Męczyła mnie latami, ale już jej nie ma. O tym, jak pozbyłam się fobii.


Fobia wymyka się logice i zdrowemu rozsądkowi. To obezwładniający strach, który powoduje, że robi nam się słabo i niedobrze, ręce zaczynają drżeć, serce wali jak oszalałe i jedyne, co przychodzi nam do glowy to ucieczka. Z niektórymi fobiami jest prościej, bo po prostu unikamy rzeczy, miejsc czy warunków, które wywołują naszą panikę. Ale co jeśli nie możemy w nieskończoność odsuwać od siebie problemu i udawać, że go nie ma? Co jeśli prędzej czy później czeka nas konfrontacja, bo nasza fobia dotyczy … dentysty? Krótko mówiąc: mamy tylko jedno wyjście i jest nim pokonanie tej fobii. I póki jest czas, najlepiej na naszych własnych warunkach …

U mnie zaczęło się od …

Pierwszej wizyty u dentysty. Nie odbyło się to, jak często dzisiaj: odpowiednio wcześnie, z mamą u boku i u stomatologa dziecięcego. Te niespełna 30 lat temu były chyba jednak inne czasy, w których o wiele mniej mówiło się o profilaktyce (a ograniczała się ona do mycia zębów) i wizyta u dentysty była ostatecznością. W latach 80-tych w szołach były gabinety dentystyczne, zapewniające bezpłatne badania i leczenie. Pomysł nota bene świetny, tylko z wykonaniem było już gorzej – wtedy nikt nie zawracał sobie głowy czymś takim, jak podejście do pacjenta, zwłaszcza małego i wystraszonego. Pielęgniarka wchodziła rano do klasy, informując, że dziś będą badania a potem co lekcje regularnie zaprowadzała do gabinetu kolejnych uczniów. Alfabetycznie byłam na szarym końcu, więc cały dzień był dla mnie katorgą a droga z klasy na fotel – drogą przez mękę. Przerażało mnie wszystko: od braku rodziców, przez mało wyszukane narzędzia, po opryskliwą panią doktor.

Nie przypominam sobie, czy dostępne było wtedy znieczulenie (choć wątpię), ale do końca życie nie zapomnę smaku i zapachu plomby oraz reakcji dentystki na moje wiercenie i protesty: „No już już! Nic się nie dzieje!”. Nie pamiętam też, jak to zrelacjonowałam rodzicom i jak oni zareagowali, ale podejrzewam, że wtedy dla większości dorosłych i dzieci, leczenie zębów było przykrą koniecznością, której nie można ani umilić, ani zignorować. Dziś jest tak świetny sprzęt, tak różne metody i tak wspaniali lekarze, że nie dopuściłabym, żeby Antek czy Nina doświadczyli czegoś podobnego. Nawet jeśli za darmo.

A potem był ból zęba.

Dość długo miałam mleczaki a pewnego dnia jeden zaczął mnie boleć. Nie szczególnie mocno, ale dla mnie już sama wizja powrotu na fotel była koszmarem. Ból pojawiał się i mijał a ja nie mówiłam nic rodzicom. Konsekwencji nieleczenia bałam się jak diabli a ponieważ wtedy świat nie słyszał jeszcze o Internecie, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej, zwróciłam się do babci z pytaniem: „Czy od zębów można umrzeć?”. Twierdząca i zdawkowa a przy tym nieświadoma odpowiedź spowodowała, że od tego dnia zaczęłam żegnać się z życiem.

Codziennie wieczorem pytałam mamę, czy nie umrę. Przed snem nasłuchiwałam bicia serca i byłam pewna, że zwalnia! Modliłam się, żebym dożyła jeszcze do dnia, na który bardzo czekałam: wycieczki, rodzinnej imprezy itp. Dziury w pamięci mam straszne, ale nie przypominam sobie, żeby rodzice, poza regularnem zapewnianiem mnie, że wszystko jest ok, byli specjalnie zaniepokojeni moim stanem. I trochę się dziwię, że nie polecieli ze mną do psychologa. Jak sobie to dzisiaj przypominam to mówię Wam – coś strasznego (i trochę komiecznego jednak). Potem jeszcze w książce od biologii wyczytałam, jak nieleczone zęby wpływają na inne organy i to już w ogóle był gwóźdź do trumny.

Ostatecznie nie wytrzymałam napięcia i strachu i wszystko powiedziałam mamie. Bardzo szybko trafiłam na fotel, ale znów był to lekarz, który niespecjalnie się mną przejmował. Był miły a ja miałam mamę obok, ale w tym czasie to było już dla mnie za mało. Każdą ingerencję odczuwałam intensywniej, jakby mi do zęba przykładał wiertarkę. Bałam się krwi, bólu a znieczulenie wcale nie powodowało, że nie czułam wyrywania zęba. Mdliło mnie na sam zapach w poczekalni, do tego dźwięk wiertełka i było pozamiatane. Koniec końców jednak zęby wyleczono podczas kilku stresujących wizyt i na jakiś czas miałam spokój (zmącony na jakiś czas podchodami u ortodonty).

A potem wypadła plomba!

I odmówiłam pójścia do dentysty na długie lata. Bardzo długie lata. Nic mi nie dolegało, to fakt a ja zawsze sobie tłumaczyłam, że jak zacznie boleć, to pójdę. Tak czy owak, wizja badania i leczenie (bo przecież ten ubytek sam nie zniknie) zawsze nade mną wisiała. Każda reklama pasty do zębów, każdy plakat, rozmowa na tematy okołozębowe – wszystko przypominało o tym, że fotel na mnie czeka. I powiem Wam, że w tym wszystkim miałam ogromne szczęście. Po pierwsze, ubytek zdawał się w ogóle nie powiększać a po drugie to ja mam chyba zęby z tytanu. Słuchając czasami historii i przejść znajomych, żołądek mi się wykręcał a oczy otwierały z szoku. No oszczedzę Wam opisów zabiegów. Nikomu nic nie mówiłam, bo wstydziłam się tej słabości i własnego strachu. Przecież dorośli i świadomi własnego zdrowia ludzie zaciskają zęby i się leczą. Tak czy inaczej, odpychałam od siebie ten problem a później wmówiłam sobie, że stan uzębienia mam pewnie gorszy niż mi się wydaje i do śmierci nie wyjdę z gabinetu. Regularnie śniły mi się wypadające zęby, korony … Aż nastąpił moment przełomowy w postaci małej, 3-letniej dziewczynki.

Nie będę Was straszyć tym, jak bardzo jej zdrowiu i życiu zagroziły zepsute zęby. Będąc w szpitalu z Niną, codziennie widziałam ją przez szybę, w nocy budził mnie jej płacz, słyszałam podawane lekarstwa. Na sam ten widok bolały mnie zęby i wtedy powiedziałam DOŚĆ. Postanowiłam, że muszę coś z tym zrobić – znaleźć sposób, żeby sobie pomóc. Nie stało się to z dnia na dzień, ale choć nadal wystraszona jak diabli, byłam zdecydowana, żeby przerwać ten stan.

I trafiłam do wspaniałej pani doktor.

M. znalazł odpowiednią osobę dla mnie i choć idąc na pierwszą wizytę czułam się gorzej niż przed porodem, choć myślałam że zemdleję albo ucieknę z fotela, za trzecim razem zabrałam ze sobą Antka na jego pierwszą kontrolę. A skoro zdecydowałam się na coś takiego, to znaczy, że czułam się pewnie i spokojnie, bo ostatnie czego bym chciała, to przenieść na niego mój niepokój. Moje tytanowe zęby wymagały minimalnego leczenia a ubytek, o którym myślałam, że pozbawi mnie zęba, okazał się małą kropeczką. Nie mogę powiedzieć, że teraz idę do dentysty z uśmiechem na ustach, bo nadal jest to dla mnie niekomfortowe i mogę wymienić setki miejsc, w których czuję się lepiej. Natomiast zmiana w moim podejściu jest tak wielka, że całkowicie dobrowolnie rozważam zabiegi poprawiające ogólny wygląd zębów. Kiedyś zupełnie nie do pomyślenia!

Jak?!

Jeśli również boicie się dentysty, pewnie zastanawiacie się, jak udało mi się zostawić to wszystko za sobą? Ta fobia może być słabsza albo silniejsza, może wynikać z różnych przyczyn i dlatego tym większą mam nadzieję, że moje rady i doświadczenie sprawdzi się także u Was. Poniżej zebrałam kilka punktów, które moim zdaniem są kluczowe.

1. Otwórzcie się i powiedzcie komuś o swoim problemie. Wiem, że nie jest to łatwe. Samo poszukanie odpowiedniej osoby może chwilę zająć. Wbrew pozorom ktoś bliski może się do tego zupełnie nie nadawać – trywializowanie naszego problemu jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy. Podobnie inne dobre rady w stylu: „Przecież dostaniesz znieczulenie!” czy „To wcale nie boli”.

2. Terapia. Dotarcie do istotny problemu może być trudne, dlatego czasami najlepiej sprawdzi się specjalista. Może wystarczy jedno spotkanie, może pięć. W końcu chodzi o to, żeby pozbyć się strachu a nie zamknąć oczy, siedząc na fotelu dentystycznym.

3. Odpowiedni stomatolog. Udając się na pierwszą wizytę wiedziałam, że pani doktor ma doświadczenie z osobami bojaźliwymi i wrażliwymi. Leczy również dzieci. Doświadczenie w leczeniu małych pacjentów i odpowiednie, psychologiczne podejście jest nieocenione. Jedni czują się bezpiecznie przy chirurgu stomatologu z tytułem naukowym, inni potrzebują uśmiechu i wyjątkowego podejścia. Ja należę do tych drugich. Oczywiście, dentysta dziecięcy może nie poradzić sobie z czymś skomplikowanym, ale mówimy o pierwszej wizycie od lat.

4. Stopniowe działanie. Jeśli Wasze zęby nie wymagają natychmiastowej interwencji, podeszłabym do tematu na spokojnie. Nie chodzi o to, żeby pierwszego dnia dać sobie przeorać całą szczękę a raczej oswoić się z miejscem i zweryfikować swoje stare wspomnienia. Te z czasów, kiedy fotele i sprzęty były obdrapane a lekarz zły na cały świat. Niech pierwsza wizyta będzie kontrolna i krótka.

5. Rozmowa z lekarzem. Od początku bądźcie szczerzy i opowiedźcie o problemie, czego dokładnie się boicie. Ja byłam tak blada i roztrzęsiona, że niewiele musiałam mówić. Zresztą, M. przygotował wcześniej panią doktor na trudną pacjentkę 😉 Tak czy inaczej, pani doktor zagadywała mnie, żartowała i dokładnie tłumaczyła, do czego służy dane narzędzie i co będzie robiła. Czasami najpierw pokazywała na palcu, jak dziecku. I do mnie to przemówiło, podobnie jak lekkie znieczulenie, choćby pro forma. Kiedy przed leczeniem zadzwoniła przy mnie do domu z pytaniem, jak synek zjadł obiad, wiedziałam, że należy do mojego teamu 🙂 To jej ludzkie, serdecznie zachowanie skutecznie odczarowało moje długoletnie pojęcie o dentyście.

6. Regularność. Po pierwszej wizycie będzie euforia, wielka duma z siebie i uczucie lekkości, jakby ktoś właśnie zdjął Wam ogromny ciężar z piersi. Przy kolejnym razie strach może jeszcze powrócić, dlatego ważne jest, żeby iśc za ciosem. Nie odwlekać znów wizyty, bo wyobraźnia zacznie na nowo pracować na Waszą niekorzyść. Dużo siły i odwagi dodaje też świadomość, że działacie i wiecie, na czym stoicie.

7. Wachlarz opcji. Nie musiałam sięgać do skrajnych działań i nie jestem specjalistką, ale wiem, że dzisiaj istnieje szereg metod na zminimalizowanie bólu i uniknięcie przykrych doznań, z narkozą włącznie. Na pewno nie oferuje tego każdy gabinet i na pewno nie każdy pacjent kwalifikuje się do takich spechalnych warunków, ale jest to na pewno opcja. Warto poszukać i dowiedzieć się u źródła.

***

Jeśli cierpicie na paniczny strach przed dentystą lub innym spejalistą, to na koniec mogę doradzć jedno: działajcie! Nie skazujcie siebie na miesiące, lata nerwów i ogromnego ciężaru. Dzisiejsze możliwości i warunki w gabinetach mają się nijak do Waszych wspomnień. A ulga i radość z sukcesu jest nie do opisania! O zdrowiu nawet nie wspomnę 🙂 Zajrzyjcie jeszcze na stronę: www.dentalfobia.pl. Jest tam sporo ciekawych wskazówek.

(zdjęcie: flickr.com; autor: Nathan O’Nions)

Previous Najlepszy czas na ciążę?
Next Zrobiłam to. I to podwójnie!

Suggested Posts

Jak zaszczepić w dziecku miłość do książek?

Rzeczy, które powiedziałabym młodszej sobie.

Lemoniada, balony i pizza, czyli 5. urodziny Antka.

Nie róbcie tego deseru, gdy spodziewacie się gości. Zeżrą wszystko!

Domowe SPA to zawsze dobry pomysł!

Przedszkolakiem być …

4 komentarze

  1. 17 stycznia 2016
    Odpowiedz

    Każda wizyta u dentysty poprzedzona jest ogromnym stresem. Boje się, że „coś” znajdzie i ból przy leczeniu będzie nie do zniesienia. Aktualnie odwlekam wyrwanie dolnych ósemek :/

  2. Uff, przeczytałam cała w nerwach. Potwornie Ci współczuję i cieszę się, że ten koszmar już za Tobą!
    Wspominając gabinety szkolne z naszego dzieciństwa wcale się nie dziwię: do dziś pamiętam charakterystyczny zapach, dźwięk wiertełka i krzyk dzieciaków, które słyszeliśmy na każdej przerwie na korytarzu (lub na boisku przez otwarte okno). Poza tym moja wychowawczyni z klas I-III miała podobną fobię, którą bez zastanowienia dzieliła się z nami (!). Pewnie części klasy się ona udzieliła, ale ja podobnie jak Ty mam zęby „z tytanu”, więc nie miałam wielu okazji, aby nabawić się fobii.

    Cieszę się, że w dzisiejszych czasach wygląda to inaczej. Nasz Syn zaliczył już mnóstwo wizyt u dentysty (początkowo kontrole, leczenie czwórek, w końcu wybite zęby, leczenie kanałowe i wyrywanie), a pomimo to uwielbia chodzić do gabinetu. Z tym, że to przychodnia tylko dla dzieci: z salą zabaw, tv z bajkami w każdym gabinecie, drobiazgami w nagrodę itd. Syn tylko przy wyrywaniu miał znieczulenie, wszystkie pozostałe zabiegi przetrwał „na żywca”, jak na twardziela przystało nawet powieka mu nie drgnęła, na co mój wrażliwy mąż patrzył z niedowierzaniem 😉

    Podsumowując – my mieliśmy o wiele gorszy start w tej dziedzinie i bardzo się cieszę, że dziś panuje odmienne podejście i dzieci mogą dziś korzystać z takich „przyjaznych gabinetów”. Nawet jeśli to słono kosztuje, to warto zainwestować.

  3. 20 stycznia 2016
    Odpowiedz

    Pamiętam Panią dentystkę w Szkole podstawowej, która krzyczała
    – Otwiera buzię! Przygryza teraz!
    🙂

  4. Agata
    28 stycznia 2016
    Odpowiedz

    A moja fobia jest fryzjer !!! Mam bardzo gęste włosy, gdy mam je rozpuszczone ale związane w kucyk wszyscy się nimi zachwycają. Nawet położna jadąc ze mną w windzie do porodu musiała je pomacać i powzdychac z zachwytu. Ale te włosy to włosy trudne, z wierzchu proste pod spodem puszce się i kręcące się bez ładu i składu. Prostowanie ich zajmuje godz. Za każdym razem jak wchodzę do nowego fryzjera obiecują mi cuda na kiju – cięcie, które sprawi, że będą się „pięknie ukladac”. I co ? I kicha, bo każdy (!!!) fryzjer/stylista robi mi krzywdę na głowie. Wiec przed każdą wizyta, googluje, sprawdzam i czytam opinie, i idę na wizytę jak na przysłowiowe „ścięcie”, i do tej pory jeszcze nie odnalazłam swojego mistrza:-(

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *