Nie czuję się staro. Absolutnie. Wręcz przeciwnie. Z upływem lat myślę, że coraz więcej mogę. Późne macierzyństwo straszne mi nie jest. Wiem co potrafię, na co mnie stać. Wiem co mi się nie uda, czego już nie zdążę zrobić. Ale wiem też, co mnie czeka, tak mniej więcej. Znam siebie i swoje otoczenie. I tak myślę, że wolę być tu i teraz. Nic nie żałuję. Mimo tej zmarszczki pod okiem i potrzeby stosowania kremu już dawno nie 20 +. Czuje się rodzicem spełnionym i zadowolonym. Chyba też z rozwagą i uwagą podchodzącym do tego, co  życie niesie. I teraz to już wiem, że jestem odważna, nareszcie. Nie boje się wyzwań, nie chowam się do mysiej dziury. Jestem tu i teraz. Są ze mną moje dzieci. Pierwsze tak długo wyczekiwane. Całe lata. Tak dużo musiało się wydarzyć, tyle zmian aby się pojawił. Ten syn, tak dla mnie piękny i jedyny. Taki wygłaskany na swój sposób. Zrodzony z miłości. Ale okupiony latami tęsknoty i obawy, że jednak go nie będzie. Że się nie poznamy. Pięć zmian miejsc zamieszkania, w tym trzy różne miejscowości oddalone każda od siebie o setki km. Zmiana towarzysza życia oczywiście w między czasie. Na mojej drodze pojawiła się dziewczynka, sześcioletnia wtedy. Córka mojego obecnego męża. Rozpoczęły się wycieczki, wspólne zakupy, pierwsza gwiazdka, choinka, prezenty. Chwile na zawsze zapamiętane. Ale pod sercem ciągle się chował on, taki malutki smuteczek, za tym szczęściem maleńkim co duszę unosi w przestworza. Nastał dobry czas,  wszystko było gotowe. A ten Ktoś się nie pojawiał. Po dwóch latach biegania z badania na badania w końcu tak długo oczekiwane serduszko zabiło. Radość nie do opisania. Po pełnych 40 tygodniach nastąpiło pierwsze spotkanie. Zakrzyczał, popatrzył, posłuchał mojego głosu i zasnął. Tak malutki, drobniutki, z usteczkami jak korale. Życie się zmieniło. Stanęło do góry nogami. To co było tak uporządkowane już nie miało takiego znaczenia. Noce nieprzespane, w pracy oczy na zapałkach po czwartej z rzędu kawie. Ale jak miło się zrobiło. Po dwóch latach myśl kolejna. Jeszcze na głos tak całkiem nie wypowiedziana, a już kolejne serce zabiło maleńkie. I zjawiła się ona, czarna królewna z oczkami jak węgielki. Z identyczną mała wadą serduszka jak u  braciszka. Zawojowała wszystkich wokół. Gwar, śmiech i ogólne bałaganiarstwo. I teraz już wszyscy jesteśmy razem, tak jak być powinno. I przez to wszystko, a raczej dzięki temu wszystkiemu czuje się jakby mi lat nie dochodziło ale uciekało. Czuje się młoda, taka  młoda matka, ale z orężem doświadczenia. I to późne macierzyństwo jest  naturalne. Los chyba zawsze był mi łaskawy. Trzeba mu tylko czasem w tym co chcemy , dopomóc. Ale czy dobrze określam , że moje późne macierzyństwo jest szczególnie późne. Nie miałam 25, nie miałam 30 gdy urodziłam po raz pierwszy. Ale nie najgorzej, że tak czekałam, układałam puzzle życia. Wszystkie się tak ładnie posklejały. Dzięki tym wszystkim zbieżnościom czuje się dziś tak młodo, jak czuć się powinnam. A każdy dzień dodaje mi skrzydeł, uczy czegoś nowego. Ja uczę maluchy, one uczą mnie. I dobrze nam tak.

Czasem warto szczęścia poszukać ale do tych co bardzo czegoś pragną zazwyczaj to przychodzi. Czasem nie od razu, ale warto poczekać.

późne macierzyństwo też jest fajne

Zdjęcia nieaktualne, chyba z rok temu zrobione. Ale jesteśmy na nich wszyscy. W fajny dzień były zrobione. Bo czasem jak się jest razem i dużo, to zapomina się, że można jeszcze więcej tych pamiątek, migawek z życia porobić. Musimy to w najbliższej przyszłości koniecznie nadrobić.

 

późne macierzyństwo

 


a jeśli mój blog, przypadł Ci do gustu – zapisz się na listę mailingową lub dołącz do mnie na facebooku

pozdrawiam  — asia —