Przepis na bałwanka

ALE MAMO!

Przepis na bałwanka

Piłeczka kauczukowa

ALE MAMO!

Piłeczka kauczukowa

Kluska i WOŚP

ALE MAMO!

Kluska i WOŚP

Przeklejam tatowy wpis, bo lepiej nie umiem.Tata Kluski:Ponad dwa lata temu Kluska miała okazję korzystać ze sprzętu WOŚPowego (więcej w archiwalnym wpisie na blogu i na blogu kluskowym). Oto Kluska ze swoją pompą strzykawkową.Dziś Kluska już potrafi sama wrzucić pieniążek do puszki, a serduszka...  Jeju tata jakie fajne naklejki! Psukleję tutaj, tata pomós! Oto WOŚPowy rozkład jazdy w Żyrardowie (na placu z magistratem w tle). Strasznie dziś wieje, dlatego z wózka wystaje tylko czerwony kinolek Kluski.Na placu spotkaliśmy też drużynę ASGową i zrobiliśmy sobie z nimi zdjęcie strażackie. Tata pac! Jaka fajna sksynka!Amunicja na szczęście została wystrzelana, bo była całkiem lekka. A tata Kluski chodził do szkoły w tym czerwoniaku z tyłu.Kwiatki, znaczki, chorągiewki, orzełki... serduszka.Przy okazji załączę trochę retroprasówki sprzed ok. stu lat. Trwała wtedy wojna, Warszawa zmieniła się w wielki lazaret, napływali też tutaj uchodźcy z terenów objętych działaniami wojennymi, pojawiały się problemy z zaopatrzeniem w żywność, a wraz z zamknięciem wielu fabryk i powołaniem pod broń rezerwistów, dużo rodzin borykało się z brakiem środków do życia. Krótko mówiąc, były to ciężkie czasy. Jednym ze sposobów zdobycia środków na pomoc potrzebujących były właśnie kwesty, których też przeprowadzano bardzo dużo... bywało, że w miesiącu przeprowadzano osiem kwest (Kurjer Warszawski, 23.09.1915)Oto o jednej z powyższych kwest (Kurjer Warszawski, 27.09.1915)Jedną z dużych kwest, była zbiórka "na głodnych", sprzedawano wtedy znaczek w kształcie orzełka, ale nie wszystkim taki znaczek można było przypiąć (Kurjer Warszawski, 27.09.1915)Nie brakowało i wtedy hejterów, którzy potrafili się przyczepić do różnych szczegółów (Kurjer Warszawski, 21.09.1915)Prowadzono też zbiórki różnych rzeczy, np. przeczytanych gazet i książek dla rannych, czy też płótno na szarpie, czyli ówczesny materiał opatrunkowy - wiki ( (Kurjer Warszawski, 10.09.1914 i 04.09.1914)Oczywiście nie tylko w Warszawie takie zbiórki przeprowadzano, oto notka z Łodzi - kliknij w obrazek by przeczytać listę ofiarodawców (Gazeta Łódzka, 29.08.1914)

Mała czarodziejka

ALE MAMO!

Mała czarodziejka

Przedświąteczne szaleństwo

ALE MAMO!

Przedświąteczne szaleństwo

Pierniczki w kropki

ALE MAMO!

Pierniczki w kropki

Wiatrówka

ALE MAMO!

Wiatrówka

Mikołaj zdetronizowany

ALE MAMO!

Mikołaj zdetronizowany

Kluska rysuje

ALE MAMO!

Kluska rysuje

Leśny Żłobek - cz.III

ALE MAMO!

Leśny Żłobek - cz.III

Dziś krótkodystansowo. Na termometrze +3 °C. W zeszłym roku przy takiej temperaturze robiliśmy tylko krótką rundkę po mieście. W tym dziecię starsze, to i szczypać się nie trzeba. Za to ostatni gwizdek na aklimatyzację, bo od czwartku ma się porządniej ochłodzić.Popełniłam błąd zabierając kubełek i łopatkę. Nie było w czym kopać. Głupia ja, trzeba było zabrać piłkę. No trudno, za gapowe się płaci, trochę było awantur na starcie. Na chwilę cisza, Kluska znalazła kijek i bawiła się nim przez jakiś czas. Potem abarot zawodzenie, przypadkiem znalazła kubełek w mojej sakwie. Ale w końcu wpadłam na pomysł, by pokazać jej sztuczne kwiatki na płocie wokół krzyża na krzyżówce. To był strzał w dziesiątkę. Jak tylko oczywiście udało mi się ją wyciągnąć z rowu. Jar trzeba zaliczyć, nawet płytki. Biegając po lesie Kluska znalazła dwa grzybki (psiary, ale na bezrybiu i grzyb ryba) oraz nieduże prostokątne podwyższenie terenu. Tata Kluski stwierdził, że to może być jakaś zapomniana mogiła. Znalazłam obok doniczkę, słoiki... moim zdaniem ktoś wysypał śmieci i zasypał je ziemią. Bez porządnego szpadla i badań archeologicznych nie dojdziemy, kto z nas ma rację.O tak, uwielbiamy się tak bawić. Weźmy krzyż z kwiatkami. Wyryty ma rok 1981, nic specjalnego, krzyż jakich wiele na Mazowszu. Ale co szkodzi sprawdzić, czy wcześniej był tu inny? Nie ma problemu, wystarczy spojrzeć na mapę z 1933 roku. Jest! Na pewno krzyż stał tu w międzywojniu. Czy wcześniej? Badania trwają. Na starszych mapach go nie ma, ale być może nie robiono ich dokładnie, zaznaczając tylko ważniejsze kapliczki. Pewnie ksiądz proboszcz powinien wiedzieć więcej, w końcu skoro święcił, to musiał znać rok postawienia poprzedniego. Krzyż jest ciekawy - zamontowany w betonowym słupie od starej trakcji (być może energetycznej lub telefonicznej, diabli wiedzą). Tuż obok w ziemi jest też reper wykonany ze śruby kolejowej. Jak się ma dobre oko, ze zwykłego spaceru można zrobić niezłą wycieczkę historyczną.A poza tym lekcja w-fu. Zimno, to trzeba pobiegać i poskakać. W końcu na tak krótki wyjazd (w sumie ok. 8km) nie zabieramy termosu, tylko nieco ogrzane picie otulone kocykiem. Gdy dajemy je Klusce, jest po prostu letnie, a nie lodowate. Wystarczy.Fotka powyżej przedstawia stan z roku 2010. W ferworze skakania pod krzyżem zapomnieliśmy go sfocić w całości. Dlatego na zdjęciu krzaki niższe niż obecnie oraz inne ukwiecenie.Wracając do sztucznych kwiatów ozdabiających krzyż, jako pierwsze przykuły uwagę Kluski czerwone z żółtymi środkami. Takie plastikowe gerbery. Później odkryła żółtą... e.... no takie żółte puchate coś. A zaraz obok fioletowego kwiatka z żółtym środkiem. To dopiero był szał. Dotykało się żółtego środka, wybiegało przed krzyż i podskakiwało. Ja też musiałam skakać. Tata Kluski, jak do nas doszedł, tym bardziej. Jeszcze mała przy okazji zbiegała z górki i wbiegała na nią z powrotem. Plus różne inne kombinacje z bieganiem dookoła. Tata Kluski w międzyczasie przypomniał nam o reperze. Pokazałam go Klusce i po tym było jeszcze bieganie do reperu i plątanie się w jeżynach.I dobrze, dziecię przynajmniej nie zmarzło. Bo oczywiście Kluska nie chciała włożyć rękawiczek. W drodze do lasu jeszcze jechała w czapce (bo wiatr), w lesie zdjęła i nie dała sobie założyć. Latała w cienkim kominku. Zimno mi się robiło, jak na nią patrzyłam, a ta nic. Czaaaasem pozwoliła sobie założyć kaptur. Eskapebol mały. Nawet jeślibyśmy chcieli ją przegrzewać, jej charakter nie da nam na to szansy. ;)Początek wycieczki był średni. Końcówka taka, że Kluska uchachana wbiła do mieszkania opowiadać po swojemu babci, jak było fajnie. I nawet jej nie przeszkadzał remont u sąsiadów przez ścianę. Czuję niedosyt, mogliśmy zostać dłużej, ale nawet ja, lubiąca jesień, w mokrej listopadowej aurze się nie odnajduję. Żeby choć słońce wyszło jak kilka dni temu (kiedy nie mogłam nigdzie pojechać, bo byłam zawalona robotą - peszek).Trochę martwię się zimą, bo niezależnie od wycieczek rowerowych problem z rękawiczkami na spacerach pozostaje. Za każdym razem mała wraca z czerwonymi rękami. Co będzie, jak przyjdą prawdziwe mrozy?Och, te wieczne zmartwienia matek, jakby im brakowało prawdziwych problemów. ;)

Nemo? Nemo!

ALE MAMO!

Nemo? Nemo!

Wakacje

ALE MAMO!

Wakacje

Dziecko w listopadzie na rowerze

ALE MAMO!

Dziecko w listopadzie na rowerze

Wiosna?

ALE MAMO!

Wiosna?

Zostałam babcią

ALE MAMO!

Zostałam babcią

Jestem miły, jestem z grzywką, na obiad warzywko jem

ALE MAMO!

Jestem miły, jestem z grzywką, na obiad warzywko jem

Moje dziecko nic nie je!

ALE MAMO!

Moje dziecko nic nie je!

Spacer do lasu

ALE MAMO!

Spacer do lasu

Bilans dwulatka i trzecia dawka FSME - IMMUN (kleszcze)

ALE MAMO!

Bilans dwulatka i trzecia dawka FSME - IMMUN (kleszcze)

Warszawa

ALE MAMO!

Warszawa

ALE MAMO!

Komcie

Jestem komcionautą. U siebie piszę trzy zdania na krzyż, albo byle co, byle szybko, bo czasu mało. Więcej czasu spędzam na blogach innych ludzi. Cudze wpisy mnie czasem wkurzają, czasem chętnie pod nimi bym się podpisała. Jedne i drugie zapominam szybciej, niż upłynie dzień. Zdecydowanie wolę wpisy, pod którymi toczą się dyskusje. Biorę w nich udział, ale częściej czytam i obserwuję. Ludzi, ich reakcje, ich emocje w słowie pisanym. Fascynują mnie flejmy, bo tam widać jacy ludzie są naprawdę. Wreszcie spada z nich maska grzecznych, miłych i dobrze wychowanych. Nareszcie są sobą. Tak, w żywym sporze można wiele się nauczyć o ludziach, o sobie zresztą też. Bywają też wpisy, pod którymi toczy się prawdziwa rozmowa, nie nawalanka i wyścig, kto komu bardziej dopiecze. Przesiewam czytane przeze mnie blogi przez sito pewnej zasady. Jeśli na blogu jest za dużo flejmów, zaczynam go unikać. Jeśli częściej zdarzają się rozsądne dyskusje, zostawiam go sobie w czytniku. Lubię blogerów, którzy nie podchodzą emocjonalnie do każdej krytyki i nie traktują jej jak ataku personalnego. Dają prawo innym do własnego zdania i nie puszą się, gdy ktoś je opisze u nich na blogu w komciu. Też jestem taka. Komcionauta może myśleć i pisać, co chce. Granica przebiega tam, gdzie mu urywa od rozsądku i zaczyna zalewać się własnym jadem w atakowaniu. Dlatego rzadko włączam moderację komentarzy. Mam ją chyba tylko na jednym z moich blogów. Bardziej z powodu uciążliwego spamu, a nie ludzi (akurat na nim mało kto komciuje).Do czego zmierzam? Anu, ostatnio popełniłam kilka komentarzy. Ktoś odpowiedział i tylko dlatego przeczytałam je ponownie. Po 24h nie miałam szans ich pamiętać. Doszłam do wniosku, że je sobie wrzucę na blog. Bo jak się je zbierze jeden do drugiego, to może nawet poważny wpis wyjdzie, a nie tylko nuda codzienności. No to jazda z tym koksem. Niektóre komcie są nieco przerobione stylistycznie, bo zazwyczaj piszę je do autora bloga, więc mogły by dziwnie brzmieć pisane do grupy.Komć 1Zawsze powtarzam ludziom, żeby kierowali się w życiu własnym rozumem. Problem, że to najtrudniejsze. Łatwiej jest przeczytać poradnik i postępować wg z góry ustalonego schematu. Łatwiej, bo za ewentualne błędy wtedy nie trzeba winić siebie. Weźcie do ręki jakąkolwiek książkę o wychowaniu. Zaczyna się od wyliczania błędów popełnionych przez rodziców. No helou, jesteśmy ludźmi i popełniamy błędy! To nie znaczy, że mamy zaprzestać używania rozumu i postępować tak, jak każe rozdział nr 4. Dlatego tak nie znoszę książek o rodzicielstwie bliskości, to jest dopiero bullshit i wpędzanie rodziców w kompleksy. Dziecko śpi samo w łóżku, bo tak lubi? Nieprawda, na pewno płacze i nikt go nie przytula! Dziecko pije z butelki? Niedobrze, zły rodzicu - nigdy nie nawiążecie unikalnej więzi! I tak dalej i tym podobne.Komć 2Teraz jest jakiś dziki wyścig na najlepszego rodzica na świecie. Czasami widuję ojców warczących na swoje dzieci, bo ubrudziły wyjściową koszulę na placu zabaw. Hej, na placu zabaw dzieci się brudzą! Dzieci w ogóle się brudzą, a z ubrań jeszcze szybciej wyrastają. Jest sens się tym przejmować? Ano jest, bo w głowie tego rodzica jest wybity jasny komunikat - "moje dziecko ma poplamione ubranie - jestem złym rodzicem". To samo można przełożyć na to, co chce, lub raczej czego nie chce jeść dziecko, jak się zachowuje w przedszkolu i co tam jeszcze. Nie jesteśmy odpowiedzialni za 100% zachowania naszego dziecka. Moim zdaniem najwyżej 50% i to tylko na początku. Im dziecko starsze, im bardziej zbliża się do wieku gimnazjalnego, tym ten % jest mniejszy i osiąga jakieś promile w wieku licealnym. Dlatego tak ważne są pierwsze lata życia dziecka, ale i dlatego powinniśmy mieć odrobinę dystansu do tego co mówi i robi nasz potomek. Bo on jest odrębną istotą z własnym zdaniem. W pewnym momencie zrobi to co zechce, bez względu na to, jak go wychowaliśmy. Trzeba to sobie uświadomić i poniekąd trochę do tego dojrzeć.Komć 3U mnie tyle gaf na co dzień, że nie potrafiłabym wybrać tylko siedmiu. A to dziecko zapomnę nakarmić i mi się przypomni, jak z głodu zaczyna jeść tekturowe opakowanie od płyty CD lub wbija się do lodówki. A to wsadzę ją do kąpieli w pieluszce. I inne takie ;)Komć 4Ostatnio mnie linczowano za hejt na akcję podarowywania kawy bezdomnemu. Też zostałam posądzona o brak empatii. Że prócz kawy ktoś tam chciał komórkę czy buty - nie ma żadnego znaczenia. W pewnym stadium bezdomności każdy fant wymieni się na wódkę. Nie dziwi mnie przy okazji fakt, że Monar się na organizatorów wypiął. Rozdawnictwo i bawienie się w św. Mikołaja jeszcze nigdy nie zrobiło marginesowi dobrze. Polska opieka społeczna utrzymuje tak meliny od lat kupując im jedzenie, płacąc komorne i dając ciuchy. Co miesiąc. Co robiłbyś z ciuchami, jeśli byś wiedział, że za miesiąc dostaniesz siatę nowych? Oczywiście od razu byś je wyrzucał po użyciu, nie opłaca się prać.I tak jest ze wszystkim.Też jestem za dawaniem wędki. Danie ryby wcale nie skutkuje tym, że człowiek, który nie lubi łowić - polubi łowiectwo. Raczej przyjdzie po kolejną rybę na drugi dzień i jeszcze będzie narzekać, że tym razem nie dość usmażona.Wiesz czego naprawdę potrzebują bezdomni? Rozmowy.Wsparcia. Wysłuchania opowieści ich życia (co prawda zazwyczaj jest podkoloryzowana i na poły zmyślona, ale to nieważne). Potraktowania ich jak człowieka. Są masy ludzi chętnych do nakarmienia bezdomnego. Kto z nich chciałby z nim mieszkać w jednym domu? Ała, fuj, tylko nie to, bo śmierdzi? Ano właśnie...Komć 5Wiesz, ostatnio ludzie się podzielili pod nowym kątem. Jedni się ruszają, niekoniecznie sportowo, po prostu ruszają cztery litery z domu, mają z tego niesamowitą radość, a jak człowiek jest szczęśliwy - to oczywiście dzieli się tym w internecie. Drudzy utknęli przed telewizorem/komputerem/czymkolwiek i gnuśnieją. Dla Ciebie automatyczny wpis z apki na fejsie jest tylko kolejnym ruszającym się dniem. Ktoś inny jest wkurzony, bo to mu udowadnia,że kolejny dzień swego życia ciutkę zmarnował. Wiele razy spotkałam się ze stwierdzeniem, że ludzie szerujący swoja aktywność "realną" w sieci robią to na pokaz, dla szpanu, że to nieprawda, że wcale tyle nie przejechali/przebiegli/przeszli. Że to wszystko po to, by ktoś ich podziwiał i tak dalej. Z takimi poglądami nie da się dyskutować. Oni wiedzą lepiej, dlaczego biegasz. Wiedzą też, że wcale nie masz z tego żadnej radości, bo oni nie mają.I, ja też nie lubię biegania. A raczej truchtania długodystansowego. Nudzi mnie. Wolę chodzić z kijkami, wolę przemieszczać się rowerem. Wolę spacerować. Ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy hejterzyć cudzej aktywności. No ale co ja wiem o życiu, jestem tylko chudą siksą, która się wymądrza, bo nigdy nie była gruba i nie wie jak to jest.Myślę, że w nordic walking kluczem jest aktywność light. Po prostu lepiej pasuje starszym ludziom, bo odciąża kolana i można dalej przejść, a zarazem człowiek nie wypluwa z siebie płuc (co nie znaczy, że nie robi się wyścigów w nw i to na całkiem spore trasy, tu też dla chcącego znają się puchary). Biegać nie każdy może (ja np. mam ciut słabe serce). Lubię się ruszać, ale nie lubię sportu, wyścigów, startu, mety, wyczynu pod jakąkolwiek postacią. Moje prawo. Nie zakładam jednak z góry, że każdy kto sport lubi - z marszu jest głupi. Zdecydowanie jestem jednak przeciwna zakładaniu rywalizacji, że coś jest z gruntu lepsze, a co innego gorsze. Ktoś biega, więc chodzenie z kijkami jest głupie. Ktoś woli basen,to od razu jogging jest zły. To bez sensu!Komć 6Ja bym powiedziała, że to jest problem rodziców helikopterów. W czasach naszego dzieciństwa rodzice nie rozliczali swoich dzieci z każdej rozmowy z innym dzieckiem. Ani z każdej foremki. Dzieci to były dzieci, czasem płakały, czasem się kłóciły i biły. Mało kto kontrolował pięciolatki, bo bawiły się one pod nadzorem starszych kolegów. A starsi koledzy mieli w nosie, na kogo wyrośnie ich młodszy kolega. Chciałabym, by współcześni rodzice trochę wyluzowali i przestali naiwnie sądzić, że jeśli ich dziecko dzieli się łopatką w piaskownicy, to wyrośnie na empatycznego i wrażliwego człowieka, bo niestety to nie jest takie proste.No to tyle. Więcej mi się nie chciało grzebać w historii. Najzabawniejsze we flejmach jest to, że często wypowiadam się na dwóch blogach na ten sam temat, mówiąc z grubsza to samo, ale jestem rozumiana zupełnie odwrotnie. Raz mnie linczują za to, że nie wydzielam dziecku bajek dvd i że może je oglądać, kiedy zechce, a raz ktoś mi tłumaczy, że komputer to przecież nic złego i dziecko potrzebuje grać, bo dzięki temu ma kolegów. Niezmiennie mnie to bawi, jak łatwo polaryzują się ludziom poglądy w dyskusjach internetowych. Przy czym kobiety reagują zazwyczaj emocjonalnie, wyłączając myślenie, a faceci w dziesięciu akapitach analizują każde moje słowo i wytykają logiczne błędy lub nieścisłości. Najgorzej jak się trafią "wikipedyści", wiecie o kim mówię - "fachowcy" ;)Muszę się Wam do czegoś przyznać. Od kilkunastu lat flejmuję dla sportu. To rodzaj uzależnienia. Piszę coś i czekam na reakcję. Ciekawa jestem, co będzie dalej. Co z tego wyniknie. Czy zwykła nawalanka, czy jednak ktoś dojdzie do jakiegoś ciekawego wniosku. Dlatego czasem odwracam kota ogonem, dlatego czasem piszę coś, co nie do końca jest moim zdaniem, ale na pewno czyimś stanowiskiem, którego moim zdaniem w tej czy tamtej dyskusji brakuje. Dlatego jeśli ujrzycie mój komć na swoim blogu dłuższy niż trzy zdania - drżyjcie, albowiem może być to próba wywołania dyskusji, która może wymknąć się spod kontroli... więc może na wszelki wypadek wszystkie moje komcie lepiej skasować? ;)

Dzień Bez Samochodu, ale z Kluską

ALE MAMO!

Dzień Bez Samochodu, ale z Kluską

To był mokry poniedziałek. Mieliśmy skorzystać z darmowych biletów KM i reszty komunikacji miejskiej w Warszawie, ale mnie dobiły deadlajny, a tatę Kluski butelka, której nie mógł znaleźć i w efekcie poległ na pakowaniu. Butelka co prawda rano się znalazła, ale pogoda "pod psem" nie zapraszała do spacerów. Ja się poddałam, tata Kluski po drugiej kawie nieco oprzytomniał i postanowił jednak wykorzystać kupony od Kolei Mazowieckich, uprawniające do jazdy za darmo. Ponieważ wyszła mu z tej wycieczki całkiem sprawna relacja (mnie nie było z nimi, pracu pracu), to pozwolę sobie ją tu przekleić.Tata Kluski: Jako że dziś jest Dzień Bez Samochodu, to na Koleje Mazowiecki można było pobrać sobie na dziś kupon - w kasach, u kierpocia, wydrukować sobie,ściągnąć na telefon, zrobić mu zdjęcie... tak, nawet zdjęcie kuponu w formie tradycyjnej, lub QR kodu uprawniało do bezpłatnych przejazdów link. Ale już by się nie wygłupiali z tym kuponem, nie mogli zrobić tak jak w Warszawie? Po prostu dziś był przejazd za darmo w komunikacji miejskiej (także w pociągach, nie tylko SKM ale też KM i WKD w granicach obowiązywania wspólnego biletu - link) Pomyśleliśmy więc, żeby we trójkę wybrać się do Warszawy i pojeździć pociągami, tramwajami... bo nie tylko my, ale i Kluska lubi jeździć zbiorkomem. Tyle że jesteśmy teraz sami z Klu i wieczorem byliśmy zbyt zmęczeni by się spakować na rano, a i lavince robota się zwaliła. Rano może bym się wybrał pociągiem do sąsiedniego powiatu, ale najpierw była beznadziejna pogoda... ale potem się rozpogodziło, więc ten plan przełożyłem na wieczór, po drzemce Kluski. I tak poszliśmy z kuponami na dworzec by wsiąść do pociągu bylejakiego (podjechać do Skierniewic lub Grodziska)... jako że pierwszy był pociąg do Skierniewic, to na niego padło. Tyle że przyjechał opóźniony, jeszcze stał na stacji, więc odjechał o godzinie tego do Warszawy przez Grodzisk. W przedziale bagażowo-rowerowym jechało dwóch panów, Kluska trochę się ich bała, więc początek podróży spędziła u mnie na rękach... ale potem wysiedli i można było szaleć po całym przedziale. W Skierniewicach czekał na nas pociąg do Łodzi... jakbyśmy pobiegli, to byśmy go złapali, ale dziś do stryjka Huanna nie jechaliśmy. A my przyjechaliśmy tym: Jako że brakowało mi jeszcze emocji (których dostarczyłaby taka przesiadka na jednej nodze), postanowiłem skorzystać z windy... w górę pojechaliśmy bez przygód. Ale gdy drugą windą zjechaliśmy na dół, drzwi nie chciały się otworzyć, więc musieliśmy wjechać z powrotem na górę kładki, a potem zniosłem wózek z Kluską metodami konwencjonalnymi. Tego pana też się trochę bała... jak jej powiedziałem, że on już nie żyje, a poza tym jest zimny, sztywny i się nie rusza, to się jakoś z nim oswoiła. Czietyrie tankista i Kluska A stąd już tylko trzy kroki do parku... jak byliśmy tu ostatnio z lavinką, to jeszcze trwała rewitalizacja, spodziewałem się że będzie już otwarty (a i owszem - otwarto tydzień temu). Oto plan i regulamin (klik w obrazek by powiększyć). Fajnie że dozwolona jest jazda na rowerze, aczkolwiek ścieżki pieszo-jezdzne do rowerowania, biegania i kijkowania niczym się nie różnią od pozostałych, nijak nie są oznaczone, więc to może być martwy punkt regulaminu... Zastanawiają mnie też trawniki rekreacyjne... też nie są pooznaczane, poznać je można chyba tylko po braku tabliczki "nie deptać trawy" i ławkach wokół jednego z drzew. Chociaż mam wrażenie, że ta ławka ze zdjęcia była na trawniku nieoznaczonych na żółto ;-) A w miejscu dawnej muszli koncertowej powstała świątynka koncertowa. Mostki... ten na Łupi, te białe boczne wzdłuż Łupi... I drugi na Łupi... eee, ale te udawane łuki to słabe są. A za Łupią powstało coś w rodzaju ogrodu francuskiego... - Przepraszam panią, którędy na plac zabaw? ... Jak to nie ma??? Ano nie ma. W planie rewitalizacji nie uwzględniono placu zabaw, ale ponoć mieli coś postawić i widziałem gdzieś że ma być do końca roku. Póki co nie ma, a kiedy będzie i czy w ogóle? Pożyjemy zobaczymy. No dobra, pora wracać Jeszcze tylko jabłuszkowa fontanna na placu przed dworcem I jedziemy... zadziwiające, że nikt nam się nie dosiadł do przedziału "służbowego". Jednak biegająca i skacząca dwulatka jest jednak elementem odstraszającym. Panowie, którzy mieli początkowo ochotę wsiąść, bali się chyba że im piwo wyleje. Panie maszynisto, halo, panie maszynisto szybciej bo ślimaki nas wyprzedzają! Trochę postaliśmy w Rawce, a potem w Żyrku nad małym tunelem... jak już byliśmy gotowi do wyjścia. Musiałem więc dać Klusce jakiegoś pocieszacza, a co gorsza marchewka przestaje działać... niedobrze :-/ na szczęście miałemw zanadrzu mleko smakowe. Pa pa

Leśny żłobek cz.II

ALE MAMO!

Leśny żłobek cz.II