Wpis urodzinowy

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Wpis urodzinowy

Kot – najlepszy przyjaciel człowieka?

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Kot – najlepszy przyjaciel człowieka?

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Panowie! O swoje kobiety musicie dbać i podrywać je nawet po ślubie!

Niestety, wśród wielu mężczyzn panuje takie błędne przekonanie, że kobietę trzeba zdobywać i uwodzić jedynie przed ślubem, ten zaś z kolei jest klamrą spajającą ich tak mocno, że od tego czasu jego wybranka stanowi niejako jego własność i powinno jej być dobrze i wspaniale niemal z „automatu”.   Jest to oczywiście myślenie na wskroś niewłaściwe, gdyż praktycznie każda kobieta potrzebuje doznawać dowodów uczucia od swojego partnera przez całe życie, gdyż jest to dla niej jednocześnie dowód jej niesłabnącej atrakcyjności i faktu, że stale jest kochana, podziwiana i potrzebna. Tak więc panowie – zrozumcie w końcu, że kobieta nigdy nie jest wam dana „na stałe” i praktycznie trzeba ją uwodzić całe życie, by była szczęśliwa i spełniona, a Wasz związek udany i trwały.   Zadbaj, by nie była zmęczona Zacząć trzeba dość przyziemnie, ale wbrew pozorom jest to bardzo ważna kwestia. Nie ma nic gorszego niż kobieta obarczona setką domowych obowiązków, podczas gdy w tym samym czasie mąż siedzi w pokoju przed telewizorem i spokojnie popija piwo. By przejść więc w ogóle do dalszych kroków i by miały one jakikolwiek efekt, najpierw trzeba kobiecie pokazać, że doceniamy jej domową pracę i chcemy jej ulżyć chociaż w części domowych obowiązków. No a mężczyźnie naprawdę nic się nie stanie, jeżeli zacznie regularnie zmywać naczynia, odkurzać podłogi, czy raz na jakiś czas umyje okna. Dla kobiety z kolei będzie to bardzo ważne, gdyż poczuje ona oparcie w codzienności i wtedy będzie można ruszać dalej.   Nigdy nie przestawaj okazywać czułości To również jeden z częściej popełnianych błędów. Proza życia, na którą składa się zaprzestanie okazywania czułości w rozmaite sposoby. Tymczasem kobietę trzeba o swoim uczuciu zapewniać regularnie i to całkowicie niezależnie od Waszego małżeńskiego stażu. Wypowiadanie słów „kocham Cię” przy pierwszej lepszej okazji naprawdę wiele nie kosztuje. Tak samo jak buziak na przywitanie czy pożegnanie. Od czasu do czasu nie zaszkodzi też kupić bukiet kwiatów, czy jakiś niewielki, słodki upominek lub skromną biżuterię. Prezenty nie muszą być drogie, bo wbrew obiegowym opiniom, dla kobiet bardziej liczy się sam fakt pamięci o nich i chęć sprawienia im przyjemności, niż też faktyczna wartość takiego podarku.   Organizuj atrakcyjnie czas Gdy byliście jeszcze narzeczeństwem, z pewnością często wybieraliście się na takie typowe randki. Do restauracji czy małej, przytulnej knajpki, do kina na jakiś ciekawy, a najlepiej romantyczny film, na jakąś interesującą wycieczkę w góry czy nad morze. Takich chwil nie może zabraknąć i teraz, i to bez względu na to, że oboje pracujecie czy też być może macie już dzieci. Dla chcącego nic trudnego i czas zawsze się zagospodaruje. Zresztą nawet i w domu można go ciekawie zorganizować, przykładowo przy okazji jakiejś rocznicy, chociażby ślubu. Wystarczy kupić szampana czy jakieś dobre, czerwone wino, upichcić coś do tego, zapalić świece, puścić nastrojową muzykę – czyli po prostu stworzyć przyjemną, romantyczną atmosferę, której Wasza kobieta na pewno nie zapomni i bezsprzecznie ją doceni.     ____________________________ Chciałbyś dowiedzieć się więcej o technikach uwodzenia i związkach? Odwiedź stronę www.uwodzenie.org i sprawdź to.   Artykuł Panowie! O swoje kobiety musicie dbać i podrywać je nawet po ślubie! pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

Blogowy Szał Mam – sponsorzy i patroni medialni spotkania.

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Blogowy Szał Mam – sponsorzy i patroni medialni spotkania.

Blogowy Szał Mam 2016

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Blogowy Szał Mam 2016

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Mierzyć wysoko, by mieć z czego spadać!

W czasach dzieciństwa mojej mamy dziwolągiem w klasie byli rudy piegus i okularnica. Czyżby nie było wtedy niepełnosprawności? Inności spowodowanej chorobą? Owszem, że były. Samotne, pochowane w domach. Przyczyny wstydu i obiekty niezrozumienia. Nie zamierzamy chować Cali do szafy ani sami się w tej szafie chować. Ale nie mamy też złudzeń, że dzisiaj jest kolorowo i naszej dziewczynce nie grożą… przykrości, jeśli mam użyć eufemizmu. Robimy wszystko, by obdarzyć Cali najpotężniejszą bronią, jaką zna świat. Bronią, która pomoże jej pokonywać przeciwności i ucierać nosa okrutnikom. Która otrze jej łzy, kiedy spotka się z szyderstwem i wytykaniem palcami. Ta broń to poczucie własnej wartości. Coś bardzo cennego, czego się, ot tak sobie, nie dziedziczy. Co trzeba usilnie pielęgnować, chuchać na to i do tego przemawiać. Kluczem do poczucia własnej wartości jest akceptacja. Jasne, najważniejsza jest akceptacja dziecka przez rodziców. Dopóki rodzice stanowią cały wszechświat dziecka, wynikające z niej bezpieczeństwo jest wystarczające. Ale dziecko rośnie i jego wszechświat w zawrotnym tempie przeskakuje przez kolejne krawężniki a schody bierze po dwa na raz. Łatwo wtedy przegapić moment, kiedy dziecko uświadomi sobie swoją inność i postawi siebie i swoich (pełnych przecież akceptacji) rodziców przeciwko reszcie świata. Błąd. Od najmłodszych lat Cali, od kiedy wyszła ze sterylnego reżimu po przeszczepie szpiku, woziliśmy ją do dziadków. Rozszerzyliśmy jej spektrum akceptujących ją w pełni osób. A potem przyszła kolej na przyjaciół, bardzo różnych, w różnych zakątkach Polski i Czech, przyszła też kolej na dzieci z podobnymi, jak Cali, problemami. Uczestniczymy w wielu imprezach rodzinnych, w wielu akcjach, na balach, przyjęciach, grach terenowych, jeździmy wspólnie na ferie i wakacje. Mogę powiedzieć, że nawet obcy ludzie, spotykając się z naszym naturalnym, takim zwyczajnym podejściem do Cali, zaczynają zachowywać się swobodnie, bez przestrachu. Kto wie, może w ten sposób uczą się po raz pierwszy w życiu, że niepełnosprawność istnieje i to tak blisko? Że można ją odczarować a małego człowieczka nie tylko tolerować, ale i szanować? Wiecie, co daje Cali ta nasza rodzinna aktywność (niektórzy twierdzą nawet: „nadaktywność”)? Wszelkie wyjazdy potęgują jeszcze bardziej galopującą inteligencję naszej córki. Była w wielu miejscach, wiele widziała, wiele pamięta, więcej kojarzy. Ma coraz bardziej cięty język a jej riposty zwalają z nóg. Nie da sobie w kaszę dmuchać i w przyszłości odetnie się niejednemu śmiałkowi. Tylko wiecie, z  poczuciem własnej wartości jest tak, że łatwo go spiłować. Jasne, nie od razu. Cali czeka wiele lat edukacji w różnych szkołach. Nie raz usłyszy, jaka jest mała, jak śmiesznie chodzi… albo że jeździ w wózku… Nie raz będzie płakać. Nasza w tym rola, by jej umiejętność radzenia sobie z kłodami i jej ambicja nie przerodziły się w nienawistny cynizm. Tymczasem musimy ją uzbroić w godność i inwestować w jej ego, w myśl zasady: „Trzeba mierzyć wysoko, by mieć z czego spadać!” I pilnować, żeby długo, długo mogła spadać bez ryzyka, że w końcu dotknie ziemi. Żeby mogła zatrzymać się gdzieś po drodze, w zasięgu wzroku, ale wciąż wysoko. To nasze zadanie i nasza odpowiedzialność. Myślę, że nie zawiedziemy. Artykuł Mierzyć wysoko, by mieć z czego spadać! pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

Wizyta kontrolna…

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Wizyta kontrolna…

Zabawna książka o króliczkach i KONKURS! :)

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Zabawna książka o króliczkach i KONKURS! :)

Jesienne dyniowe babeczki

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Jesienne dyniowe babeczki

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Włącz emocje…

Nie czuć, nie myśleć, nie marzyć… Zdałam sobie sprawę z tego, że ostatnio żyłam w takim dziwnym zawieszeniu… Między tym czego chcę, a tym, czego wymaga ode mnie otoczenie… Rób to co powinnaś, to co musisz, to co wypada… Bo jesteś matką, masz chore dziecko, masz rodzinę… To zobowiązuje. Doszłam do wniosku, ze przez takie myślenie zgubiłam gdzieś siebie… Zgubiłam uczucia. Z jednej strony mogę myśleć, że to pozytywna zmiana. Mam twardą dupę, nie przejmuję się byle błahostką, jestem silniejsza… Z drugiej strony jednak czuję, że czegoś mi brakuje. Że się zmieniłam, nie jestem już taka jak kiedyś. Ludzie się zmieniają, pomyślicie… To prawda – każdy z nas się starzeje, dojrzewa… Ja jednak czasami czuję, że nie jestem sobą, ze straciłam gdzieś w tym wszystkim siebie samą… Spoglądam na życie jakby obok, jakby wcale mnie nie dotyczyło… Jakbym była tylko wyprutym z emocji obserwatorem… A kiedy zdałam sobie z tego sprawę, wcale nie jest mi łatwiej. Chciałabym spojrzeć w lustro i znów widzieć w nim siebie. Nawet na tym blogu jakoś tak mniej emocjonalnie niż wcześniej… Kiedyś pisałam o tym co mnie boli, co wzrusza, czego się boję… Teraz mam obawy, że przeczyta to ktoś bliski, że sprawię mu tym ból… Wolę mówić, że wszystko jest ok, że dajemy sobie doskonale radę. Chociaż czasem jest ciężko, czasem boli, czasem boję się o przyszłość… I wcale nie chodzi o to, że boję się przyznać do własnych słabości… Chyba przez ostatnie lata wyrobiłam sobie coś w rodzaju bariery ochronnej… Doszłam do wniosku, że życie bez głębszych emocji jest łatwiejsze, problemy wydają się mniej poważne… Ale czy dzięki temu to życie nie jest mniej warte? Chyba muszę po prostu znaleźć w tym wszystkim złoty środek. Muszę na nowo odnaleźć siebie. Nikt nie mówił, że życie jest łatwe… Nie? Mimo natłoku myśli i mętliku w głowie wiem jedno – Calineczka zawsze będzie na pierwszym miejscu w moim życiu, bo to moja największa miłość i nic tego nie zmieni. :) Artykuł Włącz emocje… pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

Nasz sposób na splątane włosy…

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Nasz sposób na splątane włosy…

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Wizyta u okulisty

Niedawno byłam z Calineczką na kontroli u okulisty. Pamiętacie pewnie, że chodzimy na takie wizyty raz do roku, ponieważ po przeszczepie szpiku kostnego i dawce chemii, którą Cali kiedyś dostała, jest bardzo istotne, żeby kontrolować jak funkcjonuje jej organizm i czy wszystko jest w porządku. Z oczami zawsze wszystko było ok, tym razem jednak nie mam chyba pozytywnych wieści… Wizytę mieliśmy zaplanowaną już w kwietniu, ale niestety raz okulistka przełożyła ją z powodu L4. Następnym razem, gdy przyszłyśmy na badanie, wysiadł prąd w całym mieście i znowu kontrolę trzeba było odwołać… Coś pechowo się to wszystko układało… Na szczęście przełożona na końcówkę sierpnia wizyta w końcu doszła do skutku. Calineczka całkiem sama weszła do gabinetu, bez żadnego strachu. Oznajmiła lekarce, że przyszła na kontrolę. Obiecała też, że będzie grzeczna, jeśli po badaniu dostanie jakiegoś lizaka, albo chociaż obrazek. Dostała i obrazek i lizaka, a do tego plakietkę wzorowego pacjenta. Ona to umie się wszędzie ustawić, poradzi sobie w życiu na pewno. :) Dobre pół godziny spędziłyśmy na wizycie. Okulistka wykonywała wiele różnych badań – niestety nie wymienię Wam nazw, bo nie bardzo je kojarzę, zwłaszcza po czesku. Muszę Wam powiedzieć, że strasznie dumna byłam, gdy lekarka chciała Calineczce pokazywać na tablicy zwierzątka, a ona oznajmiła, że jest już dużą dziewczynką i zna cyferki i literki. Lekarka nieco zdziwiona i skonsternowana w końcu uległa i pokazywała literki. Dorośleje mi córka, dopiero co mówić nie umiała, a teraz zagaduje wszystkich i zawsze musi mieć swoje zdanie. :)   Przejdźmy do wyników… Na lewym oczku Calineczki okulistka odnotowała 0,5 dioptrii. Powiedziała, że wada się może pogarszać i musimy ją dalej kontrolować. Następną wizytę zapowiedziała nam za pół roku, a nie za rok jak zawsze… Więc się martwię teraz… Nie znam się na wadach oczu, wydaje mi się, że 0,5 dioptrii to nie dużo, ale co jeśli naprawdę będzie się to pogarszać? Czekamy z niecierpliwością na kolejną wizytę w lutym. Artykuł Wizyta u okulisty pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

Piłkarskie prezenty na Dzień Chłopaka.

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Piłkarskie prezenty na Dzień Chłopaka.

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Dmuchany Zamek może być niebezpieczny

W miniony weekend przeżyliśmy chwile grozy. Dosłownie. A wszystko za sprawą „dmuchańcy” – bardzo popularnych i lubianych wśród dzieci… Chociaż może raczej powinnam napisać, że to przez mało profesjonalną obsługę… Ale przejdźmy do sedna, czyli wpis o tym, że dmuchany zamek może być niebezpieczny…   Sobota, bardzo gorący i słoneczny dzień… Idealny na imprezę, na którą się wybieraliśmy. To taka plenerowa zabawa dla dzieci u nas w mieście, piknik rodzinny, festyn… Na miejscu było wiele atrakcji, więc maluchy nie mogły narzekać na nudę. Była też wielka dmuchana zjeżdżalnia – tego typu przybytków nie może zabraknąć na imprezach w tym stylu. Dzieci je przecież uwielbiają… Ale niestety…   Dmuchany zamek może być niebezpieczny Przez tego typu atrakcję przeżyłam w sobotę chwile grozy… I cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło. Cali wraz z koleżanką weszła na tego dmuchańca. Nagle zaczęło tam wchodzić mnóstwo dzieciaków. Dużo więcej niż przewidział producent atrakcji. W pewnym momencie, gdy Calineczka była na samej górze zjeżdżalni zauważyliśmy, że zamek zaczyna się zapadać – pękły linki, które go podtrzymywały. Okazało się, że nie ma na miejscu osoby odpowiedzialnej za pilnowanie tej atrakcji. Tata Calineczki szybko wbiegł na górę – ta zjeżdżalnia była naprawdę wysoka, jedna z większych tego typu. Kiedy był już na górze dmuchaniec zaczął się przewracać… Wraz ze wszystkimi dziećmi w środku. Serce podskoczyło mi do gardła, uwierzcie. Dzieci uwięzione w zamku strasznie płakały, słyszałam krzyki dochodzące ze środka, w tym wrzask Calineczki. Od razu przypomniałam sobie historię z bodajże zeszłego roku, gdzie na dmuchanym zamku, który się zawalił zginęły dzieci. Taka guma jest strasznie niebezpieczna, osoby uwięzione w dmuchańcu nie mają czym oddychać. W dodatku M. opowiadał później, że cały zamek przechylił się na tą stronę, na której siedziała Cali… A raczej chowała się w kącie ze strachu. Gdyby M. nie wbiegł tam na czas, to wszystkie te dzieci poleciałyby na Calineczkę i nawet nie chce myśleć jakby się to skończyło. Na szczęście tata chronił ją własnym ciałem. Inaczej pewnie zostałaby zaduszona, w najlepszym wypadku skończyłoby się jakimś złamaniem. Gdy w środku przewróconego dmuchańca rozgrywał się dramat, rodzice zebrani pod zamkiem próbowali wspólnymi siłami go podnieść, ale był cholernie ciężki. Po jakichś 10 minutach wróciła osoba, która była za atrakcję odpowiedzialna. Wyobraźcie sobie, że lekceważącym tonem kazała odsunąć się od zamku, bo „jest nowy i może się zniszczyć”, a poza tym usłyszeliśmy, że „niepotrzebnie siejemy panikę, to są dzieci, poradzą sobie”… Zabrakło mi słów na skrajną nieodpowiedzialność kolesia od zamków – powinien zdawać sobie sprawę z tego jakie niebezpieczeństwo niesie za sobą źle przytwierdzony dmuchaniec, wpuszczanie zbyt dużej ilości dzieci, a także co może się stać w takiej zawalonej zjeżdżalni… W końcu gdy rodzice zaczęli krzyczeć, że ma coś zrobić, to wszedł na zamek i poinstruował M. że ma mu podawać po kolei dzieci. Wraz z innymi rodzicami udało się wszystkich uwolnić. Tata z Calineczką wyszli na końcu. Byliśmy wszyscy strasznie roztrzęsieni. Calineczka długo nie chciała się uspokoić i nie przestawała płakać. Aż strach pomyśleć jak ta cała historia mogła się skończyć. Nawet nie chcę sobie tego wyobrazić. Myślę, że byliśmy o krok od tragedii. A Cali całą sytuację podsumowała słowami: „już nigdy w życiu nie wejdę na żadnego dmuchańca!”   Artykuł Dmuchany Zamek może być niebezpieczny pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

Fundacja Rodzic Nie Pęka

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Fundacja Rodzic Nie Pęka

Fundacji w Polsce jest mnóstwo. Nie sposób zliczyć wszystkie, które istnieją. Zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Dzisiaj jednak chciałabym Wam przedstawić Fundację, która jest dla mnie bardzo ważna. Nie wiem, czy nie jedna z najważniejszych. Fundacja Rodzic Nie Pęka związana jest bowiem z dziećmi, które chorują na różne odmiany niskorosłości…   Ludzi posiadających niedobór wzrostu, czyli chorujących na potocznie zwaną karłowatość jest w Polsce naprawdę sporo. Częstotliwość urodzeń dzieci z achondroplazją wynosi 1 do 25 tysięcy urodzeń, a to tylko jedna z odmian tej choroby. Tych odłamów jest naprawdę sporo, nie jestem w stanie nawet wszystkich poznać. Cieszę się więc, że w końcu powstała fundacja, która pomaga właśnie takim osobom.   Fundacja Rodzic Nie Pęka – MISJA Fundacja w swoim działaniu skupia się głównie na rodzicach dzieci objętych chorobą. Okres, kiedy rodzic dowiaduje się, że jego dziecko będzie chore, jest naprawdę bardzo trudny. Wiem coś o tym, bo sama to przeżywałam. Ciężko mi było wtedy myśleć o czymkolwiek, ciągle zastanawiałam się nad tym jak sobie poradzimy, jak będzie wyglądało nasze życie. Często rodzice po diagnozie zostają sami z tym ogromnym bólem, który będzie obciążał ich barki przez całe życie… Fundacja powstała właśnie po to, by pomóc rodzicom, by pokazać im, że nie są sami z tym problemem, że na świecie istnieje wiele ludzi z niskorosłością, którzy doskonale sobie radzą… Fundacja Rodzic Nie Pęka – POWSTANIE Fundacja powstała niedawno. Jej założycielką jest Kasia – niezwykle przebojowa dziewczyna o wielkim sercu. Sama posiada achondroplazję, jako dziecko miała wydłużane kości. Teraz chce pomagać rodzicom dzieci, które są podobne do niej… Ja jestem pełna podziwu dla jej pomysłowości i pozytywnego nastawienia do świata. To prawdziwy wulkan energii. Powiem Wam szczerze, że krótka rozmowa z nią wystarczy, aby poprawić człowiekowi humor… Dlaczego? Bo chciałabym, żeby moja córka w przyszłości czerpała tak wielką radość z życia jak Kasia. Mam nadzieję, że Fundacja będzie się dalej rozwijać, a Kasia osiągnie wszystkie założone przez siebie cele. Z tego co się orientuje w jej głowie rodzą się co chwilę nowe pomysły, więc mam nadzieję, że uda się je zrealizować. :) Fundacja Rodzic Nie Pęka – NAJBLIŻSZE AKCJE Fundacja ma w planach zorganizować serię warsztatów dla rodziców dzieci z karłowatością. Pierwszy taki warsztat odbędzie się 24 września we Wrocławiu. Na pewno będziecie mogli spotkać na nim mnie i Calineczkę! :) I WARSZTAT DLA RODZICÓW DZIECI Z ACHONDROPLAZJĄ I DYSPLAZJAMI KOSTNYMI Warsztaty skupiać się będą głównie na zagadnieniach związanych z tym jak zaakceptować chorobę, jak radzić sobie z tolerancją, jak odpowiadać dziecku na pytania związane z jego niskim wzrostem. Omawiane będą także tematy rehabilitacji dzieci. Jeśli ktoś z Was chciałby się wybrać na takie warsztaty to zapraszam Was w imieniu Fundacji i swoim – naprawdę miło będzie poznać nowe osoby. Calineczka ucieszy się z nowych koleżanek i kolegów, z którymi będzie mogła zrównać się wzrostem. :)   Fundacja Rodzic Nie Pęka – WSPARCIE Fundacja, jak to fundacja działa charytatywnie… Dlatego liczy się dla niej każda pomoc. Jakby ktoś chciał w jakiś sposób wesprzeć jej działania, to może to zrobić na kilka sposobów. Wszystko jest dokładnie opisane na stronie internetowej w zakładce „Pomóż nam pomagać”. Zachęcam Was wszystkich bardzo do jakiejkolwiek formy pomocy. Zapraszam też na stronę internetową: Fundacja Rodzic Nie Pęka,  a także fanpage: Rodzic Nie Pęka     Artykuł Fundacja Rodzic Nie Pęka pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

Krem, który ratował moją skórę latem, czyli idealny krem do twarzy na upały

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Krem, który ratował moją skórę latem, czyli idealny krem do twarzy na upały

Pierwszy w życiu gips…

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Pierwszy w życiu gips…

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Halo, czyje to dziecko?

1. Oho, myślę sobie. Patrzy, patrzy, zaraz podejdzie. Jeszcze niepewnie zerka na mnie, sprawdza, czy TO widzę. Zdezorientowanie na twarzy. Po chwili zaczyna podbiegać. „Spokojnie, da radę!” – mówię dobitnie. Mimo to nieznajoma robi TO. I kwituje z uśmiechem: „Już dobrze”. Nie, nie jest dobrze. Ja, matka stoję obok. Na jakiej podstawie nieznajoma z placu zabaw ocenia, że jestem nieodpowiedzialna? Na podstawie młodego wieku? Czerwonych włosów? Czy tego, że wpuszczam „małe” dziecko na drabinkę sznurkową? Skoro wpuszczam i stoję w pobliżu, to znaczy, że wiem, na co sobie mogę pozwolić. I na co pozwolić sobie może Cali. Moja mała, zdolna, elastyczna, zwinna, sprytna dziewczynka. Dlaczego obcy człowiek sądzi, że dziecko na pewno zaraz spadnie i będzie tragedia a jego nieodpowiedzialna matka nie zdaje sobie z tego sprawy? Podbiega, pomaga na siłę, ściąga Cali z drabinki. Mimo że mówię, że nie trzeba. Mimo że Cali mówi, że „ona to umie”. Zdjęta na siłę Cali pyta: „Mamo, dlaczego ta pani mi nie pozwala się wspinać?” – „Wejdź jeszcze raz, pokaż jej, że umiesz”. Cali wdrapuje się raz jeszcze. Tym razem nieznajoma nie ma odwagi, by podejść. Jeśli dziecko zawiśnie na drabince głową w dół i panicznie, ale bezskutecznie woła matkę, która w tym czasie zdrowo plotkuje na ławce, podejdź i pomóż. Jeśli matka stoi obok lub nawet w pewnym oddaleniu, ale patrzy na dziecko i jest spokojna, zaufaj. Nawet jeśli dziecko wygląda na niemowlaka. Bo uwierz mi, żadna matka nie wpuści 10-miesięcznego bobasa na drabinkę sznurkową. To dziecko, które tam widzisz, jest starsze.   2. Kręcimy się w księgarni. Sprzedawczyni chce poczęstować Cali czekoladą. Mówię, żeby tego nie robiła, bo córka już dzisiaj jadła i nie chcę, żeby miała problem z brzuszkiem. Cali jest niepocieszona. Po chwili widzę, jak sprzedawczyni jednak częstuje ją czekoladą. Nie jestem awanturnicą, najczęściej odpuszczam sobie, ale w tym momencie wszystko ze mnie wypadło. „Jakim prawem pani częstuje moje dziecko czekoladą, mimo że wie, że nie pozwoliłam? Już dziś jadła, teraz będzie mieć problem ze zrobieniem kupy. A co, gdyby poczęstowała pani dziecko z alergią na orzeszki? Jak pani może być tak nieodpowiedzialna? Skoro mówię, że nie może, to proszę to uszanować!”. No tak, sprzedawczyni z innej epoki. Z epoki, kiedy dzieci widziały słodycze od święta. Kiedy nie słyszało się o alergiach i innych dziwnych chorobach. Kiedy mało kto miał problem z trawieniem. Jej się wydaje, że to ja, matka, jestem zła, bo odmawiam dziecku takiej przyjemności. W rezultacie częstuje je czekoladą nie po to, żeby pocieszyć obce dziecko, ale żeby dać mi w nos prztyczka pod tytułem: „ja wiem lepiej, pięcioro dzieci odchowałam”. Nie przeprosiła. Na jej twarzy nie odmalował się nawet cień refleksji czy wstydu. Na drugi dzień Cali poszła to tej księgarni z prababcią. Znów dostała czekoladę. Zwykła głupota ludzka czy też celowa złośliwość? Nie częstuj słodyczami obcych dzieci. Zapytaj opiekuna, czy możesz. Małe dziecko może zadławić się twardym cukierkiem. Inne może dostać wysypki na całym ciele, bo zje kawałek batonika z orzeszkami ziemnymi. Jest milion chorób i schorzeń, o których nie masz pojęcia. Nie znasz tego dziecka.   Prawda, że to wydaje się takie oczywiste? My, matki, pojmujemy najczęściej takie kwestie w lot. Wiele z nas boryka się z takim problemami na co dzień. Teraz jednak dopiero odczuwam, czym jest bariera pokoleniowa. Mimowolnym zagrożeniem stają się miłe, starsze panie, uśmiechające się do wszystkich dzieci, pomagające na siłę, częstujące bez pytania. Oczekujące szacunku z racji swojego wieku, jednocześnie nie szanujące racji młodych matek. Ba, młodych… wszystko jedno, czy 20- czy 30-letnich. Po prostu młodszych od siebie. – „Nie chcesz dać rączki mamie? To ja cię porwę, choć ze mną!” – „Oj, ta niedobra mama, nie chce ci kupić balonika!” – „Nie słuchaj mamy, choć do babci, babcia ci to kupi/da.” Głupota nie ma wieku. Ale pokoleniowy bagaż doświadczeń może nieźle namącić. Artykuł Halo, czyje to dziecko? pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

Wakacje na Teneryfie…

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Wakacje na Teneryfie…

Mam Blog na Targach Rodzice i Dzieciaki w Sosnowcu

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Mam Blog na Targach Rodzice i Dzieciaki w Sosnowcu

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Jakie jest wygodne krzesło biurowe?

Ostatnio coraz więcej pracuje przed komputerem. Czasem po kilka godzin dziennie. Niestety zaczął odczuwać to mój kręgosłup, ponieważ najczęściej biorę laptopa na kolana i siedzę gdzie popadnie, w najróżniejszych pozycjach. Postanowiłam, że zainwestuję w porządne krzesło, żeby trochę ulżyć moim plecom i żebym mogła popracować w wygodniejszej pozycji… Tylko jakie jest wygodne krzesło biurowe? Wybór jest naprawdę ogromny, a ja sama nie wiem, co jest najlepsze dla mnie i mojego kręgosłupa…   Jakie jest wygodne krzesło biurowe? Jeśli ktoś pracuje wiele godzin w ciągu dnia przed komputerem, to wybór odpowiedniego krzesła jest naprawdę ważny… Chodzi o to, by było one wygodne i w dodatku nie obciążało stanu kręgosłupa. Oczywiście musi być też jak najbardziej regulowane, po to, by odpowiednio dopasować je do swojego ciała. Najlepiej też by miało oparcia dla rąk, żeby nie drętwiały one przy długim pisaniu… Fajnie byłoby też, żeby krzesło swoim designem wpasowało się jakoś do naszego salonu, musi po prostu ładnie wyglądać… Krzesła biurowe, które mają pięcioramienną metalową podstawę z pewnością będą bardziej wytrzymałe, a chciałabym, by zakup krzesła był inwestycją na dłuższy czas… Wiem, że dużo oczekuję, ale chciałabym, żeby krzesło spełniało wszystkie moje wymagania… A jakby przy tym było w przystępnej cenie, to byłabym naprawdę zadowolona. Przeglądam od kilku dni internet w celu inspiracji i trafiłam na ciekawy sklep internetowy Centrum krzeseł, gdzie oprócz bogatego wyboru najróżniejszych krzeseł i foteli obrotowych znaleźć można też wiele cennych wskazówek i informacji na temat tego jakie krzesło wybrać, jak je dopasować do swoich wymagań, czy po prostu jakie jest wygodne krzesło biurowe… Mi najbardziej spodobało się to, że krzesła w tym sklepie są jak jak najbardziej możliwym stopniu ekologiczne, a wiele materiałów użytych przy ich produkcji nadaje się do recyklingu. W celu inspiracji pokażę Wam kilka zdjęć: Nie dość, że krzesła świetnie się prezentują, to w dodatku wydają się bardzo wygodne. Jakby stworzone dla mnie. :) Więcej modeli możecie znaleźć TUTAJ.   Artykuł Jakie jest wygodne krzesło biurowe? pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

In vitro – teorie wyssane z palca…

Poruszyłam ostatnio na blogu temat in vitro, choć długo biłam się z myślami, czy to dobry pomysł… Widząc jednak niewiedzę niektórych osób pod poprzednimi wpisami związanymi z ivf widzę, że dobrze zrobiłam, bo być może niektórzy dowiedzą się jak to naprawdę wygląda… Poznają dogłębniej temat nim zaczną krytykować, nie znając tak naprawdę solidnych źródeł i informacji na ten temat… Często krytykując in vitro ludzie posiadają tezy wyssane z palca, zasłyszane od sąsiadki podczas powieszania prania, lub przeczytane w chrześcijańskich publikacjach… Choć dziwię się ów publikacjom – przecież według chrześcijańskiego Boga kłamstwo to grzech, dlaczego więc autorzy różnych artykułów związanych z ivf kłamią swoim wiernym prosto w oczy, rozpowszechniając  nieprawdę na temat tego sposobu leczenia…? Czy to jest chrześcijańskie zachowanie, zgodne z wiarą w Waszego Boga? Niestety potem jednostki zapatrzone w księży i kościół katolicki ślepo wierzą w „nauki”, które są tam głoszone i rozprzestrzeniają kłamstwa dalej w świat… Bo Bóg tak chce, z pewnością.   Z tych właśnie śmiesznych katolickich pisemek i książeczek dowiedziałam się ostatnio, że podczas in vitro kobiecie podaje się 10 zarodków… Potem, gdy one się przyjmują już w macicy zostawia się tylko jedno, a resztę uśmierca się zastrzykiem w serduszko… Toż to zabójstwo! Myślałam przy okazji, że reszta tezy będzie równie brutalna i te zabite dzieci wyciąga się z macicy pęsetą, wyrywając im kończyny kawałek po kawałku… Albo czeka się aż małe trupki rozłożą się w brzuchu mamy i będą tam pływać razem z tym jednym, jedynym ocalałym… Ale zawiodłam się… Te zabite dzieci po prostu się wchłaniają. Same. Zostaje tylko jeden… No tak – to logiczne, kto przy zdrowych zmysłach chciałby 10 dzieci, całą resztę trzeba uśmiercić. Ehh… :) Nie muszę chyba pisać, że powyższa teza jest wyssana z palca? To jawne kłamstwo i oszczerstwo… Przy in vitro transferuje się do macicy 1 zarodek… Słownie JEDEN. Czasami, gdy kobieta chce bliźniaki, lekarz zgadza się na 2 zarodki… Ale na pewno jeśli dwa się przyjmą, to jednego z nich się nie zabija, o nie! Rodzą się wtedy bliźnięta. Stwierdzenie o wszczepianiu 10 zarodków, dlatego, że nie opłaca się transferować jednego, bo to zbyt drogi zabieg, to po prostu gówno prawda! Byłoby mi wstyd coś takiego pisać, serio.   Myślę, że to nie jedyna teoria szerzona przez przeciwników in vitro. Z pewnością jest ich więcej. Ja usłyszałam akurat taką.   Ludzie – proszę… Nim zaczniecie puszczać w eter najróżniejsze historie powiązane z in vitro, czy też na jakikolwiek inny temat… Sprawdźcie najpierw naukowe i SOLIDNE źródła mówiące o tym… Nawet nie wiecie jak takie nieprawdziwe teorie mogą ranić… Ah i jeszcze jedno – nie namawiam nikogo do tego, by popierał in vitro. To indywidualna sprawa każdego człowieka… Jednak jeśli już ktoś jest przeciwny, to fajnie, żeby podawał PRAWDZIWE argumenty, a nie te wyssane z palca.   Na koniec dodam jeszcze, że nie mam nic do katolików, czy chrześcijan – każdy wierzy w co i kogo chce… Jednak wkurza mnie ta kłamliwa propaganda szerzona przez kler i innych zrzeszonych… Tyle w temacie ode mnie.     P.S. Temat in vitro będzie tu jeszcze poruszany nie raz. Z pewnością opiszę Wam jak wyglądała cała procedura i jak się do niej przygotowywałam… Zobaczycie wtedy, że żadnych zastrzyków w serduszka moje nienarodzone dzieci nie dostały. :)     Artykuł In vitro – teorie wyssane z palca… pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

Laurki dla Pani przedszkolanki na koniec roku

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Laurki dla Pani przedszkolanki na koniec roku

Koszulki dziecięce z ciekawymi napisami…

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Koszulki dziecięce z ciekawymi napisami…

Lubię fajnie i ciekawie ubierać Calineczkę. Podoba mi się, gdy czasem ktoś zwróci uwagę, że ma ładną bluzkę, czy ekstra spodnie. Najbardziej uwielbiam koszulki z napisami, czy to śmiesznymi, czy ciekawymi. Często one wywołują uśmiech na twarzach innych osób…   Kiedyś na jakimś blogu, nie pamiętam już na jakim, trafiłam na sklep z ubraniami dziecięcymi Endo i przepadłam od razu! Tyle fajnych koszulek z ciekawymi napisami w jednym miejscu nie widziałam jeszcze nigdy… I do tego ceny – też super… Bo wcale nie chodzi o to, żeby wydać fortunę na ubrania dziecięce, a o to, żeby wydać niewiele i mieć ładnie ubrane dziecko. :) Zobaczcie kilka przykładów bluzek dziecięcych z napisami z Endo:   To tylko niektóre cudne T-shirty jakie znaleźć można na stronie sklepu. Powiem Wam, że ja się w nich zakochałam… Gdybym tylko miała fundusze, to kupiłabym wszystkie! :) Bluzki znajdziecie w kategorii ubrania dla dziewczynki 2-12lat: KLIK Artykuł Koszulki dziecięce z ciekawymi napisami… pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Bezpiecznie nad wodą

Wbrew pozorom, toniesz w ciszy, bez desperackich krzyków, spazmatycznego machania rękoma i nogami. Nikt nie widzi, że toniesz. Nawet ci, którzy stoją o kilka kroków od ciebie mogą nie zauważyć, że potrzebujesz pomocy.   Śmierć przez utonięcie – druga przyczyna wypadków śmiertelnych wśród dzieci, które toną nie dalej niż 20 metrów od nieświadomych dziejącej się tragedii rodziców. Wielkim krokami zbliża się lato. Czas wypoczynku nad wodą. Nieważne, nad morzem, jeziorem czy rzeką. Media prowadzą kampanie społeczne, zapobiegające nieprzemyślanym skokom do wody, które mogą skończyć się śmiercią lub kalectwem, na skutek złamanego kręgosłupa. To są, owszem częste przypadki, jednak, to śmierć przez utonięcie jest na drugim miejscu przyczyn wypadków śmiertelnych wśród dzieci. Tonącego, na pierwszy rzut oka, nie zauważy nikt, kto nie odbył profesjonalnego szkolenia, lub chociaż nie posiada elementarnej wiedzy, o tym jak wygląda człowiek, który się topi. Bo bynajmniej nie krzyczy i nie rzuca się w konwulsjach w wodzie. On skupia się na walce o oddech i utrzymanie się na powierzchni wody na tyle długo, by nabrać oddechu.   Ci co krzyczą… Ci co krzyczą, też potrzebują pomocy. Ale oni jeszcze się nie topią. Oni są właśnie w panice, rozpaczy wodnej. Woda ich otacza, wlewa się się do nosa i ust, zatyka dech, zabiera, ale oni jeszcze stawiają opór i przewaga żywiołu nad życiem nie jest jeszcze taka oczywista. Taka ofiara wody pomoże ratownikowi, jest widoczna, czepia się życia, którym jest lina lub koło ratunkowe rzucona przez ratownika, jeszcze ma siłę, by tego koła czy liny ratunku się chwycić i utrzymać. Ludzi, nie tylko rodziców, opiekunów dzieci, ale wszystkich, trzeba wyczulać na przesłanki, sugerujące, że obok nich właśnie dochodzi do tragedii. Jeśli kąpiący się obok ciebie człowiek ma głowę w wodzie, a usta na poziomie lustra wody, nieobecny wzrok, głowę odchyloną do tyłu i otwarte usta, to najprawdopodobniej osoba ta ma poważny problem, a ty masz kilka sekund na reakcję. Oczy osoby tonącej w milczeniu są zamknięte, włosy opadają na czoło i oczy. Ręce próbują płynąc, ale nogi nie współpracują, osoba tonąca stoi w pionowej pozycji w miejscu, mimo że czyni próby, aby płynąć w określonym kierunku. Inną oznaką, po której można poznać, że dany człowiek się topi, to gwałtowne próby zaczerpnięcia oddechu, próby przewrócenia się na plecy i płynięcia na nich.   Dla tonącego najważniejsza staje się walka o haust powietrza, a nie o krzyk Krzyk dla tonącego to kwestia drugorzędna, najważniejszy jest oddech, który daje życie. Sparaliżowany strachem i niemocą człowiek nie potrafi machać rękoma o pomoc, bo jego ręce próbują utrzymać ciało na wodzie. Jest to zachowanie instynktowne, więc człowiek, który tonie nie potrafi przejąc kontroli nad swoimi rękoma, nie złapie liny, koła ratunkowego. Tak samo dzieje się, jeśli chodzi o krzyk. Najważniejszy jest oddech, a dopiero jeśli będzie oddech, to ofiara wyda z siebie krzyk pomocy. Tonący najczęściej ma usta pod poziomem wody, zanim więc zrobi regularny wydech, wdech i krzyknie po pomoc.   Jak sprawdzić, że ktoś się topi? W wodzie nie ma czasu na wstyd. Obserwowanie, czy wszystko jest w porządku, zwłaszcza, że może wyglądać na zupełnie w porządku. Niestety, jeśli jakaś sytuacja wyda ci się podejrzana, po prostu podpłyń, podejdź i zapytaj, czy wszystko w porządku. Człowiek, który topi się w ciszy, na pewno nie udzieli informacji, z tego względu, że po prostu nie jest w stanie odpowiedzieć, ani twierdząco, ani przecząco. Może spojrzy na ciebie pustym, nieobecnym wzrokiem. Nie możesz się wahać. Być może masz zaledwie 30 sekund, aby uratować czyjeś życie. Wbrew pozorom, to równocześnie dużo i mało.   Zwracaj uwagę na dzieci… nie tylko swoje. Dzieci nad wodą czynią mnóstwo hałasu. Krzyczą, śmieją się, kłócą. Nieważne, czy dziecko bawi się samo, czy z grupką rówieśników. Kiedy głosy dzieci cichną, sprawdź, co się stało. Podpłyń, podejdź. Internet i gazety pełne są informacji o tym, że małe dziecko utopiło się, będąc o metr od opiekuna, który nie zauważył, że maluch ma problemy.       _________________ Artykuł przygotował Lazurowy Brzeg z Mielenka koło Mielna – ośrodek wypoczynkowy z domkami drewnianymi nad morzem. Artykuł Bezpiecznie nad wodą pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Dlaczego zdecydowałam się na in vitro

Długo biłam się z myślami, czy temat, który dzisiaj poruszę nadaję się na bloga, czy nie… Wiem, że jest on dość kontrowersyjny i różni ludzie różne opinie posiadają. Same słowa IN VITRO budzą w nas skrajne emocje… Jednak sprawa dotyczy mnie bezpośrednio, dlatego postanowiłam, że nie będę milczeć… Z tytułu wpisu wywnioskowaliście pewnie, że razem z M. pochodzimy do in vitro, dlatego nie będę Wam tego oznajmiać. Zresztą – wspomniałam już o tym dość ogólnikowo we wpisie Drugie dziecko…? Co Ty na to? Dzisiaj bardziej skupię się na tym, dlaczego… Jak wiecie – Calineczka jest chora. Ma taką mutację genu, która powoduje karłowatość i wrodzony brak odporności. Jest to dość ciężka choroba, które cechuje się bardzo niskim wzrostem, a do tego konieczny był przeszczep szpiku kostnego, żeby Cali mogła żyć. Długo walczyliśmy o jej życie, nadal walczymy. W badaniach genetycznych, które zaraz po zdiagnozowaniu Calineczki, wykonali nam lekarze, wyszło, że zarówno ja, jak i mój mąż mamy w sobie mutację genu. Obydwoje jesteśmy nosicielami choroby, którą ma Calineczka. Szansa na spotkanie się dwojga ludzi z dokładnie taką samą mutacją są naprawdę nikłe. A jednak my się spotkaliśmy, pokochaliśmy a z tej miłości powstała nasza cudowna Calineczka. :) Obydwoje jednak jesteśmy obciążeni chorobą i istnieje naprawdę ogromne ryzyko, że każde nasze kolejne dziecko będzie chore w takim samym, bądź większym stopniu niż Calineczka. Dlatego właśnie zdecydowaliśmy się na in vitro. Jest to metoda leczenia, która pozwala nam wykluczyć zmutowany gen z naszego DNA. Dzięki temu nie przeniesiemy choroby na kolejne dziecko. Dzięki temu brat, lub siostra Calineczki będzie zdrowym maleństwem.   Długo biliśmy się z myślami, czy to dobre rozwiązanie. Pierwszy raz lekarz wspomniał nam o tej metodzie 3 lata temu. Wtedy twierdziliśmy, że lepiej aby Cali była jedynaczką. Baliśmy się starać się o dziecko w sposób naturalny, a w temat in vitro nie chcieliśmy się zagłębiać.. Po jakimś czasie dorośliśmy do decyzji o sztucznym zapłodnieniu. Teraz jesteśmy w trakcie trwania całej procedury. Trzymajcie proszę kciuki, bo jeszcze długa droga przed nami.   Nie chcę milczeć w temacie in vitro! Pewnie wielu z Was zastanawia się – po co pisać o tym na blogu, tak publicznie. Też miałam przed tym opory. Gdy się uda, mogłam po prostu napisać, że zaszłam w ciążę i już, bez wdawania się w szczegóły. Jednak postanowiłam, że nie będę milczeć. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wiele w Polsce jest kobiet, które podchodzą do in vitro… Czy wiecie, aż że jedna na pięć par nie może począć dziecka w sposób naturalny? Jednak dookoła tego tematu jest cisza, bo te pary boją się przyznawać do tego przed innymi. Boją się linczu i niezrozumienia. Mimo, że jest ich tak ogromna liczba, ukrywają się ze strachu, bo in vitro to temat kontrowersyjny. Ja z kolei myślę, że jest to zagadnienie, o którym trzeba mówić głośno, żeby inni zrozumieli jaki to poważny problem i jak wielkiej liczy osób dotyczy. Kiedy wszyscy będziemy milczeć, to nigdy w tym temacie nic się nie zmieni… A pary, które podchodzą do in vitro, wcale nie są gorsze od par, które poczęły dziecko w sposób naturalny. One o niczym innym nie marzą tak, jak o tym, by w końcu zostać rodzicami. Wszystko odbywa się dokładnie w ten sam sposób, tylko przy małej pomocy lekarzy. Dziecko poczęte z in vitro, nie jest gorsze od innych dzieci, jest dokładnie takie samo… Pamiętajcie o tym. Artykuł Dlaczego zdecydowałam się na in vitro pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Amelia…

Do przedszkola wchodzi mężczyzna z okrąglutką dziewczynką. Sapie, dyszy, wdrapuje się na pierwsze piętro, mówi nauczycielce „dzień dobry”, przekazuje Amelię. Schodzi. Do przedszkola wchodzi mężczyzna. Sapie, dyszy, wdrapuje się na pierwsze piętro, odbiera Amelię, mówi nauczycielce „do widzenia”. Do Amelii nie mówi nic. Amelia zdąży jeszcze zabrać z przegródki swoje obrazki. Schodzą na dół. – Amelio, szybciej! No ubieraj się, słyszysz? Amelia milczy. – Ja się tutaj zaraz uduszę. Gdzie masz bluzę? Obrazki pokażesz mamie w domu, pospiesz się! Amelia milczy. – No nie mogę, co to masz za kurtkę! Czemu mama dała ci tę kurtkę? Przecież powinna ci dać tę drugą! Amelia milczy. – Amelio, no już, pospiesz się, zaraz tu padnę! Scenariusz powtarza się codziennie o 8.00 rano i po południu o 14.30. Gdyby Amelia była wygadaną nastolatką, może zechciałaby zapytać: – Nie cieszysz się na mój widok? Czy sprawiłoby ci problem, gdybyś dał mi pięć minut, abym samodzielnie się ubrała? Czy nie interesują cię moje postępy? Nauczyłam się dzisiaj rysować kotka na płocie, dlaczego się nie cieszysz? Gdyby Amelia była nieco bezczelnym podlotkiem, może odezwałaby się: – Przykro mi, że ciśnienie ci skacze, że masz problemy z sercem i trudno wchodzi ci się po schodach, ale mi też nie było dziś zbyt wesoło. Poplamiłam sobie swoją ulubioną bluzkę zupą a Karolcia powiedziała, że już nie chce się ze mną przyjaźnić. I naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego mama dała mi akurat tę kurtkę. Nie miałam w tej sprawie nic do powiedzenia. Może sam ją o to zapytaj. Ale jasnowłosa, okrąglutka, nieśmiała Amelia nie zapyta i nie powie. Amelia ma 6 lat. Panie przedszkolanki znają takich przypadków na pęczki. Codziennie widzą twarze, które na swój widok się uśmiechają i takie, w których trudno dopatrzyć się jakiegoś oczekiwania. Rozjaśnione oczy i oczka wbite w podłogę. Wyciągnięte rączki, biegnące nóżki. Szurające bez pośpiechu kapcie. Ile kosztuje uśmiech i wyciągnięcie rąk do dziecka? Artykuł Amelia… pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.

Nasz ubraniowy Must Have! Wiosna-lato 2016.

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Nasz ubraniowy Must Have! Wiosna-lato 2016.

Hulajnoga dla małego dziecka

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Hulajnoga dla małego dziecka

BARWNE ŻYCIE CALINECZKI

Nie zaczepiaj mojego dziecka!

Nie macie pojęcia jak wkurzają mnie osoby, które zaczepiają na ulicy moje dziecko. Mam tutaj na myśli obce osoby. Kiedyś po prostu się nie odzywałam, zaciskałam zęby, przeczekałam aż ów osobnik powie swoje i szłam dalej… Jednak teraz tacy ludzie działają na mnie po prostu jak płachta na byka! Nienawidzę ich i tego, że wtrącają się do wychowywania mojego dziecka bez mojej zgody…   Sytuacja sprzed kilku dni… Robimy z Calineczką zakupy w pewnym sklepie z biedronką w logo. Cali na fochu idzie i ryczy, że chce zabawkę, której nie chciałam jej kupić. Nie chciałam jej kupić zabawki nie dlatego, że jestem złą mamą, albo dlatego, że mnie na to nie stać. Po prostu uważałam, że Cali nie potrzebuje setnego konika pony, tylko z tego powodu, że chce i już. Poryczy chwile i przestanie… Ale nie! Nagle zaczepia nas pewna stara baba i głosem dobrej kochanej cioci zwraca się do Calineczki: „czemu płaczesz kochanie? mama nie chce ci kupić zabawki? niedobra mama, powinna ci przecież kupić jak chcesz słoneczko, wtedy byś nie płakała…” – potem powtarza jeszcze kilka razy zwrot „niedobra mama”. Przepraszam bardzo, czy ta pani decyduje o tym jakie ja zabawki kupuję mojemu dziecku i co powinnam zrobić, a czego nie? Przecież to do cholery moje dziecko! A co jeśli nie miałabym pieniędzy na zabawkę? Też byłabym wtedy niedobrą mamą? Bo mnie nie stać?! Noo halo! Na mój lodowaty wzrok i słowa, że może niech sama kupi, skoro uważa, że dziecko powinno mieć zabawkę, odpowiedziała, że to nie jej dziecko, żeby mu prezenty dawać… I poszła. A Cali w ryk, bo Pani powiedziała, że mama ma kupić zabawkę…   Co kieruje takimi ludźmi, powiedzcie mi? Czy tak trudno zając im się własnym życiem, własnymi sprawami… Po co zaczepiają obce dzieci? Skoro to „nie jej dziecko” jak sama powiedziała, to po co się odzywa? A potem gadają jakie to dzieci w dzisiejszych czasach są rozpuszczone i niegrzeczne… Ehh brak słów po prostu. Jak wy reagujecie na tego typu sytuacje? Nie zwracacie na nie uwagi, czy wręcz przeciwnie? Artykuł Nie zaczepiaj mojego dziecka! pochodzi z serwisu Ca-lineczka.pl.