Z teściowymi całego świata zadarłam już w wakacje, publikując TEN wpis. Teraz pora na kolejny strzał. Postanowiłam go opublikować jeszcze przed Bożym Narodzeniem, żebyśmy mogły się spektakularnie pogodzić przy dzieleniu się opłatkiem. My sobie z teściową lubimy popłakać to akurat będzie okazja ;) Czym mam zamiar sobie tym razem nagrabić przeczytałaś już w tytule. Robię mojemu dziecku deser na śniadanie. To moja tajna broń! I nie zawaham się jej użyć kolejny raz, bo działa świetnie!
Na co działa? Tu Cię zdziwię. Na brzuszek i na odporność. HA! Taki to mój tajny deser. Jest pyszny dzięki pewnemu tajemnemu składnikowi, którego moja ukochana teściowa długo nie zaakceptuje. A właściwie to teść (jak już jechać to na całego). Bo mój teść nie uznaje kupnych rzeczy. Zdzisław to działkowiec z krwi i kości. Swoje warzywka, swoje owocki, rybki złowione własnoręcznie, grzybki zebrane własnoręcznie, dziczyzna z żubra ubitego własnoręcznie… no dobra, trochę koloryzuję. Teściów mam bardzo spoko! Mamo, Tato, pozdrawiam! Nie ma powodów do paniki. To tylko taki żarcik, żeby Wam troszkę podnieść ciśnienie a tym samym dotlenić komórki i takie takie ;) Ale z tym, że starsze pokolenia mają problem z produktami sklepowymi to racja. I wcale się im nie dziwię! Sama spędzam miliony minut na czytaniu dokładnie każdej etykiety. Z resztą pisałam Ci o tym niedawno w kontekście kosmetyków.
No więc nie dziwię się z jednej strony, ale z drugiej, wiem, że można znaleźć wyjątki. I taką perełką jest prozdrowotny dżem Łowicza, którego używam do produkcji mojego śniadaniowego deseru. Pasteryzowany, więc pozbawiony konserwantów, słodzony zagęszczonym sokiem jabłkowym, bez dodatku cukru, zrobiony w 100% z owoców. A, że dzika róża ma właściwości prozdrowotne, to i dżem z niej zrobiony wspomaga odporność. Wystarczą dwie łyżki dziennie, żeby pomóc organizmowi w chłodne, deszczowe dni. Wolę mój dżem „100% z owoców Dzika Róża”, z półki sklepowej, niż domowy dżemik „100% owoców na białym cukrze i żelfixie”.
No, ale nie samym dżemem człowiek żyje :) Do naszego „deseru” potrzebny będzie jeszcze ryż i mleko ryżowe. Serio serio ryżowe, a nie krowie. Zobaczysz jaką różnicę poczują twoje jelita, kiedy przestawisz się na mleko z ryżu a nie … z krowy ;) Ja dodaję go do kawy, naleśników, gofrów, domowych lodów… wszędzie. A od kiedy zauważyłam u Matiego reakcje alergiczne, po wypiciu zbyt dużej ilości mleka krowiego, jego również przestawiłam na „ryżówkę”. Tylko zwróć uwagę na to, żeby nie miało dodanych cukrów. Wystarczy słodycz czystego mleka.
Okej, czyli mamy już świetny dżemik wspomagający odporność bo w dzikiej róży jest moc witaminy C, ryż na mleku, który nie „rozdyma” i nie obciąża jelit. Czego jeszcze potrzebujemy, żeby zrobić deser bogów na śniadanie? No przecież PUCHARKA! Takiego, który będzie się dzieciakom kojarzył z lodami, budyniem i wszystkim tym, co pyszne i deserowe. Zwykły ryż na mleku podany w misce to tylko zwykły ryż na mleku podany w misce. Ryż na mleku fantazyjnie przełożony dżemem, podany w deserowym pucharku to karnawał na śniadanie :) Na potrzeby wpisu nałożyłam go trochę więcej, ale normalnie robię tak, że daję go tylko na samym spodzie, żeby Mati musiał się do niego „dokopać” zjadając full dobrych węglowodanów po drodze.
Jakie posiłki wspominasz z największą ilości ślinki na języku? TE NAJPROSTSZE! Ziemniaki z zsiadłym mlekiem, kanapka z sezonowym pomidorem lekko oprószonym solą, chleb ze smalcem… (Maciek mi właśnie wystrzelił z frytkami z keczupem… gość czuje ten klimat nie?) :) No więc tak samo mają dzieci. Tu dżemik, tu ryżyk, tu pucharek dla finezji… i śniadanie znika w mig :) Niby to deser a właściwie to tylko w wyobrażeniu dziecka (i teściowej) ;) Żart, żart MAMO LUUUZ! :)