sobota, 29 października 2016

Jeszcze bardziej jesiennie czyli gdzie jest sens zmiany czasu...

Dziś jest ten dzień, gdy podobno zmieniamy czas i podobno jutro mamy dłużej spać... Powiem Wam, że odkąd jestem w stanie sama w miarę logicznie rozumować, wydawało mi się to jedną z większych bzdur, jakie słyszałam. Czyli jak? Jutro jakimś cudem mój organizm wyczuje, że zegarki się cofnęły i pośpi dłużej? Albo czy moje dzieci jutro wyczują, że tak naprawdę nie jest siódma tylko na nowy czas jest szósta i czy pośpią do tej nowej siódmej? Śmiem w to wątpić. Więc skoro tak, skoro i tak wszyscy zwleczemy się tą godzinę wcześniej, to co nam to da? W zasadzie możemy w poniedziałek dzieciarnię wcześniej odprowadzić do przedszkola, w końcu czynne jest od siódmej więc czemu nie? Możemy wcześniej wybrać się do pracy, zacząć wcześniej, przecież to same korzyści... Ale potem przychodzi popołudnie i jakoś średnio możemy godzinę wcześniej skończyć pracę, a co za tym idzie nie możemy wcześniej odebrać dzieci z przedszkola. A nawet gdybyśmy mogli, to dzieci mają swoje zajęcia do 15 i nie możemy ich z nich zabierać. Co z tego wynika. Dzięki zmianie czasu nie zyskujemy godziny snu, zyskujemy albo godzinę nie robienia niczego (ale to się kłóci z moją naturą i z naturą dzieci), albo godzinę więcej pracy (niby plus), a dzieciaki godzinę dłużej w przedszkolu (a nie oszukujmy się, te godziny poranne w przybytku nie są za bardzo rozwijające). To gdzie te korzyści?
Poza tym, ja akurat lubię wstawać, jak jest ciemno i czekać aż się zrobi dzień więc takie tłumaczenie też do mnie nie przemawia. 


To jedno... A drugie to popołudnia. 
Kiedyś bawiło mnie, że wracam ze szkoły czy z pracy jak było już ciemno. Wracałam do domu, zaszywałam się w fotelu z robótką, książką, herbatą... W weekend można było wcześniej umówić się ze znajomymi, bo jak już ciemno, to czemu nie... A teraz? Teraz są dzieci. Wracają z przedszkola o 15, a o 16 jest już ciemna noc... Niby godzina różnicy wielkiej nie robi, ale jednak... Popołudnia się dłużą, zaburza się poczucie czasu, wyjść ciężko, człowiek senny... Trzeba się nakombinować i nawymyślać, żeby dzieci się nie nudziły... Powiecie, że gdyby było jasno, to też ruszyć się ciężko w taką pogodę? Może, ale ciapanie, zimno, a do tego ciemno, to podwójna demotywacja.

To dwa, a jest jeszcze trzecie... Wieczory.
Moje dzieciaki są już na tyle duże, ze jakoś dotrwają i położą się tą godzinę później. Bo, gdy teraz jest 20 czyli pora, o której idą się kąpać, to jutro będzie 19... Trzeba będzie poczekać do nowej 20... Ale pamiętam ile problemu było z bobasami, które swój rytm mają jasno wyznaczony i taka godzina staje się dla nich dramatem. Ale dobrze... Dzieci dotrwają do 20, zasną pewnie łatwiej, my będziemy mieli spokój wieczorem, spać pójdziemy o nowej 24, tak jak zwykle chodzimy choć według starego czasu byłaby już 1 czyli, idąc dalej, o godzinę później niż dziś. A o której wstaniemy? Normalnie na stary czas, o 7, choć na nowy godzinę wcześniej, bo o 6 ... 

Czyli... 
Przeliczając sobie to wszystko, jak wół wychodzi, że zamiast spać dłużej, jak to wszyscy reklamują pośpimy o godzinę krócej. W sumie moglibyśmy się pobyczyć w wyrku przez ten zyskany czas, ale dzieci... Nic z tego. Dodatkowo, gdy nie lubimy rano się nudzić, gdy zaczynamy dzień z przytupem, to popracujemy dłużej, dzieciaki posiedzą dłużej w przedszkolu, a popołudniem dłużej popalimy światło usiłując zająć czymś dzieci, które z nudów w domu będą nam wchodziły na głowy. I tak do wiosny, a wtedy kolejny kłopot... Tylko w drugą stronę.
Gdzie tu sens, gdzie logika?

1 komentarz:

  1. Nie wiem gdzie jest sens , ale tego co to wymyślił to bym udusiła :( Nienawidze tego!

    OdpowiedzUsuń