MAMA GRANDA
Karmienie piersią? Nie jestem fanką
Czuję wstyd i wyrzuty sumienia. Karmię piersią i wcale tego nie lubię. Nie lubię hashtagów #breastfeeding. Nie rozczulają mnie zdjęcia ig matek karmiących piersią. Ani ciut. Sama nie byłabym w stanie dodać takiego zdjęcia.Jest mi wstyd, bo czuję, że powinnam to lubić. Czuję, że powinnam być dumna z tego, że karmię moje dziecko piersią. Czuję, że otoczenie mnie do tego zmusza. Bo jak to ? Skoro to taka piękna chwila, ta bliskość, matczyna miłość, dawanie dziecku tego co najlepsze, a Ty nic? Karmiłam butelką moje pierwsze dziecko i nie uważam, że czegokolwiek jej brakowało, że rozwija się gorzej, że nie dałam jej odpowiedniej bliskości. Odporność ma wyśmienitą, żadnych chorób - jedno przeziębienie, jeden wirus bostoński podłapany na małpim gaju, ze dwa razy gorączka. Ma trzy lata. Nie wie co to antybiotyk. Wydawało mi się, że chcę to robić, że zależy mi na karmieniu piersią, że być może faktycznie jest to coś o wiele lepszego i niepowtarzalnego. Przecież wszyscy się zachwycają, chwalą i dopingują. A matki karmiące mm "z wyboru"? Pewnie głupie, leniwe pindy. Wszyscy tak mówią.Za pierwszym razem karmiłam zaledwie miesiąc. Miesiąc, który był nieustającą walką o każdą kroplę mleka. Nieprzespane noce, przepłakane poranki, gdy opadałam już z sił. Co chwilę walka, która kończyła się dokarmianiem butelką. Nie miałam pomocy, ale nie szukałam jej również. Byłam totalnie zagubiona. Matka wmuszająca we mnie "bawarkę", po której brało mnie na wymioty, herbatki na laktacje, które nic nie dawały. Ciągła rozpacz. Ciągły płacz. Mój i jej. Zakończony bolesnym zapaleniem piersi, gorączką i ostatecznym pożegnaniem się z pokarmem. Nie miałam motywacji, nie miałam silnej woli. Chciałam, żeby jak najszybciej się to skończyło. Nie było w tym żadnej magii.A mimo wszystko, gdy już wiedziałam, że spodziewamy się drugiego dziecka, zaczęłam się zastanawiać co teraz? Pomiędzy kompletowaniem wyprawki, pranie ciuszków, zastanawiałam się jak to będzie. Czy kupować butelkę? W tak w razie czego?Gdzieś podświadomie miałam zakodowane, że pewnie i tym razem się nie uda. Ale chciałam spróbować - wydawało mi się, że to dobra droga.Gdy Pola pojawiła się na świecie poprzez CC, nie miałam jej przez niemalże dobę przy sobie. Nikt mi jej nie przyniósł, nie podał, nie pozwolił przystawić. Z każdą godziną bałam się coraz bardziej, że nic z tego nie będzie. Ale zaparłam się w sobie. Od razu podjęłyśmy walkę. I mimo spadającej wagi - nie pozwoliłam jej dokarmiać. Wiedziałam, że tak musi być i że damy sobie radę, choć chwilami wątpiłam, bałam się, że przez tą wagę zatrzymają nas w szpitalu dłużej. Każą dokarmiać, aż się unormuje. Znów żadnej pomocy, pozostawiona sama sobie, co chwilę wątpiłam.Wróciłyśmy do domu bez butelki, pełne nadziei na wspólną mleczną przygodę.Powiedziałam sobie, że chociaż do 4 m-ca, że to i tak sukces, bo przecież nasze szanse przekreśliłam już na samym początku.Trwamy w tym do dzisiaj. Siódmy miesiąc.Wiem, że jestem sfrustrowana, ciągle to powtarzam. Jestem wykończona, nawet nie tyle co fizycznie co psychicznie. Cenię sobie wolność i niezależność. Wodniki tak już mają, że nie lubią ograniczeń i przywiązań, które nie są im na rękę. A ja stałam się niewolnicą własnego dziecka.Od ponad pół roku, nie wyszłam nigdzie z domu sama na dłużej nić 10 minut i nie było to szybkie wyjście do osiedlowego sklepu. Nie wspomnę o jakimkolwiek wyjściu do kina, na randkę, na kawę czy wino na ławce w parku. Cokolwiek. Z kimkolwiek, bez dziecka.Pół roku!Dla mnie to już wieczność.Karmienie nie jest piękne, jest dla mnie obowiązkiem. Karmienie w miejscu publicznym? Tak. Robię to. Robię, bo muszę, a ile stresu, nerwów i potu mnie to kosztuje wiem tylko ja. Jestem egoistką. Karmienie w czasie niedzielnych obiadów? To samo co powyżej. Nie wspominając o tym, że do niedawna nie pamiętałam co to znaczy ciepły posiłek, zjedzony bez dziecka na kolanach / płaczącego dziecka / dziecka wiszącego na piersi / dziecka wszędzie i zawsze i w ogóle zjedzony z całą resztą familii. Było kiepsko. Bywa wciąż kiepsko. A gdyby dodać jeszcze starszą, której słowa " Mama, nie karm ciągle Poli, ona wcale nie musi już jeść" bolą mnie najbardziej - to już w ogóle klęska. Po całości.Karmię, bo muszę. Wstyd mi, że muszę, a wcale nie chcę i nie sprawia mi to przyjemności.Chciałabym rzucić to wszystko w cholerę. I sprawa jeszcze jedna taka, bo mimo wszystko. Choćbym się rękoma zapierała, a moja frustracja sięgnęła zenitu - to gdzieś tam podświadomość mi mówi, że jeszcze trochę, że jeszcze jutro, pojutrze, że, gdybym mogła ją odstawić teraz w tym momencie - bez odwrotu. To wcale nie byłabym gotowa.Ani ciut.Mimo, że fanką nie jestem.Zdjęcia wypadek przy pracy z Zuzą znaną jako Lulu photography bądź BAMBOLINA -hand made. <3