ALE MAMO!
Komcie
Jestem komcionautą. U siebie piszę trzy zdania na krzyż, albo byle co, byle szybko, bo czasu mało. Więcej czasu spędzam na blogach innych ludzi. Cudze wpisy mnie czasem wkurzają, czasem chętnie pod nimi bym się podpisała. Jedne i drugie zapominam szybciej, niż upłynie dzień. Zdecydowanie wolę wpisy, pod którymi toczą się dyskusje. Biorę w nich udział, ale częściej czytam i obserwuję. Ludzi, ich reakcje, ich emocje w słowie pisanym. Fascynują mnie flejmy, bo tam widać jacy ludzie są naprawdę. Wreszcie spada z nich maska grzecznych, miłych i dobrze wychowanych. Nareszcie są sobą. Tak, w żywym sporze można wiele się nauczyć o ludziach, o sobie zresztą też. Bywają też wpisy, pod którymi toczy się prawdziwa rozmowa, nie nawalanka i wyścig, kto komu bardziej dopiecze. Przesiewam czytane przeze mnie blogi przez sito pewnej zasady. Jeśli na blogu jest za dużo flejmów, zaczynam go unikać. Jeśli częściej zdarzają się rozsądne dyskusje, zostawiam go sobie w czytniku. Lubię blogerów, którzy nie podchodzą emocjonalnie do każdej krytyki i nie traktują jej jak ataku personalnego. Dają prawo innym do własnego zdania i nie puszą się, gdy ktoś je opisze u nich na blogu w komciu. Też jestem taka. Komcionauta może myśleć i pisać, co chce. Granica przebiega tam, gdzie mu urywa od rozsądku i zaczyna zalewać się własnym jadem w atakowaniu. Dlatego rzadko włączam moderację komentarzy. Mam ją chyba tylko na jednym z moich blogów. Bardziej z powodu uciążliwego spamu, a nie ludzi (akurat na nim mało kto komciuje).Do czego zmierzam? Anu, ostatnio popełniłam kilka komentarzy. Ktoś odpowiedział i tylko dlatego przeczytałam je ponownie. Po 24h nie miałam szans ich pamiętać. Doszłam do wniosku, że je sobie wrzucę na blog. Bo jak się je zbierze jeden do drugiego, to może nawet poważny wpis wyjdzie, a nie tylko nuda codzienności. No to jazda z tym koksem. Niektóre komcie są nieco przerobione stylistycznie, bo zazwyczaj piszę je do autora bloga, więc mogły by dziwnie brzmieć pisane do grupy.Komć 1Zawsze powtarzam ludziom, żeby kierowali się w życiu własnym rozumem. Problem, że to najtrudniejsze. Łatwiej jest przeczytać poradnik i postępować wg z góry ustalonego schematu. Łatwiej, bo za ewentualne błędy wtedy nie trzeba winić siebie. Weźcie do ręki jakąkolwiek książkę o wychowaniu. Zaczyna się od wyliczania błędów popełnionych przez rodziców. No helou, jesteśmy ludźmi i popełniamy błędy! To nie znaczy, że mamy zaprzestać używania rozumu i postępować tak, jak każe rozdział nr 4. Dlatego tak nie znoszę książek o rodzicielstwie bliskości, to jest dopiero bullshit i wpędzanie rodziców w kompleksy. Dziecko śpi samo w łóżku, bo tak lubi? Nieprawda, na pewno płacze i nikt go nie przytula! Dziecko pije z butelki? Niedobrze, zły rodzicu - nigdy nie nawiążecie unikalnej więzi! I tak dalej i tym podobne.Komć 2Teraz jest jakiś dziki wyścig na najlepszego rodzica na świecie. Czasami widuję ojców warczących na swoje dzieci, bo ubrudziły wyjściową koszulę na placu zabaw. Hej, na placu zabaw dzieci się brudzą! Dzieci w ogóle się brudzą, a z ubrań jeszcze szybciej wyrastają. Jest sens się tym przejmować? Ano jest, bo w głowie tego rodzica jest wybity jasny komunikat - "moje dziecko ma poplamione ubranie - jestem złym rodzicem". To samo można przełożyć na to, co chce, lub raczej czego nie chce jeść dziecko, jak się zachowuje w przedszkolu i co tam jeszcze. Nie jesteśmy odpowiedzialni za 100% zachowania naszego dziecka. Moim zdaniem najwyżej 50% i to tylko na początku. Im dziecko starsze, im bardziej zbliża się do wieku gimnazjalnego, tym ten % jest mniejszy i osiąga jakieś promile w wieku licealnym. Dlatego tak ważne są pierwsze lata życia dziecka, ale i dlatego powinniśmy mieć odrobinę dystansu do tego co mówi i robi nasz potomek. Bo on jest odrębną istotą z własnym zdaniem. W pewnym momencie zrobi to co zechce, bez względu na to, jak go wychowaliśmy. Trzeba to sobie uświadomić i poniekąd trochę do tego dojrzeć.Komć 3U mnie tyle gaf na co dzień, że nie potrafiłabym wybrać tylko siedmiu. A to dziecko zapomnę nakarmić i mi się przypomni, jak z głodu zaczyna jeść tekturowe opakowanie od płyty CD lub wbija się do lodówki. A to wsadzę ją do kąpieli w pieluszce. I inne takie ;)Komć 4Ostatnio mnie linczowano za hejt na akcję podarowywania kawy bezdomnemu. Też zostałam posądzona o brak empatii. Że prócz kawy ktoś tam chciał komórkę czy buty - nie ma żadnego znaczenia. W pewnym stadium bezdomności każdy fant wymieni się na wódkę. Nie dziwi mnie przy okazji fakt, że Monar się na organizatorów wypiął. Rozdawnictwo i bawienie się w św. Mikołaja jeszcze nigdy nie zrobiło marginesowi dobrze. Polska opieka społeczna utrzymuje tak meliny od lat kupując im jedzenie, płacąc komorne i dając ciuchy. Co miesiąc. Co robiłbyś z ciuchami, jeśli byś wiedział, że za miesiąc dostaniesz siatę nowych? Oczywiście od razu byś je wyrzucał po użyciu, nie opłaca się prać.I tak jest ze wszystkim.Też jestem za dawaniem wędki. Danie ryby wcale nie skutkuje tym, że człowiek, który nie lubi łowić - polubi łowiectwo. Raczej przyjdzie po kolejną rybę na drugi dzień i jeszcze będzie narzekać, że tym razem nie dość usmażona.Wiesz czego naprawdę potrzebują bezdomni? Rozmowy.Wsparcia. Wysłuchania opowieści ich życia (co prawda zazwyczaj jest podkoloryzowana i na poły zmyślona, ale to nieważne). Potraktowania ich jak człowieka. Są masy ludzi chętnych do nakarmienia bezdomnego. Kto z nich chciałby z nim mieszkać w jednym domu? Ała, fuj, tylko nie to, bo śmierdzi? Ano właśnie...Komć 5Wiesz, ostatnio ludzie się podzielili pod nowym kątem. Jedni się ruszają, niekoniecznie sportowo, po prostu ruszają cztery litery z domu, mają z tego niesamowitą radość, a jak człowiek jest szczęśliwy - to oczywiście dzieli się tym w internecie. Drudzy utknęli przed telewizorem/komputerem/czymkolwiek i gnuśnieją. Dla Ciebie automatyczny wpis z apki na fejsie jest tylko kolejnym ruszającym się dniem. Ktoś inny jest wkurzony, bo to mu udowadnia,że kolejny dzień swego życia ciutkę zmarnował. Wiele razy spotkałam się ze stwierdzeniem, że ludzie szerujący swoja aktywność "realną" w sieci robią to na pokaz, dla szpanu, że to nieprawda, że wcale tyle nie przejechali/przebiegli/przeszli. Że to wszystko po to, by ktoś ich podziwiał i tak dalej. Z takimi poglądami nie da się dyskutować. Oni wiedzą lepiej, dlaczego biegasz. Wiedzą też, że wcale nie masz z tego żadnej radości, bo oni nie mają.I, ja też nie lubię biegania. A raczej truchtania długodystansowego. Nudzi mnie. Wolę chodzić z kijkami, wolę przemieszczać się rowerem. Wolę spacerować. Ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy hejterzyć cudzej aktywności. No ale co ja wiem o życiu, jestem tylko chudą siksą, która się wymądrza, bo nigdy nie była gruba i nie wie jak to jest.Myślę, że w nordic walking kluczem jest aktywność light. Po prostu lepiej pasuje starszym ludziom, bo odciąża kolana i można dalej przejść, a zarazem człowiek nie wypluwa z siebie płuc (co nie znaczy, że nie robi się wyścigów w nw i to na całkiem spore trasy, tu też dla chcącego znają się puchary). Biegać nie każdy może (ja np. mam ciut słabe serce). Lubię się ruszać, ale nie lubię sportu, wyścigów, startu, mety, wyczynu pod jakąkolwiek postacią. Moje prawo. Nie zakładam jednak z góry, że każdy kto sport lubi - z marszu jest głupi. Zdecydowanie jestem jednak przeciwna zakładaniu rywalizacji, że coś jest z gruntu lepsze, a co innego gorsze. Ktoś biega, więc chodzenie z kijkami jest głupie. Ktoś woli basen,to od razu jogging jest zły. To bez sensu!Komć 6Ja bym powiedziała, że to jest problem rodziców helikopterów. W czasach naszego dzieciństwa rodzice nie rozliczali swoich dzieci z każdej rozmowy z innym dzieckiem. Ani z każdej foremki. Dzieci to były dzieci, czasem płakały, czasem się kłóciły i biły. Mało kto kontrolował pięciolatki, bo bawiły się one pod nadzorem starszych kolegów. A starsi koledzy mieli w nosie, na kogo wyrośnie ich młodszy kolega. Chciałabym, by współcześni rodzice trochę wyluzowali i przestali naiwnie sądzić, że jeśli ich dziecko dzieli się łopatką w piaskownicy, to wyrośnie na empatycznego i wrażliwego człowieka, bo niestety to nie jest takie proste.No to tyle. Więcej mi się nie chciało grzebać w historii. Najzabawniejsze we flejmach jest to, że często wypowiadam się na dwóch blogach na ten sam temat, mówiąc z grubsza to samo, ale jestem rozumiana zupełnie odwrotnie. Raz mnie linczują za to, że nie wydzielam dziecku bajek dvd i że może je oglądać, kiedy zechce, a raz ktoś mi tłumaczy, że komputer to przecież nic złego i dziecko potrzebuje grać, bo dzięki temu ma kolegów. Niezmiennie mnie to bawi, jak łatwo polaryzują się ludziom poglądy w dyskusjach internetowych. Przy czym kobiety reagują zazwyczaj emocjonalnie, wyłączając myślenie, a faceci w dziesięciu akapitach analizują każde moje słowo i wytykają logiczne błędy lub nieścisłości. Najgorzej jak się trafią "wikipedyści", wiecie o kim mówię - "fachowcy" ;)Muszę się Wam do czegoś przyznać. Od kilkunastu lat flejmuję dla sportu. To rodzaj uzależnienia. Piszę coś i czekam na reakcję. Ciekawa jestem, co będzie dalej. Co z tego wyniknie. Czy zwykła nawalanka, czy jednak ktoś dojdzie do jakiegoś ciekawego wniosku. Dlatego czasem odwracam kota ogonem, dlatego czasem piszę coś, co nie do końca jest moim zdaniem, ale na pewno czyimś stanowiskiem, którego moim zdaniem w tej czy tamtej dyskusji brakuje. Dlatego jeśli ujrzycie mój komć na swoim blogu dłuższy niż trzy zdania - drżyjcie, albowiem może być to próba wywołania dyskusji, która może wymknąć się spod kontroli... więc może na wszelki wypadek wszystkie moje komcie lepiej skasować? ;)