antoonovka

Jak zapakować prezenty? Co kupić mężowi i dwulatce? Moje propozycje i gotowe nadruki do pobrania.

Nasze prezenty zapakowane, ale domyślam się, że ta przyjemność jeszcze przed Tobą. Pisząc przyjemność wcale nie ironizuję – ja naprawdę uwielbiam to robić! Dzisiaj przygotowałam dla Ciebie kilka inspiracji prosto spod naszej choinki oraz kilka plików do pobrania, dzięki którym podpisy na tegorocznych prezentach będą inne niż zwykle.

antoonovka

Kurczak na antybiotykach? 

Jesz drób? Na dodatek podajesz go dziecku i męczą Cię wyrzuty sumienia? Mnie też męczyły, bo Antonina jest miłośnikiem kurczaka, my z resztą też. Jest smaczny, prosty i szybki w przygotowaniu, no i tani. Nic dziwnego, że jest częstym gościem na talerzach wielu Polaków, w tym również naszych. Ale co z tymi antybiotykami, hormonami wzrostu i innym świństwem, którym faszerowany jest drób? Dwa tygodnie temu uczestniczyłam w fantastycznych warsztatach – Drób na Świątecznym, Stole organizowanych przez Krajową Radę Drobiarstwa. Zazwyczaj nie opisuję tutaj takich wydarzeń, ale spędziłam przemiły dzień, a dodatkowo poznałam kilka ciekawych, kulinarnych sztuczek i dowiedziałam się rzeczy, które całkowicie zmieniły  moje podejście do drobiu. Jeżeli miałaś kiedykolwiek wyrzuty sumienia ze względu na obecność w Twojej lub diecie Twojego dziecka  drobiu, mam dla Ciebie dobrą wiadomość! Ale o tym w dalszej części wpisu. No i przetestowałam jeden z przepisów w domu z okazji odwiedzin taty TT, oczywiście przepis również zamierzam Ci zdradzić – mam nadzieję, że nie dostanę po uszach, iż dzielę się tą sekretną wiedzą ;). Co prawda byłam tak stęskniona za mym mężem, że z tej miłości i zakochania przesoliłam kurczaka i pieczarki, na szczęście jabłkowy chutney wyrównał smak i całe danie pomimo kilku błędów wyszło pyszne. Nie omieszkam oczywiście wspomnieć, co zrobiłam nie tak, w końcu najlepiej uczyć się na błędach. Cudzych błędach.

antoonovka

Współspanie. Dzisiaj zapraszam Cię do naszego łóżka!

Opowiem Ci dzisiaj naszą historię o leniwych porankach i nocach spokojnych, o rodzinnym łożu nie tylko małżeńskim i słodkim uśmiechu, który budzi nas o poranku. O samodzielności i ufności, a zarazem ogromnej bliskości budowanej wspólnie przez ostatnie dwa lata. Współspanie – opowiem Ci dzisiaj naszą historię i zaproszę na śniadanie do… łóżka!   Najpierw byłam najmądrzejsza, bo ja zawsze wiedziałam lepiej. No dobra, dopóki nie zostałam matką i życie nie zweryfikowało mojego podejścia, bo okazało się, że moje „na pewno”, nie jest wcale takie pewne. Dziecko na początku miało spać w swoim łóżeczku i w swojej pościeli. Kupiłam dwa komplety nie słuchając, że co najmniej do drugiego roku życia raczej mi się nie przydadzą – przecież wiedziałam lepiej, helloł! I tak oto z codziennego odkładania do łóżeczka zrobiło się wspólne spanie, a z samodzielnego zasypiania, usypianie przy piersi, w tuli lub na rękach. Jak się czuję z tym, że moja ponad dwuletnia pannica wciąż zasypia wtulona we mnie, a czasami nawet noszona na rękach „jak dzidzi”? Wspaniale! Ale, żeby to poczuć i przestać narzekać, musiałam zrozumieć kilka ważnych kwestii. Zaufaj intuicji, ona prawdę ci powie. Jeszcze w ciąży uważałam, że metoda wypłakiwania się (3-5-7) jest świetnym sposobem na nauczenie niemowlaka samodzielnego zasypiania oraz, że jest to sposób na wolne wieczory. Nie widziałam nic  złego w przerażeniu w oczach teściowej (notabene wychowała czworo dzieci), kiedy mądrzyłam Artykuł Współspanie. Dzisiaj zapraszam Cię do naszego łóżka! pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Nasz kalendarz adwentowy – zawartość i wykonanie.

Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że samodzielnie zrobię kalendarz adwentowy, a tu taki psikus – zrobiłam i do tego chcę Ci go pokazać. Pewnego dnia, całkiem spontanicznie stwierdziłam, że Tosia jest już na tyle duża, że będzie miała frajdę z codziennych niespodzianek. Zaczęłam zastanawiać się, co do niego włożyć i jak go wykonać. Początkowo myślałam o małych figurkach, które Młoda uwielbia, ale ceny trochę mnie odstraszyły, więc postanowiłam postawić na dobrze nam wszystkim znaną klasykę… Pamiętam jak mama każdego roku kupowała mi kalendarz adwentowy. Ten w kształcie prostokąta, z okienkami i paskudnymi czekoladkami, które były przecież najlepsze pod słońcem. Trochę przeraża mnie, że przed chwilą ja byłam taką małą dziewczynką, a teraz jestem Matką ponad dwuletniej pannicy, która w tym roku po raz pierwszy będzie oczekiwać na Święta z własnym kalendarzem adwentowym… Przejdźmy do meritum – jaka jest zawartość naszego kalendarza? Do tegorocznego kalendarza adwentowego włożyłam… Słodycze, po prostu, zwykłe, kupne, sklepowe słodycze. Wracałam z firmy, wstąpiłam do Dronki po kilka rzeczy i stwierdziłam, że zrobię Młodej kalendarz. Początkowo miał być niespodzianką, ale nie wyrobiłam się i kończyłyśmy go wspólnie bawiąc się przy tym wyśmienicie. Z Tośki rośnie pomocnik pierwsza klasa.

antoonovka

Trzy lata temu…

O tej porze siedzieli w autobusie jadąc na urodziny jej cioci. Pamięta ten dzień jak żaden inny, z każdym, najdrobniejszym szczegółem. Jak zawsze przyjęcie było huczne, mnóstwo gości, stoły uginały się od pysznego jedzenia, a atmosfera, którą roztaczała wokół siebie jej ciocia zawsze była magiczna. Nie miała humoru i nieudolnie starała się to ukryć, na dodatek bolał ją brzuch. Uśmiechała się i starała zachować pozory popijając wytrawne, czerwone wino, którego tak nie lubiła. Tego dnia mieli też drugą imprezę urodzinową, więc po torcie pożegnali się z gośćmi, zostawili starszyznę świętującą i złapali kolejny autobus. Po drodze wstąpili do sklepu dokupując jeszcze wysokoprocentowe trunki. Złożyli jubilatowi życzenia i swoje kroki skierowali na balkon. Wtedy ona przycupnęła w dobrze jej znanym miejscu, w mieszkaniu u kumpla, odpaliła papierosa i przez kuchenne okno poprosiła, żeby nalali jej tego wina, co przyniosła. Ulubionego, różowego – Ale do pełna – zaznaczyła. Zaciągnęła się żółtym camelem, odetchnęła i powiedziała do znajomych: – To może być moje ostatnie wino przez najbliższy rok. Zdziwieni zapytali dlaczego. Jej kieliszek był już wtedy w połowie pusty. Opowiedziała co stało się ubiegłej nocy. Wszystko będzie dobrze mówili i pocieszali. Śmiali się, że przecież to niemożliwe, ludzie starają się latami, a ona śmiała się razem z nimi. Przez łzy. Butelkę wina wypiła na trzy kieliszki, wciąż pozostając na balkonie, był koniec listopada. Oni pewnie nie pamiętają, ale Artykuł Trzy lata temu… pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Bułeczki dla zabieganych – przepis na domowe pieczywo.

Nie mogłam pozostać obojętna na prośby o przepis na bułeczki, których zdjęcie umieściłam dzisiaj na Instagramie. Bułeczki dla zabieganych, bo o nich mowa są ekspresowe, proste w przyrządzeniu i naprawdę smaczne. No i co najważniejsze – robi się je wieczorem, a piecze dopiero rano. Dzięki temu przy niewielkim nakładzie pracy można mieć rano świeże i pyszne pieczywo. Ponad dwa lata temu spełniłam jedno ze swoich marzeń i do naszej rodziny dołączył Thermomix. Wielbiłam, uwielbiałam, wykorzystywałam, a po przeprowadzce pracował niemal codziennie. Myślałam, że robię w nim sporo rzeczy, ale jak bardzo się myliłam przekonałam się dopiero po dołączeniu do facebookowej grupy. Tam też znalazłam przepis na bułeczki dla zabieganych, a kiedy przez moją tablicę przewinęło się kilkanaście zdjęć i opisów jakie to one nie są proste, a jakie smaczne postanowiłam w końcu spróbować. Okazały się strzałem w dziesiątkę. Po dodaniu większej ilości drożdży przypominają bardziej ciabatę, kiedy dodamy mniej smakują jak zwykłe bułki (tylko bez spulchniaczy ;)). Namówiłam? To do dzieła! Poniżej znajdziesz przepis w dwóch wersjach – dla posiadaczy Thermomix’a i dla tych, którzy tego sprzętu w domu nie mają. BUŁECZKI DLA ZABIEGANYCH SKŁADNIKI: 450 g mąki (na razie używałam zwykłej pszennej, uniwersalnej typ 480, ale mam zamiar eksperymentować); 250 ml wody; 10 g świeżych drożdży lub od 4 do 8 g suchych; 1 łyżka oleju;  2 łyżeczki soli; 1 łyżeczka cukru płatki owsiane, Artykuł Bułeczki dla zabieganych – przepis na domowe pieczywo. pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Prezenty na Święta

Święta to wspaniały czas. Kojarzy mi się ze świątecznymi melodiami, pastorałkami, kolędami, zapachem przyprawy korzennej, krzątającą się w kuchni Babcią i  wyjątkowym smakiem czerwonego barszczu, który nigdy nie smakuje tak jak w Wigilię, kiedy robi go na specjalnym zakwasie. Święta to też czas obdarowywania najbliższych. Jedni uwielbiają wymyślać prezenty na Święta i biegać po sklepach w świątecznym pędzie, pozostali traktują to jak obowiązek, który po prostu trzeba odbębnić… Nieważne, w której grupie jesteś – ten wpis może Cię zainteresować. Z  jednej strony jestem w gronie tych, którzy uwielbiają wymyślać prezenty, kochają je pakować  i obdarowywać innych, z drugiej wymyślanie czegoś na siłę niekoniecznie znając preferencje obdarowywanego jest po prostu… Słabe? I znowu po wigilijnej wieczerzy w niejednym polskim domu zacznie się festiwal sztucznej radości z kolejnej figurki czy innego niezbędnego kurzołapa, który kupiła Ciocia Hela, tego fluorescencyjnego szalika od szalonej kuzynki czy kolejnej pary skarpetek. A dla Taty nieśmiertelny krawat przecież, to nic, że nie nosi – niech ma, a co! Znowu rodzinny budżet uszczupli się o kilka stówek wydanych na prezenty, które w większości rzucone zostaną w kąt i zapomniane jeszcze przed nadejściem Nowego Roku. A ilu ludzi na ten cel kredyt weźmie i spłacać będzie do następnych świąt – firmy oferujące chwilówki prężnie reklamują się już od początku listopada… Przykre to, ale prawdziwe. A teraz zastanów się czy nie chciałabyś otrzymać tylko jednego Artykuł Prezenty na Święta pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Ankieta dla czytelników Antoonóvki

Przyszedł czas i na mnie. Pracuję nad zmianami nad blogiem i potrzebuję Twojej opinii. Poza tym wiesz o mnie tak dużo, a ja? A ja o Tobie nie wiem prawie nic. Koniecznie trzeba to zmienić!

antoonovka

Surówka jak z chińczyka według przepisu dziadka Antoniny

Mam ochotę głośno krzyczeć #omnomnom i ozłocić dziadka Tosi za ten przepis. Cztery osoby, dwa dni i surówka jak z chińczyka zniknęła, po prostu zniknęła w naszych brzuchach. Wszyscy uwielbiamy surówki dodawane w restauracjach i barach chińskich, a dziadek Antoniny metodą prób i błędów w końcu uzyskał idealny przepis na zalewę, który sprawia, że surówka smakuje jak z najlepszego chińczyka!  SURÓWKA „JAK Z CHIŃCZYKA” SKŁADNIKI: ok. 1000 – 1200g. kapusty 3/4 szklanki cukru 1 szklanka oleju rzepakowego 0,5 szklanki octu jabłkowego 0,5 szklanki octu zwykłego 1 duża marchewka 0,5 jabłka 2 – 3 ząbki czosnku 1 łyżeczka soli Na początku podpowiem, że każdego roku pod koniec października można na targach i giełdach kupić szatkowaną kapustę przeznaczoną do kiszenia, która idealnie nadaje się do surówki – ale spokojnie, samemu też można poszatkować, więc publikacja przepisu w listopadzie nie oznacza braku towaru :D. To co, co dzieła? Olej, cukier oraz dwa rodzaje octu doprowadzamy do wrzenia i odstawiamy na 2 -3 minuty. W międzyczasie, jeżeli nie mamy poszatkowanej kapusty to dokładnie ją myjemy i bardzo cienko szatkujemy, a jabłko i marchew ścieramy na tarce z grubymi oczkami. Czosnek przeciskamy przez praskę i dokładnie mieszamy z kapustą, marchewką i jabłkiem. Wszystko zalewamy lekko ostudzoną mieszanką i dokładnie mieszamy. Odstawiamy do ostygnięcia i chowamy do lodówki. Teoretycznie ma trochę postać i się przegryźć, w praktyce pierwszego dnia w ciągu Artykuł Surówka jak z chińczyka według przepisu dziadka Antoniny pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Czy dziecko może wchodzić do kuchni?

Jakkolwiek absurdalnie nie brzmiałoby pytanie postawione w tytule daje ono trochę do myślenia. Bo gorące, bo poparzyć się można, bo dzieci w kuchni mają  po prostu nie przeszkadzać. Więc, kiedy Antosia u swojej prababci chciała dotknąć kurka od piekarnika moja Babcia powiedziała: „A wiesz… Znałam taką dziewczynkę, która miała absolutny zakaz wstępu do kuchni, nawet progu nie przekraczała.”. Na mojej twarzy malowało się w tamtej chwili zdziwienie i niedowierzanie oraz próba wyobrażenia sobie postawienia przed Antoniną zakazu przekraczania progu kuchni. W ogóle nie lubię słowa zakaz, nie używam go ani nie stosuję. Wolę stawiać granice, w końcu wychowanie w duchu bliskości nie opiera się na zakazach, a właśnie na odpowiedzialnym stawianiu granic. I takie granice stawiam również w kuchni – Tośka aktywnie uczestniczy w przygotowywaniu posiłków, ale pewnych rzeczy jeszcze nie robi. Nie kroi ostrym nożem czy nie miesza samodzielnie gotującej się zupy. No dobra, to jak to jest z tym wchodzeniem do kuchni? Uważam, że dzieci nie tylko mogą wchodzić do kuchni, ale powinny to robić.

antoonovka

Świat wirtualnie – idealny, a na końcu mały test.

Zacznijmy od tego, że nie jestem idealna w absolutnie żadnym calu. Jestem normalna. Jak każda z nas zmagam się z problemami dnia codziennego, mam swoje troski i zmartwienia, o których nie mówię, bo to jest tylko internet, który uwielbia karmić się ludzką tragedią, a przecież to nie moja droga.  Mam też radości, które chowam tylko dla siebie i mnóstwo zdjęć uwielbianych, które nigdy nie pojawią się na wirtualnych kartkach bloga. Bo to zdjęcia tylko nasze, takie których nie chcę pokazywać, za to chcę do nich wracać wiedząc, że nikt poza naszą rodziną ich nie zna i nigdy nie pozna. I cellulit mam, którego nienawidzę, 10 nadprogramowych kilogramów przytulonych w ostatnim półroczu, a od pewnego czasu znowu jem bez opamiętania. Słodycze są moją codziennością, te same słodycze, których udało mi się pozbyć wróciły. I tak obiecuję, że od jutra, a jutro tylko kolejny kilogram mi dochodzi. Wrzucam ładne zdjęcia, bo nie mam ochoty pokazywać swoich wad. Jeżeli łudzisz się, że po przytyciu 30 kg i zrzuceniu 40, a później znowu przybraniu 10,  z niewielką aktywnością fizyczną mogę poszczycić się jędrnym udkiem i zgrabną pupą to się mylisz. Nie lubię swojego ciała w obecnej formie i z liczbą rozstępów zdobiących moje nogi. To, co mi nie odpowiada na razie ukrywam, staram się wrócić do zdrowszego trybu życia i może w końcu uda mi się wypracować nawyk ćwiczeń, bo na razie Artykuł Świat wirtualnie – idealny, a na końcu mały test. pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Ciasto dyniowe z purée z dyni z lukrem pomarańczowym

Tegoroczna jesień w naszym domu pachnie przetworami z dyni i korzennym ciastem dyniowym. Idealnym do gorącej herbaty na długie, jesienne wieczory. Duża blacha zapewni zapas ciasta na niedzielny zjazd rodzinny, wystarczy dla gości i dla sąsiadów – no chyba, że w Twoim domu są same łakomczuchy, wtedy ciacho zniknie w mig. Zapraszam dzisiaj na ciasto dyniowe z purre z dyni muśnięte pomarańczowym lukrem. Pychotka!   CIASTO DYNIOWE  SKŁADNIKI:   Ok. 450 g purée z dyni; 3 szklanki mąki; 1 szklanka cukru; 1 szklanka oliwy; 4 jaja; 2 łyżeczki sody; 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia; skórka otarta z dwóch pomarańczy; pół łyżeczki kardamonu; pół łyżeczki suszonego imbiru; 2 czubate łyżeczki cynamonu; Pomarańcze dokładnie myjemy, wyparzamy i osuszamy. Dopiero po tych zabiegach ścieramy skórkę na najmniejszych oczkach tarki. Odstawiamy na bok i rozgrzewamy piekarnik do  180 °C. Dużą blachę (ja mam 35 x 26 cm) smarujemy masłem i wykładamy pergaminem. Cukier ucieramy z oliwą na gładką masę, następnie ciągle ucierając dodajemy po jednym jajku. Purée z dyni mieszamy z otartą skórką pomarańczową i dodajemy do ciągle ucieranej masy. Mąkę, sodę, proszek do pieczenia i wszystkie przyprawy dokładnie mieszamy i dodajemy do masy z jajek i dyniowego purée. Wszystkie składniki mieszamy do uzyskania jednolitej masy, przelewamy do formy i pieczemy ok 50 – 60 min.   POMARAŃCZOWY LUKIER SKŁADNIKI:   pół szklanki cukru pudru sok z pomarańczy Cukier mieszamy Artykuł Ciasto dyniowe z purée z dyni z lukrem pomarańczowym pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Purée z dyni – jak je zrobić i przechowywać?

Do tej pory podchodziłam do dyni z rezerwą. Owszem, zrobiłam kiedyś całkiem niezłą zupę, ale nie była rewelacyjna. I jeszcze to obieranie, zdecydowanie się wtedy nie zaprzyjaźniłyśmy. Dopiero w tym roku tak naprawdę ją odkryłam, jej walory smakowe i prostotę przygotowywanych z niej dań. Podstawą wielu dyniowych przepisów jej purée z dyni, które jest dziecinnie proste w przygotowaniu, dzisiaj pokażę jak zrobić je na 3 różne sposoby. Będąc na farmie dyń przywiozłam do domu trzy okazy. Jeden czeka jeszcze na obróbkę, pozostałe wylądowały już w naszych brzuchach, ale wcześniej zostały przerobione na purée. Do jego przygotowania potrzebujemy oczywiście dyni. Ja do przygotowania purée użyłam dyni olbrzymiej i przygotowałam z niej kilogramowe porcje, które następnie sprytnie i szybko przerobiłam na kremowe purée. Poza dynią przyda nam się ostra obieraczka, jeszcze ostrzejszy, duży nóż, piekarnik rozgrzany do 200 °C, garnek i woda. No i trzeba uważać na palce, TT chciał mi pomóc, ale po tym jak prawie odciął sobie palucha postanowiłam, że ze względu na swoją hemofobię jestem dużo ostrożniejsza podczas krojenia i obierania, więc przejęłam tę najmniej przyjemną część przygotowania.  Z kilograma dyni wychodzi od 700 g aż do 900 g purée. PURÈE Z PIECZONEJ DYNI Tutaj mamy dwie możliwości – albo kroimy dynię w kawałki o grubości ok. 2 centymetrów i zapiekamy ze skórką, która później bardzo łatwo odchodzi (podobno, bo ja wybieram wersję z obieraniem) albo Artykuł Purée z dyni – jak je zrobić i przechowywać? pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Farma dyń w Powsinie

Jesień – czas, w którym wyciągamy z szaf cieplejsze ubrania, bluzy, a czasami nawet czapki. Jesień to krótsze dni, ale to też piękne kolory i dynie! No właśnie, dynie. A jak dynie to farma dyń. W ubiegłym roku nie udało mi się odwiedzić takiej farmy, dlatego w tym dzwoniłam już na początku września, aby dowiedzieć się od kiedy można przyjeżdżać. Tak oto w pierwszy weekend października stawiliśmy się całą rodzinką na farmie dyń w Warszawskim Powsinie. Wiele z Was pytało czy warto. Warto? Spędzić czas z rodziną, na świeżym powietrzu i zapewnić dziecku dziką frajdę? Jasne, że warto! Dzisiaj opowiem Ci o farmie dyń w warszawskim Powsinie i zacznę od dojazdu, który teoretycznie jest mega prosty, a w praktyce musisz mocno zwolnić, żeby nie przejechać wjazdu. Dobrze też jest nie pomylić  stacji benzynowych.

antoonovka

Tajski makaron z łososiem lub kurczakiem „nawinie”

Uwielbiam takie przepisy i wiem, że Ty też je lubisz. Zajmują nie więcej niż 15 minut, są obłędnie pyszne i całkiem zdrowe. Dzisiaj, po kaszotto kolejny błyskawiczny przepis, ale tym razem całkowicie mojego autorstwa. Tajski makaron – mieszanka kilku wyrazistych smaków tworzących razem spójną całość.  Od dawna marzyłam, żeby umieć dobrać składniki tak, aby danie było smaczne, a smaki ze sobą współgrały no i w końcu tego dokonałam! Całkiem przypadkiem, kiedy porządkowaliśmy lodówkę, a mój mąż zrobił zapiekanki,  ja postanowiłam pójść w zdrowszą stronę i zużyć tego żółknącego brokuła, makaron, który następnego dnia musiałabym wyrzucić i łososia pozostałego po sushi z poprzedniego wieczora. Chciałabym żebyś wiedziała, że od dawna poszukuję smaku, który zadowoli moje kubki smakowe. Jest to połączenie słonego, słodyczy, ostrości, kwasku cytryny lub trawy cytrynowej, taka specyficzna mieszanka dla kuchni tajskiej. Ostatnio trafiłam na dwie knajpki, których dania w dużym stopniu spełniały to czego szukam, ale nadal to nie było to. No i w końcu sama wyczarowałam ten smak, na dodatek w bardzo prosty sposób. Proponowana porcja starczy dla dwóch osób. TAJSKI MAKARON „NAWINIE” SKŁADNIKI: pół brokuła kawałek surowego łososia/kurczaka (pół fileta/pół piersi) pół opakowania makaronu ryżowego dwa ząbki czosnku pół szalotki 1 łyżeczka miodu ok. 20ml sosu sojowego 50ml bulionu warzywnego czubata łyżka oleju kokosowego klika kropel ostrego sosu (ja użyłam Piri Piri) Wszystkie składniki przygotowujemy na początku, bo później wszystko dzieje się bardzo Artykuł Tajski makaron z łososiem lub kurczakiem „nawinie” pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Boję się Ciebie matko z sieci.

Internet – źródło wiedzy wśród wysypiska śmieciowych informacji i nic nie wartych artykułów. Jak w takim razie odróżnić ziarno od plew i umiejętnie szukać  w nim informacji? Jak nie popaść w pułapkę łatwości udzielania porad i przez przypadek nie wyrządzić krzywdy komuś po drugiej stronie monitora? Problem narasta, w sieci zdiagnozujesz dzisiaj każdy problem. Internet jest jak czysta kartka – przyjmie wszystko, nieważne czy ktoś się faktycznie zna na tym, co pisze, czy raczej liznął temat piąte przez dziesiąte i w zależności jak go przedstawi zawsze znajdzie grono swoich zwolenników i osób które mu zaufają. Problem najbardziej widać na wszelkiej maści forach i  grupach związanych z rodzicielstwem, gdzie znajdziesz specjalistów od wszystkiego. Nie neguję takich miejsc, ba! Ja uważam, że grupy wsparcia czy fora internetowe to naprawdę ogrom wiedzy i doświadczenia innych ludzi  i sama z wielu korzystam. Tylko jak korzystać z ich dobrodziejstw i się nie pogubić? Przede wszystkim traktować wszystko z dużą dawką rozsądku i nie przyjmować podanych informacji jako złoty i jedyny środek, a z problemami związanymi ze zdrowiem radzę po prostu udać się do specjalisty. Na forach i w grupach wypowiadam się zazwyczaj w dwóch kwestiach – związanych z karmieniem piersią i fotelikami samochodowymi. Czasami dodam coś ze swojego doświadczenia, ale nigdy, przenigdy nie udzielam się, wtedy, kiedy nie jestem czegoś pewna lub wydaje mi się, że wiem, bo wiem, że może mi się Artykuł Boję się Ciebie matko z sieci. pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Tort z pieluch i pieluszkowe ludziki DIY

Po ostatnim tutorialu, w którym pokazywałam Ci  jak wykonać spódniczkę TUTU myślałam, że to był mój ostatni raz z kategorią DIY, a jednak… Dzisiaj obiecane przepisy na mini tort z pieluch i pieluszkowe ludziki. Wkrótce okaże się, że otworzę taki dział na blogu, bo kilka pomysłów chodzi mi jeszcze po głowie.

antoonovka

#CzarnyProtest

Przeczytałam słowa pełne zdziwienia, że nie popieram zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. No nie, nie popieram! Wiesz jak czuje się kobieta, która słyszy słowa „Pani dziecko może mieć wady genetyczne, trzeba poddać się dalszej diagnostyce”? Wiesz co czuje kobieta, która najpierw na takie badania czeka, a później każdy dzień, godzina, minuta są jak wieczność? Co się dzieje w jej głowie? Wiesz? Ja wiem i nikomu, kurwa nikomu tego nie życzę. Nie przekonuj mnie profesorem Chazanem, który obala słowa profesora Dębskiego, bo „ratowanie” wbrew woli kobiety dzieci niezdolnych do życia poza łonem matki, dzieci bez połowy mózgu, z potwornymi wadami genetycznymi jest dla mnie barbarzyństwem, większym barbarzyństwem niż terminacja takiej ciąży i godny pochówek. Jeżeli matka pragnie urodzić śmiertelnie chore dziecko są Fundacje, które dadzą jej wsparcie i ja podziwiam takie kobiety, bo sama nie wiem jak zachowałabym się w takiej sytuacji, czy nie zdecydowałabym się urodzić wierząc pomimo wszystko, że dziecko będzie zdrowe. Nie wiem i Ty też nie wiesz jeżeli tego nie przeżyłaś. A co jeżeli kobieta nie jest wierząca, nie jest na tyle silna psychicznie i nie poradzi sobie z donoszeniem dziecka, które umrze w trakcie ciąży lub tuż po porodzie? Zastanawiałaś się nad tym?! A teraz wyobraź sobie, że ta kobieta nie ma prawa do wykonania inwazyjnej diagnostyki prenatalnej, bo banda fanatyków jej tego zakazała. Bo taka amniopunkcja niesie ze sobą ryzyko poronienia (to, Artykuł #CzarnyProtest pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Prezent na Baby Shower lub z okazji pierwszej wizyty u mamy noworodka.

Czeka Cię pierwsza wizyta u świeżo upieczonej mamy i zakup pierwszego prezentu dla nowo narodzonego maluszka. A może wybierasz się na coraz popularniejszy w naszym kraju Baby Shower i nie wiesz co kupić? Chodź, mam dla Ciebie kilka podpowiedzi, na pewno z którejś skorzystasz. Organizer Beaba Najlepiej z całym wyposażeniem, niestety taki zestaw nie był chwilowo dostępny, kiedy kompletowałam nasz wyprawkowy prezent, dlatego wyposażenie postanowiłam skompletować sama, w skład mojego organizera wchodzą: Termometr kąpielowy Ze względu na doświadczenie własne,  jak dla mnie jest to pozycja obowiązkowa. Pozwolisz, że opowiem Ci historię naszej pierwszej, samodzielnej kąpieli Antosi. Przerażeni, świeżo upieczeni rodzice zainwestowaliśmy w wanienkę na stelażu, sumiennie nalaliśmy ciepłej wody, przygotowaliśmy niezbędne kosmetyki, ubranko, przewijak i  delikatnie rozebraliśmy dziecko. Włożyliśmy do wanienki wyłożonej tetrą i rozpoczął się koncert. W całym tym zamieszaniu, wielkim przejęciu i skrzętnych przygotowaniach do kąpieli, nie wpadliśmy na pomysł, że mikrospkopijna ilość wody w wanience może tak szybko ostygnąć. Brawo my. Moja mama do dzisiaj wypomina mi tę kąpiel i drącą się w wniebogłosy Antoninę, a minęło już przeszło dwa lata. Lampka Na rynku jest wiele różnych lampek dla dzieci, jednak moje serce w całości należy do tych od Beaby. Antosia ma swoją, bezpieczną lampkę Beaba Pixie  i z całego serca ją polecam, jednak znalazłam tańszą alternatywę, która idealnie sprawdzi się u rodziców młodszych dzieci. Automatyczną lampkę wkłada się do kontaktu, a ona po zmroku Artykuł Prezent na Baby Shower lub z okazji pierwszej wizyty u mamy noworodka. pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Scoot&ride czyli hulajnoga i rowerek w jednym.

Każde dziecko jest inne to nie tajemnica. Mojej dwulatce większą radość sprawi auto (mama brum, brum, brum, mama) niż lalka, ale jeżeli odwiedzisz nas i wręczysz jej buty to przebijesz nawet samochody. Ot, buty uwielbia od kołyski. Są jednak rzeczy, które kupujemy naszym dzieciom od lat i od lat niezmiernie wzbudzają w większości pociech zachwyt, hulajnoga i rower zdecydowanie do nich należą. A co jeżeli połączyć te dwie rzeczy w jedną całość? Coś takiego istnieje i nazywa się Scoot&ride. Śmigałam na hulajnodze za dzieciaka, a kiedy kilka lat temu zobaczyłam rowerki biegowe wiedziałam, że jeżeli kiedyś będę miała dziecko, na pewno zainwestuję w taki sprzęt. Wszystko byłoby fajnie, mogłabym kupić Antosi obie te rzeczy, gdyby w domu było dużo miejsca, a co jeżeli musimy pomieścić wszystko w małym mieszkaniu przy okazji nie robiąc z niego składziku dziecięcych zabawek i sprzętów? Chwała temu kto wymyślił Scoot&ride, dzięki któremu dziecko może jeździć na hulajnodze, którą jednym szybkim kliknięciem możemy zamienić w… rowerek biegowy! No właśnie… Jak to jest przeprowadzić się z dużego domu do mieszkania, które ma ledwie ponad 40m2? Serce krzyczy „cudownie”, bo w końcu jesteśmy na „swoim”, ale rozsądek każe przyznać Ci rację, że ciężko zamienić ogromną przestrzeń na dwa niewielkie pokoje, a w zasadzie na sypialnię i salon z aneksem kuchennym. Dużym plusem jest jednak fakt, iż znaleźliśmy mieszkanie wymarzone – nierobione typowo pod Artykuł Scoot&ride czyli hulajnoga i rowerek w jednym. pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

#MyFirst7Jobs – Dlaczego wróciłam do Warszawy?

Długo zastanawiałam się jak ugryźć ten temat. Niby wiedziałam, co mam Ci do powiedzenia, co chcę tym wpisem przekazać, ale nie do końca wiedziałam jak to zrobić. Aż tu pewnego dnia trafiłam na wyzwanie #myFirst7jobs – genialna w swojej prostocie podróż w czasie na podstawie, której opowiem Ci, co było zanim znalazłam się w tym miejscu, w którym jestem obecnie, co wspólnego z tym wszystkim miał zakup fotelika samochodowego i dlaczego wróciłam do Warszawy. No to zaczynamy, oczywiście w kolejności chronologicznej. Myłam okna na budowie osiedla, na którym później zamieszkałam. O tym wspominałam we wpisie o myjce Karcher’a. Może nie rozwinęłam zbytnio wątku „w ciągu dwóch tygodni umyłam więcej okien niż przez całe swoje życie”, ale nieważne. To był szybki zarobek na wakacyjny wyjazd. Dwa tygodnie pucowania okien, zdrapywania farby i betonu z szyb, a później tygodniowa impreza we Władysławowie. To był prosty rachunek, zarobiłam – pojechałam – wydałam. Zbijałam betonowy tynk przy renowacji fortu Sokolnickiego. Kolejne wakacje, kolejna praca sezonowo – fizyczna, bo to zdecydowanie nie było ozdobne malowanie ścian jak niektórzy wyobrażają sobie renowację. Zbijałam betonowy tynk wielkim łomem, zdzierałam białą farbę z ceglanych, zagrzybionych ścian piwnic i fugowałam kominy. Może budowlane doświadczenie  przyda się kiedyś jak kupimy swoje mieszkanie.

antoonovka

Pierwsza noc bez dziecka, historia prawdziwa.

Każda matka będzie musiała lub będzie chciała ją w końcu przeżyć. U mnie był mus, ale i chęć była. Podekscytowanie i zdenerwowanie, miks emocji i wiesz co… W macierzyństwie trochę jak w związku, zdrowo jest czasem porządnie się za sobą stęsknić! Oni dzisiaj jadą. Jadą, jeszcze chwila i pojadą. Ale się cieszę, będzie cudownie! Matko… jak ja się denerwuję.  I ten ścisk w żołądku… – Tylko zadzwońcie jak dojedziecie. I jedźcie ostrożnie! Pojechali. Czy ja dobrze robię? Czy na pewno sobie poradzą? A może nie powinnam się na to decydować… Niee! Będzie fajnie, na pewno będzie fajnie. Dobra, biorę rower i jadę do po ten laktator, przecież jakoś tę noc muszę przeżyć. O jak spokojnie… Nie muszę się nigdzie spieszyć. Jadę sobie po Warszawie, a w domu nikt na mnie nie czeka – jakie to dziwne uczucie! Cholera, te rowery są w beznadziejnym stanie, muszę w przyszłym roku koniecznie kupić sobie własny. No dobra, to jaki jest plan? Może się z kimś spotkam, nad Wisłę pojadę, cholera! Mogłam wziąć książkę… Ulokowałabym się w jakiejś klimatycznej knajpce i poczytała niespiesznie, jak ja dawno nie czytałam czegoś innego niż poradniki i książki o karmieniu piersią. Ała! O matko, ja mam flaka na tylnym kole! Czy to dlatego ten rower tak dziwnie jechał? Gdzie kolejna stacja? 2 kilometry?! No dobra, jedziemy…O i wino bym sobie wzięła!  Zaraz zrobię sobie krzywdę, Artykuł Pierwsza noc bez dziecka, historia prawdziwa. pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Historia jakich wiele, niestety.

Piszecie do mnie codziennie, najczęściej powodem Waszych wiadomości są małe przyrosty. W większości sytuacji kieruję Was do doradców laktacyjnych. Mam wiedzę, ale nie zawszę mogę jej użyć, nie wtedy, kiedy chodzi o zdrowie i dobro Waszych dzieci. Służę radą i wsparciem, ale nie mogę wziąć na siebie odpowiedzialności  za ocenę stanu noworodka czy niemowlęcia na podstawie danych podanych przez internet. Są jednak przypadki, w których poza dodaniem otuchy i przywróceniem wiary w siebie, która tak skutecznie podkopywana bywa przez lekarzy – tych, którzy w teorii stać powinni na straży naszego zdrowia i dbać, o to aby wspierać karmienie naturalne… Są sytuacje, w których po zebraniu krótkiego wywiadu mogę powiedzieć: karmcie się i śpijcie spokojnie, nie ma powodu do niepokoju. A smutna prawda jest taka, że karmienie piersią nie niesie za sobą żadnych korzyści materialnych dla pana doktora/pani doktor, a koncern płaci i konferencje funduje zagraniczne. Smutne to, ale prawdziwe. Smutne to, że państwo wydaje miliony na dofinansowanie mieszanek mlekozastępczych zamiast tę sumę przeznaczyć na dofinansowanie wsparcia laktacyjnego. Koniec moich żali i wyrzutów, państwu się nie opłaca (tzn. opłaca, bo skutki zbyt wczesnego zaprzestania karmienia dzieci piersią są długofalowe i mocno odbijają się na sytuacji ekonomicznej państwa), ale o tym nie wie. A może i wie, ale łatwiej i szybciej jest zarobić mając umowy z wielkimi koncernami, a później z następnymi koncernami produkującymi farmaceutyki i tak Artykuł Historia jakich wiele, niestety. pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Wsparcie laktacyjne na kieleckich porodówkach – WYNIKI ANKIETY cz. I

W marcu 2016 r. stworzyłam ankietę dotyczącą wsparcia laktacyjnego na kieleckich porodówkach w latach 2013-2016 i rozesłałam ją po kieleckich grupach związanych z macierzyństwem. Dzięki Wam w ciągu kilku miesięcy zebrałam ponad 340 odpowiedzi, za które każdej z Was z całego serca ogromnie dziękuję. Dzisiaj przedstawiam wstępne wyniki, których analiza niejednokrotnie przysporzyła mnie o ciarki na całym ciele. Jest źle, a wyniki ankiety jednoznacznie to potwierdzają.  Zapraszam na część pierwszą wyników ankiety dotyczącej wsparcia laktacyjnego na kieleckich porodówkach. To liczby i suche fakty, komentarz pojawi się w raporcie, który opublikuję jak zakończę pełną analizę. W związku z tym, że danych jest bardzo dużo, postanowiłam podzielić je na kilka część. W drugiej części wpisu pojawi się analiza pytań otwartych, a w trzeciej części przeprowadzę analizę porównawczą moich wyników z raportem Najwyższej Izby Kontroli. Na samym końcu zbiorę wszystko w jedną całość i opublikuję raport dotyczący wsparcia laktacyjnego na kieleckich porodówkach. No to zapraszam na część pierwszą:   Szpitale, w których rodziły ankietowane kobiety: Świętokrzyskie Centrum Matki i Noworodka – Prosta 36,6% Szpital Kielecki św. Aleksandra Sp z o.o. – Kościuszki – 28,5% Wojewódzki Szpital Zespolony – Czarnów – 34,9%  Ciąża ankietowanych kobiet była w większości przypadków donoszona (38-42 tc.) – 87,4%, w tym: 38-40 tc. – 45,8% 40-42 tc. – 41,6% 36-38 tc. – 8% poród poniżej 36 tc. dotyczył 4,6% ankietowanych kobiet 41% rodzących kobiet nie miało kontaktu skóra Artykuł Wsparcie laktacyjne na kieleckich porodówkach – WYNIKI ANKIETY cz. I pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Moje wakacyjne HITy! Czyli mój wakacyjny niezbędnik.

Od pewnego czasu ze zbyt dużym natężeniem zamęczałam TT opowieściami jakich to ja odkryć genialnych  nie dokonałam w tym roku, jaki ten i tamten zakup był udany. No normalnie nie mogliśmy wybrać lepiej! Biedny TT co chwilę musiał potakiwać, że tak tak to był kolejny zakupowy strzał w dziesiątkę i kiedy potakiwanie weszło mu już w nawyk słysząc po raz setny raz, że ten kocyk taki fajny i praktyczny i ładny jeszcze do tego, wpadłam na pomysł, że zamiast zamęczać chłopa podzielę się tym wszystkim z Tobą – to zdecydowanie lepszy pomysł, aby stworzyć wakacyjne HITy, prawda? HIT ABSOLUTNY, który poleciłam już swoim mamom, wszystkim ciociom i koleżankom to… (reszta spisana w kolejności losowej). Balsam 10w1 BIELENDA   Dostałam go od znajomej na urodziny i leżał w szafce, aż nadeszły ciepłe dni, a wiedz, że urodziny mam w styczniu. Początkowo byłam do niego nastawiona dość sceptycznie, bo kiedy po raz pierwszy otworzyłam opakowanie zobaczyłam intensywnie brązowy kolor, który ze względu na moje bardzo złe doświadczenia z samoopalaczem, które przeżyłam we wczesnym nastoletnim wieku (wyglądałam jak jeden wielki, pomarańczowy zaciek i przy 25 stopniach chodziłam w swetrze i rękawiczkach) kiepsko mi się kojarzył. W każdym razie postanowiłam spróbować i od tamtej pory się z nim nie rozstaję! Wyrównuje koloryt skóry, nadaje delikatny odcień opalenizny i ma błyszczące drobinki, które mienią się w słońcu. Dodatkowo przetestowałam go Artykuł Moje wakacyjne HITy! Czyli mój wakacyjny niezbędnik. pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Steamaster prasowacz parowy – czy warto?

Od ponad dwóch miesięcy jestem dumną posiadaczką różowego cudeńka do prasowania parą. Steamaster, bo o nim mowa zagościł w naszym domu jako alternatywa dla standardowego żelazka. Jesteś ciekawa jak sprawdził się w miejscu, w którym nikt nie lubi prasować? Czy warto go kupić i czy jest w stanie konkurować ze standardową deską do prasowania i żelazkiem? Chodź, wszystko Ci opowiem… Steamaster to prasowacz parowy, który swoim pojawieniem się w naszym domu uratował mnie od sterty prasowania, którą pokazywałam jakiś czas temu na instagramie. Ona niestety nie malała, tylko wciąż i wciąż się rozrastała, bo jakoś z zakupem żelazka ciągle było nam nie po drodze. Oczywiście to nie tak, że w magiczny sposób wziął i sobie poprasował. Jeżeli śledzisz mnie, wiesz, że prasować nienawidzę. Rzeczy Antoniny prasowałam na początku, później prasowały je tylko babcie jak dorwały pogniecione bodziaki i stwierdziły, że biedne dziecko, pewnie mu niewygodnie. Nie wiem, ja tam nie odczuwam różnicy czy wyprasowane czy nie, więc Tosia nie czuła jej zapewne tym bardziej. W każdym razie tak jak różnicy w noszeniu nie odczuwam, tak już z wyglądem niektórych ubrań nie da się dyskutować i po prostu trzeba je wyprasować. Najbardziej mojej nienawiści do prasowania nie lubiła Monika, kiedy robiłyśmy wspólnie jakąś sesję – zawsze przed słyszałam błagalne „Asia, ale tym razem weź wyprasuj te ciuchy…”. Wracając do prasowania, teraz kiedy mam coś bardzo wygniecionego po Artykuł Steamaster prasowacz parowy – czy warto? pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Muffinki marchewkowe – cupcakes.

Różne stany hormonalne zdecydowanie sprzyjają moim kuchennym podbojom. Na pewno kojarzysz ten dowcip – dlaczego kobieta jak ma okres gotuję pomidorową w pięciu garnkach? Bo TAAAAAAAAAAK! No właśnie… Muffinki marchewkowe o 1:00 w nocy ze świadomością, że następnego dnia muszę wstać w granicach 7:00 rano zalicza się akurat do PMS, ale na jedno wychodzi. Bo i tak bez kija nie podchodź. To w ciąży zaczęła się moja przygoda z wypiekami, wcześniej miałam cukiernicze dwie lewe ręce. Serio! Potrafiłam spieprzyć nawet jednogarnkowe ciasto, muffinkowych podejść robiłam już mnóstwo, żadne mnie nie zadowalały, aż do dzisiaj! Te marchewkowe cuda, które zrobiłam kompletnie inaczej niż do tej pory (ze zwykłego przepisu na ciasto marchewkowe który tylko lekko zmodyfikowałam) i ozdobiłam je jak swoje wymarzone cupcakes’y. Jestem mega zadowolona z efektu zarówno smakowego jak i wizualnego. No i ta marchewka… Można łudzić się chociaż, że nie wejdzie w boczki, co?

antoonovka

Jak dobrać fotelik samochodowy montowany tyłem? cz. II

W pierwszej części wpisu wyjaśniłam różnicę pomiędzy fotelikami samochodowymi montowanymi tyłem do kierunku jazdy (RWF), a przodem do kierunku jazdy (FWF) oraz odpowiedziałam na najczęściej pojawiające się pytania i zarzuty dotyczące foteli montowanych tyłem. Jeżeli czytasz dzisiaj ten wpis znasz fakty, prawdopodobnie zdecydowałaś się na fotelik tyłem do kierunku jazdy i chcesz wiedzieć na co zwrócić uwagę wybierając go. Dzisiaj będzie krócej, obiecuję! Podpowiem Ci kilka istotnych rzeczy, na które musisz zwrócić uwagę wybierając najlepszy fotelik samochodowy dla swojej rodziny. Dlaczego rodziny, a nie dziecka? I w ogóle czy istnieje najlepszy fotelik? Od czego to zależy i na co zwrócić uwagę? Przodem, a może tyłem lub bokiem? No i na jaki model zdecydowałam się ja… No właśnie i tutaj dochodzimy do pierwszej bardzo istotnej sprawy. Na rynku nie istnieje najlepszy model fotelika samochodowego, dlatego z  pełną premedytacją i w pełni świadomie nadal nie powiem Ci jaki fotelik kupiłam dla Antoniny, chociaż jestem z niego bardzo zadowolona. Nie chcę, żebyś przy doborze fotelika sugerowała się moją decyzją – ja mam inne potrzeby, inne dziecko i inny samochód, to co sprawdza się u mnie idealnie, Tobie może kompletnie nie pasować.  Jak dobrać fotelik montowany tyłem do kierunku jazdy? Przed Tobą wiele pytań, na które musisz sobie odpowiedzieć, a które często wydają się całkiem bez sensu i w ogóle niezwiązane z tematem doboru fotelika samochodowego. Chodzi o to, że Artykuł Jak dobrać fotelik samochodowy montowany tyłem? cz. II pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

Jak dobrać fotelik samochodowy? cz. I Przodem czy tyłem?

Fotelik samochodowy – zastanawiasz się nad jego zmianą. czy Twoje dziecko nadal mieści się w swoim foteliku czy może przyszedł już czas na zmianę? Im więcej na ten temat czytasz, tym mniej wiesz. Masz mętlik w głowie, a wczoraj ktoś powiedział Ci jeszcze, że na rynku dostępne są fotele montowane tyłem do kierunku jazdy. W sklepie, w którym ostatnio byłaś nikt Ci nie pomógł, a koleżanki zachwalają pewien znany i popularny model – przodem, bo taniej i przecież wszystkie znajome dzieciaki tak jeżdżą. Chodź, wyjaśnię Ci najprościej jak potrafię, kiedy rzeczywiście należy zmienić fotelik i opowiem jaka jest różnica między fotelami montowanymi tyłem i przodem do kierunku jazdy. No i zdradzę w tajemnicy czy koleżanki mają rację. A to zdradzę Ci już na wstępie. Nie mają! I tu wcale nie mam na myśli, że mylą się, bo zachwalają fotelik samochodowy do jazdy przodem, a ja jestem zwolenniczką jak najdłuższej jazdy tyłem (nie, nie fanaberia tylko fizyka). Mylą się, bo najlepszy fotelik nie istnieje. Tzn. istnieje, ale nie jest to konkretny model, ba to nawet nie jest konkretna firma. Idealny fotelik to ten, który dopasowany jest do dziecka, samochodu i potrzeb Twojej rodziny, jest poprawnie zamontowany w samochodzie, a w nim siedzi prawidłowo zapięte dziecko. To jest idealny fotelik – proste prawda? A jeżeli ktoś twierdzi, że nie ma lepszego fotelika niż „XYZ” to są trzy opcje: albo Artykuł Jak dobrać fotelik samochodowy? cz. I Przodem czy tyłem? pochodzi z serwisu Antoonovka.

antoonovka

I urodziny #nicminiewisi

Najczęściej najbardziej popularnym wpisem jest ten, który powstaje spontanicznie. Pomysł, na który wpadam z dnia na dzień okazuje się strzałem w dziesiątkę, a akcję, którą Magda wymyśliła pewnego dnia, akcja która miała trwać tydzień, niedawno skończyła rok. Nie dość, że miałam przyjemność być na urodzinach #nicminiewisi we Wrocławiu to na dodatek byłam jedną z prelegentek. Istne szaleństwo, a dla mnie to też niezły sprawdzian… Pamiętam dzień, w którym Magda wymyśliła akcję, kiedy do nas (rozmawiałyśmy na czacie wtedy we trzy, Magda, Marta z piwnooka i ja – tworzyłyśmy cykl Matka Natura) napisała i zapytała czy wspomożemy ją, udostępnimy zdjęcie i otagujemy #nicminiewisi. A później… Później z godziny na godzinę akcja nabierała tempa, a my obserwowałyśmy jak licznik hashtagów rośnie dosłownie z minuty na minutę. To było naprawdę niesamowite! Spójrz na daty, wtedy jeszcze nadawałam ze Świata wokół Tosi – kto był ze mną? Nie wiem czy wiesz, ale początkowo akcja miała trwać tydzień i zakończyć się kolażem wrzuconych przez internautów zdjęć. Z resztą, całą genezę powstania pięknie opowiada Magda w filmiku, który za każdym razem wyciska ze mnie łzy, obejrzyj koniecznie jeżeli jeszcze go nie widziałaś. „Ja to tylko trzymam w kupie, a całą akcję tworzą ludzie. To tak naprawdę Wy tworzycie tą akcję i bez was to by zupełnie nie miało racji bytu” Magdalena Cichońska Antoniny nie chustowałam, ale od ponad roku nie rozstajemy się