PANNA OCEANNA

CarryLove - czyli magia chust i nosideł.

O tym, że Marysia noszona będzie w chuście wiedziałam, już w momencie kiedy w chuście kołysałam Antka. Wiedziałam, że każde kolejne dziecko będę również chciała otoczyć tymi tkaninami, bliskością, miłością i wygodą zarówno dla maluszka jak i dla rodzica. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że wpadłam w manię kupowania tych cudnych materiałów. Chusta długa tkana Didymos Indio Alpenglow-

OLOMANOLO

Podróżowanie w ciąży – o czym powinnaś wiedzieć wybierając się w podróż z brzuszkiem

Wiem, wiem, ten wpis powinien był się ukazać na blogu jakieś dwa miesiące temu, bo przecież wakacje już się skończyły i ludzie to już tylko w domach siedzieć będą. A g… prawda, bo wrzesień i październik będą najpiękniejszymi miesiącami w … Artykuł Podróżowanie w ciąży – o czym powinnaś wiedzieć wybierając się w podróż z brzuszkiem pochodzi z serwisu OLOMANOLO .

Turlututu i Figle Migle, czyli Herve Tullet dzieciom

KIEDY MAMA NIE ŚPI

Turlututu i Figle Migle, czyli Herve Tullet dzieciom

Mlekołaki na śniadanie

BABYLANDIA

Mlekołaki na śniadanie

No i znów zaczął się rok szkolny. A tak dobrze było naszym dzieciaczkom w wakacje. Beztroska zabawa, minimum obowiązków. Laba na całego. Bardzo szybko minęły te dwa miesiące. Tak naprawdę to nie wiadomo nawet kiedy. A na kolejne wakacje trzeba czekać aż 10 miesięcy! Jak to dobrze, że przed nami kilka długich weekendów, przerwy świąteczne i ferie zimowe. Gdy tylko o tym pomyślimy, od razu widzimy światełko w tunelu...Ale jeśli mamy być tak do końca szczere, to... tylko my tak to wszystko widzimy. Bo Alicja i Nikodem nawet ucieszyli się, że wracają już do szkoły. Nauka nauką, ale tęsknota za rówieśnikami okazała się silniejsza :)Czytaj więcej »

ALE MAMO!

Klub czytelniczy panny Kluski

Okołoprzedszkolne zawirowania pochłonęły nas na tyle, że umilkliśmy blogowo. Warto jednak opisać końcówkę wakacji. Kluska polubiła zabawę w czytanie na tyle, że zaczęła wozić swoje książeczki na plac zabaw i "częstować" kolegów.I tak odbywały się sesje w altankach.Póki co nie potrafię polecić konkretnych lektur dla czterolatka. Każde dziecko jest inne i woli inne rzeczy. Klu weszła w fazę kucyponków i nie ma lepszego prezentu, jak książeczka za 5zł z kiosku z ich przygodami i małą figurką. Inne książki też lubi, np. bajkę o Smoku Wawelskim, która kosztowała mnie całe 2zł. Albo inne klasyki typu bajka Brzechwy o grzybach.O tę: LINKJak tylko kupię nową drukarkę (stara wyzionęła ducha po 6 latach), chyba zacznę zbierać takie wiersze i osobo domalowywać ilustracje. Kluska lubi domalowywać różne rzeczy do obrazków i trochę mi szkoda na to przeznaczać droższe lektury.Nadal też pozostajemy fanem Świerszczyka. Mamy ich tonę i zawsze się jakiś przyda jako czytanka oraz miejsce do rozwiązywania łamigłówek. Kluska najbardziej kocha labirynty.Całkiem nieźle sprawdzają się też książeczki z ruchomymi elementami, czyli takie, w których można wyjmować tekturowe kawałki.W książkach mamy straszliwy bałagan, ciągle jakichś szukamy, ale co tam. Frajda jest.O pierwszych dniach w przedszkolu napiszę następnym razem.

NEBULE

Moje dziecko nie jest niejadkiem!

Chociaż bardzo mało je. Coraz częściej z bliższego i dalszego otoczenia słyszę komunikaty, że moje dziecko niewiele je. Zwłaszcza po wakacjach ze znajomymi kiedy mieliśmy porównanie z młodszym o pół roku chłopcem, który pochłaniał może 3 razy tyle co Lilka na każdy posiłek. A moja córka po 15 łyżkach mówiła, że już „brzuch jest pełny”.… Artykuł Moje dziecko nie jest niejadkiem! pochodzi z serwisu Blog dla świadomych rodziców - Nebule.pl.

MATKA NIE IDEALNA

Matki na wybiegu.

Stało się. Nadszedł ten dzień kiedy w końcu możesz oderwać się od macierzyństwa i wyjść „w miasto”. Zalewasz dziecko po kurek, pacyfikujesz i dajesz instrukcje tacie co w razie gdyby nabombało w pieluchę i jak się podgrzewa mleko. Pokazujesz jak działa rzep przy pampersie, gdzie są zapasowe body na wypadek awarii i trzeci raz tego wieczoru wysłuchujesz […] Artykuł Matki na wybiegu. pochodzi z serwisu matka-nie-idealna.pl.

KINDERKI

O tym, jak szukałam szczęścia.

O tym, jak szukałam szczęścia. Zawsze się nam wydaje, że szczęście jest tam…gdzie nas nie ma. Ale życie wciąż nas uczy. Trzeba sobie tylko to uświadomić, że to co masz, to co jest tu i teraz to jest skarb. Bo to... Continue Reading → Post O tym, jak szukałam szczęścia. pojawił się poraz pierwszy w kinderki.eu by Magdalena Kołodziej.

Mamy Sprawy

urodziny chłopca z motywem auta

Pierwsze prawdziwe Kinder party za nami. 16 dzieci i prawie … Czytaj WięcejArtykuł urodziny chłopca z motywem auta pochodzi z serwisu Mamy Sprawy - Blog parentingowy.

MAMA TRÓJKI

NIE MÓW MI, JAK MAM ŻYĆ!

                Ile razy spotkałaś się z tym, że ktoś próbuje za ciebie przeżyć twoje życie? Dobre rady cioci Jadzi, jeszcze lepsze babci Kazi. Teściowa z sąsiadkami-skarbnice wiedzy. Fora i blogi krzyczą, że nie masz w swych działaniach racji, a gdzie TY w tym wszystkim jesteś? Kto poniesie konsekwencje twoich czynów? Tylko ty. Nikt inny. Jeśli ktoś ci mówi, że masz zrobić  inaczej niż

Make One Wish

mam 8 miesięcy

Nie przesadzam pisząc, że łzy płyną gdy tworzę ten wpis. Sama nie wiem dlaczego. Moje dziecko rośnie, rozwija się, uczy nowych rzeczy, a ja co miesiąc mam dziwny ścisk żołądka, że znów coś minęło, znów mały kawałek czasu, gdy ona… Czytaj dalej →

Lady Gugu

Wizerunek dziecka w Internecie. Gdzie leżą granice dzielenia się szczęściem?

Co robi matka, kiedy jej niemowlę w końcu zasypia? Jedne rzucają się na nieumyte gary, inne zaczynają jazdę figurową na szmacie, a jeszcze inne (szczęściary!) rzucają wszystko, co trzymają w tym czasie w dłoni i przytulają do najlepszego przyjaciela – poduszki. A pewna matka nie robi nic z tych rzeczy. Ona przebiera swoje dziecko za różne ikony popkultury, muzyków, postaci z baśni czy kreskówek. 4-miesięczna Joey jeszcze nawet dobrze nie nauczyła się trzymać głowy, a miała okazję pograć na gitarze jako Slash, znaleźć najlepszego przyjaciela Chewbakę czy zdobyć złoty medal na olimpiadzie. W Internecie jej zdjęcia podzieliły społeczność na dwie frakcje: jedni nazywają to „idiotyzmem i głupotą”, oskarżają matkę o zakłócanie snu dziecka i o traktowanie dziecka jak lalki. Drudzy zachwycają się pomysłowością Laury Izumigawej, która swoją córeczkę zabiera w najpiękniejszą podróż wyobraźni, a zdjęcia nazywają „słodką pamiątką”. Wizerunek dziecka z Internecie Ja jak zwykle nie mogę odnaleźć się w żadnej z tych opcji. Może jestem uniewrażliwiona na internetowe rewelacje, którymi żyje się tydzień i przechodzą one do przeszłości. Nie zachwycają mnie zdjęcia małej Joey, choć pomysłowość matki jest naprawdę godna podziwu. Może i się nudzi, jak sądzą niektórzy, a może ma parcie na szkło i marzy o kontraktach reklamowych dla swojej małej córki. Cóż, rodziców się nie wybiera. Z drugiej strony, nie uważam, żeby 4-miesięcznej Joey działa się jakaś krzywda. Są niemowlaki, których nie obudzi nawet kanonada w Sylwestra i widocznie do takich dziewczynka należy. Jedyne, o co się martwię, to czy za kilka lat, kiedy mama pokaże jej te zdjęcia, a koleżanki i koledzy zrobią sobie z tego ubaw, będzie wystarczająco silna, żeby wziąć to na klatę. Bo niestety, nic w Internecie nie ginie i jeśli ktoś myśli, że usunie stronę i zdjęcia zostaną wymazane, to się grubo myli. Prawda jest taka, że trzeba się naprawdę grubo zastanowić zanim wrzucisz coś do sieci. Pisząc to cofam się w pamięci do czasów, kiedy z zachwytem młodej matki, z oczami przesłoniętymi  miłością namiętnie wrzucałam do sieci zdjęcia swojej córeczki. Sami oglądaliście je pewnie nie raz. Oglądam je teraz z rozczuleniem, ale i z obawą, czy na pewno dobrze zrobiłam? Bo jeśli znajdzie się wariat, który będzie chciał wiedzę o moim dziecku wykorzystać? Bo jeśli ono po latach z kolei stwierdzi, że pomysł matki na dzielenie się skrawkami naszego wspólnego życia był do bani? Dlatego od pewnego czasu zastanawiam się nie dwa, ale sto razy, zanim podzielę się z wami jakimkolwiek zdjęciem swojego dziecka. Bo podczas gdy wszystkie niemowlaki do pewnego momentu wyglądają tak samo, to już kilkulatki są nie do podrobienia i nie można wmawiać spotkanym na ulicy, że my to jednak nie my ☺ (próbowałam…). W Internecie naprawdę można znaleźć wszystko. Zdjęcia małej Joey czy mojej córki to naprawdę tylko sam czubek piramidy. Jej podstawę stanowią jednak durne zdjęcia maluchów niekompletnie ubranych, czasem nawet nagich; umorusanych od stóp do głów czekoladą albo czymś, co ją przypomina (mam nadzieję, że to jednak czekolada…); uformowanych w małe lolitki; umalowanych jak 30-letnia kurtyzana (tak, wszystko to znalazłam, gdy wpisałam frazę „Głupie zdjęcia dzieci”…). Ja wierzę, że matki wstawiają te zdjęcia z miłości, a nie dlatego, że mam ochotę pośmiać się z własnego dziecka. Sama wiem, że szczęście z narodzin dziecka jest tak wielkie, że te kilka osób rodziny i przyjaciół to za mało – chcesz przecież wrzeszczeć i krzyczeć z radości, a nie tylko szeptać! Ale osobiście zastanawiam się czasem, czy jedno wstawione przeze mnie zdjęcie nie narobi więcej złego niż dobrego – i bardzo często wycofuję się w ostatniej chwili i postanawiam nie dzielić się pięknym ujęciem, na którym moje dziecko jest w całej okazałości. Zdjęcie raz wrzucone do sieci, zaczyna żyć własnym życiem – słyszałam nawet o przypadkach samobójstw wśród dzieci, którym rówieśnicy nie dali żyć właśnie przez kompromitujące zdjęcia z dzieciństwa! Jak tego słucham, to mam ochotę skasować wszystkie zdjęcia, jakimi kiedykolwiek się w sieci podzieliłam…ale nie zrobię tego. Bo dziś niestety już nie jesteśmy anonimowi nawet jeśli tego chcemy.  Jesteś w necie czy chcesz czy nie chcesz – więc ja wybieram istnienie mojego dziecka, ale w zdrowej, refleksyjnej formie. Nie zobaczycie Lenki bez gaci czy w kostiumie  kąpielowym.  Zobaczycie człowieka, który pewnie i tak wkrótce ucieknie mi z Internetu do internatu, kończąc moją niewinną zabawę w fotografowanie swoim „No to na razie, mamo! Wracam po studiach!”. A mnie pozostaną tylko zdjęcia. Post Wizerunek dziecka w Internecie. Gdzie leżą granice dzielenia się szczęściem? pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Urodzinowe kinderparty …

BOBOFASHION

Urodzinowe kinderparty …

Wyprawka do przedszkola -modnie, tanio i wygodnie #2

KAMPERKI

Wyprawka do przedszkola -modnie, tanio i wygodnie #2

Konkurs z Utulankowo

PAMIĘTNIK MAMY

Konkurs z Utulankowo

BAKUSIOWO

Domowa granola. Przepis na zdrowe śniadanie.

Domowa granola chodziła za mną przez kilka lat. Serio! Jakoś tak nigdy nie mogłam się za nią zabrać a pomimo wielkiej miłości do jej smaku, niespecjalnie chętnie kupowałam ją w sklepie. Przeraża mnie przede wszystkim syrop glukozowy. Syrop glukozowo-fruktozowy, albo sam glukozowy, odrzuca mnie od produktu i wywołuje baaaardzo nieprzyjemne emocje. Z dwojga złego wolę już…

NASZE KLUSKI

Twoje dziecko jest niegrzeczne? – Koniecznie spróbuj tej metody.

  Są takie dni, że Klusek jest całkiem bezproblemowym dzieckiem. Robi o co się go prosi, sam znajduje sobie odpowiednie zajęcie, w zgodzie bawi się z Michałem, ma cierpliwość, żeby młodszemu bratu tłumaczyć wszystko i w razie czego pomaga, ze zrozumieniem przyjmuje, ze czegoś zrobić nie może, czegoś nie może dostać. Ale są też takie dni, jak pewna sobota, kiedy nie odpowiada mu nic, a każda odmowa, każde „poczekaj chwilę”, każde podejście Michała – kończy się krzykiem, płaczem i rozpaczą. I żadne rozmowy, żadne tłumaczenia, żadne wspólne szukanie rozwiązań, żadne kary i nagrody, nasze krzyki czy pochwały nie są w stanie pomóc. Czytaj też: Czemu kary i nagrody nie działają i co zrobić zamiast? Tam gdzie udaje się rozwiązać jeden problem, od razu pojawia się drugi. Nasza cierpliwość maleje, jego też. Powody takiego stanu rzeczy są zapewne różne. Czasem pusty kubek uwagi (Napełnianie kubka – dzieci potrzebują uwagi i książka „Rodzicielstwo przez zabawę”), czasem strach, czasem myślenie na zapas, o tym, że zaraz skończy się coś fajnego (np. ostatniego dnia wakacji), a czasem po prostu gorszy dzień. Skoro dorosły może mieć wszystkiego dość tak po prostu, to i dziecko też, prawda? To nie działa Skonfrontowani z takim jęczącym, roszczeniowym i po prostu w tradycyjnym znaczeniu tego słowa – niegrzecznym dzieckiem, my rodzice  często decydujemy się na podjęcie radykalnych kroków. Czasami tracimy cierpliwość. Innym razem zaczynamy się zastanawiać, czy może nie rozpieściliśmy dziecka za bardzo i to dlatego teraz nic mu nie pasuje. Może chcemy, żeby nauczyło się sobie samo radzić? Albo wydaje nam się, że pokazujemy mu „prawdziwe życie” gdzie nie dostaje się ot tak, wszystkiego na co przyjdzie nam ochota. Najpierw tłumaczymy, potem grozimy (Jak nie przestaniesz, to...), dajemy karę, głosimy kazanie (Musisz się w końcu nauczyć, że nikt nie będzie się tobą zajmował przez cały czas/ że nie można mieć wszystkiego/ że tak się nie załatwia sprawy. Ja w twoim wieku to…), a na koniec jeszcze jasno dajemy do zrozumienia co myślimy o takim postępowaniu (Dzisiaj, to już przekroczyłeś wszystkie granice. Jesteś niegrzeczny. Mam tego dosyć…) Wydawałoby się, że zrobiliśmy co w naszej mocy, a zachowanie dziecka zamiast się poprawić, staje się dla nas coraz bardziej trudne. Zostaje nam dołożyć kolejną karę (warto też przeczytać książkę „Wychowanie bez kar i nagród”) albo się poddać i stwierdzić „a rób se co chcesz, ja już nie mam do ciebie siły.” A może trzeba jednak sięgnąć po klapsa czy pasek, które to metody sprawdzały się przez pokolenia? Na szczęście mamy też inną możliwość. Spróbuj tego Kiedy tej wspomnianej już soboty, trafiliśmy w taki stan permanentnej rozpaczy i ciągłych problemów, kiedy wypróbowaliśmy już wszystkie metody, które później już w nerwach przyszły nam do głowy, przypomniałam sobie słowa autorki książki „Pozytywna dyscyplina” – „Dzieci zachowują się dobrze, kiedy czują się dobrze.” Czyżby Klusek po prostu czuł się źle? Siadłam więc z nim na chwilę w pokoju. Przytuliłam. On mi na to ze swoją zezłoszczoną minką „Czemu mnie przytulasz?” „Bo cię kocham” – odpowiedziałam – „Chyba masz dzisiaj jakiś trudny dzień?” Klusek przyznał mi rację. Trochę mocniej się do mnie przytulił, przez chwilę posiedział na moich kolanach i wrócił do zabawy. Kiedy wyszłam, Klusek wrócił do przerwanego zajęcia – ale spokojniejszy. Jego rozmowa z młodszym bratem przyjęła już całkiem inny ton. Oczywiście to nie znaczy, że od tej pory wszystko było super. Ale kolejny „wielki” problem pojawił się po godzinie, a nie za pięć minut, jak to było wcześniej. Czytaj też: Jak rozmawiać z dwulatkiem? Nie wszystko można Nie zawsze możemy pomóc dziecku rozwiązać jego problemy, nie zawsze możemy mu dać to, czego akurat chce, nie możemy sprawić, żeby na jego twarzy ciągle panował uśmiech. Ale czasami wystarczy dać mu poczucie, że rozumiemy jego zły humor, że zły dzień czy smutek, to coś całkiem normalnego. (Więcej sposobów na to, jak pomóc sobie i dziecku w takich sytuacjach znajdziesz w książce „Uważność i spokój żabki”, naprawdę warto ją przeczytać.) Odrobina zrozumienia pomaga zarówno dzieciom jak i dorosłym poczuć się lepiej. A sama pomyśl – kiedy zachowujesz się lepiej, kiedy jesteś milsza, bardziej uprzejma, bardziej uczynna? Kiedy czujesz się źle, czy kiedy czujesz się dobrze? Więc czemu Twoje dziecko miałoby mieć inaczej? Nie każde złe zachowanie wymaga natychmiastowej korekty, nie każe potknięcie dziecka musi być wykorzystane przez dorosłego jako „bardzo ważna” lekcja tego jak się należy zachowywać. Nie każde nieposłuszeństwo musimy brać do siebie. Czasami naprawdę można pozwolić dziecku przeżyć swój „zły nastrój” ze zrozumieniem. W ten sposób naprawdę nie psujemy dziecka, nie rozpieszczamy go, nie wychowujemy na rozwydrzonego bachora. W ten sposób pokazujemy mu, że ludziom należy się zrozumienie i szacunek, nawet w te gorsze dni, a to, że ktoś ma gorszy dzień nie powoduje od razu, że jest gorszym człowiekiem. Następnym razem, kiedy zachowanie Twojego dziecka będzie się pogarszać z godziny na godzinę, po prostu przytul syna lub córkę i spytaj czy nie mają przypadkiem takiego trudnego dnia. Co Ci szkodzi spróbować? Czy Twoje dziecko często miewa takie dni? A może masz jakieś sprawdzone sposoby, żeby je przetrwać i nie zwariować? Jeśli tak – podziel się proszę w komentarzu i pamiętaj, że będę bardzo wdzięczna za każde udostępnienie tego wpisu. Post Twoje dziecko jest niegrzeczne? – Koniecznie spróbuj tej metody. pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.

Chłopcy są mądrzy a dziewczynki ładne

Makóweczki

Chłopcy są mądrzy a dziewczynki ładne

XXI-wieczne matki często deklarują, że dalekie są od stereotypowania płci. Obecnie w teorii dzieciom wolno bawić się takimi zabawkami jak i dziewczynkom i odwrotnie. Nie dobudowując do tego ideologi gender z inteligencji własnej wiemy, że chłopcy mogą być także świetnymi kucharzami czy też ojcami o kobiety np. programistkami więc potencjalnie mali goście swietnie mogą bawić się w gotowanie czy wożenie lalek wózkiem, zaś dziewczynki są tak samo zdolne i gotowe robić eksperymenty i bawić się mini komputerami. Jak jednak realnie wygląda rzeczywistość? Poświęciłam kilka tygodni aby się temu przyjrzeć. Zaczęło się od książeczek do wyklejania/kolorowania. To one zapoczątkowały we mnie lawinę myśli na temat stygmatyzowania roli kobiecej. Otóż książeczki dla płci pięknej to w 90% – księżniczki, barbie, wróżki, laleczki, ubieranki, projektowanie strojów i podobne. Innymi słowy róż, fiolet i brokat. Brrr. Męska strona świata rysowanek i wyklejanek to nauka, geologia, sport, przyroda, eksperymenty chemiczne, liczenie, trochę aut. Kolory- pełna gama tęczy. Ta jedna dziedzina wystarczyła aby zasiać we mnie niepokój. Dlaczego dałam się wrobić w rolę matki kupującej córce – potencjalnie przyszłej pani nakowiec, dyrektor czy specjalistce jakiejś dzidziny – infantyle wyklejanki sprowadzające jej rolę do modelki i uczące głównie przebieranek? Czy nie jest logiczne, że mogłaby ona być tak samo zainteresowana każdą inną dziedziną życia, tak dokładnie eksplorowaną przez jej brata? Światełko nr. 2 zaświeciło się we mnie na zajęciach (hmmm muszę to napisać bardzo naokoło, żeby nie angażować osób trzecich) powiedzmy więc- naukowych. Stosunek chłopców do dziewczynek w dwóch grupach (przedszkolaki i klasy I-III) wynosił na oko 7/1 i 8/2, na niekorzyść tych drugich.. Zrodziła się we mnie wtedy wielka niezgoda na tę sytuację?! Dlaczego tylko tyle dziewczynek? Czy jest to możliwe, że to przypadek? Co nam z kampanii ‚kobiety na politchnikę’ jak już od przedszkola tak mocno dzieli się płeć na zajęcia dla dziewczynek (tańce, sztuka) i chłopców (nauka, fizyka, chemia, przyroda)? Zaczęłam przyglądać się innym sytuacjom, słuchać głosu nauczycieli, dziadków, osób dorosłych i młodzieży. Każdy, zakładam przypadkowo, dzielił dziewczynki na te grzeczne, bawiące się ‚w dom’ lub inne spokojne zabawy, zaś o roli małych mężczyzn opowiadano jako o tych, mających potencjał intelektualny i sportowy (fizyczny). Nie zrozumcie mnie źle, chodzi mi o to, żeby nagle wejść do pokoju córki, ograbić ją z różu , lalek i postawić mikroskopy i modele budowy człowieka. Umiar wskazany jest wszędzie. Jednak choćby krótka refleksja jest stanowczo wskazana… Warto zadać sobie pytania: Czy nie ograniczam potencjału mojego dziecka tylko dlatego, że jest płci żeńskiej? Czy nieświadomie, niejako niechcący nie wciskam tej małej istoty w rolę ograbioną z wartości edukacyjnych na rzecz tych, które kojarzą się z płcią a nie konkretnym małym człowiekiem? Kiedy to czytałam przypomniała mi się starsza ale wciąż bardzo aktualna kampania:

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Gimnazjum uratowało mi życie!

W związku z aferą wokół kolejnej zmiany systemu edukacji, którą popieram całym sercem i wielką mam nadzieję, że jak pozostałe nie zostanie spaprana, przypomniała mi się moja historia edukacji. 1 września w mojej najbliższej rodzinie tylko jedna osoba poszła do szkoły – siostrzenica rozpoczęła gimnazjum. To ostatni rocznik przed zmianami. I kiedy zastanawiałam się, dlaczego dzieciaki wolą kutwić cały dzień w domach niż iść do kolegów i koleżanek, przypomniałam sobie, że ja przecież też kiedyś potrójnie odczuwałam lekki ból brzucha, byleby tylko tam nie iść. Ale potem nadeszła IV klasa… i zaczął się hajlajf! Byliśmy bardzo trudną klasą. Dzieci z wioski: zdolne, ale leniwe; inteligentne nieuki i kombinatorzy od dziecka. Sebastian uzupełniał ludziom ćwiczenia do przyrody, ja podpisywałam za rodziców zwolnienia z lekcji – ten typ, który „zawsze poradzi sobie w życiu”. I do tego ona – najgorsza wychowawczyni, jaką można sobie wyobrazić, wuefistka. To nie tak, że była złą kobietą. Po prostu nie do końca pojęła, że czasy się zmieniły, a z dziećmi, które ma się wychowywać, nie powinno się walczyć. Najgorsze jednak było to, że co rusz stawała po innej stronie tego konfliktu, a my mieliśmy okazję przyglądać się obydwu jej obliczom. Miała bowiem nierozsądny zwyczaj zapraszania swoich uczniów na wywiadówki, gdzie mogliśmy przysłuchiwać się kłamliwym zapewnieniom, że jesteśmy najfajniejszą klasą, z jaką spotkała się w całej swojej karierze. Z pewnością nie byliśmy, każdy to wiedział. Ale skoro taka informacja lądowała u naszych rodziców, to godzinę wychowawczą mogliśmy spędzać na korytarzu, z hukiem wyrzuceni z sali. Z biegiem czasu zaczęło nas to nawet bawić, stawialiśmy sobie to za pewnego rodzaju cel. Gimnazjum uratowało nas od życiowych porażek Końcem podstawówki szóste klasy obiegła wiadomość, że nas pomieszają. Trochę panikowaliśmy na myśl, że mamy spędzać całe dnie bez ludzi, których znamy od 6 roku życia. Wieść ta okazała się plotką i pozostaliśmy w niezmienionym składzie. W międzyczasie poczuliśmy miętę do muzyki i luźnego stylu życia, chłopaki podskoczyli o 30 centymetrów w górę, dziewczyny poznały tajniki malowania… rzęs, o zgrozo! I kiedy w ostatniej chwili wbiegłyśmy na rozpoczęcie roku, ignorując wszystkie chyba przepisy drogowe (park od szkoły oddalony był o kilka minut biegiem i jedno spore skrzyżowanie), urwał nam się piękny sen. Nowa wychowawczyni nie tylko się nie uśmiechała, ale jeszcze miała jakiś program nauczania! Niespełna miesiąc później, niemal z własnej woli, kupiliśmy kwiaty zarówno jej, jak i dyrektorce. To nie wszystko – zobowiązaliśmy się także do sprzątania wszystkich szatni przez okrągły tydzień. To z naszej klasy pochodziła przewodnicząca szkoły, pełniąca tę rolę przez 2 lata z rzędu. To my urządzaliśmy przyjęcie niespodziankę na zakończenie gimnazjum, doprowadzając wychowawczynię do łez. To my stopniowo wychodziliśmy na ludzi, właśnie w gimnazjum. Może ziarnko rozsądku wyssaliśmy z mlekiem naszych matek i tak po prostu miało być. Może dla tak mądrych ludzi nie miało być etapu debilizmu, który dopada w tym okresie przez nagły skok, pseudo-awans społeczny. Szczerze w to jednak wątpię. Weszliśmy do gimnazjum jako banda chamów i pewnych siebie gówniarzy, u stóp których miał położyć się świat. Pod koniec potrafiliśmy sami ukracać swoje głupoty i choć oczywiście potrafiliśmy wynieść pierwszą ławkę do dyrekcji najlepiej ze wszystkich, to do liceum szliśmy już jako normalni, naprawdę sensownie myślący o swoim zachowaniu ludzie. Patrząc na to, jak dalej potoczyły się nasze losy, nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby gimnazjum nie zrobiło w naszych głowach małego porządku. Brak gimnazjum? Jestem na tak! Byliśmy farciarzami. Trafiliśmy na fantastycznych pedagogów. Może niektórzy nie radzili sobie z przekazywaniem wiedzy, to z pewnością byli genialni w wychowywaniu młodych ludzi. Punkt dla małego gimnazjum, w którym każdy nauczyciel zna każdego ucznia. Jednak… byliśmy przede wszystkim klasą, która spędziła ze sobą 9, czasem 10 (niektórzy spędzili ze sobą dodatkowy sezon w zerówce), a czasem 13 lat (przedszkole)! Mieliśmy także w sporej części okazję poznać nauczycieli, których spotkaliśmy po ukończeniu podstawówki – ich styl bycia i nauczania. Oni siłą rzeczy wiedzieli co nieco o nas, mając ciągły kontakt z kadrą uczącą nas. W pewnym sensie więc chodziliśmy do swojego rodzaju 9-letniej podstawówki, oddzielonej małymi drzwiami. Dlaczego popieram ideę połączenia tych dwóch szkół? Przede wszystkim właśnie dlatego, że sama spędziłam tyle lat w jednej klasie. Dzięki temu w pewnym momencie nikt nie mógł już pokazać nic nadzwyczajnego. Ktoś zaczynał pajacować? Prędziutko sprowadzaliśmy go do parteru. Za dobrze się znaliśmy, by ktoś mógł nam zaimponować jakimś głupim zachowaniem, co niestety zdarza się w szkołach, w których od początku trzeba wyrobić sobie „markę”. A to, w połączeniu z trudnym wiekiem, który przypada na gimnazjum, mieszanka wybuchowa. Ciągłość uczących to szansa dla słabszych. Dzięki wieloletniej znajomości ucznia nauczyciel jest w stanie bardziej dostosować się pod niego. Jeśli nie jest dupkiem i wie, na czym polega jego praca – zrobi to. Wiem to z autopsji. Dzięki prawidłowemu dostosowaniu wymagań pod możliwości, jest szansa na zrobienie kroku naprzód. Tymczasem w edukacji pociętej na 3 części po 3 lata nie ma szans na poznanie nikogo – dużo materiału, mało godzin; trzeba pędzić, nie patrząc na poległych. 14-letni uczeń w swojej złości (nieopanowanej z racji wieku) obwini za wszystko nauczyciela i zwyczajnie zatnie się, zamknie w sobie i nie pozwoli nawet sobie samemu czegoś się nauczyć, nie mówiąc już o dopuszczeniu do swojego umysłu słów wykładowcy. Bariera rośnie, a uczeń siedzi. Drugi rok w tej samej klasie. Mam wielką nadzieję, że nadchodzące zmiany będą dobrze przemyślane. Chciałabym, by wróciły egzaminy do liceów i na studia. Wielu ludzi nie musiałoby męczyć się na nudnych studiach, co i rusz zastanawiając się, jaki kierunek rozpocząć w przyszłym roku i właściwie po co. Nie brakowałoby rzemieślników. Wreszcie ludzie pojęliby, że nie jest żadną ujmą nie nadawać się do wkuwania i rozwoju ogólnego, a raczej do praktycznego kształcenia zawodowego. Może w końcu zawodówki przeżyłyby renesans i spawacze z tytułem kończyliby je, mając choć kilkakrotnie spawarkę w ręce. Upraszczam i idealizuję. Ale – pomijając to, jak wielu faktów nie przekazywano w tamtych czasach studentom, bo końcówka XX wieku była czasem bardzo pokręconym – starsze roczniki, w tym także dwójka mojego rodzeństwa, pokazały, że 8-letnia podstawówka i 4-letnie gimnazjum, do którego trudniej się dostać, to bardzo dobra opcja. Nie brakuje nam naprawdę dobrze wykształconych, mądrych ludzi po 40, 50 i 60. Mamy za to nadmiar głupich, a wykształconych dla idei 20- i 30-latków. *** Spodobał Ci się ten post? – Będzie mi bardzo miło, jeśli zagłosujesz na mnie w konkursie – KLIK – Polub go lub udostępnij na Facebooku – Możesz też polubić mój fanpage lub zaobserwować mnie na Instagramie – Zostaw po sobie komentarz lub napisz do mnie @ – chętnie poznam Twoje zdanie! Artykuł Gimnazjum uratowało mi życie! pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Polak na wakacjach...

MAMUSIOWO BORSUCZKOWO

Polak na wakacjach...

Test pieluszek Dada Premium

KIEDY MAMA NIE ŚPI

Test pieluszek Dada Premium

I want to fly away

POD NAPIĘCIEM

I want to fly away

Sierpień na zdjęciach

Lady Gugu

Sierpień na zdjęciach

PROJEKT 365 | Lipiec 2016 w kadrach

WIKILISTKA

PROJEKT 365 | Lipiec 2016 w kadrach

ZOO Opole – nasze ulubione miejsce w mieście

KAMPERKI

ZOO Opole – nasze ulubione miejsce w mieście

Black cat

LUNA W CHMURACH

Black cat

KOSMETOMAMA

Kosmetomama. Ankieta by poznać Cię lepiej.

Cześć. Przyszedł taki czas w którym chciałabym Cię moja czytelniczko poprosić o zdanie. Jest to dla mnie ważna sprawa ponieważ chciałabym, aby mój blog i jego czytania sprawiał  Tobie jak najwięcej przyjemności. A jak mogę to osiągnąć? Jest tylko jeden sposób- ankieta, która pomoże mi w dalszym rozwoju bloga. Wiem, że ankieta kojarzyć Ci się może z czymś zbytecznym i długim, ale ta zawiera tylko ... Post Kosmetomama. Ankieta by poznać Cię lepiej. pojawił się poraz pierwszy w kosmetomama.

Podsumowanie wakacji #1

SZCZYPIORKI

Podsumowanie wakacji #1

I znowu jest nadzieja

…bo jestem mamą

I znowu jest nadzieja

#jesień

DWARAZYW

#jesień