Godżilla pożera
Mazda na medal, oliwa do ognia i oby do następnego razu!
Wróciliśmy z Toskanii tydzień temu. Powinnam od razu zabrać się do pisania, jak rasowy bloger. Wiadomo jednak, że Durska nie jest rasowym blogerem. Ja to raczej taki mały, sympatyczny i oczywiście inteligentny kundelek blogosfery (kundle są inteligentne i nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o tym. Pisanie w końcu musi sprawiać przyjemność własnemu ego). I nie ujadam za dużo i nie pyszczę, ale też się nie łaszę i nie sram po trawnikach. Ot, merdam sobie ogonem i od czasu do czasu wsadzę pysk, by mnie pogłaskali. Ostatnio ten pysk wsadzam rzadko, bo teksty raz na kilka tygodni… Ale – jak to kundelek – węszę sobie to tu, to tam, głównie na fejsie.I tyle odzwierzęcego wstępu. Częściowo wakacje powspominałam tu >>> A teraz resztaBo jest reszta, o której koniecznie muszę napisać. Przy okazji wakacji muszę pochwalić jedną firmę.Mazdo Polska!Serdecznie dziękujemy za pomoc, która daleko wybiegała poza standardy i procedury obsługi klienta w przeciętnej korporacji. Nie jesteście przeciętni, jesteście MEGA. I już Czytelniku wyjaśniam:Zepsuł nam się w tej wspaniałej Toskanii samochód. Sprzęgło i skrzynia biegów odmówiły posłuszeństwa. Nasza Mazda ruszała tylko z trójki oraz bez wstecznego. A weź tu po tych włoskich średniowiecznych miasteczkach jedź bez połowy biegów, pod górę jeszcze. A więc zapowiadało się na poważną przykrość i to już na wstępie, bo samochód zepsuł się pierwszego wieczora. To była sobota. W poniedziałek auto trafiło do warsztatu. Jak na Włochy – błyskawicznie.Jedyny szkopuł tkwił w tym, że warsztat musiał mieć zgodę włoskiej centrali na dość poważną naprawę. A na zgodę trzeba było czekać. I tu nastąpiła pomoc z Polski. Mazda Polska poprosiła Mazdę Włochy o przyspieszenie procedur. Inaczej zostalibyśmy na toskańskiej ziemi dłużej niż planowaliśmy, dużo dłużej. Kto wie, jak działają Włosi, zdaje sobie sprawę, że taka prośba wcale nie była prostą sprawą. Bo sjesta, bo strajk włoski, bo przecież…Oni tam wszystko robią tak „na spokojnie”. W swoim czasie, „no bene, bene” i dalej tak samo. Pełen luz. Choć dla nas ich luz oznaczał bieg zupełnie jałowy.Ale może to i dobrze, bo:gdyby nie to, jeździlibyśmy jak opętani po całym półwyspie.A tak, spokojnie, na rowerach, rozkoszowaliśmy się każdym centymetrem przestrzeni z cyprysami i cykadami oraz przesolonym morzem. Każdym łykiem kawy, każdym smakiem loda, łykiem wina. Bez pośpiechu, po toskańsku, bene, bene. Tutto bene i wszystko w swoim czasie.I pierwszy raz wżyciu podczas urlopu byliśmy skazani na… odpoczynek! Cóż za fascynujące i piękne doświadczenie. Nie ma tego złego, co by nam nie wyszło. Wyszło fantastycznie!Po powrocie auta z warsztatu w ciągu trzech dni nadrobiliśmy wszystko. Objechaliśmy to, co było zaplanowane do objechania. Nie byliśmy tylko w Sjenie, bo zgodnie uznaliśmy, że zostawimy sobie jakiś łakomy kąsek na przyszły rok.Przywieźliśmy 5 litrów oliwy, żeby podsycać zapał do kolejnego wyjazdu. A oprócz tego, został nam ten cudowny nastrój i że wszystko jest bene i w swoim czasie. I nadal nie rusza mnie „natychmiast”, „ma być zrobione”, „deadline”, „do poprawki”. Poprawię, zrobię, napiszę na czas. Spokojnie. Tutto bene.No chyba, że jednak coś mnie mocno wkurwi, że cały czar pryśnie. Albo nie – jak wkurwi, to wkurwi. Spokojnie, tutto bene, pobędę wkurwiona i mi przejdzie.No to miłego. Czytajcie na zdrowie.