komercyjnie w bieszczadach

W kawiarence

komercyjnie w bieszczadach

wkawiarence.pl komercyjnie, ale urokliwie. Solinę znam od kołyski. Moje pierwsze wspomnienie to wycieczka w pierwszych latach podstawówki. Z mojej rodzinnej miejscowości to bagatelka 60 km, teraz mam tylko 20 km więcej do pokonania. Pamiętam stojący tam kiosk ruchu. I biały mały domek na wzgórzu. Obłożony w grube stalowe kraty z kłódkami na oknach. To była skarbnica […] Artykuł komercyjnie w bieszczadach pochodzi z serwisu WKAWIARENCE.PL.

Titanic the Exhibition

ZAPISKI MAMY

Titanic the Exhibition

Jestem ostatnio chyba zupełnie nie na czasie, gdyż nie odnotowałam faktu, że w Pałacu Kultury i Nauki od 2 miesięcy trwa wystawa poświęcona brytyjskiemu transatlantykowi. Dowiedziałam się o niej zupełnie przypadkiem i gdy spytałam siostrę, czy ma się ochotę na nią ze mną wybrać, odpowiedziała, że bardzo chętnie, gdyż nosiła się z takim zamiarem od jakiegoś czasu. Dla swojej nie wiedzy znalazłabym tysiące wytłumaczeń, ale nie zmienia to faktu, że mało nie ominęła mnie tak niezwykle ciekawa ekspozycja. Wystawa Titanic the Exhibition opowiada zwiedzającym historię parowca od momentu, w którym powstał pomysł na budową trzech olbrzymich transatlantyków, poprzez budowę, pierwsze wodowanie, wypłynięcie z portu w Southampton, aż do momentu katastrofy. Znajdziecie na niej zbiór unikalnych przedmiotów związanych ze statkiem i jego feralnym rejsem. Podczas zwiedzania macie możliwość zobaczyć fotografie statku przedstawiające go między innymi w fazie budowy w stoczni. Niesamowite wrażenie robią zdjęcia olbrzymich śrub napędzających liniowca oraz silnika. Na obu widać również ludzi, dzięki czemu mamy skalę porównawczą.Twórcy wystawy zebrali ponad 200 przedmiotów, które znajdowały się na statku podczas jego dziewiczego rejsu i zostały uratowane wraz z pasażerami lub wydobyte w późniejszym czasie z wraku. Podczas zwiedzania opowiadają nam one nie tylko historię statku, ale przede wszystkim historie przebywających na nim ludzi: pasażerów i członków załogi. Nietrudno odnieść wrażenie, że to właśnie im i ich pamięci poświęcona jest cała ekspozycja.Poznajemy romantyczne historie miłosne, wielkie tragedie rodzinne oraz brzydką prawdę na temat segregacji klasowej, panującej także podczas ewakuacji. Ponieważ wrak Tytanica niedługo całkowicie zniknie, twórcy wystawy chcą aby w naszej świadomości faktów na temat statku, katastrofy i jej ofiar, nie zastąpiły mity i legendy. Zwiedzając ekspozycję, choć przez chwilę możemy poczuć się jak na pokładzie liniowca, dzięki wiernym rekonstrukcją wnętrza. Wchodząc na wystawę, znajdziecie kopię trapu wejściowego dla pasażerów, na której możecie zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. W dalszej części natraficie między innymi na: kabinę i apartament pierwszej klasy, kabinę trzeciej klasy i robiący oszałamiające wrażenie korytarz pierwszej klasy. Jeśli chcecie lepiej poznać tragiczną historię Titanica i choć przez chwilę poczuć się, jakbyście byli na jego pokładzie, macie czas do 9 października, później ekspozycja ruszy w dalszą drogę po świecie. Wystawę Titanic the Exhibition możecie zobaczyć w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Pojedynczy bilet nie jest tani, ale kupując bilety grupowe przez internet, możecie sporo zaoszczędzić. W cenę wliczony jest audioprzewodnik, bardzo fajna opcja dla dorosłego czy nastolatka, jednak jeśli wybieracie się z młodszymi dziećmi, lepiej dopłacić 50 zł za zwiedzanie z przewodnikiem. Warto więc wybrać się ze znajomymi, aby ten koszt rozłożyć na kilka osób. Pamiętajcie tylko, że grupy powyżej 10 osób muszą zrobić wcześniejszą rezerwację.Mnie osobiście wystawa się bardzo podobała, ale jak się spodziewacie, była to raczej średnia atrakcja dla 2 latka. Myślę, że jest to ekspozycja dla dzieci co najmniej w wieku szkolnym, młodsze raczej nie wytrzymają trwającego ok. godziny zwiedzania, szczególnie w słuchawkach na uszach.Informacje na temat Titanic the Exhibition znajdziecie na stornie titanic.cojestgrane24.pl, gdzie możecie również zakupić bilety.

gwiazdki, przytulanie, zabawa, kocyk  + konkurs

W kawiarence

gwiazdki, przytulanie, zabawa, kocyk + konkurs

wkawiarence.pl jako blogerka i jako mama dwójki, poznałam kilka firm szyjących różności, tych niekoniecznie dostępnych w dużych sieciówkach.. Niedawno napisała do mnie Pani Wioleta z firmy cat of the moon.  Dostaliśmy od niej kocyk z podusią, który podbił nasze serca. Mięciusieńki, idealnie uszyty. W nasz ulubiony motyw – gwiazdki. Podszyty z bialutkiego polarku minky.  Uszyty jest […] Artykuł gwiazdki, przytulanie, zabawa, kocyk + konkurs pochodzi z serwisu WKAWIARENCE.PL.

antoonovka

Jak wyczyścić materiałowy pasek od zegarka w 5 minut?

Jeżeli Twój pasek od zegarka jest biały lub ma białe elementy, wiedz, że będziesz powracać do tego wpisu co najmniej raz na dwa miesiące, chociaż bardziej prawdopodobnym jest, że stanie się to częściej. Kiedy wybierałam pasek, który chcę, nie zaprzątałam sobie głowy faktem, iż materiałowy może się szybko brudzić – no hello, kto zastanawia się nad takimi rzeczami?! Po miesiącu z przerażeniem stwierdziłam, że noszę na ręce kameleona, bo szarego paska to ja pewno nie zamawiałam… Ok, wujek Google na pewno mi doradzi! Jak wyczyścić pasek od zegarka? – jak dbać o skórzane paski, jak odświeżyć pasek (też skórzany), jakieś drastyczne zdjęcia – nic, co mnie interesuje, dobra szukam dalej. Jak wyczyścić materiałowy pasek od zegarka? – nadal nic?! Wujo, przecież Ty wiesz wszystko nooo! Nawet choroby diagnozujesz… A nie chcesz mi powiedzieć jak mam uratować swój prawie nowy zegarek, eh. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana , tfu nie nosi zegarka! Swoją drogą przydałby się jakiś szampan. Nie tak dawno ludzie żyli bez internetu i uczyli się zazwyczaj na własnych lub cudzych błędach, więc spróbuję i ja. A jak mi się uda podzielę się z Tobą swoim przepisem na to jak wyczyścić materiałowy pasek od zegarka, żeby poczciwy wujek Google spokojnie mógł wyświetlić innym odpowiedź na to pytanie. Udało mi się, a więc uda się i Tobie, do dzieła! Czego potrzebujesz? Zegarka z materiałowym paskiem – najłatwiej będzie jeżeli pasek

Pierogowa Mama

Tydzień Samotnej Matki – czyli z Roczniakiem nad morzem.

Plan był taki, że jedziemy nad morze we troje, na cztery dni. Skończyło się na tym, że zostaliśmy dni dziesięć, w tym pięć tylko we dwoje z Julkiem. To pierwszy raz kiedy zostałam z Małym sama na tak „długo”. Ciekawi jak udało mi się przeżyć i pozostać przy zdrowych zmysłach? Przeżyć ten tydzień pozwoliła mi tylko moja ogromna odwaga, zwinność, zręczność, hart ducha oraz silna wola. Mądrzejsza o to doświadczenie, chciałabym się z Wami podzielić Młodzi Jedi, co warto mieć ze sobą, aby łatwiej było przeżyć nadmorski Tydzień Samotnej Matki. Podręczny zestaw do mordowania gargantuicznie wielkich pająków – pierwszej nocy po wyjeździe Michała, tuż przed położeniem się do łóżka, złapałam się na tym, że coś mi się nie zgadza w aranżacji wnętrza. Szybko omiotłam pokój wzrokiem i oto już wiedziałam co mi się nie zgadza. Na suficie siedział potwór. Wielki. Ogromny. Włochaty. Z wijącymi się nóżkami. Już miałam wizję bezsennej nocy spędzonej kuląc się w rogu pokoju ssąc ze strachu swój kciuk, ale przypomniałam sobie że mam Młode do obrony i wzięłam się w garść! Przystawiłam do sufitu pojemnik na żywność, którym poruszając strąciłam pająka, potem szybka akcja z przykrywką i gad został ujarzmiony. Zamknęłam szczelnie pojemnik, dla pewności przytrzasnęłam go jeszcze książką. Gdy tydzień później przyjechał Michał, pająk dalej czekał w pojemniku, i skurczybyk ŻYŁ. Michał kochający zwierzaczki wypuścił go na trawnik. Dobrze, że wyjechaliśmy stamtąd następnego dnia, bo na pewno gromadził ziomków by dokonać na mnie zemsty. Cenna lekcja dla mnie do zanotowania w notesiku – „Nie wyjeżdżać nad morze bez podręcznego miotacza ognia”. 2. Minimum pół litra alkoholu na każdy dzień samotności – ja jestem cierpiącą matką karmiącą, więc u mnie musiało wystarczyć piwo. Ale wszystkim niekarmiącym, polecam buteleczkę dobrej wódki. Dwie. Ewentualnie siedem. 3. Dobrej jakości stopery do uszu – stare powiedzenie mówi – „Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal”, a ja mówię – „Dopóki nie słyszysz płaczu to nic się nie dzieje”. 4. Opakowanie środków na uspokojenie – nie żeby się narkotyzować, ależ broń boże!!! Ale powąchać, czule pogładzić opakowanie, poczuć między palcami idealną gładkość malutkiej pigułki. Eh. Rozmarzyłam się

antoonovka

Dzień Ojca – my już mamy prezent dla Taty, a Ty? + KONKURS

Opowiem Ci dzisiaj o tym, co przygotowałyśmy dla Taty Tosi z okazji Jego święta, ale niech to na razie pozostanie naszą słodką tajemnicą, ok? Ty też możesz przygotować taki prezent – gwarancja wzruszenia i świetnej zabawy już przy samym przygotowywaniu, a później radość Taty, który na pewno nie spodziewał się takiej niespodzianki. Wychowałam się bez ojca, nie miałam swojego taty, tatusia, nie miałam dla kogo robić laurek, przygotowywać prezentów. J. poznałam jak miałam 7 lat, kolejnych kilka minęło zanim zaakceptowałam fakt, że poza mną, mamą i babcią jest jeszcze ktoś, kto wymaga naszej uwagi, skupienia, miłości. Zanim zaakceptowałam i zaczęłam traktować jak swojego tatę minęło kolejnych parę. Nie byłam łatwym dzieckiem, nastolatką byłam jeszcze trudniejszą. Ale w końcu przyszedł moment, kiedy doceniłam jego obecność, kiedy spojrzałam inaczej, kiedy przestałam traktować go jak intruza w naszym życiu, kiedy po prostu pokochałam i poza Dniem Mamy w moim kalendarzu na stałe zagościł Dzień Taty. Więcej o tym przeczytasz we wpisie Ojciec tylko biologiczny. Dzień Mamy jest zazwyczaj mocno nagłośniony, a Dzień Taty? W moim odczuciu mocno pomijany, w ostatnich latach można usłyszeć o nim coraz więcej, ale nadal to nie jest to samo…  Niby coś się dzieje, niby ten Tata ma poczuć się wyróżniony, ale jakoś tak tylko trochę, troszeczkę. My celebrujemy to święto, a ja osobiście bardzo je lubię – pewnie dlatego, że patrząc na relację jaka

W kawiarence

operacja migdałka

wkawiarence.pl nie jest fajnie, kiedy widzisz, że coś z Twoim dzieckiem jest nie tak. Nie wiesz co, ale czujesz. Zauważasz każdego dnia. Coś nie tak w przedszkolu, w kontaktach z rówieśnikami, kiedy jest w większej grupie.. Coś nie tak.. Wesoły, błękitnooki, rezolutny niejadek. Podchodzi do telewizora coraz bliżej. Pada częste pytanie – mamo, co mówisz? Nie […] Artykuł operacja migdałka pochodzi z serwisu WKAWIARENCE.PL.

Lemoniada arbuzowa

ZAPISKI MAMY

Lemoniada arbuzowa

antoonovka

Snapchat – czyli Antoonóvka na snapie

Podejść do snapchat’a robiłam wiele i każde z nich kończyło się równie szybko jak się zaczynało. Po raz pierwszy zainstalowałam aplikację na przełomie maja i czerwca 2015 roku i po krótkich instrukcjach młodszej, lecz bardo cierpliwej kuzynki załapałam. Oczywiście to, że załapałam nie było równoznaczne z tym, że zaczęłam tej aplikacji używać. Regularnie snapuję od około dwóch miesięcy. Jesteś ciekawa, co po tak wielu nieudanych próbach przekonało mnie do Snapchat’a? Na początku nie wciągnęło mnie zupełnie. Ani podglądanie, ani snapowanie. Później trochę snapowanie, później znowu tylko podglądanie, aż w końcu odpuściłam i na nowym telefonie nawet nie zainstalowałam aplikacji. Aż pewnego dnia odkryłam, że te wszystkie śmieszne pieski, wianki, kwiatuszki i inne cuda pochodzą właśnie ze Snapa. Co zrobiłam? Zainstalowałam apkę ponownie, zalogowałam się i zaczęłam z Tośką kręcić snapy – takie tylko dla nas, z głupimi minami i wykorzystaniem aplikacji, która raz po zamieniała mnie w wesołego pieska, innym razem w ponurą pandę powoli przeżuwającą liść swojego animowanego eukaliptusa. Później zaczęłam dodawać więcej snapów i więcej i poczułam, że to mega uzależnia! Ostatnio, czego nie da się ukryć, bo zniknęłam niemalże w całości ze swoich kanałów social media, nie miałam czasu na regularne snapowanie – ale spokojnie, nadrobię z nawiązką jak tylko ogarnę rzeczywistość! W każdym razie Snapchat stał się kolejną cząstką mojego wirtualnego życia. Czym w ogóle jest dla mnie Snapchat? Tutaj możesz zobaczyć nasze życie

z sercem na dłoni

W kawiarence

z sercem na dłoni

wkawiarence.pl z sercem na dłoni nie każdy się rodzi, niektórzy uczą się tego latami. A efekt mizerny. Ale są i tacy, którzy swoimi bezinteresownymi uczynkami mogą niebo zbudować. Są tacy, którzy nic nie chcą w zamian, a tak wiele dają. Proste ludzkie uczynki, z dobroci serca. Z potrzeby pomagania. Bo to co w sercu to tego […] Artykuł z sercem na dłoni pochodzi z serwisu WKAWIARENCE.PL.

Pomelo i kształty

ZAPISKI MAMY

Pomelo i kształty

moje top 10 tej wiosny

W kawiarence

moje top 10 tej wiosny

wkawiarence.pl wiosna, czuje ja bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Przedtem czyli w momencie kiedy moje dni były zaplanowane od 6 rano do 22. Kiedy to rano wstawałam i wiedziałam co mnie czeka. Szybka kawa, prysznic, makijaż, budzenie Borysia, małe śniadanie dla niego bo dla mnie to już nie zawsze, kasza dla Nelusi, podróż do przedszkola, w drodze […] Artykuł moje top 10 tej wiosny pochodzi z serwisu WKAWIARENCE.PL.

Dzień Dziecka książkami stoi.

Pierogowa Mama

Dzień Dziecka książkami stoi.

10 pomysłów na wakacje w mieście z dzieckiem

ZAPISKI MAMY

10 pomysłów na wakacje w mieście z dzieckiem

  Ile razy można z dzieckiem chodzić na pobliski plac zabaw, czy do kawiarni w której jest kącik dla dzieci? Maluchowi nawet ulubiona karuzela może się w końcu wydać nudna, a największy fan zwierząt może nie mieć ochoty na 3 odwiedziny w zoo w przeciągu tygodnia. Wtedy często się irytujemy, że akurat teraz nasze dziecko odmówiło współpracy. Spinamy się, bo podskórnie czujemy co nas czeka ze znudzonym maluchem. Dlatego przygotowałam dla was kilka pomysłów na spędzenie czasu wolnego z waszą pociechą. 1) Place zabawWiększość z nas na co dzień odwiedza te same place zabaw, czyli najbliższe miejsca zamieszkania. Warto czasem wsiąść do samochodu czy autobusu i wybrać się do parku oddalonego o 15-20 minut, żeby trafić do miejsca, którego wasze dziecko nie zna. Będzie to dla niego niesamowita frajda. W każdym maluchu drzemie odkrywca, dlatego wszystko co nowe budzi ciekawość i chęć poznania.2) Sale zabawChyba wszystkie dzieci uwielbiają sale zabaw: baseny z kuleczkami, dmuchane zamki, zjeżdżalnie, tunele itd. Jest to idealne miejsce, gdy pogoda na zewnątrz zmusza nas do szukania schronienia pod dachem.Ciekawą alternatywą dla sali zabaw są parki trampolin, znajdziecie je w wielu miastach miedzy innymi w: Białymstoku, Łodzi, Poznaniu, Warszawie, Wrocławiu czy Zabrzu.3) BasenMożecie zapisać swoje dziecko na specjalne zajęcia lub po prostu pójść z nim sami. Sprawdźcie tylko wcześniej czy na basenie jest specjalny brodzik dla dzieci lub jeśli idziecie z niemowlakiem to oddzielny basen w którym temperatura wody wynosi ok. 32°C. Zaopatrzcie się w kółka, dmuchane rękawki i bawcie się dobrze.4) Zajęcia taneczne i warsztaty ogólnorozwojoweTego typu zajęcia prowadzą kluby dla rodziców, szkoły taneczne, a czasem nawet kawiarnie. Franio chodził na gordonki do Baby,s Academy by Egurrola, byliśmy oboje z tych zajęć bardzo zadowoleni. Zrezygnowaliśmy po zmianie terminu zajęć, które zaczęły mi kolidować z pracą. Mam nadzieję, że letni grafik zajęć pozwoli nam coś wybrać.Szczególnie fajna sprawa dla dzieci, które od września pójdą pierwszy raz do przedszkola i do tej pory nie miały wielu kontaktów z rówieśnikami. 5) Warsztaty gotowaniaMożecie zapisać się z dzieckiem na specjalnie organizowane warsztaty lub sami je zorganizować. Fakt bałagan w kuchni będzie straszny, ale za to ile frajdy. Poza tym fajnie mieć pomocnika, który pomoże Wam przygotować obiad czy kolację. Kupcie książkę do gotowania, która już dawno wam się marzyła i sprawcie aby i dla was była to świetna zabawa. Może w ten sposób zaszczepicie w swoim dziecku pasję do gotowania i w przyszłości będzie was czasem wyręczać. 6) Poranki w kinieBajka na wielkim ekranie to dopiero atrakcja, sprawdźcie tylko dobrze repertuar, bo jeśli film nie będzie dostosowany do wieku waszego dziecka, to szybko mu się znudzi. Gdyby w kinie puszczali Świnkę Pepę, to mogłabym Frania zostawić, wyjść i wrócić po zakończeniu seansu i chyba by tego nawet nie zauważył. 7) Teatr dla dzieciPrzedstawienie dla najmłodszych widzów, często pozwalają im uczestniczyć w tym o się dzieje na scenie. Dla dziecka to niesamowite przeżycie, które na długo pozostanie w jego pamięci. Jest to na pewno dużo droższa atrakcja niż kino, ale przeżycia nieporównywalne. Dlatego warto choć raz się wybrać do teatru z dzieckiem, dla was to też może być świetna zabawa.8) FestiwaleCzas wakacji obfituje w przeróżne festiwale i pikniki, organizowane przez wiele różnych instytucji. Warto więc na bieżąco śledzić co się dzieje w waszym mieście i okolicy. Już najbliższe weekendy będą obfitować w atrakcje. W weekend w wielu miastach odbywają się Targi Śniadaniowe, natomiast w najbliższy weekend odbędzie się masę imprez związanych z Dniem Dziecka.9) MuzeaWielu nazwa muzeum źle się kojarzy, ale czasy się zmieniły i wiele z tych miejsc jest otwarta na najmłodszych. Są organizowane specjalne wystawy i warsztaty dla dzieci. Tej wiosny Muzeum Narodowe zostało oddane w ręce dzieci, które same przygotowywały główną wystawę czasową. Projekt był kierowany do dzieci od 6 roku życia i niestety właśnie się kończy. Muzea są co raz bardziej otwarte na najmłodszych zwiedzających.10) Centrum naukiKto nie słyszał o Centrum Nauki Kopernika czy Centrum Nauki Experyment, są to świetnie miejsca w których każdy, bez względu na wiek, znajdzie coś dla siebie. Wszystkim rodzicom wybierających się do takich miejsc, radzę wcześniej zarezerwować bilety. W przeciwnym wypadku spędzicie kilka godzin w kolejce i nim wejdziecie na wystawę będziecie już zmęczeni zabawianiem marudzących dzieci. W Centrum Nauki Kopernika kobiety w ciąży maja pierwszeństwo, ale niemowlak na rękach już wam w niczym nie pomoże :(.To tylko kilka z setek możliwości na spędzenie czasu z maluchem w mieście. Jeśli chcecie znaleźć więcej ciekawych atrakcji dla dzieci  dostępnych w waszym mieście i okolicach zajrzyjcie na kiwiportal.pl. Pomimo tego, że to nowy projekt i dopiero się rozwija już znajdziecie w nim setki wydarzeń dla siebie i malucha. Żeby było jeszcze fajniej możecie ściągnąć aplikację mobilną i w każdej chwili sprawdzić, czy nie dzieje się coś ciekawego w waszej okolicy. Uważam, ze jest to świetne ułatwienie dla każdego rodzica.Życzę wam, aby w to lato nie dopadła was nuda. Bawcie się beztrosko i radośnie razem z waszymi dziećmi.

pan kotek

W kawiarence

pan kotek

wkawiarence.pl przyjaźń w życiu każdego jest ważna, bez niej jak bez powietrza. Bez bliskiej osoby, z którą można wszystko i zawsze. Która nie musi być tuż za progiem, ale być musi. To sprowadza na ziemię, pozwala oddychać. Przyjaźń pojawia się nagle, niespodziewanie. Może to być druga osoba, może też być ktoś zupełnie inny… Pan kotek. Nelusia […] Artykuł pan kotek pochodzi z serwisu WKAWIARENCE.PL.

antoonovka

TUTUtorial jak zrobić spódniczkę TUTU w godzinę.

Po pierwsze składam pokłony wszystkim blogerom DIY, a jednocześnie przekonuję się, że ta kategoria blogowania nie będzie pojawiać się na moim blogu często. Samo zrobienie spódniczki zajmuje godzinę (nawet z pomagającym dzieckiem), ale zrobienie zdjęć do tutorialu z małym pomocnikiem okazuje się już nie być takie proste. Ale udało się! Możesz być ze mnie dumna! No i zamawiaj tiul, bo jak mi się to udało, to Tobie na pewno wyjdzie – co do tego nie mam żadnych wątpliwości!    Dzisiaj pragnę udowodnić Ci, że wykonanie TUTU wcale nie jest trudne! A może chcesz spódniczkę wykonaną przeze mnie, dokładnie tę, którą widzisz na zdjęciach? Jeżeli tak to koniecznie obserwuj nas na Facebook’u [KLIKnij TUTAJ], bo już wkrótce powiem Ci jak możesz stać się jej właścicielką. To nie będzie żaden konkurs i rozdawajka – planuję coś zupełnie innego. W zależności od długości spódniczki i objętości jaką chcesz uzyskać będziesz potrzebować: min. 4 rolki tiulu (dł 9m; szer. 15cm); 1m. kolorowej tasiemki/sznurówki/wstążki; bardzo ostre nożyczki (żeby nie poszarpać tiulu); metrówkę (nie posiadam, więc poradziłam sobie linijką :D). godzinę lub dwie, dobry humor i nutkę cierpliwości. Zaczynamy! A zaczniemy od rozwijania rolek tiulu i dzielenia ich na odpowiedniej długości kawałki. Ja do wykonania swojej TUTU zużyłam 4 rolki tiulu, który pocięłam na 50 centymetrowe kawałki. Jest to dość neutralna długość – będzie pasować zarówno dla roczniaka, dwulatki jak i trzyletniej

W kawiarence

Finn

wkawiarence.pl Finn, wrażliwy chłopiec, rudzielec o błękitnych oczach. I może właśnie przez te oczy, ich barwę bo takie jak oczy mojego syna. A może przez tą skrywaną wrażliwość. Może za walkę o siebie i swoje marzenia.  Z tęsknoty za mamą, za czymś co nierzeczywiste. Za to co w sercu głęboko ukryte. Finn to tytuł filmu, który […] Artykuł Finn pochodzi z serwisu WKAWIARENCE.PL.

antoonovka

„Jestem Mamą” – relacja z projektu fotograficznego Anny Łosak oczami organizatora.

Mama – każda inna, każda wyjątkowa. W ubiegłą niedzielę w Pszczelim Dworku w Dyminach pod Kielcami zebrało się ponad pięćdziesiąt mam ze swoimi rodzinami. Przyjechały na sesję zdjęciową do projektu Jestem Mamą, a na miejscu czekał na nie piknik pełen niespodzianek!  22 maja 2016 roku w Pszczelim Dworku odbyła się niezwykła sesja, której autorką i pomysłodawczynią była moja ulubiona kielecka fotograf – Anna Łosak. We cztery, wraz z Kingą z Fistaszkowelove i Asią Iwańską przemieniłyśmy sesję w w piknik rodzinny, który miał zapewnić naszym gościom miłe, niedzielne popołudnie i sprzyjać integracji. I udało nam się! W niespełna dwa miesiące zorganizowałyśmy wielki, rodzinny piknik, którego nie powstydziłaby się niejedna agencja eventowa. Wszystkie podziękowania od zadowolonych mam, które pojawiły się po wydarzeniu, wiadomości i niesamowicie miłe słowa, które usłyszałam w niedzielę sprawiły, że łzy co chwilę napływały mi do oczu. A kiedy emocje już opadły mogłam usiąść i spokojnie napisać… Nie będę skromna i nie będę na siłę udawać, że „no nie wiem czy było fajnie”, no bo przecież nie wypada mówić w samych superlatywach o wydarzeniu, którego było się częścią i współorganizatorem. Nie wypada? A niby dlaczego?! Całe wydarzenie przeszło moje najśmielsze oczekiwania i jestem z niego niesamowicie dumna. Jestem z nas dumna dziewczyny! A tymczasem pokażę Ci i opowiem jak było… Na początku był chaos. Większość rzeczy miałyśmy przygotowane już wcześniej, na dzień sesji pozostało nam tylko przygotowanie terenu i rozłożenie upominków dla

Moczenie nocne u dzieci

ZAPISKI MAMY

Moczenie nocne u dzieci

tort dla mamy

W kawiarence

tort dla mamy

wkawiarence.pl mydełko w różowym kartonowym pudełeczku lub błękitnym. Oszczędzałam na nie skrupulatnie. Abym  w ten dzień szczególny  mogła go kupić. Byłam taka podekscytowana podczas zakupów. Do tego laurka. Więcej chyba treści… Artykuł tort dla mamy pochodzi z serwisu WKAWIARENCE.PL.

Pierogowa Mama

#dajsieukluc

Po porodzie, czas to towar bardzo deficytowy, ale są rzeczy, na które ten czas trzeba znaleźć! Bo czasu zawsze będzie brakować, ale jest coś czego nam, Mamom, nie może zabraknąć – ZDROWIE! Z racji tego, że zamierzam przykoksować (:D) na lato  piątek dostałam do wypełnienia ankietę trenerską, potrzebną do rozpisania diety, było tam pytanie – „Ostatnie kompleksowe badanie lekarskie” – siedziałam i myślałam i myślałam i myślałam i nic fajnego nie wymyśliłam, bo ze wstydem przyznaję, że ostatnią morfologię zrobiłam 6 tygodni po porodzie! Czyli blisko rok temu! Wymówkę zawsze miałam taką samą. „Nie mam czasu”. Ale na różne pierdoły, siedzenie na fejsie i te klimaty czas zawsze się znajdywał. Nie miałam go na to co naprawdę ważne. Na badanie, które zajmuje kilka sekund. Jedno ukłucie. Nie muszę Wam mówić, jak wyczerpujący dla Matki i jej organizmu może być pierwszy rok życia Dziecka, zwłaszcza, jeśli karmi ona piersią, co jest dla organizmu olbrzymim wysiłkiem. Z jedzeniem bywa różnie, bo nie zawsze jest przecież kiedy, deficyty snu, brak wystarczającej ilości czasu by po prostu usiąść na tyłku i odsapnąć bo jesteśmy tylko ludźmi z ograniczoną pojemnością baterii, które też się wyczerpują. Dlatego trzeba! Trzeba to badać! Trzeba pójść do internisty i wydębić to skierowanie na podstawową morfologię i panel hormonalny. Trzeba pójść do ginekologa, żeby zajrzał w podwozie i upewnił, że wszystko jest tak jak trzeba z naszym ciałem po olbrzymim wysiłku ciąży, porodu i utrzymywania przy życiu małego ssaka. Trzeba to robić REGULARNIE! A jak się nie chce do internisty po skierowanie, to prywatnie! Podstawowa morfologia to koszt kilkudziesięciu złotych. Bynajmniej nie majątek. Ja już jestem po – całość zajęła mi może 20 minut – i mogę teraz spać spokojnie. A w kalendarzu już ustawiłam sobie alarm, aby powtórzyć badania za 3 miesiące. Bo karmię. Bo ciężko trenuję. Bo biegam całymi dniami za małym czworonogiem (mam na myśli oczywiście moje kochane raczkujące dziecko), bo bycie Mamą jest wyczerpujące dla mojego ciała, bo muszę o siebie dbać, bo mam kogoś dla kogo muszę być zdrowa. A Wy? Kiedy ostatnio się badałyście? Morfologia, tarczyca, cytologia, ginekolog? Zakładam na swoim fanpage na facebooku wydarzenie pod nazwą #dajsieukluc, które będzie trwało miesiąc. Dołączajcie do Niego! Udostępniajcie! Badajcie się! I koniecznie dajcie znać w wydarzeniu, że byłyście, że wszystko jest OK! Wasze zdrowie jest ważne!

Pierogowa Mama

7 stadiów macierzyństwa.

Julian doprowadził mnie dzisiaj do takiego stanu przy wieczornym usypianiu, że wyszłam z domu do Żabki po piwo. Tak, tak dobrze czytacie. Matki też piją piwo. W każdym razie nocna wycieczka po alkohol obrodziła w przemyślenia. Tak, piszę tego posta po wypiciu tego piwa, więc wybaczcie jak mi się trochę splącze myśl. Przez ten rok totalnie ewoluowałam (niczym pokemon pika, pika, pika-chuuuu) jako matka, kobieta, osoba. Przechodziłam przez przeróżne fazy. Chciałabym je Wam tutaj wyszczególnić. SZOK – przez pierwszy miesiąc życia Julka byłam w szoku. Nie mogłam sobie ułożyć w głowie tego, że oto moje ciało wyhodowało człowieka, który teraz wydostał się na świat i jest odrębną osobą. Stworzyłam osobę. What? Szok z powodu wydania na świat nowego człowieka, przeplatał się z szokiem spowodowanym niedowierzaniem jak to się w ogóle stało, że tak minęło to 9 miesięcy. Ledwie wczoraj widziałam 2 kreski na obsikanym plastikowym patyczku a teraz o. Leży przy mnie człowiek. Totalny mindfuck. HORMONALNY ROLLERCOASTER – w ciągu 30 sekund potrafiłam przejść od stanu orgazmicznej euforii do siódmego kręgu piekieł najgorszej depresji, której ta Werterowska nie dorastała nawet do pięt. Gdy Michał zapytał się mnie czy może jechać na ryby, gdy Julek miał 2 tygodnie odpowiedziałam z uśmiechem „Jedź, jedź! Oczywiście, że jedź!!!” Po czym wybuchnęłam histerycznym śmiechem, który przerodził się w szloch i 3 godzinny atak płaczu. Także tak. Hormony sprawiały że czułam się jakbym tańczyła walca w ramionach Ryana Goslinga na okwieconej łące do melodii What a Wonderful Life, by chwilę potem przenieść mnie do scenerii niczym z Silent Hill gdzie mój nowonarodzony Syn był tą straszna postacią z czymś w rodzaju szpadla na głowie, która rozrywała na strzępy każdego kogo spotkała na swojej drodze. ŻAL – niby wszystko fajnie, piękny Syn, wydzielający narkotyczny zapach niemowlaka od którego uzależniłam się w ciągu 3 sekund, ale wtedy nadszedł pierwszy piątek. A ja zawsze w piątki jeździłam do kumpla na Targówek na picie wina przy smętnych jazzowych piosenkach. Teraz trochę słabo. Wino? Z tym rozciętym brzuchem? Z tym cyckiem wiecznie na wierzchu do, którego przyczepiony jest mały człowieczek przez 18 godzin na dobę? Żal. Żal za tym, że niby tyle jeszcze mogłam zrobić. Tyle butelek wina wypić. Tyle nowych smętnych jazzowych piosenek wysłuchać. Poogrzewać sobie twarz przy tylu jeszcze papierosach. MIŁOŚĆ – nagła i wszechogarniająca, paraliżująca, balansująca na granicy z ogromnych strachem. Miłość macierzyńska jest przerażająca. Jest jakąś kosmiczną sprzecznością. Z jednej strony Twój rozum Ci mówi – wiej, uciekaj, wypisuj się z tego, jesteś za młoda, to był błąd. Z drugiej serce – całe życie czegoś szukałaś? To teraz wiesz czego. Wydawało Ci się, że wiesz co to znaczy kochać? Nie wiedziałaś. Nie byłaś nawet blisko tego uczucia. STRACH – zaczynasz się bać. Bać tego nadmiaru emocji, które nagle bombardują Cię każdego dnia. Miłość, odpowiedzialność, złość. Wszystko co czujesz staje się wielkim chaosem. Przeraża Cię to, że nic już nie będzie tak jak kiedyś. Że nigdy już tak w 100% nie będziesz sobie mogła pozwolić na takie przyjemne bycie egoistką. Teraz masz już kogoś o kogo się boisz i jeszcze bardziej przeraża Cię myśl, że bać się będziesz o tego kogoś do końca swoich dni. Matką stajesz się nagle. I nigdy nie przestajesz nią być. RÓWNOWAGA – układasz sobie powoli w głowie te wszystkie uczucia. Równoważysz je sobie na wielkiej wadze w swoim sercu. Po jednej stronie ciężarek miłości, po drugiej strachu. Po jednej przywiązania, po drugiej potrzeby wolności. Po jednej czułości, po drugiej złości. Wiesz już, jak to wszystko układać, aby nie zwariować, by nie dać się porwać za bardzo temu rwącemu nurtowi. Masz swoje kotwice, które trzymają Cię mocno. HARMONIA – nadchodzi w końcu ten dzień (u mnie jeszcze nie nadszedł, ale wiem, że kiedyś nadejdzie), czujesz, że wszystko jest na swoim miejscu. Otwierasz oczy i widzisz ten sam obrazek znany już od lat. Nie masz już żadnego żalu, nie wyczekujesz żadnej zmiany, jesteś spokojna. Pewna. Wciąż tak samo rozsypana, ale poukładana. Kiedyś byłaś tylko kawałkami posklejanymi niczym rozbity wazon, dzisiaj znowu jesteś całością. A Wy? W którym jesteście stadium?  

chcę być wolna

W kawiarence

chcę być wolna

wkawiarence.pl ja chcę być wolna, jak ptak. Móc wznieść się ponad to wszystko co wokół. Co mnie otacza. Co łapie w swoje macki, obłapia i tłamsi. Chcę być wolna, nieograniczona. W… Artykuł chcę być wolna pochodzi z serwisu WKAWIARENCE.PL.

Rodzina jak z obrazka

ZAPISKI MAMY

Rodzina jak z obrazka

Był letni, gorący dzień i Kaśka siedziała z książką na balkonie. Starała się ją czytać, ale ciąża odebrała jej możliwość skupienia się na czymś dłużej niż 5 minut. Czytanie stało się katorgą, gdyż ciągle gubiła wątek. Gdy po raz piaty próbowała przebrnąć przez 3 rozdział, poddała się i położyła książkę na stole.  Dlaczego ona, nie wyglądała w ciąży jak Ania Mucha, która jeszcze miała siłę prowadzić aerobik. Tymczasem pomimo, że był to dopiero początek 2 trymestru czuła się jak balon, była spuchnięta, bolały ją plecy i nie mogła przejść kilku kroków w butach choćby na 2 cm obcasie. Ciągle się zastanawiała, skąd się wzięła opinia, że kobieta w ciąży rozkwita. Czuła się jak wielki niezdarny słoń, który na dodatek ciągle o czymś zapominał. To cud, że jeszcze nie odłączyli jej telefonu czy kablówki.Jedynie siedzenie na zielonym i zacienionym balkonie ich wymarzonego mieszkania przynosiło jej ulgę. I byłoby idealnie gdyby nie Blondyna, sąsiadka z bloku obok, której życie wydawało się takie perfekcyjne. Kaśka o ciąże starała się 2 lata, ciągłe wizyty u lekarzy, hormony, dziesiątki testów owulacyjnych i ciążowych. Wiele łez i rozczarowań, które mocno odbijały się na jej małżeństwie z Piotrkiem. Tymczasem Blondi i jej Ken, którzy nie wyglądali na ludzi, chcących mieć cokolwiek wspólnego z dziećmi, doczekali się pierwszego potomka. Codziennie gdy Kaśka siedziała na balkonie, oglądała tą idealną parę spacerującą razem. Nawet wózek mieli idealny, bajońsko drogi i biały, w dodatku zawsze bez względu na pogodę lśniący czystością. W ciąży Blondi wyglądała świetnie, miała tylko brzuszek jakby połknęła piłkę, zero opuchlizny, żylaków czy innych oznak stanu błogosławionego. Kto to w ogóle tak nazwał pomyślała Kaśka, gdy z gracją hipopotama człapała do kuchni po szklankę zimnej wody, choć marzyła o coli z lodem i cytryną.Rok później siedziała na tym samym balkonie w dalszym ciągu ze szklanką wody zamiast coli, cóż karmienie wymaga pewnych poświęceń. Obok w wózku spała spokojnie jej córeczka, więc miała chwilę dla siebie, nim mała się obudzi i głośno da znać, że czas się nią zająć. Kaśce przypomniało się jak będąc w ciąży i zazdrościła Blondi wszystkiego co możliwe. Teraz śmiała się w duchu ze swojej głupoty i naiwności. Sąsiadka miała już dużego synka, za to po Kenie ślad zaginął i wszyscy na osiedlu plotkowali, że zostawił żonę dla młodszej. Na dodatek większość uważała, że to jej wina, widocznie nie dawała mu szczęścia. Cóż pomyślała Kaśka, pozornie wyglądali na idealną parę, ale ich związek nie przetrwała próby jaką jest niemowlę w domu. W tym samym momencie usłyszała cichy płacz swojej córeczki, wstała i delikatnie poruszyła kilka razy wózkiem, po chwili mała znowu spała.Kaśka postanowiła więc iść do mieszkania po książkę. Gdy przekroczyła drzwi balkonu, jej oczom ukazał się bałagan. W rogu salonu stała wielki kosz ubrań do prasowania, na środku przejścia rozłożona była mata niemowlęca, a ze zlewu prawie wypadały brudne naczynia. Przeszło jej przez myśl, że może powinna wziąć się za sprzątanie. Po chwili jednak złapała książkę, wyszła z nią na balkon, wygodnie rozsiadła się i zaczęła czytać. Wiedziała, że Piotrek przyjedzie po pracy z obiadem, a później gdy zajmie się córeczka będzie miała czas trochę ogarnąć mieszkanie. Co z tego, że nie będzie idealnie, nie musi być. Nie ważne co myślą sąsiedzi i znajomi, ważne, że razem z Piotrkiem i córeczką tworzyli szczęśliwą, kochającą się, nieperfekcyjną rodzinę.

antoonovka

Ciasto w kubku – gotowe w 4 minuty!

Takie rzeczy zawsze odkrywa się przypadkiem. Siedziałam na kanapie bez sił i czułam nieodpartą chęć na coś słodkiego. Wiesz… Taką, że jesteś w stanie zjeść nawet coś, czego nie lubisz, byleby tylko było słodkie! Przypomniałam sobie wtedy, że istnieje coś takiego, jak ciastko z mikrofalówki… Co prawda miałam w pamięci ciacho, które kupił kiedyś TT i nie byłam do końca przekonana do tego pomysłu, ale w końcu ochota na słodycze wygrała. Odpaliłam wujka Google i zapytałam go o to, jak robi się domowe ciastko w mikrofalówce. Podpowiedział mi przepis Ale Meksyk – [KLIKnij TUTAJ], ale nie miałam wszystkich składników. Postanowiłam więc zaryzykować i przerobiłam nieco recepturę – ciacho okazało się strzałem w 10!   CIACHO Z MIKROFALI SKŁADNIKI:    2 łyżki mąki; 1 łyżka cukru; 1 łyżka kakao; pół łyżeczki proszku do pieczenia; szczypta soli; 1 jajo; 1 łyżka oliwy; 2 łyżki jogurtu naturalnego. Suche składniki wsypujemy do dużego kubka i mieszamy. Dodajemy jajo i łączymy składniki w jednolitą masę, następnie dolewamy oliwy i jogurtu, szybko i energicznie mieszamy i wstawiamy do mikrofalówki ustawionej na ok. 1,5 minuty na 900 stopni. I… GOTOWE! Wyjmujemy i posypujemy wiórkami kokosowymi. Zajadamy na ciepło prosto z kubka lub wyjmujemy na talerz. Ja dodałam jeszcze konfiturę wiśniową mojej teściowej i… Zjadłam całą porcję! Odłożyłam co prawda mężowi, małe łapki chciały podebrać ciacho jak robiłam zdjęcia, a w końcu i tak

antoonovka

Jeszcze karmisz?! – cięte i zabawne riposty czytelniczek

Na początku roku wraz z koszulove.com organizowałam konkurs, w którym trzeba było podać najciekawszą/najśmieszniejszą/najfajniejszą ripostę na pytanie: „Jeszcze karmisz!?”. Wybór był trudny i wiele razy turlałam się ze śmiechu po łóżku, ale ostatecznie nagrodę zgarnęła Anita tekstem: „Jeszcze!? Dopiero zaczęłam!„. Obiecałam wtedy opublikować pozostałe komentarze i tak o to powstał zbiór najlepszych ripost, które możemy zaserwować w odpowiedzi na ulubione pytanie matek długokarmiących. Jeszcze karmisz?!   „Nie, wydaje ci sie… Ja tylko wietrzę cycki.” – Kinga „Mam taką moc, a bohater z super mocny nie rezygnuje.” – Lidia „Nie, nie karmię. Pozwalam żeby zdobywał/-a jedzenie sam/-a” – Patrycja „Tak. Skończę jak mały poprosi o mleko do kawy.” – Paulina „Nie, ja w ten sposób podtrzymuje go przy życiu.” – Ula „Taa… Fotosynteza jednak sprawy nie załatwia.” – Renata „A na co ci to wygląda na odsysanie tłuszczu?” – Agnieszka „A co głodna jesteś?” – Dorota „Karmię, noszę, śpię z nim, głaszczę – i tak przez lat osiemnaście.” – Paulina „Nic Ci do tego, nie karmie Twojego!” – Klaudia (w miejsce słowa ‚nic’ można wstawić inne, równie pasujące w zależności od potrzeby, okoliczności i natarczywości osoby pytającej) „A chcesz się napić?” – Michalina „Nie, pokazuję wszystkim dookoła swoje wdzięki.” – Agnieszka „Nie, bar mleczny otworzyłam, zapraszam, druga wolna.” – Monia „Jeszcze oddychasz?” – Agata 1. „Taaaak, ale jak trzeba drugą pierś mam wolną.” 2. „Dopiero się rozkręcam, bo do 18-tki

Dzień z życia Czu

ZAPISKI MAMY

Dzień z życia Czu

W kawiarence

ciasteczka dla dzieci minionki rozrabiają

wkawiarence.pl pięć lat… tyle jesteśmy razem. Ja i mój syn. Piękny, chudy jak patyk, wiecznie uśmiechnięty, z oczami niebieskimi jak jeziora plitwickie. I dał mi alternatywę na swoje przyjęcie urodzinowe. Ciasteczka… Artykuł ciasteczka dla dzieci minionki rozrabiają pochodzi z serwisu WKAWIARENCE.PL.

Pierogowa Mama

O wisiadłach, nosidłach oraz o tym dlaczego nie zbawiam świata na siłę.

Jak już nieraz pisałam, nie od razu odnalazłam się w chustowaniu. Wiązać zaczęłam dopiero gdy Julek miał około 4 miesięcy odstraszona całą otoczką ideologiczną wokół noszenia. A jak mówią, nadgorliwość gorsza od faszyzmu. I dobrze mówią. Większość Mam, które zaczyna swoją przygodę z chustowaniem, nagle czuje na swoich barkach ciężar misji uświadomienia wszystkich wkoło, jak złymi rodzicami są pakując swoje dziecko do nosidła nieergonomicznego (potocznie zwanego wisiadłem), lub niesiedzące dziecko do nosidła ergonomicznego. Natomiast nikt nie mówi o tym, że nie wystarczy tylko nosić w chuście by było to prawidłowe noszenie. Trzeba w tej chuście nosić DOBRZE. Szkoła Noszenia Clauwi, której „absolwentką” jestem, kładzie duży nacisk na JAKOŚĆ noszenia, na wyjątkową dbałość o prawidłową pozycję dziecka, odpowiednie dociągnięcie chusty, które tę prawidłową pozycję utrzyma przez cały okres noszenia. I to tyle w teorii. Pięknie by było gdyby ta teoria przekładała się również na praktykę wśród tych, którzy są uczeni i noszą według zasad tej szkoły. Nosiłam 6-tygodniowego Julka w nosidle ergonomicznym, kompletnie wbrew zaleceniom Clauwi, które nie rekomenduje nosideł dla niesiadających dzieci, ze względu na brak możliwości uzyskania w nim odpowiedniej pozycji dziecka, prawidłowego podparcia dla niedojrzałego kręgosłupa – i może teraz z całą swoją wiedzą, którą wyniosłam z Kursu na Doradcę Noszenia, powinnam sobie pluć w brodę, że krzywdziłam swoje dziecko, nieodpowiednio je nosząc, ale absolutnie nic z tych rzeczy. Wybrałam taką metodę noszenia, jaką czułam, że była dla Nas na tamten moment najlepsza. I nawet dzisiaj, będąc „doedukowana” kursem, wciąż uważam, że lepszy ergonomik dla niesiadającego, niż źle zawiązana chusta. I z wielkim żalem to przyznaję, że zdecydowanie za mało jest Mam, które decydują się na naukę wiązania u przeszkolonego Doradcy. Uczą się z internetu, z instrukcji dołączanych do chust tkanych, od koleżanek, które wiedzą, że dzwoni, ale nie do końca wiedzą w, którym kościele i niestety często gęsto, z takich „nauk” wychodzą wiązania o niskiej jakości. Ale mamy są dumne, bo noszą w chuście i są już dużo bardziej świadome i lepsze od tych wszystkich patałachów co pakują te biedne niemowlaczki do wisiadeł, w których wiszą jak w stringach. Często wylewają swoje żale, ile to wisiadeł spotkały na mieście, albo co gorsza chwalą się, że uświadomiły takiego „głuptaska” i na szczęście wszedł już na światłą drogę chustowania. Owszem, część Rodziców używa wisiadeł, ze zwykłego braku świadomości, ale w dzisiejszych czasach, w dobie internetu jak najbardziej są zdolni do tego, by sami dokształcić się w temacie prawidłowego noszenia – nie potrzebują do tego obcych osób, które pakują im się z butami i podważają ich kompetencje jako Rodziców – my, jako chustomamy, najlepszą reklamę chustowaniu, robimy po prostu nosząc. Ale nosząc PRAWIDŁOWO. Z dbałością o tę JAKOŚĆ. Niektórzy Rodzice, mogą też używać wisiadeł będąc świadomym, że jest to nie do końca odpowiednie dla Dziecka – i mają do tego prawo! Mają prawo do swoich wolnych decyzji rodzicielskich. Nie nam to oceniać i nie nam to komentować, bo nie wiemy co tę ich decyzję o noszeniu w wisiadle spowodowało. Zamiast zbawiać świat na siłę, przyjrzyjmy się może jakości własnych wiązań, by to one broniły same siebie i propagowały ideę chustonoszenia. Szkoda, że tak piękna idea jak noszenie Dzieci staje się narzędziem walk, kłótni, licytacji, która jest lepszą matką, a, która gorszą. Festiwal oceniania, drwin, komentowania bez cienia empatii – chustoświecie, dokąd zmierzasz? Mamy! Korzystajcie z pomocy Doradców, to Wam tylko pomoże, ułatwi zadbać właśnie o tę JAKOŚĆ, by Wam droga chustonoszenia lekką i przyjemną była!

antoonovka

Karmienie piersią starszaka w miejscach publicznych.

W ubiegłym roku pisałam o swobodnym karmieniu w przestrzeni publicznej, ale wtedy na stanie miałam ośmiomiesięcznego niemowlaka, a nie tak jak dzisiaj – wkrótce dwuletnią pannicę. Czy coś się zmieniło w moim podejściu do publicznego karmienia, czy ono teraz wygląda inaczej i jak radzę sobie z karmieniem na żądanie starszaka*?   W życiu każdego starszaka przychodzi czas niezdecydowania. Chciałoby się w jednym czasie jeść z obu piersi naraz, bawić się, biegać i do tego wszystkiego jeszcze coś opowiadać. Zaś każda mama wie, że tych czynności nie da się połączyć, ale dziecko i tak będzie próbować. Skutkiem tych prób jest matka w negliżu i dziecko, które podczas jednego karmienia pierś zmienia tysiąc i jeden razy, a w międzyczasie bawi się, śpiewa i tańczy. W pewnym wieku nie ma też mowy, o tym, że to mama decyduje, z której piersi je dziecko – najlepiej, kiedy obie są na wierzchu i można ciumkać raz z jednej, raz z drugiej ile się chce.  I o ile w zaciszu domowym jesteśmy w stanie na coś takiego pozwolić, problem pojawia się w miejscach publicznych. Cytując Fredrę: „Wolnoć Tomku w swoim domku.”, karmienie starszaka w pieleszach domowych może przybierać różne formy i naprawdę sytuacja opisana wyżej to moja codzienność. No, może ciut przerysowana, ale jednak tak to wygląda naprawdę. Przedziwne pozycje dodane w gratisie. Oczywistym jest, że nie powtórzę takiej sytuacji na placu zabaw czy w