Pierogowa Mama
I obyś Matko, żadnego błędu nie popełniła.
Żyjemy w dobie świadomego rodzicielstwa. Cieszy mnie to. Naprawdę. Cieszy mnie dostęp do wiedzy o, której moja mama i Babcia mogły tylko pomarzyć. Cieszy mnie, że mamy już badania naukowe potwierdzające rolę więzi Dziecka z matką, że mamy te wszystkie artykuły i grupy, które często pomagają nam sobie odpuścić, wyluzować, spuścić z tonu. Lecz z drugiej strony mówią, że niewiedza to błogosławieństwo – i mam wrażenie, że w czasach świadomego macierzyństwa to 100% prawdy, bo wszystkie te badania i naukowe artykuły sprowadzają czasem tylko to Nasze rodzicielstwo do wielkiego zlepku błędów. Błędów, które oczywiście kosztują nasze Dzieci co najmniej ich zdrowie psychiczne. Mało tego, że my popełniamy błędy to popełniając je, uruchamiamy machinę, która sprawia, że Nasze dzieci też będą je popełniać. Będą niezdatnymi członkami społeczeństwa, niezdolnymi do miłości i akceptacji własnego potomstwa (bez kitu taki artykuł ostatnio czytałam). I to się nazywa presja nie? W tych artykułach nie ma miejsca na błędy, na wyciąganie wniosków z nich. Krzyknęłaś? Uderzyłaś? To koniec! Złamana psychika i jesteś dewiantem i na takiego samego dewianta wyrośnie Twoje dziecko. A na pocieszenie od znajomej Mamy, której przyszłaś wypłakać się w ramię, usłyszysz, że brak Ci myślenia perspektywicznego. Przecież to do przewidzenia było! Nie popieram ani krzyków ani bicia, ale popieram dawanie sobie prawa do błędów. Do tego, że czasem się trzeba rozsypać i pozbierać na nowo. Możesz chcieć się poddać, krzyczeć i płakać. Nie ma żadnego show must go on. To jest życie. I ja już to kiedyś pisałam – nie ma znaczenia Twój błąd, nie możesz zranić swojego dziecka kochając je, nawet kochając na jakiś swój własny autorski sposób, znaczenie ma to, że spróbujesz ten błąd naprawić. Tylko nie łapcie mnie za słówka, nie mówię tu o jakichś skrajnych przypadkach przemocy psychicznej i fizycznej i o przyuczaniu dziecka od małego, że na miłość sobie musi zasłużyć. Wiele z tej presji nakładamy na siebie same, stawiając sobie chore poprzeczki, wymagania i frustrując się gdy nie jesteśmy w stanie ich sięgnąć. Odpuszczamy swoim rozbrykanym dzieciom, krytykującym krewnym, niewspierającym partnerom, a sobie samym nie potrafimy. Czasem świat Matek to świat czarno-biały. Jesteś dobra albo zła. Jeżeli masz tego farta, że stosujesz metodę wychowawczą, która została gdzieś opisana i pozytywnie zaopiniowana, to masz szansę przetrwać, jeśli nie to Cię zjedzą. Zakrzyczą. Często są na tyle łaskawe, że akceptują Twoje zachowanie, choć one same by tak nie postąpiły, co podkreślają wielokrotnie, ale stop, przepraszam, czy ktoś tu gdzieś kogoś prosił o jakąkolwiek akceptację? Mam wrażenie, że nasze pokolenie zostało tak wychowane, byśmy naszym zachowaniem wiecznie zadowalali innych, ale nigdzie już nie było mowy o tym, by być zadowolonym z siebie. Tak naprawdę nie jest mi trudno z mikro człowiekiem, który czegoś ode mnie chce przez 12 godzin na dobę (noce przesypia na szczęście :D) trudno jest mi z presją. Z presją starszego pokolenia, presją otoczenia. Tym, że zmęczona słuchaniem czego oni wszyscy ode mnie chcą, nie jestem w stanie usłyszeć tego najważniejszego – co mówi moje Dziecko, co mówi moje serce. Bycie matką to jak życie na bardzo wysokim stołku. Bez przerwy ktoś patrzy. Ogólnie odnoszę wrażenie, że kobiety przechodzą ocenę otoczenia ze wszystkich możliwych perspektyw. Jako kobieta i osoba jestem oceniana przez pryzmat tego, że pokazuję ciało na Instagramie, jako partnerka i gospodyni przez pryzmat bałaganu w domu i niewyprasowanych kurteczek mojego Dziecka, jako przyszła żona przez pryzmat tego na jak wiele pozwalam przyszłemu małżonkowi i tego, że biedaczek nie ma na stole trzydaniowego obiadu po powrocie do pracy, a ja wolę sportowe szorty zamiast seksownej bielizny. I to nie jest tak, że oceniają mnie same osoby zainteresowane, czyli w tym przypadku moje Dziecko czy mój przyszły mąż. Nieee, oceniają mnie wszyscy inni. A najchętniej obce baby z internetu. O mamie, Teściowej i kobietach starszego pokolenia z Rodziny już nie wspominam, bo one ocenianie to mają w życie wpisane Boże, jak mnie to męczy. Z różnych przyczyn ostatnie 2 tygodnie spędzamy z Julkiem głównie w domu (wyjąwszy ostatni tydzień świąteczny) o matko jak mi dobrze. Jaki spokój. Nikt nie ma nic do powiedzenia na temat mój, ani mojego dziecka. Nie muszę słuchać na temat tego jak się zachowuje, albo jak się nie zachowuje. Czasem zadzwoni telefon i wtedy z przerażeniem patrzę na wyświetlacz, ale szczęśliwie to najczęściej telemarketer. We własnym domu jedyne co muszę dostosowywać to swój tyłek do fotela. I spędzam czas z jedyną osobą na tym świecie, która nie ma wobec mnie żadnych oczekiwań. Nie muszę spełniać żadnych jego kryteriów. Ostatnio myślałam, że chciałabym jak to mówią, pierdolnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady czy na inną bezludną wyspę, nie musiałabym jej sprzątać, dziecko mogłoby biegać nago w niewyprasowanej odzieży, pranie by się też ograniczyło, jedzenie prosto z natury więc odpada już problem eko i bio, a nie tego okropnego łososia hodowlanego z Lidla co ma tyle rtęci ile wszystkie wycofane przez Unię szklane termometry. Jakie to wszystko byłoby proste gdyby wszyscy po prostu zamknęli papę i się nie odzywali niepytani o zdanie. Gdybym miała dostać grosik za każdym razem gdy otrzymałam radę o którą nie prosiłam, albo opinię o którą nie prosiłam, od momentu gdy zostałam matką, to zaprawdę byłabym już milionerką. A to ledwie 19 miesięcy. Co jest takiego magicznego w byciu Rodzicem, że uruchamiamy całe to gadanie? Że zawsze jest ktoś komu się wydaje, że jest mądrzejszy i wie lepiej co dobre nie tylko dla Twojego Dziecka ale ba, dla Ciebie i całej Twojej rodziny. Gdy Julek był malutki natknęłam się kiedyś w sieci na bodziaka z napisem „Moja Mama nie potrzebuje Twoich rad” – wtedy się roześmiałam i pomyślałam, że przecież nie może być aż tak źle. Może P.S Jak się natkniecie na jakąś nie za drogą bezludną wyspę to dajcie cynk!