Być matką...
Drewniane zabawki
Francuski filozof Roland Barthes napisał w: Współczesne zabawki produkowane są zwykle nie przez naturę, ale przez technologię. Stworzone są przez skomplikowane mieszanki plastiku, który jest ... brzydki. Odbierają przyjemność i słodycz dotykania. Jest rzeczą bardzo niebezpieczną, że drewno znika z naszego życia. Drewno jest materiałem, który jest znajomy i charakteryzujący się czymś poetyckim. Wytwarza ono w dziecku ciągłość kontaktu z rosnącym drzewem, stołem, podłogą. Drewno nie łamie się, nie psuje się, nie rozbija się łatwo. Może służyć przez długi czas i żyć razem z dzieckiem. Może przemieniać stopniowo relację pomiędzy tymi przedmiotami, które są wieczne. Dzisiaj zabawki są chemiczne i nie dają przyjemności. Takie zabawki psują się bardzo szybko i dziecko nie widzi dla nich przyszłości. Idąc tym tropem zrobiłam dla Maciusia kilka drewnianych zabawek. Oczywiście wszystkie z nich są wymyślone lub polecane przez Marię Montessori.Pierwsza była grzechotka. Maciuś opanowywał właśnie trudną sztukę chwytania, szukałam więc grzechotki, która miałaby prosty kształt. I mimo, że po Emilce zostało całe pudło grzechotek i gryzaczków różnej maści, uwierzcie - nie znalazłam nic, co nadawałoby się dla maluszka o małych rączkach, które jeszcze niezdarnie próbują coś ująć.Drewniany pręt (ze sklepu budowlanego) nabyłam przy okazji majstrowania pomocy do dopełniana do 10 (Tutaj). Odpiłowałam tyle, ile było mi trzeba, tata Mili nawiercił otworki na dwóch końcach, do których przymocowałam dzwoneczki.Grzechotka okazała się strzałem w dziesiątkę. Leciutka, łatwa do chwycenia, bo pręt nie za cienki i nie za gruby (fi 1 cm), dwa kolorowe, ruchome dzwoneczki na końcach. Maciuś bardzo ją polubił i szybko opanował trudną sztukę chwytania.Niestety - niedługo po tym przestało mu wystarczać badanie przedmiotów rączkami. Wszystko zaczęło wędrować do buzi i grzechotka została mu zarekwirowana, ponieważ patrzenie jak metalowy dzwoneczek ginie w jego buzi razem z pokaźną częścią pręta.... to było ponad moje siły :-(Wyszłam więc naprzeciw potrzebom i zmajstrowałam gryzaczek. Pięć drewnianych korali, kawałek sznurka. I powstał gryzak.Nie spotkał się jednak z większym zainteresowaniem adresata. Nie to nie. Działamy dalej. Tym razem zabawka manipulacyjna.W internecie zamówiłam dwa kółeczka ze sklejki. Jedno z kółeczek nacięłam prawie do połowy. I wcisnęłam jedno w drugie. Maciuś zainteresowany, chociaż szału nie ma :-) Kółeczka wybrałam za duże (fi 7,5 cm) - zbyt łatwo można chwycić jedno obiema rączkami, co nie zachęca do przekładania rączek, a celem tej zabawki jest manipulacja. Już zamówiłam mniejsze, więc znowu czeka mnie piłowanie :-(Ale za to świetnie sprawdza się jako gryzak. Drewno jest fajne do gryzienia, dużo przyjemniejsze niż twardy plastik, z którego zazwyczaj zrobione są grzechotki. Dobrze, że istnieją chociaż gryzaki gumowe.Ta zabawka ma jeszcze jeden cel - zachętę do pełzania/raczkowania, ponieważ zabawnie się turla. A u nas akurat próby pełzania.Po co to wszystko? To już napisał Roland Barthes :-)A ja dodam od siebie tyle:Wczoraj była u Emilki starsza koleżanka (9 lat). Po jakimś czasie wspólnej zabawy w weterynarza, Mila poprosiła o świecące pudło (co to takiego - można zobaczyć Tutaj). Zasłoniłam okna, podłączyłam lampki, dziewczyny zaczęły się bawić. Za chwilę słyszę, jak koleżanka pyta: "A to pudło jeszcze coś robi, czy tylko świeci?". Po odpowiedzi, że tylko świeci, straciła zainteresowanie dalszą zabawą. A Emilka ułożyła na pudle taki obrazek: Dodam tylko, że koleżanka ma w domu zabawkową kuchenkę, która sama smaży, gotuje i piecze. Pralkę, która sama pierze. A także kilka innych sprzętów, wydających różne odgłosy i migających światełkami. My takich zabawek nigdy Emilce nie kupowaliśmy. Czy słusznie? Tego nie mogę wiedzieć na pewno. Ale wczorajsza sytuacja jakoś mnie pokrzepiła :-) Może nadinterpretuję, może jedno z drugim nie ma związku, może...