czwartek, 5 maja 2016

Pomagamy szczęściu... szczepimy!!!

W obydwu moich ciążach (tych donoszonych), gdy już minął okres najniebezpieczniejszy, gdy czułam już w brzuchu malutkie motylki, gdy dopuściłam do siebie myśl, że to się uda, że nic już nie może się stać, wtedy przyszedł strach. Strach, który towarzyszył mi do samego porodu, a potem ewoluował, troszkę się zmienił, ale pozostał ze mną do dziś. Strach o zdrowie moich dzieci, strach czy wszystko z nimi w porządku, czy nic im nie grozi i czy nie przegapię żadnych niepokojących sygnałów. 

Już na samym początku znaleźliśmy dla Filipa naszą własną, prywatną panią doktor. Owszem, chodziliśmy na szczepienia i bilanse do przychodni, ale też jeździliśmy do pani doktor. Troszkę się z nas śmiała, mówiła, że przesadzamy, uspokajała, że z takimi troskliwymi i spostrzegawczymi rodzicami na pewno nic nam nie umknie i zareagujemy na czas, nie ma potrzeby biegać z nim co miesiąc na "przegląd". Na szczęście przez długi czas nic mu nie dolegało, nawet katar nas omijał, dopiero, gdy pojawiła się Zosia i poszedł do przedszkola, zaczęły się nam drobne problemy ze zdrowiem. Przeziębiały się na zmianę, pojawiły się problemy z uszkami, czasem kaszel. Nie było to nic poważnego i z czasem zaczęliśmy w większości przypadków polegać na konsultacji, zwłaszcza, że nasz synek-cykor jakoś histerycznie reagował na stetoskop i grzebanie w uszach i gardle. I tym sposobem przez trzy lata filipiego życia i przez prawie półtorej z Zosią udało nam się przebrnąć bez antybiotyku. Raz co prawda był kupiony, ale zanim go podaliśmy, Zosia nagle ozdrowiała.

Ale jakiś czas temu spotkała nas bardzo nieprzyjemna przygoda. Nasza pani doktor, podczas badania, zauważyła u Fifula plamki na buzi i szyi. Wyglądały, jakby był brudny, musiały się pojawić niedługo przedtem, był chory, na więcej mu pozwalaliśmy, nie zauważyliśmy. Zaniepokoiła się tym, kazała zwracać uwagę, niestety się powtórzyły, trzeba było zrobić badania. Oczywiście w międzyczasie wujek Google zrobił swoje i stracha mieliśmy dość poważnego. O problemach związanych z pobraniem dziecku krwi, o stresie z tym związanym pisałam już wcześniej TUTAJ. Było to dla nas straszne przeżycie, dla Filipa jeszcze gorsze, bo zdarza się, że jeszcze teraz czasami przed snem pochlipuje, że on nie chce kuj. Aż się boję pomyśleć, co będzie, jak przyjdzie konieczność kolejnego go przebadania. Serce mi się kraje na myśl o tych wszystkich chorych dzieciach, o tym ile muszą wycierpieć ze względu na chorobę, ale i ze względu na badania, leczenie, podawanie leków. Gdy przeglądam strony różnych fundacji, gdy po raz kolejny wyszukuję dzieci potrzebujących pomocy, gdy widzę te wszystkie malutkie rączki podpięte pod kable, te wszystkie druciki wystające z nosków, to wszystko, co nawet nie wiem, do czego służy, to niejednokrotnie łzy napływają mi do oczu. I potem układam moje szkraby do snu, otulam je kołderkami i myślę sobie, że mamy wyjątkowe szczęście, że mamy dzieci zdrowe. Bo to niewątpliwie jest szczęście, ale temu szczęściu trzeba pomóc, gdy jest taka możliwość.


Jakiś czas temu zostałam poproszona o wzięcie udziału w kampanii "Pneumokokom mówimy: szczepimy!!!" Nie zastanawiałam się długo, bo odkąd Fifi pojawił się na świecie, wiedziałam, że będzie to jedno ze szczepień na naszej liście obowiązkowych szczepień dodatkowych. Nie jestem specjalistą, nie będę wam tutaj sypała statystykami, bo z wszystkimi możecie się zapoznać na stronie kampanii, chcę byście się jednak przyjrzeli chorobom, które mogą powodować pneumokoki i żebyście pomyśleli czy jeśli można ograniczyć ryzyko, to czy nie warto. Rzetelną i przystępną informację na ten temat znajdziecie również pod tym adresem: https://drogadosiebie.pl/pneumokoki/. A akcji nawet darmowych szczepień jest sporo, warto się tym zainteresować, bo w naszej przychodni, choć też była pula bezpłatnych szczepionek, nikt nawet o tym nie wspomniał i dowiedzieliśmy się dopiero po fakcie czyli po zapłaceniu za szczepienie. Ale nie ma tego złego, w końcu zdrowie naszych dzieci jest najważniejsze i nie ma ceny.

1 komentarz:

  1. Szczepienie dziecka, zwłaszcza tymi zalecanymi szczepionkami to indywidualna sprawa rodziców ze względu na koszty. Ale oczywiście jestem za :) My zaszczepiliśmy, kiedy nasz (też) Filipek szedł do przedszkola. Poradziła nam lekarka i stwierdziliśmy, że wolimy zaszczepić niż czekać na wysyp chorób. Malec ze żłobka przyniósł kilka razy jakąś drobną infekcję ale chhyba mogę powiedzieć, że najgorszy etap za nami :)

    OdpowiedzUsuń