Make One Wish

mam 27 miesięcy

Dziś z jednodniowym opóźnieniem wpis z okazji kolejnego miesiąca Mai. To już 27 miesięcy od kiedy jest z nami. Nie wyobrażam sobie naszego życia bez niej. Ten miesiąc kolejny raz pokazał nam jak szybko następują zmiany w dziecięcym świecie. Dopiero… Czytaj dalej →

Majówka w domu to nie problem! 5 pomysłów na zabawy dla całej rodziny.

MAMA W DOMU

Majówka w domu to nie problem! 5 pomysłów na zabawy dla całej rodziny.

Od kilku lat, w każdy długi weekend pakujemy walizki i wyruszamy na krótki rodzinny urlop. Tym razem jednak spędzimy te kilka dni w domu. Mimo to, nie zamierzamy się nudzić! A tym z Was, którzy również nie mają planów na majówkę, podpowiadam kilka ulubionych zabaw moich chłopców, w które możecie bawić się całą rodziną. W […]

MAMA TRÓJKI

PRZYCHODZI BABA DO LEKARZA, CZYLI STYGMATYZAJCA PACJENTA.

rysunek ze strony alejaja               Prowadząc działalność gospodarczą co miesiąc w zębach niesiesz do ZUS-u pieniądze na składki ubezpieczeniowe, będąc  na etacie opłaca je za ciebie pracodawca. Jeśli nie masz ubezpieczenia warto, by współmałżonek zgłosił cię do ubezpieczenia w swoim zakładzie pracy, tak samo dzieci-je również dopisuje się do ubezpieczenia rodzica. Jeśli nie masz

4 typy za kierownicą!

BLOND MAMA

4 typy za kierownicą!

niebiesko mi

DWARAZYW

niebiesko mi

OPTYMISTYCZNIE

Kurz i roztocza w pokoju dziecka, jak sobie z nimi radzić?

6:30 – z pokoju obok słyszę znajomy już atak kichania, wiem że zaraz zacznie się kaszel, a pod nosem – glut do pasa. Nie, to nie choroba – ot, alergia na kurz i roztocza. Alergię na kurz Nikola ma chyba od samego urodzenia, zresztą nie ma co się dziwić, ja od dawna cierpię na tą samą przypadłość. Jako kilkunastoletni alergik, mam wypracowane swoje sposoby od lat, kilka z nich podłapałam od mamy, a kilka to moje ‚nowości’

Majówka w szafie

DOOKOŁA NAS

Majówka w szafie

Jak producenci „zdrowej” żywności robią cię w konia, czyli czy „eko” i „bio” są faktycznie takie zdrowe?

Lady Gugu

Jak producenci „zdrowej” żywności robią cię w konia, czyli czy „eko” i „bio” są faktycznie takie zdrowe?

Jak wiecie, uwielbiam nie tylko dużo, ale też zdrowo jeść. Jako że od miłości do fanatyzmu krótka droga, byłam kiedyś stałą klientką sklepów ze zdrową żywnością czy stałym rezydentem tego typu działów w supermarkecie. Problem jednak w tym, że nawet nie wiedziałam, a robiłam sobie krzywdę – bo „zdrowa” żywność nie zawsze jest zdrowa! Trzeba zacząć od tego, czym kuszą producenci zdrowej żywności – czyli od certyfikatów i ich oznaczeń. Bo żeby dodać do etykiety napis „bio” lub „eco”, co najmniej 95% składu produktu musi pochodzić z upraw ekologicznych. W gospodarstwach czysta musi być przede wszystkim ziemia, więc kupując produkt z napisem „eco” lub „bio” mamy pewność, że rośliny nie rosły przykładowo przy autostradzie. Trzeba stosować naturalne nawozy od zwierząt niekarmionych paszami czy faszerowanych antybiotykami, uprawiać ziemię metodą płodozmianu (czyli na przemian – raz sadzić na niej buraki, raz ziemniaki). Wymagań jest sporo, więc jeśli już kupicie produkt z napisem „eko” i „bio” to raczej możecie mieć pewność, że jecie zdrowo… pod warunkiem, że producent jest uczciwy. A producenci kombinują, jak się da, tworząc nawet własne ikony nieistniejących certyfikatów, aby tylko konsument myślał, że kupuje ekożywność. Tymczasem jedynym właściwym, europejskim znakiem żywnościowych produktów ekologicznych jest tzw. ekolistek – logo właśnie w takim kształcie, stworzone z 12 gwiazdek. Oryginalnie wygląda tak jak poniżej, ale uwaga: producenci wprowadzają łudzące ich kopie, zmieniając np. umiejscowienie gwiazdek czy ich ilość. Ekolistek nie pojawi się oczywiście na żywności ekologicznej bez opakowań czy żywności importowanej – ta może chwalić się własnymi certyfikatami, ale to już wasz wybór, czy ufacie dalekowschodnim producentom, że ich panga wcale nie pływała w mule, tylko w krystalicznym źródle… Europejscy producenci nieraz też zyskują dodatkowe legalne certyfikaty i umieszczają ich logo na opakowaniu (czasem umieszczają, choć wcale nie zdobyli certyfikatu, ale to już podpada pod paragraf), ale i tak zasada jest jedna: ekolistek musi być! A co ze zwykłą żywnością, która może nie ma certyfikatów, ale uznawana jest właśnie za „zdrową”? Prawdziwą poznamy po tym, że na pewno nie może być tania, a także nie będzie miesiącami koczować w lodówce, bo przez nieobecność konserwantów i chemii szybko się psuje. Chleb nie pleśnieje, a wysycha, podobnie jak marchewka i inne warzywa. Ekologiczne warzywa poznacie też po tym, że są zwyczajnie brzydkie i nie kuszą swoim sztucznym wyglądem. A co z produktami w opakowaniach? Tu panowała całkowita dowolność, ale tylko do grudnia 2015, wtedy zmieniły się przepisy, dotyczące oznakowania żywności. I tak: nie można już sugerować na opakowaniu działania, które nie jest udowodnione. Zatem jeśli producent zachwala, że jego jogurt poprawia perystaltykę jelit, a nie ma na to badań, będzie musiał zmienić opakowania. Nie można też podkreślać walorów produktu, które w rzeczywistości posiadają wszystkie inne tego typu towary albo sugerować klientom poprzez nazwę, że kupują produkt domowy, naturalny czy tradycyjny, choć tak naprawdę robi go potentat na rynku w ilościach hurtowych. Koniec z „domowym żurkiem”, „swojską kiełbasą”, a każdy, kto kupuje Szynkę Naturalną, w której naturalna jest jedynie woda i sól, wie, o czym mowa. Ale najlepszą zmianą jest to, że do marca WSZYSCY producenci musieli umieścić na opakowaniach tabele z wartościami odżywczymi! Terminem „zdrowa żywność” na opakowaniu można już – w przeciwieństwie do „eko” lub „bio” -szafować, ile się chce, bo nie jest to w żadnym stopniu regulowane. Gdyby więc producent napoju energetycznego tak napisał na swojej puszce, wciskając klientom, że jest na wodzie źródlanej, a nie tej z własnego jeziorka przy fabryce, to nikt go za to nie zapuszkuje. Firmy tworzą nawet własne ikony certyfikatów, bez „bio” i „eko”, ale za to z napisem „zdrowa żywność” lub „organic”. A jeśli użyją słowa „bio”, to przykładowo literę „i” zmieniają w kwiatuszek, a „o” rysują jako jabłko. Formalnie są kryci, a liczy się tylko to, czy klient zdołał się nabrać. Ale jeśli wy nie chcecie się nabrać i chcecie kupować zdrową żywność, to nie ma wyjścia – musicie czytać etykiety. Tam znajduje się prawda: ilość mięsa w mięsie, jego miejsce pochodzenia, skąd i jaką metodą wyłowiono rybę itd. To tam dowiesz się przykładowo, że: – suszone owoce zawierają siarczany (to dlatego morele są pomarańczowe, a nie brązowe po wysuszeniu, tak jakie naturalnie powinny być) – płatki śniadaniowe nie są zdrowe, bo oprócz pewnej ilości pszenicy czy owsa, zawierają przede wszystkim kukurydzę, która wcale nie jest zdrowa oraz że każdy płatek został zanurzony w zalewie cukrowej! – jogurt owocowy zawiera 1% owoców pochodzących głównie z dodanej do jogurtu konfitury, a w większości to sam cukier i dodatki; – batony zbożowe mogą mieć nawet 500 kalorii!!! I także zanurzone są w cukrze, sklejone miodem (sztucznym), pełne rodzynek czy suszonych daktyli, kalorycznych i słodkich – chodzi przecież w nich o to, żeby dodać energii, a nie żeby dostarczyć wartości odżywczych; – chipsy owocowe nie są suszone, ale za to smażone w głębokim tłuszczu; – produkty „0% tłuszczu” mają trzy razy więcej cukru niż normalne ich odpowiedniki: wszystko po to, żeby miały jakiś smak, bo przecież to tłuszcz jest jego nośnikiem! Żeby temu zaradzić, producenci dodają do produktów „0% tłuszczu” więcej cukru; – niektóre ciemne chleby są ciemne od karmelu, a nie od mąki z pełnego przemiału! Ja już nie łowię produktów „eko”, ale chcę i lubię zdrowo jeść. Dlatego zakupy zajmują mi więcej czasu, niż normalnemu człowiekowi, bo czytam etykiety od A do Z. Nie, nie szkoda mi czasu, bo wolę tak, niż potem żałować ze szpitalnego łóżka , że tego nie robiłam Post Jak producenci „zdrowej” żywności robią cię w konia, czyli czy „eko” i „bio” są faktycznie takie zdrowe? pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

MAMOWO

Kuchenne Rewolucje,czyli co je mój 9-miesięczniak

Mam wrażenie, że dopiero co rozszerzałam dietę, załamywałam ręce nad wyplutą marchewką i odruchem wymiotnym przy próbie podania kaszki, a tu już minęły prawie 4 miesiące odkąd pierwszy raz podaliśmy coś innego niż mamina pierś. Zacząć mogłabym właściwie od tego czego moje dziecko nie je. To moglibyśmy zaś podzielić na dwie grupy, to czego nie […]

Pozerki kontra Icon store

DWARAZYW

Pozerki kontra Icon store

Języków obcych można uczyć się wszędzie.

KIEDY MAMA NIE ŚPI

Języków obcych można uczyć się wszędzie.

Zrównoważona Kuchnia Ikea – warsztaty z MM

Makóweczki

Zrównoważona Kuchnia Ikea – warsztaty z MM

Każdy z nas głęboko wierzy, że jest osobą dbającą o środowisko i naszą planetę. Jesteśmy mistrzami teorii i kiedy spytałabym Was o to jak chronicie swoje otoczenie, to wiele z Was przyznałoby się do tego, że segreguje odpady i ma energooszczędne żarówki lub lodówki. Przypomnieć się jednak godzi… Jakiś czas temu zostałam zaproszona przez Kuchnie Spotkań IKEA, do zorganizowania warsztatów w duchu Zrównoważonej Kuchni / Zrównoważonego Życia z IKEA. Choć hasła brzmią górnolotnie i tajemniczo, cała idea sprowadza się do świadomego wykonywania codziennych czynności domowych czy zakupowych. Bez od razu parcia na bycie bio i eko, bez przywiązywania się do drzew ;). Ot, w życiu codziennym kiedy smażymy placki, idziemy po zakupy lub zmywamy naczynia. Małe wybory mają wpływ na środowisko, ale także nasz portfel. To nie są rzeczy wymagające, a szybko wchodzą w nawyk. Żeby używać przykrywek kiedy gotujemy, piec dwa dania, jak już mamy rozgrzany piekarnik, lub wody z mycia owoców używać do podlewania roślin. Czy też zakupy zrobić tak, żeby realnie je wykorzystać w ciągu 3 dni, najlepiej kupując konkretne produkty na zaplanowane dania. A z resztek przygotować jakieś danie odpadkowe czy to zapiekankę, czy resztkowe muffiny. Bez filozofii i zbędnego analizowania. Kiedy wejdzie nam to w krew odczuje to i nasz portfel. A jak było na warsztatach? Najlepiej! Niech mówią zdjęcia: Jednego mężczyznę tam miałyśmy… … więc jak coś mówił to skupienie było pełne. Najbardziej emocjonujący moment całych warsztatów. 17 łyżek wina do marynaty, a reszta… wiadomo :) „Otworzę masło orzechowe zębami, pewnie nikt nie zauważy!” Taaaa, #blogerembyć ;) Praca paliła nam się w rękach.. co widać na zdjęciu poniżej ;) Jeśli nie udało się Wam przybyć na nasze pierwsze spotkanie, nic straconego! Zapraszam Was już 10 maja na kolejne takie warsztaty. Ugotujemy razem coś pysznego, poplotkujemy, miło spędzimy razem czas. Zgłaszać się można mailowo – blog@makoweczki.pl w treści wpisując ilość osób potencjalnie obecnych, oraz kila słów o sobie :). Do zobaczenia w Kuchni Spotkań Ikea!

MATKA NIE IDEALNA

Moje dziecko doprowadza mnie do szału.

Frustracja. To uczucie, które ostatnio zalewa mój umysł, gładzi łomem po kręgosłupie. Hormony po kolei detonują ładunek łez, krzyku i totalnej wściekłości. A w samym środku cyklonu zwanego ciążą jest Ona- Hanisława. Rezolutna dwu i pół latka, której cięte i inteligentne riposty kręcą statystykami bloga. Która rozumie więcej i mówi więcej. Która nieustannie kładzie mnie na […] Artykuł Moje dziecko doprowadza mnie do szału. pochodzi z serwisu matka-nie-idealna.pl.

Włos z głowy

POD NAPIĘCIEM

Włos z głowy

PAMIĘTNIK MAMY

Jakie korzyści dla dzieci niesie za sobą potrzeba przytulania?

Nie przytulaj, nie noś, nie całuj, nie kołysz …..  Znasz te dobry rady? Ja je wielokrotnie słyszałam. Mówię im stanowcze NIE. Czym jest potrzeba przytulania? Przytulenie w świecie dorosłych jest czynnikiem wspierającym budowanie więzi i zaufania. Wpływa również na poczucie własnej wartości, ponieważ daje wyraźny dowód akceptacji ze strony innych osób. Bywa czynnikiem polepszającym samopoczucie w okresie jego spadku, na przykład w związku z sytuacjami o negatywnym nacechowaniu, obniżając jednocześnie poziom wynikającego z nich stresu. Jest nie tylko czynnikiem powodującym zmniejszenie poczucia samotności czy jedną z form okazania istniejącej zażyłości między przytulanym a przytulającym, ale również gestem empatii i pocieszenia. Przytulenie dla dziecka nie odbiega korzyściami od tego, co oferuje ono w życiu dorosłym. Znacznie częściej jednak niż u dorosłych, swoją obecnością gwarantuje również poczucie bezpieczeństwa, jakie zapewnia ochrona tworzona przez barierę z rąk mamy. W efekcie działanie to ma moc uspokajającą. Doskonałym przykładem jest próba wpłynięcia na płaczące dziecko, poprzez noszenie go na rękach i przytulanie do momentu całkowitego wyciszenia. Warto dodać, że relacje łączące w tym przypadku przytulanego i przytulającego, mają zdecydowanie prostszy charakter, niż jest to w okresie dojrzałości. Korzyści wynikające z przytulania We wczesnym dzieciństwie, przytulenie jest jednym z czynników odpowiadających za odpowiedni rozwój emocjonalny dziecka. To, czy potrzeba przytulenia była zaspokojona w tym okresie, jest bardzo istotne dla jego rozwoju i późniejszego, dorosłego życia. Zaniedbanie jej zwykle wpływa na problemy z właściwym okazywaniem uczuć i zaangażowaniem. Genetyczne uzasadnienie istnienia potrzeby przytulenia Na skutek przytulania wydziela się oksytocyna. Oksytocyna to jeden z hormonów w organizmie człowieka, który wydzielany jest przez przysadkę mózgową. Jest on bowiem nazywany także hormonem „miłości”, „szczęścia”, “przywiązania” lub… “dotyku”. Jest ona również zapalnikiem dla instynktu macierzyńskiego. Wśród ssaków, instynkt ten objawia się między innymi intensywnym odczuwaniem konieczności ochrony niezaradnego jeszcze potomstwa. Ochrona ma charakter nie tylko osłony przed temperaturą, ale przede wszystkim przed otoczeniem, mogącym być dla niego źródłem zagrożenia. Matka otula dziecko, skrywając je, a tym samym zapewniając odczuwalne dla potomka bezpieczeństwo. Oksytocyna wpływa dodatkowo na samo wzmocnienie więzi, które ma istotne znaczenie również w powstawaniu potrzeby wzmożonej ochrony oseska. Działanie to nie jest oczywiście możliwe bez fizycznego kontaktu. Przytulać czy nie? Podstawowy wniosek, jaki nasuwa się po zebraniu wszystkich argumentów w całość, to to, że pozornie błaha czynność pomijana w procesie rozwoju dziecka, może mieć istotne znaczenie dla jego dalszego życia. Zaniedbanie potrzeby przytulania przyczynić się może nawet do obniżenia jego jakości, ze względu na trudności w nawiązaniu właściwych relacji z otoczeniem oraz przyszłą partnerką lub partnerem. Rodzicem pozostajemy na zawsze, więc rozwój dziecka i jego przyszłość powinna stanowić równą wartość dla teraźniejszości. Szczególnie wtedy, gdy sam proces odpowiedniego kształtowania emocjonalnego dziecka nie jest skomplikowany ani kosztowny. Wymaga jedynie czułości okazywanej nie tylko słowem, ale i gestem. Dlatego szczerze Was zachęcam do przytulania swoich dzieci. Bądźcie obojętni na dobre rady cioć i babć. Przytulanie dla mnie to niesamowita magia i więź trudna do zastąpienia. Jestem ciekawa jakie jest Twoje zdanie na ten temat. Przytulać czy nie?

20 wyjątkowych miejsc w Polsce idealnych na rodzinną wycieczkę

Lady Gugu

20 wyjątkowych miejsc w Polsce idealnych na rodzinną wycieczkę

MAMOWO

Roczek – inspiracje prezentowe cz.1 – stylowe zabawki

Wielkimi krokami zbliża się roczek naszego Konrada. Powoli zaczynam rozglądać się za prezentami, a ponieważ wiem, że zadanie to do łatwych nie należy, postanowiłam podzielić się z Wami tym co znalazłam. Jeździk Vilac – metalowy i solidny, na gumowych kołach, 415 zł, dostępny np. TU 2. Konik na biegunach – klasyk w prostej i chyba […]

Kolekcjonerskie wydanie książek Katarzyny Grocholi.

KIEDY MAMA NIE ŚPI

Kolekcjonerskie wydanie książek Katarzyny Grocholi.

KOSMETOMAMA

Hulajnoga dla dzieci.Test i recenzja { VIDEO}

Zosia dostała swoją pierwszą hulajnogę dla dzieci jak miała lat 3. Dostała ją dlatego, że była ciekawa i bardzo lubiła wszelkie aktywności. Od 2 r.ż jeździła na rowerku biegowym. Pewnego dnia zobaczyła swoje kuzynki ,które śmigały na trójkołowej hulajnodze po parku i zapragnęła też taką mieć.Przyznam Wam się szczerze, że na początku jak zostałam mamą nie wiedziałam, że są także 3 kołowe hulajnogi dla dzieci. ... Post Hulajnoga dla dzieci.Test i recenzja { VIDEO} pojawił się poraz pierwszy w kosmetomama.

Hamburger DOM

Makóweczki

Hamburger DOM

Obiecałam Wam, że wyrobię się ze wszystkimi wpisami z Hamburga przed majówką,  jako, że kilkadziesiąt z Was napisało mi, że rozważa wycieczkę do Hamburga właśnie na początku maja. Więc oto jest ostatni, najmocniej wyczekiwany wpis z Hamburger Dom. Absolutny numer jeden we wspomnieniach i opowieściach dzieci. Wielki carnival, na którym dziecko dostaje oczopląsu i ciśnienie skacze mu od ekstazy, zaś przerażony rodzic wychodzi z nerwicą spowodowaną przerażeniem, żeby nie zgubić żadnej pociechy oraz puściutki portfelem. W opcji ‚bez szaleństw’ na siebie i dzieci wydałam 50E. Na luzie można spożytkować tam w 3-4h. 3/4x tyle. Atrakcji dla dzieci i dorosłych jest aż za wiele, a maluchy każdą karuzelą chcą przejechać się po piętnaście razy. Do tego masa przysmaków, gier i zabaw (oczywiście wszystko płatne). Finansowo- ból. Zdjeć nie mam zbyt wiele, jako, że szukałam wiecznie zagubionych młodych i odbywałam loty podniebne z Lenką. Z Maksem zaś, po raz pierwszy przejechaliśmy się rollercosterem (KLIK). Teraz jestem dumna, że to ze mną odbył swoją pierwszą nader szybką przejażdżkę, jednak w trakcie rajdu chciało mi się płakać i trzymałam kurczowo synka, żeby nie wypadł. A jak na pierwszej górce przestał krzyczeć (kto kocha szalone rollercostery ten wie,ze apogeum strachu jest wtedy, jak już przestajesz wydawać z siebie dźwięki), przyznałam sobie tytuł najgorszej matki roku. Szczęśliwie był to tylko pierwszy szok i potem wydzieraliśmy się po równo. Po zjeździe trzęsły mi się ręce i bolała szyja, a Maks, popłakał się o więcej (oj nie… meaby next time ;). Mimo tłumów, hałasu i euro płynących rzeką z Waszych kieszeni, to będzie rewelacyjne wspomnienie dla dzieciaków, ale i dla Was, więc wybierzcie się tam absolutnie koniecznie! O ile Wam się uda.. bo Hamburger dom pojawia się w Hamburgu 4x w roku i choć mój niemiecki ogranicza się do ‚haluuu’ i ‚ach zuuu’ to wyczytałam, że na majówkę wesołego miasteczka może nie być —-> KLIK :/ hamburger dom I jeszcze film :)

Ostrzeżenie

KURA KU RAdości

Ostrzeżenie

OLOMANOLO

Zapraszam Ciebie do wspólnego gotowania, koniecznie weź ze sobą swoje dziecko! (Wpis + Mega konkurs)

Kiedy powiedziałam koleżance, mamie dwulatka, że za kilka dni wybieram się z Olkiem na warsztaty kulinarne, spytała mnie, czy przypadkiem nie robię sobie z niej jaj. Zapytałam dlaczego tak ją to dziwi, przecież od dawna działamy razem z Olkiem w …

BAKUSIOWO

Zabezpieczony:

Brak zajawki, ponieważ wpis jest zabezpieczony hasłem.

Zatrzymaj się na moment i weź oddech!

KAMPERKI

Zatrzymaj się na moment i weź oddech!

Lisek - kosz na zabawki :)

BABYLANDIA

Lisek - kosz na zabawki :)

Jakiś czas temu wygrałam rewelacyjny kosz na zabawki od Hally Design więc koniecznie muszę Wam go pokazać, jestem pewna, że i Wam on się spodoba! Może wydać się on Wam trochę znajomy, a to dlatego, że w naszym niedawnym konkursie urodzinowym był do wygrania bardzo podobny ;)Dzisiaj chciałabym napisać Wam o nim kilka słów, choć pewnie i niepotrzebnie, sądzę że wystarczającą recenzją okazałyby się tutaj wyłącznie zdjęcia ;) Ale mimo tego napiszę co nieco na temat tego liska...Czytaj więcej »

Refleksje o rodzicielstwie (4)

Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały

Refleksje o rodzicielstwie (4)

NEBULE

Warszawa dzieciom. Gdzie zjeść i gdzie się bawić?

Warszawa dzieciom to nasz cykl na temat atrakcji, które odkrywamy w stołecznych arkanach. Ostatnio było ich trochę mniej, bo najwięcej czasu spędzamy na podwórku na rowerze. Zebrałam kilka ciekawych miejsc w dzisiejszym poście. Warszawa dzieciom   Restauracja Benihana Dla miłośników orientalnego jedzenia. Wybraliśmy się tam ze znajomymi na niedzielny obiad. Dla dzieci przewidziane są wysokie… Artykuł Warszawa dzieciom. Gdzie zjeść i gdzie się bawić? pochodzi z serwisu Blog dla świadomych rodziców - Nebule.pl.

Młoda Mama w Dolinie Hipsterów

Praca zdalna idealna dla matki… czy aby na pewno?

Mój syn kończy dziś 8 miesięcy. Kiedy to sobie uświadamiam, lekko drżę z przerażenia. Nie na myśl o tym, że niedługo przedstawi mi narzeczoną i wyfrunie z rodzinnego gniazdka, ale o… końcu urlopu macierzyńskiego! Niby wiedziałam, że kiedyś nadejdzie, jednak nie przypuszczałam, że nastąpi to tak szybko. Mam jeszcze 4 miesiące na zorganizowanie sobie przyszłości tak, by mieć z czego żyć i nie poczuć zbyt brutalnie braku pieniędzy spływających znikąd. Jako że moje dziecko nie ma szans na państwowy żłobek, a na prywatny w pełnym wymiarze godzin mnie zwyczajnie nie stać, siłą rzeczy myśli zaprząta mi praca zdalna. Wyobrażam sobie siebie z kawką w ręce, laptopem na kolanach i telefonem gdzieś przy boku. Moje dziecko grzecznie się bawi w kąciku, a ja w ciepłych bamboszach nawiązuję kontakty z całym światem, co prędziutko przeliczam na złotówki spływające na moje konto. Szkoda, że to tylko wyobrażenia, których w żaden sposób nie da się wcielić w życie. Bo praca zdalna ma mnóstwo zalet, ale jeszcze więcej wad. Czy są dla mnie do przeskoczenia? Jestem przecież człowiekiem z natury kochającym przebywać wśród innych ludzi! Jeśli przebrniesz ze mną do końca tekstu, może obie dojdziemy do odpowiednich wniosków i zdecydujemy, czy porywanie się na pracę zdalną to rozwiązanie dla nas. Nie będzie to zwykła wyliczanka „wady kontra zalety”. Chciałam raczej skupić się na naszych zdolnościach i predyspozycjach. Nie dla wszystkich etat będzie dobrym wyborem, ale niektórym może uratować zdrowie psychiczne, dlatego zachęcam do głębokiej analizy własnego charakteru przed podjęciem ostatecznej decyzji. Praca w pojedynkę Warto sobie odpowiedzieć, czy praca w grupie rzeczywiście jest dla nas. Utarło się, że to najlepszy system pracy – burza mózgów, co dwie głowy to nie jedna… Tego typu hasełka można wymieniać miesiącami. Odkryłam w sobie ostatnio, że obecność innych raczej mnie rozprasza niż mobilizuje do pracy. Nie jestem typem samotnika, ale forma pracy, która mnie zadowala to ta, kiedy pozostaję tylko w otoczeniu komputera i telefonu. A Ty? Oczywiście, praca zdalna to nie jest skazanie na samotność po grób. Wskazane jest nawiązywanie relacji, nie tylko tych biznesowych. Freelancerzy spotykają się ze sobą nie tylko w sieci, wbrew pozorom. Nawiązywanie kontaktów Jeśli już przy tym jesteśmy… Od tej chwili jesteś sprzedawcą. Nieważne, czy proponujesz innym ludziom swoje teksty czy ciasteczka. Może zarabiasz na blogu, a może tworzysz niesamowite projekty graficzne – tak czy inaczej: żeby zarobić, musisz sprzedać. A żeby sprzedać, musisz nie tylko zadbać o jakość swoich usług, ale przede wszystkim o znalezienie klienta. Budowanie trwałych relacji sprawdza się tak samo w pracy w biurze, jak i w pracy zdalnej. Jeśli potencjalny kupiec Ci zaufa, uda Ci się sprzedać Twój towar (czy usługę) w cenie równej jej wartości. W przypadku pracy zdalnej „na własne konto” początki mogą być trudne, dlatego umiejętności interpersonalne na wysokim poziomie bardzo Ci się przydadzą! Znajomość danej dziedziny W biurze częste poprawki to norma, której nie widzi klient. Kiedy natomiast nie ma przy Tobie kogoś, kto mógłby je nanieść, taki właśnie towar sprzedasz – niepełnowartościowy. Jeśli dopiero poznajesz daną dziedzinę, w której planujesz podbijać rynek, każde zlecenie idzie Ci mozolnie, a to zmniejsza Twoją konkurencyjność. Pracując zdalnie, nie nadrobisz miną. Warto więc na wstępie mieć porządną wiedzę na dany temat. A jeśli chcesz, by praca zdalna była Twoim sposobem na życie, korzystaj z kursów i szkoleń. Freelancer, który się nie rozwija, traci na wartości. Czymś musisz się wybić – nie zawsze uda Ci się to zrobić innowacyjnym projektem. Do takich najtrudniej zwabić klienta! Fachowość po stronie usługodawcy zawsze jednak będzie w cenie. Wytrwałość i cierpliwość …i zaplecze finansowe, dodałabym jeszcze. Słyszałam kiedyś piękne porównanie freelancingu do kuli śniegowej. W zupełności się z nim zgadzam. Zanim się ukula coś konkretnego, bardzo długo jesteś malutką kuleczką, która nic nie znaczy. Przebijasz się przez konkurencję, powalasz innych usługodawców, kreujesz najlepszą wersję swojego produktu. Kiedy już zaczynasz coś znaczyć, rośniesz bardzo wolno, bo praca sprawia, że do przodu idziesz powolutku. Dlatego, jeśli chcesz zdecydować się na pracę zdalną, ucz się już dzisiaj cierpliwości. Przyda się! Czas wolny Niektórzy mówią, że pracując zdalnie, pracuje się 24/7. I z pewnością coś w tym jest, bo „na swoim” nigdy nie schodzi się ze służby i w razie potrzeby siada do pracy nawet w nocy czy wczesnym świtem. Ważne jest, by się nie pogubić i wyraźnie oddzielić sobie czas na pracę i czas na przyjemności czy domowe obowiązki. Kiedy jesteś matką, nie jest to takie proste, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Nie ma nad Tobą szefa, który Cię przypilnuje, więc jeśli wyobrażasz sobie pracę zdalną jako dwie godzinki przy komputerze i mnóstwo czasu na spotkania z przyjaciółkami, polecam jednak rozejrzeć się za etatem. Prędziutko! Jestem przeciwniczką wizji freelancingu w wykonaniu mamy, która zakłada, że siedzisz cały dzień w dresie i kapciach. Twój dom jest też miejscem Twojej pracy – a do pracy przecież nie chodziłabyś w dresie, prawda? Przeprowadziłam na sobie ten prosty eksperyment i okazuje się, że kiedy zrobię sobie makijaż i ubiorę się zgodnie z ustalonym przeze mnie dress codem, praca idzie mi znacznie szybciej… i przyjemniej! Kocham robić to, co robię – czyli pisać. Uwielbiam tworzyć społeczności, dlatego social media są moim konikiem i już chyba nie wyobrażam sobie bez nich życia. Nie znaczy to jednak, że w rzeczywistości jestem komputerowym gnomem, który nie widział człowieka od miesięcy. Oddzielam moją prywatność od mojej pracy, dlatego ciągle jeszcze nie popadłam w żadną ze skrajności. Nie będę udawać jednak, że charakter nie ma wpływu na wybór trybu pracy. Ba!, to on właśnie powinien go definiować! Dlatego zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję – czy to o natychmiastowym rzuceniu swojej posady, czy o powrocie na etat – przemyśl to dokładnie. W pracy spędzasz sporą część swojego życia! Wpisy o podobnej tematyce:Urlop macierzyński kiedyś się skończy…Jesteś kowalem własnego losuZ jakim przystajesz…Artykuł Praca zdalna idealna dla matki… czy aby na pewno? pochodzi z serwisu Młoda Mama w Dolinie Hipsterów.

Drewniane układanki logiczne PlanToys - Recenzja.

KIEDY MAMA NIE ŚPI

Drewniane układanki logiczne PlanToys - Recenzja.

NASZE KLUSKI

Edukacja Charlotte Mason – trzy filary

Edukacja w duchu Charlotte Mason nie jest zbyt popularna w Polsce, myślę jednak, że warto się jej przyjrzeć. Dlatego dzisiaj chciałam przedstawić Wam trzy filary, na których panna Mason oparła swoją teorię edukacji i wychowania. Wszystkie cytaty pochodzą ze wstępu do zbioru jej książek. Edukacja jest atmosferą Mówiąc „Edukacja jest atmosferą” nie chodzi o to, żeby izolować dziecko w środowisku, które jest specjalnie przygotowane dla dzieci. Chodzi raczej o to, że powinniśmy brać pod uwagę edukacyjną wartość naturalnej domowej atmosfery, zarówno w odniesieniu do ludzi jak i rzeczy. Powinniśmy dziecku pozwolić żyć we właściwych warunkach i nie ogłupiać go sprowadzając świat do tzw „dziecięcego poziomu” Chodzi zatem o to, że dużo ważniejsza niż skomplikowane materiały i pomoce edukacyjne jest panująca w miejscu nauki atmosfera. Ponieważ edukacja Charlotte Mason ma większe zastosowanie w edukacji domowej, chodzi głównie o atmosferę domową, ale możemy to równie dobrze odnieść do szkoły. Jeśli uda nam się stworzyć atmosferę, w której liczy się nauka, zdobywanie wiedzy, praca nad sobą, szacunek do drugiego człowieka (również do dziecka), wszystko to niejako naturalnie przeniknie do życia naszego małego ucznia. Inaczej mówiąc, jeśli my – rodzice, czy nauczyciele, będziemy swoim zachowaniem i podejściem do świata jasno pokazywać, że nauka jest fascynująca i ciekawa; jeśli z zapałem będziemy pracować nad sobą, po to by z dnia na dzień stawać się lepszymi ludźmi, jeśli sami będziemy się rozwijać, a nie skupiać się tylko na przytłaczającej codzienności – dziecko również da się ponieść tej atmosferze. I nie trzeba go będzie zmuszać do nauki, dla niego nauka będzie czymś przyjemnym, naturalnym, oczywistym. Jeśli będzie widział na co dzień rodziców, którzy z książek czerpią radość i wiedzę, nie będzie trzeba go długo namawiać do nauki czytania. Wystarczy impuls. Zatem nie przekazywanie wiedzy i wtłaczanie jej do biednych małych główek, powinno być naszym zadaniem, a raczej tworzenie warunków, w których nauka jest naturalnym stanem rzeczy, przyjemnością i codziennością. Wtedy nawet jeśli my nie będziemy mieli dziecku już nic do przekazania, dziecko nie przestanie się uczyć – będzie szukać nowych źródeł, nowych możliwości. Edukacja jest dyscypliną Mówiąc „Edukacja jest dyscypliną” chodzi o dyscyplinę przyzwyczajeń uformowanych roztropnie i trwale, zarówno przyzwyczajeń ciała, jak i umysłu. (…) Edukacja jest dyscypliną, to mniej więcej to samo, co edukacja jest codziennością. Według Charlotte Mason jeśli codziennie wstajemy, codziennie ścielimy łóżko i robimy śniadanie nawet o tym nie myśląc, podobnie może się dziać z nauką i pracą nad sobą. Tak samo jak bezwiednie po wstaniu ścielimy łóżko, tak samo bezwiednie możemy sięgać po książkę, czy wykorzystywać wszelkie nadarzające się okazje do nauki.  Przyzwyczajeniem może się stać codzienny spacer, ale też codzienna nauka pisania czy czytania.  Codzienna zabawa na dworze i codzienne podsumowanie dnia – co zrobiłem dobrze, nad czym mogę jutro popracować. Możliwości jest wiele, trzeba tylko nauczyć się je dostrzegać Edukacja jest życiem Mówiąc „Edukacja jest życiem” sugeruję zarówno potrzeby intelektualne jak i moralne. Umysł żywi się pomysłami, dlatego dzieci powinny mieć szerokie curricilum. Ale umysł nie jest naczyniem, do którego pomysły muszą być wrzucane (…), jest raczej, jeśli mogę tak powiedzieć, duchowym organizmem z apetytem na wszelką wiedzę.   To co Charlotte Mason określa jako „żywe” w dużej mierze można nazwać po prostu prawdziwym. Takim jakie jest w rzeczywistości. Jednocześnie żywe jest to, co nas ożywia, co daje nam impuls do działania, wywołuje w nas emocje. Jej zdaniem upraszczanie czy „zdziecinnianie” wiedzy nie dość, że nie pomaga dzieciom zrozumieć świata, to jeszcze je ogłupia i obraża ich możliwości. Według niej dzieci mają naturalną zdolność wydobywania tych informacji, które akurat je interesują, które w danym momencie są im do czegoś potrzebne. To nic, że nie zrozumieją każdego słowa z Dialogów Platona. Zrozumieją akurat tyle ile w danej chwili jest im potrzebne. Nie ma więc powodu ogłupiania ich uproszczonymi wersjami. Choćby dlatego, że upraszczając je pozbawiamy dziecka możliwości obcowania z pięknym językiem, który również będzie miał wpływ na kształtowanie wiedzy i późniejszych pasji dziecka. Wszystkie tematy, które są prawdziwe i które poruszają dziecięcy umysł i ciało warte są miana „żywych”. Nie ważne czy chodzi o uprawę selera czy teorię strun. Nie można jednoznacznie stwierdzić, który temat okaże się dla dziecka istotniejszy i bardziej ciekawy. Który pomoże mu się rozwijać, który popchnie go we właściwym kierunku. Dlatego zadaniem rodzica i nauczyciela nie jest ustalanie sztywnego programu nauczania, a raczej zapewnienie dziecku kontaktu z jak największą liczbą „żywych tematów”, z których dziecko będzie mogło czerpać i budować własną edukację.   Więcej na temat edukacji Charlotte Mason znajdziesz tutaj: Wychować naukowca Trzy przykazania dla rodziców Dylematy matki Nauka pisania Rodzicu wychowaj się sam Złe zachowanie u dzieci i jak mu zaradzić Wiedza o przyrodzie Lekcja poglądowa Lekcja poglądowa – przyroda Książki w duchu Charlotte Mason Jeśli zainteresował Cię ten temat, proszę udostępnij wpis swoim znajomym. Może i ich zainteresuje. Podoba Cię się ta teoria? Chciałabyś dowiedzieć się więcej? Może masz jakieś konkretne pytania? Daj proszę znać w komentarzu – chętnie napiszę o niej po raz kolejny. Jeśli uważasz, że teorie panny Mason się nie kleją – również powiedz mi czemu tak myślisz. Uwielbiam ciekawe dyskusję. Post Edukacja Charlotte Mason – trzy filary pojawił się poraz pierwszy w Nasze Kluski.