Zawieszki z opakowań

Być matką...

Zawieszki z opakowań

Anioły z porcelany

Być matką...

Anioły z porcelany

Magnetyczne motylki

Być matką...

Magnetyczne motylki

Prawie witraż

Być matką...

Prawie witraż

Pierwsze malowanie

Być matką...

Pierwsze malowanie

Z dłoni i stóp

Być matką...

Z dłoni i stóp

Zabawki nie do kupienia

Być matką...

Zabawki nie do kupienia

Pachnąca masa

Być matką...

Pachnąca masa

Maciusiowe BLW

Być matką...

Maciusiowe BLW

Gdy Maciuś był jeszcze malutki, natknęłam się na informację o metodzie żywienia/karmienia/jedzenia o tajemniczo brzmiącej nazwie BLW... Zaczęłam zgłębiać temat i bardzo szybko wiedziałam - to jedyna słuszna metoda na rozszerzanie diety :-)Czym jest BLW? Właściwie nazwa mówi wszystko: Bobas Lubi Wybór (w wolnym tłumaczeniu). W szczegóły wdawać się nie będę (wszystko można wyguglować), zaakcentuję tylko główną ideę - rola rodzica ogranicza się do przygotowania i podania posiłku. To dziecko decyduje czy, ile i jak szybko zje.Łyżeczka idzie w kąt - BLW to nauka samodzielnego jedzenia już od samego początku. Dziecko nie dostaje zmiksowanej papki. Dostaje wszystkie produkty osobno, aby mogło wybierać, smakować, testować, wyrzucać i wypluwać do woli ;-)Warunek - dziecko musi samodzielnie siedzieć. Dostanie bowiem do rączki kawałki jedzenia, pozycja leżąca to ogromne ryzyko zadławienia.No i Maciuś zrobił nam psikusa. Był uprzejmy usiąść dopiero w 10 miesiącu. Niby nic wielkiego, teoria BLW mówi, że dziecko może być karmione wyłącznie mlekiem matki do ukończenia roku. Ale Maciuś strasznie chciał jeść. Wyrywał się do talerzy z jedzeniem. Wyciągał szyję do lekarstw podawanych na łyżeczce. Płakał, gdy jadło się przy nim, a on nie dostawał. No i jak tu się upierać przy BLW, skoro dziecko tak wyraźnie akcentuje, że chce JEŚĆ? W końcu poszłam po rozum do głowy: przecież ideą BW jest właśnie wybór dziecka. Więc trzeba jego wybór zaakceptować.Ostatecznie w 8 miesiącu życia zaczęliśmy próbować. W krzesełku odchylonym do tyłu dostawał różyczki brokułów, ugotowane do miękkości. Aby zminimalizować ryzyko zadławienia, gotowałam do zbytniej miękkości i warzywa po prostu rozłaziły mu się w rączkach.  Odpuściłam więc. Zaczęłam gotować zupki, nie miksując ich jednak na gładką papkę, i podawałam łyżeczką. Na śniadanka za to dostawał do rączki chlebek posmarowany różnymi pastami made by me. I tak to wyglądało przez jakiś czas. Aż w końcu Maciuś usiadł. Stopniowo zaczęłam rezygnować z karmienia łyżeczką i dzisiaj Maciuś w zasadzie wszystko jada samodzielnie. Zupki zamieniłam na warzywka z mięskiem gotowane na parze.Maciuś dostaje na tackę mięsko z warzywkami i sam decyduje o kolejności i ilości swojego jedzenia. Sama radość patrzeć, jak wybiera - raz marcheweczka, potem ziemniaczek, mięsko, znowu marcheweczka, groszek i tak dalej.Z niektórymi potrawami wszystko było jasne od początku - placuszki (smażone na suchej patelni) wcina się bardzo wygodnie.Ale z niektórymi nie było to już takie oczywiste. Jak na przykład podać jajecznicę?A tak: usmażyć na wodzie na dobrze ściętą. A soczewicę? Wystarczy ugotować z innymi warzywami na gęsto i zblendowane potraktować jak pesto do makaronu. Chwilę zastanawiałam się nad owsianką. Maciuś lubił taką z płatków różnego rodzaju, z dodatkiem suszonych owoców. Przez moment pomyślałam, że trudno. Ale szybko wpadłam na pomysł jak to zrobić: płatki razem z suszonymi owocami gotuję w małej ilości wody, aż powstanie gęsta glajcha, którą następnie blenduję (chodzi głównie o owoce), przekładam do pudełka i wkładam do lodówki. Rano da się to pokroić na małe kawałeczki, które Ciusio wcina, aż mu się uszy trzęsą. Tym sposobem przy BLW nie trzeba rezygnować z podawania kaszy - takie kosteczki robię też z kaszy manny i jaglanej (samej lub z dodatkiem warzyw, na wodzie albo mleku kokosowym). Owoce? Proszę bardzo - wcina rozmaite, na przykład winogrona.Albo jabłuszka - wtedy w całości.W różnych źródłach można poczytać sobie o zaletach BLW. Dla mnie są niezaprzeczalne: 1. Możliwość zjedzenia wspólnego, rodzinnego posiłku. Przy karmieniu łyżeczką albo dziecko je w innym czasie niż pozostali członkowie rodziny, albo ktoś inny jest wyłączony ze wspólnego posiłku, bo musi operować łyżeczką.2. Dziecko jest otwarte na nowe smaki, bo ma możliwość poznawania, jak smakuje groszek, brokuły czy kasza jaglana.3. Dziecko uczy się rozpoznawać uczucie sytości i głodu. Przestaje jeść, gdy czuje się nasycone. 4. Jedzenie samo w sobie jest interesujące, nie trzeba go urozmaicać opowiastkami o samolocikach lądujących w buzi.5. Rozwija małą motorykę - ujęcie paluszkami śliskiego kawałka mango albo malutkiego ziarenka groszku wymaga pewnych umiejętności.6. Późne rozszerzanie diety minimalizuje prawdopodobieństwo wystąpienia problemów brzuszkowych. Przewód pokarmowy jest już dojrzalszy i lepiej radzi sobie z nowymi pokarmami. 7. Potrzeba samodzielności dziecka jest spełniona.Czy Maciuś podziela mój entuzjazm? Jego mina mówi chyba sama za siebie :-) Wracając z majowego wyjazdu zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji na obiad. Na szczęście na wyposażeniu było krzesełko dla dzieci. Dla Maciusia zamówiliśmy ziemniaczki z wody, pokrojone na kawałki. I byliśmy dumni z naszego 13-miesięcznego synka, który zjadł wszystko co do okruszynki i na podłogę wyrzucił tylko jeden kawałeczek :-) 

Co z tym jajkiem?

Być matką...

Co z tym jajkiem?

Koszyki skarbów

Być matką...

Koszyki skarbów

Laurka

Być matką...

Laurka

Kleksy po raz drugi

Być matką...

Kleksy po raz drugi

Kiedyś już bawiłyśmy się kleksami Tutaj.Wtedy używałyśmy tuszu w jednym kolorze, tym razem chciałyśmy bardziej kolorowo.  Wyjęłam farby temperowe.Mila zginała kartki, ja nakrapiałam farby. Potem Mila dokładnie rozwałkowywała farbę. W przypadku tuszu wystarczył ruch ręką, farby jednak są gęste i użycie wałka było jak najbardziej uzasadnione.Potem rozłożenie kartki.... I już można było zgadywać, co powstało.Tutaj na przykład głowa Mruka (kto oglądał "Dzwoneczek i bestia z Nibylandii" ten powinien rozpoznać). W tej zabawie podoba mi się zapoznawanie dziecka z pojęciem symetrii. Jednak to trochę ogranicza kształty, jakie możemy uzyskać.Tata Mili wprowadził trochę inną wersję - farby nakładamy na całą kartkę, a następnie przykrywamy ją drugą.  Tutaj kształty już nie są symetryczne, ale również dają duże pole dla wyobraźni.  Bardzo fajna zabawa, Mila nudzi się po ok. 10 obrazkach :-)

Koszyk jajek

Być matką...

Koszyk jajek

Czas zacząć serię pod tytułem "koszyki skarbów".Czyli koszyk/pudełko z przedmiotami powiązanymi tematycznie (lub nie).Maciuś jest na etapie turlania różnych przedmiotów. Gdy dostaje (lub sam upoluje) nowy przedmiot, przede wszystkim sprawdza, czy się turla.Piłeczki nie są jeszcze najlepszym rozwiązaniem, ponieważ umiejętność raczkowania jest dopiero rozwijana, nie mówiąc już o zastartowaniu z pozycji siedzącej (jeszcze nie opanował). A piłeczki turlają się daleko.Sięgnęłam do pudła wysoko na szafie i wyjęłam dekoracje wielkanocne. Ktoś mógłby pomyśleć, że za wcześnie, ale okazało się, że jednak w sam raz :-)Czas jakiś temu zrobiłam szydełkowe ubranka dla styropianowych jajek. Wtedy miały służyć jako dekoracja, a teraz jako zabawka dla Maciusia.Jajeczka są lekkie i ubrane, więc nie toczą się daleko - łatwo po nie sięgnąć. Poza tym są kolorowe, a do tego dostarczają ciekawych bodźców dotykowych - użyłam różnych włóczek: gładkich, supełkowych, kosmatych i włochatych.Każde jajeczko Maciuś sobie ogląda i turla. Na początku był taki zaciekawiony, że aż zapomniał usiąść :-) Dużym zainteresowaniem cieszy się też sam koszyczek. Zaokrąglone dno i ciekawa faktura, a do tego można chować pod nim jajeczka :-)

Lampion

Być matką...

Lampion

W gazetce o wróżkach (czy to się kiedyś skończy...???) Mila znalazła instrukcję zrobienia lampionu.Ponieważ wieczory cały czas długie, a Mila lubi nastrojowe światło, oczywiście zrobiłyśmy.Potrzebne:słoiczek/szklaneczkabibułka w dwóch kolorachklejtaśma z wzorkiem Mila pocięła bibułkę na małe kwadraciki.Potem posmarowała klejem (wikolowym) szklaneczkę i nakleiła na nią kawałki bibułki. Po wyschnięciu górny brzeg trzeba okleić taśmą. Do środka wstawiamy tealighta i już :-) Prościzna. Jedna drzemka Maciusia wystarczyła :-)

Grzechotki

Być matką...

Grzechotki

Maciuś cały czas jeszcze bawi się małymi zabaweczkami. Takimi, które można wziąć do rączki, possać, poturlać się z plecków na brzuszek i odwrotnie. Każdą zabawką potrząsa, żeby sprawdzić, jaki wydaje dźwięk.No właśnie. I tutaj nie ma niestety większego wyboru. Zdecydowana większość grzechoczących zabawek jest zrobiona z plastiku. A tu dużego pola do popisu nie ma. Plastik uderzający o plastik będzie wydawał zawsze podobny dźwięk.Zrobiłam kiedyś Maciusiowi grzechotkę z metalowymi dzwoneczkami (Tutaj). Najpierw się nią bawił, potem zaczął włączać w to inne zmysły, więc mu odebrałam, bo nie mogłam zdzierżyć, że pakuje sobie do pyska połowę tej grzechotki, a potem znowu oddałam, postanawiając nie patrzeć :-) Grzechotka ładnie podzwaniała, jednak Maciuś regularnie pakował tam tyle śliny, że po delikatnym dzwonieniu pozostało wspomnienie.Przy okazji nabyłam więc dzwoneczki, a w sklepie AGD drewnianą mątewkę do miodu (przynajmniej tak mi się wydaje, że to się tak nazywa).Nabyłam też mały wałek do ciasta, ale o tym kiedy indziej :-)  Cztery dzwoneczki, dwa sznureczki i grzechotka gotowa. Maciuś lubi. Bawiłby się może jeszcze częściej, gdyby mu jej ciągle nie podbierała starsza siostra, której dźwięk dzwoneczków przywodzi na myśl wróżki.... Inna grzechotka powstała na potrzeby chwili.Pamiętacie, jak kilka miesięcy temu szukałam sposobu na zainteresowanie czymś Maciusia w trakcie pielęgnacji po kąpieli? (Tutaj)Teraz myślę o tamtych chwilach z pewną nostalgią - a niechby sobie ryczał, oby tylko poleżał przez chwilę spokojnie, umożliwiając tym udręczonej matce założenie pieluchy i piżamki!!!!Maciuś bowiem po wyjęciu z wanienki i położeniu ma ręczniku zaczyna wykręcać się i wyginać na wszystkie strony patrząc, co by tu upolować do zabawy. A że bardzo lubi bawić się wszelkimi medykamentami do odparzonej pupy, myśl nasunęła się sama: do metalowego pudełka po kremie nasypałam błonnika (spokojnie można zastąpić czymkolwiek, np. suchą karmą dla zwierząt). Zamknęłam, zakleiłam taśmą izolacyjną i jakby nigdy nic położyłam w łazience w jego zasięgu.Ale był zdziwiony! Potrząsał i nie dowierzał! Tym sposobem daję radę założyć mu pieluchę. Piżamki już nie. Ale i tak odnotowuję duży sukces...

Nadrabiamy zaległości

Być matką...

Nadrabiamy zaległości

Podobno nie powinno się wchodzić w  nowy rok z długami, bo będzie się z nimi borykać przez całe kolejne 12 miesięcy. Cóż.... Jeśli to prawda, to nie wróżę nam wszelkiej pomyślności. Bo zaległości mamy mnóstwo. Oczywiście okołoświątecznych.W każde święta robimy ozdoby z masy solnej, najlepiej zabarwionej na brązowo kakao.W tym roku robiłyśmy anioły. Niektóre z nich lepiłyśmy tradycyjnie, formując z kawałków masy poszczególne elementy.   To niełatwy dla dziecka sposób, ale Mila dała radę :-) Do tworzenia innych aniołków wykorzystałyśmy foremki do ciasteczek. I ten sposób okazał się dla Mili dużo przyjemniejszy.  Tym razem masę zabarwiłam barwnikami spożywczymi.Foremki do ciasteczek służyły nam do wycinania kształtów i odciskania wzorków. Te małe gwiazdeczki zrobiłyśmy za pomocą końcówki do zdobienia ciast kremem. Niezastąpiony wyciskacz do czosnku.... Dwa aniołki made by Mila :-) Potem jeszcze malowanie naszych dzieł...  I mogły wysychać.Ja też nie próżnowałam :-)

Łapacz snów

Być matką...

Łapacz snów

Łapacz snów to indiański talizman, dzięki któremu złe sny nie mogą się urzeczywistnić. Łapane są w sieć, spływają w dół i giną wraz z pierwszymi promieniami słońca. Emilka często ma złe sny. Więc....Z wiklinowej gałązki zrobiłam kółeczko i oplotłam je bawełnianym sznurkiem. Potem z bawełnianej nitki uplotłam sieć, korzystając ze schematu znalezionego w sieci:  Wyszło nawet ciekawie. Dodałam też niebieściutki koralik.Starym, pamiętanym z dzieciństwa sposobem, zrobiłam pomponik. W pasmanterii kupiłam kilka rodzajów wstążek i koronek w tonacji kremowo-różowo-niebieskiej. Wstążki i koronki przymocowałam do kółeczka, doszyłam guziczki i pomponik. Na dole przymocowałam piórko i malutki dzwoneczek. I jest.Łapacz snów.Dla mojej córeczki.Na Gwiazdkę. 

Choineczka

Być matką...

Choineczka

Wczoraj zrobiłyśmy choineczkę.Bardzo szybko, łatwo i przyjemnie. Od kiedy urodził się Maciuś, takie prace cenię sobie najbardziej :-) Formy styropianowe to dobrodziejstwo - to świetna baza do świątecznych ozdób.Użyłyśmy stożka i kosmatej włóczki. Mila posmarowała choinkę klejem i zaczęła nawijać włóczkę. Szybko jednak okazało się, że jednoczesne kręcenia patyczkiem (na który wbity był stożek) i owijanie włóczką jest dla niej za trudne, więc musiałyśmy to zrobić razem.Potem to już była jej samodzielna robota. Robiła na choince placki z kleju i przyczepiała bombki - w tej roli kolorowe perełki. Dzieło zostało zwieńczone żółtym pomponem. Mila podokładała jeszcze cekiny w kształcie śnieżynek, których nie trzeba było nawet przyklejać, bo ich brzegi po prostu wczepiły się we włoski włóczki.I taka piękna zielona panna nam powstała :-) 

Orzechy z niespodzianką

Być matką...

Orzechy z niespodzianką

Takie właśnie zadanie Mila znalazła w kalendarzu: "zrobić orzechy z niespodzianką w środku".Tak się szczęśliwie składa, że mamy w domu orzechy włoskie ;-)W ruch poszedł dziadek i już miałyśmy kilka pustych połówek. Najpierw trzeba było dopasować do siebie łupinki. Potem Mila przyniosła to, co miałyśmy wkładać do środka - kolorowe perełki i cekinowe śnieżynki.Później smarowała klejem łupinki, wkładała do środka niespodzianki i składała łupinki.I mamy sześć orzeszków na święta. Podłożymy je do koszyczka z innymi i będziemy się śmiać ze zdziwionych min :-) A może wymyślimy jakiś konkurs dla tego, który znajdzie niespodziankę jako pierwszy?

Zabawki nie-zabawki

Być matką...

Zabawki nie-zabawki

Ostatnio królują u nas zadania z kalendarza adwentowego. Nie wszystkie są pracochłonne, czasem jest to po prostu czytanie o świętach czy Mikołaju. Na razie jednak więcej jest rękodzielniczych, bo wychodzę z założenia, że im bliżej świąt, tym mniej będę miała czasu na takie działania. Wtedy przyjdzie czas na rysowanie portretu rodziny przy choince, czy nauka kolędy.My z Milą działamy, a co w tym czasie robi Maciuś?Czyta gazetę:Zjada czekoladki:Przyzwyczaja się do łyżeczki: Albo samoobsługuje się pudłem z plastikowymi zabawkami, których Ci u nas dostatek, głównie poemilkowych. Powoli będę mu je wycofywać, bo robię się coraz bardziej "drewniana", ale na pewno całkiem ich nie zabraknie. Dzisiaj Macius poczynił bardzo konkretną próbę siadania. Jesteśmy dobrej myśli - to na pewno już niedługo!

Mimo wszystko

Być matką...

Mimo wszystko

Głęboko wierzę w moc słowa czytanego.Książek u nas było, jest i będzie dużo. Nie przypadkowych, ale starannie wybieranych.Telewizor zdecydowanie stoi na drugim planie.Kiedyś napisałam dla Mili bajkę terapeutyczną. Można o niej przeczytać Tutaj.Więcej takowych nie popełniłam, ale kilkakrotnie już posługiwałam się gotowymi książkami, żeby pomóc Mili poradzić sobie z jakimś problemem. Różne skutki to odnosiło - o tym Tutaj  ;-)Kilka dni temu dostałyśmy audiobook z bajkami terapeutycznymi. Włączyłam Mili do posłuchania. Pięć bajek, opowiadanych głosem Jerzego Kryszaka, odnoszą się właściwie do jednego: aby mimo przeciwności losu nie poddawać się lecz dążyć do celu. Mimo wszystko.Jest bajka o meduzie Matyldzie, która po przeprowadzce do nowego miejsca bardzo chciała mieć przyjaciół, ale trudno było jej ich zdobyć, ponieważ oceniano ją po wyglądzie zewnętrzym. Nie poddała się jednak i dzięki swojej odwadze udowodniła, że najważniejsze jest to, czego nie widać gołym okiem.Jest wierszowana bajka o gawronie, nie umiejącym krakać, a jednak uparcie realizującym swoje marzenie o zostaniu aktorem (świetna dla dzieci z problemami logopedycznymi).Jest bajka o chorym Pawełku, który zostaje dowódcą wojsk prowadzących działania wojenne w jego ciele - dla dzieci, które walczą z chorobą. To pomysł, jak wprowadzić do takiej sytuacji element zabawy, dzięki któremu chorowanie nie będzie już tylko udręką.Jest bajka o Wojtku, który nie rozróżnia kolorów, a jednak maluje piękne obrazy i wystawia je w największej galerii na świecie - to dla dzieci, które zmagają się z różnymi deficytami.I jest bajka o literkach, a właściwie o literce Ź, które mimo swojej niepozorności wygrywa konkurs na najpiękniejsze zdanie. Prawie godzina słuchania historii napisanych prostym językiem, z sympatycznymi bohaterami, poruszające naprawdę ważne problemy.Mila przesłuchała ją już kilka razy. Teraz weźmiemy ją do samochodu, bardzo się przyda na dłuższe podróże.Płytkę wydała Oficyna MM. 

Ciasteczka dla Mikołaja

Być matką...

Ciasteczka dla Mikołaja

Zamalowałam się trochę do kąta z formą naszego kalendarza. Malutkie domki są urokliwe, ale naprawdę malutkie. Niewiele się do nich mieści. Niby takie było założenie - że prezenciki są naprawdę drobne. W zeszłym roku udało mi się nazbierać odpowiednią ilość drobiazgów. Ale w tym jest trochę gorzej. Ze względu na Maciusia nie jestem tak mobilna, jak bym chciała. Zmieniłam więc trochę koncepcję. Mam na dnie garderoby takie magiczne pudełko, do którego wkładam upominki kupione dla Mili zupełnie przypadkowo i bez okazji. Wyciągam, jak jest potrzeba. Jest tam kilka drobiazgów, gabarytowo nadających się do kalendarza, ale większość nie wejdzie.Wymyśliłam więc, jak to obejść.W dzisiejszym domku była karteczka z zadaniem "Upieczenie ciasteczek dla Świętego Mikołaja".I prezent był stosowny - komplet uroczych foremek do ciasteczek.Nijak nie zmieści się do kalendarzowego domku :-)Wydrukowałam więc plan naszego mieszkania. Na czerwono zaznaczyłam punkcik i napisałam, że to jest miejsce ukrycia prezentu i że Mila musi go odnaleźć.Ale się cieszyła :-) Skakała z radości, jak odczytałam jej, co ma zrobić :-)Nie będąc pewna, jak poradzi sobie z planem domu, schowek był bardzo łatwy do odkrycia. Następnym razem stopień trudności będzie większy.No i piekłyśmy.Pierwszy raz używałyśmy foremek w formie stempelków. Po upieczeniu wzory trochę straciły na wyrazistości, ale ciasteczka i tak wyszły śliczne. No i przede wszystkim smaczne. Mila dostała nawet dyspensę (nasz słodyczowy dzień to niedziela) i mogła zjeść dwa.  Pełen talerzyk, razem z kubkiem mleka czeka natomiast na Mikołaja, który przecież ma nas odwiedzić tej nocy. Ciekawe, czy będą mu smakowały :-)

Świąteczny wieniec

Być matką...

Świąteczny wieniec

W ramach zadań z naszego kalendarza zrobiłyśmy świąteczny wieniec na drzwi.Wykorzystałyśmy zdekompletowane puzzle (pomysł przetestowany kiedyś Tutaj). Najpierw pomalowałyśmy je na zielony kolor. Polecam do tego gąbczaste pędzle.Gdy wysychały, z tektury wycięłyśmy okrąg, który następnie Mila pomalowała na taki sam zielony kolor. Po wyschnięciu nałożyłyśmy na okrąg klej i poprzyklejałyśmy puzzle. Bez dopasowywania ;-) Jeszcze tylko czerwona wstążeczka do ozdoby i wieniec mógł zawisnąć na drzwiach. Oczywiście na jedynie słusznych drzwiach -  prowadzących do pokoju Emilki :-) Bardzo ładnie się prezentuje :-)

Teatrzyk cieni

Być matką...

Teatrzyk cieni

Mila z wielką niecierpliwością oczekiwała adwentu. Oznaczało to dla niej rozpoczęcie otwierania kolejnych domków w kalendarzu adwentowym. Nasz tegoroczny kalendarz to ten sam, który zrobiłam rok temu (Tutaj). Tak bardzo podobał się Emilce, że już wtedy zażyczyła sobie, że w tym roku ma być taki sam. I jest - ten sam.Tylko z jednym domkiem więcej.W niedzielę Mila w końcu się doczekała - mogła otworzyć domek. Prezenciku nie było (nie do wszystkich wkładam), a na karteczce z zadaniem napisane było: "Teatrzyk cieni".No to do dzieła:W roli głównej wystąpić miała nasza baletnica (o jej powstaniu było Tutaj). Z tekturki zrobiłyśmy pozostałe postacie. Jeszcze bez żadnej koncepcji na fabułę, dlatego dopiero potem okazało się, że kot się nie przydał, za to naprędce dorabiałam konia :-) Spektakl zaplanowany został na godzinę 17:00. Tata otrzymał starannie wykonane zaproszenie (przepiękne i zrobione bez żadnego mojego udziału) oraz zostało mu zasugerowane zakupienie biletu w kasie.Zaczęłyśmy z lekką obsuwą, co jednak nikomu nie przeszkadzało. Kurtyna w górę:Ja byłam mamą i tatą, a Emilka córeczką. Rodzice kupili córeczce kucyka - w tej roli również Emilka. Który, po wypowiedzeniu przez dziewczynkę zaklęcia, zamieniał się w jednorożca...  ...umiejącego szybować wysoko nad ziemią. Na początku dziewczynka i kucyk trzymali wszystko w tajemnicy.Ale potem postanowili wyjawić prawdę rodzicom.I od tej pory wszyscy mogli szybować w powietrzu. Kurtyna.Oklaski.:-)

Papierowe ubieranki

Być matką...

Papierowe ubieranki

Dzisiaj przypomniałam sobie, jak to było, gdy ja byłam w wieku Mili. Lalki Barbie dostępne były jedynie w Pewexie. O lalkach Evi czy Polly nawet się nie śniło. Jedyne dostępne dla zwykłych śmiertelników lalki miały nieokreśloną płeć i nieokreślony wiek - ni to dzieci, ni to dorosłe, z dużymi głowami i obowiązkowo krótkimi włosami w obowiązkowo szarym kolorze.Trzeba było sobie jakoś radzić.My z siostrą radziłyśmy sobie papierowymi laleczkami i papierowymi ubrankami :-)Dzisiaj postanowiłam pokazać Mili, jak bawiłam się będąc dziewczynką. Laleczki miałyśmy właściwie gotowe - wycięłyśmy je z zużytej książki naklejkowej.  Co dalej? To proste - trzeba odrysować na kartce tułów postaci i na tym naszkicować kontur sukienki.Wyciąć, nie zapominając o wypustkach na ramionach i w pasie. Pokolorować. Stroje szyją się bardzo szybko :-) I można już ubierać i przebierać. Nieźle się prezentują, nieprawdaż? "Mamusiu - ale się fajnie bawiłaś jak byłaś mała!":-)

Książeczka sensoryczna

Być matką...

Książeczka sensoryczna

Gdy Maciuś miał 4 miesiące lubił międlić sobie w rączkach coś miękkiego. Pomyślałam, że warto to wykorzystać do pobudzania sensorów dotyku.Wyciągnęłam z garderoby siatę ze szmatkami (w moim domu nic się nie marnuje) i wybrałam takie, które wydały mi się ciekawe pod względem faktury a także koloru.Okazało się, że w swoich zasobach mam materiały różnej maści: śliskie, sztywne, lejące, kosmate, błyszczące, wzorzyste.Powycinałam z nich kwadraty, odpowiadające wielkością podkładce pod kubek.  Żeby się nie strzępiło, obrzuciłam brzegi na maszynie do szycia (sprzęt nader rzadko używany przeze mnie).Ponieważ wyszło tego sporo, postanowiłam uszyć trzy książeczki, zamiast jednej grubej. Pogrupowałam tkaniny tak, aby w każdej książeczce znalazły się różnorodne.Układając kolejność "stron" również dbałam o to, żeby materiały wywołujące różne wrażenia dotykowe i wzrokowe nie znajdowały się obok siebie.Tym sposobem wyszły trzy książeczki. Jedna powędrowała do pudła przy macie do zabawy, druga do pudła w sypialni, gdzie Maciuś też często się bawi, a trzecia do mojej torebki :-) Maciuś podszedł do swoich nowych książeczek z zainteresowaniem. Ogląda, miętoli, smakuje. Następna książeczka, którą mu zafunduję (jeszcze nie wiem, czy własną pracą, czy wyłożeniem gotówki) będzie tzw. "quiet book", czyli książeczka, przy której można trochę pomanipulować. Ale na to jeszcze mamy trochę czasu :-)

Liściasto

Być matką...

Liściasto

Drewniany walec

Być matką...

Drewniany walec

Było już o buteleczce, wspomagającej pełzanie (o Tutaj)Dzisiaj o kolejnym gadżecie, który ma to samo zadanie.Tym razem nie DIY, ale też jest pewien pomysł.Drewniany walec z dzwoneczkiem.Turla się, dzwoniąc delikatnie.Jak ucieknie, trzeba podpełznąć, żeby złapać. Upolować łatwiej, niż buteleczkę, bo tamta gładka i ciężkawa, a walec leciutki i ma szczebelki, o które łatwo paluszki zaczepić.Jak już się chwyci, to można oglądać i potrząsać, żeby dzwoniło.O wykorzystaniu receptorów znajdujących się w buzi wspominać nie muszę.... A teraz ten obiecany pomysł.Jak wiadomo, drewniane zabawki są fajne, ale drogie. Ten walec kupiłam w internetowym sklepie dla zwierząt za całe 3,50 :-)Wymagał drobnych poprawek papierem ściernym, ale za to jest z surowego drewna i nie muszę się zastanawiać nad jego ewentualną toksycznością. Polecam wszystkim pełzakom :-)  

Buteleczka

Być matką...

Buteleczka

Maciuś jeszcze nie siedzi. Nie możemy się już tego doczekać, z różnych względów: rozszerzania diety (umyśliłam sobie BLW), większych możliwości wykorzystania rączek w zabawie czy w końcu szybszego zdrowienia w przypadku infekcji dróg oddechowych (cały czas walczymy...). Kłębią mi się w głowie pomysły na ciekawe zabaweczki, ale do nich zdałaby się pozycja wertykalna, przynajmniej od pasa w górę :-)Stwierdziłam jednak, że nie mogę już dłużej czekać. Muszę, po prostu muszę zmajstrować mu coś nowego. Swojego czasu nabyłam w Rossmannie małe buteleczki z płynem pod prysznic. Płyn jak płyn, nie on był ważny. Ważne były właśnie buteleczki, bo: proste w formie, zakręcane zwykłą nakrętką, całkowicie przezroczyste i malutkie - akurat do małej rączki.Zawartość przelałam do innej butelki, i do jednej z małych nasypałam różności - koralików, cekinów różnej maści i brokatu. Dopełniłam wodą z kilkoma kroplami gliceryny.Wyszło coś takiego, co na zdjęciu wygląda nieciekawie, a w rzeczywistości świetnie :-) Maciuś był uprzejmy się zainteresować. Turlał sobie, oglądał... Obowiązkowo ciamkał, wpatrując się w swoje odbicie w lusterku.  Buteleczka oprócz tego, że fajnie wygląda, ma jeszcze jeden walor - jak się odturla na większą odległość, to trzeba się trochę powysilać, żeby jej znowu dosięgnąć. A takie ćwiczenia u nas cenne, bo małymi kroczkami zbliżają nas do tej upragnionej pozycji siedzącej :-) Oczywiście takich buteleczek będzie u nas więcej, ale ... wszystko w swoim czasie :-))