaląc dzieci za wszystko, budujemy w nich poczucie własnej wartości i dajemy lepszy start w życiu. Ale ta droga tak naprawdę też do niczego nie prowadzi. Jest wiele badań, które pokazują, że dzieci nadmiernie chwalone wcale nie stają się pewniejsze siebie. Być może dlatego, że chwalenie jest miłe. I ktoś, kto jest przyzwyczajony do tego miłego uczucia, nie chce go stracić. A co za tym idzie – nie będzie wybierał zadań zbyt ambitnych i zbyt trudnych, żeby przypadkiem nie okazało się, że sobie nie poradzi. A nie podejmując ryzyka, traci wiele okazji do nauki i rozwoju. W dodatku w pewnym sensie traci pewność siebie, bo nie sprawdza swoich prawdziwych możliwości, bojąc się porażki. W ten sposób nigdy tak naprawdę nie wie, na co go stać i co może osiągnąć. Są inne sposoby budowania w dziecku pewności siebie, ot chociażby bycie z nim, szczere zainteresowanie tym, co go interesuje, poświęcanie mu uwagi, niezależnie od tego, czy postąpi źle czy dobrze. Może więc warto się czasem zastanowić zanim wykrzykniemy „Och jaka śliczna kreseczka!” czy „Ojej, jaki ty jesteś zdolny”. Więcej na ten temat znajdziecie tutaj – The Secret to Raising Smart Kids – O pochwałach – Jak to działa. Pochwały.  3. Brak zaufania do umiejętności dziecka – jak było kiedyś – wiadomo. Dzieci latały samopas z kluczem na szyi, bo dorośli w pracy, albo zajęci. Bawiły się gdzie chciały. Nikt nie myślał o możliwych konsekwencjach takiego stanu rzeczy. Nikt nie myślał o potrzebie ciągłego nadzoru, o konieczności zabezpieczania wszystkich kantów itd. Dzisiejsi rodzice mają za to tendencje do ciągłego zastanawiania się, jak zabezpieczyć dziecko. Nie wiem skąd to wynika, być może stąd, że teraz nastawieni jesteśmy na całkowitą kontrolę i planowanie naszego życia, musimy więc zawczasu oszacować wszelkie niebezpieczeństwa i zastosować środki zapobiegawcze, żeby przypadkiem nic nam naszego planu nie zniszczyło. Być może też z tego, że media karmią nas tymi wszystkimi wypadkami, nieszczęściami i katastrofami. Albo z tego, że producenci widzą w nas, rodzicach, dużą siłę nabywczą i wmawiają nam, że jeśli jesteśmy dobrymi rodzicami i chcemy dobrze dla naszego dziecka, to przecież musimy mu zakupić najbezpieczniejsze rzeczy, zabezpieczyć go na każdy możliwy wypadek i oni tu przychodzą nam z pomocą, żebyśmy nie musieli się sami martwić. Chociaż oczywiście zanim nie zasugerowali nam, że powinniśmy się martwić, wcale nie widzieliśmy zagrożenia. Och jak dobrze, że ich mamy. A być może jest to wynik jeszcze czegoś całkiem innego. W każdym razie – nie pozwalamy naszym dzieciom na podejmowanie ryzyka. Jesteśmy zawsze krok przed nimi, tak na wszelki wypadek, żeby im pomóc. Bo przecież są małe, same sobie nie poradzą. Same nie zauważą zagrożenia. Tylko zapominamy, że jeśli my je odpowiednio wcześniej zabezpieczymy, to też nie zauważą tego zagrożenia. Co więcej, będą żyły w przekonaniu, że tego zagrożenia w ogóle nie ma. A nie oszukujmy się – nie da się pilnować dziecka 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu aż do osiemnastki. A świat jest pełen zagrożeń. Chociaż często są to zagrożenia, które są dużo większe w naszych głowach, niż w rzeczywistości. Bo czy większość upadków nie kończy się najwyżej płaczem i siniakiem? Jeśli będziemy dziecku zabraniać wszystkiego, ciągle go asekurować, to nie dość, że trudniej będzie mu nauczyć się realnego szacowania niebezpieczeństwa, to jeszcze ewidentnie wysyłamy mu sygnał – ty nie umiesz, ty sobie nie poradzisz. A nie wierząc w możliwości dziecka podkopujemy jego poczucie własnej wartości. I zasypywanie go pochwałami za „śliczny obrazek” niewiele tu pomoże. W każdym razie, pozbawiając dzieci możliwości uczenia się na własnych błędach, dając dziecku poczcie złudnego bezpieczeństwa, działamy na jego szkodę. Oczywiście trzeba brać poprawki na możliwości dziecka, nie zostawiajmy rocznego dziecka samego na placu zabaw z nożem. Ale czasem warto jest być krok za dzieckiem, a nie ciągle przed nim. O tym dlaczego dzieci powinny podejmować ryzyko pisałam już tutaj. A o tym, jakie mogą być tego konsekwencje tutaj.   Na końcu chciałam zaznaczyć, że jest to moja subiektywna lista i nie musisz się ze mną zgadzać. A Twoim zdaniem – co jest największym błędem współczesnych rodziców? Chętnie poznam inne opinie. Pamiętaj że ten wpis możesz zawsze udostępnić swoim znajomym, wystarczy kliknąć odpowiednią ikonkę pod formularzem zapisu na newslettera. Jeśli uważasz, że komuś z Twoich znajomych ten tekst może się przydać – bardzo proszę – udostępnij. Post 3 błędy dzisiejszych rodziców pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

NASZE KLUSKI

Ratunku, moje dziecko idzie do przedszkola!

Ponieważ doszły mnie pytania, o to jak pomóc dziecku, które idzie do przedszkola, jak sobie radzić w takiej sytuacji i co robić, kiedy zasady przedszkolne różnią się od tych stosowanych przez nas w domu? Postanowiłam zmierzyć się z tym tematem na blogu. Co prawda nie jestem specjalistką i nie mam wielkiego doświadczenia w kwestii przedszkoli, jako że mój ostatni kontakt z tymi placówkami miał w zasadzie miejsce jakieś 25 lat temu, a Klusek dopiero w tym roku zdecydował, że chce tam trafić. Ale przecież zawsze można zapytać kogoś, kto wie lepiej. Oczywiście najlepiej by było wybrać takie przedszkole, które idealnie odpowiada naszym metodom wychowawczym i w którym wszystkie praktyki się nam podobają. Tylko w realnym świecie nie zawsze jest taka możliwość. Chociażby z powodów finansowych, czy lokalizacji. Dla mnie osobiście największym problemem były trzy kwestie:  Czy i w jaki sposób można tak przygotować dziecko do przedszkola, żeby z jednej strony potrafiło wyrażać własne zdanie i zachowywać się „w zgodzie ze sobą”, a z drugiej strony nie naraziło się na przyklejenie łatki „niegrzecznego dziecka”, które nie słucha Pani i żeby nie przeszkadzało nadmiernie Pani, która przecież ma pod swoją opieką nie tylko jedno dziecko?  Dzieci, które dużo wiedzą na jakiś temat bardzo chętnie tą wiedzą się dzielą i nie zważają na to, czy ktoś ich słucha czy nie, nie dopuszczając innych do głosu. A to może z jednej strony zrazić kolegów, z drugiej strony – przeszkadzać Pani w prowadzeniu zajęć. Czy rodzić może coś zrobić, żeby do tego nie dopuścić jednocześnie nie zabijając w dziecku ciekawości świata?  Co może zrobić rodzic, któremu nie podoba się metoda wychowania oparta na karach i nagrodach, żeby w przedszkolu jego dziecko nie było w ten sposób traktowane? Czy w ogóle można coś zrobić? Zadałam więc te pytania, znajomym przedszkolankom oraz mamom, które posłały swoje dzieci do „normalnych” przedszkoli, chociaż nie do końca zgadzały się na stosowane tam metody pracy. I w zasadzie wszyscy powtarzali mniej więcej to samo co Agata Wałkowska – nauczyciel wychowania przedszkolnego, terapeuta i oligofrenopedagog: „To normalne, że mamy obawy i ciągle rozmyślamy „co będzie kiedy..”. Jest na to rada. Zaufanie. Zaufanie swojemu dziecku i nauczycielom, czy opiekunom. Jeśli od początku traktujemy swoje dziecko jako partnera, traktujemy z szacunkiem to ono przeniesie całe to dobro do przedszkola, czy szkoły. Jeśli szanujemy jego zdanie, to ono będzie potrafiło szanować zdanie innych. a kadrze zaufamy, jeśli dobrze ją poznamy.” Co więc konkretnie może zrobić rodzic? 1) Po pierwsze – rozmawiać o swoich metodach wychowawczych i o swoich celach: „Nie bójmy się pytać, nie bójmy się mówić, w czym nasze dzieci są ekspertami, a w czym mają problemy. Mądry pedagog będzie to traktował jako podstawę do pracy z dzieckiem.” (Agata Wałkowska) Ale pamiętajmy, że panie przedszkolanki, to nie rodzice. Panie biorą pod opiekę kilkanaścioro dzieci i nie zawsze mogą zastosować się do wszystkich naszych zaleceń. Poza tym najczęściej są to osoby z doświadczeniem, mają już swoje wypracowane i sprawdzone metody, które pozwalają im na pracę z grupą i też nie możemy wymagać, że raptem, specjalnie dla nas, to wszystko rzucą. Ale rozmawiać zawsze można: „Jak najbardziej wysłuchujemy wszystkich sugestii każdego z rodziców. Jednak przy tak licznych grupach nie da się wcielać założeń każdego rodzica. Dobieramy takie metody żeby odpowiadały każdemu, a zarazem żeby nam było dobrze pracować” – jak mówi znajoma przedszkolanka z publicznego przedszkola pod Warszawą. Ważne jest jednak to, jak rozmawiamy. Dlatego: 2) Po drugie – zaufać, że panie w przedszkolu znają się na swojej pracy i chcą dobra dziecka. Naprawdę jest przecież wiele dobrych, profesjonalnych, serdecznych przedszkolanek, które kochają swoją pracę. A nie tylko takie, o których od czasu do czasu piszą media. Musimy pamiętać, że te panie, które pojawiają się w mediach, to jednak wyjątki i nasze dziecko ma bardzo dużą szansę, że na taką panią nie trafi. Z resztą, jeśli będziesz rozmawiać z dzieckiem i obserwować jego zachowanie w domu, to jest duża szansa, że zauważysz, jeśli w przedszkolu Twoje dziecko przeżywa traumę. Nie zakładaj więc na wstępnie, że masz do czynienia z kimś niekompetentnym. Przyjmij, że zarówno Tobie jak i pani, zależy na dobrej współpracy i dobru dziecka. Traktuj przedszkolankę swojego dziecka z szacunkiem i sympatią, a zapewne i ty będziesz tak traktowana. „W przedszkolach pracują przecież osoby wykształcone, z doświadczeniem i niejedno dziecko przez ich ręce i serce przeszło i generalnie to osoby kochające, lubiące dzieci i życzliwie do nich nastawione Jak się do nich w ten sposób nastawisz i będziecie fajnie współpracować, to nawet jak jakieś zachowania będą trudne dla pani, to na pewno uda się rozmową w domu i przedszkolu wypracować wspólny front.” (Doświadczona mama) Ale pamiętaj, że: „potrzebna jest współpraca między kadrą a rodzicami. Jeśli widzimy bariery w kontakcie i brak reakcji, to omijajmy taką placówkę szerokim łukiem!” (Agata Wałkowska) 3) Po trzecie – od początku ucz dziecko wyrażania własnych potrzeb, ale też okazywania szacunku potrzebom innych osób. Niech dziecko wie, że ma prawo do tego, żeby powiedzieć, jeśli coś mu się nie podoba, jeśli źle się z czymś czuje, jeśli coś chce… Ale też w miarę możliwości powinno rozumieć, że nie jest na świecie samo i powinno się liczyć z uczuciami i potrzebami innych. Pytanie jak tego dokonać, to w zasadzie temat na oddzielny wpis. Ale zapewne dobry przykład ze strony rodziców i rozmowy o emocjach własnych i cudzych, będą dobrym startem. Jeśli dzieci będą z jednej strony wyrażać swoje potrzeby, a z drugiej strony – rozumieć, że inni mogą mieć odmienne zdanie, będzie im dużo łatwiej dostosować się do zasad panujących w grupie przedszkolnej. A nie oszukujmy się, jakieś zasady zawsze są. „należy uczyć dziecko komunikowania swoich potrzeb, ale to nie znaczy że wszyscy będą spełniać jego życzenia (jak to niektórzy myślą). Jeżeli jest pora leżakowania to dziecko powinno leżeć na leżaku. Nawet jeśli nie ma ochoty spać to nie powinien hałasować i przeszkadzać innym.”  (Znajoma przedszkolanka) „w przedszkolu dziecko uczy się (…) słuchać i odpowiadać na potrzeby innych. Skoro nawet w żłobku maluchy sobie pomagają i wzajemnie się pocieszają, to w przedszkolu dzieci jeszcze bardziej są wrażliwe na potrzeby innych. Dziecko powinno mówić ale również musi nauczyć się słuchać. W domu można o tym przypominać przedszkolakowi, gdy przerywa komuś rozmowę, natomiast w przedszkolu z pewnością dzieci same dojdą do porozumienia i nie ma co ingerować.” (Pedagog – joanna.e.pl) 4) Po czwarte – pamiętaj, o dziecku i jego uczuciach. Jeżeli uprzesz się i wyegzekwujesz stosowanie Twoich metod tylko do Twojego dziecka, to może się okazać, że dziecko będzie się czuło wyobcowane z grupy. Mamy, które pisały o tym, że udało im się wynegocjować wyłączenie ich dzieci z systemu nagród-motywatorów, stosowanych tak często w przedszkolach, ostatecznie odpuszczały widząc reakcje dziecka: „W przedszkolu mojego syna wynegocjowałam to, żeby był wyjęty z systemu naklejek za dobre sprawowanie (w tym „ładne zjedzenie obiadu”…). Po miesiącu widać było, że mu z tym źle, że jest inny i dałam spokój.” Dlatego lepiej się najpierw dobrze zastanowić na czym tak naprawdę nam zależy. Być może niektóre rzeczy można odpuścić, szczególnie, że 5) Po piąte – dzieci potrafią się dostosować do różnych metod i sytuacji. Będąc w przedszkolu stosują się do metod przedszkolnych, będąc w domu – do domowych. Będąc z dziadkami czy ciociami – jeszcze zachowują się jeszcze całkiem inaczej. I chyba jest to dla nich w pewnym stopniu korzystne, mogą porównać różne zachowania i ostatecznie w późniejszym życiu same zdecydować, według jakich metod i wartości chcą funkcjonować. 6) Po szóste – rozmawiać z dzieckiem. Pytać o to, co wydarzyło się w przedszkolu, ale nie tylko. Jeśli dziecko po powrocie do domu mówi, że dostało karę, czy nagrodę – zapytajmy za co. I wspólnie z dzieckiem zastanówmy się, czy faktycznie jest to coś wartego kary/nagrody. Jeśli nie – to zastanówmy się czemu tak jest. Spróbuj wytłumaczyć dziecku, czemu pani postąpiła tak, a nie inaczej, podpowiadaj inne rozwiązania w zaistniałej sytuacji. Jednym słowem, wykorzystuj sytuacje w przedszkolu do rozmowy z dzieckiem o swoich wartościach i poglądach. „Moje dziecko w przedszkolu nauczyło się słowa „grzeczny” i jak go używało, to z nim rozmawiałam i pytałam, co to znaczy? Jak mi kiedyś powiedziało, że dzisiaj był grzeczny w przedszkolu, bo nie płakał, to mu wytłumaczyłam, że jak czuł się źle, smutny, to powinien to wyrażać i może się rozpłakać. Porozmawiałam potem z panią i zapytałam o to, czy wyrażanie emocji jest czymś „niegrzecznym”. Pani podjęła refleksję i się ze mną zgodziła.” (Wypowiedź jednej z pytanych mam) Poza tym teraz, kiedy już nie jesteś ze swoim dzieckiem 24 godziny na dobę, tak naprawdę rozmowa jest jedynym sposobem na to, żeby dowiedzieć się, co dzieje się w świecie Twojego dziecka. I lepiej już teraz nauczyć się rozmawiać z nim, szczerze i otwarcie, bo z czasem okaże się, że w świecie dziecka jest coraz mniej miejsca dla rodziców. A ty coraz mniej i mniej, znasz swoje własne dziecko. 7) Po siódme – zaufać temu co włożyliśmy w już dziecko. W końcu wychowujemy je już przez jakiś czas i w dalszym ciągu będziemy je wychowywać. Przedszkole to nie jedyne miejsce, gdzie dziecko będzie przebywać. Nigdy nie uchronimy dziecka przed całym światem. Ale to też jest w pewnym sensie dobre, bo w ten sposób dziecko ma szansę wyrobić sobie własne zdanie na temat różnych rzeczy, a nie powtarzać tylko zdanie rodziców. A chyba w końcu chcesz, żeby Twoje dziecko wyrosło na człowieka myślącego samodzielnie, prawda? Jeśli więc będziemy dawać dzieciom dobry przykład i – po raz kolejny – rozmawiać z nimi o tym, co przeżywają na bieżąco, to przedszkole mu nie zaszkodzi. „Włożyłaś coś w dziecko przez te 3-4 lata, to teraz nadszedł czas zaufania dziecku i pozwolenia mu, żeby zaczęło korzystać z tego. Przedszkole nie zniszczy tego co wypracowałaś i nad czym zapewne dalej będziesz po przedszkolu pracowała.” (Jedna z mam) 8) Po ósme – traktować dziecko tak, jak do tej pory. W dalszym ciągu wychowywać. W dalszym ciągu rozmawiać. Pomagać w adaptacji do nowych warunków. Starać się zrozumieć emocje dziecka, które wiążą się ze zmianą, którą dziecko przeżywa. To normalne, że dziecko może się bać zostać samo, może tęsknić za rodzicami, a jednocześnie chcieć bawić się z dziećmi. Zmiany często są trudne, nie tylko dla dzieci i warto o tym pamiętać. Podsumowując A na zakończenie zacytuję jedną mamę, która jak sama mówi, od siedmiu lat ma w przedszkolu jakieś dziecko (obecnie trzecie): „Podsumowując – lubię nasze przedszkole, ale jak coś mnie uwiera, to o to pytam. Jestem aktywna, włączam się w życie przedszkola, patrzę i słucham, jak się wszyscy odnoszą. Słucham i pytam moich dzieci – mają nieraz ciekawe komentarze. I to jedyne porady, jakie mam. No chyba poza jedną – uśmiechać się, miło zagadać, trzymać kontakt i nie wchodzić z negatywnym nastawieniem.” A czy przedszkole, do którego chodzi Twoje dziecko wyznaje takie same poglądy na wychowanie jak Ty? A jeśli nie, to jak sobie z tym radzisz i jak radzi sobie z tym Twoje dziecko? Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii. A jeśli masz jakieś inne pytania czy problemy, które chciałabyś, żebym poruszyła na blogu – bardzo proszę daj mi znać. W komentarzu, mailem (nasze.kluski@o2.pl), czy na FB. Obiecuję, że postaram się pomóc. Jeśli uważasz, że ten wpis może się komuś jeszcze przydać, bardzo proszę, podziel się nim ze znajomymi. Wystarczy kliknąć odpowiednią ikonkę pod newsletterem. Post Ratunku, moje dziecko idzie do przedszkola! pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

NASZE KLUSKI

3 sposoby na budowanie w dzieciach kreatywności

Nie wiem na ile kreatywność jest cechą wrodzoną, a na ile nabytą. Pewnie tak do końca to nikt tego nie wie. Ale nie ulega wątpliwości, że my, jako rodzice, mamy spore pole manewru jeśli chodzi o jej pobudzanie (i niszczenie) w naszych dzieciach. Jakie? Możliwości jest bardzo dużo, ale zacznijmy powoli. 3 sposoby na budowanie kreatywności w dzieciach 1. Dawaj przykład. Jeśli Ty na co dzień nie boisz się nieoczywistych rozwiązań, Twoje dziecko zapewne szybko to podłapie. Bo dzieci nas naśladują. Taki przykład z maminego podwórka – gotujesz zupę i nagle zdajesz sobie sprawę z tego, że skończyła Ci się marchewka. I co teraz? Nie panikuj, tylko zapytaj dziecka. I nie zbywaj każdej jego propozycji zbyt pochopnie. Nad każdą możecie się wspólnie zastanowić. Początkowo, jeśli dziecko jest nie przyzwyczajone do podejmowania takich decyzji, albo jeszcze zwyczajnie za małe, spróbuj podsunąć mu kilka możliwości. Tych mniej i bardziej sensownych – zróbmy zupę bez marchewki, pójdźmy do sklepu, zróbmy marchewkę z plasteliny, albo ugotujmy zamiast marchewki samochodzik… Spróbujcie razem rozważyć te propozycje i wybrać najlepszą. 2. Daj dziecku czas i swobodę. Niech poznaje świat w swoim tempie i na własną rękę. Zamiast pokazywać do czego służy nowa zabawka, pozwól dziecku odkryć to samodzielnie. Być może znajdzie dla niej całkiem nowe zastosowanie. Dopiero kiedy samo już skończy eksperymentować z nową zabawką, możesz zasugerować swoje propozycje zabawy, których być może dziecko nie odkryło. Ale najpierw poczekaj cierpliwie, niech samo ją zbada. Tak samo sprawa się ma ze sprzętami domowymi. Zanim dasz dziecku łyżkę przy obiedzie, może warto dać mu ją do zabawy. Niech ją pozna, przebada i sprawdzi jej możliwości. Inaczej może się okazać, że łyżka jest ciekawsza od jedzenia i z obiadu nici. Pozwól się dziecku bawić sprzętami domowymi (w granicach zdrowego rozsądku – tasak kuchenny może nie koniecznie będzie dobrą zabawką dla rocznego dziecka), których będzie później używać, niech je pozna na własnych warunkach i próbuje używać ich tak, jak podpowiada mu instynkt. (Więcej na temat zabawy sprzętami domowymi tutaj – Pozwólmy dzieciom bawić się według ich własnych reguł. Zabawa heurystyczna.) Ta sama zasada dotyczy również zabawy na dworze. Obecnie place zabaw są skonstruowane tak, że zostawiają niewiele miejsca na wyobraźnię i własną inicjatywę. Dlatego jeśli zauważysz takie zachowania u Twojego dziecka, nie powstrzymuj ich od razu. Oczywiście jeśli nie wiążą się z bezpośrednim narażeniem życia czy zdrowia. To że dzieci próbują robić coś inaczej niż się im każe, jest całkiem naturalne i nie ma sensu zabraniać im wchodzić na zjeżdżalnie od śliskiej strony, czy próbować bujać się na huśtawce w poprzek, czy czegokolwiek innego, co przyjdzie im do głowy, tylko dlatego, że „tak się nie robi”. W takiej zabawie ważnej jest też odpowiednie ubranie dla dziecka. Jeśli chcemy, żeby dziecko się dobrze i kreatywnie bawiło ubierzmy je tak, żeby nie trzeba było co chwila mówić – „tam nie, bo się ubrudzisz, tu nie, bo przemoczysz buty, tak nie rób, bo ci majtki widać, a w ogóle, to zobacz jaka jesteś brudna, już lepiej wracajmy do domu.” Pod ostrzałem takich komunikatów naprawdę trudno jest szukać kreatywnych rozwiązań. 3. Nie niszcz dziecięcej kreatywności.  Niestety często nam się to zdarza. Z obawy przed tym, że dziecko sobie coś zrobi. Ze strachu, że inni powiedzą, że źle wychowujemy dzieci, bo się dziwnie zachowują. Z chęci wychowania ich na „grzeczne dzieci”. A czasami po prostu powtarzając bez refleksji, to co my słyszeliśmy jako dzieci. Albo całkiem niechcący. Jeśli chcesz sprawdzić czy i Ty przypadkiem, nieświadomie nie działasz przeciw kreatywności swojego dziecka, przeczytaj mój artykuł na blogu Kreatorka Jutra – 3 rzeczy, które niszczą w dzieciach kreatywność. Jeśli spodobał Ci się wpis, daj mi proszę jakoś o tym znać – napisz komentarz, udostępnij znajomym (wystarczy kliknąć odpowiednią ikonę pod tekstem), polub nas na FB – dla Ciebie to tylko chwila, a ja przynajmniej będę wiedziała, że nie piszę w próżnię.   Post 3 sposoby na budowanie w dzieciach kreatywności pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

Lista rzeczy do zrobienia z dzieckiem jesienią

NASZE KLUSKI

Lista rzeczy do zrobienia z dzieckiem jesienią

NASZE KLUSKI

A jeśli mamie się coś stanie? – czyli jak przygotować dziecko na wypadek w domu

Jak już się „chwaliłam” na FB w zeszły piątek trafiłam do szpitala z zapaleniem wyrostka. I właśnie w związku z tym naszły mnie pewne, dość oczywiste, myśli. Otóż – nie jestem niezniszczalna. Są sytuacje, w których nie mogę brać 100% odpowiedzialności za siebie. A tym bardziej za własne dzieci, które przecież mam pod samodzielną opieką, jak niejedna matka w Polsce. Mamie też może przydarzyć się wypadek Wydaje nam się, że skoro jesteśmy przy dzieciach, to przecież nic im się nie stanie. Są pod opieką, lepiej więc ich nie martwić, nie straszyć, lepiej żeby bawiły się w spokoju nie myśląc o tym, że coś złego może się wydarzyć. A przecież może. Różne są sytuacje. Mama nie jest niezniszczalna. I nawet jeśli w najlepszy z możliwych sposobów będziemy o siebie dbać (co jak wiadomo, nie zawsze jest takie łatwe), to przecież każdemu może zdarzyć się chociażby zemdleć. I w jakiej sytuacji zostawiamy wtedy dziecko? Stoi nad mamą, z którą nie ma kontaktu i nie ma zielonego pojęcia co zrobić. Warto więc może przedyskutować z dzieckiem podstawowe zagrożenia i pokazać mu co może wtedy zrobić. Co zrobić? Jak przygotować dziecko na wypadek w domu? Ja mam już plan. 1) Po pierwsze przedstawić dziecku podstawowe zagrożenia – pożar, omdlenie, zachłyśnięcie, złamanie przez mamę nogi czy czegoś innego, takie tam. W prostych słowach, bez paniki i łez w oczach. Powiedzieć dziecku co ma w takiej sytuacji  zrobić. Tak jak to już pisałam odnośnie tego, co zrobić kiedy dziecko się zgubi. (Co ma zrobić dziecko, które się zgubi?) My pewnie będziemy ćwiczyć te sytuacje na ludzikach lego. Myślę, że z punktu widzenia mamy i dziecka w wieku przedszkolnym,  która jest sama w domu z dziećmi, dobrze by było nauczyć malucha rozpoznawać czy człowiek oddycha czy nie i jak zrobić masaż serca i sztuczne oddychanie. Podobno już przedszkolaki mogą próbować, w razie potrzeby (Pierwsza pomoc – co musi umieć twoje dziecko). I pewnie co zrobić przy zadławieniu czy innym zachłyśnięciu, ale nie wiem, czy taki przedszkolak jest w ogóle coś w stanie fizycznie zdziałać, jak mama zacznie się dusić? Może ktoś wie? I może jeszcze o tym, że przy silnym krwotoku, trzeba przyciskać ranę. Czyli opracować takie sytuacje, w których mama czy opiekun traci przytomność. Bo takich małych dzieci nie puszczamy przecież nigdzie bez jakiejś opieki, czyli w sytuacjach mniej dramatycznych, będą gdzieś obok mieli świadomą osobę, która nawet jeśli nie będzie mogła sama pomóc, to przynajmniej powie, co trzeba zrobić. Ale tak czy siak, dla małego dziecka najważniejsze jest żeby wiedziało, że musi kogoś zawiadomić, czy to fizycznie, czy telefonicznie, czyli: 2) Po drugie trzeba uświadomić, że w razie czegokolwiek nie powinno siedzieć w domu i płakać, tylko biec do sąsiadów i prosić o pomoc. A jak nie może znaleźć sąsiadów czy kogoś dorosłego, to: 3) Po trzecie nauczyć obsługi telefonu, tak, żeby było w stanie zadzwonić pod 112. I tu zastanawiam się – uczyć 112, żeby nie musiał się zastanawiać w sytuacji kryzysowej? Czy może każdego numeru oddzielnie – 997, 998, 999? Bo dochodziły mnie głosy, że pod 112 trudno się dodzwonić? Ktoś ma jakieś doświadczenia w tej kwestii? 4) Uświadomić, czym jest taki telefon, że to nie zabawa oraz że liczy się każda chwila, więc im szybciej zadzwoni tym lepiej. 5) Uświadomić, że zanim zadzwoni, musi się zastanowić, czy jest bezpieczny. Bo jeśli stoi na środku ulicy, czy w mieszkaniu się pali, to najpierw trzeba znaleźć bezpieczne miejsce, a dopiero potem dzwonić, a jak nie ma telefonu to szukać dorosłego. 6) Przygotować Kluska na to, co usłyszy jak dodzwoni się po pomoc. Powiedzieć, że tam będzie pan lub pani, że trzeba jej powiedzieć swoje imię i nazwisko, wiek, adres (czyli muszę nauczyć go również całego naszego adresu, bo na razie zna tylko ulicę), powiedzieć co się stało. Oraz że ma słuchać tego co mówi osoba po drugiej stronie słuchawki i robić dokładnie to co mu powiedzą, włączyć tryb głośnomówiący i nie rozłączać się samemu. Myślę, że pomogą nam tutaj w utrwalaniu tej wiedzy po raz kolejny ukochane ostatnio figurki lego, z którymi możemy przecież odgrywać takie scenki rozmów. 7) Podać kilka przykładów sytuacji, w których jest jakieś zagrożenie i pytać go, co by zrobił. Np. mama upadła, leży i się nie odzywa, co byś zrobił? Ale takie sytuacje dobrze jest też przeplatać sytuacjami mniej dramatycznymi. Np. twój brat się przewrócił, zdarł kolano, leci mu krew i płacze, co możesz zrobić? Tak dla pokazania, że nie za każdym razem trzeba wzywać karetkę. 8) Zrobić rysunkową instrukcję, tak dla przypomnienia i umieścić w widocznym miejscu. Oczywiście nie chodzi o to, żeby to wszystko robić na raz. Bo pewnie żadne dziecko nie wytrzyma takiej lekcji. Raczej trzeba po prostu na co dzień i sukcesywnie przekazywać i ćwiczyć tą wiedzę trochę w międzyczasie. A Ty masz jakieś doświadczenia w tej kwestii? Przygotowujesz dzieci, tak na wszelki wypadek, czy boisz się, że niepotrzebnie je to zmartwi? W jakim wieku najlepiej jest zacząć? Podziel się proszę swoimi doświadczeniami. Chętnie skorzystam. A tutaj jeszcze ciekawa strona, ale dla trochę starszych dzieci i po angielsku – Life. Live it.First aid education for children. Jeśli uważasz, że ten wpis może się komuś jeszcze przydać, bardzo proszę, podziel się nim ze znajomymi. Wystarczy kliknąć odpowiednią ikonkę pod newsletterem.   Post A jeśli mamie się coś stanie? – czyli jak przygotować dziecko na wypadek w domu pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

NASZE KLUSKI

Angielski dla maluchów – zabawy

Wrzesień się zaczął, wracam i ja do przedwakacyjnych cykli. Na razie ustalmy, że wpis o sposobach nauki angielskiego wśród dziec – „Angielski dla maluchów„- będzie się ukazywał, nie tak ja wcześniej raz na dwa tygodnie, a raz w miesiącu – w pierwszy poniedziałek każdego miesiąca. No to możemy zaczynać. O tym, że zabawa może mieć walor edukacyjny w zasadzie tylko wtedy, kiedy w dalszym ciągu pozostaje zabawą, pisałam już nie raz. (Jak uczyć dzieci języka obcego) Dlatego dzisiaj chciałam Ci podsunąć kolejny sposób na naukę przez zabawę, lub lepiej – na zabawę z nauką. Często rodzice pytają jak zachęcić malucha do nauki, jak go w ogóle zainteresować tematem, skoro język angielski, czy jakikolwiek inny, jest dla niego totalną abstrakcją i dziecko nie widzi w nauce nic ciekawego. Sposobów jest co najmniej kilka. Ale dzisiaj powiem po raz kolejny o tym, jak nadać kontekst temu językowi, tak, żeby dziecko miało z czym go powiązać. Jest to sposób bardzo prosty. Mianowicie wykorzystujemy fakt, że dzieci interesują się innymi dziećmi. Często wystarczy zaznaczyć na wstępie, że jest taki kraj, w którym dzieci mówią całkiem innym językiem niż my tu teraz i człowiek zostaje zasypany całą masą pytań. W dzieciach budzi się jakby instynkt odkrywcy, czy nie wiem jak mam to nazwać. W każdym razie jest to bodziec na tyle silny, żeby wzbudzić zainteresowanie. Co zrobić z tym faktem? Jak go użyć, żeby pomógł naszym dzieciom w nauce? Po prostu trzeba jak najwięcej o tych dzieciach opowiadać, w nawiązaniu do różnych sytuacji – co jedzą, gdzie śpią, jakie mają zabawki, w co się bawią, itd. O tym jak zrobić lekcję kulinarną pisałam już tutaj (Jedzenie po angielsku). A o tym jak wykorzystać nieznane w Polsce zabawy z krajów angielskojęzycznych tutaj (Gra w kasztany), a także niedawno na portalu juniorowo.pl (Angielski i zabawa – nadaj sens nauce). Ale możemy też wykorzystać zabawy, które nasze dzieci dobrze znają, a w które bawią się dzieci na całym świecie. Co prawda często nie są to gry, które nazbyt ćwiczą słownictwo. Ale liczy się też to, że nasze dzieci poczują się jak te angielskie, a przez dobrą zabawę będą mogły wyrobić sobie pozytywne nastawienie do języka. Oto przykłady: Berek – czyli po angielsku „tag”. Klasycznie jak w berku, tylko jak kogoś klepniemy, nie mówimy „berek”, tylko „tag” Chowanego – „hide and seek” Podaj dzieciom nazwę, powiedz, że „hide” to „chować” się, a „seek” to „szukać”. Ustalcie „who seeks and who hides.” Ale na tym nie koniec, trzeba przecież jeszcze policzyć (przynajmniej do 10) w obcym języku, a można do tego dorzucić jeszcze np. takie zakończenie: „Ready or not, here I come!” Głuchy telefon – w angielskiej wersji „Chinese whispers”. Zanim przejdziecie do zabawy zastanówcie się, co ma wspólnego „głuchy telefon” z „chińskimi szeptami”. A potem przystępujemy do zabawy, oczywiście używając anielskich słówek. Tylko szczególnie młodszym dzieciom przyda się zawężenie tematu. Może niech hasłem będzie jedno ze słówek, które dzieci widzą na obrazkach, albo chociaż podajmy kategorię. Jeśli możliwości będzie zbyt dużo, dzieci mogą się szybko zgubić, zdenerwować i nie będą chciały dalej się bawić. A to na pewno nie są jedyne zabawy, które się pokrywają w naszych krajach. Nie wymagają wielkiego zachodu, ani specjalnych przygotowań. Warto więc może od czasu do czasu je wypróbować, ot choćby dla odmiany. Więcej wpisów o nauce języka angielskiego dla dzieci możecie znaleźć tutaj(Angielski dla dzieci). I zapraszam na kolejny wpis, już za miesiąc. A tym czasem, jeśli spodobał Ci się wpis, daj mi proszę jakoś o tym znać – napisz komentarz, udostępnij znajomym (wystarczy kliknąć odpowiednią ikonę pod tekstem) – dla Ciebie to tylko chwila, a ja przynajmniej będę wiedziała, że nie piszę w próżnię. Post Angielski dla maluchów – zabawy pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

NASZE KLUSKI

Wyrodna matka opuszcza dzieci

Wizytą w szpitalu „chwaliłam” się już na FB, a teraz przyszła pora na poszpitalne refleksje. Jak ktoś nie wie, to w piątek trafiłam na oddział chirurgii z rozpoznaniem zapalenia wyrostka i musiałam tam spędzić aż pięć dni i na ten to okres opuściłam wyrodnie własne dzieci, wcześniej oczywiście perfidnie je przyzwyczajając do mojej ciągłej obecności. A przecież ostrzegali mnie – „jak sobie przyzwyczaisz, to nie da ci się nigdzie ruszyć”. Oczywiście mowa o dziecku i o tym, że matka powinna zostawiać dziecko z innymi osobami, nie polegać wyłącznie na własnym cycku i ogólnie na wszelki wypadek nie przyzwyczajać dziecka, do tego, że jest ciągle obecna. Bo jak coś się stanie, to przecież dziecko przeżyje załamanie i tragedię. Więc już lepiej niech od małego wie, że poza mamą istnieje też świat. Nieważne że płacze. I dziecko i matka. Prędzej czy później i tak będzie musiało to przeżyć. Lepiej więc prędzej – mniejsze rozczarowanie. I ja się trochę obawiałam tej rozpaczy i rwania włosów z głowy. I tego, że sobie tam w domu nie poradzą. Ale nie oszukujmy się – przyszedł moment, że ból był silniejszy niż ta obawa i do szpitala trzeba było iść. Klusek był trochę smutny… I co? Klusek był co prawda trochę smutny, że nie może się do mamy przytulić i że musiał mamę zostawić samą w szpitalu, ale on już jest w takim wieku, że wiele rzeczy po prostu można mu wytłumaczyć. Poza tym Klusek już przeżył rozłąkę z mamą (w końcu, żeby urodził się Micha, mama przecież udała się do szpitala na kilka dni), więc o niego bardzo się nie martwiłam. To znaczy trochę się martwiłam, bo musieliśmy przez ten szpital przełożyć jego urodziny, odwołać gości i tak dalej, ale po pierwsze – nie było wyboru, a po drugie – Klusek przyjął to dzielnie i pod dobra opieką Dziadków i Tatusia bardziej martwił się o mamę niż o urodziny. Za to Micha… Ale bałam się, że Micha, który do tej pory nie przespał beze mnie ani jednej nocy, zrobi rodzinie w nocy Sajgon i że Tatuś ostatecznie na sygnale będzie z nim jechał do szpitala w środku nocy na cycka. A tu nic. Po pierwszej nocy Tatuś zdał raport, że Micha co prawda budził się trzy razy, ale dwa razy zasnął bez problemu z powrotem, a za trzecim potrzebna była butelka. Druga noc podobnie. I trzecia bez większych ekscesów. Micha, który od urodzenia przyzwyczajony był spać z mamą w jednym łóżku, który od urodzenia na zawołanie w nocy zapychany był cyckiem, w sytuacji kryzysowej wykazał się męstwem. Spotkanie na oddziale Bałam się też, że jak przyjdą na oddział (a ktoś musiał przecież odciągnąć mleko), to będzie płacz, albo na powitanie, albo na wyjściu. A tu nic. Radosne „MAMA” od Michy, miliony pytań od Kluska, cycy, papa i spokojne opuszczenie sali. Jeszcze tydzień temu na weselu Micha chciał być cały czas z mamą, a teraz jak mama w szpitalu, na zlocie rodzinnym podobno w ten sam sposób przyczepił się do taty. Żadnych krzyków, żadnych histerii. Spokój, uśmiech i opanowanie. A w przedszkolu? Do tego Klusek ma już na swoim kącie pierwszy dzień w przedszkolu. Dzisiaj zaprowadziłam go po raz drugi i pani w rozmowie powiedziała mi, że Klusek „bardzo dobrze sobie radzi, jest samodzielny i w ogóle wykazuje gotowość przedszkolną.” Żadnych problemów z zostaniem nie ma, jeśli już, to z odbiorem. I dziwi Kluska to, że dzieci płaczą jak rodzice przywożą je do przedszkola. Ja straszna matka A tak mnie straszyli, że taką krzywdę robię sobie i dziecku. Bo przyzwyczajam. Ja straszna matka. Że sobie narobię problemów i nikt, ale to nikt, nie będzie mógł mi pomóc. Jaki z tego morał? Chyba tylko taki, że z dziećmi nigdy nie można wiedzieć wszystkiego na pewno, ale odbieranie im naszej obecności tylko na wszelki wypadek, z obawy przed tym, żeby się nie przyzwyczaiły, nie ma większego sensu. Wszystkiego i tak się nie przewidzi, a jak przyjdzie prawdziwa sytuacja kryzysowa, to dzieci mogą stanąć na wysokości zadania i niejednym nas zaskoczyć. Albo nie, ale wtedy też trzeba będzie sobie jakoś poradzić. W końcu nie będzie wyjścia. Chłodne wychowanie? Oczywiście być może sprawdziła się tu teoria, że dzieci, które w młodszym wieku mogą na kimś polegać, później łatwiej radzą sobie same, niż te których rodzice od razu zmuszają do samodzielnego radzenia sobie i ograniczają im wsparcie.Tak jak na przykład jest to opisane tutaj: Profesor Michael Rutter, jeden z ważniejszych psychologów dziecięcych, odkrył, że „niemowlaki, które wychowywane są w bezpiecznym przywiązaniu pomiędzy 12 a 18 miesiącem życia, z dużo mniejszym prawdopodobieństwem niż inne niemowlaki, okazują dużą zależność w wieku czterech do pięciu lat. Bezpieczne przywiązanie buduje raczej autonomie niż zależność. (Źródło) A Twoje dziecko jak się zachowywało, kiedy musiałaś zostawić je z kimś nowym po raz pierwszy? Post Wyrodna matka opuszcza dzieci pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

Klusek w cyrku

NASZE KLUSKI

Klusek w cyrku

Matka w świecie biznesu – rozmowa z Anną Wolską-de Keijzer

NASZE KLUSKI

Matka w świecie biznesu – rozmowa z Anną Wolską-de Keijzer

Nie palę w ciąży

NASZE KLUSKI

Nie palę w ciąży

Nie ma chyba w Europie osoby, która nie słyszałaby o szkodliwości palenia. A mimo to ludzie wciąż palą. Co więcej wciąż na ulicy można spotkać przyszłe mamy, kobiety w ciąży, z papierosem w ustach. Ja tego nie rozumiem. Nie rozumiem jak można truć siebie i własne dziecko, które przecież samo się na świat nie prosiło. Oczywiście nie rozumiem też przez co musi przejść kobieta, która paląc dowiaduje się, że jest w ciąży. Nigdy nie byłam nałogowym palaczem, to i nie wiem czy ciężko jest rzucić. Dlatego zapytałam znajomą mamę. Może jej słowa pomogą komuś innemu: Rzucenie palenia nie było łatwe. Szczególnie, że byłam na urlopie, siedziałam w domu, obowiązków prawie żadnych, więc chociażby z nudów człowiek by zapalił. Ale za każdym razem jak sobie pomyślałam, że kiedy przy porodzie wyjmą go, zobaczą zielone wody albo siną skórkę to się zacznie „A co z pani za matka?!” „Jak tak można?!” To mnie motywowało. Ale oczywiście nie tylko to. W końcu skoro już się doczekaliśmy tego dziecka, to czemu miałam go skazywać na cierpienie? Myślę, że gdybym paliła i coś byłoby nie tak z Młodym,to wyrzuty sumienia nie pozwoliłyby mi normalnie funkcjonować. A czego bałam się najbardziej – niskiej masy urodzeniowej, problemów z oddychaniem i tego jak Młody będzie się rozwijał. I rzeczywiście jest czego się obawiać. Bo przecież paląc w ciąży nie tylko zmniejszamy dziecku ilość dostarczanego tlenu, co już samo w sobie może powodować problemy z przyrostem masy małego ciałka i rozwojem wszystkich jego układów niezbędnych do późniejszego funkcjonowania. Ale też dostarczamy mu cały zestaw substancji toksycznych, który nie dość, że nie pomaga w rozwoju, to jeszcze go utrudnia. Efekty są oczywiste – niedotlenienie, niedożywienie, niedorozwój fizyczny, a co za tym idzie takiemu dziecku dużo trudniej rozwijać się normalnie, a czasem nawet przeżyć (większe prawdopodobieństwo np. nagłej śmierci łóżeczkowej.) Ale to oczywiście, o ile dziecko się urodzi się żywe, bo przecież palenie może zaowocować przedwczesnym porodem albo poronieniem. Tak więc – palące kobiety w ciąży, przyszłe mamy, bardzo Was proszę, opamiętajcie się. Pomyślcie o sobie, pomyślcie o dziecku i rzućcie palenie w cholerę. Powodzenia.   Wpis powstał w związku z akcją „Nie palę w ciąży”. Tam też znajdziecie wpisy z innych blogów na ten sam temat. Post Nie palę w ciąży pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

Prezent dla czterolatka – dinozaury

NASZE KLUSKI

Prezent dla czterolatka – dinozaury

Zabawy z wodą

NASZE KLUSKI

Zabawy z wodą

8 sposobów, żeby przetrwać upał z dziećmi i nie zwariować

NASZE KLUSKI

8 sposobów, żeby przetrwać upał z dziećmi i nie zwariować

Jakie pieluchy wielorazowe wybrać?

NASZE KLUSKI

Jakie pieluchy wielorazowe wybrać?

4 powody, dla których dzieci powinny ryzykować

NASZE KLUSKI

4 powody, dla których dzieci powinny ryzykować