Ostatnie dni lata w okopie z I wojny światowej

ALE MAMO!

Ostatnie dni lata w okopie z I wojny światowej

Po chorobie nie zostało ani śladu, pierwsze dni września spędzaliśmy różno i różniście. Kluska parę razy była w Warszawie, na wszelkiej maści piknikach, ale i zaliczyła tradycyjną wycieczkę do lasu. Tym razem odwiedziliśmy historyczne miejsce. Sto lat temu na tych wydmach toczyły się ciężkie walki. Dziś to przemiły sosnowy las z rowem w kształcie zygzaka (po tym poznaje się okopy). Jesteśmy niemal pewni, że nie używano ich podczas II wojny, po prostu walki toczyły się w innym miejscu.Mało ludzi wie o tych okopach, może teraz ich trochę przybędzie, bo ustawiono tablice przy ścieżce przyrodniczej. Co prawda robiły to dzieciaki i jest na niej mnóstwo błędów, ale dobrze, że w ogóle ktoś się tym zajął. Tata Kluski napisał u siebie na blogu długi elaborat wytykający błędy i nieścisłości.Tyle historii, czas na przyjemności. Nuda panie, czyli standardowe picie kawy zbożowej, szaleństwa w hamaku, jedzenie piasku, zabawa piłką, bieganie tam i z powrotem oraz uciekanie mamie, gdy wpadła na pomysł założenia dziecku bluzy od dresu (wieczorem zrobiło się 15 stopni, dla mnie to temperatura na polar, ale nie dla Kluski).Taaak, ostatnie dni lata uczciliśmy uczciwie. A potem znów Kluska wyjechała, my w przeciwną stronę, ale też nad Wisłę i się rozpadało. Czekamy na nieco suchszą porę, żeby wreszcie pojechać gdzieś w trójkę na dłużej, ale nie wiem jak to będzie.

Gorączka

ALE MAMO!

Gorączka

ALE MAMO!

Krzywdzenie dziecka i zabieranie dzieciństwa

Nie wiem czy wiecie, ale nauka krzywdzi. Dziecko, które się uczy, z pewnością cierpi. To nic, że klaszcze z radości, gdy samodzielnie napisze literę H (ha ha!) lub T (tata!). To nic, że piszczy na widok oka Minionka, że O! O! I idzie napisać literę O. To nic, że pokazuje palcem świeżo napisane nieładne U. Ale U jak malowane! No i jeszcze I! Taka łatwa litera.Nie, naprawdę jestem pełna podziwu. Zaczęliśmy uczyć Kluskę liter po tym, jak doszłam do wniosku, że mówiąc wyrazy zapomina o spółgłoskach. Tak jakby je słabiej słyszała lub uważała za mniej ważne. Więc zaczęliśmy jej większość znajomych wyrazów literować pisząc na komputerze oraz wymawialiśmy je głoskując (nie sylabizując, sylaby w tym wypadku szkodzą, bo znów słychać tylko samogłoski, np. w "Te" Kluska słyszała głównie "e"). Bawiliśmy się edytorem tekstu, nic więcej. Ćwiczenie samego "T" spowodowało, że Kluska już umie tę głoskę wymawiać. Co prawda bardzo miękko, z angielska, ale zawsze.Po kilku tygodniach takiej zabawy (kilka miesięcy temu), dziecko widząc w czołówce filmu napis KODAC zaczęło literować. Jakby czytać litera po literze. K nie wyszło, C nie wyszło, samogłoski spoko, D ledwo ledwo. Opadła mi szczęka. A jak już ją pozbierałam z podłogi, to chwyciłam byka za rogi i przy okazji codziennych zabaw w rysowanie zaczęłam podpisywać rysunki, oraz uczyć dziecka starej kolonijnej zabawy w pokazywanie literek rękami. Gestami.Fotka jak widać ukradziona z internetów, nie znalazłam na szybko nic lepszego (z czasem zamienię ją na coś własnego z moimi paluchami), ale to mniej więcej o to chodzi. Litery z języka migowego uznałam za zbyt trudne.Jako że Kluska tego, czego nie umie powiedzieć, lub umie, ale my ostatni lamerzy, nie jesteśmy w stanie zrozumieć (np. "oji" czyli konik zrozumiałam po kilku tygodniach) - pokazuje gestami. Na początku ją sami uczyliśmy, z czasem sama zaczęła gesty wymyślać i uczyć nas. Inteligentna bestia. Gesty liter złapała bardzo szybko. Na początek poszło A, O, U, bo samogłoski lepiej kojarzyła. Dzięki gestowiOczywiście miewam swoje porażki. Dziecię całkowicie ignoruje istnieje litery M. Niby łatwa do napisania, bo tylko poziomy zygzak, ale nie. No nic, nie od razu Kraków zbudowano. :)

Trzy lata

ALE MAMO!

Trzy lata

Namiot z pałatki

ALE MAMO!

Namiot z pałatki

Lipiec się dłuży i nie może skończyć. Na szczęście zrobiło się chłodniej i nie muszę już zalegac w domu uciekając przed słońcem, ale mogę gdzieś pojechać. Jednak trzeba mieć coś w zanadrzu w razie powrotu gorących dni. Od jakiegoś czasu tata Kluski zagląda do różnych lasów i lasków w naszej okolicy, by znaleźć miejsce w miarę bez śmieci, w miarę blisko i w miarę z cieniem (czyli las liściasty, z dala od drogi). Ostatnio zawsze było tak, że jednej opcji brakowało. Ale znalazł!Blisko cmk, na tyle, że przez drzewa czasem mignie Pendolino, a na tyle daleko od cywilizacji, że żywego ducha człowiek nie spotka. Bardzo dobrze. Co prawda rosną tu gdzieniegdzie trujące konwalie, ale Kluska wyrosła już z żarcia co popadnie, więc możemy tu bezpiecznie biesiadować. Jest wywrócone drzewo służące za ławeczkę, jest punkt orientacyjny w postaci głazu narzutowego (ciekawe, jak wile jest go pod ziemią) i jest miejsce, gdzie wreszcie mogłam rozbić tipi. A dokładniej - tipi z płaszczy - pałatek, czyli z dwóch wojskowych płaszczy przeciwdeszczowych. Kupionych okazyjnie z demobilu za 20zł. W sumie. Takie cuda tylko na alledrogo. :)W środku nieco duszno, ale leśny szałas jak znalazł. Co prawda dopiero podczas rozbijania mi pingnęło, że śledzie nie wejdą w dziurki, szpilki mam tylko cztery, za to żadnego sznurka na troczki, więc rozbiłam pałatkę na pół gwizdka, w czterech punktach (pozostałe przywaliłam konarami), ale uważam, że wyszło całkiem malowniczo. Już się nie mogę doczekać, jak tu przyjedziemy we trójkę.Bo Kluska chwilowo baluje z wujkiem i babcią za granicą i świnie nie przysyłają zdjęć!Jak rozbić namiot - pałatkę? Bierzesz dwa płaszcze, sczepiasz je guzikami, na guzki zapinasz też otwory na ręce. Wbijasz kij w wykopanej dziurze w ziemi, może być płytko, ale im głębiej, tym bardziej namiot jest stabilny, do dziury z kijem wpychasz pionowo patyki do stabilizacji (lub kamienie, jeśli masz pod ręką) i zasypujesz ziemią ugniatając. Narzucasz na kij pałatki i upinasz po przekątnych, tak by wyszedł kwadrat w planie, a potem w pozostałych miejscach. I gotowe. Mnie to zajęło jakieś 10 minut, z czego 8 kopałam dołek i walczyłam z korzeniami. A, kijek powinien wystawać z ziemi na ok. 1,5 metra.My to nawet modne tipi mamy jakieś inne ;)Mamy teraz wakacje, więc więcej jeździmy na rowerach, a w wolnym czasie pracuję i szyję. Nareszcie udało mi się coś uszyć konkretnego, takie spodnie i wdzianko na upały. Materiał kurzył się w szafie ze trzy lata. :)O dziwo nawet nieźle wyszło. Tata Kluski zamówił spodnie. Już się boję. ;)

Leśne łowy

ALE MAMO!

Leśne łowy

W czasie deszczu dzieci się nie nudzą

ALE MAMO!

W czasie deszczu dzieci się nie nudzą

Plecak rowerowy Shimano - Rokko

ALE MAMO!

Plecak rowerowy Shimano - Rokko

BLW czyli Baby Lead Weaning (w wolnym tłumaczeniu Bobas lubi wybór) po dwóch latach

ALE MAMO!

BLW czyli Baby Lead Weaning (w wolnym tłumaczeniu Bobas lubi wybór) po dwóch latach

Kiedy człowiek wejdzie na grupy czy fora o BLW, uderza go obecność mam niemowląt i całkowity brak mam dwulatków (chyba że mają starsze dzieci, ale one na ogół nie były tak karmione, tylko młodsze rodzeństwo), o starszych nie wspomnę. Co się dzieje z dziećmi starszymi żywionymi tą metodą? Opartą na szacunku do dziecka, polegającą na szanowaniu jego wyborów odnośnie jego własnej diety? Przestają jeść kasze jaglaną z jabłkiem? Odrzucają sojowe pupleciki? Czy co właściwie? Może po prostu wsuwają już frytki z kebabem z resztą rodziny?A nie wiem.My na pewno lecimy dalej z tym koksem. Wbrew tabelom żywieniowym z ministerstwa moje dziecko nie je pięciu posiłków dziennie. Je tylko wtedy, gdy jest głodne i tylko to, co zechce. Jak to wygląda w praktyce?Rano mleko. Nadal jesteśmy uzależnieni od tego wynalazku od krowy, z kartonu. Ja piję mleko z płatkami, babcia owsiankę (ja czasem też), Kluska mleko saute, czasem z łyżką lub dwiema kaszki (tak, tej z cukrem). Tata pije mleko w kawie.Potem wraca tryb spontaniczny. Czasem wrzucamy małej do miski trochę twarogu, plaster szynki, plaster sera żółtego czy ogórek, ale najczęściej to ona sama dopomina się o konkretną rzecz z lodówki.Tu gryz, tam gryz, nic konkretnego. Zazwyczaj zjada surowego ogórka "z gwinta", czasem grzankę z serem od tatusia, czasem surową marchewkę. Często zjada suchy chleb (uwielbia przylepki), który zagryza przygodnie złapanym jabłkiem czy gryzem banana. Na spacerze dostanie ryżowego wafla, ogórka lub marchewkę. I drożdżówkę lub croissanta, cukier krzepi, jak powiadają mędrcy. Po powrocie ze spaceru lubi sobie zjeść parę łyżek masła orzechowego. Prócz tego na ławie ma tackę z ziarnami słonecznika i rodzynkami (tymi bez siarki).Potem następuje tak zwany lunch. Czasem zupa, czasem omlet, co tam tatuś dla córki przygotuje lub babcia dla wnuczki, jak mała ma apetyt to zje, jak nie ma, to nie zje i znów zażera chlebem czy co tam znajdzie w lodówce. Nie ma stałej pory lunchu, jakoś tak w ciągu dnia, jak sobie przypomnimy, że może dziecko głodne.Porządny, solidny posiłek następuje wieczorem, wraz z innymi członkami rodziny (między godz. 20 a 21). Ostatnio jemy dość monotonnie, to znaczy młode ziemniaki (czasem z młodą kapustą), pomidor, ogórek, cukinia... i to wszystko. Mięso pojawia się w weekendy (w weekendy często jemy ryż z warzywami, pierogi, czasem babcia usmaży schabowe, hi hi). Ryba częściej jako podwieczorek, a to sardynka w oleju z puszki, a to pasta rybna do chleba (głównym składnikiem jest szprota),  a to wędzony łosoś w plasterkach.Słodycze. Przewijają się. Ale nienachalnie. Raczej w postaci drożdżówek niż ciasta, ciasto bywa, a jakże - polizane i oddane. Klu zdecydowanie woli twarde surowe warzywa od słodyczy. Nikt jej nie zmusza do zdrowego jedzenia. Sama decyduje o tym, że np. najpierw dwa razy ugryzie ciasto, a potem zje pełen talerz zupy z kaszą gryczaną u cioci, czy doje kiełbasą lub wędliną. Z jajek woli żółtko, czyli właśnie tę zdrowszą część. Sama z siebie. Spożywanie posiłku jest u nas zajęciem bezstresowym.Może dlatego moje dziecko wszystkich karmi? Naprawdę i na niby? Bywa, że jakiś chłopiec da się strollować i spróbuje lodów z piasku. Ahjoj, przepraszamy zdenerwowanych rodziców, wszelkie kontakty z Kluską mogą się źle skończyć dla Waszych pociech. Bo to, pomimo anielskiego wyglądu niewinnej, słodkiej dziewczynki - gałgan i łobuz jest. Jak się Wasze dziecko wywróci biegając za nią, lub spadnie ze schodów - widząc to - zacznie się śmiać. I pokaże jeszcze kilka innych niebezpiecznych zabaw. A dzieci się do niej garną, choć ona niespecjalnie o to zabiega. Raczej woli bawić się w małym gronie, choć pomału akceptuje towarzystwo "obcych". Interakcje przebiegają różnie, czasem dzieci niemal biją się o jej foremki, to ale tak to już jest w piaskownicy. Taka trochę komuna, gdzie w praktyce wszystko jest wspólne. ;)Tak że jeśli dopiero zaczynacie przygodę z Baby Lead Weaning - wrzućcie na luz. Nie trzeba dziecku gotować wykwintnych potraw. Młody żołądek potrzebuje prostych rzeczy, jak najmniej przetworzonych. Kluski i pomidor? Proszę bardzo. Miska gołego ryżu? No pewnie! Jabłko ze skórką zamiast deseru? Oczywiście. Żadna filozofia. Bywa, że Kluska przez kilka dni jedzie na samych płynach, mleku i kompocie z sokiem z marchwi, co do reszty - ledwo ugryzie. Widać tak ma. Nadal jest wyższa od rówieśników i waży całkiem solidnie jak na dziecko, które "nic nie je" wg niektórych. :)

Plac zabaw

ALE MAMO!

Plac zabaw

Rowerem i koleją z dzieckiem

ALE MAMO!

Rowerem i koleją z dzieckiem

Do abordażu!

ALE MAMO!

Do abordażu!

Kiedy byłam młodym dziewczątkiem, miewałam różne wizje swojej relacji z dzieckiem. Przeważała jednak jedna i deklasowała pozostałe. Imaginujcie. Wrzeszczące i piszczące potargane coś, z ogromnymi siniakami wszędzie, brudne, ze szramą na nosie, wyrywające się w akcie szału, walące pięściami i kopiące gdzie popadnie, wijące się i uciekające... a obok ja. Tak samo poobijana, pędząca, doganiająca dziecko, biorąca je pod pachę, albo na ramię i z miną typu "zen" wychodząca z pomieszczenia publicznego jak gdyby nigdy nic. Ponieważ ta wizja prześladowała mnie wiele lat - obecne akcje typu "a właśnie, że nie włożę tej bluzy i co mi zrobisz" niespecjalnie mnie bulwersują. Tak miało być i jest, no wielka niespodzianka. Czasami nawet dziwię się, że tak rzadko.Moment jest mało przewidywalny. Po prostu czasem nagle dziecię odmawia kąpieli. Ona bardzo lubi kąpiel, ale "nie, bo nie" i jakakolwiek próba wskazania kierunku na wannę generuje ucieczkę. Nadal mówimy o dziecku, które i godzinę nie chce wyjść z kąpieli. Ale czasem pół godziny trzeba je namawiać do wejścia do wanny. Albo pół sekundy. Nie potrafię tego przewidzieć. Ostatnio przoduje zabawa kielonkami. Nawet nie trzeba zaganiać, wystarczy powiedzieć, żeby je zabrała ze sobą i kąpiel gotowa. Dziecko miast uciekać - łapie za metalowe ustrojstwo do picia wódki na kempingu i siu, już się chce rozbierać i pcha do wody. Minęły dwa dni biegania za dzieckiem, zanim na to wpadliśmy.Z wychodzeniem na wycieczkę jest podobnie. Czasem ucieka do kojca i udaje, że śpi, nakrywając się kołdrą (czyli nigdzie nie idę, żadnego wkładania butów czy pieluchy), a innym razem stoi pod drzwiami z kubełkiem, foremką czy pakuje mi pluszaki do sakwy w ilościach przemysłowych. Czasami stoi boso i w samym bodziaku, więc wbicie ją w cokolwiek więcej generuje potężną awanturę, która często jeszcze trwa na schodach, gdy ją znoszę na dół. I nagle się kończy, gdy ona się wyrywa i sama schodzi po schodach, a potem siup do fotelika. Albo odwrotnie, ryk - bo fotelik, a nie Weehoo, bo ona nie chce w foteliku, bo w nim nie ma pedałów. Przy czym dostanie kwiatka i znów jest pięknie i cudownie.Awanturę generuje też powrót do domu. Tata Kluski czasem z zazdrością patrzy na dzieci, które po prostu same wsiadają do wózka i czekają, aż mama zawiezie je do domu. Klusce trzeba dać jeść, pić, kwiatek, listek, szyszka, cokolwiek, a i tak jest płacz i lament. Dla zasady, bo po chwili jest cisza i spokój, a jazda jest super i dziecię następnego dnia znów się pakuje do wyjścia. Nie pojmuję tego szaleństwa, ale chyba już zaakceptowałam. Nie mając wyjścia, traktuję pomału jak oddychanie. Szukamy kolejnych argumentów - wytrychów, mamy w zanadrzu milion pomysłów i jakoś leci. Nie tak dawno mówiłam do Kluski, że w Jordanku są ptaki i ma jakiegoś złapać i przywieźć. I niech przypilnuje tatusia, żeby nie zapomniał. I tylko dlatego pozwoliła zapiąć sobie pasy i założyć kask. Gdy dziś w Weehoo sama się pchała do zapinania nóg i nawet nie mruknęła podczas zapinania kasku. I nie jęknęła, gdy poszłam po rower na klatkę (nie lubi, jak się podczas wycieczki rozłazimy).Taki trochę wydłużony bunt dwulatka, który nie ma końca. Jest źle, jest super, Wańka -Wstańka. Jednak dla osób nieznających Kluski to może być szok. Że jak to - dziecko nie robi tego, co sobie życzą dorośli. Że jak tak można na wszystko jej pozwalać (słyszeliście o rodzicu, który nie pozwala dziecku płakać i czy ma jakieś efekty, bo ja nie). Że przecież powinna się słuchać. I tak dalej. Czasami mam wrażenie, że kiedyś dzieci były inne. Naprawdę po prostu się słuchały. Ja nie, ja byłam horrorem, ale większość grzecznie chodziła z mamą za rękę i wykonywała jej polecenia. Czy to na pewno charakter, czy skutek niebicia i niekarania dziecka? Czy tak ma być? Może właśnie tak ma być. Niebite dzieci są "niegrzeczne". Ufają własnym osądom, kontestują władzę rodzica, bronią swego zdania i mają... silniejszą osobowość? Są dzięki temu odporniejsze na stres i w dorosłym życiu mniej narażone na mobbing, przemoc ze strony innych ludzi i wszelkie inne nieszczęścia. Czy psychologowie zabraniający klapsów mówią rodzicom, jakie niesie to skutki? Chyba za rzadko.Przy braku przemocy wobec dzieci roztacza się wizję sielskiego rodzicielstwa, gdzie dziecię ze śpiewem na ustach robi wszystko tak, jak sobie wyobrażają rodzice. A tu nagle zonk, dziecko wcale nie jest jak z obrazka. Przekracza granice, irytuje szczerością, nie podlizuje się, nie daje przekupić, nie boi się. Tak - dziecko niebite nie boi się rodzica, ani żadnego dorosłego. To chyba coś, na co nie każdy rodzic jest przygotowany. Że człowiek, który jest wychowywany bez kar, nagród i bicia - jest innym człowiekiem. I nie przypomina innych ludzi. I to jest dobre, choć z początku wydaje się być straszne. Naprawdę. :)

A Ty co zrobiłeś dla swojego dziecka, w dzień dziecka?

ALE MAMO!

A Ty co zrobiłeś dla swojego dziecka, w dzień dziecka?

Wieczór Muzeów 2015

ALE MAMO!

Wieczór Muzeów 2015

Dzień (bez) mamy

ALE MAMO!

Dzień (bez) mamy

Maj

ALE MAMO!

Maj

Jeeestem Wesoły Klusek...

ALE MAMO!

Jeeestem Wesoły Klusek...

Karczma pod spleśniałą łopatką

ALE MAMO!

Karczma pod spleśniałą łopatką

Zakupy

ALE MAMO!

Zakupy

Warszawskie wspominki

ALE MAMO!

Warszawskie wspominki

Zaproszenie na kawę - czyli powrót Leśnego Żłobka

ALE MAMO!

Zaproszenie na kawę - czyli powrót Leśnego Żłobka

Radość

ALE MAMO!

Radość

Piłka do nogi

ALE MAMO!

Piłka do nogi

Światło rowerowe

ALE MAMO!

Światło rowerowe

Rotawirus

ALE MAMO!

Rotawirus

Centrum Kopernik i Galeria Bzzz!

ALE MAMO!

Centrum Kopernik i Galeria Bzzz!

Czy to już ostatni bałwan?

ALE MAMO!

Czy to już ostatni bałwan?

Nie wiem ile razy jeszcze spadnie śnieg w tym roku, ale coś czuję, że żaden nie utrzyma się dłużej niż ten z poniedziałku. Na dodatek spadło go tak mało, że nie przyszło mi do głowy spojrzeć w kierunku sanek. Właściwie nie pomyślałam nawet o lepieniu bałwana, ale tata Kluski się uparł wyjść. No to wyszliśmy, przed sam blok, żeby daleko nie latać, bo zbliżała się pora drzemki, która może nie jest święta, ale Kluska robi się wówczas bardziej marudna i awanturuje o byle co.Jako że tata Kluski podczas lepienia kul chciał mieć względny spokój, zabraliśmy łopatkę z kubełkiem, żeby dziecię miało własne zajęcie. No i owszem, miało, robiło babki ze śniegu. Spojrzałam na ten mokry śnieg, jej polarowe spodnie i pomyślałam, że rajstopy powinny przemięknąć za jakieś pół godziny, więc mamy czas. I rzeczywiście, mokre portki w niczym nie przeszkadzały.Polar to jest bardzo mądry wynalazek. Niby całkowicie sztuczna tkanina, a jakaś taka odporna. Na WSZYSTKO. Jesienno-wiosenna kurtka też dała radę. Całe szczęście w tym rejonie nie było psiej kupy. Ale co tam, i tak kurtka od jakichś dwóch miesięcy jest do prania, ale ciągle o tym zapominam i w ostatniej chwili zaschnięte resztki jedzenia zeskrobuję za pomocą wilgotnej gąbki. Grunt to zakupić ubranie we właściwym kolorze. A poza tym kiedyś dywany prało się w śniegu, to chyba czyszczenie mamy zaliczone? ;)Zmiany, zmiany, zmiany. Już dawno znudził mi się niemowlęcy wygląd bloga, ale nie mogłam się zebrać do gmerania w szablonie. Niby łatwo, ale jednak trudno, jeśli nie grzebało się w nim od dwóch lat. Z tłem poszło łatwo, z obniżeniem "ciała" bloga gorzej, ale w końcu po pół godzinie walki się udało. Jedna głupia linijka, nosz. Może później wszystko jeszcze zazielenię, to nie jest wersja finalna. Nie chcę "białego" bloga, bo za dużo takich w sieci i mi samej zaczynają się mylić. Z innych wiadomości, zapisuję Kluskę do przedszkola. Znalazłam fajne niepubliczne już jakiś czas temu, ale nie mogłam się zebrać od jesieni, by wszystko pozałatwiać. Sprawę przyśpieszyło przyglądanie się przedszkolom państwowym. Ponieważ jestem zameldowana w innym mieście, nie pracuję na etat, nie jestem matką samotną ani wielodzietną, a na dodatek chcę dziecię umieścić w placówce na 4-5 godzin a nie na 8 - Kluska jest bez szans. Za rok to się zmieni, bo wchodzi ustawa, która nakazuje znaleźć miejsce w przedszkolu dla każdego czterolatka. Tylko czy na lepsze? Już widzę te czterdziestoosobowe grupy z jedną panią. Bo przedszkola nowe się raczej nie zbudują, a dzieci jakby nie ubywa. No może trochę, bo pięciolatki pójdą do zerówek przy szkołach, ale i tak czarno to widzę. Zatem idziemy trybem półekonomicznym, łączymy opiekę zinstytucjonalizowaną z babcią.Przeszkód oczywiście jest trochę. Kluska nadal mało mówi, na dodatek w odpieluchowaniu nastąpił regres. Na kilka godzin może mi ją przyjmą z pieluchą, bo w przedszkolu jest kilkanaścioro dzieci w wieku 2,5-5 lat na dwie panie, ale jeszcze nic nie wiem na pewno. Chcę by była w przedszkolu na pewno od września, a wiosną "jak się da".Decyzję oddania jej wcześniej do przedszkola podjęłam dlatego, że dziecko mi się zwyczajnie w domu nudzi. Widzę, jak się garnie do ludzi, a u nas w kółko te same twarze. Na dodatek w lesie błoto przez ciągłe odwilże i nasze pomysły o spędzaniu w nim czasu zimą ugrzęzły na bagnach. Szukam więc alternatywy. Kluska zawsze po pobytach w klubikach z dziećmi wraca rozgadana. Mało z tego rozumiemy, ale ewidentnie towarzystwo innych dzieci ma na nią dobry wpływ. Oprócz standardowych ćwiczeń stymulujących chcę jej dać trochę przykładu od rówieśników. Jak się nie uda - trudno, nie ma ciśnienia.

Bałwanek podróżny

ALE MAMO!

Bałwanek podróżny

Zima z dzieckiem na rowerze

ALE MAMO!

Zima z dzieckiem na rowerze

Nie tak dawno dostałam zaproszenie do telewizji śniadaniowej, żeby przybliżyć nasze szaleństwa całej Polsce. Oczywiście odmówiłam. Po pierwsze dlatego, że nie cierpię telewizji śniadaniowej, a po drugie, że za obecną telewizją nie przepadam w ogóle. Kreskówki i inne bajki dla dzieci to jedyna sensowna rzecz, którą dziś można tam obejrzeć. Jasne, trafi się raz na jakiś czas ciekawszy film lub program, jednak jakością nawet nie próbuje dorównywać swoim odpowiednikom sprzed dwudziestu lat. Ja, dziecko wychowane przed telewizorem, nie mogę patrzeć nawet na zwykłe wiadomości, bo już same błyski zapowiedzi robią mi kuku w mózg. I mam się nagle stać częścią tego domu wariatów? Noł łej.Dochodzi jeszcze inna sprawa. Coś takiego jak prywatność, a raczej niechęć do wystąpień publicznych. Dwa razy popełniłam błąd z wywiadem w radiu, wieki temu. Nie zamierzam tego powtarzać. Po tym wszystkim spotkałam się z opinią, jakobym zabrała szansę zwykłemu człowiekowi oswojenia się z widokiem dziecka zimą na rowerze. Obawiam się, że to tak nie działa. Nie uważam, byśmy robili coś niezwykłego.Współczesna telewizja to tak naprawdę odbiór świata via ursynowskie Kabaty. Świat za płotem, lub mówiąc ogólniej za domofonem. Dzieci w klatkach samochodów od drzwi do drzwi, nie widujące świata zewnętrznego, chyba że na parkingu przed supermarketem. Dla takich ludzi w ogóle dziecko na rowerze to sprawa egzotyczna, a co dopiero zimą. Co im powie program z telewizji między reklamą żelazka, a wywiadem z gwiazdą Pudelka? Że jesteśmy nienormalni. Nie da się zmienić światopoglądu "człowieka w puszce" w przeciągu kilku minut. Ktoś kto chce wozić dziecko rowerem, po prostu to zrobi. To wcale nie jest żadna nowość. Serio.Znacie wiklinowe kosze zakładane na kierownicę do przewożenia dzieci? One nie przestały być używane. W mniejszych miejscowościach i na wsi często można je spotkać. Serio, nie kłamię. Od lat je widujemy z tatą Kluski. Tak, zimą je widujemy. Czasem na jednym rowerze wieziona jest dwójka, na przedzie w koszyku wiklinowym mniejsze, z tyłu w zwykłym plastikowym starsze. Nie ma w tym nic dziwnego. Egzotyką nie jest dziecko na rowerze zimą, egzotyczny do niedawna był sam rower w przestrzeni miejskiej. Trzeba lat, by zwykły mieszczuch oswoił się z widokiem dziecka dowożonego do przedszkola w foteliku rowerowym, mimo że jego rodzice mają samochód. Że po prostu tak wolą się poruszać na krótkich odcinkach, niż czekać na autobus lub szukać miejsca do zaparkowania pod przedszkolem czy szkołą.Zamiast słuchać opowieści z telewizora, trzeba to po prostu zrobić. Kupić sobie rower. Nauczyć się nim jeździć po mieście. A dopiero potem zacząć myśleć o wożeniu dziecka. Bez tego ani rusz. I dlatego nie obejrzycie nas w żadnej telewizji, chyba że ktoś nas przyłapie na Masie Krytycznej (ale akurat ostatnio rzadko bywamy). :)Jak to jest z tą zimą, rowerem i dzieckiem? Najlepiej, gdy jest lekki mróz i gdy nie jedzie się pod wiatr. Najlepiej też, gdy prawie w ogóle nie wieje. Na początku stycznia pojechaliśmy dookoła miasta i mimo że temperatura była nieco powyżej zera, dziecię nam zaczęło pod koniec protestować. Właśnie z powodu wiatru, który nas dopadł na ostatnich kilkuset metrach przed domem. Poza tym łapy jej zmarzły, bo machała misiem zamiast je schować pod koc (spadajcie mi z tymi rękawiczkami).Za to drugim razem byliśmy krócej, bo mróz. Ale było totalnie bezwietrznie. Ogromna różnica. Kaczki nakarmione, tylko Kluska była trochę zła, że tak szybko odjechaliśmy. No i popełniliśmy błąd, nie schowaliśmy przed wyjściem beretu z pomponem. Dziecię oprotestowało w związku z nim kask. Chciała być "cycle chic" i koniec. No trudno, te parę kilometrów po uliczkach z ograniczeniem do 20-40km/h jakoś przeżyliśmy, ale następnym razem muszę tego cholernego pompona schować baaardzo głęboooko ;)Jeśli chcecie poczytać więcej o praktyce jazdy rowerem z dzieckiem (bez pomijania błędów i wypaczeń), polecam tag rower na blogu :)

Coś ta zima nie trzyma

ALE MAMO!

Coś ta zima nie trzyma