środa, 9 marca 2016

Katarzyna ma katar czyli zagilany przedszkolak...

Pogoda paskudna, siąpi, wieje, zmienia się co chwila. Idealna pora na różne choróbska. Zresztą coś o tym wiem, bo od listopada przyczepia się do nas co i rusz jakaś cholera. Katary, kaszle są na porządku dziennym. Gdzie się nie obejrzę, tam dzieci z gilami do pasa lub kaszlące tak, że można pomylić ze starym jelczem. Taki okres sprzyja przeziębieniom, tak było i będzie niestety. A gdy pojawiają się przeziębienia i choroby zaczyna się wszechobecna dyskusja na temat posyłania przeziębionych, a nawet poważniej chorych dzieci do przedszkola. Do tej pory wydawało mi się, że mnie temat nie dotyczy, że jestem rozsądna i nikt nic nie powinien mi mieć do zarzucenia. A jednak, okazuje się, że komuś coś się nie podoba więc postanowiłam i ja zabrać głos w sprawie. 

Swoje zdanie na ten temat mam. Nie będę się nad nim za wiele rozwodzić, bo i tak znajdzie się wielu ze zdaniem odmiennym. Nie mam w planie z nikim dyskutować. Uważam, że nie należy przesadzać w żadną stronę. Spotkałam się już z przyprowadzaniem dzieci z gorączką do przedszkola, widziałam nie raz mamusie wycierające zielone gluty przed samymi drzwiami na salę, żeby nikt nic nie zauważył. Słyszałam też tłumaczenia, że dziecko zanosi się kaszlem, że o mało płuc nie wypluje, że jest to skutek alergii. Nie komentuję, nie potępiam nawet, różne powody pchają matki do takiego zachowania. Ale... Ale spotkałam się też z sytuacjami odwrotnymi. Z zamykaniem dziecka na cały okres jesienno-zimowo-wiosenny w domu, żeby nie daj Boże się niczym nie zaraziło. Z wyzywaniem dziecka z alergią i niewielkim katarkiem od roznosicieli groźnych chorób. Ze zwracaniem uwagi na dziecko, które wróciło z dworu, że ma czerwony nos więc pewnie chore i zaraża. Wyrwane z kontekstu kichnięcie czy kaszlnięcie jest przez niektórych odczytywane jako oznaka skażenia biologicznego. Ja rozumiem troskę o swoje, albo cudze, dzieci, ale trzeba znać umiar i granicę. Powiecie, że w przedszkolu mogą być dzieci z obniżoną odpornością, bardziej narażone na choroby, dla których zwykły katar może być zagrożeniem. Owszem, ale jeśli takie dzieci znajdują się w grupie, to chyba pani przedszkolanka powinna o tym wiedzieć i to ona powinna dopilnować by nic złego się nie działo. Tak mi się przynajmniej wydaje...


Wiecie? Mój Filip strasznie poci się przez sen. Ja ogromnie się tym martwiłam, posprawdzałam wszystko, co zaleciła pani doktor i nic. Doszliśmy do wniosku, że ma to zwyczajnie po tacie, który też przez sen poci się jak norka. Taka dziedziczna cecha. A wiecie, ja mam chroniczny katar. Nic mi nie dolega, ale gdy tylko wyjdę na chłodek czy wiatr, gdy za oknem pada, mój nos przypomina Rudolfa i cieknie, jak niedokręcony kran. Mało tego, gdy przychodzi wiosna, lato, jesień, dopada mnie alergia. Nie to, żeby od razu puchnąć i wyłączać się z życia codziennego, zwyczajnie zawsze chodzę z kropelką dyndającą z nosa. Nikt nie uważa tego za chorobę, nikt nie daje mi z tego powodu wolnego, nikt się mnie o to nie czepia. Tak miała moja mama, tak mam ja i tak w pewnym stopniu ma Filip. Fifi po powrocie z dworu nos ma czerwony i trzeba mu go powycierać, bo cieknie mu z niego woda. Panie w przedszkolu o tym wiedzą, pani doktor nie uważa tego za chorobę, ale od czasu do czasu znajdzie się jakiś przewrażliwiony rodzic, który poleci się wyżalić przedszkolance. I w sumie ja to jestem w stanie zrozumieć, bo ja tak samo boję się o swoje dzieci, ale przecież ja siedzę obok, obok wycieram Filipowi nosek, bo właśnie wszedł z zimna do ciepłego pomieszczenia, można zapytać, odezwać się do mnie, a nie podawać pocztą pantoflową. To takie trochę niepoważne.

A swoją drogą, nie jestem nieodpowiedzialna na tyle, by chore dziecko wysyłać do przedszkola. I nawet nie ze względu na te biedne dzieci, które może pozarażać, tylko na niego samego. Fi ma osłabioną odporność, niedobory żelaza, w zasadzie jest narażony na różne infekcje, ale też z tego powodu często jest konsultowany z panią doktor, gdybym wiedziała, że coś mu dolega, to na pewno zostałby w domu. Z troski o niego właśnie. Mam taką możliwość, bo jak wiecie, i tak siedzę chwilowo w domu z racji opieki nad Zofią i z racji mojego zwolnienia. Nie widzę powodu, żebym miała posyłać chorowitka po więcej bakterii i wirusów. 

Tyle ja... A jakie jest wasze zdanie?

2 komentarze:

  1. Ja wysylam z katarem i kaszlem no chyba ze to gile zielone do pasa i kaszel mega to nie.Ale moje dziecko 3latnie chorowalo do tej pory raz a dwa lata chodzi juz do zlobka i teraz przedszkola natomiast synek 16 miesiecy jeszcze nie chorowal w ogole.Jak maja katar to ok 3 dni i koniec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje też w zasadzie nie chorowite, przynajmniej Filip, ale w tym sezonie jakoś się tak wlecze i wraca... Ale żeby poważniej, to też ze dwa razy ;)

      Usuń