Laurka na Dzień Nauczyciela

Być matką...

Laurka na Dzień Nauczyciela

Mila nie chodzi teraz do przedszkola. Maciuś nie może jeszcze wychodzić na dwór, więc przejażdżki do przedszkola na razie nie wchodzą w grę. Dzisiejszy Dzień Nauczyciela obchodzimy więc w domu, bo tak się składa, że Tata Mili jest nauczycielem. A do tego jeszcze dochodzi fakt, że Mila siedzi w domu już trzeci tydzień (wcześniej sama była chora) i trochę jej się to daje we znaki.Kilka dni temu Mila dostała od babci worek kasztanów. Przyznam się, że nie lubię robić kasztanowych ludzików. Nigdy nie lubiłam. Zapałki mi się łamią, wypadają, ludziki się kiwają i przewracają.... Ale żeby nie było, pokazałam Emilce, że można, i zrobiłyśmy kilka stworów-potworów. Dzisiaj kasztany postanowiłyśmy wykorzystać do zrobienia prezentu dla Taty z okazji Dnia Nauczyciela.Przygotowałyśmy materiały i narzędzia: tekturkę, pistolet do kleju, kasztany i farby. Do tekturki przykleiłyśmy kasztany. Zrobiłyśmy to z użyciem kleju na gorąco - Emilka bardzo lubi się nim posługiwać.Wyszedł nam kwiatek. Za łodyżkę posłużył kawałek wikliny, przycięty sekatorem przez Emilkę. Tak jej się spodobało przecinanie, że nagle okazało się, że mamy do dyspozycji jeszcze wiele małych kawałeczków :-) Zrobiłyśmy więc trawkę. Mila chciała, żeby kwiatek był kolorowy, więc pomalowała kasztany farbami. Musiała nakładać kilka warstw, żeby brązowa barwa kasztanów przestała prześwitywać. Gotowa laurka przedstawia się tak: Po powrocie Taty do domu, została mu wręczona. Zdziwienie było ogromne, bo to pierwszy raz, gdy dostał coś od nie-uczniów :-)A kasztanów to jeszcze nie koniec u nas, bo oczywiście nie zużyłyśmy nawet połowy :-)

Gra matematyczna

Być matką...

Gra matematyczna

Mila lubi sobie pododawać. Zasypuje nas pytania ile jest coś dodać coś. Wykorzystując jej zainteresowanie znalazłam w sieci grę z dodawaniem.Trzeba tylko wydrukować planszę z cyframi, przygotować trzy kostki i dwa flamastry o różnych kolorach.Zasady: rzuca się trzema kostkami naraz i dodaje oczka. Następnie szuka na planszy liczby, która jest wynikiem tego dodawania i zakreśla ją w kółko swoim kolorem. Najlepiej zakreślić tę liczbę, obok której są takie, które zakreśliła już inna osoba - wtedy ma się więcej punktów.Tak naprawdę ta gra ma inne zasady, ja nagięłam je do naszych potrzeb. Mila bardzo dobrze radzi sobie z dodawaniem oczek na kostkach. Już od dawna nie liczy ich palcem, tylko widzi od razu ile wypadło i teraz też dodawała liczby, a nie oczka. W trakcie przydały się też nasze listeweczki do dopełniania do 10. W trakcie okazało się, że plansza trochę nie odpowiada naszym zasadom. Niektóre cyfry są zbędne, ponieważ stosujemy tylko dodawania, więc 0, 1 i 2 zupełnie nam się nie przydają.  Dlatego na następny raz przygotowałam nam planszę nieco zmodyfikowaną i grało się dużo fajniej. Emilce się podobało, szczególnie, że udało jej się wygrać :-)Mi też się podobało, bo spędzałyśmy razem miły czas w trakcie drzemek Maciusia.

Gryzak na szybko

Być matką...

Gryzak na szybko

Temperujemy

Być matką...

Temperujemy

Drewniane zabawki

Być matką...

Drewniane zabawki

Francuski filozof Roland Barthes napisał w: Współczesne zabawki produkowane są zwykle nie przez naturę, ale przez technologię. Stworzone są przez skomplikowane mieszanki plastiku, który jest ... brzydki. Odbierają przyjemność i słodycz dotykania. Jest rzeczą bardzo niebezpieczną, że drewno znika z naszego życia. Drewno jest materiałem, który jest znajomy i charakteryzujący się czymś poetyckim. Wytwarza ono w dziecku ciągłość kontaktu z rosnącym drzewem, stołem, podłogą. Drewno nie łamie się, nie psuje się, nie rozbija się łatwo. Może służyć przez długi czas i żyć razem z dzieckiem. Może przemieniać stopniowo relację pomiędzy tymi przedmiotami, które są wieczne. Dzisiaj zabawki są chemiczne i nie dają przyjemności. Takie zabawki psują się bardzo szybko i dziecko nie widzi dla nich przyszłości.  Idąc tym tropem zrobiłam dla Maciusia kilka drewnianych zabawek. Oczywiście wszystkie z nich są wymyślone lub polecane przez Marię Montessori.Pierwsza była grzechotka. Maciuś opanowywał właśnie trudną sztukę chwytania, szukałam więc grzechotki, która miałaby prosty kształt. I mimo, że po Emilce zostało całe pudło grzechotek i gryzaczków różnej maści, uwierzcie - nie znalazłam nic, co nadawałoby się dla maluszka o małych rączkach, które jeszcze niezdarnie próbują coś ująć.Drewniany pręt (ze sklepu budowlanego) nabyłam przy okazji majstrowania pomocy do dopełniana do 10 (Tutaj). Odpiłowałam tyle, ile było mi trzeba, tata Mili nawiercił otworki na dwóch końcach, do których przymocowałam dzwoneczki.Grzechotka okazała się strzałem w dziesiątkę. Leciutka, łatwa do chwycenia, bo pręt nie za cienki i nie za gruby (fi 1 cm), dwa kolorowe, ruchome dzwoneczki na końcach. Maciuś bardzo ją polubił i szybko opanował trudną sztukę chwytania.Niestety - niedługo po tym przestało mu wystarczać badanie przedmiotów rączkami. Wszystko zaczęło wędrować do buzi i grzechotka została mu zarekwirowana, ponieważ patrzenie jak metalowy dzwoneczek ginie w jego buzi razem z pokaźną częścią pręta.... to było ponad moje siły :-(Wyszłam więc naprzeciw potrzebom i zmajstrowałam gryzaczek. Pięć drewnianych korali, kawałek sznurka.  I powstał gryzak.Nie spotkał się jednak z większym zainteresowaniem adresata. Nie to nie. Działamy dalej. Tym razem zabawka manipulacyjna.W internecie zamówiłam dwa kółeczka ze sklejki. Jedno z kółeczek nacięłam prawie do połowy. I wcisnęłam jedno w drugie. Maciuś zainteresowany, chociaż szału nie ma :-) Kółeczka wybrałam za duże (fi 7,5 cm) - zbyt łatwo można chwycić jedno obiema rączkami, co nie zachęca do przekładania rączek, a celem tej zabawki jest manipulacja. Już zamówiłam mniejsze, więc znowu czeka mnie piłowanie :-(Ale za to świetnie sprawdza się jako gryzak. Drewno jest fajne do gryzienia, dużo przyjemniejsze niż twardy plastik, z którego zazwyczaj zrobione są grzechotki. Dobrze, że istnieją chociaż gryzaki gumowe.Ta zabawka ma jeszcze jeden cel - zachętę do pełzania/raczkowania, ponieważ zabawnie się turla. A u nas akurat próby pełzania.Po co to wszystko? To już napisał Roland Barthes :-)A ja dodam od siebie tyle:Wczoraj była u Emilki starsza koleżanka (9 lat). Po jakimś czasie wspólnej zabawy w weterynarza, Mila poprosiła o świecące pudło (co to takiego - można zobaczyć Tutaj). Zasłoniłam okna, podłączyłam lampki, dziewczyny zaczęły się bawić. Za chwilę słyszę, jak koleżanka pyta: "A to pudło jeszcze coś robi, czy tylko świeci?". Po odpowiedzi, że tylko świeci, straciła zainteresowanie dalszą zabawą. A Emilka ułożyła na pudle taki obrazek: Dodam tylko, że koleżanka ma w domu zabawkową kuchenkę, która sama smaży, gotuje i piecze. Pralkę, która sama pierze. A także kilka innych sprzętów, wydających różne odgłosy i migających światełkami. My takich zabawek nigdy Emilce nie kupowaliśmy. Czy słusznie? Tego nie mogę wiedzieć na pewno. Ale wczorajsza sytuacja jakoś mnie pokrzepiła :-) Może nadinterpretuję, może jedno z drugim nie ma związku, może... 

Łączka

Być matką...

Łączka

W poprzednim poście była łączka Emilkowa, dzisiaj łączka Maciusiowa.Tutaj była wzmianka o wzorzystej okleinie, którą okleiłam szafkę przy przewijaku.Początkowo była tylko ona. Maciuś sobie na nią od czasu do czasu  popatrywał, ale szału nie było. Aż pewnego dnia na środku tego czarno-białego gąszczu coś się pojawiło.Gdy Maciuś zauważył tę biedronkę, znieruchomiał. Wpatrywał się w nią hipnotycznym wzrokiem przez całe przewijanie. Następny element pojawił się po kilku dniach.  Kolejna odsłona nastąpiła. Maciusiowi został zaprezentowany obrazek w kolorkach neonowych. Popatruje sobie na niego przy zmianie pieluchy, a ja cieszę się, że ma się czym zająć, bo od kiedy nauczył przekręcać się na brzuszek, to przewijanie przestało być spokojną czynnością. 

Piankowe kwiatki

Być matką...

Piankowe kwiatki

Tym razem nie było zabawy pianką do golenia. Mila przechodzi właśnie zapalenie gardła :-( więc nie szalejemy w wannie.Ale sam pomysł zrodził się właśnie w wannie przed wieloma miesiącami. Łaził mi i łaził po głowie, aż w końcu doczekał się realizacji.A zaczęło się tak, że po naszej wyklejance zostały kawałeczki gąbki. Przez jakiś czas służyły Mili do zabawy w trakcie wieczornej kąpieli. Mokra gąbka fajnie trzymała się wanny. Ale efekt nie był fascynujący - biała gąbka na białej wannie wygląda wiadomo jak. I wtedy właśnie wpadłam na pomysł użycia pianki kreatywnej, którą kupuje się w arkuszach o kolorach jakie tylko chcieć.No to w końcu kupiłam. Komplet 10 arkuszy A4. Późną wieczorową porą powycinałam kształty o tematyce kwiatowej.Emilce powiedziałam, że będziemy robić dekorację na oknie, które na tę okoliczność doczekało się w końcu umycia :-)Kawałeczki pianki wrzuciłam do pojemnika z wodą.Robienie dekoracji było bardzo proste - mokre kawałeczki pianki należało po prostu przykładać do szyby.   I taka to właśnie łączka nam powstała. Można oczywiście przylepiać i do wanny, ale nam nasłonecznione okno bardziej pasowało.  Wygląda uroczo. Dekoracja niestety nie jest zbyt trwała - po kilku godzinach wszystko odpada :-(Ale za jakiś czas można zacząć od nowa :-)

Balony

Być matką...

Balony

Do pudełka z balonami sięgamy dość często - a to dekoracja, a to odbijanie, a to rakieta odrzutowa albo poduszkowiec. Długo by wymieniać, w jakich przypadkach nam się przydały.Ostatnio na topie były u nas zabawy wannowe. Żeby Mila nie uschła przez te długotrwałe upały. Teraz już trochę odpuściły, ale jak jeszcze panowały, to:Kilka baloników napełniłam wodą. Do wanny wlałam trochę wody i tam wrzuciłam Emilkę + balony :-) Wystarczyło - znowu posiedziała sobie w tej wannie godzinkę :-)Nawet nie wiem, co dokładnie robiła. Zarejestrowałam tylko jeden element zabawy - ugniatanie.Ale po odgłosach sądząc, na ugniataniu się nie skończyło. Szaleństwo było dużo większe. Po zabawie balony zostały zapakowane do torby i umieszczone na balkonie, bo Mila zapowiedziała powtórkę. I tak też się stało :-)

Żel do włosów

Być matką...

Żel do włosów

Pomysł, który chodził mi po głowie od długiego już czasu.Potrzebne są:woreczek strunowy (z dość grubej folii) taśma izolacyjna żel do włosówcekiny, koraliki, brokat itp.Brzegi woreczka należy zabezpieczyć taśmą izolacyjną, do środka nałożyć żelu i błyskotek.Woreczek służy do oglądania: Do miętoszenia:I do chłodzenia (wkładam go do lodówki i Maciuś dostaje zimny okład): Bardzo proste i szybkie w wykonaniu, a zarazem ciekawe dla dziecka. Cekiny przesuwają się w żelu przy ugniataniu woreczka a i wrażenia dotykowe są bardzo ciekawe.Emilce też się podoba. Ona lubi oprzeć go sobie o szybę w oknie i oglądać pod światło. Ja też :-)

Lustro

Być matką...

Lustro

Według Marii Montessori w pokoju/kąciku dziecka powyżej 3 miesięcy powinno znaleźć się lustro. Zamocowane na poziomie jego wzroku, czyli tuż nad podłogą. W nim dziecko może obserwować swoje ciało, jego ruchy, absorbować otoczenie, podpatrywać cały pokój i osoby w nim przebywające.Lustro dla Maciusia zamówiłam jeszcze przed jego narodzinami. Musiało oczywiście być bezpieczne, żeby nie rozsypało się po uderzeniu w nie np. grzechotką. Nasze jest podklejone specjalną folią. Lustro stało sobie za szafą i czekało na swoją chwilę.Pewnego dnia, idąc rano z sypialni do pokoju dziennego, gdzie znajduje się kącik Maciusia, przystanęłam - jak zwykle - przed wielkim lustrem w przedpokoju. Maciuś dotychczas ignorował swoje odbicie, ale wtedy właśnie je zauważył. Nawiązał ze sobą kontakt wzrokowy, uśmiechnął się i powiedział: "A-gu". Uznałam, że moment nadszedł.Lustro zawisło.Maciuś został położony przed nim.Czy się zainteresował?Sami zobaczcie :-))))  Nie tylko on zresztą :-))

Kolorowa pianka do golenia

Być matką...

Kolorowa pianka do golenia

Coś jednak wykrzesałam z siebie mimo tego upału.Warunki aż się prosiły o jakąś ciapkę, bo można się do niej rozebrać, a potem łatwo umyć. Żeby z tym myciem było jeszcze łatwiej, całą zabawę umiejscowiłam w łazience, a dokładnie w wannie.Do pudełek po margarynie (zbieram, a co) nałożyłam spore ilości pianki do golenia i posypałam je barwnikami spożywczymi. Po wymieszaniu wyszły cztery puchate farbki w ładnych kolorach.Na ścianę nad wanną przykleiłam dwa arkusze papieru. Emilce poleciłam rozebrać się i wskakiwać do wanny. Dałam farby i powiedziałam, że to wielkie malowanie.Początkowo podeszła do tematu z rezerwą. Nie za bardzo wiedziałam, dlaczego. Znając ją byłam pewna, że wyciapie wszystko, łącznie - a raczej przede wszystkim - ze sobą.A ona tak ostrożnie, jednym paluszkiem... Poprosiła o pędzle i też bez rozmachu.... Nie mogłam się powstrzymać: "Emilka, możesz w to włożyć całe ręce". "E, nieeee." - ona na to. Ja nadal zdziwiona. Wiedziałam, że jak włoży w to ręce, to przepadnie, bo konsystencja pianki jest po prostu przecudowna. "Dziwne, zawsze bardzo lubiłaś różne ciapki." Ona wtedy: "A to jest ciapka??? Czemu od razu nie mówiłaś!!!" I się zaczęło....    Ciapała wszystko przez godzinę, aż pianka przybrała jednolity, zielony kolor.To mi przypomniało zabawę z zieloną farbą, którą pokazywałam TutajMila nie ograniczyła się do pomalowania ścian, wanny i samej siebie. Ponieważ wanna zrobiła się bardzo śliska, Mila zaczęła zjeżdżać na niej jak na sankach :-) Jej radosne okrzyki skusiły mnie na popatrzenie, jak się bawi. A było na co patrzeć! Maciuś śmiał się na głos, patrząc na jej brykanie :-)  Pianka do golenia to świetny materiał do zabawy. Jest bardzo przyjemna w dotyku, ładnie pachnie i ciekawie wygląda. I jest stosunkowo niedroga - rossmannowa kosztuje ok. 6 zł, a przecież nie zużyłyśmy nawet połowy. Następnym razem wypsikam jej całe opakowanie do wanny, żeby mogła się w tym tarzać :-) Ale to dopiero przed kolejnym planowym myciem włosów :-) 

Upalnie

Być matką...

Upalnie

Ufffffff, jak gorąco...Puffffff, jaka gorąco... Okna pozasłaniane, wiatraki pracują...Upał taki, że już ledwo można wytrzymać.Całe szczęście, że Emilka potrafi zorganizować sobie zajęcie, bo ja czuję się zupełnie wyprana z pomysłów dla niej... Więc tylko spełniam życzenia: "mogę miednicę na balkon? mogę kuwetę z wodą?" i popatruję znad wachlarza, którym raczę siebie i Maciejka...wróżki robią wielkie praniewróżki coś robią, ale nie zrozumiałam cogluty fajne, bo zawsze zimne, pewnie są magicznemiednica z zimną wodą na balkonie dobrze robi nawet wróżkomPrzyjmę każdy gotowy pomysł na zabawę w upał....

Mobil tancerze

Być matką...

Mobil tancerze

Ponieważ mobil Gobbi Maciuś cały czas ma w głębokim poważaniu (o tym Tutaj), czym prędzej zrobiłam następny. Też trochę za późno, bo powinno się go pokazywać do 12 tygodnia, a Maciuś ma już 17, ale pomyślałam, że to i tak lepiej niż wcale.Tym razem nad łóżeczkiem wirować miało czterech tancerzy. Mobil wydawał się bardzo prosty w wykonaniu i tak rzeczywiście było. Co nie znaczy, że zajął mi mało czasu - skończyłam o trzeciej w nocy...  Kupiłam specjalny blok papierów holograficznych, bo z takiego właśnie materiału powinien być ten mobil wykonany. Karty były jednostronne, ale samoprzylepne, posklejałam je więc parami.Wyszukałam w internecie wzór mobilu - dostępny Tutaj.Powycinałam poszczególne elementy, potem odrysowałam je na papierze docelowym i wycięłam. Elementy chciałam łączyć metalowymi kółeczkami, ale nie okazało się to dobrym pomysłem - kółeczka za bardzo usztywniały tancerzy, a przecież mobil ma być leciutki i zwiewny. Użyłam więc żyłki, tak jak w przypadku mobilu munari.Do skonstruowaniu mobila potrzebne są jeszcze trzy patyczki: 2 x 15 cm i jeden 30  cm.Każdego z tancerzy należy przymocować na końcach krótszych patyczków, a te następnie do końców dłuższego. Ostateczne wyważenie załatwiłam przyklejeniem kawałków plastelinki na końcach patyczków.Następnego dnia zawiesiłam tancerzy nad łóżeczkiem. Położyłam w nim Maciusia, dmuchnęłam i ..... ... poczułam się usatysfakcjonowana okazanym zainteresowaniem :-)  Podoba mu się :-)A Munari przeszedł na zasłużoną emeryturę i dostał zaszczytne miejsce pod sufitem w pokoju dzieci. Za to Gobbi wisi na ścianie sypialni i cieszy moje oko :-P 

Mobil Gobbi

Być matką...

Mobil Gobbi

Nad łóżeczkiem Maciusia wisi sobie mobil Munari. Więcej o nim było Tutaj. W zasadzie powinno się go prezentować niemowlęciu w wieku od 3 do 6 tygodni, ale przez moje niedopatrzenie (niedoczytanie) zawiesiłam go później. Maciusiowi jednak bardzo się spodobał. Nie oglądał go za często, bo w łóżeczku w zasadzie tylko śpi i to w nocy, bo drzemki dzienne odbywa w innych miejscach. Ale jak już oglądał, to z dużym zaangażowaniem - raz nawet dociągnął do pół godziny :-) Uznałam więc, że nie będę się śpieszyć z kolejnym, poczekam, aż ten się znudzi. I moment ten w końcu nadszedł.Wyciągnęłam więc mobil Gobbi, przygotowany - tak jak Munari - jeszcze w czasie ciąży.Jest bardzo prosty - 5 kulek w odcieniach jednego koloru powieszonych na różnych wysokościach – od najciemniejszego do najjaśniejszego.   Mobil ten można zrobić na kilka sposobów. Niektórzy okręcają kolorową nitką kulki, ale mnie się to wydało zbyt pracochłonne.Postanowiłam więc po prostu pomalować styropianowe kulki.Na paletę nałożyłam pięć porcji niebieskiej farby, a następnie dodałam białej - do każdej kolejnej porcji większą ilość. Oczywiście za pierwszym podejściem nie wyszło idealnie, kilkakrotnie musiałam zmieniać proporcje farby, ale w końcu udało mi się uzyskać żądany efekt. Kulki powędrowały do pudełka, czekając na swój czas. Wczoraj uznałam, że już nadszedł. Wyciągnęłam kulki i zamocowałam na drewnianym patyczku.Powiesiłam nad łóżeczkiem i z wielką satysfakcją położyłam tam Maciusia. A on?Spojrzał, uśmiechnął się i .... odwrócił wzrok. Bardziej ciekawiły go gwiazdki na ochraniaczu szczebelków, niż dzieło mamusi.No cóż. Może się spóźniłam. A może jeszcze spróbuję jutro.Albo po prostu zawieszę te pluszowe małpki, które kręciły się nad Emilką i już. Chociaż jak znam siebie, to niekoniecznie. Tych mobili montessoriańskich jeszcze kilka jest :-) 

Dinozaury

Być matką...

Dinozaury

Co z tą szachownicą...?

Być matką...

Co z tą szachownicą...?

Pamiętacie szachownicę, którą zrobiłam dla Maciusia?Funkcjonuje nadal, ale w zmienionej nieco formie. A właściwie zmieniającej się nieustannie.Z kolorowego kartonu wycięłam różne kształty.Na początek przykleiłam dwa. Codziennie zmieniałam ich miejsce, trzymając się zasady kontrastowości (aby kształt dobrze odróżniał się od tła). Raz na tydzień dodaję nowy kształt, nie zapominając o zmianie miejsca tych już wiszących.  A zmianą miejsca położenia zajmuje się wiadomo kto :-)Czasami nawet - wbrew regułom - kilka razy dziennie.Maciuś bardzo "się ciekawi" (neologizm starszej siostry) swoją szachownicą. Codziennie czeka go moment zaskoczenia w postaci zmiany rozmieszczenia kształtów, a raz w tygodniu nowego kształtu. Za jakiś czas szachownica zostanie wymieniona na coś innego, ale na razie spełnia swoją rolę znakomicie. 

Zwykła mydelniczka

Być matką...

Zwykła mydelniczka

Ogród dla wróżek

Być matką...

Ogród dla wróżek

Dom z ogrodem - największe marzenie Mili.Niestety -  na tę chwilę nieziszczalne.Pewnego dnia przeglądałam sobie znajome blogi i trafiłam na To!Zelektryzowało mnie po prostu! To jest coś dla nas! Nie dość, że ogród, a więc miniaturka jej marzenia (a to już coś), to jeszcze przeznaczony dla wróżek (na punkcie których Mila ma ostatnio gigantycznego fioła).Trochę czasu zabrała mi realizacja, bo przyplątywały się do nas jakieś katarki, ale w końcu dotarłam do sklepu ogrodniczego i poczyniłam tam stosowne zakupy.Gdy Mila usłyszała, że będziemy robić ogród dla wróżek, dosłownie podskoczyła z radości. Raz, drugi, trzeci.... dziesięciotysięczny :-)Na balkon postawiłam wielką donicę, co to ją dzielnie ze sklepu na wózku przywiozłam. Na dno wsypałyśmy cały nasz zapas kulek hydrożelowych i dopełniłyśmy ziemią. Posadziłyśmy dwie kępki roślin, przeznaczonych do skalników. Specjalnie kupiłam kwitnące, bo inne rośliny w naszym ogrodzie byłyby zupełnie nie na miejscu.Pamiętacie te domki?Właśnie jeden z nich stanął w naszym ogrodzie, jako lokum dla wróżki. Mila otoczyła go płotkiem z patyczków.Z mojego magicznego pudła spod łóżka wydobyłam duży kamień w kształcie serca, przywieziony jako trofeum znad jeziora kilka już lat temu. Umieściłyśmy go w ogrodzie, jak również kilka szyszek, żeby wróżki miały trochę drzew.  Żeby wróżkom nie było za ciemno, z metalowej listewki i koralika zmontowałam latarnię. Umieściłyśmy ją przed domkiem. Żeby miały jasno i nie musiały bać się wilków. Ogród ma służyć wróżkom w celach relaksacyjnych, dlatego umieściłyśmy w nim huśtawkę... i hamaczek.  Nasz ogród w całości prezentuje się tak: Stoi sobie w kącie na balkonie, który to kąt stał się teraz ulubionym miejscem zabaw Emilki. Codziennie rano (albo po powrocie z przedszkola) zagląda do niego i przez lupę szuka śladów wróżek, co byłoby dowodem na to, że przychodzą w nocy. A codziennie wieczorem podlewa ogród i sama o tym pamięta!A ja na to wszystko patrzę i śmieję się z radości :-)Tylko domek musimy wymienić, bo ten z masy papierowej nie zdaje egzaminu - w nocy nasiąka wilgocią, w dzień wysycha i tak w kółko, co nie robi mu dobrze na prezencję. Ale jakoś nie mam na razie koncepcji. Może sama przyjdzie.Mówię Wam - zróbcie sobie ogród, choćby na balkonie. Przefajna rzecz :-)

Rysowanie kredą

Być matką...

Rysowanie kredą

Nasza tablica kredowa zrobiła się passe - wisi na ścianie i straszy swoją czarnością. Nie mogę się zdecydować, czy mnie to cieszy czy nie. Z jednej strony rysunki na niej były fajne, z drugiej - ten wszechobecny kredowy pył mnie po prostu wnerwiał...Kredę nosimy oczywiście na spacery, bo fajnie porysować po chodnikach, ale to wie każdy.Ale wczoraj zostaliśmy w domu. Maciuś sobie zasnął, a ja z Milą postanowiłyśmy zrobić coś razem.Wyciągnęłyśmy ciemnoniebieską kartkę i kredę.Rysowanie kredą po kartce tak po prostu nie jest najlepszym pomysłem - pyli się, osypuje i rozmazuje. I rysunek wcale nie jest fajny. Poszukałam sposobu.Do filiżanki wsypałam łyżeczkę cukru pudru.Mila maczała kredę w słodkiej wodzie i rysowała nią po kartce. Mokrą kredą rysowało się bardzo przyjemnie - miękko i delikatnie.Wysychając nabierała ładnych kolorów.  Narysowała swoje największe marzenie - dom z ogrodem :-) Rysunek wisi przyklejony do tablicy. Póki co, chyba do tego będzie nam służyć :-)

Mobil Munari

Być matką...

Mobil Munari

Gdy Maciuś skończył 2 miesiące postanowiłam zaprezentować mu pierwszy mobil montessoriański - Munari. Bowiem moje biedne dziecko nie może wpatrywać się w kolorowe karuzelki, na których wirują kolorowe pluszaki. Nie - moje biedne dziecko będzie oglądało mobile własnoręcznie zrobione przez mamusię. Mobil Munari wymaga trochę pracy - dlatego przygotowałam go sobie już wcześniej. W internecie pełno jest instrukcji wykonania. Ja korzystałam z tego Linka. Są tu dokładne wymiary każdego elementu. Mobil wygląda na dość skomplikowany, ale gdy ma się dokładną instrukcję, nie jest tak źle :-) Zacząć trzeba od zakupu szklanej bombki. Ja kupiłam plastikową - uznałam, że też się nada. Jej średnica jest punktem wyjścia do wyliczenia wymiarów pozostałych elementów. Białe wycięłam z kartki z bloku technicznego, a czarne z samoprzylepnego papieru. Patyczki pomalowałam farbami, a ten w paski powstał z okręcenia białego czarną taśmą izolacyjną.  Po sklejeniu wszystkiego powstały trzy elementy:  Które następnie zalaminowałam.  Rewers każdego z elementów jest negatywem awersu.  Po wycięciu pozostało już tylko zmontowanie całości. To było najbardziej pracochłonne. Trzeba dokładnie wyważyć, znaleźć punkt ciężkości, żeby mobil utrzymywał równowagę. A w grę wchodzą nawet nie milimetry, ale jego ułamki. I jeszcze ta plącząca się żyłka (wymyśliłam bowiem, że mobil będzie optycznie delikatniejszy, jeśli nie będzie widać sznurków). Na szczęście dostępna jest instrukcja, w jaki sposób łączyć poszczególne elementy. Jeśli miałam problem z dokładnym wyważeniem, radziłam sobie przyklejając na końcach patyczków kawałeczki plasteliny. Sposób sprawdził się bardzo dobrze.   Mobil umieściłam nad łóżeczkiem. Zamocowałam go na wysięgniku starej karuzelki Emilkowej (ciekawe, co by powiedział Bruno Munari na żyrafkę, która teraz trzyma w pysku jego mobil...).Maciuś za dnia często w łóżeczku nie przebywa. Częściej na przewijaku i stamtąd ogląda sobie swoją nową zabaweczkę. Trzeba przyznać, że z zainteresowaniem :-) I ja sama lubię sobie popatrzeć. Wystarczy delikatnie dmuchnąć i wszystko zaczyna się poruszać, jakby niezależnie od siebie. A na ogół porusza się i bez dmuchania, wystarczą lekkie ruchy powietrza.A po co mobile w ogóle, można przeczytać na przykład Tutaj.

Być matką...

Plac zabaw

Pogoda piękna. Codzienne spacery weszły nam już w nawyk. Maciuś śpi, a Mila szaleje. Na szczęście od kiedy mamy hulajnogę, spacer nie kończy się 20 metrów od klatki (na naszym placu). Mila swój jednoślad pokochała miłością żarliwą i trwałą. Chodzimy/jeździmy na długie spacery po okolicznych skwerkach, z przystankami na place zabaw, których sporo tutaj. Mila musi zaliczyć wszystkie mijane. A ja wtedy grzecznie czekam, kołysząc Maciusia w wózeczku. A propos, czy zdarzyło Wam się "lulać" hipermarketowy wózek na zakupy? Mi już tak.... Schorzenie matczyne....  Czekam grzecznie, bo wiem, że te wszystkie placowe gadżety świetnie sprzyjają jej rozwojowi. Bujając się na chybotce rozwija swój zmysł równowagi i układ nerwowy.   Grzebiąc się w piaskownicy doskonali motorykę małą i stymuluje zmysł dotyku. Do tego dodajemy dodatkowe punkty za możliwość nawiązywania znajomości, a nawet przyjaźni.  A czasami służy do ćwiczenia równowagi :-)  Zjeżdżalnia rozwija równowagę i koordynację ruchu, uczy odpowiedniego balansowania ciałem i bezpiecznego upadania :-)   Zjazd na rurze wymaga oceny ryzyka i planowania ruchu - trzeba na nią wskoczyć  Chodzenie po drabinkach wszelakich również. Tutaj dochodzi również współpraca różnych części ciała i rozwój mięśni.   Balansowanie ciałem, ćwiczenie równowagi i koordynacji to również ruchome mostki.   A karuzela powoduje tworzenie się nowych połączeń między neuronami. Tego wszystkiego oczywiście sama nie wymyśliłam, tylko wiem Stąd  ;-)

Masa papierowa - kolejna odsłona

Być matką...

Masa papierowa - kolejna odsłona

Działania z masą papierową już pokazywałam - Tutaj, Tutaj i Tutaj.Zabawa taką robioną własnoręcznie polegała dotąd na ciapaniu się w niej bez jakiegoś określonego celu.Tym razem masa powstała nam jakby przypadkiem.Zaczęło się od tego, że Mila zapragnęła zobaczyć, co jest w środku pieluszki. Tak całkiem w środku, bo co jest w takiej zdejmowanej z Maciusia to ogląda dość często ;-)Już kiedyś miała okazję rozbebeszyć pampersa, ale było to dość dawno i nie pamiętała. (dla przypomnienia - Tutaj).Tym razem foto nie robiłam, bo nie zapowiadało się na zabawę godną uwiecznienia. Ale tak krok za krokiem...Najpierw nalała konewką wody do pieluchy - zmieściło się dużo. Potem rozcięła ją i wybebeszyła wnętrzności do miski. Zaczęła się w tym ciapać, dodając wody. Potem wpadła na pomysł dodania papieru. Na zasadzie "ciekawe, co będzie...". No i okazało się, że była masa papierowa, którą aż żal było zmarnować.No to zmiksowałyśmy, odcedziłyśmy, dodałyśmy kleju do tapet i wzięłyśmy się do roboty. W pudełkach po lekarstwach wycięłam otwory imitujące okna i drzwi.  Obłożyłyśmy je masą i w ten sposób powstały nam dwa domki. Nie wyczerpało to zasobów masy, więc działałyśmy dalej. Mila zażyczyła sobie ulepienie baletnicy. Wycięłam więc postać z tekturki, bo - jak wiadomo - masą papierową lepiej się obkleja coś trwałego, niż lepi tylko z niej.Mila zaczęła nakładać masę. I powstała całkiem zgrabna baletnica. Odłożyłyśmy nasze twory do wyschnięcia.I gdzieś tak około 4 nad ranem, kiedy nieświadomy niczego Maciejek oddawał się konsumpcji, raziło mnie jak gromem, że ta masa nie da rady wyschnąć! Przecież tam jest ten hydrożel z pieluchy! Który wchłonął mnóstwo wody! Cała robota na nic!Ale....Gdy wstałam rano, pomacałam naszą baletnicę. Hmmm... Nie wydawała się już taka przesiąknięta wodą, jak poprzedniego dnia. "Dajmy jej czas". - pomyślałam. I okazało się, że po kilku dniach baletnica pięknie wyschła! Nie wiem, jak to się stało, ale jednak. Może to kwestia zmiksowania tego hydrożelu...?Tak czy owak przystąpiłyśmy do malowania. Użyłyśmy farbek, które kupiłam przed Wielkanocą w celu malowania pisanek (maja podstawkę ze specjalnym uchwytem na jajko). Projekt co prawda nie doczekał się realizacji, ale farbki nam służą, bo mają wesolutkie kolory.Baletnica dostała jeszcze włoski z włóczki, przyklejane oczka, różyczkę do paska i patyczek, żeby było łatwiej się nią bawić. Mila była baaaardzo zadowolona z efektu i baaaardzo rozczarowana, jak powiedziałam, że baletnica musi leżakować co najmniej do dnia następnego, bo malowanie niebezpiecznie rozmiękczyło masę. Już nie może się doczekać zabawy nią.A mi chodzi po głowie zrobienie jeszcze kilku postaci i zmajstrowanie jakiegoś teatrzyku....Zobaczymy, jak to będzie z realizacją. Bo pomysłów dużo, tylko z czasem gorzej....A te domki to część większego projektu, na który zamierzam się w niedalekiej przyszłości. Dam znać, jak uda się zrealizować :-)

Być matką...

Jak nam idzie czytanie

Oczywiście mam na myśli naukę czytania Emilkowego. Co prawda jej uwaga w tej chwili przeniosła się raczej na matematykę, ale czytanie nadal jest lubiane.Zaczynałyśmy od metody czytania globalnego Domana, potem poznawałyśmy pojedyncze literki, ostatnio uczyłyśmy się czytać metodą sylabową (o tych wszystkich zmaganiach można sobie poczytać, klikając etykietę "czytanie" na dole strony). A takie są efekty nauki: Daleko nam jeszcze do samodzielnego czytania książek, ale my raczej "chwytamy chwile", niż "osiągamy cele", bo takich sobie nie stawiamy. Będzie chciała - nauczy się. Nie będzie chciała - też się nauczy, tylko trochę później :-)

Czarno-biało

Być matką...

Czarno-biało

Maciuś przepotwornie nie lubi pielęgnacji po kąpieli. Płacz zaczyna się na ogół zaraz po wyciągnięciu z wanienki. Jeśli uda się go utulić, płacz rozpoczyna się po odłożeniu (jeszcze nie opanowałam dokonywania czynności pielęgnacyjnych trzymając dziecko na rękach, ale chyba wszystko przede mną). Chyba nie muszę pisać, że jest to trochę niefajne. Różnych rzeczy próbuję, żeby to zmienić, ale jakoś nic się nie sprawdza. Pomyślałam, że może spróbuję jakoś odwrócić jego uwagę.Jakiś czas temu kupiłam filcowe podkładki w dwóch - jedynie słusznych - kolorach. Po cenach promocyjnych :-)Krótka chwilka i powstało coś takiego:Zawisły na ścianie w łazience, przyklejone na plastelinowy klej, żeby mieć pole manewru, gdyby miejsce okazało się nietrafione. Maciusiowi przypadły do gustu i lubi sobie na nie popatrzeć. Przed kąpielą.  A po? Również. O ile uda mi się sprawić, że otworzy zaciśnięte od płaczu powieki......:-(Wszelkie patenty na taką sytuację chętnie przyjmę.....  

Coś na szybko

Być matką...

Coś na szybko

I nie chodzi o obiad czy inną przekąskę :-)Mowa o zabawie na szybko, gdy starsze oczekuje zabawienia, a młodsze wisi na rękach, bo akurat humoru brak.Zabawa jest możliwa na szybko, o ile ma się pewne zasoby. W tym wypadku - kolorowego ryżu.My miałyśmy. Może nie w powalającej ilości, ale wystarczyło.Do miseczki wsypałyśmy kolorowe ziarenka. Tak naprawdę to może być cokolwiek - jakaś gruba kasza, ziarna a nawet kulki hydrożelowe (to wykorzystam następnym razem, bo też mamy).Następnie włożyłam do niego kilka drobiazgów.Wymieszałam i poprosiłam Milę o odnalezienie wszystkich przedmiotów. Poszło piorunem. Zabawa pewnie byłaby ciekawsza, gdyby ryżu było więcej. Ale ponieważ musiałyśmy zadowolić się taką ilością, jaką miałyśmy, zaczęłam kombinować z ukrywanymi przedmiotami.Tym razem ukryłam w ryżu koraliki. Szukanie trwało troszkę dłużej, ale też udało się wszystkie odnaleźć.   Potem chciałam wybrać mniejsze koraliki, ale musiałyśmy przerwać zabawę, bo młodsze miało wyjątkowo zły dzień.... Ale na pewno jeszcze do tego wrócimy :-)

Czarno-biało

Być matką...

Czarno-biało

Dopełnianie do 10

Być matką...

Dopełnianie do 10

Wiosna - ach to ty!

Być matką...

Wiosna - ach to ty!

Co u nas

Być matką...

Co u nas

Kostka do gry

Być matką...

Kostka do gry