lubię codzienność, taką szarą, zwykłą. Taką kiedy nic nie musimy. Jesteśmy razem i wałęsamy się po domu. Kiedy można dres zarzucić na siebie byle jaki, ale taki ulubiony, szary i lekko już sprany. Dzieci biegają wokół stołu, piszcząc na ile płuca im pozwolą. Gonią się i wykłócają o jedną zabawkę. To są dni tylko dla nas. Kiedy telefon nie dzwoni, kiedy sąsiad niespodziewanie do drzwi nie zapuka. W takie dni możemy wszystko. Być razem. Lubię codzienność właśnie taką. Lubię ją zwłaszcza przez pryzmat tych dni kiedy musimy biec do pracy na długie godziny, na zakupy, do przedszkola. Może właśnie dlatego to doceniam ?  Zrobiłam im jajecznicę. Już z 7 jajek robić muszę. Bo ta najmniejsza ja bardzo lubi. Zjada szybko swoją, najchętniej bez chlebka i woła: mamusiek już ! jeszcze! To dzielę się z nią moją, niewiele już  mi zostało. Śmieje się i macha małymi nóżkami. Taki uśmiech wart miliona jajecznic. A za oknem mżawka, może za chwilę ustąpi. Pójdziemy na spacer wczesno wiosenny. Wystawimy buzie ku zachmurzonemu niebu w nadziei na dostrzeżenie promyków słońca. Zaczyna już pachnieć, tak jak tylko u nas. Lasem, podmuchem świeżego wiosennego wiatru. Pojawiają się pierwsze żółte i fioletowe kwiatki, których imion nie znam. Wsłuchujemy się w szum potoku, któremu wtórują leśne drzewa. Na niebie krąży myszołów w poszukiwaniu śniadania. Wole myśleć, że to jego śniadanie, a nie jakaś biedna mysz zaplątana. Lubię codzienność, kiedy tak sobie idziemy przed siebie. A raczej za Korą, która biegnie poszczekując, woła nas – szybciej co tak powoli. I ten nasz kot,  wlecze się za nami, choć powinien jak to kot własnymi ścieżkami chadzać. Przyplątał się późnym latem i tak został. Zadomowił się na stałe. Czasem mysz mi przyniesie. Zagląda z tą myszą przez drzwi balkonowe jakby podziękować za dach nad głową próbował, za tą śmietankę i za chrupki ulubione. Ach nie lubię ja tego. Ale w końcu przynosi nam to co ma najlepszego. Nela sobie przypomniała jak kiedyś chodziliśmy po zamarzniętych kałużach, jak trzeszczał lód pod podeszwami. Próbuje, a tu woda, lodu nie ma. Nic dziwnego skoro 6 stopni jest na plusie. Stoi w kałuży, niemniej zachwycona- popatrz popatrz mokro ! – do nas woła. I wtedy myślę, że ona kaloszy nie posiada. Taka mała radosna panienka z maleńką nóżką w rozmiarze 22. O zobacz – mój mąż zwraca mi uwagę. To ślady sarenki, która przebiegała drogą, a której raciczki się odcisnęły w świeżym jeszcze błocie. A tu druga. Och, tak blisko domu podchodzą. Tak jakby na nas uwagi nie zwracały. Albo już się do nas przyzwyczaić zdążyły. Borysiu coś wyciąga z kieszeni. Swój skarb, który ma od wczoraj. Małego minionka z jajka niespodzianki. Mogę z nim spać ? – zapytał wczoraj na dobranoc. No pewnie, że możesz. Lubi spać ze swoimi skarbami. Czasem jest ich tyle, że kiedy zasypia muszę je z łóżka mu powyciągać. To pistolecik na piankowe naboje, poducha serduszko od ulubionej cioci Iny, tu minionek, a tu robot który kręci głową i świeci na niebiesko i ma tylko jedną rękę,  bo druga odpadła podczas szalonej zabawy. I tak sobie myślę, lubię codzienność, lubię to moje życie, szare, zwykłe, kiedy nic nie muszę. Nie musze wstać wcześnie rano biegiem po żelazko sięgając, prasować w między czasie szybki makijaż robiąc  i kawę popijając. Lubię dni szaro buro w domu spędzone. Lubię nie odwieźć Borysia do przedszkola aby ze mną ten dzień spędził. Wszyscy razem. I tak sobie myślę, że im więcej takich dni tym dłużej żyć będziemy. Im więcej dostrzegać będziemy tego co wokół, małych szczegółów tym bogatsi wewnętrznie stawać się będziemy. Im dłużej ta kałuża czy średnio ładny minionek cieszyć nas będzie, tym szczęśliwsi razem będziemy. Tym mniej umykać nam wszystko będzie. Małe rzeczy, na które warto czasem zwrócić uwagę.  Warto popatrzeć czasem na świat oczami dziecka, dostrzec to co nam umyka na co dzień. Życie barwniejsze się w takich momentach staje. Inne niż to, które jest zazwyczaj, w drodze do pracy, w korkach ulicznych, podczas tej całej bieganiny, masy sprawunków to załatwienia.

Miłego dnia szarego, zwykłego Wam życzę.