Wiem, że takich dni sam na sam z Mają już niewiele pozostało. Zerkam w telefon, komórka podpowiada, że niewiele ponad sto. To naprawdę mało. Ten czas już się nigdy nie powtórzy. Dlatego tak intensywnie chcę przeżyć każdą sekundę, zanim nasza Rodzina się powiększy. A dni mijają błyskawicznie. Najpierw „Mamusia wstawaj”, a zaraz potem „Gutnajt” i całus na dobranoc. Ja chcę celebrować ten czas! Bo umyka. Bo za szybko. Bo to już połowa ciąży. Nacieszyć się chcę tym pięknym stanem. Tymi delikatnymi ruchami w środku, zmieniającym się ciałem, rosnącym brzuchem. Nacieszyć się tak spokojnie, bez pośpiechu. Prawie niemożliwe. W kalendarzu sporo planów. Lubię planować, a potem odhaczać. Punk po punkcie. Lubię też w tej całej gonitwie znaleźć czas na to co zostaje w nas i sprawia, że jesteśmy bogaczami. Wspólny spacer, zabawa, rozmowa, śniadanie, obiad, odpoczynek. W pośpiechu zmywając naczynia biegnę do pokoju Mai dać całusa, pośmiać się i posłuchać diagnozy, że „Lalusia jest ola”. Zaraz potem sama dać się zbadać nowym stetoskopem, znalezionym w lumpeksie. 5o gr za radość na kilka dni. Do tego wizyta w bibliotece. Od dawna odwlekana. Zapach książek. Szybki przejście między regałami i znalezienie tych dwóch pozycji z którymi spędzę najbliższe wieczory. Właśnie to jest moje życie. Te mikrochwile łapane w codzienności, między wieszaniem majtek na suszarce, a kolejnym zamiataniem podłogi.