Makóweczki

MomMe- kosmetyki do zadań specjalnych (konkurs)

Jakiś czas temu, na blogerskim evencie, o nazwie See Bloggers, marka MomMe podarowała mi pakiet swoich kosmetyków. Niczego nie oczekując, choć zaznaczyli, że odezwą się po jakimś czasie z pytaniem o opinię o produktach. I tak oto odkryli potencjalnie najlepszy model współpracy marki z blogerem. Nie miałam żadnego parcia czy przymusu. Przywiozłam kosmetyki do domu i wyjęłam je dopiero po kilku dniach. Co by tu z nimi… Wyręczyła mnie Lenka: – To moje własne kosmetyki? TYLKO MOJE?! To otwós mi je! Odpowiedziałam, że jej i chyba tym samym wyzwoliłam z niej pokłady miłości do kremu i oliwki. Lenka zaczęła szalony proces pielęgnacji. Posmarowane nóżki i brzuszek. „Zlób mi masaz z tym klemickiem”. „Ten jest na spacel? To smaluj, bo właśnie wychodzę!”. Tolerowałam tą zabawę bez zbytniego zaangażowania, ale z dużą dawką luzu i ufności, że kosmetyki jej nie zaszkodzą. Na See Bloggers byłam na wykładzie na którym dziewczyny z MomMe sporo mówiły o swoich produktach, że są bio i eko i vege. Antyalergiczne, proste, bezpieczne i naturalne.    Zobaczcie jeszcze filmik „O miłości Lenki do MomMe” :) O sobie marka pisze tak: „Każdy produkt linii MomMe opracowany został tak, aby w sposób ukierunkowany wspomagać naturalne funkcje skóry, nawet tej najbardziej delikatnej, wrażliwej i problematycznej. Skrupulatnie dobrane składniki uzupełniają się i wzmacniają nawzajem, sprawiając, że kosmetyki MomMe są nie tylko naturalne i bezpieczne, ale również bardzo skuteczne. Seria MomMe to przełom w pielęgnacji najmłodszych – odpowiedź na poszukiwania wszystkich zatroskanych rodziców, którym zależy na zdrowej skórze swoich pociech. Jest to też ratunek dla tych dzieci, których skóra z różnych przyczyn potrzebuje pomocy i specjalnego traktowania: dzieci z alergią, atopowym zapaleniem skóry itp.” To wiedziałam. Ale co mi po nich jak moje dziecko bez alergii i bez atopii? Odpowiedź nr. 1 przyszła tego samego dnia, wieczorem, tuż przed naszym wyjazdem w góry. Leniusza bawiła się jakimś plastikowym kubeczkiem i nie dość, że porysowała sobie okolicę wokół ust to jeszcze po godzinie pojawiły się krwiste wybroczyny. Wyglądała jak Wampir Baby! Szybko przypomniałam sobie o Puszystym kremie łagodzącym, który zachwalały dziewczyny, jako specyfik do smarowania miejsc po ugryzieniu, zadrapaniu, poparzeniu czy innych ‚suchościach’ itp. Nasmarowałam Lenkę „na misia”, grubo wokół ust, od samego nosa po brodę. Padałyśmy ze śmiechu :). Rano buźka była gładka i czysta. Cuda! Następny był zachwyt nad kremem Spacerowym na każdą pogodę. Filtr (mineralny) 25, doskonały na letnie spacery, ale także idealny na jesienne słoty. Z tego co wiem nadchodzi nowy, Zimowy krem do zadań specjalnych, bez wody, idealny na duże mrozy. Mimo wszystko obecnie pierwsze miejsce w naszym domu zajmują MomMe- kosmetyki kąpielowe. Znacie tę sytuację, dość codzienną w której Wasze dzieci myjąc się zużywają pół tubki specyfiku? I wy machacie już ręką na utopione pieniądze, ale martwicie się o to co stanie się z ich skórą która wchłania tę chemię jak gąbka. Otóż jeden powód do rychłego osiwienia, mniej. Ile by nie naleli Odżywczej śmietanki do kąpieli lub Łagodnego żelu do mycia 2w1, są bezpieczne. Bo nie dość, że każdy składnik jest naturalny (w tym np. mleczko z migdałów ziemnych, inulina z korzeni cykorii, pochodne kokosa, olej ze słodkich migdałów, bisabolol z rumianku itp.) to jeszcze ekologiczny! Tak się trochę podśmiewam, że te kosmetyki są zdrowsze niż to co jemy ;) A już od teraz dostępne są także w sieciach Rossman! W lekko zmienionej szacie graficznej, niż te dostępne w sklepie MomMe, żeby wyglądały bardziej eko ;) Jeżeli macie ochotę wypróbować kosmetyki, mam dla Was KONKURS!!! Do WYGRANIA 10 zestawów po 5 kosmetyków MomMe, które są naszymi hitami: - Łagodny żel do mycia 2w1 – Odżywcza śmietanka do kąpieli – Spacerowy krem na każdą pogodę – Puszysty krem łagodzący – Aksamitna (nie kapiąca!) oliwka pielęgnacyjna Wystarczy, że wybierzecie swój idealny produkt Momme i w 3 (słownie trzech) zdaniach opiszecie jakie zastosowanie (mniej lub bardziej konwencjonalne) znalazł by w Waszym domu :) Na Wasze komentarze czekamy do 11.09. 2015. Wyniki pojawią się w tym samym poście 13.09.2015 Powodzenia! :)

Jakie ubrania sprawdza się w przedszkolu?

Makóweczki

Jakie ubrania sprawdza się w przedszkolu?

Od pół roku napływały do mnie pytania: MM, co z ubrań najlepiej sprawdziło się Lence w przedszkolu? Chciałam Wam napisać ten post przed wakacjami, jednak nie do końca miałam z czego zrobić poglądowe zestawienia, jako, że w sklepach królowały letnie i zwiewne stroje, niczym nie pasujące do jesienno- zimowego marszu czy przesiadywania w szkolnej ławce. W tym tygodniu wiele z Waszych pociech przestąpiło próg przedszkolny. Pewnie popłynęła niejedna łza, z obydwu frontów. Choć jest też nadzieja, ze pojawiły się uśmiechy i złączyły się małe rączki w obietnicy przyjaźni. Aby ułatwić dziecku przedszkolną codzienność, dobrze jest odpowiednio przygotować garderobę dziecka. Tak, żeby codzienny strój ułatwiał a nie utrudniał zabawy, zdobywania wiedzy i podróży do placówki. 1. Zestaw legginsy + tunika Lekka tunika i legginsy to opcjonalnie najlepszy strój. Legginsy łatwo jest zdjąć, aby skorzystać z toalety, jako, że pozbawione są guzików, zamków itp. Tuniczkę łatwo jest zmienić kiedy się poplami. Z łatwością nałożycie na taki strój kombinezon czy spodnie przeciwdeszczowe. Stanowczy numero uno! Pamiętajcie, żeby najlepiej kupować tunikę + legginsy, zestawami, żeby nie okazało się, że np. macie zaprintowane i góry i doły lub nic nie pasuje do siebie kolorystycznie. 1,2,3,6,7, 11, 19- Lindex (tuniki mamy i są idealne, legginsy z ultramiękką stroną wewnętrzną. bajka!) 8,9- Kukukid 4, 16 17, – Next 10- Nosweet 2. Sukienka + rajstopy Niespodziewanie ten zestaw okazał się niesamowicie praktyczny. Także łatwo nań kombinezon czy wsunąć kalosze. Wciąż całkiem sprawnie obsługuje się rajstopy przy obsłudze toaletowej. Jednak sukienka ma inne niespodziewane funkcje. Otóż… jest sukienką. Strojem które nagle i niespodziewanie chcą nosić wszystkie dziewczynki. Najlepiej codziennie. Im więcej tiulu, różu i brokatu tym lepiej, ale przechodzą i hipsterskie, stonowane wersje. Aby sukienka. Nastawcie się więc na dokupowanie hurtowych ilości kiecek. Jako, że nakładając dziecku suknię do przedszkola, musicie przynieść drugą, kiedy pierwsza się poplami/zamoczy. A plamiła/moczyła się w pierwszych miesiącach codziennie ;) 1, 2 – H&M 5- Zara 3, 4, 11, 12- Gap 6,9,10 – Mango 7, 8- Nosweet 14, 15- Kukukid 3. Spodnie na gumkę + koszulka Szczerze mówiąc, myślałam, że będzie to najlepsza opcja, ponieważ był to główny outfit mojego syna. W wersji chłopięcej najwygodniejszym strojem były joggersy, lub inne ‚łatwoubierane’ spodnie i t-shirt. U Lenki okazała się to najmniej atrakcyjna wersja, dlatego w tym sezonie spodni póki co mamy 2-3 pary i nie śpieszymy się żeby dokupować. Spodnie nie zawsze wchodzą pod kombinezon, nie zawsze łatwo się zdejmują w toalecie. Ciężko wciągnąć na nie kalosze. Plusem tego stroju, jest łatwe podrzucenie czegokolwiek na przebranie (najczęściej wystarczała dodatkowa koszulka). 1, 2, 8, 11, 12, 20, 21 – Gap 14, 16- Next 17, 4, 8- H&M 3, 5, 13- Lindex 10- Little Gold King 19 – Zara 18- Pan Pantaloni 4. Okrycia wierzchnie & ubrania do zadań specjalnych W optymalnej wersji (jesiennej) kupiłabym: – kamizelkę (nie za ciepłą) – płaszczyk przeciwdeszczowy, lub kurtkę przeciwdeszczową – parkę   Jeśli traficie szczęśliwie na mądre przedszkole, Wasze dzieci będą wychodziły na podwórko niezależnie od pogody. Warto zaopatrzyć się wtedy w kombinezon lub przynajmniej spodnie przeciwdeszczowe oraz kalosze. Kalosze szybko stają się ulubionym obuwiem, jako, że dzieci błyskawicznie łapią, że to są te buty w których można skakać po kałużach. A chyba nie muszę mówić, jak przedszkolaki uwielbiają bawić się w Świnkę Peppę :) 1,3- Lindex 4, 6- Gap 5- Zara 7- Next 2, 8 – Sarenza.pl Jakiego stroju nie wybierzecie, najważniejsze, żeby maluchy dobrze zaaklimatyzowały się w przedszkolu. Bo kurtkę czy buty, łatwo jest dokupić :) Powodzenia!

5 rzeczy które zrobiłam/kupiłam dzięki moim czytelniczkom

Makóweczki

5 rzeczy które zrobiłam/kupiłam dzięki moim czytelniczkom

Czasami może wydawać się Wam, że to tylko Wy korzystacie z moich inspiracji, dokonując decyzji zakupowych, lub innych, życiowych. Otóż nie.. Ja także dostaje konstruktywny feedback oraz setki porad. Czasami wyławiam z nich coś dla siebie i naszej rodziny. W okresie 3 lat blogowania było tego sporo, ale dziś zebrałam pięć rzeczy, które najszybciej przyszły mi na myśl. 1. Zmiana oprawek okularów. Okulary nosiłam tylko do auta i do oglądania TV. Były stare i niemodne, ale jako, że praktycznie nikt mnie w nich nie widział, nie czułam potrzeby ich wymiany. Aż pewnego razu wstawiłam zdjęcie na ig i ktoś skomentował „Marlena, ale oprawki to Ty wymień..”. W sumie wiedziałam o tej potrzebie od dawna, ale kiedy ktoś ubrał to w słowa, pojechałam do galerii, zrobiłam od razu badanie wzroku i po 2 tygodniach odebrałam śliczne, modne oprawki, które kocham całym sercem. A! I okazało się, że wadę mam już tak zaawansowaną, że muszę je nosić non stop. 2. Zakup odkurzacza. Około 2,5 roku temu, kiedy byłam jeszcze blogerem- świeżakiem, przyznałam się w którymś z postów, że zepsuł mi się odkurzacz i proszę o radę. Jedna z czytelniczek doradziła mi odkurzacz Dyson, dla alergików. Zachwaliła go jak sprzedawca Mango, a ja uwierzyłam! ;) Kupiłam odkurzacz i od tej pory sama weszłam w skórę telewizyjnego zachwalacza. Dzięki za dobrą radę! 3. Plecak do szkoły. Nie trzeba cofać się daleko. Dokupiłam tornister (dyskusja w komentarzach– klik)! Nadal w swojej, lekko hipsterskiej wersji, ale z lepszym usztywnieniem i przegródkami. Posłuchałam Waszych rad, że nie tylko o kręgosłup i wagę noszonego plecaka chodzi, ale także o to co dzieje się w jego wnętrzu. 4. Kuchnia (i inne projekty) Moja kuchnia, to w dużej części dzieło moich cudownych czytelniczek. Kiedy pokazywałam projekty, co chwile dostawałam od Was nowe pomysły a nawet rysunki z projektami! Ostatecznie stanęło właśnie na wersji kilku czytelniczek (ubranej potem w wizu. pani architekt). Jestem Wam przeogromnie wdzięczna! 5. Pojechałam na Mazury! Dzięki stałej czytelniczce Syli. Kiedy żaliłam się Wam, że czuję parcie na przygotowanie wyprawki szkolnej ona mnie wyśmiała, zbanowała i kazała jechać na Mazury (komentarze- klik). Syla każe, MM musi ;). Jej wersję, po przeczytaniu tego posta poprała wzruszona Babcia W. i tak oto 2 dni później kąpaliśmy się w jeziorach. Było przepięknie.. sami zobaczcie. Sukienka Lenki- Zara, Buty- Malissa Sukienka MM-Oysho, Buty- Melissa Koszulka Maksa- Boom Boom, Spodnie- Zara, Buty- Native

Mission Wraps – alternatywa dla kanapki

Makóweczki

Mission Wraps – alternatywa dla kanapki

Kiedy dylematem większości mam, dzieci które w tym roku, po raz pierwszy pomaszerują do przedszkola, są plecaki, piórniki, białe koszulki i buty na zmianę, ja od dwóch miesięcy suszę sobie głowę… jedzeniem. Co mój przyzwyczajony do przedszkolnej kuchni synek będzie jadł? W jakich warunkach obecnie, spożywa się posiłki w szkole? Czy nadal panuje wersja „pod klasą” (teraz dopiero myślę, jak niefajne to były czasy), na plecaku czy może siadają przy stolikach? Czy jest jakaś główna przerwa na której zjadane są te wszystkie pięknie (przynajmniej w pierwszych tygodniach) przygotowane, kolorystycznie ułożone i idealnie zbilansowane przekąski w ślicznych lunchboxach? Na te pytania odpowiedzi jeszcze nie znam, ale mój syn już ogłosił, że obiadów w szkole jeść nie będzie, a na drugie śniadanie, chce nosić tylko kanapki z serem. Tak przynajmniej było jeszcze 2 miesiące temu, zanim zaczęliśmy projekt ‚zdrowe wakacje‚. Od tego czasu wiele się zmieniło i Maks spróbował setek nowych potraw. Rozkochał się w rybach, je 90% owoców. Z warzywami nadal… walczymy. Ale małymi kroczkami, dojdziemy do celu. Jednak niewiele z tych rzeczy nadaje się do spakowania na wynos… Mission Wraps Kiedy powiedziałam mu, że musimy znaleźć alternatywę dla buły, był średnio podekscytowany. Niby po co to komu potrzebne? Kilka dni później rozwiązanie samo wpadło w moje ręce. Firma Mission Wraps poddała pomysł pokazania miękkich i pysznych wrapów jako alternatywy dla sandwicha. Rewelacja! Tego nam było trzeba! Od razu pomyślałam o PT, który jest największym antyfanem kanapek (szczególnie, że wrapy występują także w wersji pełnoziarnistej oraz z oliwą czy przyprawami ect.) i wzięłam się za kucharzenie. Tylko co włożyć młodemu do środka, żeby się nie zraził od pierwszego wejrzenia’? Zgadnijcie z czym Maks zażyczył sobie wrapa… Otóż z rybą! Od wakacji nad morzem mój syn kocha ryby i jadł chyba z 15 ich rodzajów. Duży postęp! Uzgodniliśmy także, że w grę wchodzi wrap z mielonym kotletem, nuggetsami (domowej roboty), żółtym serem i wędliną z misiem (tą z Piotra i Pawła). Synek uparcie nie wyraził zgody na majonez więc uznajmy to za ‚polską wersję wrapów’.. z masłem :) Kilka słów od Pana Taty: Bywają dni, kiedy zapominam wziąć lunchu do pracy. Wiadomo, najedzony po śniadaniu, w pędzie porannych przygotowań – zdarza się. Nie mniej o godzinie 10:00 zaczynam mocno tego żałować. O 12 przychodzi apogeum i zazwyczaj kończy się na batoniku z automatu, który ucisza głód, ale nie daje satysfakcji. W takim dniu kiedy wracam z pracy lepiej żeby w domu czekał obfity obiad. Potem zaczynam żałować połowy zjedzonego posiłku – wiadomo, mega niezdrowe rozwiązanie. Obfity obiad późnym popołudniem, boli aż do samego rana dnia następnego. Opisana sytuacja miała miejsce wczoraj. Mój głód dociskał pedał gazu, a mózg nie mógł się skupić na niczym innym. Co prawda wiedziałem, że dzisiaj jest przygotowywany wpis kulinarny na bloga, więc jadła zabraknąć nie powinno, tylko trzeba było jeszcze tam dotrzeć! Wpadłem do domu i pierwsze kroki skierowałem naturalnie do kuchni, wlokąc nogę obciążoną stęsknionymi dzieciakami. Na obiad były wrapy – świetnie, mogę od razu brać i jeść, bez odgrzewania i nakładania. Pierwszego połknąłem i nawet nie zauważyłem, dopiero drugi zdążył popieścić moje kubki smakowe. Już brałem się za trzeciego, kiedy naszły mnie dwie myśli. Po pierwsze czy one już miały robione zdjęcia? Po drugie czy trzeci wrap to nie będzie za dużo? Czy nie będę się czuł po nim źle, przecież wiadomo, że dopiero za kilkanaście minut mój mózg powie mi czy jestem najedzony. Zaryzykowałem. Trzeci wrap wszedł wolniej, można nawet mówić o delektowaniu. Nastał wieczór, a ja zauważyłem coś dziwnego – czuję się świetnie! Tj. w ogóle nie jestem przejedzony, nawet pewnie zjem kolacje. Wrapy okazały się nie tylko pysznym jedzeniem, ale też lekkostrawnym. Na drugi dzień pozostałe 3 wziąłem do pracy zamiast kanapek i spisały się równie świetnie! Jeden co godzinę dał zdecydowanie lepszy efekt niż buła z szynką. Nie czułem się napchany, a po prostu najedzony. Dzięki temu przyjemniej się też pracowało. Kurcze, a może tak ktoś wymyśli maszynę vendingową z wrapami zamiast batoników?

Wyprzedaż ubrań Makóweczek

Makóweczki

Wyprzedaż ubrań Makóweczek

Kochani, prosiliście, żeby informować Was o naszych wyprzedażach nie tylko za pośrednictwem Facebooka ale także, tutaj. Dodaję więc post ‚chwilówkę’, żeby poinformować Was, że wyprzedajemy sezon jesień-zima-wiosna 2014/2015 — > TU Aukcje będę wystawiała jeszcze dziś i jutro i pewnie nie zdążę wystawić zimy i dodatków. Jutro wieczorem znikam na Mazury, potem zrobię tydzień przerwy na wysłanie Wam tego co kupiliście obecnie i stawiam, że w drugim tyg. września wezmę się za ciepłe kurtki, śniegowce i karton czap ;) Miłego polowania!

Jak wybrać najlepsze kapcie do przedszkola i szkoły?

Makóweczki

Jak wybrać najlepsze kapcie do przedszkola i szkoły?

Jak wybrać idealne kapcie czy buty przedszkolne? Najważniejsza rada- but ma być odpowiedni dla Twojego dziecka, nie sąsiadki, koleżanki czy blogerki. W okresie przed przedszkolnym pokazuję Wam zawsze obuwie kilku marek, jako, że każdy rodzic sam wybiera wizualnie i modelowo kapcie dla swojej pociechy. Dla konkretnego dziecka i jego indywidualnie zbudowanej stopy. W naszej rodzinie wygląda to tak, że Maks nosi buty, jakiekolwiek dostanie. Zaś obuwie Lenki podzielone jest na te w którym spędza całe dni (—> klik) oraz inne w którym chodzi na przeróżne wyjścia krótsze. Wygoda Parametr nr. 1.  Jeśli but nie jest wygodny, dziecko nie chce w nim chodzić, nie umie go ubrać lub but go ociera czy sprawia inny dyskomfort, należy rozważyć inny model. Pamiętajmy, że maluch w takim obuwiu będzie spędzał większość dnia. Komfort ponad wszystko. Łatwość ubierania Przedszkolaki w większości placówek powinny umieć nakładać buciki same. Więc nie warto utrudniać im życia. Zamek, rzep czy gumka- ma być szybko, sprawni i niekłopotliwie. Przy zdejmowaniu, podobnie, dwa ruchy i zdjęte z nogi (bez skarpetki, najlepiej ;)). Czasami rzepy, które wydają się być sensownym wyborem, tracą na praktyczności, kiedy najmłodsze przedszkolaki, zdejmując buty, wyciągają całe paski z zapięcia. A potem oczywiście nie umieją ich nałożyć z powrotem (patrz Lenka). Dobrane do konkretnej stopy Jeśli wiemy, że dziecku noga się poci- kupujemy te mocno wentylowane (czasami nawet sandały). Kiedy maluch ma problemy ortopedyczne- nosi obuwie profilaktyczne lub korygujące. Jak mama wie, że wygina stopy na boki, rezygnujemy ze skarpetek antypoślizgowych. To nasz, rodziców obowiązek, wiedzieć jaki model będzie najlepszy dla naszego dziecka. Stop Płaskostopiu! „Dokonując ich wyboru należy zwrócić uwagę na te elementy, które decydują o ich właściwych funkcjach ochronnych i modelujących, takich jak twardy zapiętek, podeszwa (obcas) Thomasa, zakryte palce czy wreszcie jakość materiałów i ich naturalne pochodzenie. Wszystko to ma istotny wpływ na kształtowanie się stóp Waszego dziecka. Warto dbać o zdrowie stóp już od najmłodszych lat. Zaniedbania powstałe w okresie dziecięcym, mogą mieć bardzo niekorzystny wpływ na zdrowie w późniejszych latach. Profilaktyka i korekcja płaskostopia uwzględnia tryb życia, wiek, płeć, ćwiczenia, obuwie oraz stopień zaawansowania wady. Oprócz odpowiedniego obuwia profilaktycznego należy zadbać o codzienny ruch w postaci ćwiczeń czy np. odpowiedni układów tanecznych. Aby uniknąć powstawania płaskostopia konieczny jest również bezpośredni kontakt stopy z nierównym, naturalnym podłożem. W przypadku korzystnej aury, będzie to chodzenie po trawie, kamieniach czy piasku. Dochodzi wówczas do odruchowego skurczu obronnego mięśni krótkich w stopach, powodując stopniowe ich wzmacnianie. Doskonałym uzupełnieniem ćwiczeń będzie też jazda na rowerze ze stopami dostającymi do pedałów dosiężnie. Zmusza to stopę do energicznej pracy w warunkach odciążenia. Przykładowe ćwiczenia: 1. Siad na ławeczce, ruch – chwytanie pacami stóp leżących przedmiotów. 2. Siad na ławeczce, ruch – chwytanie palcami stóp kredki czy pędzla i próby malowania, 3. Siad płaski podparty, ruch – wykonać wszystkie możliwe ruchy w stawie skokowym, 4. Leżenie tyłem, ruch – uniesienie nóg w górę, rozchylenie kolan na boki, i „bicie brawa stopami”.” (materiał ze strony slippers.com) Inne ważne cechy dobrego obuwia: – Odpowiednia długość, szerokość i głębokość – Tęgość obuwia, odzwierciedlająca szerokość stopy – Cholewka powinna przytrzymywać nogę bez krępowania ruchu zginania. – Inną istotną cechą kapcia jest surowiec, z którego jest wykonany  (skórzana wkładka) – Podeszwa ma być elastyczna w każdej płaszczyźnie – Waga buta Lenka: Bluzka- Kappahl Newbie Spodenki- Grain de Chic Torebka- Marta made it Kapcie- Slippers Maks: Spodnie- Boom Boom Kapcie- Slippers   W naszej szafie po raz kolejny zagościły (obok butów –> klik) jedne z naszych ulubionych modeli kapci-  Slippers. Wraz z producentem przygotowaliśmy dla Was RABAT – 15% – hasło ‚Makoweczki’!

Pożegnanie lata…

Makóweczki

Pożegnanie lata…

To stało się nagle i niepostrzeżenie. W tym roku jakoś niezwykle nie byłam przygotowana. Późne wakacje, upały, może i krótsze ale gorące wieczory. Nic nie zapowiadało… końca lata! Przecież miałam  plan odwiedzenia rodzinnego miasteczka na Mazurach. Jeździmy tam co roku od… zawsze! W sumie fakt w tym roku, nie ma do kogo (.. –>klik< >klik<–..). Ale obiecałam sobie, że znajdę możliwość. Przecież są kwatery i ciocia tam mieszka. I wydawało się, że plan się powiedzie. Sprawdziłam pogodę na następny tydzień. 14C.. W sumie nie ważne. Właśnie postanowiłam. Pojadę z młodymi choć na jeden dzień. To tradycja, którą chcę podtrzymywać. Żadna moja kuzynka, choć większość babcię kochała, nie jeździła tam co roku. A ja jeździłam. Moje dzieci jeździły! Wymieniając babcie, twierdzą, że mają trzy, ale jedna „już umarnęła”. Więc pojadę… A póki co ogarniam to czego nie zdążyłam zrobić przed wakacjami. Jakoś wybitnie szybko minęło to lato. Ale ono ma do siebie, że szybko mija. Zaś zima… Eh. Uprzątnęliśmy basen i w jego miejsce, rozłożyliśmy w końcu piaskownicę (>klik<), które czekała tygodniami. PT kupił piasek, złożył taczkę. Odkopaliśmy zabawki ogrodowe, zerwaliśmy kwiaty z łąki obok. Usiedliśmy wieczorem z lampką wina. Dzieci szalały jeszcze na podwórku w piżamkach.. i pomyślałam wtedy, że jesteśmy gotowi na jesień. Taaa, kogo ja oszukuję. Nigdy nie jestem gotowa na koniec lata! Zabawki ogrodowe metalowe (w tym taczka)- Jabadabado (przeceny!) P lastikowe konewki (pszczółka i kameleon)- Melissa & Doug Kreda w paski- Crayola

Wyprawka szkolna pierwszoklasisty

Makóweczki

Wyprawka szkolna pierwszoklasisty

W końcu otrzymaliśmy naszą kompletną listę wyprawkową: obłożone i podpisane zeszyty 16-kartkowe w kratkę i dwie linie piórnik wyposażony w: 2 zaostrzone ołówki HB lub B, kredki ołówkowe (najlepiej trójkątne), linijkę, klej w sztyfcie, nożyczki, gumkę i temperówkę (najlepiej zamykaną) 2 teczki A4 na gumkę 2 bloki rysunkowe 2 bloki techniczne dwie wycinanki duże (jedna samoprzylepna) kredki Bambino pastele farby plakatowe plastelina   Do tego z listy dodatkowej: podpisany worek na buty strój gimnastyczny (biała koszulka, czarne spodenki .. sic!) strój galowy (biel u góry, granat/czerń na dole) Nie ukrywam, że bardzo mnie stresują te dokładne wytyczne. Czuję się znowu jak w szkole („ta koszulka nie jest biała, ma kreskę lub kropkę w lewym dolnym rogu na plecach!”). Już pomijam ten przygnębiający fakt, że Maks wybiera się do tej samej szkoły, do której chodziłam ja (choć owszem, ma bardzo dobrą opinię i to własnie do niej chcieliśmy się dostać, jako pierwszej z państwowych). Gorzej. Jestem nieprzygotowana! Wyprawka jest niekupiona! Oficjalny outfit nie wybrany.. Gorzej… Maks nie ma nawet (docelowych) mebli w pokoiku (szczęśliwie te już do nas idą). Jak widzicie wpadłam w panikę, odłożyłam nasz krótki wypad na Mazury, na ‚za rok’ i popadłam w wir przygotowań. Szkolny kącik Maksa oraz nasze wybory pokażę Wam pod koniec przyszłego tygodnia. Dziś możecie delektować się moimi wyborami gadżetów. Jeśli zaś macie córeczkę, cudowności wyprawkowe przygotowała Wam moja lepsza połowa ;) —> TU 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8   Pewnie zachodzicie w głowę, gdzie w mojej wyprawce są te wszystkie polecane na forach kombo – plecaki z usztywnianym… wszystkim, trzema pasami ochronnymi, kołnierzem przeciw skręceniu karu i torpedą w kieszeniach. Otóż, potraktowałam je na jednym poziomie z innymi polskimi ‚muszęmieciami’  jak materacyk gryka-kokos, lub zabobonami typu nieużywanie poduszki do 3 r.ż czy smarowanie tyłka maścią na grubo.. No i czapeczka przez 4 pierwsze m-ce. Nie widzę potrzeby aby dziecko codziennie odwożone i odbierane ze szkoły samochodem musiało posiadać plecak dosłownie, alpinistyczny. Nic mu się nie stanie jak z klasy do klasy przekopie plecak nogą ;). Oczywiście gdyby moje dziecko chodziło przez las 5 kilometrów to rozważyłabym wydanie 600zł na usztywnienie. Tyle, że… ile polskich dzieci chodzi do szkoły pieszo w stosunku do ilości mam, które spanikowały i dały się wrobić w górskie plecaki? Oczywiście mogę się mylić i po dwóch tygodniach nauki odwiedzić Alpinusa. We well see :)

Tatralandia z rodziną i dziećmi (ile to kosztuje i czy warto?)

Makóweczki

Tatralandia z rodziną i dziećmi (ile to kosztuje i czy warto?)

Z czym kojarzą się wakacje singlom lub parom bezdzietnym? Z polegiwaniem na leżaku, piciem drinków, czytaniem książek i opalaniem (wciąż jeszcze zgrabnego) ciała. A może z aktywnym zwiedzaniem czy pieszymi wędrówkami. Jedno jest pewne, czego sobie nie wymyślicie, będzie w waszym zasięgu. I to co będziecie robić na wakacjach najprawdopodobniej będzie wynikało z waszych potrzeb i sprawi wam radość. Kiedy jesteś rodzicem… cóż, sprawa wygląda nieco inaczej. Każdy dzień, każda godzina musi być dostosowana pod najmłodszych i ich możliwości, wiek, wymagania i po części oczekiwania. Nie pójdziemy z niemowlęciem na cały dzień na plażę w 30C. Nie udamy się także z 3-latkiem na wspinaczkę po łańcuchach. I powiedzmy sobie wprost, często wychodzimy poza własną strefę komfortu, tylko po to, żeby młodziaki miały frajdę. Bo to co zobaczycie poniżej, stanowczo jest wychodzeniem poza strefę mojego komfortu, że o dziadkach z traumą powyjazdową nie wspomnę. Tatralandia to największy park wodny w centralnej Europie. I tu jest chyba pies pogrzebany. Uwierzcie mi byłam w USA i EU w dziesiątkach tego typu miejsc i nigdy nie spotkałam się z aż takim dzikim tłumem, zgiełkiem i zamieszaniem. Limitów wejść, brak, więc kto przyjedzie, ten wejdzie. A jedzie cała Europa. Na oko, 60% polaków, 30% Słowaków i Czechów i 10% reszty świata. O 11 możesz pomarzyć o leżaku czy miejscu pod daszkiem. A park to skwiercząca patelnia bez jednego drzewa. W 35C, poziom desperacji ludzi osiąga maksimum, więc po prostu dosiadasz się do kogokolwiek. Z resztą już po kilkunastu minutach rozumiesz, że stanie, siedzenie czy leżenie, jeden na drugim nie robi tu na nikim wrażenia, więc w sumie, wszystko jedno. To jest dobry moment, żebyście obejrzeli zdjęcia… Ile to kosztuje? Nie mało, ale to raczej standardowa cena jak na tego typu rozrywki. Za rodzinę 2+2 zapłacicie około 70 Euro. Dodatkowo – zjeżdżalnie są odpłatne – 3EU za zjazd (a raczej za wypożyczenie koła do zjazdu, którego, jak jesteś sprytnym polakiem – możesz użyć kilka razy). Leżaki są darmowe, dlatego ich nie ma ;). Każdy wchodzący, dostaje pasek z ‚nabitymi’ 30 – toma EU. Możesz ich używać płacąc za zjazdy, jedzenie, przekąski itp. Na koniec musisz uregulować płatność. W skromnej opcji wydasz około 50EU. W takiej ‚na luzie’ zapłacisz tyle za sam obiad i napoje, dla 4-osobowej rodziny. Ale nic się nie martw, jeśli Twój budżet jest ograniczony. Masa Polaków i średnio zamożnych Słowaków, wchodzi tam dosłownie z worami jedzenia. Przenośne lodówki, zgrzewki piwka.. Oberwało mi się od moich rodziców, których poinformowałam, że do tego typu przybytków nie nosi się wałówy jak na nadmorski parawaning. Cóż.. nigdy nie byłam w parku wodnym tak blisko naszego kraju ;). Więc jeśli chcesz wyjść na tym ekonomicznie, śmiało możesz wziąć ze sobą prowiant. Nikogo tym nie zdziwisz. Czy warto? To główne wydarzenie i ulubiony dzień w opowieściach dzieci. Żadna wyprawa, żaden szlak czy inny fun, nie jest w stanie zdetronizować Tatralandii. Więc warto! Dzieci są ślepe na te tłumy i kolejki. Ich zachwyt i piski radości sprawiają, że po jakiejś godzinie i 2 drinkach zaczyna udzielać się nam klimat głośnego wypoczynku, wiecznego schlapania wodą i tańców w basenie. O dziwo nawet dziadkowie, którzy jechali tam jak na skazanie, zaczęli ‚zwiedzać’ (tak, to są hektary, więc niejako zwiedzasz po kolei każdy basen, zjeżdżalnie, plac z ‚dmuchańcami’, plac zabaw z morskim piaskiem itp.), pływać i ogólnie wkręcać się. W sumie pod koniec to ja pełniłam rolę nadwornego czuwacza przy leżakach. Jak się przygotować? Jeśli wasze podręczne lodóweczki są już spakowane… zadzwońcie po babcię (emeryci mają zniżkę, płacą tylko 13EU) albo nianię. Niestety jedna osoba cały czas musi czuwać przy leżakach. Oczywiście jest opcja szafek ale a) jest ich za mało b) musielibyście na cały dzień oddać aparaty, telefony i wszyściutkie inne wartościowe rzeczy.. z lodóweczką włącznie ;). Bo leżaki od basenów/zjeżdżalni mogą być bardzo, bardzo daleko. Więc dobrze mieć taką zapasową osobę, która będzie sobie kimać i czytać książkę. Jeśli zaś takiej nie planujecie ograniczcie bagaż tak, żeby o nic się nie martwić (nam ukradli koszulkę Maksa :D). Poza tym często dzieci chcą iść siku, czy pić/jeść (w opcji bez własnego prowiantu) i dwoje dorosłych stoi w kolejkach. Staram się wam przekazać, że im więcej ‚pilnowaczy’, tym lepiej. Nas było 3 dorosłych i jeszcze jeden byłby super komfortową wersją. Jeśli już macie takową osobę to… weźcie wózek. Nic się za niego nie dopłaca, a zawsze macie dodatkowe miejsce siedzące. My weszliśmy na basen po godz. 11, dosiedliśmy się na chama do jakiś Słowaków znajdując 2 wolne leżaki. Więc wózek był dla nas zbawieniem, bo dzieciaki mogły choć na chwilę sobie usiąść czy poleżeć. Łatwo też było się przemieszczać wozem pełnym ręczników (musicie oczywiście mieć własne, i to dużo – jeden leży na leżaku, jednym się wycieracie), dmuchanych zabawek, wiaderek, i innych toreb i gadżetów. Atrakcje 14 basenów, 26 rur i zjeżdżalni, Tropical Paradise, Wellnes Paradise i Wyspa piratów z Karaibów. Do tego strefa ‚dmuchańców’ (w tym interaktywne!), piaszczysta plaża, kilka restauracji, sklepik z gadżetami i masa, masa innych atrakcji. Nie martwcie się, jeśli Wasze dzieci są za małe na te wielkie zjeżdżalnie. Lenka (około 105 cm) raz zjechała ze mną z tej wielkiej rury (na zdjęciach wyżej widać jak zjeżdża Maks z dziadkiem), cała dumna ale także przerażona i nie chciała tego powtarzać. Zaś miała masę innych mniejszych zjeżdżalni, rur(ek) i innych atrakcji. Nie ma mowy, żeby 3-latek nie był zachwycony. Chyba, że bo się hałasu i tłoku. Więc kiedy ktoś pyta mnie „jak było?” i „czy warto” moja uczucia nie są jednoznaczne, jednak odpowiedź, tak- warto! Pod dwoma warunkami- jesteś nastolatkiem/studentem/singlem, znieczulisz się piwkiem i będziesz podrywał dziewczyny w kolejce do zjazdu na rurze, lub… jesteś rodzicem,  kochasz swoje dziecko i chcesz sprawić mu masę radości. A piwkiem znieczulasz się wieczorem.

Belvedere Zakopane – hotel dla rodzin z dziećmi

Makóweczki

Belvedere Zakopane – hotel dla rodzin z dziećmi

Wakacje w górach to nie tylko piękne widoki, szumiące strumyki, zapach oscypków i karnie, co wieczór zwiedzane straganów na Krupówkach. To też, w przypadku rodzin z dziećmi, długie wieczory w hotelu i … czasami nuda. Bo ileż można chodzić, a raczej ciągnąć, nieść, taszczyć, targać czy pchać dziecia? Rodzic też ma ochotę na chwilę oddechu… że o odpoczynku nie wspomnę! Do Zakopanego zaprosił nas Hotel Belvedere… już rok temu. Ale jakoś nie po drodze nam było. A szkoda. Ten luksusowy ośrodek sprawił, że nasze wczasy kojarzą się nam nie tylko z bajecznymi tatrzańskimi krajobrazami, przemierzonymi kilometrami, ale także z doskonałym czasem spędzonym w ośrodku. Hotel Belvedere z zewnątrz prezentuje się okazale, acz widać silnie góralski styl architektoniczny. Wewnątrz zaś wykończony jest w stylu, jako to mawiam „Ludwik XVI” ;). Jeśli jesteście fanami minimalizmu lub stylu skandynawskiego, możecie czuć się przytłoczeni. Jednak to góry, a górale nie znają pojęcia minimalizmu. Więc jest na bogato, komfortowo i luksusowo. Jednak rekompensuje nam to wiele aspektów hotelowego życia. Jedzenie w hotelu W dziesiątkach odmian i niedorzecznych ilościach. W wersji dla dorosłych i dla dzieci. Często bywam w hotelach, ale śmiało mogę dać 10/10 za hotelową kuchnię, świeżo pieczone ciasta, chleby, sery i wędliny. Do tego dużo ryb i naprawdę dobre mięsa. Warzyw pod dostatkiem we wszystkich odmianach i stadiach przygotowania. Wellness i spa Jeśli przed wakacjami (jak ja) nie zdążyłaś uregulować brwi czy zrobić odrostów, wszytko masz na miejscu. Basen zaś jest wieczonym obowiązkowym punktem do zaliczenia. Nawet jeśli Wy, dorośli nie macie ochoty, zaciągną Was tam dzieci. Pływalnia jest spora, z brodzikiem i zjeżdżalnią. Na końcu basenu, znajdują się 3 wielkie akwaria z rybami (do których można dostać się tylko płynąc), co sprawia, że maluchy są zachwycone! Atrakcje dla dzieci I najlepsza część – projekt ANTYnuda, czyli masa atrakcji dla dzieciaków (obejrzyjcie filmiku –> TU). Warsztaty, zabawy, wspólne wyjścia, kids spa. Bezpłatna opieka do dzieci praktycznie przez cały dzień jest pomysłem bajecznym! Skorzystałam zaledwie 2x, ale dobrze było wiedzieć, że jeśli chcę napisać post, czy spakować się albo umyć się czy po prostu odpocząć, ktoś w atrakcyjny sposób zajmie się moimi dziećmi. A maluchy po 3 tyg. bez przedszkola rwały się wręcz na zajęcia i do innych dzieci. Ogólnie hotel jest zdominowany przez najmłodszych. Dzieciaki szybko zawierają znajomości i przyjaźnie. I ze łzami w oczach opuszczają Hotel… Warsztaty dla dzieci: Warsztaty kucharskie Zumba! Projektowanie strojów i pokaz mody Lekcje savoir vivre’u Warsztaty florystyczne I wiele, wiele innych na których nie zdążyliśmy się pojawić. Restauracja na dachu Hotelu „Pod Aniołami” to jedno z piękniejszych miejsc na wypicie porannej kawy czy wieczornego drinka. Jak to powiedziała Lenka: „Wiesz mamo.. Wspaniale było na tych wakacjach!” Było!

Dolina Białej Wody- Tatry Słowackie z dzieckiem

Makóweczki

Dolina Białej Wody- Tatry Słowackie z dzieckiem

Kiedy po polskiej stronie Tatr, panował ‚parawaning’ w wersji aktywnej (czyt. tysiące ludzi jak barany szło ręka w rękę na Morskie Oko czy inną Dolinę Kościeliską, wspólnie pocąc się i irytując tłumem i warunkami ‚odpoczynku’), po stronie słowackiej, rzekę, a raczej potok dalej czekały przepiękne, puściutkie, nieznane szlaki. Brak tłumów, sklepików z pamiątkami i kanapkami oraz nawet toy- toyów, sprawiał wrażenie dzikości i bliskości natury. Odpoczywały oczy, umysł, ciało… Dolinę Białej Wody odkryłam przypadkowo dzięki koleżance z instagramu. W komentarzu napisała, żebyśmy wybrali się na doliny słowackie. I kiedy doszłam do momentu, że na myśl o przepychaniu się przez dzikie tłumy, dostawałam gęsiej skórki, wygooglowałam sobie Słowackie, ‚dzikie drogi’. Dość szybko zdecydowaliśmy się na Bielovodską Dolinę, jako, że znajduje się on najbliżej polskiej granicy. Żeby dostać się na szlak, parkujemy w okolicach Łysej Polany, ale już po stronie Słowackiej i od razu obok potoku znajdują się drogowskazy kierujące nas w górę nurtu rzeki. A tam… Obejrzyjcie zdjęcia. Coś cudownego. Na początku dziki szklak w burzanach, krzakach malin i jagód. Kilka zejść do potoku na moczenie nóg i po godzince- dwóch (zależy jak się wleczecie… my z rodzinką Ugotwani.tv pobiliśmy rekord ślimaczego tempa ;)) dochodzimy do przepięknej Polany Biała Woda z widokiem na Tatry Wysokie w tym Rysy. Jest to 1/4 właściwej długości szlaku, ale dla rodziny z dziećmi, wystarczy. Całą tę trasę możecie przejechać wózkiem dziecięcym, inwalidzkim lub rowerem. Potem wyłożyć się na trawce i podziwiać… Zabierzcie ze sobą prowiant, bo tak jak pisałam wyżej, kwaśnicy ani knedliczków tam nie dostaniecie.   Tu piknikowaliśmy chyba z godzinę, jednak jako, że dzieci się nam porozbierały, zdjęć brak :) Po pieszej wyprawie (która nam zajęła 5-6h.) warto podjechać jeszcze kawałek wgłąb Słowacji aby zatrzymać się na malowniczo położonym parkingu z małą restauracyjką w której serwują takie knedliczki.. mmmm… Niezapomniane! Są też pączki wg. słowackiego przepisu (z dżemem na wierzchu) i przepyszne zupy. Zaś widok jest tylko wisienką na torcie, całej sytuacji. Pierwsza międzykulturowa miłość Lenki… … nie trwała długo. Trochę tęskniła, ale pocieszył ją brat. Wspólnym tańcem… I kiedy wymęczeni wracaliśmy do domu, wysłano nas objazdem w którym i tak staliśmy 3h. w korku karnie oglądając Tour the Pologne.. Ale humory, po tak wspaniałym dniu, mieliśmy przednie! Więcej zdjęć znajdziecie na —> ugotowani.tv Lenka: Sukienka- Kukukid Bluzka- Gymboree Spodenki- Titot Buty- Native Maks: Koszulka- H&M Spodenki- Zara Buty- Mrugała Plecak- Claries Czapeczka- Kisdmuse

Dolina Kościeliska z dzieckiem i z wózkiem

Makóweczki

Dolina Kościeliska z dzieckiem i z wózkiem

Co ‚samotna matka’ może robić z dwójką dzieci w Zakopanem? Szukam odpowiedzi na to pytanie od dwóch dni i muszę przyznać, że idzie mi nieźle. Wczorajszy dzień pokażę Wam w późniejszych dniach, ale dziś na fali emocji, Dolina Kościeliska. Szukałam informacji w internecie, czy uda mi się pokonać trasę wózkiem ‚parasolką’ z plastikowymi kółkami. Opinie były rodem z horroru. Natrafiłam nawet na opis ‚oczekujących‚, że się nie da, wózek nieść trzeba i ogólnie porażka. A że im jednak trochę ufam, podłamałam się tą wizją. Cóż było czynić… Musicie wiedzieć, że Lenka należy do dzieci, które biegają, wspinają się, szaleją na placu zabaw, tańczą do upadłego ale… nie idą ‚bez sensu w nieznane’ czyt. nie spacerują. Póki aktywność jest atrakcyjna, młoda może szaleć do białego rana, ale statyczny ruch prostoliniowy sprawia, że po kilometrze pada na ziemię i trzepie kończynami. I nie ma takiej siły, żeby ją przekonała do zmiany zdania ;). Więc byłam lekko przygnębiona, ale postanowiłam spróbować pokonać trasę z wózkiem. Przegadałam to sobie z Leną i umówiłyśmy się, że będzie szła ile da radę i ile jest atrakcyjnie, a potem będę ją wiozła. No i miała schodzić z wózka jak droga jest nieprzejezdna. No i muszę to napisać od razu, że ‚telewizja kłamie’, albo ludziska są nadto rozpieszczeni. Jedźcie śmiało wózkami, ‚parasolkami’ i dosłownie taczkami. Droga jest naprawdę w porządku. Fakt, że nie jest to deptak z równiutką kostką brukową, ale hallo, to górski szlak, a nie Marszałkowska. Da się jechać, cieszyć widokami, moczyć nogi w potoku, zjeść ser w bacówce i głaskać owce na wypasie. No i świetnie, rodzinnie spędzać wakacyjne chwile. Nas po 2/3 drogi spotkała burza i chroniliśmy się w jaskini (patrz —> TU), co oczywiście tylko sprawiło, że ta wyprawa dla dzieciaków była jeszcze bardziej atrakcyjna. Maks: Bluza- Boom Boom Spodnie- Kidsmuse Buty- Mrugała Lenka: Koszulka- Gymboree Spodenki- Grain the chic Butki- Native

Kiedy

Makóweczki

Kiedy "nie ma pogody", wakacje są ciekawsze!

Jeśli sprawdzając pogodę wpadasz w panikę, bo prognozy mówią, że zamiast greckich upałów, w udziale przypadnie Ci polskie 19/20C i słońce zza chmury, oddycha spokojnie. Za chwilę wyjaśnię Ci jak dzięki brakom upałów spędziliśmy jedne z najfajniejszych wakacje nad polskim morzem, ever. Ale od początku. Myśląc o długo wyczekiwanym urlopie nad wodą, modlimy się o słońce i ciepełko. Dziwne zakamarki naszej jaźni, sprowadzają zalew obrazów z tych chwil, kiedy leżymy, opalamy swe boskie ciała popijając drinki, a przystojni partnerzy wsmarowują obficie oliwkę w nasze rozgrzane popiersia. Gdzieś w tle krzyczy mewa i biegnie Pamela… Zbudź się rodzicu! To nie Twoja wersja odpoczynku. Bądźmy szczerzy, wakacje w pobliżu akwenu wodnego z dzieckiem wychodzą nam głównie w opcji ‚patrolująca surykatka’. Matczyna głowa na czas wyjazdu dostaje opcję ‚obrót 360C’ i jak czujny zwierz w opcji gotowości do ratunku obserwujemy nasze baraszkujące w wodzie dzieci. A przynajmniej tak być powinno. Jako dziecko wychowane na Mazurach wiem, że kiedy jesteś na plaży z pociechą (która jest w wodzie), to nie spuszczasz z niej wzroku nawet na nanosekundę. Po prostu nie robisz tego. Tonięcie zajmuje chwilę, a przy tak wielkiej plaży jaka jest nad morzem, nie ma szans nad odnalezienie podtopionego malucha. Więc czuwasz. Jako, że ktoś Ci pewnie widoczność zasłania, czuwasz co chwilę zmieniając pozycje z klęczącej na stojącą, tudzież inny szpagat czy salto. Do Twoich atrakcji zalicza się również brodzenie po kostki w wodzie, ciągnięcie dmuchanego bydlaka lub kopanie babek w piasku. Kiedy jest pogoda… Kiedy jej brak, wakacje przestają jawić się jak powyżej, a mnogość możliwości odpoczynku przerasta nasze najśmielsze oczekiwania. Oczywiście te wszystkie opcje są możliwe, także w dni słoneczne jednak jakoś nieodmiennie, mimo znajomości wątpliwych atrakcji rodzica- plażowicza, w słoneczne dni rośnie przyciąganie kąpielowe. Rok temu na wakacjach byliśmy również w tym samym miejscu, w ukochanym Golden Tulip Residence i nasze wakacje wyglądały  tak –> klik, klik i klik, czyli plaża, plaża i więcej plaży. Nasze dzieciaki ni były ani w Gdańsku, ani w Gdyni, ani… gdziekolwiek. Bo było słonecznie. Oczywiście bawiliśmy się również świetnie, ale zupełnie inaczej. W tym roku oprócz brodzenia w piasku pokazaliśmy dzieciom przepiękne nadmorskie miasta, nasz niesamowity półwysep helski oraz masę parków dziecięcej rozrywki i nauki. Spotykaliśmy się ze znajomymi i testowaliśmy przeróżne restauracje (dzięki czemu Maks nauczył się jeść ryby! Pokochał Pstrąga, Dorsza, Halibuta, Flądrę i Tilapię.. uwierzycie?!). Pływaliśmy w basenach, spacerowaliśmy wieczorem brzegiem morza, uciekaliśmy kilka razy przed deszczem. Czas spędzony razem był urozmaicony i dla dzieci, bardzo atrakcyjny. Kiedy wyjeżdżaliśmy Lenka zalewała się łzami i łkając wypowiedziała do nas, rodziców, najbardziej łapiące za serce słowa: „ja bym chciała zostać w hotelu… żeby jeszcze, tak fajnie spędzać czas z Wami” GDYNIA Lenka: Komplet- Ilovefranka Ogrodniczki- Gap Buty- Old Navy Maks: Spodnie/bluza- Zara Buty- Etnies (promocja!) GDAŃSK (JARMARK DOMINIKAŃSKI) Lenka: Bluza- Zara Spodenki- H&M Butki- Michael Kors Maks: Bluza- Lindex Spodnie- Zara Buty- Chipie Wózek- Jeremi Scott dla Cybex Buty MM i PT- Native (promocje!) PARK REAGANA LABIRYNT W POLU KUKURYDZY Lenka: Sweterek/apaszka- Zara Spodnie- H&M Buty- Bensimon Torebka- Djeco Maks: Spodnie/Bluza- Zara Buty- Native MM Spódnica- Only Sweterek- Mohito Buty- Kangoroos (sale!) Torba- Morini   HEL

Dzika plaża (o tym jak zostały wybaczone moje grzechy)

Makóweczki

Dzika plaża (o tym jak zostały wybaczone moje grzechy)

Jeden z tych wakacyjnych dni. Kiedy w Twojej babskiej głowie zrodził się plan. Zrobicie coś wyjątkowego! Pojedziecie, zwiedzicie, poznacie nowe strony. I będzie najlepiej, kreatywnie i naukowo, historycznie. Ideologia dobudowana w głowie mieszała się z ekscytacją. Tak, pojedziecie na Hel! Zobaczycie fotki i pokażecie dzieciom otwarte morze. Będzie piękna pogoda i masa atrakcji. Ta podróż was wzbogaci i urozmaici wakacje. Mąż, racjonalny i sceptyczny trzy dni nie chciał się zgodzić. Ale co on tam wie o podróżowaniu?! To wy wychowałyście się w rodzinie obieżyświatów. Takie rzeczy czujecie lepiej. Uda się! Macie w sobie tę energię i macie tę moc! Dojedziecie w godzinę, nawet dzieci zasnąć nie zdążą. Tyle nowego zaoferujecie maluchom. Po drugiej godzinie stania w korku już wiecie, że zaczytywanie się w kipiących emocjami księgach, rodem Bridget Jones, nie jest idealnym pomysłem na planowanie rodzinnych wakacji a chłodne kalkulacje i czarne wizje czasami mają sens i  mogą się naszym udziałem. Do ‚ideału’ dodajcie średnio smaczną rybę w lekko spelunowatej Helowskiej restauracji, 2 foki w śmierdzącym basenie i ulewę z tornadem w drodze powrotnej. Jednak to nie burza była groźna a cisza na siedzeniu obok (pochrapywanie z tyłu także brzmiało złowrogo, jako, że równało się z zarwaną połową nocy). I kiedy nie pomagało śpiewanie i nagrywanie głupich filmików. Kiedy historia zamieniała się w histerię, deszcz przestał padać, dzieci otworzyły oczy a ja (strzępami entuzjazmu) rzuciłam hasło, że może zobaczymy te otwarte morze.. bo już w sumie gorzej być nie może. A tam… Me grzechy zostały wybaczone dzięki poburzowemu zapachowi piasku i morza, ciszy samotnego spaceru, pokrzykiwania kormoranów i pisku radości dzieciaków. Lenka: Sweterek- Zara Spodnie- H&M Maks- całość Zara Torba- Morini (bardzo pojemna, doskonale wykonana, skórzana torba, która pomieści wszystko czego potrzebuje na wyjściu cała rodzina łącznie z pieluchami, jedzeniem, kocem i połową świniaka ;) Koce, które wielokrotnie w trakcie tych wakacji, ratowały nas przed zamarznięciem- Mumla

Zachować dziecięcą radość

Makóweczki

Zachować dziecięcą radość

Post z porcją wakacyjnych zdjęć i przesłaniem wartym więcej niż tysiące słów. Przypomnijmy sobie i odnajdźmy, tą zakopaną głęboko, dziecięcą, czystą radość. Wartą o wiele więcej niż powaga, maniery i rutyna dorosłego życia. Niż to co wolno i trzeba i wypada. Choć na chwilę w ten wakacyjny czas, oddychajmy tym samym powietrzem co nasze dzieci… Maks- wszystko- Zara ;) Lenka- Sweterek/bluzeczka- Zara, Spodnie- H&M, butyki- Native (promo!)

Najlepiej

Makóweczki

Najlepiej

Codziennie przez moją głowę przelewa się schizofreniczny potok myśli.  Jadę rollercosterem skrajnych, matczynych emocji. Patrzę na siebie z boku to ze złością, to z uśmiechem. Potrafię dziesięciokrotnie w ciągu jednego dni stanąć i zachwycić się nad teraźniejszością. Nad dzieciakami tak cudownymi, radosnymi, wolnymi. Ich nowozdobytymi umijętnościami, rozwojem i osobowosciami. Nad czasem który został nam dany w te wakacje a który staram się wysysać do ostatniej kropli, bo on tak prędko ucieka. Nad porankami z kawą na tarasie i wieczorami w które ganiamy muchy, co okazało się być dla dzieci wielką frajdą. Planowałam w ten miesiąc dać im z siebie jak najwięcej. Czegoś nauczyć, zmienić nawyki żywieniowe, dać jeszcze więcej swojej miłości. Prowadzić, albo stać z boku.. jakkolwiek potrzebują. Następną połowę dnia jednak denerwuję się lub przygnębiam, że bałagan wieczny, wieczny! Że jak gotuję to czas mi ‚leci’, czas który powinnam przecież przekierować na tysiące naszych planów. I w sumie to co my w ogóle w tym tygodniu robiliśmy? Czy coś w ogóle udało mi się zrealizować? Jednak dzieci to nie projekt z punktami do odhaczenia. Nie plan jednoroczny. Jeśli widzę, że coś sprawia im szczęście to podążam tam. Rozsiadam się, celebruję i cieszę chwilą. Zagryzam mocno wargę i spycham wiecznie analizujący i kalkulujący korteks, w głąb swej szczęśliwej jaźni. Bo kiedyś moje dzieci i tak nauczą się angielskiego, liter, tabliczki mnożenia. Poznają smak kalafiora i kabaczka. Kiedyś będą odkładały ubrania na miejsce i wycierały nogi po wejściu do domu. Jednak teraz budujemy w naszej pamięci ‚wyspy fundamentów osobowości’ (oglądaliście ‚W głowie się nie mieści’?).  Więc jutro pakujemy się i ruszamy nad morze, żeby ‚nicnierobić’, jeść lody i frytki, pływać w basenie i być razem… Ładować baterie i produkować wspomnienia. Lenka i jej pokoik: Sukienka- H&M Dywanik w kolorowe paski- Zara Dywanik okrągły biały- Lorena Canals Obraz z arbuzami i naklejki gwiazdki- Blacksis Wózek z poduchami i lalkami- Ohmama Poducha kot, panda, wigwam- Kalaluszek.pl Jelonek – Boramiri Pudełeczko na komodzie i girlandy- Moimili Laleczka z uszami- Metoo Pufa we flamingi- Cocomilo Stołeczek przy łóżku- Projekt Stołek Kapciuszki skórzane- Marta Made It Pościel- Bebeli.pl  

O wpływie reklamy na małe dzieci

Makóweczki

O wpływie reklamy na małe dzieci

Jak zawsze z wyjazdów przywozimy maluchom drobne gifty. Mam dobre skojarzenia z tym momentem, jako, że mój tatuś z delegacji przywoził mi przeróżne pamiątki i drobiazgi. Strasznie czekałam na ten moment i wiem, że Maki równie mocno oczekują na nas jak i na podarunki. Tym razem jednym z naszych wyborów był Glibbi – proszek zamieniający wodę w żel. Pomyślałam, że nie dość, że jest to świetna zabawa, jako, że Maki kochają wszystkie kąpielowe udziwniacze, to jeszcze jest to fajny pomysł odwrażliwiający (patrz wpis o zaburzenia SI). Prezenty wręczyliśmy w niedzielę i jeszcze tego samego wieczoru maluszki chciały się wykąpać w nowym żelu. I nagle Maksymilanowi przypomniała się reklama danego specyfiku, czym podzielił się z Lenką. „Puszku Syjamski (nie pytajcie), pamiętasz?! To dżungla z reklamy!” I tu wydarzyło się coś czego wtedy kompletnie nie rozumieliśmy, a co wprowadziło nas w osłupienie. Lenka wpadła w histerię i zaczęła uciekać na dół, a potem biec za mną na podwórko. Wskoczyła dosłownie na moje ręce i płacząc przywarła do mnie całym ciałkiem. Przez chwilę myślałam, że to może powyjazdowa tęsknota, jednak kiedy zaczęłam jej tłumaczyć, że woda nalewa się do kąpieli i musimy podążać na górę, malutka zaczęła się wić i wyrywać i krzyczeć, że ona tam nie pójdzie, nie chce na górę i trzeba biec ratować Mania i tatę! Wciąż nie wiedząc o co chodzi zaczęłam z nią rozmawiać i uspakajać, że jest ok, że to tylko kąpiel i zaraz pójdziemy się przytulać do jej łóżeczka. Jednak ona zapytała czy wsypaliśmy do wanny ten żel? Odpowiedziałam, że tak, na co Lenka zaczęła krzyczeć, że z wody zaraz zaczną wychodzić wielkie pająki i musimy uciekać! Ok… to mnie przeraziło. Jakie pająki? O co w ogóle chodzi. Wiedziałam, że ktoś jej coś musiał powiedzieć, ale stawiałam na wyobraźnię starszego brata. Oddałam Lenkę, PT i poszłam zbadać sprawę. Wszystko wyjaśnił mi Maks. Okazuje się, że (w rozumieniu dzieci) reklama Glibbi mówi o wodzie za zamieniającej się w… dżunglę. A młodzi oglądając reklamę sobie dopowiedzieli, że wychodzą z niej pająki i krokodyle. Ponoć są też inne wersje kolorystyczne – niebieski ocean z rekinami, czerwony, wybuchający wulkan i różowy – zmieniający w syrenkę czy księżniczkę. Tyle dowiedziałam się od dzieci. Godzinę rozmawiałam z Lenką o tym czym jest reklama a czym nie jest Glibbi. Ostatecznie prawie się udało, jednak nieufność pozostała. Po raz pierwszy dostrzegłam ogromną moc reklamy. Moje dzieci nie oglądają ich praktycznie w ogóle. Obecnie nie mamy nawet TV (tzn. odbiornik mamy, ale tylko tyle). Reklamy musiały zobaczyć u dziadków. Zawsze oglądając je pytają „kupisz mi to?” Kiedy odpowiadam ‚nie’, smucą się, zaś przy każdym ‚tak’ wpadają w euforię choć po 30 sekundach zapominają co chciały… bo pojawia się kolejne świecidełko i kolejny „muszęmieć”. Bloki reklamowe są głośniejsze niż reszta programu. Kolorowe, atrakcyjne muzycznie, zdjęciowo. Przyciągające, wręcz wołające „musisz mnie mieć!”, „to odmieni Twoje życie, zabawa stanie się ciekawsza”. Sprawia, że dziecko bezustannie ma ochotę dokonywać decyzji zakupowych, czując emocje, adrenalinę, radość płynącą z reklamy. Uczy się tego wzorca i najprawdopodobniej będzie go powielać także w życiu dorosłym, właśnie dlatego, żeby pojawiła się ta przyjemność z posiadania nowinki. W naszym przypadku temat pojawił się dość traumatycznie, ale pomyślcie o rozczarowaniu jakie niesie ze sobą zakup lalki która miała latać lub pływać, jak na reklamie, a okazuje się statycznym kawałkiem plastiku. Jak chodzące pieski, walczące roboty muszą dołować po wyjściu ze sklepu i wyjęcia ich z pudełka. Nie to obiecywano! Szczególnie maluchy narażone są na wpływ reklam, ponieważ ich psychika nie jest gotowa na ilość bodźców i marketingowych trików zastosowanych w reklamach. Do tego wychowane w prawdomównym otoczeniu są łatwym łupem dla kłamliwego przekazu płynącego z odbiorników. Reklamy mają ogromny wpływ na nasze dzieci, dlatego warto rozmawiać z dziećmi o oszustwach i trikach nam sprzedawanych, lub najlepiej, do pewnego wieku wybierać programy czy kanały, które reklam nie posiadają. Łatwiej będzie cieszyć się lalką, pieskiem czy gęstym żelem w kąpieli bez dobudowanej wizji i ideologii płynącej ze szklanego odbiornika.

What’s new…

Makóweczki

What’s new…

Dziś mam dla Was tygodniowy zbiór zdjęć naszymi aktywnościami, nowościami i codziennościami. Zaczynamy zapuszczać korzenie, wybierać meble, lampy i dodatki. Ale w sposób inny niż do tej pory. Nie z projektu i wizji, a z potrzeb dnia, funkcjonalności i urody przebywania tu codziennie. Co innego okazuje się być potrzebą nadrzędną niż mogło nam się wydawać kiedy tu nie mieszkaliśmy. I powiem Wam, że choć lubię wszystko mieć od razu na miejscu to cieszę się, że będziemy się urządzać pomału, z miesiąca na miesiąc. Wiem, że decyzje i zakupy będą przemyślane a radość z zakupów i pojawiających się nowości nie będzie jednorazowa. Z każdym meblem, bibelotem, kawałkiem światła czy nowym talerzem widzę w naszym domu… dom. Rodzinę i serce. I ten czas, który niejako ‚z przymusu’ od dnia wprowadzenia non stop spędzam z dzieciakami, dodaje radości i witalności tym wspomnieniom, które tworzymy tego lata. Pytacie mnie niedorzeczną ilość razy o materace młodych. Nie do końca umiem podrzucić link, dlatego słabo odpowiadałam na te pytania, jako, że kupowaliśmy je stacjonarnie. Celowałam w przedział cenowy powyżej 1000zł i po prostu … kładłam się na każdym. Materac miał być lateksowo – kieszonkowy z pokrowcem dopasowującym się do kształtu ciała (choć dzieci są na to za lekkie, ale komfort spania i tak poprawia się). Trafiliśmy idealnie i jak tylko dzieci nie ma pędzę ze swojego starego sprężynowca, poleżeć do nich  (w przekroju coś tak TEN lub TEN). Rozmiar 140×200. Do tego duża, piękna pościel (dzieciaki mają nową od Bebeli, Lenka TĄ a Maks TĄ) i gwarantuję Wam, że sen dziecka wydłuża się i pobudek jest mniej. A jeśli nawet trafi się takowa to dochodzący rodzic śpi sobie z młodym w pełnym komforcie. Kosz na zabawki- Lilushop Smok i Dinozaur- Melissa & Goug Książka Maksa- Wydawnictwo Usborn Indiańska zawieszka- Loflov Sfochowana przytulanka Lenki- Boginie przy Maszynie  Stolik Melissa & Doug do zabaw artystycznych lub innych powinien stać w playroomie, ale jako, że go nie mamy i mebli także, zadomowił się w salonie na piętrze. W naszym domu przejął do Pociąg Tomek, Fisher Price. Jako, że jest interaktywny, a młodzi nie mieli chyba dawno tego typu zabawek jest w codzienny użytku ;) W ubiegłym tygodniu byliśmy w kinie na cudownej bajce „W głowie się nie mieści”. Nie dość, że piękna, mądra, odarta z nadmiernej przemocy, to wzruszająca i skłaniająca do długich godzin rozmów „po”. Pogoda się popsuła i młodzi czekali na wyjście do kina ze swa dni, powtarzając co 10 minut „idziemy już do kina?”. W piątek wstali nader wcześnie i 2h. przed seansem, kiedy MM wciąż wyglądała jak porażona piorunem w swej seksi piżamie, byli zwarci i gotowi do wyjścia (patrz wyżej.. fotki MM brak z przyczyn wizerunkowych ;)). Lenka: Koszulka- Gymboree Spodenki- Pan Pantaloni Buty- Inkkas Maks: Czapka- Booso Koszulka/koszula/spodnie- Zara Buty- New Balance Plecaki- Fjallraven Kanken Ogony! Ogony wszędzie! Szał totalny. Młode moje, posiadające masę zabawek i gadżetów, zwariowały na punkcie ogonów (nakładanych na ubranie, na gumkę). Mamy je (sztuk 4. warto mieć więcej niż jeden, bo ni jak nie da się tym dzielić ;)) od jakiegoś czasu i uwierzcie mi, takiego hitu jeszcze nie grano. Były już na kilku play date, w przedszkolu i w czasie odwiedzin kolegów stają się absolutnym fenomenem i sprawiają, że dzieci, choć głośno, to ‚znikają’ na dłuugi czas. Do tego zrobione są cudownie estetycznie i .. merdają kiedy dziecko się w nich porusza. Na koniec, kawałek naszego salonu na dole. Będzie to w przyszłości kącik ‚kominkowy’, z fotelami, małą sofką, stolikiem ‚kawowym’ i kufrem na skarby dzieci. Taki na długie zimowe, rodzinne wieczory przy grach, lub w kapciach i z gazetą.. Albo przy lampce wina z mężem, kiedy dzieci… wystawimy już na allegro. Póki co, przejęty przez młodych. Tego lata to oni rządzą w tej posiadłości. Tipi- babo.pl Poduchy w tipi- Bebeli.pl Miętowe krzesełko- Lilu Auto retro- Goki Bujane krzesło- antyki (upolowany na allegro) Sznur światełekk led na piecu- Scandishop.pl

Makóweczki

Rytuały wieczorne

Każdy rodzic zna ten scenariusz. Powrót z pracy, obiad i ten natłok myśli w godzinach 17-19. Tyle rzeczy do zrobienia – posprzątać kuchnię, wstawić pranie, wymienić żarówkę, zrobić zakupy, odpisać na maile, skosić trawnik… może nawet coś obejrzeć czy poczytać, albo wziąć relaksującą kąpiel. Blogerzy w tych godzinach mają wizje tych cudownych postów, z bogatym słownictwem i niebanalną treścią. Tyle zrobię! Tyle nadrobię! Mam tę moc, mam tę moc! – chciałoby się zaśpiewać. A potem około 20, nadchodzą wieczorne rytuały. Przyjemna część dnia, bliskości z dzieckiem, czytania książeczek i przytulanek. Smarowanie kremikiem, masaż. Pachnące oddechy, łapki owinięte wokół szyi. Stos buziaków na nosie. Wiersze i bajeczki. I … około 21 już wiesz, że niczego nie nadrobisz.. Wszystko Ci jedno, niech się pali i wali! Odpoczywasz. Czujesz tą błogość, równy oddech swojego dziecka. Rozważasz czy w ogóle się myć. Zasypiasz… I następnego wieczora, nie ucząc się na własnym przykładzie robisz to samo. Bo to najprzyjemniejsze chwile dnia… Jak to się zaczęło Nasze wieczorne rytuały, rozpoczęły się 13 października 2008 roku, czyli na drugi dzień po przyjściu Maksa na świat i powrocie do domu. Do dziś pamiętam pierwszą kąpiel, pielęgnację, lulanie, śpiewanie. Nie spaliśmy całą noc, dosłownie, nasłuchując wspólnie czy oddycha, czy żyje. To było niesamowite. Każdy kolejny wieczór, każda noc oswajała nas z nową rolą i z nowym członkiem rodziny. Uczyliśmy się jak lepiej przewijać, kąpać i pielęgnować niemowlę. Kiedy użyć kremu, kiedy oliwki, kiedy maści, a co to za czerwone kropki. Jak obcinać paznokcie i przebierać nierozpinane body i dlaczego pupa jest czerwona? Wtedy każdy dzień był jak cały rok, w tej ilości doświadczeń i emocji. Kiedy pojawiła się Lena byliśmy już zaprawieni w bojach. Okazało się jednak, że nasza księżniczka wyjątkowo przypodobała sobie wieczorne masaże. Każdego dnia wręcz domagała się ich wykonania w swój słodki aczkolwiek głośny sposób. Do dziś, wieczorne smyranie i drapanie jest obowiązkiem. Dobór kosmetyków Dobre kosmetyki zawsze stanowiły wysoki priorytet. Szczególnie ważne są dla początkujących rodziców przerażonych każdą kropką, plamką czy suchym plackiem na skórze noworodka. Z marką Oilatum, znamy się nie od dziś. Kosmetyków tej marki używał Maks od urodzenia, potem Lena i nowej, codziennej odsłonie (do każdego rodzaju skóry) towarzyszą nam do dziś.   KONKURS Mam dla Was 10 zestawów kosmetyków Oilatum za najciekawszą, najśmieszniejszą czy najbardziej wzruszającą opowieść o Waszych wieczornych rytuałach (nie więcej niż 10 zdań). Na Wasze opisy czekamy do 17.07.2015. Wyniki w tym poście 20.07.2015

Zdrowe lato z Makóweczkami

Makóweczki

Zdrowe lato z Makóweczkami

Szybko i na temat, jako, że nasz  dzień dzisiejszy wyglądał tak jak i wczorajszy (>klik<). Swoją drogą, to jakaś niepisana tradycja, że im mam mniej czasu, tym więcej wpisów dodaję na blogu! Pisałam Wam już, że zaczynam testowanie nowych, zdrowych przepisów i dań na Maksymilianie (>klik<), który pożegnał się z przedszkolną stołówką i tym samym został na lodzie.. tfu, głodzie. Ale ja, jak to ja, postanowiłam do projektu podejść jeszcze ambitniej. Jak już mam te maluchy w domu i spędzam z nimi całe dni i to w końcu ja mam wpływ na to czym się odżywiają, dlaczego nie pójść o krok dalej i nie zrobić bio, eko wakacji bez grama cukry i produktów przetworzonych! Let’s do it! Gotowanie w nowej kuchni to spełnienie marzeń ambitnej kucharki, więc postanowiłam pójść za ciosem i zacząć produkcję jadła. I czasami tak to już w życiu jest, że jak się wyciągnie dłoń to cel sam na niej usiądzie. Dzieciaki zachwycone możliwością wspólnego spędzania czasu w kuchni oraz z faktu, że to one po części ustalają (zdrowe) menu. Robimy domowe słodycze (z miodem i ksylitolem zamiast cukru), lody, praliny raw food. Testujemy nowe dania, surówki i … świetnie się bawimy. A efekty przechodzą moje najśmielsze marzenia. To był pomysł PT, żeby zaangażować w ten projekt i Was. To nie jest żaden konkurs czy wpis sponsorowany. Niczego nie wygracie.. poza zdrowiem swoich pociech. Ale jeżeli macie trochę czasu i chęci przyłączyć się do naszego zdrowego lata dodajcie na swoich blogach, fanpage’ach, profilach facebookowych czy instagramie, zdjęcia i przepisy z #zdrowewakacje. Lub w komentarzu podrzućcie przepis na pyszne, zdrowe dania które serwujecie Waszym dzieciom, a które to znikają z talerzy zanim babcia zdąży powiedzieć „abrakadabra, samolocik leeeciiii”. Niech moc zmian w diecie maluchów rozniesie się jak najdalej i ‚zarazi’ jak najwięcej mam, babć, nauczycieli, dobrych cioć itd… Obiecuję przynajmniej raz w tygodniu dodawać jakiś przepis z serii ‚zdrowe przepisy nie tylko dla niejadków’. Mam nadzieję, że pomożecie mi stworzyć taką bazę pomysłów na śniadania, obiady czy podwieczorki dla zagubionych mam „wybrednojadków”, które nie siły walczyć o każdy zjedzony kęs mięska czy warzywa. Już jutro wyczekiwane na IG, kotleciki rybne… :)

Zapomniałam jak to jest być full time mamą!

Makóweczki

Zapomniałam jak to jest być full time mamą!

Po pierwszym pełnym  dniu spędzonym z dziećmi, nie mogę wyjść z szoku. Jaka to tyrka jest! Że niby ja wytrzymałam tak rok… codziennie, blogując? Przeca ja dziś kibelka nie odwiedziłam, o kawie zapomniałam! Totalnie wypadłam z wprawy. Nie zrozumcie mnie źle, było mega fajnie i dzieci 30 minut temu ogłosiły, że nie wracają do przedszkola bo z mamą jest najlepiej, ale ja nie siedziałam.  Nie odpoczywałam nanosekundy. Nawet nie jestem pewna czy oddychałam! Ambitnie podeszłam do zadania w wersji zero bajek, tylko domowe (bio, eko) jedzenie i masa kreatywnych atrakcji (arty i krafty, nauka angielskiego, czytanie, rozwiązywanie łamigłówek, talent show, pływanie itp.). O 12 ledwie powłóczyłam nogami wracając z warzywniaka jak juczny wół. I odkryłam mega dziwny fakt – moje dzieci się nie męczą! (Wasze też tak mają?) One się nie zatrzymują. Zmieniają tylko tryby na jem – pływam – bawię się w pokoju – biegnę za dom – jem – ubieram pływaki, rękawki, okularki, płetwy, żeby po minucie przypomniało mi się, że chcę siku – jem. Dżizzz! A przebierały się ze 12 razy. Dom upaćkały na 100 różnych sposobów. Najzabawniejsze jest to, że… po całym dniu uważam, że było ekstra i czuję się świetnie! To nie jest normalne. Ktoś matkom dodaje coś do porannej herbatki, bo żaden normalny człowiek po takim dniu nie czułby się dumny i spełniony. Sama patrzę na siebie jak na świra… … idę ugotować jaglankę na jutrzejsze placuszki. Co by tu Wam podpisać… :) Artystyczne książeczki z początku wpisu, wróżki i Minionki- prezent z UK Poducha na łóżku Lenki- Maylily Stolik i krzesełka- Flex Krzesełko miętowe- Pościel- Stragan- Pufa we flamingi- Ozdobne chorągiewki- Moimli Biurko Maksa- Haba Zestaw do łapania, przechowywania i oglądania robali- Piłki i kółka basenowe- Lidl

Zachowaj smaki lata

Makóweczki

Zachowaj smaki lata

Codziennie czuję presję, myśląc o upływającym wakacyjnym czasie. Chciałabym go zatrzymać, przedłużyć, nacieszyć się nim wystarczająco. Ciepłem, słońcem, które w nowym domu budzi mnie co rano. Smakami lata. Truskawkami, które za chwilę się skończą. Czereśniami, borówkami i malinami. Sałatą, burakami i marchewką z własnego kawałka ogródka. Potem pomidorami i papryką ze szklarni teściów. Bo od jesieni znowu będziemy czekać na ten wyjątkowy czas w roku… Co roku, te letnie smaki staram się jakoś ukraść, zamknąć i schować. Czy to tworząc rzędy słoików, czy mrożąc w postaci lodów czy przecierów. Dodatkowo z pomysłu Ani, za namową i z pomocą Angeliki, postanowiłam poświęcać pół jednego dnia w tygodniu i przygotowywać posiłki na cały tydzień. Jestem zachwycona tym rozwiązaniem, bo dzięki niemu mamy codziennie ciepły obiad, zaś nie spędzam w garach, każdego dnia po kilkadziesiąt minut (lub dłużej). Ta opcja jest doskonała szczególnie w miesiącach letnich kiedy większość dni będę spędzać z maluchami. Wystarczy mrożone danie wyjąć rano i w czasie obiadu ugotować tylko ryż lub ziemniaki czy makaron. Lub kiedy gotuję dla dzieci lekkie danie obiadowe (często proszą o naleśniki/placki/omlety) a ja i PT nie mamy ochoty na słodkości, wyjmujemy sobie treściwy obiad. Jak by nie było, wkręciłam się niesamowicie i wymyślam, testuję nowe dania do zamrożenia lub wekowania. *** A jeszcze niedawno normą była rozmowa po 15: Dzwoni PT z drogi do domu: – to co zamawiamy na obiad? (Już samo to pytanie wywoływało u mnie odruch wymiotny, nie tyle z wizji samego jedzenia, ale faktu i stresu, że ciągle brakuje nam czasu na przygotowywanie posiłków i każdy dzień bez domowego obiadu traktowałam jako naszą rodzinną, porażkę) - nie wiem, nie chcę już tego i tego i tamtego, wymyśl coś! Ale to już przeszłość, bo w domu pojawił się nowy szeryf… :) Od kilku tygodni, w ramach współpracy reklamowej, testuję nową zamrażarkę firmy LIEBHERR. Urządzenie dedykowane osobom które chcą zatrzymać smaki lata, mrożą duże ilości mięs lub właśnie obiadów czy deserów dla całej rodziny. Zamrażarka posiada funkcję Super Frost, która pozwala na tzw. szokowe mrożenie. Powoduje ona gwałtowne, czasowe obniżenie temperatury w zamrażarce do -32 st. C. Zarówno ta temperatura jak i czas mrożenia w niej są najbezpieczniejsze dla witamin i składników mineralnych, zawartych w warzywach i owocach oraz mięsach. Przy tej temperaturze nie następuje ich ubytek, czyli zostajemy z pełnowartościowymi produktami. Tradycyjne komory zamrażarek nie dają tej możliwości. Oprócz tego zamrażarka ta ma funkcję Smart Frost, która ogranicza oszronienie wnętrza i produktów znajdujących się w sprzęcie. Niewielkie rozmiary urządzenia pozwalają zmieścić je w małych pomieszczeniach (może stać na blacie i pod blatem). Dodatkowo funkcja Vario Space pozwala na dowolną aranżację wnętrza zamrażarki. Wysoka klasa energetyczna A++ oszczędza prąd, a w przypadku braku dostawy energii przez 30h zamrażarka zachowuje temperaturę wnętrza. A to wszystko w przystępnej cenie, za jedyne 1 559 pln brutto! A tak wygląda moje wczorajsze dzieło czyli kotlety rybne, potrawka z kurczaka, fasolka po bretońsku i leczo. Oraz (przed mrożeniem zblanszowane) warzywa – brokuł, kalafior i fasolka szparagowa w dwóch kolorach. Brakuje tylko lodów :) A jakie są wasze ulubione, mrożone dania, desery, warzywa czy owoce?

Pełen luz

Makóweczki

Pełen luz

Przeprowadziliśmy się! Po części.. Dom jest gotowy w 90%, jednak brak tych 10% będzie przez jakiś czas utrudniał nam życie. Ale i tak jest cudnie, idealnie i tysiąc razy lepiej niż bym podejrzewała. Tyle mogę napisać po jednej nocy. Na więcej musicie mi dać trochę czasu… Dzieciaki zaczynają wakacje. Lenka miesiąc, Maks dwa miesiące. Więc na blogu będzie… hmmm nie tyle nas mniej, ale będziemy inaczej. Jako, że to głównie ja (z, daj Boże, pomocą babć) będę się zajmować dzieciakami, czas stanie się dobrem luksusowym, więc nie nastawiajcie się na długie opisy czy elaboraty. Z resztą komu w wakacje chciałoby się czytać wypocinki blogerów. Za to możecie liczyć na masę zdjęć naszej codzienności, wakacyjnych eskapad, wpisy z nowego domu a także moc wakacyjnych przepisów. Jako, że w to lato mam plan gotować, piec i pichcić codziennie. W końcu mam wymarzoną, idealną i komfortową kuchnię. Aż chce się tam spędzać czas! Po drugie, Maks, który w domu jadał tylko kanapki z serem, zaś stołował się głównie w przedszkolu, ze względu na fakt, że od września rusza do szkoły, musi nauczyć się jeść coś co wyszło spod mojej ręki. Lub inaczej, ja muszę się nauczyć gotować dla niego. Lub jeszcze inaczej- musimy znaleźć kompromis, dotrzeć się i odnaleźć złoty środek. Mamy dwa miesiące, więc będziemy codziennie testować nowe dania, a hitowymi przepisami będę dzielić się z Wami. Trzymajcie kciuki za powodzenie tego eksperymentu! Dziś, zupełnie niespodziewanie (dzięki przypomnieniom Facebooka, sic!), pojawiliśmy się na Targu Śniadaniowym organizowanym w ramach Festiwalu Halfway. Czekały na nas wegetariańskie i wegańskie smakołyki, oraz spotkania ze znajomymi twórcami. I choć mieliśmy bardzo ograniczony czas, spędziliśmy cudowne rodzinne chwile, zakończone obowiązkowym wypadem do „Wytwóni lodów prawdziwych” (klik <–mniam!). Przy okazji mogę Wam polecić przedszkole „Paprotka”, założone przez moją znajomą. Będzie ono prowadzone w duchu wolności rozwoju dziecka, bez zachowań przemocowych (czyli bez kar), bez obowiązku robienia przymusowo tego co grupa, zaś z położeniem nacisku na potrzeby indywidualne małych jednostek. Idealne dla rodziców dla których nurt wychowania w bliskości nie jest obcy. Do tego z eko (być może także wege), zdrową kuchnią. Pierwsze takie, wyjątkowe miejsce w naszym mieście. Po więcej info., kierujcie się —-> TU Lenka: Komplet- Willow Willow Spinka- Kollale Maks: Koszulka- Gap Spodenki- Misumisu Lenka i Maks mają na stopach Chipie, trampki do zadań specjalnych. Niby prosty, klasyczny design, a potrafią każdemu outfitowi dodać modnego sznytu. Pasują do strojów sportowych a także do długich, matczynych spódnic lub jeansów. Pachną… pachną prawie tak cudnie jak Melissy. Guma balonowa rządzi w naszym wiatrołapie.

Zaburzenia Integracji Sensorycznej (SI)

Makóweczki

Zaburzenia Integracji Sensorycznej (SI)

Problem realnie mi bliski. Choć Maks wciąż nie ma pełnej diagnozy, wiemy już że ma pewne zachowania ze spektrum zaburzeń SI. Więcej! Zagłębiając się w temat odkryłam, że sama mam ich sporo. Większość z nas ma… Wcześniej jednak nie robiono diagnozowania tego typu zaburzeń więc uznawano je za ‚dziwne zachowania’ konkretnej osoby, lub mówiono „on już tak ma”. Jako, że problem pojawia się w wielu rodzinach i często jest zamiatany pod dywan czy to z niewiedzy czy niechęci do ‚wyolbrzymiania problemu’, postanowiłam omówić go z Anią, która jest pedagogiem specjalnym, logopedą oraz terapeuta Integracji sensorycznej. - No więc mamy dziecko. Wykochane, wychuchane, wymarzone. Zdaje się nam najidealniejsze na świecie, choć widzimy, że niektóre rzeczy robi/mówi lub zachowuje się inaczej. Ale z drugiej strony co w tym wieku jest normą? Spektrum przeciwnych zachowań jest przeogromne. Skąd taki statystyczny, zwyczajny rodzic może wiedzieć, że coś jest nie tak? Zaburzenia integracji sensorycznej ujawniają się dość szybko. Najczęściej są to dzieci z tzw. grupy ryzyka: problemy w ciąży (leki+leżenie), wcześniaki, dzieci z uszkodzeniami okołoprodowymi, dzieci z wrodzonymi wadami układu nerwowego. Również cesarskie cięcie może, ale nie musi powodować zaburzenia integracji sensorycznej. Często też dużym czynnikiem jest słabszy układ nerwowy, który dzieci dziedziczą po rodzicach. Zaburzenia integracji sensorycznej również potęguje cywilizacja. Pytasz, czy ciężko zauważyć te zaburzenia. Jeżeli widzimy pewne zachowanie u dziecka, które mu utrudniają życie i sprawiają, że źle funkcjonuje warto skontaktować się ze specjalistą. - Jakiego typu są to zaburzenia? Nieprawidłowa percepcja zmysłowa ujawnia się w zakresie tych obszarów: - układ dotykowy: nadwrażliwość, czyli unikanie – np. nie lubią się brudzić, narzekają na wystające metki, nie lubią czesać włosów. Przeciwlegle mówimy o podwrażliwości, czyli ciągłego dążenia do bodźców dotykowych np. gryzienie się po rękach, bardzo mocne przytulanie - układ słuchowy: nadwrażliwość: unikanie głośnych dźwięków, zatykanie uszu, duże rozproszenie w hałasie, podwrażliwość: tzw. głośne zabawy, podniesiony ton głosu - układ przedsionkowy (umieszczony w uchu środkowym odpowiedzialny m.in. za równowagę) nadwrażliwość: unikanie huśtania, kręcenia się na karuzeli, choroba lokomocyjna, słaba równowaga, podwrażliwość: ciągłe dążenie do pobudzania układu przedsionkowego: bycie w ciągłym ruchu, nietypowe zachowania jak np. oglądanie telewizji głową w dół, problemy z koordynacją - układ proprioceptywny (czyli. tzw czucie głębokie) nadważliwość: unika zabaw i gier ruchowych, szybko się męczy, podwrażiwość: jest w ciągłym ruchu, bije innych, bardzo mocno się przytula, – układ wzrokowy nadwrażliwość: mrużenie oczu w jasnych pomieszczeniach, częste pocieranie oczu, podwrażliwość: jest bardzo pobudzone kiedy wokół jest wiele bodźców wzrokowych - układ węchowy nadwrażliwość: nie lubi niektórych zapachów, często zatyka nos i mówi, że „śmierdzi”, ma odruch wymiotny w reakcji na niektóre zapachy, podwrażliwość: lubi wąchać rzeczy, które nie nadają się do jedzenia, lubi mocno przyprawione potrawy Oczywiście dane zaburzenia lub trudności nie występują w izolacji. Jeżeli macie wątpliwości, polecam wypełnienie kwestionariusza sensomotorycznego i sprawdzenie, czy warto udać się na diagnozę. http://www.integra.zgora.pl/kis  – Co jeszcze jest normą rozwojową? A co powinno nas niepokoić? Jest jakaś gama ‘niepożądanych’ zachowań? Tak jak powiedziałam Ci wcześniej. Jest wiele niepokojących zachowań, ale jeżeli stwierdzamy, że np. nadwrażliwość słuchowa mojego dziecka utrudnia mu i nam życie warto skonsultować się ze specjalistą. - Od razu trzeba biec… no właśnie gdzie? Skąd zasięgnąć tej pierwszej opinii? Najpierw warto wypełnić kwestionariusz sensomotoryczny i wg wyników pomyśleć co można z tym zrobić. Terapia integracji sensorycznej odbywa się państwowo np. poradniach pedagogicznych lub prywatnie w gabinetach. - Bądźmy szczere. Co lekarz to historia. Często pediatrzy bagatelizują problemy integracji sensorycznej. Drążyć dalej, czy orzec “on już tak ma”? Oczywiście, każde dziecko jest inne i ma różne cechy osobnicze. Trzeba wziąć na to poprawkę. Dlatego mając jakiekolwiek wątpliwości warto skonsultować się ze specjalistą, który wykona profesjonalną diagnozę. Pediatra nie powinien bagatelizować żadnych problemów zgłaszanych przez rodziców, ale niestety tak się dzieje. Powinien w miarę możliwości zaproponować konsultację. - No dobrze. wiemy już że coś jest nie tak. Być może nawet nasz pediatra to potwierdził. Gdzie udajemy się dalej? Do psychologa, neurologa? Neurologopedy? Jeżeli zaburzenia są duże i bardzo przeszkadzają dziecku warto udać się najpierw na konsultację do neurologa. Z opinią kierujemy się do terapeuty SI (państwowo lub prywatnie). Często również zaburzenia SI współwystępują z opóźnionym rozwojem mowy i wadami wymowy. Jeżeli ten problem również Was dotyczy trzeba również odwiedzić logopedę. - Czy warto robić testy na zaburzenia SI? Z tego co wiem sa one odpłatne. Jeżeli jest taka potrzeba to oczywiście jest warto. Diagnoza niestety jest droga, ale jest niezbędna do prowadzenia terapii. Spotkania diagnostyczne zazwyczaj są rozłożone w czasie. Zazwyczaj są to 3 sesje po ok 50 minut. Warto zabrać ze sobą książeczkę zdrowia dziecka. Terapeuta będzie nam zadawał różne pytania odnośnie ciąży, porodu, rozwoju dziecka. Następnie przejdzie do wykonywania odpowiednich testów. - Kiedy pada diagnoza “ma zaburzenia integracji sensorycznej” większość rodziców jest przerażonych. Nie do końca wiedzą co to oznacza i jakie jest dalsze postępowanie… Tak! Dodatkowo dostajemy plik białych kartek zapisanych drobnych maczkiem z dziwnymi terminami. Dlatego każda diagnoza powinna się zakończyć omówieniem całego badania z rodzicem. Terapeuta powinien powiedzieć nam na czym polegają zaburzenia i przedstawić plan terapii. Każdy rodzic dostaje również wskazówki jak ma ćwiczyć w domu. - Jak długa może być taka terapia? To zależy od dziecka i natężenia jego zaburzeń. Często już po kilku miesiącach i intensywnej pracy w domu widać wyraźne efekty. Czasami nawet już po jednych zajęciach widać, że terapia wpływa na dziecko. - Czy można wykonywać ją samodzielnie w domu? Bez odpowiedniej wiedzy nie jesteśmy w stanie prowadzić w domu terapii SI, ale jako uzupełnienie zajęć na sali – jak najbardziej. Wręcz jest to wymagane  – Co byś zaproponowała rodzicom niemowlaków jako stymulowanie zmysłów aby uniknąć problemów w przyszłości? Trudne pytanie. Z zaburzeniami SI się rodzimy, więc możemy mieć jedynie wpływ na późniejszą „terapię”. Jednak widzę, że cywilizacja i wszystkie wynalazki mogą potęgować problemy dziecka. Jednym z nich jest np. leżaczek niemowlęcy. Polecam mój stary wpis na ten temat: http://www.nebule.pl/lezaczkowo/ Co jeszcze? Zapewnić w miarę stymulujące otoczenie i reagować na różne sygnały, które daje nam dziecko. - A ciężarnym? Ten temat jest bardzo kontrowersyjny, bo jak kobieta leżąca całą ciążę i zażywająca leki ma stymulować układ przedsionkowy dziecka? W USA są np. specjalne łóżka bujane. Jeżeli możemy siadać to polecam fotel bujany. Nie będzie to duże obciążenie dla organizmu, a jednak układ przedsionkowy nienarodzonego dziecka będzie pobudzany. Również pytałabym po 3 razy ginekologa czy dany lek jest w moim stanie konieczny. Jeżeli tak, brałabym bez dyskusji. Jednak widzę tendencję do wypisywania leków hurtem, a w szczególności nospy, która może obniżać napięcie mięśniowe u dziecka. Dziękuję za rozmowę! Jeśli macie jakieś pytania do Ani to prosimy abyście zadawali je w komentarzach i utworzymy z pytań i odpowiedzi oddzielny wpis, żeby teraz Ania nie musiała całymi dniami na nie odpowiadać :)

Letni

Makóweczki

Letni "muszęmieć" – buty Melissa

Ostatnio zaskoczona byłam faktem, jak wiele z Was nie znało Native’ów, które opisywałam Wam ostatnio jako jedne z wakacyjnych, obuwniczych ‚musthave’ów (‚Taki dzień’). Dla nas to obowiązkowa pozycja, pozwalająca szaleć w błocie w wodzie lub beztrosko, nie myśląc o konsekwencjach, skakać po kałużach (>klik<) . Buty na plażę, do lasu, ale także na co dzień czy do przedszkola. Więc dziś przedstawiam Wam drugi brend, który obowiązkowo pojawia się latem w naszej szafie. Są to Melissy. Moja absolutna miłość, w wersji mini ale także i w dorosłej.  Fasony butów są doskonale, codzienne, casualowe, jednak z ogromną dawką subtelności i wyjątkowości. Niby wsuwane ‚gumiaki’ jednak pasujące także do strojów eleganckich czy sukienek. Ich cukierkowy zapach czuć w całym domu, a także kiedy mamy je na nogach. Dzięki specjalnej gumie ‚Max- Flex’, idealnie przylegającej do nogi, buty szybko stają się najwygodniejszym i najczęściej wybieranym przez nas obuwiem. [Więcej o cudownych Melisskach i Mel by Melissa, dowiecie się od mojej ukochanej Radzkiej >klik<] W ubiegłym roku Lenka nosiła urocze króliczki (>klik<). W tym roku wybrałyśmy butki przypominające baletki/baleriny z nowej kolekcji dziecięcej. Ja skusiłam się na kolejną parę pachnących Melissek, tym razem w wersji z uroczą kokardką. W tydzień stały się moimi butami nr. 1! Z Melissami jest tak naprawdę jeden problem. Jak za czasów komuny, w momencie kiedy buty do sklepów „rzucą” pędźcie po swój model i rozmiar. Do lata często nie ma już z czego wybierać… :( Lenka: Koszula- Zara Bluzeczka/okulary- Gap Spodenki- H&M Podkolanówki- allegro Buty- Melissa , Hegos.pl Maks: Bluza/spodnie- Zara Koszulka- H&M Buty- Kangaroos MM: Sweterek/spódnica- Promod Buty- Melissa, Hegos.pl Torba z królikami- My lovely thing

Schizofrenia ogrodowa

Makóweczki

Schizofrenia ogrodowa

Jeszcze do niedawna, zapytana o ogród odpowiadałam: „nic tam nie będzie! trawa i tyle… ja kaktusa zabić potrafię! Grzebanie w glebie jest nie dla mnie.” Nie wiem jak to się dzieje, ale w momencie w którym stajesz się posiadaczem kawałka gleby, natura wciąga, owija cię swoimi mackami i przepadasz. Codziennie pamiętam o podlewaniu trawy, jabłonki Maksa i borówek Lenki. Wyszukuję nowe rośliny do posadzenia. Rozmyślam nad projektem ogrodu. Baa, dzięki pomocy babci W. mamy nawet własny zagonek z burakami, ogórkami, marchewką, groszkiem, fasolą, cukiniami, sałatą i dyniami! Sama w to nie wierzę… Z projektem i wizją ogrodu mam jednak problem. Z jednej strony niesamowicie podobają mi się stare pastelowe ogrody z masą kwiatów i starych drzew. Z drugiej zaś pamiętam, że ogród ma być przystosowany pod dzieci, ich zabawę i wygodę. Do tego, najlepiej byłoby, aby był niewymagający i praktyczny. I jak pogodzić te skrajności? Jeszcze nie wiem. Wciąż szukam osoby/firmy która pomoże mi uporządkować moje wizje. Niestety sama sobie nie poradzę z połączeniem tego w spójną całość, kiedy do moich marzeń dodamy trudne i wymagające podłoże oraz spore spadki terenu. Pewnie efekt końcowy będzie można zobaczyć dopiero za rok… albo lat kilka.

Syrenka

Makóweczki

Syrenka

Czasami zadziwia mnie jej upartość i hart ducha. W tym małym, uroczym ciałku, kryją się niesamowite pokłady zaciętości i pewności siebie w działaniu. To nieprzejednanie i twarde trzymanie swojego zdania. Nie odpuszcza. Stawia na swoim. Krzyczy najgłośniej. Chyba się nie zdarzyło, żeby zawołana do ubierania się, sprzątnięcia czy jakiegokolwiek innego zadania, przyszła sama. Zawołasz do niej „wysmarkaj nos” i już jej nie ma. Ucieka, chowa się, albo twardo siedzi w miejscu. Nie ma dla niej świętości słowa rodzica. Nie boi się też nawoływania obcych (np. pań w p-kolu). Nie boi się podniesionego głosu czy groźby. Jest w tym niesamowita. Nigdy, absolutnie nigdy nie przyszła za pierwszym zawołaniem. Za 10-tym w 90% także, nie. Siedzi taka przeurocza, uśmiechnięta i testuje. Z takim prześlicznym chochlikiem w oczach, pytającym „co mi zrobisz?”. No bo co jej zrobię? Wyślę na karę? To tam sobie posiedzi. Nieubrana. Pójdę po nią i ubiorę z użyciem siły? Robię tak czasami nie mając wyboru, ale nie sprawia to, że następnego dnia do mnie przyjdzie. Nie wysmarka nosa? Pokażcie mi dziecko któremu przeszkadzałby gil po pas… Najgorsze w tej huśtawce jest to, że Lenka w przeciwieństwie do większości zbuntowanych dzieci w trakcie tych scenek jest spokojna, zrelaksowana i zadowolona. Uśmiech nie schodzi jej z ust. Myślę, że uważa to za element zabawy i podśmiewa się z nas szamoczących się w próbach wyegzekwowania od niej czegokolwiek. Po chwili przychodzi, przytula się i mówi „och mamusiu, jesteś najwspanialszą mamusią na świecie”. Wtedy wiem, że oddychanie pomaga. Zaciskanie zębów także. Wiem, że to etap. Wiem, że jej przejdzie, ale czasami łapię się za głowę, wychodzę do innego pokoju i pytam męża/mamę, „skąd u tego dziecka takie pokłady upartości?”. Wtedy oni uśmiechają się pobłażliwie i mówią „wiesz kochanie.. raczej nie po Wojtusiu”. I ja wiem, że to po mnie. Dlatego staram się z nią nie walczyć. Po prostu dużo myślę o tym jak dobrze w przyszłości pokierować tym małym zapaleńcem. Z taką odwagą, zapałem, upartością i pewnością siebie, będzie mogła przenosić góry. Ale mam takie dni, że myślę, że nie umiem. Że coś może robię nie tak… Kiedy po raz setny, zawołana odpowiada ‚nie’. Lub gonię ją, bo ucieka mi po domu całą usmarowana błotem czy czekoladą. I chyba czasami bym się podłamała, straciła pewność siebie w wychowaniu, gdyby nie Maks. Patrzę na niego i wiem, że konsekwencja, łagodność, połączona z pokładami miłości, zawsze przyniesie dobre owoce. Być może, te ‚owoce’ będą inne w przypadku Lenki, niż młodego, ale wierzę, że będą właściwe. Dopasowane do niej i jej osobowości. Top- Gap Spodenki- Pan Pantaloni Podkolanówki- allegro Butki- Mrugała Pianinko- Melissa & Doug PS- Gdyby ktoś chciał się zbulwersować włosami Lenki, to spokojnie. Nasza fryzjerka wynalazła spraye koloryzujące, do pierwszego mycia. Teraz każda dziewczynka na wakacje może na kilka dni stać się.. Arielką ;)

Test Swimfin oraz innych gadżetów kąpielowych

Makóweczki

Test Swimfin oraz innych gadżetów kąpielowych

Sezon basenowy oficjalnie otworzyliśmy w ubiegłym tygodniu. W końcu czuję niesamowity klimat posiadania własnego domu. Dzieci od świtu do nocy szaleją na podwórku- na trampolinie, w basenie lub pędząc dookoła mini osiedla na rowerach i hulajnogach. Zupełnie inny wymiar dzieciństwa. Nie wiem czy ten zachwyt kiedyś minie, ale póki co czuję się jak w amoku, upojona ich radością. Ogrodowy basen stał się idealnym miejscem dla wszystkich zabawek plażowo- basenowych. Tak jak na otwartych akwenach często ciężko od razu odważyć się dzieciom do zabawy pewnymi gadżetami jak w mniejszym zbiorniku, pod okiem rodzica i z widocznym dnem, maluchy dają się ponieść wyobraźni. W naszym przypadku ograniczała ich tylko… temperatura świeżo nalanej wody (dosłownie można było dostrzec pływające kry.. ja wsadziłam nogę na 3 sek. i bałam się, ze krążenie mi ustało ;)). W końcu mogliśmy przetestować gadżet, który mamy od 2-3 m-cy, a mianowicie, płetwę Swimfin. Nie były to może wystarczająco dogłębne (dosłownie ;)) testy, bo wielkość i głębokość basenu je ograniczała, ale łatwo dało się wyczuć o co w tym chodzi. Maks, który od jakiegoś czasu pływa dość sprawnie, chodził w ubiegłym roku na szkółkę samodzielnego pływanie i potrafił przepłynąć sam pewnie z pół basenu, acz nad wodą wciąż (pewnie głównie dla naszego lepszego samopoczucia) nosił pływaki, od razu odnalazł się idealnie w wodzie ze Swimfinem na plecach. Płynął na luzie, idealnie i już wiem, że Swimfin będzie hitem tego lata i w końcu pożegnamy się z pływakami. Obiekt nr. 2 czyli Lenka, odmówiła podjęcia próby przepłynięcia się z płetwą, więc na tę część testu musicie jeszcze poczekać ;). Ogólnie, imho, nawet na filmiku (>klik<) widać, że Swimfin ma pomóc w nauce pływania i jest zupełnym przeciwieństwem pływaków, które nie uczą niczego (nic nie robisz i tak się na wodzie unosisz) i są wręcz niebezpieczne jeśli dziecko nie rozumie co stanie się z nim w wodzie w przypadku kiedy pływaków nie nałoży (np. Maks skakał na głęboką wodę w pływakach i kilka razy zapomniał się, że ich nie posiada na sobie ;)). Jednak dziecko musi wykazywać chęci samodzielnego pływania. Nie ogranicza nas tu sam wiek, bo wiadomo, że czasami pływają 2-3-latki, a bywa i tak, że 7-8-latki panikują w wodzie. Mimo wszystko Lence najwięcej radości dają zabawki kąpielowe – rekiny i krab, oraz deski do pływania. Tu widać różnicę wiekową i osobowościową młodych. Kiedy Lenka radośnie piszczy, chlapie, przelewa wodę wiaderkami, maks kombinuje, pływa i próbuje nurkować. Ale obydwoje bawią się wyśmienicie (>klik<). Test Lenki. Dzięki Swimfin i puszce Redbulla, zaczęła się unosić ;) Płetwa – Swimfin Deski do pływania - Melissa & Doug Krab i rekin „złap rybkę” – TU Okularki wodne- Hudora Basen – allegro

Piątek

Makóweczki

Piątek

Piątek, ok. 2:00 w nocy. Budzę się dziwnie niespokojny. Czegoś mi brakuje, o coś się martwię. Po chwili odpowiedź przychodzi sama – kogoś mi brakuje. Brakuje mi powietrza, czegoś bez czego nie można żyć… Może kogoś? Troska przeplata się z niepokojem,  mimo, że wiem iż nie ma takiej potrzeby. Nic na to nie poradzę to uczucie jest silniejsze. Zasypiam ponownie, ale moje myśli krążą wokół jednego – czy są bezpieczne ? – moje dzieci. Cotygodniowe flashbacki, trwające około 5 sekund. Dostatecznie silne, aby zapamiętać je na długo. Do tego wracające co tydzień, w piątek. To noc kiedy dzieciaki nocują u dziadków, taka tradycja. Oczywiście są przeszczęśliwe i w okolicach środy mówią tylko o jednym – „a w piątek idziemy na noc do dziadków!” To również dzień, kiedy razem z Marlenką mamy czas tylko dla siebie. Zamawiamy suchi, idziemy do kina, do restauracji lub po prostu odpoczywamy – często wszystko naraz. Dobrze mieć teściów obok. Zawsze ich mieliśmy i pewnie odpowiednio tego nie doceniamy. Jednak ilekroć o tym wspomnimy w rozmowie z kimś słyszymy jedno „ale wam dobrze, nasi mieszakają 100 kilometrów od nas” Cóż, faktycznie mamy szczęście. Do tego dzieciaki przepadają za „dziadkami” zarówno jednymi jak i drugimi, więc bez problemów zostają pod ich opieką. Po piątkowym wieczorze „tylko dla siebie” przychodzi noc i wspomniana we wstępie sytuacja. Wiem, że nie mam się czego bać, ale to uczucie – braku, przywiązania, troski, ciągle o sobie przypomina. Świadomość, że dwa pokoje obok są puste jednocześnie przynosi ulgę (bo nie trzeba się o nikogo martwić), ale z drugiej strony napawa lękiem. Mimo wszystko wolę je mieć przy sobie, czuję się wtedy spokojniejszy. Nie wiem czy to uczucie powstaje automatycznie, bo jestem rodzicem, czy powstało w wyniku jakiś zdarzeń z przeszłości, nie wiem. Po prostu jest. I choć często mam po prostu dość, bo dzieci wiadomo, mają swoje fazy, to kiedy ich nie ma, ta cisza robi się nieznośna i jestem w stanie znosić najgorsze dziecięce „tortury” , aby tylko znów mieć je przy sobie. Kiedy piszę ten tekst, śpią na górze i wszystko jest ok,bo są blisko… A co będzie za 10, 15 lat ? Zacząłem się na tym zastanawiać. Kiedyś nie wrócą na noc do domu. Pojadą na szkolną wycieczkę, spać do kolegi czy z jakiegoś innego powodu nie będzie ich przy mnie. Jak będę się wtedy czuł? Przypominam sobie reakcje moich rodziców kiedy zacząłem się robić samodzielny. Reakcje, które wtedy z mojej perspektywy były mocno przesadzone, wręcz denerwujące i obciachowe. Nie mogłem jednak tego zrozumieć, dopóki sam nie zostałem rodzicem. I choć dzieciaki są jeszcze małe i jeszcze wiele wspólnych lat przed nami, kiedyś będą się mógł nimi opiekować. Już dziś zastanawiam się jak zniosę pierwsze dłuższe rozstania. Chyba najlepsze co mogę zrobić to przygotować je do tego, abym nie musiał się o nie bać. Tak jak moi rodzice nie muszą się bać dzisiaj o mnie. Przynajmniej nie tak bardzo… Gdyby wydawało się Wam, że Lenka ma nietęgą minę czy pozę na niektórych zdjęciach, to dobrze podpowiada Wam intuicja. Lenka miała bliskie spotkanie z wiejskim życiem… wpadła w pokrzywy i osty :(. Caluśkie nogi poparzone, porysowane, spuchnięte. Ręce w bąblach, nawet na buźce jak się schylała to poparzyła. Krzyk.. Aż mi się nogi ugięły. Pobiegłam po nią po glinie w samych skarpetkach. Potem pod zimną wodę i godzina tulenia. O tej pory bosi się chodzić nawet po trawie :( Lenka: Sukienka- Boginie przy maszynie Sandałki- Mrugała Maks: Komplet- Oops! Sandały- Mrugała Czapeczka- Kidsmuse

Taki dzień..

Makóweczki

Taki dzień..

Są takie dni w życiu rodzica… Budzi rano dzieci, szykuje im śniadanko, myje buźki, ząbki, ubiera. Potem czesze włosy, pomaga nałożyć buty, jeśli trzeba. Krząta się, ogarnia, żeby niczego nie zapomniały.. W końcu macha ręką na pożegnanie. Zostaje w domu z tą cudowną ciszą. Otwiera okno i zaczyna dzień od kawy. Przechodzi potem do obowiązków, przecież tyle jest do zrobienia. Po godzinie, dwóch mimochodem spogląda na instagram/telefon.. na zdjęcie swojego malucha i… bez sensu, wbrew logice, zaczyna niedorzecznie tęsknić. Wizualizować radosne buźki, uśmiechy i piski. Wyobrażać sobie radość maluchów, gdyby w tym momencie zabrano je do parku lub na lody. To zdziwienie, ekscytację i krzyk „mama!”. Więc raz na jakiś czas, rodzic udaje, że nie widzi piętrzących się obowiązków, wmawiając sobie, że da radę je nadrobić, zabiera dziecko z przedszkola/ od niani/babci i idzie z nim tam gdzie poniesie ich wyobraźnia. Pytałyście mnie na instagramie o butki Lenki. I mała i Maks mają na sobie Native z nowej, barwnej i mocno poszerzonej kolekcji. Nie wiem czy to możliwe, żeby ktoś nie znał tych butów, ale jeśli tak by się zdarzyło, to zapewniam, że jest to absolutnie obowiązkowa pozycja obuwnicza na lato, która często, spycha tradycyjne sandały na dalszy plan. Zrobione są z pianki EVA, która jest bardzo lekka, posiada niezwykle właściwości – dopasowuje się do stopy i jest bezwonna. Native występują obecnie w tak wielu modelach, że każdy może wybrać coś dla siebie w wersji bardziej sportowej czy (jak Maki powyżej) casualowej, w kierunku eleganckiej. Noga w butach się nie poci, łatwo się je nakłada i co najlepsze- myje (można w nich wchodzić do wody)! To buty także dla rodziców (męskie i damskie). PT ma wersję tą samą co Mak, od ubiegłego roku, zaś ja w poprzednie lato, na śmierć zajeździłam szaraki (patrz TU i TU), zaś w tym sezonie postawiłam na szarość w wydaniu tych Lenkowych i białe w kwiaty (pewnie coś pokażę i na sobie :)).