Nieoczekiwana zmiana planów

Jest takie powiedzenie, że jeśli chcesz rozbawić Boga, to powinieneś opowiedzieć mu o swoich planach. Tak właśnie zrobiłam – wypowiedziałam na głos swoje plany na najbliższe lata. Następnego dnia dostałam pstryczka w nos. Niespodziewanie okazało się, że na ich realizację przyjdzie mi jeszcze poczekać co najmniej kilka lat.

Od zawsze kochałam podróże. Hasło „jedziemy” sprawiało, że w ciągu kilku(nastu) minut byłam gotowa, jeśli nie fizycznie, to psychicznie na kolejną podróż życia. Rzym, Krym, Hiszpania… Czułam, że cały świat stoi przede mną otworem.

Tak było do dnia, w którym postanowiliśmy, że bierzemy ślub. Pół roku później odbyło się nasze wesele, a po kilku miesiącach okazało się, że jestem w ciąży i… ledwo trzymam się na nogach. Zamiast na wspólne wakacje pojechaliśmy do mojej mamy – zmieniliśmy plany urlopowe, a przy okazji również mieszkanie. Kilka tygodni później urodził się Mati.

Podróże zeszły na dalszy plan, bo wycieczki z wózkiem, workiem ciuchów na zmianę i torbą okołodzieciowych gadżetów to już nie było to samo. Szczególnie, jeśli dziecko cierpi na ciężki przypadek choroby lokomocyjnej i wymiotuje na każdym zakręcie.

Gdy Mati skończył dwa lata, a ja wreszcie znalazłam skuteczny lek na jego dolegliwości, znów pojawiły się w mojej głowie plany na wspólne podróże i częstsze wypady za miasto. Zanim jednak przystąpiłam do ich realizacji, test ciążowy znowu pokazał dwie kreski. Zmiana planów. Powalona przez niepowściągliwe nudności leżałam w łóżku pod kroplówką i odliczałam dni do porodu.

Powrót do realizacji planów

Podróżowanie z dwójką dzieci zaczęliśmy realizować na poważnie, gdy Gabi skończyła rok. Najpierw był Londyn i Wyspy Kanaryjskie. Później wyjazd pod namiot w słowackie Tatry, którego nawet nie zdążyłam opisać na blogu. Wspólne wypady na miasto i zwiedzanie okolicy pochłaniały nam coraz więcej czasu.

W tym roku byliśmy na dłuższych wyjazdach na Zakynthosie i w Bieszczadach. W planach był jeszcze wymarzony przez Matiego Paryż i kolejny rodzinny wypad pod namiot. Zimą zaplanowaliśmy krótki wypad do Finlandii, a w przyszłym roku na Islandię i wielką rodzinną wyprawę do Stanów. Znów poczułam, że zaczynam żyć tak, jak chcę.

Właśnie wtedy, kiedy odważyłam się powiedzieć o tym na głos i śmielej zaczęłam planować, gdzie pojedziemy po przeprowadzce do nowego domu… Właśnie wtedy okazało się, że nasza rodzina się powiększy. Pstryczek w nos w najlepszym możliwym wydaniu!

Ciąża – gdy radość miesza się ze strachem

Ciąża to dla mnie droga przez mękę, o czym wspominałam już wiele razy. Ciągłe wymioty, zawroty głowy i silne osłabienie zamykało mnie w domu już dwukrotnie. Z tego powodu kolejna ciąża to dla mnie najgorszy koszmar. Naprawdę bardzo cieszymy, że będziemy mieli kolejne dziecko (szczególnie Mati), ale od początku jesteśmy przerażeni tym, co nas czeka.

Jeszcze kilka miesięcy temu zarzekaliśmy się, że nie będziemy mieli więcej dzieci. Choć tak na prawdę to wcale nie chodziło nam o kolejne dziecko, ale właśnie o ciążę. O powtórkę z leżenia, spacerów z miską albo woreczkiem i kroplówek ratujących mnie przed skrajnym odwodnieniem.

Zmiana planów i… przeznaczenia pokoi

Wiadomość o ciąży wymusiła na nas reogranizację nowego domu, którego jeszcze nie skończyliśmy urządzać. Przede wszystkim musimy wygospodarować w sypialni miejsce na łóżeczko i przemyśleć jeszcze raz przeznaczenie pokoi.

Słynny syndrom wicia gniazda, który powinien pomóc mi w podejmowaniu decyzji nadal się u mnie nie pojawił. Łażenie po sklepach idzie nam jak po grudzie, a my robimy wszystko byleby odsunąć przeprowadzkę. Budowa domu ciągnie się już kilka lat, a my mamy coraz mniej zapału do wykańczania nowego lokum. Coraz częściej w mojej głowie pojawia się wątpliwość czy zdążymy ze wszystkim do porodu.

Plany na najbliższy rok?

Najpierw myślałam, że w blogowaniu niewiele się zmieni.

Przykuta do łóżka przez kilka miesięcy będę miała wiele czasu na pisanie i udzielanie się w social mediach. Wiem, że sobie z tym poradzę, bo przecież leżąc w łóżku z laptopem na brzuchu napisałam całą pracę magisterską. Blog więc będzie się dalej rozwijał…

I znów pstryczek w nos. Blog leży odłogiem, a ja leżę i walczę z nudnościami. To nic, że połowa ciąży już za mną. Nadal nie mogę się skupić na przeczytaniu dłuższego tekstu. Nie mam siły na stukanie w klawiaturę.

Zamiast planowanych relacji podróży z domieszką wnętrz są… tematy okołodzieciowe! Parenting zagości na Tygrysiakach na dobre i nie pozwoli się zdetronizować przez kilka najbliższych lat. Tym razem jednak będzie więcej dojrzałości, mniej wątpliwości i zdecydowania żadnego cytowania poradników o bzdetach (takich jak rola brokułów w diecie niemowląt :P).

Lekcja pokory

Czytam swoje notatki sprzed kilku miesięcy i mam ochotę parsknąć śmiechem.

Teraz już wiem, że jak się uda, to może gdzieś pomiędzy nudnościami i pakowaniem wstawię kilka tekstów o przeprowadzce, relacjach między rodzeństwem, wychowywaniu i o tym, co mnie w danej chwili nurtuje. Teraz już wiem, że planowanie czegokolwiek nie ma sensu. Żyję zakładając, że moje plany mogą nie doczekać realizacji. Pogodziłam się z tym.

Postaram się być tutaj, na blogu częściej – to jedyne, co mogę Wam teraz obiecać.

zmiana-planow

PS. Już nie mogę się doczekać, kiedy moja druga córeczka chwyci mnie swoją malutką rączkę za palec… Dla takich chwil warto zmieniać plany!

Czy ten artykuł był pomocny?

Przepraszamy.

Jak możemy poprawić artykuł?

Dziękujemy za przesłanie opinii.