Oczekując

Tak? Jak nie, jak tak! Tak?

Napiszę posta, tak? Może go przeczytasz do drugiej linijki, tak? Dlaczego? Bo po drodze możesz się nieźle wkurzyć, tak? Ja nie wiem o co chodzi wszystkim tym co tak ciągle mówią, tak? Ty pewnie też nie wiesz, tak? Podejrzewałbym jakieś kompleksy, tak? Jakieś takie aspirowanie poprzez „wyszukaną” leksykę do czegoś co wydaje się wyższe, lepsze, bardziej salonowe, tak? Coś jak używanie bynajmniej zamiast przynajmniej, tak? Wiem! Usłyszałeś to w śniadaniówce jakiejś, tak? I strasznie ci się to spodobało, tak? I chcesz być jak ta Pieńkowska, tak? A jak już pracujesz w marketingu, szkoleniach lub jesteś któregośtam szczebla managerem to masz wręcz obowiązek używać „tak”, tak? Ale tak cię wyszkolili, tak? Czy jak, tak? Że myślisz, iż pokazujesz swoją nieogarnioną kompetencję i udowadniasz najswojszą rację poprzez ciągłe potwierdzanie własnych tez i twierdzeń, tak? I pewnie stosujesz to z pełnym przekonaniem (bo tak ktoś ci powiedział), że w ten sposób jesteś skuteczniejszy w sprzedaży, negocjacjach, przekonywaniu, tak? A o synonimach nie słyszałeś, tak? Prawda? Zgoda? Czyż nie? Chociaż i te pewnie byś zaczął używać z częstotliwością z jaką kasjerka w Tesco musi pikać zakupy, tak? Czy może chcesz zamęczyć rozmówcę, tak? A jak już wszyscy tak zaczną mówić to w swej alternatywności przyswoisz jakieś inne slangowe powiedzonko, tak? Bo przecież aspirujesz wyżej niż pół/cała Polska, stolica, twój dipartment czy cały ofis,tak? Bynajmniej nie szukaj teraz ekskjuza to tylko taki kejs, tak? The post Tak? Jak nie, jak tak! Tak? appeared first on Oczekujac.pl blog parentingowy dla mamy i taty - porady recenzje.

Oczekując

Karta Dużej Rodziny – „Jeśli rząd mówi, że komuś coś »da« – to znaczy, że zabierze Tobie, bowiem rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy”

Socjalizm pełną gębą. Fantastyczne, naprawdę – przecież to jest jeszcze głupsze od giertychowego becikowego – a już ono było himalajami populizmu. Takie „prezenty” tylko w kraju, w którym opodatkowuje się nawet dochód uznany – przez ten kraj – za niższy od minimum socjalnego… Przeczytałem całą ustawę z dnia 5 grudnia 2014 r. o Karcie Dużej Rodziny, w sumie nie wiem po co, bo już na pierwszy rzut oka i uruchamiając minimum logicznego myślenia, widać, że to bubel „pomocowy” (należałoby napisać jakich mało) ale muszę napisać jakich wiele, a właściwie: jak każdy inny „program pomocy”. Takie wydmuszki socjalne tworzy się tylko po to by w mediach móc obwieścić, że dnia takiego a takiego, prezydent podpisał, sejm uchwalił a senat przyjął bez zmian, fantastyczną ustawę, która w istocie jest tak prorodzinna, jak tabletka „PO” – hehe PO – dobre! Kumacie? Pominę, spuszczę zasłonę milczenia, nie będę wałkował po raz kolejny benefitów, jakie oferuje ta vipowska i prestiżowa karta, którą by uzyskać, trzeba po raz zylionowy, długopisikiem na kilku arkuszykach A4 wypisać swoje dane, urzędowi, który wszystkie je już ma, ponadto potwierdzić dokumentami, odpisami. Chociaż nie! Przy jednej korzyści się zatrzymam – sprawdzone przez Karolinę, mamę czworga! Jeden niewątpliwy, jakże sensowny bonus ta karta daje – np. zniżki na rodzinne przejazdy PKP. Przyznacie, że to ma sens? Z tym, że jeśli rodzic jedzie w pojedynkę – np. odebrać dzieci z wakacji, to już zniżka mu nie przysługuje – ot, po prostu raz jesteś rodzicem wielodzietnym, raz nie. FACEPALM! Nawet takie coś spieprzyć?! Ale to, że ty musisz złożyć te dokumenty to jest czubeczek, wierzchołeczek góry. Bo przecież ktoś tę całą papierologię musi obsłużyć! Ktoś musi mieć komputer do tego, biurko, gabinet, światło przez osiem godzin, wakacje pod gruszą, bo przecież zatrudniony jest na etacie. Ktoś musi wydrukować te plasticzki… Obsłużyć podpisanie umów z podmiotami udzielającymi zniżek… To nie są takie proste rzeczy, żeby otrzymać 5% upustu na kurs prawa jazdy! OK, gdzieś tam na coś dają i nawet 50%, a w takim Leroy Merlin 10% – ktoś powie – zawsze coś. Ale… Ale, aby ktoś otrzymał tę jedną złotówkę korzyści, po drodze przejada się na obsługę tego pięknego PRowo, wizerunkowo i wyborczo, przedsięwzięcia ogromne pieniądze. Nikt ci nic nie da! Jeśli mówi, że da, to najpierw zabrał! Jeśli nie bezpośrednio tobie – choć zaraz zobaczysz, bo może nie wiesz, że TOBIE TEŻ i to najwięcej, to na pewno komuś, kto – gdyby mu te środki zostawić – stworzyłby kolejne miejsca pracy lub zatrudniłby na lepszych warunkach np. tego, kto dziś jest beneficjentem Karty Dużej Rodziny. Że wówczas realnie byłoby go stać na więcej – nie muszę wyjaśniać? Ale może nie wiesz – to spójrz. Na konto wpływa ci 2 tys. zł miesięcznie (niebieskie netto), na umowie masz brutto 2 774 – żółte – (co to jest płaca brutto to wiecie – podawanie długości członka wraz z kręgosłupem . Ale mamy jeszcze kolumnę czerwoną – uwzględniającą tzw. koszty pracodawcy, czyli to, co zatrudniający cię musi oddać, tak jak ty już oddałeś, ZUSowi. A więc łącznie Twoje 24 tysiące rocznie, pracodawcę kosztuje ponad 40 tysięcy. Nie zapominaj, że za te 2 tysiące robiąc zakupy, oddajesz kolejne 23% w VAT i więcej – jeśli np. pojedziesz na stację benzynową. Jest więc z czego urządzać takie wyborcze jasełka, jak omawiana Karta Dużej Rodziny, prawda?   Więc to z twoich pieniędzy finansuje się takie przedsięwzięcia. I nie mówię ci tego ja, a Margaret Thatcher, bo to jej słowa przywitały cię w tytule tego wpisu. A ona była mądrzejsza ode mnie. Ty też nie bądź głupi. The post Karta Dużej Rodziny – „Jeśli rząd mówi, że komuś coś »da« – to znaczy, że zabierze Tobie, bowiem rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy” appeared first on Oczekujac.pl blog parentingowy dla mamy i taty - porady recenzje.

Oczekując

Pracowałem w: Biedronka. Czyli, firma spoko, ale ludzie jacyś dziwni…

Biedra atakuje! Nie, nie. To nie imperialistyczny atak biedronkami podobny do tego jak niegdyś rzekomo USA zarzucały nasze dorodne plony ziemniaczane stonką :). Sieć dyskontów Biedronka za chwilę będzie miała swój przyczółek w każdej mniejszej mieścinie. Naoglądam się tego i nasłucham w pracy – od drobnych sklepikarzy, którzy nie mają szans z owadem gigantem. Prawa rynku. Ja przygodę z Biedrą zacząłem kiedy przeprowadziłem się na swoje w Poznaniu – równocześnie niemal z moim blokiem na Naramowicach stanęła Biedrona – był to najbliższy sklep więc siłą rzeczy zacząłem tam nabywać dobra spożywcze, mimo że wcześniej w mej świadomości ten dyskont funkcjonował raczej kojarzony z tanimi geesami. Preferowałem jakieś Chaty Polskie i Piotry i Pawły. Przekonałem się szybko, że woda mineralna zdjęta z palety smakuje tak samo jak ta z półki a jogurty „z biedronki” to te same co z Bakomy. Z czasem nawet zacząłem urządzać mieszkanie w oparciu o gadżety z Biedry  – szklanki, talerze, mopy jakieś. Stały klient. No i kiedyś przy kołowrotku (ta bramka wejściowa to jest) ze stojaka na materiały reklamowe sięgnąłem po ulotkę. Się okazało, że była to taka marketingowo-promocyjno-PRowa publikacja o firmie – z kim współpracują, etyka, zrównoważony rozwój, dynamizm, dobry pracodawca, kariera i takie. A z drugiej strony okładki tejże publikacji  na czytającego spozierała twarz dyrektora operacyjnego regionu wraz z faksymile jego podpisu. No i tak dobrze temu człowiekowi z oczu patrzyło a uwiarygodniony owym podpisem był, że Jakub stwierdził: kurde, chyba chcę dla nich pracować. Tomasz Suchański – to jego twarz zachęciła mnie do bliższej kolaboracji z JMD i to z nim też odbyły się dwie rozmowy rekrutacyjne. Pozwoliłem sobie wymienić jego nazwisko bo do dziś w mojej głowie ta osoba funkcjonuje jako człowiek wielkiej klasy, doskonałej intuicji, wiedzy i wrażliwości handlowej i dużego autorytetu zawodowego. Dziś nie jest już dyrektorem regionu – jest CEO w JM a ostatnio słyszałem  go kilka miesięcy temu w Trójce – mówił o ekspansji sieci – słucha się go jak prawdziwego wizjonera – wówczas mówił o zbliżaniu się do 2000 lokalizacji a dziś już dawno opadło konfetti po fecie na 2000. sklepie a elcedeki i laptopy sprzedane na allegro. Po wspomnianych dwóch rozmowach rekrutacyjnych zostałem Kierownikiem Rejonu Stażystą. Chyba, mimo młodego wieku, ująłem ich tym, że: 1. sam aktywnie do nich aplikowałem (bez ogłoszenia), 2. miałem doświadczenie u dużych – LPP SA, Ultimate Fashion i Piotr i Paweł – na stanowiskach kierowniczych, 3. wiedziałem co to FIFO :), i 4. że 10. dzień miesiąca to ten kiedy należy mieć najlepsze zatowarowanie – tak zapamiętałem tę rozmowę. No więc jako stażysta trafiasz pod skrzydła starszych stażem i się szkolisz – tradycyjnie jak to ma miejce w takich sieciach – jedziesz od dołu – kasa, wykładanie towaru, czerwony fartuch (wtedy jeszcze takie były paskudne), własny służbowy nożyk do cięcia tektury i folii – najciekawsze było rozcinając zgrzewkę przedziurawić tym nożykiem butelkę z colą albo innym kolorowym ulepkiem … No i operator maszyny myjącej – to było fascynujące – choć nie poraz pierwszy z nią miałem do czynienia – ale to w innym odcinku cyklu. Pierwsza moja pracownicza Biedra – Os. Piastowskie w Poz – mały ciasny sklepik atakowany od pn to pt przez studentów – (Tiger 1L – hit zakupowy), w weekend plaża, ale ogólnie sklep wysokoobrotowy. Potem Pobiedziska – plaża 7 dni w tygodniu – w sobotę i niedzielę może trochę więcej ruchu, bo klasyczny dzień bambra. Następnie trochę dalej – Ostrów Wlkp. tam już etap kierownika – szkolenie z innym rejonowym – czyli wożonko od sklepu do sklepu i kontrola, kontrola, kontrola. Czasem przerzut jakiegoś towaru między sklepami. Ciekawostka: Opel Astra kombi III mieścił w sobie całą paletę cukru – oczywiście rozłożoną po całym aucie. Jak to w tym (spożywczym) biznesie – trzeba być gotowym na szybkie zmiany – któregoś dnia rano w hotelu po śniadaniu odbieram telefon: Kuba – jedziesz do Pabianic – tam się sklep otwiera, trzeba pomóc. No i tak już zostałem w łódzkim. Masakra – inny świat. Ludzie jacyś inni, ta mentalność… Nie było łatwo się przestawić. No i towarzystwo w pracy na jakie tarfiłem. Szkolić mnie mieli: Zdzisław – dla niego priorytetem było kilka razy dziennie odwiedzić jeden ze sklepów – tam miał swoją ulubioną kierowniczkę, bardzo ulubioną. Zdzisław był już po jednym rozwodzie i pracował ciężko nad drugim :). „Uwielbiałem” z nim jeździć – w samochodzie fundował mi cudowną kąpiel nikotynową. Oprócz tego Zdzichu był nieformalnym liderem całej łódzkiej grupy rejonowych – zwoływał zebrania, wyznaczał kogo trzeba skasować i tym podobne. Taki cwaniak za trzy grosze. Grażyna. Łe kurde. To jest historia. Spadek w JMD po PSSach. O standardzie pracy Graży nie będę dużo pisał – niech Wam wystarczy krótki opis rekrutacji w jej wykonaniu: ciasne pomieszczenie socjalne w jednym z marketów, oczywiście obowiązkowa zasłona dymna z ćmików – nieźle nie – rekrutacja! Kawa w duraleksówce. Ona siedzi na krześle popija kawę, ja na biurku bo nie ma miejsca, kandydaci kolejno na stojąco. W sumie dla nich to miało pomniejsze znaczenie bo interview było krótkie – „a czemu pani kce tu pracować?”, „ile pani kce zarabiać?”, „dzienkuje”. No i kryteria wyboru do pracy: „nie nie, jej nie wezne, za młoda” – o poczciwej dziewczynie po szkole handlowej szukającej pierwszej pracy. „Ten sie nada” – o prawie czterdzistolatku który przedwczoraj opuścił zakład karny! Tak! „Się nada bo ma żonę i dzieci i musi je utrzymać to mi nie odejdzie” No, no. Nie odejdzie. Spierdoli, z zawartością sejfu. No mnie to się włos na głowie jeżył. Robert. Mój rowieśnik. Spoko gość tylko trochę poszkodowany, bo dwa miesiące po tym jak się ożenił zmienili mu rejon ze Szczecina na Łódź. Żonę miał w Szczecinie. Był jeszcze Marek – z Lidla przyszedł i miał trochę na wszystko wyj… ątkowo gdzieś. „Bo w Lidlu to było tak…” lepiej czyli. No i kilka interesów na boku prowadził. Był i Sławek, też rówieśnik. Z nim była taka historia, że zatrudniony był z takiego programu Management Trainee – absolwenci studiów i ich pierwsza praca. Mówiło się o nich – skazani na sukces – no bo fakt, wyróżniali się choćby ogładą. Inni na tych z MT patrzyli jak na karierowiczów i lizusów. I z tego względu Sław unikał jak ognia przyznawania się, że tak trafił do Biedry – taki trochę zaszczuty był przez resztę tej dzikiej ekipy. „Na sklepach”. Jak to – wprowadzając mnie w stanowisko – powiedział kiedyś Zdzisław – pracownik przychodzi do pracy i chce zrobić jak najmniej, ty jesteś od tego żeby zrobił jak najwięcej… No nie wiem czy w siedzibie JMD zarząd wykuł by w złotych literach takie motto nad głównym wejściem jako ideę firmy… Tak czy inaczej miał nieco racji Zdzichu. Tylko, że ludziom na sklepach nie do końca brakowało chęci a wiedzy i umiejętności. To były czasy kiedy praca w Biedronce miała jeszcze pejoratywne konotacje więc i podejmowali ją tacy a nie inni ludzie. Dziś nawet z perspektywy klienta widać jakościową zmianę. […] The post Pracowałem w: BIEDRONKA. Czyli, firma spoko, ale ludzie jacyś dziwni… appeared first on Oczekujac.pl blog parentingowy dla mamy i taty - porady recenzje.

Oczekując

Podróże, praca, relaks – w najnowszej kolekcji marki Medicine

Czujecie już wiosnę w powietrzu? U nas dziś ponownie cały dzień grzało słońce, a termometr wskazywał 10 st. C. Mam nadzieję, że będzie coraz cieplej, zrzucimy grube ciuchy, a założymy letnie zestawy. Oto, co na sezon wiosna-lato 2015 przygotowała dla nas marka Medicine. Bardzo lubię kiedy kobieta wygląda kobieco, a mężczyzna po prostu jak facet. Lubię sukienki, spódniczki, obcisłe spodnie, ale również szerokie bluzy czy dżinsy typu boyfriend. Do tego cenię sobie niebanalne kroje, ciekawe kolory i nowe połączenia w mojej szafie, dlatego dziś prezentuję Wam nową kolekcję marki Medicine. Zdjęcia do najnowszej kolekcji wiosna lato 2015 zostały zrobione na hiszpańskiej wyspie Fuerteventura, która należy do archipelagu Wysp Kanaryjskich. Piękne plaże, pustynny krajobraz i masywy wulkaniczne, tworzą niezwykłe tło, które oddaje klimat kolekcji. Medicine, najnowszą kolekcję, dzieli na trzy wiodące linie, które w ciągu sezonu przeplatają się i są uzupełniane o kolejne, dostosowane do pory roku, asortymenty oraz kolory: Jako pierwsza na uwagę zasługuje linia inspirowana szeroko pojętymi podróżami. Kolejna odsłona kolekcji ma zdecydowanie rockowy charakter. Uzupełnia ją kolekcja t-shirtów z grafikami autorstwa Rafała Wechterowicza, grafika współpracującego z wieloma światowej sławy muzykami. Specjalnością Medicine są minikolekcje t-shirtów. Tym razem jest to kolekcja autorstwa Zuzy Krajewskiej i Bartka Wieczorka, fotografów odpowiedzialnych za wszystkie sesje wizerunkowe Medicine. Fotoprinty łączy tematyka „Love”, która idealnie wpisuje się w klimat nadchodzących walentynek. Oraz linia, dzięki której możemy zestawić sylwetki do pracy. Nie jest to jednak sztywny dress code, lecz kwintesencja miejskiego stylu współczesnych 25–35-latków. Wiosenno-letniej kolekcji Medicine towarzyszy kampania reklamowa ze zdjęciami Zuzy Krajewskiej i Bartka Wieczorka. Twórczość Zuzy Krajewskiej i Bartka Wieczorka określa świadome balansowanie na granicy, ciągłe wymykanie się definicjom i zwodzenie odbiorcy – niepewnego, z czym właściwie ma do czynienia. Ich zdjęcia wyróżnia wnikliwa obserwacja kultury masowej. Swoimi pracami w ironiczny sposób komentują rzeczywistość, kreowaną przez tabloidy. Ale też przełamują konwencjonalne podziały wytyczone między fotografią komercyjną, reklamową i artystyczną. W najnowszej kolekcji zachwycają mnie niebanalne grafiki na t-shirtach, fajne koszule, sukienki oraz kombinezony – zawsze je lubiłam, ale rok temu urzekły mnie jeszcze bardziej Nie wiem, jak Wy, ale ja już nie mogę doczekać się lata! Kolekcja dostępna od lutego 2015 w salonach stacjonarnych i w sklepie on-line www.wearmedicine.com The post Podróże, praca, relaks – w najnowszej kolekcji marki Medicine appeared first on Oczekujac.pl blog parentingowy dla mamy i taty - porady recenzje.

Oczekując

Nasz wieczór kinowy, czyli Carte Blanche i Fotograf. Kolejno: 10/10, 2/10. Recenzja

Na wstępie przepraszam, że nie o Grey’u a o jakimś polskim filmiku – bo jak widzę i czytam, to niemal każdy poświęca czas temu literackiemu i filmowemu disco-polo. Ale prawie niewiarygodna historia prawdziwego człowieka, jednak zajmuje mnie bardziej, niż BDSM dla gimnazjum… Ostatnio z Marią zrobiliśmy sobie wieczór kinowy – dwa filmy pod rząd. Miał być jeden, ale Carte Blanche tak nas poruszył, że nie potrafiliśmy wrócić od razu do domu, więc zostaliśmy jeszcze na Fotografie – fantastyczny trailer tego obrazu nas bardzo zaintrygował. Zawsze jest tak, że trailer to zbitek najlepszych ujęć i  motywów z filmu, do tego z dobrym podkładem muzycznym i w świetnej dynamice. W Fotografie do trailera wykorzystano wszystkie najlepsze sceny, więc do filmu zostały już, oprócz nich, jedynie flaki z olejem. Lubi ktoś? Ja nie jadłem i dobrowolnie bym do papy nie wziął, ale tu ktoś mi powiedział, że to soczysty stejk będzie i dałem się nabrać. FOTOGRAF Przede wszystkim nabiera nas producent filmu, promując go twarzami naszych rodzimych gwiazd – Tomaszem Kotem, Agatą Buzek, Sonią Bohosiewicz – naszych aktorów na ekranie zobaczycie łącznie może przez jakieś 10 minut. W epizodach! Nie w drugich planach! W epizodach! Całość fabuły niosą anonimowi dla polskiego odbiorcy aktorzy… rosyjscy, którzy w odbiorze przypominają Malanowskiego z partnerami na zmianę z W11… Odbiór ten wzmacnia silenie się reżysera na opowiadanie historii w stylu CSI kryminalne zagadki Las Vegas, czy innego serialowego shitu! Naprawdę szkoda i naprawdę nie rozumiem. Bo nazwisko Waldemara Krzystka, powinno być gwarancją czegoś o innej jakości. Temat, który podejmuje, też wydaje się być jego – bo znów jesteśmy w Legnicy w historycznych czasach sowieckich, zupełnie jak w Małej Moskwie tegoż reżysera, a tamten obraz z 2008 roku dla mnie był doskonały! W Fotografie mamy nieudolną próbę poprowadzenia thrillera, który w ogóle nie wciąga i nie intryguje a gdzie tu niepokoić… Jest to mierna kalka, gdzie mamy surowego, zimnego jak głaz majora prowadzącego dochodzenie, a jego drugie imię to procedura. Mamy piękną niepokorną agentkę o blond włosiu, inteligentną, sprytną, kryjącą niby jakąś tajemnicę. Mamy bardzo, bardzo, bardzo słabo konstruowaną osobowość ściganego przez nich psychopatycznego mordercy… Dlaczego 2/10, a nie 1/10 lub 0/10? Bo historia, gdyby została opowiedziana prawidłowo i z polotem mogłaby stać się drugim „Domem złym”, no ale nie jest to film Smarzowskiego. Jest z tego zatem słaba „ruska gierka” ; ) . Zostajemy więc przy: nie idźcie na to do kina!   CARTE BLANCHE Ten film, to z kolei zwykła historia opowiedziana też… tak bardzo typowo. Dlaczego więc jest OK? Bo to właśnie normalna historia. Nie żadna fabularna fikcja. Tu więc wystarczyło nie spieprzyć. Nie silić się się na psycho-melo-dramat. Tu wystarczyło pokazać człowieka. Chyra pokazał swój pierwowzór – Macieja Białka – tracącego wzrok nauczyciela historii w liceum – doskonale. A reżyser ograł to prostą ale nie nachalną narracją. Mamy owszem, w tym filmie, tyle przewidywalne, co po prostu życiowe wątki! A to film o człowieku, człowieku i jego życiu. W czyim życiu nie ma miłości, zwątpienia, przyjaciela od wódki, chęci pomocy, odrzucenia, strachu o siebie, innych, egoizmu, problemów prozaicznych jak? Koronnym argumentem przeciw twierdzeniom, że jest tekturowo i plastikowo, niech będzie fakt, że jeden z wątków, pokazanych w filmie, faktycznie nie wydarzył się w życiu bohatera – chodzi oczywiście o wątek miłości, romansu z nauczycielką polskiego. No jak to, skoro się nie wydarzył, to reżyser, scenarzysta niepotrzebnie i pod publiczkę go umieścili przecież, czyż nie! No może tak. Ale zanim zarzucimy to samo kolejnym zabiegom i z pozoru oczywistym, konstrukcjom bohaterów, jak zbuntowana nastolatka, surowa acz momentami ciepła pani dyrektor, kumpel na każde zawołanie do flaszki, pomocny i naiwny stróż szkolny, wzruszające pożegnanie wychowawcy… to wiedzmy, że historia miłości prawdziwego bohatera nie miała miejsca przed realizacją filmu. Natomiast… zaistniała później w jego życiu – niemal odwzorowana 1:1 od tego co pokazali twórcy w Carte Blanche! Maciej Białek (Chyra Andrzej na ekranie) poznał faktycznie nauczycielkę języka polskiego, długowłosą blondynkę i wzięli ślub! I to pokazuje jak bardzo blisko, życia jest ten film – nawet fikcja staje się faktem! Każdy motyw w tym obrazie, zanim zarzucisz mu oczywistość i opowiadanie historii od wzorca, broni się tym, że nie jest fantastyką, lecz być może fikcją. Ale fikcją jedynie w odniesieniu do życia tego konkretnego bohatera a nie życia w ogóle. Nawiązując jeszcze do Fotografa – tu mamy doskonałego Chyrę i Jakóbika i jest ich w tym filmie rzeczywiście na tyle, by się ich kunsztem i geniuszem aktorskim nacieszyć! Cieszcie się zatem, łzę urońcie także! Do kina marsz, po prostu!   Fot.: kadry z filmu Fotograf, Carte Blanche The post Nasz wieczór kinowy, czyli Carte Blanche i Fotograf. Kolejno: 10/10, 2/10. Recenzja appeared first on Oczekujac.pl blog parentingowy dla mamy i taty - porady recenzje.

Oczekując

Wkurzwiają cię urzędasy w urzędach? A może ty ich wkurzwiasz bardziej?

Poszedłeś do urzędu, nie załatwiłeś, jesteś wkurzony. Na kogo? Na urzędasa!  Słusznie? Bo urzędas, wrócił po dniu pracy do domu i opowiada, jaki to gbur, cham i prostak dziś go odwiedził… Jak to jest zatem? Moje przypadki: Zakład Utylizacji Szmalu Dostałem pismo z ZUSu, dzwonię więc po szczegóły. Przez telefon dowiaduję się szczegółów takich, że po szczegóły to muszę sam z dowodem na pokój 311. Ale to nie tak zaraz się dowiedziałem. Bo najpierw panu z recepcji mówię, kto podpisany pod pismem – to dla jasności sytuacji, bo wiadomo, że to na pewno figura od podpisywania z. up. a sprawą samą zajmuje się kto inny – tak też jest. Dochodzimy z panem do tego, jaki to wydział, więc pan mnie łączy. Pani odbiera. Wyjaśniam szybko i zwięźle, po szybkim dzień dobry i przedstawieniu się z imienia i nazwiska, wykorzystując też wiedzę, nabytą od pana z recepcji – to znaczy, lekko się wymądrzam sugerując pani co może chodzić, pani łapie temat w mig, ale… to nie tu, bo my to tylko te pisma wysyłamy, a jak pan chce wiedzieć ile, to niech pan dzwoni na pokój numer 311. A czy może mnie pani przełączyć? Oczywiście, i tam pan powie nazwisko, bo koledzy to tam mają podzielone alfabetycznie te sprawy, więc żeby wiedzieli czyj pan jest. OK, łączy. Odbierają dwie osoby naraz. O, dzień dobry! Ale was tam dużo! No już jestem sam – odpowiada pan miły. Wyjaśniam. OK, ale przez telefon to ja panu nie powiem, ja tu widzę pana sprawę, ale nie mogę przez telefon, pan podejdzie z dowodem, na pokój 311 i tam koleżanki panu powiedzą – do pani Hanny Z…  się pan zgłosi. Jadę do ZUSu. Korytarze znam na pamięć – ostatnio, kiedy tam byłem, panie żegnały mnie słowami: żeby każdy, kto tu przychodzi do nas, tak załatwiał z nami… Wbijam na mityczny 311. Witam, witam, bo ja tu do pani Hani! To ja! O to super! Bo sprawa taka… Okej, okej, ja tu już mam pana dokumenty. Ale wie pan co, ja panu dokładnie nie powiem, bo tu jeszcze nie było operacji więc ja nie wiem. Okej, okej, ale tak szacunkowo. No to tyle, no może tyle. Aha, aha, dziękuję pięknie. Do zobaczenia się z paniami! I co, miałem na bucie, z drzwiami na ten 311 wbić i powiedzieć im wszystkim tam, kim jest ich stara? Te Hanie, Bernadety i Grzegorze tam pracują. W tym chorym urzędzie, oni tylko robią co im każą. Każdy z nich starał się jak mógł, a że system, który wyznacza im zadania, jest ułomny? Nie oni są ułomni. Urząd Skarbowy US który mnie obsługuje to najlepszy US w kraju. Oprócz standardowych spraw było mi dane załatwić tam przyjęcie grzywny za opóźnienia w składaniu deklaracji VAT. Wchodzę ci ja więc na pokój wskazany w piśmie – takie poddasze. A tam pan o groźnie brzmiącym słowie w stanowisku. Witam, witam. Co wy tu chcecie od biednego przedsiębiorcy. No te opóźnienia… No wiem. Ale to, jak babcie kocham, przypadek taki. No ja wiem, że przypadek, ale ukarać trzeba, ja przepraszam, ale trzeba. Tu są trzy opóźnienia, ale zbijemy to w jedno, pan mi tu podpisze. I OK. Człowiek mnie przeprasza, że musi, wyjaśnia, że to taka ambicja komórki nad nim i że co roku takie mają zrywy, żeby się wykazać. A herbaty się pan napije, bo ja tu muszę wypełnić dla pana dokument. Nie, nie dzięki! Na biurku zdjęcie dziecka – w wieku jak moja, to zagadam. No to se gadamy o dzieciach, o żonach, o pracy… No to do zobaczenia, mówię. On, że lepiej nie. Ale ja wiem, że dozo, bo już kolejne spóźnienia na koncie mam i to kwestia czasu :). W tym US załatwiam nie tylko sprawy się ukarania. Wiele innych i zawsze jest na atłasowych poduszkach, nie ma latania na ksero  sami zrobią. Wyjaśnień udzielą tak, że nie wypuszczą dopóki nie są pewni, że kumasz. Witając, kojarzą człowieka i już sięgają po odpowiednią sprawę. I nie – nie zalegam tam bańki . I co? Mam krzyczeć na gościa, czy babkę, że czas mi zabierają? Że tylko kasę wyciągnąć patrzą? W chorym systemie, gdzie kwota wolna od podatku to strzał w ryj od państwa każdemu obywatelowi, oni tam tylko pracują. Zgodnie z wykształceniem, chęcią, planami życiowymi. Nie wyżywam się na urzędniku za własne błędy, czy za idiotyzmy, które wyszły od ustawodawcy. Poczta Polska Patologia jakich mało. Idą łeb w łeb z PKP. Łeb w łeb w wyścigu do trumny. Nie pytaj mnie kiedy stałem na poczcie w kolejce. Zapytaj, kiedy nie stałem. I kiedy wszystkie okienka były czynne . Stoję z awizo, jak co dzień. W kolejce, jak zawsze. A w niej debile, pytający o takie rzeczy, że  dwulatek wie! Do tego ci (powiedzcie, skąd oni się jeszcze biorą – nie ma u mnie w okolicy jurajskich jaskiń) co rachunki  na poczcie płacą! A to przy kwocie, „łącznie będzie 1846 zł” trwa, tyle co cała seria Mody na Sukces. Czy to wina Grażyny zza szyby, że ten pan dziś właśnie postanowił płatności za gaz, prąd, wodę, śmieci, cyfrowy polsat, komórę, internet dla dziecioków i daninę na Licheń, wpłacić? No, jej nie. Czy to wina Grażyny, że etaty tną (np. z 7 listonoszy u nas zostało 4) i okienko obok puste. Podchodzę w końcu do okienka, do drugiego się wyrywam, bo właśnie pani przyszła i otwiera a to moja kolej, ale kobita z pierwszego krzyczy: tu pan podejdzie, bo ja już pana widzę i przyniosłam tę przesyłkę. Miło, poznała, nazwisko pamięta, szła po inną, to i moją wzięła, wie, że będzie szybciej. A może miałem podejść do okna Grażyny i jej tę szybę opluć? Opowiadać pod nosem, mruczeć, jaka to patologia, że zaraz zemdleję (autentyk), i że gdzie jest ta druga?! Zen! Nawet na poczcie ZEN, a wróci do ciebie. Urząd Wojewódzki, Wydział Paszportów Umawiam się przez internet, dostaję numerek. Zjawiam się w potwierdzonym mejlowo terminie, na automacie numerkowym wybieram umówione wizyty, wydaje mi numerek. Czekam 15 minut, podchodzę do okienka. Młoda pani przyjmuje dokumenty, ciach – sztympel, ciach drugi, zdjęcie, podpis. Dziękuję. JUŻ?! Już. I nawet jednej małej szansy żeby się wkurzwić?!   Wnioski? Dajcie sobie szansę, nie idźcie drogą samospełniającego się proroctwa – jeśli założysz, że ten po drugiej stronie nie ma dobrej woli i tak go potraktujesz, to rzeczywiście  to ci się spełni – zaczniesz od nerwa, nerwem ci odpłaci, zaczniesz od pretensji, będzie robił pod górkę, będziesz petentem – tak zostaniesz potraktowany. Bądź człowiekiem, bo to też tylko ludzie. The post Wkurzwiają cię urzędasy w urzędach? A może ty ich wkurzwiasz bardziej? appeared first on Oczekujac.pl blog parentingowy dla mamy i taty - porady recenzje.

Oczekując

Wielkopolskie pyry z gzikiem inaczej, czyli przepis na bataty z twarożkiem

Co dziś na obiad? Piątek jest, to może pyrki z gzikiem? O! Gitara! Tylko to lepiej z młodych, a gdzie ja teraz młode dostanę? W biedrze, przypomniałem sobie, są te podłużne – na frytki się sprawdziły, to i w mundurkach pewnie się dobrze ugotują. Pojechałem i mnie biedra zaskoczyła ziemniakiem z USandA . Bataty! Przywiozłem je zatem do domu wraz ze wszystkim, co niezbędne do przygotowania tradycyjnego piątkowego, wielkopolskiego obiadu – pyr z gzikiem! Taa-daaaam! Co zatem: – twaróg półtłusty, dwie kostki – śmietana 18%, do zup i sosów – boczek wędzony 1 szt. – słonina surowa, 1 op.  200 g – cebula, 2-3 średnie – czosnek, 3-4 ząbki – ziemniaki – bataty I co z tym teraz zrobić? Cebulę z czosnkiem zeszklić i odstawić, niech stygnie. Boczek pokrojony w kostkę ze słoniną usmażyć na patelni. Twaróg rozrobić ze śmietaną, przyprawić solą i pieprzem. Wrzucić tę zeszkloną cebulę do twarogu, wymieszać. Ja wrzuciłem też ten boczek i słoninę, ale następnym razem zrobię inaczej i wy też tak zróbcie – już teraz, czyli skwary zostawcie osobno – lepsze są na ciepło z tłuszczykiem. Pyry i bataty pokroić wzdłuż – pyry na pół, bataty na ćwiartki, bo są większe, położyć na blaszce, skropić oliwą, przyprawić ziołem jakimś – może być samą solą i pieprzem, tymianek jest polecany, może być gotowa mieszanka do frytek i ziemniaków – ja jej właśnie użyłem bo miałem w domu i wyszło przepysznie! Wstawić do piekarnika bez termoobiegu na 180-200 C, na ok 30-40 minut – kontrolować. Podać jak na ostatnim zdjęciu. Zakrzyknąć: OESU, JAKIE TO PYSZNE! Napisać komentarz, jak wrażenia! The post Wielkopolskie pyry z gzikiem inaczej, czyli przepis na bataty z twarożkiem appeared first on Oczekujac.pl blog parentingowy dla mamy i taty - porady recenzje.

Oczekując

Czy Twój syn czyści po sobie muszlę klozetową? Zapytała. A Twój partner? – ciągnęła dalej…

Jeśli ktoś kiedyś powie mi o jakimś kryzysie męskości, zapytam tylko: czytasz natemat.pl? Bo jeśli obraz dzisiejszego mężczyzny ma być budowany na podstawie tej, lub jej podobnych publikacji, to ja dziękuję. Zadanie nr 1 Jak myślisz, czy poniższe, to: a) pytania w kwestionariuszu na przyjęcie do specjalnej jednostki opiekuńczo-wychowawczej – czytaj: dla mniej lub bardziej upośledzonych b) pytania, która powinna zadać sobie każda mama NORMALNEGO 10 letniego chłopca, by sprawdzić stopień jego samodzielności. Wg pewnej pani redaktor z pewnego portalu - Śpi bez rodzica (nie śmiej się!) – Śpi w swoim pokoju (nadal się nie śmiej!) – Zasypia samodzielnie (już się nie śmiejesz?) – Pamięta o umyciu zębów rano i wieczorem (hmm…) – Pamięta, by wziąć prysznic (chociaż co drugi dzień) – Czyści muszlę klozetową po sobie (tak tak!) – Zrobi sobie kolację (np. kanapka + herbata) – (Czasami) zrobi kolację Rodzicom (sam zaproponuje) – Sprząta talerz po kolacji (co najmniej swój) – Wybiera samodzielnie ubranie do szkoły i ubiera się rano (nie wołając do pięć minut „Mamooo”) – Ścieli swoje łóżko (może być z marudzeniem) – Zanosi rzeczy do prania (bez uprzedniego proszenia) – W weekend sprząta swój pokój (nie ma napisanego na kartce co po kolei) – Pamięta o lekcjach do odrobienia (nie ma „Nie wiem”) – Pakuje się samodzielnie do szkoły – Czyta sam lektury (to nie to samo, co „strona On, strona Ty”) – Dba o swoje zwierzęta (wychodzi z psem, karmi chomika) – Umie zaoszczędzić pieniądze na coś (zapewne nowy model telefonu?) – Wie, gdzie i ile ma kasy (a nie pyta co chwila, gdzie jest mój portfel?) – Umie samodzielnie zrobić proste zakupy (z kartką) – Umie zamówić pizzę przez telefon (nie ma „Mamo, zadzwoń i zamów peperoni”) – Potrafi dojść sam do szkoły (jeśli ma blisko), a nawet dojechać autobusem (nie tłumacz, że to niebezpieczne) – Przepuszcza dziewczynę w drzwiach (koniec kropka) – Pomaga mamie/kobiecie nosić ciężkie siatki z zakupami (bierze sam z siebie, bo jest tego nauczony!) – Jak idzie z koleżanką na pizzę, to płaci (minimum: za siebie, maksimum: za oboje) Odpowiedź nr 2 jest odpowiedzią prawidłową. WAT? A no tak. Panią los skrzywdził i na podstawie własnych doświadczeń z dużego miasta, ubolewa i lamentuje nad kondycją dzisiejszej młodzieży płci męskiej. Nad tym jak to niesamodzielne, niewychowane i od cycka mamy nieoderwane. Ode mnie: Kiedy miałem mniej niż 10 lat spędzałem wakacje – całe 2 miesiące u babci – sam prałem, sam się myłem (poważnie?) – co dzień prysznic – mało tego, se pani redaktor wyobrazi, że sam pamiętałem co dzień by popołudniu u babci bojler włączyć a potem wieczorem go wyłączyć – ołje! Medal? Sam jeździłem rowerem po zakupy, sam robiłem sobie kolację i śniadania, sam odkładałem sobie kaskę, którą babcia dawała mi za małe (małe? całe dnie mi to zajmowało!) prace dookoła domu, które wykonywałem sam, z własnej woli i dla rozrywki! Sam się pakowałem, kiedy podczas pobytu u babci wyjeżdżałem np. na tydzień z ciocią nad jezioro do domku, sam tam też wydawałem swoje pieniądze na lody i frytki. Telefon? Pizzę przez telefon? Sam dzwoniłem po ludziach i robiłem głupie dowcipy – to chyba wyższy level niż zamówić pizzę, nie? Na tych wakacjach miałem koleżanki z osiedla, zapraszałem je na lody i zapiekanki – że stawiałem to oczywiste, like a boss! Do szkoły czy trafiałem? Pani redaktor, to wakacje były. Ale… miałem powiedziane przez babcię, że rowerem mogę do tamtej drogi i nie dalej. Ale to czas żniw był na wsiach. Kombajny, traktory, zapach słomy i gnoju – dusza ma romantycznego chłopo-technika niespokojna była. Wyjeżdżałem rowerem po śniadaniu wracałem o zmroku. Bez nawigacji i bez kompasu, psze pani! Do szkoły więc też jakoś sam trafiałem. A książki w tornistrze miałem poukładane wg rozmiaru, lubiłem porządek. A już w domu? W domu po szkole to w piecu paliłem a dla relaksu sam cały dom Zelmerem odkurzałem, mama to lubiła i nie było to „za komputer” albo pińć złotych. A jak już ogarnąłem chałupę, to szedłem z młodszą siostrą na dworzec po mamę wracającą z pracy, żeby jej pomóc zakupy nieść. Placki piekłem, obiady gotowałem, gary myłem, zaprawy robiłem, ogródek kopałem. Lat dziesięć miałem. Pani redaktor idzie dalej… Oooooooooooo! Oooooo-oooo pani kochana! Bo się pogniewamy! Przed użyciem klawiatury prosimy przeczytać ulotkę bądź skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą. Wszędzie o tym mówią. Fakt – dość szybko i niewyraźnie, ale mówią! Zadanie nr 2 Jak myślisz, czy poniższe to: a) opis typowego, normalnego, faceta, męża, ojca, studenta… zdrowej jednostki społecznej przygotowanej do bytu w swoim otoczeniu b) nadludzkie cechy, niespotykane dziś u samców z gatunku człowieka, zdecydowanie deficytowe umiejętności wśród osobników, które – UWAGA – osiągnęły już wiek dojrzały, czyli dla tego gatunku od 30 do 40 lat – oczywiście też wg wspomnianej pani redaktor - Umieć spać (czytaj: żyć) bez mamy – Pamięta o umyciu zębów rano i wieczorem (bez przypominania) – Pamięta, by wziąć prysznic (codziennie przynajmniej raz!) – Obcina i czyści paznokcie (bez komentarza) – Usuwa zbędne owłosienie (po uzgodnieniu, jak lubicie…) – Czyści muszlę klozetową po sobie (absoluuuutnie!) – Umie zrobić obiad (nie z puszki, ani z torebki) – Robi śniadanie i kolację (przynajmniej 3 x tygodniowo) – Sprząta po kolacji (Twój talerz też!) – Odkurza w weekend (bez Twojego focha vs awantury) – Pierze (znaczy wkłada do pralki i aplikuje proszek) – Wyjmuje rzeczy z pralki i wiesza (tak, Ty też tego nie lubisz) – Wkłada/wyjmuje naczynia ze zmywarki (jak wyżej) – Dba o swoje zwierzęta (i dzieci) – Potrafi zrobić zakupy (wie, czego brakuje w lodówce) – Wie, do czego służy śrubokręt (korzysta z niego, a nie wzywa Pana X) – Potrafi wywiercić dziurę w ścianie (jak wyżej) – Zmieni oponę i wymieni żarówkę w aucie (a nie wymachuje rękami wkurzony, by ściągnąć pomoc z drogi, a dalej stoi i patrzy jak inny Pan wymienia jego koło, a następnie komentuje, że tamten to prosty chłop, a to robota dla półgłówków) – Umie sprawdzić stan oleju w samochodzie (a nie prosi Pana na stacji benzynowej, by zajrzał „przy okazji”) – Zorganizuje wyjście do kina (wybierze kino, film, kupi bilety – sam!) – Przepuszcza Cię w drzwiach (po prostu) – Nosi ciężkie siatki i schodzi do garażu, by Ci pomóc – Płaci za Ciebie częściej, niż Ty (jeśli nie zarabia mniej) Odpowiedź prawidłowa to ta druga. WAT? WTF?! I double facepalm! Tę panią naprawdę ktoś skrzywdził. Mocno. Z resztą w dalszej części swego wywodu poniekąd przyznaje się sama do tego – na podstawie trzech swoich przypadków nieudanych randek. O-eM-Gie!!! Chciałoby się odpowiedzieć prosto i cytując samą autorkę, by łatwo trafić doń: Bez komentarza. Absoluuuuutnie! Ale dam sobie […] The post Czy Twój syn czyści po sobie muszlę klozetową? Zapytała. A Twój partner? – ciągnęła dalej… appeared first on Oczekujac.pl blog parentingowy dla mamy i taty - porady recenzje.

Oczekując

Skrywane do dziś tajniki sukcesu Oczekujac.pl

Oczekując na sukces – taki tytuł ma prezentacja, którą mieliśmy przyjemność przedstawić na szczecińskim Czwartku Social Media. Tytuł oczywiście przewrotny w swym znaczeniu – ktoś może stwierdzić, że osiągnęliśmy sukces (z resztą często takie pytanie słyszymy – jak osiągnęliście sukces?) – to miłe, jednak rodzi się pytanie co jest miarą sukcesu i kiedy on faktycznie następuje. W jakimś sensie jesteśmy już na tym etapie, jednak ambicja i chęć ciągłego rozwoju nie pozwala nam mówić o sukcesie przez takie wielkie, prawdziwe S Stąd nasze ciągłe oczekiwanie! Skoro jednak, gdzieś, ktoś uznał, że możemy podzielić się naszym doświadczeniem to… oczywiście! No właśnie – ta prezentacja to typowe studium przypadku, po prostu opowiedziana (bardzo pobieżnie i „konturowo”) nasza historia z blogiem. W dodatku nieco przewrotnie, bo jej większość udowadnia, jak bardzo nie umieliśmy w internety! A jednak udało się. I właśnie taki wydźwięk i taką ideę ma nieść. Bo niewątpliwie sukcesem naszym jest to, że posiadając na starcie wiedzę przedszkolaka porwaliśmy się na coś co powinien robić inżynier – metafora taka . No właśnie – musi to być inżynier? Jak być social media ninja, nie będąc social media ninja? Talent czy praca, szczęście czy zaangażowanie, wiedza czy intuicja? Być może w naszej prezentacji znajdziesz odpowiedź, być może inspirację – o niej właśnie mówiono najwięcej po naszej prelekcji, być może będzie dla ciebie po prostu ciekawe to, jak absolutni nowicjusze, by nie powiedzieć amatorzy, w internecie małymi krokami, często zupełnie nieświadomie przebijali kolejne mury i osiągali wyższe levele bycia fejmem w sieci . Oczywiście sama prezentacja, która jest jedynie ramowym zapisem i zdecydowanie daleko jej do doskonałej, to nie to samo co półtoragodzinna /sic!/ (miało być pół godziny) prelekcja i żywe opowiadanie, ale jeśli chcesz wiedzieć czegoś więcej, jakiś slajd nie wyjaśnia o co chodzi – pytaj w komentarzu! Zapraszamy!       Zapowiedzi w prasie były liczne, a po spotkaniu udzieliliśmy też wywiadu dla lokalnego serwisu internetowego, o TUTAJ – polecamy, bo to nasze spontaniczne wypowiedzi i możecie nas usłyszeć, co w postach na blogu raczej nie jest możliwe   Obejrzyj w trybie FULL SCREEN – najpierw kliknij na środku START PREZI a następnie ekranik w prawym dolnym rogu prezentacji.   Dziękujemy Wyższej Szkole bankowej w Poznaniu oraz jej oddziałowi szczecińskiemu za zaproszenie i organizatorowi Czwartkowych Spotkań Social Media w Szczecinie – Kacprowi Skoczylasowi. Autor zdjęć: Oskar Błaszkowski The post Skrywane do dziś tajniki sukcesu Oczekujac.pl, czyli o czym mówiliśmy w Szczecinie – PREZENTACJA! appeared first on Oczekujac.pl blog parentingowy dla mamy i taty - porady recenzje.